Minął
październik, a z nim wyjące wiatry i ulewne deszcze, nadszedł
listopad, zimny jak oblodzone żelazo, z silnymi mrozami, w każdy
poranek i lodowatymi powiewami, kąsającymi odsłonięte dłonie i
twarze. Niebo i sklepienie Wielkiej Sali zrobiły się bladoszare,
góry wokół Hogwartu pokryły się czapami śniegu, a temperatura w
zamku tak opadła, że wielu uczniów nosiło między lekcjami
ochronne rękawice ze smoczej skóry.
Można rzec, że Mistrz Eliksirów ucieka przed panną Granger. Przez
cały październik i pierwszy tydzień listopada unikał jej jak
ognia. Na zajęciach zachowywał się, jakby jedna trzecia Świętej
Trójcy nawet nie istniała. Nie posyłał kąśliwych i niemiłych
uwag, nie odbierał jej punktów, właściwie nic nie robił. Kiedy,
pewnego dnia Hermiona wracała z biblioteki, a na jej kruchych
dłoniach widniały trzy obszerne księgi, zauważyła go. Patrzyła w
te czarne oczy, które idealnie ją ignorowały. Tak było za każdym
razem na posiłkach, zajęciach, dyżurze z Malfoy'em i korytarzu.
Zostały jej jedynie sny. Nawiedzał ją każdej nocy, pozostawiając
zawsze słone łzy na policzkach. Wstawała z nadzieją, że się
może zmieni, że każdy następny dzień będzie inny niż poprzednie tygodnie.
Hermiona
wiedziała, że nie może zarzucać sobie głowy, tylko jego osobą. Nie
mogła się użalać nad sobą, choć było jej naprawdę ciężko.
Minęło kilka tygodni od rozmowy jej i Ginny. Jeśli to w ogóle
można było nazwać rozmową. Dziewczyna zachowywała się inaczej.
Po południu można było ją spotkać na kolanach wtuloną w
Harry'ego. Posiłki jadała, skromnie, ale bynajmniej jakieś. Kilka razy
przychodziła do Hermiony i się po prostu do niej przytulała, mówiąc: Pamiętaj, że cię kocham. Kiedy panna Granger próbowała z nią
rozmawiać, ona uciekała zawsze z pokoju. Czuła, że popełniła
jakiś błąd. Pominęła istotny szczegół, czym może być
spowodowane zachowanie jej przyjaciółki.
***
Wtorkowy
wieczór spędziła w bibliotece pośród setek starych ksiąg i
zapachu drewna. Siedziała w najdalszym kącie sali, a
zarazem najbliżej Działu Ksiąg Zakazanych. Skrobała na drugiej
już rolce pergaminu, referat dla profesor McGonagall, gdy poczuła ciepłe wargi na swoim lewym policzku. Podniosła głowę i ujrzała uśmiechniętego Seamus'a, który przysiadł się koło niej.
-
Hermiona!
-
Cześć – uśmiechnęła się i odłożyła pióro. - Co tu robisz?
W końcu to biblioteka, a nie pole pirotechniczne - zażartowała.
-
Musiałem tu przyjść, normalnie mi nie uwierzysz! – pokazał szereg
białych zębów, uśmiechając się perliście. Kiwnęła głową, a chłopak
zaczął mówić: - Brown od kilku tygodni nie patrzy na mnie, nie
chodzi za mną, a nawet przestała się kryć koło wejścia do łazienki. Jestem wolny Hermiono!
-
Cieszy mnie to – poczuła dłoń chłopaka na swoim ramieniu
i podniosła wzrok.
-
Wiem, że to ty, Hermiono. Dziękuję ci – uśmiechnął się szczerze, przytulając ją. Nie opierała się, czuła, że potrzebuje tak błahej rzeczy, jak uścisk drugiej osoby. Mocniej się w niego wtuliła widząc przed oczami Snape'a, a ból jakby odrobinę został stłumiony.
- Nie
ma sprawy, to nic takiego.
-
A co jej tak właściwie nagadałaś?
-
Seamusie - uśmiechnęła się z błyskiem w oku - my tylko rozmawiałyśmy. Wiesz jak dziewczyna z dziewczyną.
- Zresztą, kiedyś mi powiesz.
- Tak,
kiedyś zapewne.
-
Możemy już iść? Tu śmierdzi starymi trampkami!
- Seamus, to zapach starych książek - skarciła go spojrzeniem.
Usłyszała
ciche chrząknięcie, a po chwili chłopak stał przy jej krześle, z
książkami i pergaminami w dłoni. Posłał jej uśmiech i skierowali się w stronę wyjścia, kierując się do wieży Gryffindoru.
Będąc już w Pokoju Wspólnym zauważyła machającego w jej stronę Neville'a. Ten przekazał jej, by udała się jak najszybciej do Harry'ego i Rona, którzy czekali na nią w dormitorium chłopców. Kiwnęła przepraszająco głową do Seamusa i wdrapała się po schodach. Zapukała, słysząc, proszę, po drugiej stronie wślizgnęła się do środka.
Wchodząc do pokoju, zauważyła jak Harry, siedzi z nietęgą miną na łóżku, na podłodze przy oknie była skulona Ginny, a Ron stał nad nią krzycząc.
- Ron, zostaw ją! - podbiegła tam i kucnęła przy Ginny. Odgarnęła jej
włosy z twarzy, które były posklejane łzami. Poczuła mocne
szarpnięcie ramienia, które zafundował jej rudowłosy chłopak, odsuwając ją od dziewczyny.
-
Hermiona, usiądź – powiedział chłopiec w okularach, patrząc na nią smutno.
- Słucham? Najpierw mi wyjaśnicie co się tutaj dzieje, dlaczego Ginny płacze?
- Moja
siostra, jest skończoną kretynką, ot co! - rzucił Ron, uderzając pięścią w parapet.
- Nie
krzycz, Ron – głos Ginny drżał z emocji, objęła się mocniej rękoma, starając się ukoić wstrząsy całego ciała.
- Nie
krzycz? Wszystko powiem mamie!
-
Ginny co się stało? - pogłaskała po dłoni przyjaciółkę. Ron rzucił pełne bólu spojrzenie na siostrę, potem na Hermionę i powiedział to tak cichym głosem, że Hermiona myślała, że się tylko przesłyszała.
- Ginny się tnie...
Ron
chwycił siostrę za ramię, a ta po chwili stała już u jego boku. Złapał jej łokieć i zbliżył się do Hermiony, która wciąż stała w szoku. Ron podniósł lewy rękaw granatowego swetra Ginny. Granger poczuła, że robi się jej duszno, kiedy ujrzała cienie, długie linie na nadgarstkach jej
przyjaciółki. Było ich tak wiele, że zajmowały prawie całe
przedramię. Niektóre z nich były świeże, mając ślady zaschniętej krwi. Spojrzała na dziewczynę, która skuliła się pod jej wzrokiem.
Zrobiła krok i Ginny po chwili wylądowała w jej ramionach mocno wtulona, a jej rude włosy zostały skąpane we łzach brązowookiej
Gryfonki.
-
Ginny, dlaczego? - wyszeptała jej do ucha. Poczuła jak jej
przyjaciółka mocno się w nią wtuliła, po czym razem na dywan.
Dziewczyna cała drżała, nie wiadomo czy ze strachu, czy zimna,
które panowało w zamku. Hermiona głaskała ją po głowie i mocno
tuliła do siebie. Wiedziała już, dlaczego Ginny była taka nieobecna,
dlaczego mało jadła i wyglądała na zmęczoną. Poczuła drżące
dłonie młodszej koleżanki, które ocierały jej łzy.
-
Przepraszam – jej głos był cichy, ledwo słyszalny. Harry
podszedł do nich i wziął ją pod rękę, a po chwili siedział wraz z
Ginny na jego łóżku, a ona mocno się w niego wtuliła. Gryfonka
spojrzała na rudowłosego chłopaka, który podszedł do okna i
wpuścił zimne listopadowe powietrze. Wyciągnął z kieszeni paczkę
papierosów i zapalił jednego z nich.
-
Wracałem po zajęciach – wypuścił dym z ust i zaczął
opowiadać. - Chciałem zapalić, więc wszedłem do jak myślałem pustego składziku, a spotkałem
tam nie kogo innego jak moją siostrę wraz z Krukonkami. Tymi samymi co
musiałem iść pytać o tampony podczas gry w butelkę. Wszystkie siedziały w kółku na
podłodze i miały podwinięte rękawy. Nie wiem , dlaczego żadna z nich nie zauważyła mojej obecności. Podejrzewam, że były tam zafascynowane tym co robiły, że nie wiedziały co się dzieje wokół nich. Jedna z tych dziewcząt miała żyletkę, którą zrobiła nacięcie
na nadgarstku i podała dalej. Dopiero gdy wzięła ją rudowłosa dziewczyna i
nacięła skórę to rozpoznałem tam Ginny. Co tam się działo, gdy krzyknąłem na nią. Wyciągnąłem ją siłą z tego składziku i zaprowadziłem tutaj. Zagroziłem jej, że powiem o wszystkim profesor McGonagall, wyślę sowę do mamy, a
ona zaczęła wtedy opowiadać, co tam zaszło. Ginny była umowa, teraz twoja kolej.
-
Zaczęło się to kilka tygodni temu - teraz siedziała pod oknem
i tępo wpatrywała się w dywan. - Poszłam do łazienki i tam je
spotkałam. Siedziały w kółku i każda miała podwinięty rękaw.
Jedna miała więcej kresek, druga mniej. Zawołały mnie do siebie, a ja nie wiem, dlaczego po prostu do nich podeszła. Załapałam się na scenę, gdzie
jedna dziewczyna chyba z piątego roku właśnie to robiła. Spytałam, co tam się dzieje, po co to robią, a
one wyjaśniły mi, że po tym czują się lepiej. Czują niewyobrażalną satysfakcję i ulgę. Jedna z nich zapytała czy chcę spróbować i do nich dołączyć. W jednej chwili
miałam wyciągnięty nadgarstek w jej stronę, a ona się
uśmiechnęła i dała mi do ręki żyletkę. Nie wiedziałam, jak to
się stało, a po chwili poczułam ból, który spływa razem z krwią. Poczułam cholernie, dziwne uczucie, czegoś takiego nigdy nie przeżyłam. I wtedy wszystko się zaczęło...
Spotykałyśmy się każdego wieczoru w innym miejscu szkoły, aby nikt nas nie złapał i robiłyśmy
jednego dnia po jednej kresce – spuściła wzrok i utkwiła je w
swoich splecionych dłoniach.
-
Dzisiaj z Ronem poszliśmy do nich pogadać – powiedział Harry. - W sumie to zagroziliśmy im, że jeśli będę próbować zadawać się z Ginny to pójdziemy do
dyrektora i o wszystkim mu powiemy.
Hermiona
nie mogła w to wszystko uwierzyć. Jej wzrok biegł z jednego chłopaka do drugiego,
a zakończył na Ginny, która na niedowierzanie Hermiony podwinęła
rękaw i nacięła nim nadgarstek, nie wiadomo skąd mając żyletkę.
Ron podbiegł do niej i wyrwał jej to, chowając do kieszeni.
- Nie potrafię przestać, przepraszam – cicho załkała. Hermionia poczuła się słabo na widok
krwi, gdzie szkarłatny płyn pokrył całą rękę
jej przyjaciółki.
***
Przez resztę dnia Hermiona tak już miała dość Rona i
Ginny, warczących i krzyczących na siebie w Dormitorium, że wieczorem postanowiła iść na błonia móc zebrać kłębiące się myśli.
Chłodne
powietrze rozwiewało jej loki, a mróz szczypał w nos i uszy.
Przeklinała się za to, że nie wzięła kurtki. Usiadła na ziemi, odchylając głowę w tył, wpatrując się w granatowe niebo, a słone
łzy spływały po jej policzkach. Informacja, jaką dziś dostała
wstrząsnęła nią całkowicie. W uszach wciąż miała krzyk i
płacz Ginny. Podwinęła rękaw swetra, a jej skóra od razu
została zakatowana przez gęsią skórkę. Przejechała obuszkiem
palców po swoim nadgarstku i spróbowała sobie wyobrazić, jakby to
było, naciąć skórę i poczuć jak ciepła krew z niej ucieka. Łza
zleciała w miejsce gdzie przed chwilą miała palce. Nie wiedziała,
jak jej przyjaciółka mogła sobie i swojemu ciału zadać taki ból.
Nawet jedno nacięcie robi poważne zmiany w psychice jej
przyjaciółki.
Zrobiło się na tyle chłodno, że próbowała rozgrzać dłonie pocierając je o swoje kolana. Otrzepała spodnie z trawy i spojrzała w stronę zamku, gdzie okna
w Wielkiej Sali mieniły się na tle granatowego nieba. Już się oddalała, nim usłyszała wołanie. Odwróciła się, ale
nikogo nie zauważyła. Już myślała, że się jej przesłyszało, gdzie po chwili przerwy głośniejszy krzyk dobiegł z
Zakazanego Lasu. Spojrzała w stronę chatki Hagrid'a z nadzieją, że
gajowy tam będzie, lecz w jego małych, prostokątnych okienkach nie
paliło się światło. Wyciągnęła różdżkę przed siebie i
doszła do skraju Zakazanego Lasu. Ostatni raz spojrzała w stronę
zamku i zniknęła wśród drzew.
-
Lumos – wyszeptała, a na końcu różdżki pojawiło się małe,
białe światełko.
Nie
nawiedziła tego lasu, zawsze powodował na jej ciele gęsią skórkę, gdy tylko pomyślała o tym miejscu. Było w nim coś tak przerażającego, czego nawet nie potrafiła opisać słowami. Bardziej zagłębiając się w las, zamek zaczynał znikać wśród drzew.
-
Halo, jest tam kto? - krzyknęła choć wiedziała, że nie powinna.
Mogła zwabić do siebie jakieś niebezpieczne i dzikie zwierzęta, których w tym lesie było całkiem sporo. Na samą
myśl poczuła ogarniający ją strach przechodzący wzdłuż kręgosłupa.
-
Pomocy! - usłyszała krzyk dziecka.
-
Jesteś ranny?
-
Moja noga, ona utknęła...
-
Znasz zaklęcie Lumos, prawda?
-
Nie – w Hermionie się zagotowało, jak można nie znać tego zaklęcia? Są to podstawy, który każdy uczeń powinien opanować.
-
Weź różdżkę do ręki i powiedz Lumos.
Rozejrzała
się i po chwili gdzieś po prawej stronie ujrzała małe
światełko. Zacisnęła palce na rożce i szła w stronę światła,
mrucząc pod nosem o swojej głupocie. Co jakiś czas słyszała
trzask łamanych gałęzi, a serce uciekało jej do gardła. Doszła na małą polankę gdzie na powalonym drzewie
siedziała mała postać. Hermiona zacisnęła mocniej palce na
różdżce i powoli zbliżyła się.
-
Nie bój się – powiedziała. Po chwili ujrzała twarz
chłopca, która lśniła mu od łez. Dziewczyna poświeciła mu na
szyję i ujrzała krawat w barwach Hufflepuff'u. Wyrwała chłopcu
różdżkę i podwinęła rękaw, by sprawdzić, czy nie ma Mrocznego
Znaku. Eliksir Wielosokowy mógłby tu zadziałać, a nie wiedziała, czy znak by się utrzymał, pomimo działającego eliksiru. - Co tu robisz?
-
Bo ja chciałem zobaczyć...
-
Co zobaczyć?
-
Jednorożce.
-
Słucham? Czyś ty zgłupiał? Złamałeś szkolny regulamin!
Wejście tu jest kategorycznie zabronione! Nie zdajesz sobie sprawy jak, jest tu niebezpiecznie?
Jej reakcja była widocznie za ostra. Chłopiec zaczął płakać i trząść się
z zimna. Dziewczyna nawet się nie zastanawiając, oddała mu sweter, pozostając w koszulce z krótkim rękawkiem. Pomogła założyć mu sweter, gdyż nie mógł nic zrobić przez trzęsące się ręce. Zajęła się jego
unieruchomioną nogą, która była splątana w gałęziach, doskonale ją blokując. Nie myśląc długo, wycelowała
różdżką wcześniej zasłaniając oczy chłopcu ręką, a gałęzie
odleciały we wszystkie strony. Jego noga znów była wolna. Wstał i
pomimo łez się uśmiechnął, dziękując.
- Teraz musimy się stąd wydostać –
rozejrzała się wokoło, ale wszystkie drzewa wyglądały podobnie,
a ona nie miała bladego pojęcia skąd przyszła. Nie miała ochoty
spędzić nocy w Zakazanym Lesie. Okręciła się w kółko i
spojrzała na wielki dąb. - Idziemy tędy. Trzymaj się blisko mnie
i patrz pod nogi. Różdżka przed sobą – zakomenderowała cicho.
***
Od
godziny chodzili jedną ścieżką, sądząc, że są bliżej wyjścia, lecz oni bardziej zagłębiali się w środek lasu. Hermiona co chwilę
zerkała do tyłu, sprawdzając, czy chłopiec kroczy tuż za nią. Ręce
jej drżały z zimna, policzki były blade, a
oddech stawał się nierówny. Doszli w miejsce, gdzie drzew było coraz więcej.
Postanowiła zrobić krótką przerwę, bo chłopiec sapał, łapiąc się boleśnie za brzuch. Dałaby sobie rękę uciąć,
że słyszała przerażający krzyk. Spojrzała na chłopca, który
wyglądał normalnie, jakby niczego nie słyszał.
-
Tu usiądź – wskazała miejsce pod drzewem i wtedy ją zamurowało.
Dlaczego o tym wcześniej nie pomyślała? Spojrzała w niebo,
wyciągnęła różdżkę, z której po chwili wyleciały czerwone
iskry, wzbijając się do gwiazd.
-
To taki ratunek?
-
Można tak powiedzieć – usiadła przy chłopcu, kiedy iskry już zniknęły. - Jestem Hermiona. Hermiona Granger.
-
Kevin Stoner.
-
Wiesz, jak stąd wyjdziemy to załatwię ci taki szlaban, że będziesz go wspominać przez resztę życia - spojrzała na niego surowo i wnet ponownie usłyszała przerażający krzyk.
-
Hermiono co się dzieje?
-
Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie... - spojrzała na niego ze strachem w oczach. -
Nie zadajesz pytań. Zamykasz oczy i zakrywasz uszy. Nie waż się nawet wydać żadnego dźwięku.
Wskazała
ręką, by usiadł tuż za nią. Sprawdziła, czy zastosował się do jej
wskazówek, a po chwili sama usiadła przed nim tak, że zakryła go
własnym ciałem. Mruknęła a światło, z różdżki zgasło. Czuła
jak Kevin cały drży i wtedy to usłyszała... przenikliwy dźwięk,
który doprowadzał do szału. Przycisnęła ręce do głowy, a usta
zacisnęła w wąską linię. Oczy miała szeroko otwarte. Czuła jak
krew w niej buzuje. Odwróciła się przodem do Kevina i mocno go
przytuliła do siebie, zakrywając całym ciałem. Kolejny raz usłyszała ten przeraźliwy krzyk.
Poczuła
na swojej skórze ciepły oddech chłopca. Pogłaskała go po głowie
i wtem się odwróciła. Dziesięć metrów od niej ujrzała Szyszymorę. Postać ta stała przy drzewie, miała zielone włosy i
odstraszającą, zieloną, trupią twarz. Skąpana była w
bladozieloną, długą suknię z kapturem zasłaniającym dużą część
twarzy. Hermiona poczuła, jakby ktoś wsypał jej do brzucha woreczek z lodem. Wiedział, że istota
zwiastuje tylko śmierć.
Zamknęła
oczy i ujrzała twarz Snapea. Chciała tak bardzo przygarnąć do siebie, jak najwięcej pozytywnych wspomnieć, usilnie nie myśląc nad tym, co się właśnie dzieje. Powoli otworzyła oczy i stała oko w oko ze śmiercią. Szyszymora
była kilka centymetrów od jej twarzy. Hermiona czuła przeraźliwy
strach, a po jej policzkach leciały łzy. Chwyciła rękę chłopc, którą mocno złapała. Nagle usłyszała potężny ryk wielkiego kota. W jednej chwili poczuła okropny ból w lewym
ramieniu. Czuła jak ktoś rozdziera jej skórę
na miliony kawałków, a ranę zasypał solą. Podniosła wzrok a
Szyszymora jakby się rozpłynęła pozostawiając zieloną mgiełkę.
Przed nią stał wielki kot – Kuguchar – z podniesioną łapą.
Hermiona czytała dużo o tych stworzeniach, które są bardzo inteligentne.
Kot miał olbrzymie uszy i ogon zakończony pędzelkiem, podobnie
jak u lwa, a futro cętkowane.
- Proszę -pomóż nam – powiedziała łamiącym się głosem.
Kuguchar
rozumiał doskonale, pochylił nisko tułów i zamruczał cicho.
Wrócił do wcześniejszej pozycji i zrobił krok w tył. Wtedy wydał
mocny ryk i przy nim pojawiła się Szyszymora. Znów krzyknęła
przeraźliwe, a Kuchugar machnął łapą w miejscu, gdzie powinna mieć
twarz. Hermiona zacisnęła palce na ranie i cicho syknęła z bólu.
W jednej chwili kot przeleciał między drzewami i ona z Kevinem
została sama z Szyszymorą. Postać ta jakąś magiczną siłą wzniosła Hermionę w powietrze. Uderzyła cały ciałem w sąsiednie drzewo i osunęła się po nim
na ziemię, gdzie padła, zgiętą wpół, jęcząc i szlochając. Szyszymora
zwróciła swe szkarłatne oczy na Kevina i wyciągnęła zimnym,
bezlitosnym krzykiem. Gryfonka ostatkiem sił wyczarowała Patronusa,
przeklinając się, że wcześniej o nim nie pomyślała. Z trudem doczołgała się do chłopca i znów zakryła go swoim ciałem. Szyszymora zbliżyła się do niej, wyjąc przeraźliwie, a Hermiona poczuła, jakby uciekało z niej życie, jakby przed nią był Dementor, a nie Szysyzmora. Tylko to było coś bardziej niebezpiecznego niż dementor, który wysysa duszę, Hermiona poczuła, jakby właśnie to był czas, kiedy umiera.
Przez Zakazany Las rozległ się znów potężny ryk i Kuguchar stanął przed nią,
a śmierć zniknęła i się już nie pojawiła. Hermiona macała wśród zgniłych liści swojej różdżki, którą musiała chwilę wcześniej wypuścić z dłoni. Kuchugar zniknął i pojawił się przed nią, w zębach
trzymając jej magiczny kij.
-
Dziękuję ci uratowałeś nam życie - wielki kot schylił się
bardzo nisko, prawie się kładąc. Wskazał wilkiem pyskiem na
chłopca tuż za nią. Hermiona resztkami sił podniosła się, mocno uciskając krwawiące ramię. Szturchnęła Kevina, który wciąż był za nią, a jego oczy były pełne łez. - Kevinie... musisz na niego usiąść. To
przyjaciel nic ci nie zrobi – wypowiedziała ostatkiem tchu. Chłopiec niepewnie wstał i podszedł do wielkiego kota, na którym
po chwili usiadł, mocno wtulając się w jego futro. Dziewczyna kucnęła przy pysku zwierzęcia i
spojrzała z wielką wdzięcznością w wielkie złote oczy, które zalśniły, pocałowała go w nos, wkrótce po tym osunęła się na zimną
ziemię, tracąc siły.
Jeśli to jest umieranie. Pomyślała Hermiona. To
wcale nie jest tak strasznie. Nawet ból był już coraz słabszy...
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Witajcie kochane ♥
Rozdział starałam się napisać jak najszybciej przed środą... Będzie to dla mnie trudny dzień. Chyba się wszystko we mnie kumuluje, wszystkie emocje i rozdział nie wyszedł jak chciałam za co bardzo Was przepraszam.
Moja kochana Beta ;* ma urlop, rozdział jest w stanie "surowym" więc śmiało natkniecie się na błędy, za które przepraszam bardzo.
Mam cichą nadzieję, że mimo wszystko to co naskrobałam spodoba się Wam.