poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 32

    Minął październik, a z nim wyjące wiatry i ulewne deszcze, nadszedł listopad, zimny jak oblodzone żelazo, z silnymi mrozami, w każdy poranek i lodowatymi powiewami, kąsającymi odsłonięte dłonie i twarze. Niebo i sklepienie Wielkiej Sali zrobiły się bladoszare, góry wokół Hogwartu pokryły się czapami śniegu, a temperatura w zamku tak opadła, że wielu uczniów nosiło między lekcjami ochronne rękawice ze smoczej skóry.

    Można rzec, że Mistrz Eliksirów ucieka przed panną Granger. Przez cały październik i pierwszy tydzień listopada unikał jej jak ognia. Na zajęciach zachowywał się, jakby jedna trzecia Świętej Trójcy nawet nie istniała. Nie posyłał kąśliwych i niemiłych uwag, nie odbierał jej punktów, właściwie nic nie robił. Kiedy, pewnego dnia Hermiona wracała z biblioteki, a na jej kruchych dłoniach widniały trzy obszerne księgi, zauważyła go. Patrzyła w te czarne oczy, które idealnie ją ignorowały. Tak było za każdym razem na posiłkach, zajęciach, dyżurze z Malfoy'em i korytarzu. Zostały jej jedynie sny. Nawiedzał ją każdej nocy, pozostawiając zawsze słone łzy na policzkach. Wstawała z nadzieją, że się może zmieni, że każdy następny dzień będzie inny niż poprzednie tygodnie.

    Hermiona wiedziała, że nie może zarzucać sobie głowy, tylko jego osobą. Nie mogła się użalać nad sobą, choć było jej naprawdę ciężko. Minęło kilka tygodni od rozmowy jej i Ginny. Jeśli to w ogóle można było nazwać rozmową. Dziewczyna zachowywała się inaczej. Po południu można było ją spotkać na kolanach wtuloną w Harry'ego. Posiłki jadała, skromnie, ale bynajmniej jakieś. Kilka razy przychodziła do Hermiony i się po prostu do niej przytulała, mówiąc: Pamiętaj, że cię kocham. Kiedy panna Granger próbowała z nią rozmawiać, ona uciekała zawsze z pokoju. Czuła, że popełniła jakiś błąd. Pominęła istotny szczegół, czym może być spowodowane zachowanie jej przyjaciółki.


***


    Wtorkowy wieczór spędziła w bibliotece pośród setek starych ksiąg i zapachu drewna. Siedziała w najdalszym kącie sali, a zarazem najbliżej Działu Ksiąg Zakazanych. Skrobała na drugiej już rolce pergaminu, referat dla profesor McGonagall, gdy poczuła ciepłe wargi na swoim lewym policzku. Podniosła głowę i ujrzała uśmiechniętego Seamus'a, który przysiadł się koło niej. 

    - Hermiona!  
    - Cześć – uśmiechnęła się i odłożyła pióro. - Co tu robisz? W końcu to biblioteka, a nie pole pirotechniczne - zażartowała.
  - Musiałem tu przyjść, normalnie mi nie uwierzysz! – pokazał szereg białych zębów, uśmiechając się perliście. Kiwnęła głową, a chłopak zaczął mówić: - Brown od kilku tygodni nie patrzy na mnie, nie chodzi za mną, a nawet przestała się kryć koło wejścia do łazienki. Jestem wolny Hermiono!
    - Cieszy mnie to – poczuła dłoń chłopaka na swoim ramieniu i podniosła wzrok.
   - Wiem, że to ty, Hermiono. Dziękuję ci – uśmiechnął się szczerze, przytulając ją. Nie opierała się, czuła, że potrzebuje tak błahej rzeczy, jak uścisk drugiej osoby. Mocniej się w niego wtuliła widząc przed oczami Snape'a, a ból jakby odrobinę został stłumiony.
    - Nie ma sprawy, to nic takiego.
    - A co jej tak właściwie nagadałaś?
  - Seamusie - uśmiechnęła się z błyskiem w oku - my tylko rozmawiałyśmy. Wiesz jak dziewczyna z dziewczyną. 
    - Zresztą, kiedyś mi powiesz.
    - Tak, kiedyś zapewne.
    - Możemy już iść? Tu śmierdzi starymi trampkami!
    - Seamus, to zapach starych książek - skarciła go spojrzeniem.

    Usłyszała ciche chrząknięcie, a po chwili chłopak stał przy jej krześle, z książkami i pergaminami w dłoni. Posłał jej uśmiech i skierowali się w stronę wyjścia, kierując się do wieży Gryffindoru.


    Będąc już w Pokoju Wspólnym zauważyła machającego w jej stronę Neville'a. Ten przekazał jej, by udała się jak najszybciej do Harry'ego i Rona, którzy czekali na nią w dormitorium chłopców. Kiwnęła przepraszająco głową do Seamusa i wdrapała się po schodach. Zapukała, słysząc, proszę, po drugiej stronie wślizgnęła się do środka. 

    Wchodząc do pokoju, zauważyła jak Harry, siedzi z nietęgą miną na łóżku, na podłodze przy oknie była skulona Ginny, a Ron stał nad nią krzycząc.





    - Ron, zostaw ją! - podbiegła tam i kucnęła przy Ginny. Odgarnęła jej włosy z twarzy, które były posklejane łzami. Poczuła mocne szarpnięcie ramienia, które zafundował jej rudowłosy chłopak, odsuwając ją od dziewczyny.
    - Hermiona, usiądź – powiedział chłopiec w okularach, patrząc na nią smutno.
    - Słucham? Najpierw mi wyjaśnicie co się tutaj dzieje, dlaczego Ginny płacze?
    - Moja siostra, jest skończoną kretynką, ot co! - rzucił Ron, uderzając pięścią w parapet.
    - Nie krzycz, Ron – głos Ginny drżał z emocji, objęła się mocniej rękoma, starając się ukoić wstrząsy całego ciała.
    - Nie krzycz? Wszystko powiem mamie!
    - Ginny co się stało? - pogłaskała po dłoni przyjaciółkę. Ron rzucił pełne bólu spojrzenie na siostrę, potem na Hermionę i powiedział to tak cichym głosem, że Hermiona myślała, że się tylko przesłyszała.
    - Ginny się tnie...

    Ron chwycił siostrę za ramię, a ta po chwili stała już u jego boku. Złapał jej łokieć i  zbliżył się do Hermiony, która wciąż stała w szoku. Ron podniósł lewy rękaw granatowego swetra Ginny. Granger poczuła, że robi się jej duszno, kiedy ujrzała cienie, długie linie na nadgarstkach jej przyjaciółki. Było ich tak wiele, że zajmowały prawie całe przedramię. Niektóre z nich były świeże, mając ślady zaschniętej krwi. Spojrzała na dziewczynę, która skuliła się pod jej wzrokiem. Zrobiła krok i Ginny po chwili wylądowała w jej ramionach mocno wtulona, a jej rude włosy zostały skąpane we łzach brązowookiej Gryfonki.

    - Ginny, dlaczego? - wyszeptała jej do ucha. Poczuła jak jej przyjaciółka mocno się w nią wtuliła, po czym razem na dywan. Dziewczyna cała drżała, nie wiadomo czy ze strachu, czy zimna, które panowało w zamku. Hermiona głaskała ją po głowie i mocno tuliła do siebie. Wiedziała już, dlaczego Ginny była taka nieobecna, dlaczego mało jadła i wyglądała na zmęczoną. Poczuła drżące dłonie młodszej koleżanki, które ocierały jej łzy.
    - Przepraszam – jej głos był cichy, ledwo słyszalny. Harry podszedł do nich i wziął ją pod rękę, a po chwili siedział wraz z Ginny na jego łóżku, a ona mocno się w niego wtuliła. Gryfonka spojrzała na rudowłosego chłopaka, który podszedł do okna i wpuścił zimne listopadowe powietrze. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego z nich.
    - Wracałem po zajęciach – wypuścił dym z ust i zaczął opowiadać. - Chciałem zapalić, więc wszedłem do jak myślałem pustego składziku, a spotkałem tam nie kogo innego jak moją siostrę wraz z Krukonkami. Tymi samymi co musiałem iść pytać o tampony podczas gry w butelkę. Wszystkie siedziały w kółku na podłodze i miały podwinięte rękawy. Nie wiem , dlaczego żadna z nich nie zauważyła mojej obecności. Podejrzewam, że były tam zafascynowane tym co robiły, że nie wiedziały co się dzieje wokół nich. Jedna z tych dziewcząt miała żyletkę, którą zrobiła nacięcie na nadgarstku i podała dalej. Dopiero gdy wzięła ją rudowłosa dziewczyna i nacięła skórę to rozpoznałem tam Ginny. Co tam się działo, gdy krzyknąłem na nią. Wyciągnąłem ją siłą z tego składziku i zaprowadziłem tutaj. Zagroziłem jej, że powiem o wszystkim profesor McGonagall, wyślę sowę do mamy, a ona zaczęła wtedy opowiadać, co tam zaszło. Ginny była umowa, teraz twoja kolej.
    - Zaczęło się to kilka tygodni temu - teraz siedziała pod oknem i tępo wpatrywała się w dywan. - Poszłam do łazienki i tam je spotkałam. Siedziały w kółku i każda miała podwinięty rękaw. Jedna miała więcej kresek, druga mniej. Zawołały mnie do siebie, a ja nie wiem, dlaczego po prostu do nich podeszła. Załapałam się na scenę, gdzie jedna dziewczyna chyba z piątego roku właśnie to robiła. Spytałam, co tam się dzieje, po co to robią, a one wyjaśniły mi, że po tym czują się lepiej. Czują niewyobrażalną satysfakcję i ulgę. Jedna z nich zapytała czy chcę spróbować i do nich dołączyć. W jednej chwili miałam wyciągnięty nadgarstek w jej stronę, a ona się uśmiechnęła i dała mi do ręki żyletkę. Nie wiedziałam, jak to się stało, a po chwili poczułam ból, który spływa razem z krwią. Poczułam cholernie, dziwne uczucie, czegoś takiego nigdy nie przeżyłam. I wtedy wszystko się zaczęło... Spotykałyśmy się każdego wieczoru w innym miejscu szkoły, aby nikt nas nie złapał i robiłyśmy jednego dnia po jednej kresce – spuściła wzrok i utkwiła je w swoich splecionych dłoniach.
    - Dzisiaj z Ronem poszliśmy do nich pogadać – powiedział Harry. - W sumie to zagroziliśmy im, że jeśli będę próbować zadawać się z Ginny to pójdziemy do dyrektora i o wszystkim mu powiemy.

    Hermiona nie mogła w to wszystko uwierzyć. Jej wzrok biegł z jednego chłopaka do drugiego, a zakończył na Ginny, która na niedowierzanie Hermiony podwinęła rękaw i nacięła nim nadgarstek, nie wiadomo skąd mając żyletkę. Ron podbiegł do niej i wyrwał jej to, chowając do kieszeni.

    - Nie potrafię przestać, przepraszam – cicho załkała. Hermionia poczuła się słabo na widok krwi, gdzie szkarłatny płyn pokrył całą rękę jej przyjaciółki.



***

    Przez resztę dnia Hermiona tak już miała dość Rona i Ginny, warczących i krzyczących na siebie w Dormitorium, że wieczorem postanowiła iść na błonia móc zebrać kłębiące się myśli.

    Chłodne powietrze rozwiewało jej loki, a mróz szczypał w nos i uszy. Przeklinała się za to, że nie wzięła kurtki. Usiadła na ziemi, odchylając głowę w tył, wpatrując się w granatowe niebo, a słone łzy spływały po jej policzkach. Informacja, jaką dziś dostała wstrząsnęła nią całkowicie. W uszach wciąż miała krzyk i płacz Ginny. Podwinęła rękaw swetra, a jej skóra od razu została zakatowana przez gęsią skórkę. Przejechała obuszkiem palców po swoim nadgarstku i spróbowała sobie wyobrazić, jakby to było, naciąć skórę i poczuć jak ciepła krew z niej ucieka. Łza zleciała w miejsce gdzie przed chwilą miała palce. Nie wiedziała, jak jej przyjaciółka mogła sobie i swojemu ciału zadać taki ból. Nawet jedno nacięcie robi poważne zmiany w psychice jej przyjaciółki.

    Zrobiło się na tyle chłodno, że próbowała rozgrzać dłonie pocierając je o swoje kolana. Otrzepała spodnie z trawy i spojrzała w stronę zamku, gdzie okna w Wielkiej Sali mieniły się na tle granatowego nieba. Już się oddalała, nim usłyszała wołanie. Odwróciła się, ale nikogo nie zauważyła. Już myślała, że się jej przesłyszało, gdzie po chwili przerwy głośniejszy krzyk dobiegł z Zakazanego Lasu. Spojrzała w stronę chatki Hagrid'a z nadzieją, że gajowy tam będzie, lecz w jego małych, prostokątnych okienkach nie paliło się światło. Wyciągnęła różdżkę przed siebie i doszła do skraju Zakazanego Lasu. Ostatni raz spojrzała w stronę zamku i zniknęła wśród drzew.

    - Lumos – wyszeptała, a na końcu różdżki pojawiło się małe, białe światełko.

    Nie nawiedziła tego lasu, zawsze powodował na jej ciele gęsią skórkę, gdy tylko pomyślała o tym miejscu. Było w nim coś tak przerażającego, czego nawet nie potrafiła opisać słowami. Bardziej zagłębiając się w las, zamek zaczynał znikać wśród drzew.

- Halo, jest tam kto? - krzyknęła choć wiedziała, że nie powinna. Mogła zwabić do siebie jakieś niebezpieczne i dzikie zwierzęta, których w tym lesie było całkiem sporo. Na samą myśl  poczuła ogarniający ją strach przechodzący wzdłuż kręgosłupa. 
- Pomocy! - usłyszała krzyk dziecka.
- Jesteś ranny?
- Moja noga, ona utknęła...
- Znasz zaklęcie Lumos, prawda?
- Nie – w Hermionie się zagotowało, jak można nie znać tego zaklęcia? Są to podstawy, który każdy uczeń powinien opanować.
- Weź różdżkę do ręki i powiedz Lumos.

    Rozejrzała się i po chwili gdzieś po prawej stronie ujrzała małe światełko. Zacisnęła palce na rożce i szła w stronę światła, mrucząc pod nosem o swojej głupocie. Co jakiś czas słyszała trzask łamanych gałęzi, a serce uciekało jej do gardła. Doszła na małą polankę gdzie na powalonym drzewie siedziała mała postać. Hermiona zacisnęła mocniej palce na różdżce i powoli zbliżyła się.

    - Nie bój się – powiedziała. Po chwili ujrzała twarz chłopca, która lśniła mu od łez. Dziewczyna poświeciła mu na szyję i ujrzała krawat w barwach Hufflepuff'u. Wyrwała chłopcu różdżkę i podwinęła rękaw, by sprawdzić, czy nie ma Mrocznego Znaku. Eliksir Wielosokowy mógłby tu zadziałać, a nie wiedziała, czy znak by się utrzymał, pomimo działającego eliksiru. - Co tu robisz?
    - Bo ja chciałem zobaczyć...
    - Co zobaczyć?
    - Jednorożce.
  - Słucham? Czyś ty zgłupiał? Złamałeś szkolny regulamin! Wejście tu jest kategorycznie zabronione! Nie zdajesz sobie sprawy jak, jest tu niebezpiecznie?

    Jej reakcja była widocznie za ostra. Chłopiec zaczął płakać i trząść się z zimna. Dziewczyna nawet się nie zastanawiając, oddała mu sweter, pozostając w koszulce z krótkim rękawkiem. Pomogła założyć mu sweter, gdyż nie mógł nic zrobić przez trzęsące się ręce. Zajęła się jego unieruchomioną nogą, która była splątana w gałęziach, doskonale ją blokując. Nie myśląc długo, wycelowała różdżką wcześniej zasłaniając oczy chłopcu ręką, a gałęzie odleciały we wszystkie strony. Jego noga znów była wolna. Wstał i pomimo łez się uśmiechnął, dziękując.

    - Teraz musimy się stąd wydostać – rozejrzała się wokoło, ale wszystkie drzewa wyglądały podobnie, a ona nie miała bladego pojęcia skąd przyszła. Nie miała ochoty spędzić nocy w Zakazanym Lesie. Okręciła się w kółko i spojrzała na wielki dąb. - Idziemy tędy. Trzymaj się blisko mnie i patrz pod nogi. Różdżka przed sobą – zakomenderowała cicho.

***

    Od godziny chodzili jedną ścieżką, sądząc, że są bliżej wyjścia, lecz oni bardziej zagłębiali się w środek lasu. Hermiona co chwilę zerkała do tyłu, sprawdzając, czy chłopiec kroczy tuż za nią. Ręce jej drżały z zimna, policzki były blade, a oddech stawał się nierówny. Doszli w miejsce, gdzie drzew było coraz więcej. Postanowiła zrobić krótką przerwę, bo chłopiec sapał, łapiąc się boleśnie za brzuch. Dałaby sobie rękę uciąć, że słyszała przerażający krzyk. Spojrzała na chłopca, który wyglądał normalnie, jakby niczego nie słyszał.

    - Tu usiądź – wskazała miejsce pod drzewem i wtedy ją zamurowało. Dlaczego o tym wcześniej nie pomyślała? Spojrzała w niebo, wyciągnęła różdżkę, z której po chwili wyleciały czerwone iskry, wzbijając się do gwiazd.
    - To taki ratunek?
    - Można tak powiedzieć – usiadła przy chłopcu, kiedy iskry już zniknęły. - Jestem Hermiona. Hermiona Granger.
    - Kevin Stoner.
    - Wiesz, jak stąd wyjdziemy to załatwię ci taki szlaban, że będziesz go wspominać przez resztę życia - spojrzała na niego surowo i wnet ponownie usłyszała przerażający krzyk.
    - Hermiono co się dzieje?
  - Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie... - spojrzała na niego ze strachem w oczach. - Nie zadajesz pytań. Zamykasz oczy i zakrywasz uszy. Nie waż się nawet wydać żadnego dźwięku.

    Wskazała ręką, by usiadł tuż za nią. Sprawdziła, czy zastosował się do jej wskazówek, a po chwili sama usiadła przed nim tak, że zakryła go własnym ciałem. Mruknęła a światło, z różdżki zgasło. Czuła jak Kevin cały drży i wtedy to usłyszała... przenikliwy dźwięk, który doprowadzał do szału. Przycisnęła ręce do głowy, a usta zacisnęła w wąską linię. Oczy miała szeroko otwarte. Czuła jak krew w niej buzuje. Odwróciła się przodem do Kevina i mocno go przytuliła do siebie, zakrywając całym ciałem. Kolejny raz usłyszała ten przeraźliwy krzyk.

   Poczuła na swojej skórze ciepły oddech chłopca. Pogłaskała go po głowie i wtem się odwróciła. Dziesięć metrów od niej ujrzała Szyszymorę. Postać ta stała przy drzewie, miała zielone włosy i odstraszającą, zieloną, trupią twarz. Skąpana była w bladozieloną, długą suknię z kapturem zasłaniającym dużą część twarzy. Hermiona poczuła, jakby ktoś wsypał jej do brzucha woreczek z lodem. Wiedział, że istota zwiastuje tylko śmierć.





    Zamknęła oczy i ujrzała twarz Snapea. Chciała tak bardzo przygarnąć do siebie, jak najwięcej pozytywnych wspomnieć, usilnie nie myśląc nad tym, co się właśnie dzieje. Powoli otworzyła oczy i stała oko w oko ze śmiercią. Szyszymora była kilka centymetrów od jej twarzy. Hermiona czuła przeraźliwy strach, a po jej policzkach leciały łzy. Chwyciła rękę chłopc, którą mocno złapała. Nagle usłyszała potężny ryk wielkiego kota. W jednej chwili poczuła okropny ból w lewym ramieniu. Czuła jak ktoś rozdziera jej skórę na miliony kawałków, a ranę zasypał solą. Podniosła wzrok a Szyszymora jakby się rozpłynęła pozostawiając zieloną mgiełkę. Przed nią stał wielki kot – Kuguchar – z podniesioną łapą. Hermiona czytała dużo o tych stworzeniach, które są bardzo inteligentne. Kot miał olbrzymie uszy i ogon zakończony pędzelkiem, podobnie jak u lwa, a futro cętkowane.

    - Proszę -pomóż nam – powiedziała łamiącym się głosem.
    
  Kuguchar rozumiał doskonale, pochylił nisko tułów i zamruczał cicho. Wrócił do wcześniejszej pozycji i zrobił krok w tył. Wtedy wydał mocny ryk i przy nim pojawiła się Szyszymora. Znów krzyknęła przeraźliwe, a Kuchugar machnął łapą w miejscu, gdzie powinna mieć twarz. Hermiona zacisnęła palce na ranie i cicho syknęła z bólu. W jednej chwili kot przeleciał między drzewami i ona z Kevinem została sama z Szyszymorą. Postać ta jakąś magiczną siłą wzniosła Hermionę w powietrze. Uderzyła cały ciałem w sąsiednie drzewo i osunęła się po nim na ziemię, gdzie padła, zgiętą wpół, jęcząc i szlochając. Szyszymora zwróciła swe szkarłatne oczy na Kevina i wyciągnęła zimnym, bezlitosnym krzykiem. Gryfonka ostatkiem sił wyczarowała Patronusa, przeklinając się, że wcześniej o nim nie pomyślała. Z trudem doczołgała się do chłopca i znów zakryła go swoim ciałem. Szyszymora zbliżyła się do niej, wyjąc przeraźliwie, a Hermiona poczuła, jakby uciekało z niej życie, jakby przed nią był Dementor, a nie Szysyzmora. Tylko to było coś bardziej niebezpiecznego niż dementor, który wysysa duszę, Hermiona poczuła, jakby właśnie to był czas, kiedy umiera. 

    Przez Zakazany Las rozległ się  znów potężny ryk i Kuguchar stanął przed nią, a śmierć zniknęła i się już nie pojawiła. Hermiona macała wśród zgniłych liści swojej różdżki, którą musiała chwilę wcześniej wypuścić z dłoni. Kuchugar zniknął i pojawił się przed nią, w zębach trzymając jej magiczny kij. 

    - Dziękuję ci uratowałeś nam życie - wielki kot schylił się bardzo nisko, prawie się kładąc. Wskazał wilkiem pyskiem na chłopca tuż za nią. Hermiona resztkami sił podniosła się, mocno uciskając krwawiące ramię. Szturchnęła Kevina, który wciąż był za nią, a jego oczy były pełne łez. - Kevinie... musisz na niego usiąść. To przyjaciel nic ci nie zrobi – wypowiedziała ostatkiem tchu. Chłopiec niepewnie wstał i podszedł do wielkiego kota, na którym po chwili usiadł, mocno wtulając się w jego futro. Dziewczyna kucnęła przy pysku zwierzęcia i spojrzała z wielką wdzięcznością w wielkie złote oczy, które zalśniły, pocałowała go w nos, wkrótce po tym osunęła się na zimną ziemię, tracąc siły. 

Jeśli to jest umieranie. Pomyślała Hermiona. To wcale nie jest tak strasznie. Nawet ból był już coraz słabszy...


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Witajcie kochane ♥
Rozdział starałam się napisać jak najszybciej przed środą... Będzie to dla mnie trudny dzień. Chyba się wszystko we mnie kumuluje, wszystkie emocje i rozdział nie wyszedł jak chciałam za co bardzo Was przepraszam.
Moja kochana Beta ;* ma urlop, rozdział jest w stanie "surowym" więc śmiało natkniecie się na błędy, za które przepraszam bardzo.
Mam cichą nadzieję, że mimo wszystko to co naskrobałam spodoba się Wam.

środa, 24 lipca 2013

Rozdział 31

Kiedy usiadła w zniszczonym fotelu, Pokój Wspólny wypełnił śmiech przypominający dzwoneczki. Hermiona nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Rozmyślała, jak to pewien mężczyzna ją całował, wtedy po schodach zeszła rudowłosa dziewczyna z różdżką w ręce.

- Cześć kochanie – zawołała wesoło Hermiona i podbiegła do przyjaciółki. Ukłoniła się nisko i wyciągnęła rękę. - Można panią prosić do tańca?
- Jeśli po tym będzie odpoczynek, to oczywiście – jak na damę przystało, panna Weasley również się ukłoniła i podała dłoń przyjaciółce.
- Czyż ten świat nie jest piękny? - zapytała rozmarzonym głosem, okręcając Ginny wokół własnej osi.
- No jasne! Wygraliśmy mecz ze Ślizgonami!
- Och, Ginny... nie o sporcie tu mowa, a o... miłości.
- A dokładniej?

Hermiona ukłoniła się nisko dziękując za taniec i usiadła w fotelu. Ginny przysiadła się na podłodze i uważnie obserwowała twarz przyjaciółki, która mieniła się w promieniach ognia. W końcu usiada tyłem do kominka i czekała...

- Hermiona... - po 10 minutach w końcu uderzyła ją w kolano. - Wracasz od niego, prawda?
- To bolało – rozmasowała sobie obolałe miejsce. - Tak byłam tam... - westchnęła i się rozmarzyła.
- I jak? - wyszczerzyła zęby. - Spodobała mu się sukienka?
- Chyba tak...
- A widzisz! Ha! A ty nie chciałaś jej ubrać, głupolu.
- Było cudownie – jej rozmarzony wzrok zatrzymał się na promieniach ognia, które razem tańczyły. Tak, jak ich języki jeszcze niedawno...
- Czyli było gorąco. Zabezpieczyliście się?
- Co?! Nie uprawialiśmy seksu!
- Jasne... To co robiliście?
- Całowaliśmy się – Ginny opadła szczęka.
- Nie żartuj! Całowałaś się ze Starym Nietoperzem?
- Tak i było cudownie.
- Snape i połączenie cudownie? Dziewczyno, brałaś coś?!
- Zażyłam niedawno miłość i mam się z tym dobrze.
- Całe życie z wariatami – mruknęła cicho. - Jak całuje Snape?
- Tak... pewnie i delikatnie. Po prostu cudownie, ja myślałam, że się tam rozpłynę. On był taki miły, a nawet opiekuńczy... Nie, to nie to. Przede mną stał bóg seksu! - Ginny na ostatnie słowa się zadusiła i kaszlała przez parę minut. W końcu podniosła rękę i wychrypiała:
- Po prostu bajka z mrocznym zakończeniem.
- Nie musi być usypane różami, ani nie mogę jego przekreślić na starcie.
- Wiesz... - uklękła przed nią i złapała ją za dłonie. - Teraz widzę, jaka jesteś szczęśliwa.
- Kochana jesteś – mocno przytuliła przyjaciółkę.
- Musisz iść spać. Jutro sobota, a nie chcesz, by cię zobaczył z podkrążonymi oczami? - pokręciła przecząco głową. - To dalej do łóżka.
- Dobranoc – pocałowała ją w policzek i oddaliła się tanecznym krokiem.

Weszła po cichu do pokoju, który musiała dzielić z panną Brown. Jak na jej szczęście dziewczyna i jej przyjaciółka spały. Hermiona wzięła szybki prysznic i wskoczyła z piżamę. Spojrzała w okno na księżyc, z nadzieją, że może on też patrzy...

***

Była piąta nad ranem, kiedy Mistrza Eliksirów obudził trzask w kominku. Jak każdy czarodziej powinien wstać, chwycić za różdżkę i stawić czoło nieprzyjacielowi. Severus, jednak warknął pod nosem i przekręcił się na drugi bok, a kołdrę podciągnął pod uszy, gdy usłyszał wesoły głos:

- Severusie, ty jeszcze w piżamie?
- Bo jest noc Albusie, to śpię – mruknął.
- Daj spokój, słonko już wstało.
- To idź na spacer i daj mi spać. Sobota dzisiaj!
- Byłem na spacerze... i tu zawitałem – usiadł na skraju łóżka profesora. Jego sędziwe dłonie głaskały długa, siwą brodę.
- Przez ciebie już nie zasnę – usiadł na łóżku. - No co? - zakrył swój blady tors. Miał wiele ran i blizn. Za wiele, jak na jednego człowieka. - Jak herbatka z Minerwą?
- Wspominam ją całkiem przyjemnie. Czemu do nas nie dołączyłeś?
- Miałem inne sprawy na głowie – na słowa inne sprawy, przed jego oczami pojawiła się panna Granger, uśmiechająca się kusząco.
- Rozumiem – wesołe iskierki w jego oczach wyglądały, jakby wiedział o wszystkim. - Ja tu w innej spawie.
- Jakiej? - przybrał swoją maskę obojętności.
- Jestem zmuszony wysłać ciebie na weekend. Musisz zdobyć parę składników do eliksirów dla Zakonu.
- Jakby inaczej – powiedział sarkastycznie, a każde kolejne słowa ociekały jadem. - Tylko ja muszę skakać pomiędzy tobą, a nim. Myślisz, że mam ochotę na herbatki z jaszczurem? - krzyknął.
- Severusie, ja to wszystko rozumiem – jego głos był spokojny.
- Jasne, Albusie, więc co potrzeba? Nie mam czasu na rozmowy – starzec westchnął i zaczął mówić.
- Poppy potrzebuje Skrzele-Wzro i Eliksir Słodkiego Snu.
- To niech sama sobie uwarzy! - warknął pod nosem, co nie uszło uwadze starszemu czarodziejowi.
- Severusie!
- No co? Ostatnio robiłem eliksiry i już ich nie ma?
- Widocznie są bardzo potrzebne. A ja poproszę dla Zakonu, Veritaserum.
- Niech ci będzie – warknął.
- Miło mi, że się cieszysz – uśmiechnął się.
- Skacze z radości tak, jakbym nie miał już mieć do końca życia lekcji z Potterem.

***

Pani prefekt weszła do Wielkiej Sali na śniadanie jako jedna z pierwszych osób. Zajęła miejsce, z którego miała doskonały widok na stół nauczycielski, a w szczególności na to jedno miejsce, które było jeszcze puste. Odrzuciła za siebie warkocz i znów spojrzała tam z nadzieją, że może już przyszedł. Ale nie było go. Pocieszała się w duchu, że jest to dopiero początek posiłku i zaraz przyjdzie.

Nalała sobie owocowej herbaty i posmarowała tosta dżemem z czarnej porzeczki. Kubek opróżniła już do połowy, a jego wciąż nie było. Stół nauczycielski zapełniał się powoli, tak samo cztery inne stoły w Wielkiej Sali. Hermiona ujrzała Harry'ego z Ginny, idących razem, trzymając się za ręce. Dziewczyna uśmiechnęła się do nich na powitanie, kiedy usiedli naprzeciw niej. Chwilę po nich przyszli Dean, Ron, Neville i Seamus, który usiadł koło niej. Posłała przybyszom uśmiech i ugryzła tosta w tym samym czasie, co Ron, który zaczął głośno chrupać swego. Chłopak był wielbicielem Hogwarckich tostów. Położył sobie na talerz trzy, świeże porcje. Pierwszy z nich posmarował kremem czekoladowym, na drugi położył ser żółty z pomidorem, a na trzeci znów krem. Wszystko złożył i zjadł niczym Kudłaty ze Scooby'ego.

Wszystkie miejsca w Wielkiej Sali zapełniły się, a to jedno wciąż było puste. Poczuła dziwny smutek, zdając sobie sprawę, że brakuje jej widoku czarodzieja. Posiłek dobiegł końca, ociągała się jak to możliwe, by zostać tam jak najdłużej, w efekcie czego, Wielką Salę opuściła ostatnia. Idąc korytarzem rozglądała się z nadzieją, że może go jeszcze spotka.

***

Przed oczami miała wciąż piątkowy wieczór i to co się tam wydarzyło. Jego ręce błądzące po jej plecach, a ich usta złączone w namiętnym pocałunku. Całe dwa dni miała przed oczami tą scenę czując piekące z zaczerwienienia policzki. Nie zjawiał się na posiłkach, nie przechadzał się po korytarzach, aby odebrać punkty. Po prostu go nie było. Hermiona zastanawiała się, gdzie tak właściwie może być, profesor Snape. Już jutro miał nastać poniedziałek i miała rozpocząć pierwszą lekcję właśnie z nim. Wyobrażała sobie jak to właściwie będzie. Czy Snape okaże się trochę milszy dla niej, a może podaruje sobie odebranie punktów jej domowi. Mogła tylko nad tym rozmyślać.

Spojrzała na dziewczynę siedzącą na parapecie i tępo wpatrującą się w gwiazdy. W Hermionie wtedy coś pękło. Całe dni myślała tylko o nim, a Ginny nie była taka, jak zawsze. Dlaczego tego nie zauważyła wcześniej? Włosy niedbale związane w kucyk, przesuszone dłonie, paznokcie z odpryskanym turkusowym lakierem, ciemne sińce pod oczami i jej blada skóra. Nawet bluzka wisiała na niej, jakby miała tylko kości. Hermiona nie pamiętała nawet, kiedy Ginny ostatnio jadła. Czy cokolwiek jadła. Podeszła do niej, kładąc dłoń na jej kruchym ramieniu. Dziewczyna, która była zawsze wesoła i radosna, a jej poczucie humoru zarażało innych, spojrzała na przyjaciółkę. Jej oczy były bez wyrazu. Smutne, a ich kolor utracił dawny blask. Po chwili odwróciła wzrok i strącając dłoń dziewczyny.

- Ginny – zaczęła powoli i spokojnie. Dziewczyna nawet na nią nie spojrzała, powiedziała tylko cicho:
- Zostaw.

Hermiona wiedziała, że każdy może mieć gorszy dzień, ale Ginny była przykładem osoby, która pomimo swoich problemów, zawsze przychodziła do niej i się zwierzała ze wszystkiego. Pogłaskała ją po głowie, jak jej mama, gdy była dzieckiem i bała się burzy. Rudowłosa nic nie zrobiła. Przytuliła policzek do zimnej szyby, a dłoń jej przyjaciółki zawisła w powietrzu. Nie wiedziała co się z nią dzieję. Hermiona nie miała  jeszcze pojęcia, jakie Ginny ma poważne problemy i co z nich wyniknie. Jednego była pewna - Nie ważne co się dzieje, nie zostawi jej samej.

***

Severus wrócił w niedzielny wieczór, w tym samym momencie, kiedy w Wielkiej Sali trwała kolacja. Nie chciał robić swoim wejściem zbędnego zamieszania, więc postanowił zjeść w swoich komnatach, wcześniej wzywając skrzaty, które nakryły dla niego stół i podały kolację. Kiedy się nasycił poszedł do swojego gabinetu, tam zasiadł za biurkiem i odetchnął. Po intensywnym weekendzie zbierania ingrediencji do eliksirów, dopiero teraz miał czas aby odetchnąć i wspomnieć to co się wydarzyło w piątkowy wieczór. Oparł się wygodnie w fotelu i przymknął powieki. W jego wyobraźni panna Granger posłała mu uśmiech. Obraz się zmienił, ale znów była tam ona, kiedy weszła do jego gabinetu, kiedy podziwiał jej kobiece atuty i te nogi... Merlinie ale ona ma piękne nogi, takie zgrabne... Pomyślał. W końcu przed oczami ujrzał ten moment kiedy ją pocałował, a czas stanął wtedy w miejscu. Na to wspomnienie Mistrzowi Eliksirów zrobiło się gorąco.

Siedząc tak, dotarło do niego jaki jest głupi. Jak mógł doprowadzić siebie do takiego stanu, aby zakochać się w uczennicy? I na dodatek Gryfonce! Nie mógł pozwolić, by to się powtórzyło. Gdyby ktoś się dowiedział o nich, co wyprawiali w jego gabinecie, mógłby stracić posadę, a ona mogła wylecieć ze szkoły.

Szybkim ruchem wyciągnął z biurka prace, które pisali Ślizgoni i Gryfoni na ostatniej lekcji. Przewracał testy i znalazł kartkę z nazwiskiem Granger. Przejrzał ją wzrokiem i nie dopatrzył się żadnego błędu, dziewczyna zasłużyła jak nikt, aby otrzymać Wybitny. Zdecydowanym ruchem rzucił pracę panny Granger do kominka. Dlaczego? Tylko z jednego powodu. Za eliksir, który mieli warzyć już jutro. Był on naprawdę ciężki, a nawet ona nie dałaby z nim sobie rady. W takim razie Snape postanowił, że go wcale nie zrobi, bo nie miał jej testu. Zaklaskał sobie za swoją jakże paskudną inteligencję i zaczął sprawdzać pracę reszty uczniów.


***

Panna Granger, przeszło od dziecięciu minut szczotkowała zęby. Jej myśli biegały od Ginny do Snape'a i tak w kółko. Musiała się dowiedzieć co tak naprawdę trapi jej przyjaciółkę. Może chodzi o Harry'ego? Przeszło jej przez myśl, ale jej przyjaciel wyglądał normalnie i tak się  też zachowywał.

- Co ty tam wyprawiasz do cholery? Co ty się tam modlisz? - usłyszała zza drzwi krzyk panny Brown.
- Tak! Właśnie się pomyliłam i zaczynam od nowa! - warknęła. Kto jak kto, ale Brown była jedyną osobą, która tak potrafiła ją wyprowadzić z równowagi.
- Kretynko, jesteś tam od godziny! Wyłaź i to już!
-. Zaraz się posikamy, obydwie! - dokończyła za nią Parvati, która też musiała stać za drzwiami.
- Więc posprzątacie.
- Granger, do cholery, wyłaź i to już! - powiedziały jednocześnie.

Hermiona przejechała spokojnie i bez pośpiechu rzęsy tuszem, a  potem spryskała się perfumami. Chwyciła swoją kosmetyczkę i otworzyła drzwi. Stanęła oko w oko z panną Brown. Z jej oczu zdawało się, że cisnęły gromy, a dłonie zaciskała nerwowo w piąstki. 

- Uważaj na słowa Brown, wiadomo, że z zaklęć jestem najlepsza – powiedziała to takim cichym i spokojnym tonem, obracając dodatkowo różdżkę  w palcach. Nie odpowiedziała jej, tylko jeszcze bardziej zacisnęła piąstki. - Daj sobie spokój z Seamusem i odczep się ode mnie – zbliżyła się do niej, a co Brown wpadła na ścianę. - On nawet cię nie lubi.
- A ty skąd to wiesz, co? - odzyskała swoją śmiałość prostując barki.
- Dużo razem rozmawialiśmy, gdybyś tylko wiedziała jak on całuje! Merlinie, jest taki słodki – jej głos był tak opanowany, że przerażał. Panna Brown wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała i zamknęła usta. Hermiona uniosła kąciki ust w górę i odeszła, zostawiając je same.

***

Chwyciła torbę ze swojego dormitorium, po czym wyszła na korytarz. Przeszła kilka metrów i stanęła przy drzwiach, pukając. Po drugiej stronie drzwi zdało się słyszeć zaspany głos. Weszła do środka i spojrzała na łóżko Ginny, które było zaścielone. Przy oknie stała tylko jakaś dziewczyna, Hermiona zdała sobie sprawę, że jeszcze nigdy z nią nie rozmawiała.

- Cześć – powiedziała niepewnie. - Jestem Her...
- Wiem. Jesteś Hermiona – uśmiechnęła się i podeszła do niej. Wyciągnęła dłoń.
- Ja Suzie. Lokatorka Ginny od 5 lat – powiedziała melodyjnym głosem. Pannie Granger było  nad wyraz głupio, że nigdy z nią nie rozmawiała.
- Miło mi – uścisnęła jej dłoń. - Ginny już wyszła?
- Wstałam to jej już nie było.
- Och... no nic. Dziękuję, do zobaczenia.
- Pa, Hermiono – zawołała radośnie i podeszła do szafy.

W Pokoju Wspólnym poniedziałkowy poranek wyglądał zawsze tak samo. Uczniowie biegali jeszcze w piżamach i szczoteczkach w ręce, szukając podręczników i zbierając z najróżniejszych miejsc wypracowania i referaty. Podeszła do portretu Grubej Damy, gdzie stały Brown i Parvati. Gdy tylko ją ujrzały przesunęły się jak najbliżej ściany. Hermiona specjalnie przeszła jak najbliżej niej, patrząc jej głęboko w oczy, po czym przeszła przez portret i wyszła na korytarz zmierzając tylko w jej znamy kierunku. Mogła w końcu pokazać pannie Brown z kim ma do czynienia, tym samym Seamus mógł być bezpieczny i nie będzie musiał uciekać przed Lavender. 

Razem z kilkoma pierwszorocznymi weszła do Wielkiej Sali, jej wzrok powędrował na stół nauczycielki. Wstrzymała oddech był tam. Siedział na swoim miejscu, koło Albusa Dumbledore'a. Jego twarz była skąpana w grymasie, jaki miał zawsze, a z mordem w oczach wpatrywał się w jajecznice na swoim talerzu. W jakimś senesie to rozbawiło dziewczynę. Nie mgła sobie pozwolić na dłuższe obserwowanie profesora. Praktycznie niedługo ma z nim pierwszą lekcję to wtedy sobie popatrzy do woli. Hermiona usiadła przy Ronie. Spojrzała przed siebie i ujrzała tylko Harry'ego. Rozejrzała się dookoła, ale jej nie było.

- Harry, gdzie masz Ginny?
- Och... - ugryzł jabłko. - Szliśmy razem, ale przy wejściu powiedziała, że zapomniała jakiegoś podręcznika i się wróciła.
- Rozumiem.
- Hermiona?
- Słucham cię, Ronaldzie.
- Jesz?
- Co?
- Tosta!
- Ron już zjadł praktycznie wszystkie, zostały tylko twoje – zaśmiał się Harry.
- Masz – oddała mu.
- Hermiona, kocham cię normalnie! - pocałował ją w policzek.
- Dobra, już dobra. Jedz – nalała sobie mleka do miseczki i dodała płatki. - Harry, czy nie zauważyłeś ostatnio czegoś dziwnego w Ginny?
- Nie wydaje mi się. A coś się stało?
- Nie nic, tak tylko pytam - mruknęła wpatrując się w miskę.
- Hermiona?
- Co?
- Jesz jeszcze?
- Jem i nie oddam!
- Ale nie o to chodzi.
- To o co?
- Zaraz są eliksiry i chyba możemy się spóźnić – rozejrzała się, a Wielka Sala była praktycznie pusta. Chwyciła jabłko, torbę zarzuciła na ramię i puściła się biegiem.
- Wiedziałeś, że dziewczyny tak szybko biegają? - zapytał Harry Rona, kiedy ją dogonili.

Zatrzymali się dopiero w lochach, kiedy wyszli zza zakrętu, uczniowie wchodzili już do sali. Przyśpieszyli kroku i akurat Ron zamknął za sobą drzwi. Stanęli przy swoich miejscach i powitał ich zimny ton nauczyciela eliksirów. Hermionie wydawało się, że minęły wieki, kiedy  słyszała jego głos ostatni raz. Poruszał się bezszelestnie po klasie, rozdając testy. Była oniemiała z jaką gracją to robił.

- Panno Granger – serce jej mocniej zabiło. Spojrzała na niego i zacisnęła ręce pod stołem, aż pobielały jej kłykcie. - Jest pani osobą, która nie wykona eliksiru – w klasie wybuchło zamieszanie. - Cisza!
- Czyli dostałam Wybitny, tak? - wyprostowała się dumnie.
- Nie. Nie mam pani pracy.
- Ale jak to? - spojrzała na niego zdziwiona. - Pisałam razem ze wszystkimi.
- Widocznie mi jej pani nie oddała, panno Granger – jego głos był tak spojony, że przerażał.
- Nic nie rozumiem.
- Nie dziwie się... - powiedział jadowicie. - Wy przejrzyjcie testy i sprawdźcie jakie błędy popełniliście, a panna Granger podejdzie do mnie – czuła, jak ma nogi z waty podchodząc do niego. Spojrzała niepewnie w jego czarne oczy. Może pamięta to wszystko? Ten pocałunek? Czy coś to dla niego znaczyło? Przeszło jej przez myśl.
- Słucham, panie profesorze.
- Nie mam pani pracy i tyle.
- Może ja ją napisze.. po zajęciach? - wizja kolejnego pocałunku była bardzo interesująca. Wyglądał jakby się zastanawiał nad tym samym, co ona.
- Nie.
- Czyli – to ją zabolało. Czuła się, jakby ktoś wrzucił jej woreczek lodu do żołądka. - Mam nic nie robić?
- Tak, siadaj do ławki i nie przeszkadzaj.

Zrobiła to. Usiadła pomiędzy przyjaciółmi i poczuła jak oczy ją pieką. Nie chciała płakać, nie mogła dać mu tej satysfakcji. Zamrugała kilka razy i zacisnęła zęby.

Reszta klasy miała wykonać Eliksir Spokoju. Wzięła swoje krzesło i usiadła z tyłu sali. Poczuła, jak łza wydostaje się z jej oczu i spływa na jej policzek. Podniosła wzrok i wtedy ich spojrzenia się spotkały, szybko odwróciła głowę i usunęła małą kropelkę. Potem nie wiedziała, czy patrzy jeszcze w jej stronę. Do końca zajęć miała wzrok utkwiony w swoich kolanach. Oczy nadal ją piekły, ale łzy już się nie wydostały.





- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Witajcie kochane ♥
W Wasze łapki oddaję rozdział. Miał być długi i jest... :3
Były w tym rozdziale praktycznie wszystkie emocje i uczucia  :)  Zawsze jak tu pisze, to tak się rozpisuję, że szkoda słów. A dziś... no nie wiem. Może to i lepiej, przynajmniej nie zaśniecie podczas mojego wywodu  xd 

sobota, 20 lipca 2013

Rozdział 30

Musiał przyznać się do tego, że czekał na nią. Od kiedy obwieścił jej, że ma się u niego stawić, czekał jak szaleniec, kiedy wypuszczą go z zakładu na wolność. Nerwowo spoglądał na zegar wiszący nad barkiem. Jego długie i smukłe palce wystukiwały idealny rytm na skórzanym obiciu fotela, kontrastując z jego zabieganymi myślami. Właściwie ten stary gbur myślał o tej młodej, pięknej kobiecie... cały czas. Praktycznie codziennie, bez przerwy, nawet w snach ją widział. Już nie wspominając jakie miewał sny.

Kolejne ukradkowe spojrzenie na zegar, a długa, smukła wskazówka leniwie przesuwała się w przód. Stary Nietoperz usłyszał gwizd czajnika i chwilę po tym znalazł się w niewielkiej kuchni. Wlał do kubka wody, potem trochę mleka, wymieszał i zamoczył wargi w gorącym napoju. Opluł się kawą, kiedy usłyszał pukanie do swojego gabinetu. Leniwie wytarł z brody krople ciemnego płynu i poszedł do ów pomieszczenia. Wyciągnął z szuflady dokumenty i porozrzucał je na biurku, delikatnie dając do zrozumienia, że jest bardzo zajęty. Położył kubek koło długiego, czarnego pióra i schował w twarz, jak na jego zdziwienie na przepis na ciasteczka, który dostał od Albusa pół roku temu. A raczej dyrektor wcisnął mu w ręce i uciekł przez kominek. Do dzisiaj kartka leżała wśród papierów, dokumentów oraz wypracowań uczniów, zamiast w kuchni na lodówce.

- Proszę – powiedział zimnym tonem i zaszył się w lekturę ciasteczek.

Drzwi zaskrzypiały i po chwili w jego gabinecie zapanowała cisza. Podniósł wzrok znad pergaminu i ujrzał długie, piękne, zgrabne kobiece nogi odziane w, jak się domyślał, baleriny. Dowiedział się nazwy obuwia przypadkiem, przechodząc mugolską ulicą koło sklepu gdzie była wyprzedaż. Tam, dwie kobiety kłóciły się o parę tych balerin. Jedna, niby niechcący, rzuciła torebką w głowę Severusa. Mężczyzna do dzisiaj z niezbyt miłym smakiem, wspomina tamten majowy dzień. Severus przełknął bezgłośnie i jego wzrok powoli wznosił się w górę. Zatrzymał się na... fioletowym materiale. A raczej tam, gdzie sukienka kończyła swą przygodę. Mężczyzna nie mógł oderwać wzroku od dekoltu kobiety, który idealnie podkreślał jej kobiece atuty. Właścicielka tego skarbu zakryła go kawałkiem szarego swetra, zmieszana. Snape poczuł, że zrobił źle. Ale, jak każdy mężczyzna, był wzrokowcem. Odchrząknął i spojrzał na jej zaróżowioną twarz. Była taka piękna. Bał się własnych myśli, które obwieszczały, jak to panna Granger wygląda dziś seksownie.

- Zna się pani na zegarku, panno Granger.
- Tą zdolność posiada nie wiele osób – odgryzła się i puściła sweter, a ręce schowała za siebie.
- Proszę – wskazał na wolny fotel. Dziewczyna kiwnęła głową i usiadła. Severus, oczywiście niby przypadkiem obserwował jej buty, jednak całą uwagę skupił na nogach. Ona przełożyła jedną na drugą, a mężczyzna poczuł cholerną ciasnotę w spodniach, kiedy zobaczył jej nagie udo.
- Wzywał mnie pan – przerwała tą ciszę. Severus, jako główny plan miał jej zgrabne nogi. Wziął kubek i postawił tak, aby zasłonił mu ten kuszący widok.
- W rzeczy samej, panno Granger, w rzeczy samej – powiedział tajemniczo. Przeklął w myślach, bo nawet nie wiedział, po co ją wezwał i o czym miał rozmawiać.
- Och... słucham.

Wstał i oparł się o skraj biurka, mając przed sobą widok na dziewczynę. Kolejny raz musiała przyznać, że wyglądał seksownie. Jego dwa odpięte guziczki czarnej koszuli, pokazujący blady wręcz biały tors. Dziewczyna wbiła nieświadomie paznokcie w swoje kolana. Zrobiło się jej gorąco, mimo że w lochach zawsze panowały niskie temperatury. Snape westchnął i ponownie zasiadł za biurkiem, otrzymując od dziewczyny pytające spojrzenie.

- Pani przyjaciele zachowali się bardzo bezczelnie. Pan Potter... szkoda słów.
- Panie profesorze bo ja chce za nich przeprosić – powiedziała szybko, nie spuszczając z niego wzroku.
- Doprawdy? - zadrwił.
- Tak. Oni po prostu... eee... mieli ten mecz i te emocje i w ogóle.
- Panno Granger. Jest pani śmieszna. Pan Potter do dzisiaj nie wie, gdzie występuje Bezoar. Mam dobrą pamięć i podczas naszej pierwszej lekcji zadałem mu to samo pytanie. Myślałem, że czegoś się nauczy. Ale myliłem się to w końcu jest Potter! - powiedział jadowicie na myśl o jego ojcu.
- Proszę go nie obrażać! - podniosła się.
- Rozkazuje mi pani, panno Granger? - zrobił to, co ona. Wstał i okrążył biurko zatrzymując się przy niej.
- Ładnie proszę.
- Hmm... nie.

Dziewczyna zmarszczyła nos i założyła ręce pod biustem, wielce rozżalona. Severus musiał przyznać, że jak się złości wygląda ślicznie. Spojrzał na jej lekko rozchylone usta, które aż wołały, aby się w nie wbił. Jej buntowniczy wzrok, pochłaniał czerń jego oczu. Mężczyzna czuł, że już nie wytrzyma. Była taka delikatna i kusząca. Powstrzymywał się, aby nie rzucić się na nią tu, teraz, natychmiast! Zrobił krok w jej stronę, a dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. Severus uznał to za zaproszenie.

Zbliżył się tak, aż jego nos prawie stykał się z jej. Miał tak dobry słuch, że nawet słyszał bicie jej serca. Poczuła, jak ręce lekko jej drżą i spuściła je w dół, instynktownie wygładzając sukienkę. Grymas z jej twarzy poszedł już w niepamięć. Nigdy wcześniej nie był w takiej sytuacji, która w gruncie rzeczy, po części mu się podobała. Ten anioł działał na niego jak narkotyk. Jej zapach, skóra, włosy, głos, wszystko go przyciągało i hipnotyzowało.

Hermiona miała nie równy oddech. W środku aż skalała ze szczęścia. Jej książę, a raczej Nietoperz, był tak blisko niej. Na jej policzkach ukazał się szkarłatny rumieniec, a jej serce zwiększyło obroty. Spuściła wzrok i utkwiła w miejscu, gdzie jego guziczki były odpięte, odsłaniając nagi tors. Mężczyzna złapał ją delikatnie za brodę, zmuszając, by spojrzała na niego. Nie czekając na jej reakcję, pochylił się i musnął swymi wargami jej czerwone usta. Wtedy czas stanął w miejscu.

* Pocałunek. Smakuje miodem, goryczą, gwiazdami, które ledwie się pokazały i już zniknęły. Smakują trawą deptaną bosymi stopami, wilgotną od rosy, oraz słońce które zagląda przez okno. Pocałunek o smaku miłości i bólu.

Gdy poczuła jego język na swych wargach, delikatnie rozchyliła usta wypuszczając go do środka i pozwalając, by ich języki rozpoczęły namiętny taniec, przeobrażający się w grę o dominację. Całował ją delikatnie, a zarazem kusząco, jakby była delikatna, a każdy mocniejszy ruch mógł ją zniszczyć, powodując rozkruszenie się jej na miliony kawałeczków. Jego ziemiste dłonie zsunęły się na jej talię przyciągając ją bliżej siebie. Hermiona wplotła swoje palce w jego – jak myślała – tłuste włosy. W rzeczywistości, tylko na takie wyglądały. W dotyku były bardzo miękkie i przyjemne. Mężczyzna polubił ten mały gest, troszkę schylił głowę by móc się jej oddać. Kiedy gładził jej plecy z jej ust wydostał się jęk rozkoszy. Severus poczuł smak wygranej i przygryzł jej dolną wargę, pieszcząc ją jednocześnie. Po chwili, która trwała dla niego wieczność, oderwał się od dziewczyny. Nie chciał tego przerywać, ale musiał. Spojrzał na nią i pogłaskał jej policzek, a ona pod dotykiem jego smukłych palców, przymknęła powieki i cicho westchnęła, cały czas mając swoje kruche palce w jego włosach.

- Po - powinnaś już pójść – starał się, aby jego głos był ciepły. W efekcie czego, wyszedł gorzki i sarkastyczny. Dziewczyna nie chciała iść, chciała z nim tu zostać. Natrafiła na jego, tak dobrze znane, spojrzenie i kiwnęła głową. Wziął ją za dłonie i, mimo że nie chciał, zabrał jej palce ze swoich włosów.
- Dobranoc – wyszeptała i wyszła nieco zmieszana, ale szczęśliwa z jego komnat.

Severus podszedł do biurka i jednych haustem opróżnił kubek, chłodnej już, kawy. Nieświadomie dotknął swoich warg, czując, jakby ona znów oddała pocałunek. Jakby znów mógł trzymać ją w swych ramionach i być tak blisko niej. Być blisko tej pięknej kobiety, która była jego... uczennicą.





* Dorotea De Spirito - "Anioł"

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Witajcie kochane Miśki ♥

Rozdział dedykuję:
* Anthony - za to, że jest kochaną Betą! Oraz za wykonanie dla mnie tego pięknego, arta, który znajduje się powyżej! + niezapomniane rozmowy na GG :D Och... kocham Cię ;**
* Cyzi, Dark Paradiese, Esme, Nebuli, To$ce, Esther - za te rozmowy na GG... chodź czasem nie są rozmowami, tylko planowaniem nie tylko mojej śmierci, ale wyłapywaniu nowych ofiar... xd Nie zapominając, że jak już piszemy to roz*** system! Haha... Kocham Was! ♥
* Rickmanickiej - która nie zasypia, kiedy do niej pisze prosząc o pomoc, która wie jak pomóc z czego potwierdza się fakt, że jesteśmy siostrami! xd Wiem, że pewnie niedługo będzie kolejny kryzys... to oczekuj spamu na GG xd Kocham Cię i dziękuję za wszystko! ;**


I był wielki Ślizgoński buziak mrr.... ^.^ !
Mi nawet, nawet się podoba... mogło być o wiele lepiej tylko Jazz już taka jest.

Od kolejnych rozdziałów staram się pisać dłuższe notki... taa ciekawe czy coś z tego wyjdzie. Wyjść może pewnie z tego... "Moda na Sukces" xd To trzymajcie za mnie kciuki Misiaczki! ♥