poniedziałek, 16 stycznia 2017

Rozdział 47

UWAGA, ROZDZIAŁ MOŻE ZAWIERAĆ ZNACZNĄ ILOŚĆ WULGARYZMÓW


Odgłos tłuczącej się porcelanowej zastawy rozniósł się po jednym z mrocznych mieszkań przy Spinner's End. Służka, bo tak nazywała się skrzatka domowa Severusa Snape’a, leżała na podłodze, a obok niej spoczywała pusta taca. Cała jej zawartość wylądowała na nieskazitelnie czystej posadzce, którą Służka polerowała codziennie podczas nieobecności swojego pana. Kiedy Severusa nie było w domu, a był to bardzo długi czas, zajmowała się całym mieszkaniem. Zapewne z braku już wymyślania nowych rzeczy do sprzątania, Służka czyściła wciąż tę samą podłogę, by była nieskazitelnie czysta – by jej pan był z niej zadowolony.


– Służka przeprasza pana Snape’a – wychrypiała skrzatka na dygoczących się nogach, uderzając się wypolerowaną tacą w głowę. – Zła Służka, bardzo zła... Pan Snape jest zły, pan Snape niezadowolony ze Służki...

– Przestań. – Mężczyzna spojrzał na skrzatkę hebanowymi oczami, po czym podniósł się z fotela.

– Pan Snape ukaże Służkę, Służka zasłużyła sobie na to, Słu...

– Spójrz na mnie. – Ukucnął przy skrzatce, która wciąż brutalnie tłukła się tacą. – Rozkazuję ci na mnie spojrzeć!

– Służka przeprasza... – zaszlochała, a po jej poszarzałej twarzy popłynęły łzy.

– No, wstawaj. – Snape wyciągnął ku niej dłoń. Skrzatka patrzyła to na nią, to na swojego pana. Kiedy zauważyła delikatny, krótki uśmiech na twarzy mężczyzny, momentalnie złapała go za dłoń.

– Pan jest taki dobry... – zaszlochała, przyciskając się do Severusa.

– Następnym razem... nie poleruj już tej podłogi, bo oboje się połamiemy – Służka tylko kiwnęła wielką głową. Snape pstryknął palcami, a potłuczona zastawa zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. – Zaparz mi kawy, zaraz przyjdę do kuchni.

– O, tak, panie, już idę. – Zniknęła z cichym pyknięciem.


Severus, pierwszy raz odkąd pojawił się w swoim mieszkaniu, wszedł do kuchni. Na jego twarzy automatycznie pojawił się grymas i niedowierzanie. Całe pomieszczenie było udekorowane jakimiś kolorowymi łańcuchami i bombkami, a w tle zdało się czuć zapach korzennych przypraw. Nad kuchenką wisiała wielka zielona skarpeta, którą skrzatka musiała sama zrobić na drutach. Wystawały z niej czerwono-białe cukierkowe laski. Snape spojrzał surowo na sprawczynię wystroju kuchni, która chciała, by jej pan poczuł magię świąt. Przełknął wielką gulę w gardle, ale, ku własnemu niedowierzaniu, nie skomentował tego. Zmieszany usiadł przy stole, a przed nim pojawił się kubek z parującą kawą i pierniczki w lukrze na talerzyku.


Służka zniknęła i Severus został po chwili sam ze sobą. Upił łyk ciemnego płynu, rozmyślając o Hermionie. Poczuł rozkosznie przyjemny dreszcz, który przeszył jego ciało. Przed oczami ujrzał ich, uprawiający miłość w jego sypialni. Nigdy by się tego nie spodziewał, ale poczuł na policzkach przyjemne ciepło. Po chwili zadumy jego myśli spłynęły całkiem na inny tor. Jeszcze niedawno rozmawiał z dziewczyną w lustrze. Jak tego dokonał? Nie miał pojęcia, po prostu myślał o niej i pragnął ujrzeć jej twarz. Kiedy w pociągu udało mu się nawiązać z nią wyjątkowo krótkie „połączenie”, miał silną potrzebę porozmawiania z nią. Nagle poczuł dziwnie splątany żołądek, a jego umysł zaczął podsuwać mu nieprzyjemne myśli. Co miała na myśli, mówiąc, że rodzice zabrali ją do... No właśnie, gdzie ją zabrali? I jeszcze ten sierściuch, który krążył mu po głowie, bo według jego ukochanej zaczął dziwnie się zachowywać.


– O cholera... – rzucił nagle, opluwając się kawą. – Służko!

– Tak, panie?

– Posłuchaj mnie bardzo uważnie... – Skrzatka podniosła wzrok, czekając w zniecierpliwieniu, kiedy Snape toczył wewnętrzną walkę sam ze sobą. Może to nic takiego... ale przecież musiał się upewnić. – Masz za zadanie zjawić się w domu Hermiony Granger i zobaczyć, czy dziewczyna w nim jest.

– Oczywiście, mój panie. – Ukłoniła się bardzo nisko, dotykając długim nosem posadzki i zniknęła z głośnym pyknięciem.


Severus zaczął krążyć po kuchni. Rzucił okiem na zegar, który wisiał tuż nad drzwiami. Jego długie wskazówki leniwie poruszały się w przód. Poczuł, że żołądek znów boleśnie zaciska mu się w supeł, kiedy z duszą na ramieniu obrócił się po donośnym pyknięciu.


– I co? Mów, Służko!

– Pa-panie Snape... Tam nikogo nie ma – wychrypiała.

– Ale jak to nie ma... – Supeł w jego żołądku zaczął tańczyć sambę. – Jesteś pewna, Służko?

– Służka sprawdziła wszystkie pokoje, nawet do spiżarni zajrzała, ale tam nikogo nie było.

– Dziękuję, Służko, możesz odejść – rzucił, kierując się do salonu.


Chwycił garść proszku Fiuu i wszedł do kominka. Następnie pojawił się w gabinecie dyrektora Hogwartu. Otrzepał z ramion popiół, który spadł na idealnie czysty dywan i rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystko, co znajdowało się w małym królestwie Albusa Dumbledore’a, usilnie dawało znać każdemu, kto się zjawił, że są święta. Ogromna choinka stała w rogu obok myśloodsiewni, przyozdobiona ogromnymi bombkami i pięknymi złotymi łańcuchami. Klatka feniksa była nawet ubrana w kolorowe wstążki, a na biurku stała miseczka z najróżniejszymi świątecznymi słodyczami. Mistrz Eliksirów spojrzał na szczyt schodów, na których pojawił się uśmiechnięty Albus, ubrany w odświętną bordową szatę, przeplataną w pasie złotą nicią.


– Wesołych świąt, mój drogi! – Uśmiechnął się starzec, podchodząc do Snape’a.

– Pieprzyć te święta – warknął zdenerwowany.

– Co się stało, Severusie? Jesteś strasznie blady, siadaj. – Wskazał na krzesło przed swoim biurkiem.

– Nie będę siadał – rzucił oschle Snape. – Słuchaj, Albusie, coś jest nie tak!

– Ale o czym mówisz, mój drogi?

– O Granger! Mówię przecież, że coś jest nie tak, do cholery.

– Co masz na myśli?

– Po prostu miałem złe przeczucie... – odparł, nie patrząc na dobrotliwą twarz starca. Przecież nie mógł mu powiedzieć, że zbliżył się do dziewczyny za bardzo i komunikował się w ten nawet dla niego tajemniczy sposób. – Wysłałem Służkę do domu Granger i...

– I co, Severusie? I co?

– Nie ma jej tam. – Z oczu Albusa znikł blask.

– To niemożliwe... – Dyrektor zaczął krążyć po pokoju. – Przecież panna Granger pojechała na święta do domu.

– Widocznie nie, skoro jej tam nie ma – odpowiedział cierpko Snape.

– Może jest w Norze, Severusie, nie pomyślałeś o tym?

– Ja... Nie przyszło mi do głowy – westchnął, opadając na fotel. Poczuł się, jakby kamień ważący tonę spadł mu z serca. Albus, wysłał patronusa do Artura Weasleya. Jeśli dziewczyna się pojawiła wraz z rodzicami u niego w domu, to wkrótce Dumbledore osobiście spotka się z nimi w Norze na święta.

– Chyba zbyt się martwisz o tę dziewczynę, Severusie. – Albus mógłby przysięgnąć na samego Merlina, że Severus po tych słowach zaczął usilnie błądzić gdzieś wzrokiem, byleby nie patrzeć mu w oczy.

– Kazałeś mi ją chronić i zerwać z niej klątwę.

– Wiem, co kazałem, Severusie, wiem o tym.

– To po co takie głupie gadanie?

– Wydaje mi się, że czujesz coś do pan... – Nie dokończył swojego wywodu, ponieważ zmaterializował się przed nim patronus Artura Weasleya, który przemówił jego głosem:

– Albusie, mój drogi, nie ma u nas Hermiony ani jej rodziców.

– A nie mówiłem, że coś jest nie tak? – warknął Snape, czując ucisk w żołądku, kiedy niebieska poświata zniknęła.

– Wracaj do domu, Severusie – powiedział spokojnym tonem Dumbledore.

– Jak to mam wracać do domu?

– Zaraz powiadomię Remusa, Alastora i Artura, zorientują się, co się dzieje. – Dumbledore położył mu dłoń na ramieniu.

– Przecież ja ją mogę znaleźć, Albusie!

– A jeśli stoi za tym Tom i będą tam śmierciożercy? To byłoby niebezpieczne, gdybyś się tam znalazł, mój drogi, mógłbyś nas wtedy zdradzić.

– Voldemort? Niemożliwe, spotkanie było tydzień temu i nic nie mówił... – Próbował przywołać swoje ostatnie wspomnienie z wizyty, ale Czarny Pan nic nie wspominał o żadnym ataku, przecież Severus wiedziałby o wszystkim.

– Jeśli czegoś się dowiem, powiadomię cię, spokojnej nocy, Severusie.


Snape zniknął w zielonych płomieniach z mieszanymi uczuciami. Pierwsze, co zrobił, to skierował się do łazienki, która była tuż obok jego sypialni, i stanął przed wielkim lustrem, pragnąc ujrzeć ukochaną. Stał tak i stał, ale w odpowiedzi widział tylko swoją szkaradną twarz. Czarne jak węgiel oczy, haczykowaty nos, ziemistą cerę i te kruczoczarne włosy, wiecznie wyglądające na tłuste i nieświeże – co było błędem. W rzeczywistości były bardzo miękkie i delikatne, a lata pracowania nad eliksirami, sprawiły, że teraz nie wyglądały zachęcająco. Zrzucił z siebie ciężki materiał szat, zatrzymując wzrok na lewym przedramieniu dłużej niż zazwyczaj, i wszedł pod strumień gorącej wody, myśląc intensywnie na temat Czarnego Pana. Snape był jego prawą ręką, był on jedyną osobą, której ufał Tom, dlatego Severus nie miał pojęcia, dlaczego właśnie Voldemort miałby za tym stać, o niczym go nie powiadamiając. Osuszył się ręcznikiem, założył luźne spodnie od piżamy i wślizgnął się do zimnego łóżka, oddychając ciężko. Zanim zasnął, przed oczami ukazała mu się piękna kobieta o czekoladowych oczach.


– Granger, do cholery, coś ty wywinęła...






***

Promienie słońca wkradły się do pokoju, błądząc po suficie, ścianach, aż w końcu znalazły się na ziemistej twarzy Snape’a. Wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem i przewrócił się na drugi bok, przyciskając twarz do śnieżnobiałej poduszki. Minęła chwila, zanim zdarzenia z poprzedniego dnia powróciły do niego w takim tempie, że stał już na równych nogach. Ubrał się w mgnieniu oka i zbiegł po krętych schodach, wpadając do kuchni. Spotkał tam skrzatkę w bardzo dobrym humorze. Była zajęta przygotowaniem bożonarodzeniowego śniadania.


– Służko, po co tyle tego? – zapytał Snape, spoglądając stół, który ugiął się pod ciężarem talerzy i półmisków. Jedzenia było tyle, że starczyłoby dla wszystkich mieszkańców Nory.

– Są święta, panie. – W ustach skrzatki brzmiało to niczym święto narodowe. Mężczyzna pokręcił głową i zasiadł przy stole.

– Odstaw to na chwilę. – Skrzatka postawiła półmisek na stole, a jej uszy uniosły się, wyczekując na to, co jej pan zamierza powiedzieć.

– Zjaw się jeszcze raz w domu Hermiony Granger i sprawdź, czy jej tam nie ma.

– Oczywiście, panie... – odpowiedziała i posłusznie wykonała polecenie. Severus spojrzał na wszystkie potrawy. Jego żołądek był tak ściśnięty, że szybko odwrócił wzrok od jedzenia. Po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach zmaterializowała się przed nim Skrzatka.

– Mów, Służko – ponaglił ją, czując paraliżujący strach.

– Nie ma nikogo, nie ma...

– Cholera.


W tym samym momencie, kiedy Snape uderzył pięścią w stół, skrzatka wydała z siebie stłumiony pisk. Czarodziej spojrzał w kąt kuchni i wtedy zrozumiał, czego Strużka się wystraszyła. Obok skrzatki zmaterializowała się niebieska poświata, układająca się na wzór wydry – patronus był niewyraźny i zniknął parę sekund później. Severusowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, chwilę po tym był już w kominku połączonym z Hogwartem za pomocą sieci Fiuu. Miał cholernie złe przeczucia.


– Granger wysłała mi patronusa! – wykrzyczał, podbiegając do dyrektora. – Albusie, mów, co jest!

– Remus, Alastor i Artur znaleźli pannę Granger... – odpowiedział, opadając na fotel. Severus jednak nie zauważył smutku na twarzy czarodzieja, ponieważ czym prędzej odwrócił głowę w stronę drzwi, oczekując, że dziewczyna zaraz w nich się pojawi.

– I gdzie ona jest?

– W Norze, Molly się nią zajmuje... Severusie, stój. – Snape już stał przy kominku, chcąc jak najszybciej zobaczyć ją, wcześniej nakrzyczeć na nią i odebrać z milion punktów Gryffindorowi, za to, że przez nią prawie zszedł na zawał.

– Co jest? – warknął.

– Usiądź, nie będę dwa razy powtarzał, Severusie. – Już kiedyś słyszał ten ton, nieznoszący jakiegokolwiek sprzeciwu, wtedy kiedy dowiedział się, że jego Lily... Nie, to niemożliwe!

– Chcesz mi powiedzieć, że...

– Że panna Granger nie zaufała tym ludziom, co trzeba.

– O czym ty mówisz? Co się tam stało, do cholery?

– Patronus panny Granger był niewyraźny i bardzo słaby... – starzec przetarł dłonią czoło i kontynuował – dlatego zjawił się dopiero teraz z tak wielkim opóźnieniem u ciebie, Severusie. Remus przekazał mi, że pannę Granger i jej rodziców zakatowali śmierciożercy.

– To niemożliwe... – mruknął, opadając na fotel.

– Rodzice Hermiony nie żyją, tak samo jak jeszcze jedna kobieta, która...


Ale Severus już go nie słuchał, ukrył twarz w dłoniach, oddychając ciężko. To niemożliwe, niemożliwe. Wszystkie myśli zaczęły podsuwać mu najmroczniejsze obrazy. W gabinecie buchnął ogień i po chwili z kominka wyszedł drugi raz tego dnia Remus Lupin. Skierował się powoli, obdarowując Snape’a krótkim spojrzeniem i znalazł się przy Albusie, kładąc mu dłoń na ramieniu. Pochylił się trochę i zaczął mówić ciszej.


– Mów na forum, Lupin – warknął Snape, podnosząc się z fotela. Bycie wieloletnim szpiegiem zmusiły go do ukrywania uczuć i emocji, w związku z czym już stał obok nich z grymasem na twarzy i chłodnym spojrzeniem.

– Severusie. – Remus podniósł na niego wzrok, kiwając lekko głową. – Jeden ze śmierciożerców, którzy zaatakowali Grangerów, uciekł.

– Kim on jest? – Silił się na obojętny ton, chociaż gdzieś w środku już chciał udusić gołymi rękoma tego gnojka.

– Nie mam pojęcia, sam zobacz...

Legilimens! – mruknął Snape, unosząc różdżkę.


Umysł Lupina podsuwał Severusowi niewyraźne kształty jakiegoś budynku. Po chwili, widząc wszystko oczami Remusa, stał na tyłach kamiennego domku, a obok niego zmaterializowali się Artur Weasley i Szalonooki Moody, którego oko szalało, obracając się w każdą stronę.


Trzymać różdżki w pogotowiu – mruknął Moody, podchodząc pod drzwi domku. Śnieg pod jego stopami niebezpiecznie skrzypiał.

Na kilometr czuć czarną magię... – powiedział cicho Remus, nerwowo się obracając.

Słyszeliście? – odezwał się do tej pory cichy Artur, spojrzawszy na okno, w którym błysnęło czerwone światło.

Nie ma co czekać, wkraczamy – zakomenderował Alastor.


Nacisnął dłonią klamkę, a ona bezgłośnie drgnęła, otwierając wejście. Alastor, trochę zdziwiony, spojrzał na swoich towarzyszy, mrucząc pod nosem: „Coś za łatwo idzie”. Pchnął lekko drzwi i zniknął, Artur wkroczył jako drugi, a tuż za nim Remus, rozglądając się raz jeszcze za siebie i trzymając wysoko różdżkę. Do jego nozdrzy doleciał zapach krwi i czarnej magii, która na progu prawie uderzyła go w twarz. Moody zatrzymał się nagle, dając im znać ręką, by zrobili to co on.


– EXPECTO PATRONUM!


Remus spojrzał na Artura, potem na Alastora. Po chwili doszło do niego, że to musiał być głos Hermiony.


Uważaj! – Z głębi drugiego pokoju doleciał do nich krzyk jakiegoś mężczyzny.

Szlama! – Głos przepełniony pogardą i wściekłością zmieszaną z chęcią mordu, zadudnił w uszach Remusa.


Następnie wszystko zadziało się automatycznie – aurorzy wkroczyli do salonu, w którym nad ich głowami błyskały zaklęcia. Remus zauważył najpierw leżącego nieruchomo kota, potem jego wzrok przeniósł się na jakiegoś mężczyznę leżącego na ziemi. Całe jego ciało było skąpane w kałuży krwi, a nad nim klęczała zapłakana kobieta. Jej ręce też były we szkarłatnym płynie, bo próbowała zatamować nimi krwawienie. Odwrócił się szybko, słysząc głos Artura i jego wzrok skierował się na mężczyznę stojącego pod oknem z jakąś kobietą. Alastor rzucił w ich kierunku zaklęcie rozbrajające, ale refleks mężczyzny okazał się lepszy. Zaczęła się walka. Całe pomieszczenie było rozświetlone błyskami zaklęć.


To był ułamek sekund, gdy Remus odnalazł dziewczynę leżącą na podłodze obok swojej matki. Już miał do niej biec, kiedy przed nosem przeleciało mu zielone światło, a pomieszczenie przeszył krzyk śmierciożerczyni. Remus drgnął, kiedy rodzice dziewczyny osunęli się martwi na dywan. Artur ugodził śmierciożercę zaklęciem blokującym, a ten upadł na posadzkę zdezorientowany. Kobieta kolejny raz uniosła różdżkę, krzycząc: „Avada Kedavra”. Alastor Moody, który stał przed towarzyszami, w ostatniej chwili wyczarował przed sobą tarcze. Srebrna, delikatna poświata rozciągnęła się wzdłuż pokoju, osłaniając wszystkich przed śmiertelnym zaklęciem. Odbiło się, godząc kobietę w klatkę piersiową. Alastor zachwiał się, upadając na posadzkę i łapiąc dech w piersiach. Wyczarowanie go wyczerpało. Po chwili jak przez mgłę widział biegnącego ku niemu Artura.


Remusa przeszedł dreszcz, kiedy spojrzał na martwych rodziców Hermiony. Ukucnął przy nieprzytomnej dziewczynie, odgarniając jej włosy z czoła. Nie miał odwagi spojrzeć jeszcze raz na brutalnie zamordowanych mugoli. Wziął dziewczynę na ręce i wtedy usłyszał dźwięk aportacji. Spojrzał w miejsce, gdzie Artur miał pilnować śmierciożercy, ale ani jego, ani aurora nie było. Obrócił się spanikowany i w ostatniej chwili zauważył, jak Artur szepce zaklęcia uzdrawiające nad nieprzytomnym Alastorem.


Uciekł – wyszeptał Remus.



Severus poczuł, jakby ktoś go spoliczkował. Patrzył to na Dumbledore’a, to na Lupina. Ten pierwszy podszedł do niego, kładąc mu dłoń na ramieniu. Ich spojrzenia się spotkały i wtedy Albus zauważył w oczach Snape’a budzącą się furię.


– Severusie... – zaczął powoli starzec, siląc się na spokojny ton.

– Eleazae – wychrypiał, wyrywając się z uścisku dyrektora oraz obdarowując go chłodnym spojrzeniem. Ręce zacisnął mocno w pięści. – To był Eleazae i Antonia. Tom wygnał go kilkadziesiąt lat temu za nieposłuszność, a ona poszła z nim. Dziwię się, dlaczego Czarny Pan nie zabił go wtedy. – Spojrzał na towarzyszy. – Co za ścierwo... – mruknął pod nosem.

– Dlaczego pojawił się teraz? – zapytał Lupin, który od momentu legilimencji był strasznie blady, a jego dłonie drżały nerwowo.

– Wydaje mi się... – odezwał się Dumbledore, przenosząc wzrok na Remusa, jednak szybko przerwał, patrząc na Mistrza Eliksirów, wyraźnie kierującego się w stronę kominka. – Severusie, co ty robisz?

– Zabije gnojka – warknął Snape, chwytając garść proszku Fiuu.

– Albusie...

– Tak, Remusie, Severus chce dokończyć porachunki.




***

Snape wyleciał jak burza z kominka, kierując się w stronę regału z książkami. Służka, która wyszła z kuchni, spojrzała na swojego pana zdezorientowana, kiedy ten w furii zaczął rozrzucać księgi po całym gabinecie.


– Panie Snape, czego pan szuka? Służka pomoże.

– Nie teraz, Służko – warknął, przekartkowując jakąś bardzo starą księgę, a po chwili zamaszystym ruchem odrzucił ją za siebie.

– Panie Snape...

– SŁUŻKO! – krzyknął, odwracając się. Skrzatka pierwszy raz widziała swojego pana w takim stanie, przez co odruchowo cofnęła się. – Zapakuj jedzenie, które przyszykowałaś i zabierz je do Nory, do Molly Weasley. Tam się bardziej przyda.

– Ale...

– Nie ma żadnego, ale, Służko. – Przymknął powieki, oddychając głęboko. – Weź jedzenie. Przekaż je Molly i powiedz jej, że ja kazałem ci tam być tak długo, dopóki po ciebie nie przyjdę.

– Wszystko w porządku, panie Snape? Krwawi pan.

– Co? – Spojrzał na skrzatkę, która podeszła do niego, chwytając go za dłoń.

– Skaleczył się pan – powiedziała nad wyraz spokojnie, unosząc swoją dłoń nad zranioną dłonią mężczyzny i przymknęła powieki. Snape poczuł, jak rana zaczyna go piec, by po chwili na skórze mogła zostać jedynie zaschnięta krew.

– Dziękuję – wychrypiał, spoglądając na skrzatkę. – Idź już, Służko.

– Tak, panie.


Po pomieszczeniu rozszedł się charakterystyczny odgłos; skrzatki nie było. Snape przypomniał sobie, co robi i zaczął przekartkowywać kolejne księgi. W końcu znalazł ją. Była mała, przypominająca mugolski notes. Severus poczuł pod palcami ciepło, a to pobudziło go jeszcze bardziej. Pomimo że księga wyglądała niewinnie, była cała przesiąknięta czarną magią. Snape naniósł na nią tak wiele czarnomagicznych zaklęć, o które nawet Voldemort by go nie podejrzewał. Pamiętał, jak zaczął sporządzać informacje o każdym, kto zaczął wstępować w szeregi Czarnego Pana. Oczywiście te informacje były tylko dla niego i ani Dumbledore, ani Voldemort nie mieli pojęcia na temat tej listy. Chociaż ten drugi doskonale wiedział, kto chciał wstąpić i służyć u jego boku. Dzięki tej liście Snape już nie raz znalazł zbiegłych Śmierciożerców, po których zostały tylko mroczne wspomnienia. Poczuł jak adrenalina, rozchodzi się po całym jego ciele, kiedy trafił na podkreślone dwoma kreskami imię Eleazae.


– I już po tobie.


Jego wzrok omiótł informacje, które posiadał na temat Eleazae’a. W dwóch krokach podszedł do barku, wyciągnął z niego karafkę i kilkoma głębszymi łykami opróżnił do połowy Ognistą Whisky. Czuł, jak płonie mu gardło, ale po chwili stało się to dość znośne. Adrenalina, która dudniła w jego żyłach, przybrała na sile. Wychodząc z domu, przywołał do siebie mały flakonik z eliksirem, rzucił na mieszkanie zaklęcia ochronne i podszedł do starej szopy, która znajdowała się poza magiczną granicą ochrony jego domu. Sprawdził, czy nikt go nie obserwuje. Ten ruch wynikał z czystego przyzwyczajenia, bowiem na Spinner's End mieszkał tylko on. Wszedł do małej szopy, potykając się o konewkę. Zaklął siarczyście pod nosem, twierdząc, że musi wyrzucać te rupiecie i zniknął, czując szarpnięcie w okolicy pępka.




***

Znalazł się pośród dębów i sosen na skraju jakiegoś mugolskiego parku. Przed nim w równym rządku, rozciągały się zaniedbane budynki. Miasteczko musiało być opuszczone, bo przy wyjściu z parku Snape natknął się na baner tuż nad jakimś sklepem. Musiał zmrużyć oczy, gdyż napisy były wyblaknięte.


– Epidemia... – mruknął pod nosem, będąc w stanie odczytać tylko jedno słowo.


Zostawił za sobą sklep i zaczął kierować się w tylko jemu znanym kierunku. Dopiero teraz zauważył, że wszystkie okna były zakute spuchniętymi deskami, a nieliczne szyby zostały powybijane. Samochody stały chaotycznie na ulicach, a bagażniki i drzwi były otwarte na oścież. Prawie jak po apokalipsie zombie, przebiegło mu przez myśl. Z zachmurzonego nieba zaczął padać pierwszy śnieg. Minął kolejną ruderę, bo tylko tak mógł to wszystko nazwać i przystanął na środku ulicy. Obrócił się przez ramię i zaciągnął się rześkim, grudniowym powietrzem, a w jego nozdrzach rozeszła się czarna magia. Mężczyźnie, źrenice rozszerzyły się złowrogo.


– Przybywam, Eleazae – mruknął pod nosem, uśmiechając się złowieszczo.


Od miejsca docelowego dzieliło go jedynie kilkadziesiąt metrów. Zacisnął palce na różdżce, przyglądając się kamieniczce, w której jednym z okien drgnęła zasłona. Zaśmiał się pod nosem i rozejrzał się wokół. Chwycił jakiś niewielki kamień, który leżał przy studzience, i rzucił go przed siebie, a ten jakby odbił się od niewidzialnego muru i eksplodował.


– Nie próżnujesz – powiedział z ironią Snape.


Wyczarował przed sobą coś na wzór tarczy. Zrobił kilka kroków przed siebie, kierując się w to samo miejsce, w które rzucał kamieniem i nagle poczuł, jakby wpadł do lodowatej głębi oceanu. Uczucie było tak krótkie, że po chwili szedł zamaszystym krokiem, mając za sobą dziecinnie proste zabezpieczenie. Przeszło mu przez myśl, że zapewne Longbottom lepiej by sobie z tym poradził.


Przystanął przed drzwiami do kamienicy. Uniósł różdżkę, wypowiadając zaklęcie, a drzwi po chwili otworzyły się, lekko skrzypiąc. Wszedł po schodach, a odór, jaki panował w zatęchłej kamienicy, dostał się do jego nozdrzy. Farba odpryskiwała ze ścian, na schodach walało się pełno śmieci. Gdzieś na dole coś zaszeleściło. Snape, odwrócił się za siebie, a przez szparę w drzwiach, które zostawił otwarte, wybiegło kilka szczurów. Wdrapał się na najwyższe drugie piętro i z pełnym grymasem zadudnił dwa razy w zniszczone drzwi pod numerem szóstym. Nie musiał długo czekać, bo po chwili w drzwiach ukazała mu się głowa Eleazae’a.


– S-Severus? – wydusił z siebie zdziwiony śmierciożerca.

– Witaj, Eleazae. Wpuścisz mnie?

– Nie ma nigdzie aurorów? – zapytał cicho, wychodząc na korytarz.

– Gdyby byli, wiesz, że bym ich załatwił.

– Tak, Severusie... właśnie tak... – mruknął nerwowo. – Wejdź.


Snape uśmiechnął się mrocznie pod nosem, wchodząc do, jak mogło mu się zdawać, salonu. Eleazae w tym czasie podbiegł do okna, mocno ściskając różdżkę i wyglądając na opustoszałą ulicę. Po dłuższej chwili nieco pewniejszy siebie odwrócił się z uśmiechem.


– Ognistej?

– Nie odmówię. – Zaśmiał się krótko, gdy ten zniknął w kuchni.


Snape rozejrzał się po prowizorycznym mieszkaniu. Widać, że osoby, które kiedyś je zamieszkiwały, opuściły je w popłochu. Na podłodze były jeszcze kawałki potłuczonej zastawy, obrazy wisiały przekrzywiane na ścianach, a pierze pokrywało prawie cały dywan. Kiedy Snape zasiadł w fotelu i wyciągnął nogi przed siebie, przypadkowo zahaczył o plik kartek, który był pod stolikiem. Chwycił je, a serce zadudniło mu szybciej. Wszystko, co było zapisane, dotyczyło planu od A do Z, który dotyczył jego Hermiony. Z gniewem i nienawiścią przeczytał ostatni plik kartek, który odnosił do najlepszej opcji uśmiercenia dziewczyny. Żołądek skręcił mu się boleśnie w supeł, czytając o paskudnych klątwach, eliksirach, po których jego ukochana, jak i jej rodzice, mieliby umrzeć w męczarniach. Gdzieś na samym dole, innym kolorem atramentu widniał dopisek: „Mugole jednak zabici zaklęciem Avada Kedavra”. Odłożył pośpiesznie plik kartek i oparł się na fotelu, oddychając płytko. Zaraz po tym w drzwiach pojawił się Eleazae z dwiema szklankami złotego płynu, które postawił na stoliku obok dziecięcej grzechotki, której czarodziej wcześniej nie zauważył.


– Jesteś sam? – zapytał ostro Snape, gdy ten drugi usiadł, wskazując głową na kobiecą szminkę.

– To... jej – mruknął Eleazae, opadając na fotel. Ukrył twarz w dłoniach, oddychając ciężko, a Mistrz Eliksirów zacisnął palce na różdżce tak mocno, byleby się powstrzymać od przyłożenia mu. Nie teraz, poczekaj chwilę, pomyślał szybko. – Zaraz wracam – mruknął, chwytając szminkę i wyszedł salonu.

– Nie krępuj się – rzekł Snape do oddalających się pleców mężczyzny, a następnie wyciągnął z kieszeni fiolkę z eliksirem, który chwycił, zanim opuścił dom i przelał bezbarwną ciecz do złotego trunku mężczyzny. Łatwiej niż myślałem, przebiegło mu przez myśl.

– Co cię sprowadza, Severusie? – zapytał, siadając w fotelu. Snape z dziwną ekscytacją obserwował, jak mężczyzna upija trunek, delikatnie się krzywiąc. Przez moment pomyślał, że śmierciożerca zorientował się, że coś jest nie tak, ale kaszlnął jedynie kilka razy, mrucząc pod nosem, że ma jakąś alergię.

– Wielu chciałoby wiedzieć, jak tego dokonałeś. – Mistrz Eliksirów zauważył, że Eleazae się zarumienił, ale trwało to krótko, więc po chwili zastanowił się, czy to nie przypadkiem wytwór jego wyobraźni.

– Planowałem to... od kilku lat. Ona była o wiele łatwiejszym kąskiem niż ten cały Potter.

– Chciałeś się przez to...

– Wkupić się ponownie w krąg naszego Pana! – przerwał mu, popijając Ognistą Whisky.

– Można powiedzieć, że ci się udało.

– Chyba nawet więcej niż udało! Przejąłem kontrolę nad tymi mugolami... przejęliśmy – poprawił się po chwili, patrząc smętnie gdzieś w głębię pokoju. – Razem przetrzymywaliśmy ich tutaj, potem sprowadziliśmy ich do domu w górach, a za pomocą eliksiru wielosokowego byliśmy nimi. Ta brudna szlama nic nie podejrzewała! – Na ostatnie słowa splunął.

– Jednak coś poszło nie tak – powiedział z udawanym współczuciem Snape.

– Przez ten cały czas ten głupi kot chodził za nami, miauczał, a nawet warczał na mnie!

– Mały kotek? – zaśmiał się Snape, upijając łyk Ognistej.

– Mały? Był wielki jak średniej wielkości tygrys! – powiedział oburzony Eleazae.

– To, co... zemsta teraz? Od kogo zaczniesz?

– Najpierw ci aurorzy, a potem ona. Nie ucieknie przede mną. – Zaśmiał się oschle. – Zemsta będzie bardzo słodka...


Potem siedzieli w ciszy, każdy pogrążony we własnych myślach. Eleazae wspominał ukochaną, a gdy co jakiś czas mówił Severusowi, jakie zaklęcia rzucał na Granger, jemu włos się zjeżył na głowie. Moja mała Hermiona, pomyślał, zaciskając palce na szklance. Nie zauważył dziwnego błysku w oczach Eleaza’a, kiedy upijał łyk Ognistej. Potem poczuł krótki ucisk w gardle, a następnie ukłucie w klatce sercowej. Momentalnie zerwał się na równe nogi, strącając szklankę na podłogę. Różdżkę wycelował wprost przed Eleazae’a, ale Severus się nie spodziewał się, że jego refleks też będzie nie najgorszy.


– Pojebało cię?! – krzyknął Snape, obserwując radość na twarzy Eleazae’a.

– Oj, Severusie, jesteś bardzo nieuważny, a podobno taki wielki z ciebie Mistrz Eliksirów. – Zaśmiał się krótko. – Crucio!

Crucio! – Severus krzyknął w tym samym momencie, co on, a błyski z ich różdżek jakby się połączyły. Snape dał z siebie całą wolę walki, ale kiedy poczuł ponowny, tym razem mocniejszy ucisk w klatce piersiowej, opuścił na milimetr różdżkę. Eleazae wykorzystał to, zwiększył swoją moc, a po chwili Snape został odrzucony w tył, lądując na starym telewizorze. – Kurwa – warknął, czując na całym ciele płomienie.

– Dobrze wiemy, że jesteś po stronie Dumbledore’a. – Podszedł, celując w niego różdżką. Snape próbował się podnieść, ale co chwilę upadał boleśnie na kolana. – Zupełnie jak ta szlama! Ona też nie potrafiła wstać, by walczyć!

– Coś ty powiedział?!

– To, co słyszałeś. – Zaśmiał się, a kiedy ponownie uniósł różdżkę, Snape był szybszy. Machnął dłonią, a krzesło, które stało przy stole, nagle zaczęło się przemieszczać i powaliło Eleazae’a na ziemię. Snape chwycił swoją różdżkę i stanął nad nim. – Co do cholery?! – krzyknął zdezorientowany.

– To się nazywa magia niewerbalna, idioto. – Snape uśmiechnął się z wyższością. – W twoich żyłach od kilku minut płynie eliksir.

– Że co? – Zaczął kaszleć, plując jednocześnie krwią.

– Moje nowe dzieło. – Zaśmiał się, obserwując kulącego się na podłodze mężczyznę. – Teraz zaczynasz pluć krwią, za parę minut będziesz zdezorientowany, potem będziesz czuł mrowienie w kończynach, a na końcu twoje wszystkie nerwy i zmysły będą wariować.

– Odwróć to! Kurwa, zrób coś... – Zaczął ponownie kaszleć, łapiąc się za gardło.

– A na samym końcu... – ukucnął przy nim, obserwując bez grama litości i współczucia twarz Eleazae’a – umrzesz w agonii.

– Idź do diabła, Snape! – krzyknął, unosząc się na dygoczących się nogach.

– Jeszcze mi się nie śpieszy.

– Zdziwisz się, oj bardzo się zdziwisz! – Machnął ręką w stronę stolika, gdzie były szklanki z Ognistą Whisky. – Wiesz, co wypiłeś, łajzo?

– Nie tym tonem, Eleazae – krzyknął, uderzając go w twarz. – Dla twojej wiadomości, jestem najpotężniejszym Mistrzem Eliksirów. Chciałeś mnie zabić? Nie wyszło ci. Zaskoczyłeś mnie, nie zaprzeczę, ale z kilometra wyczuję źle uwarzony eliksir. Ważyłeś go o połowę krócej, co? – Spojrzał na zdezorientowanego mężczyznę. – Zamiast krwi węża, dałeś krew jaszczurki, duży błąd Eleazae, bardzo duży.

– Jak... ale skąd?! – Zaczął chodzić po pokoju, łapiąc się za głowę.

– Witam w drugim etapie eliksiru – rzekł chłodno Snape, obserwując mężczyznę. – Dla twojej wiadomości krwią jaszczurki mnie nie zabijesz! Jedynie wywołasz mi bóle w klatce piersiowej jak... – złapał się nagle za serce, oddychając szybko – w tym momencie, Eleazae – warknął na koniec.

– Snape! – Mężczyzna podniósł wzrok i wtedy jedyne, co poczuł, to siarczysty ból na lewym policzku. Severus zachwiał się i upadł, a Eleazae w tym czasie stał na dygoczących się nogach. Obserwował w świetle lampy swoje dłonie, które zaczęły złośliwie go mrowić, a po chwili upadł na podłogę, łapiąc się za stopy.

– Trzeci etap. – Snape wytarł sączącą się krew z policzka rąbkiem szaty. Podszedł do niego, stając nad nim z wyższością. – Jeszcze kontaktujesz, to bardzo dobrze. – Kucnął nad nim.

– Severusie, dlaczego ja?

– Skrzywdziłeś ją! Skrzywdziłeś moją Hermionę! – krzyknął, opluwając go jadem.

– Ty i ta szlama?!

Nie. Waż. Się. O. Niej. Tak. Mówić – warknął przez zęby.

– Kogo jak kogo, ale ciebie bym o to nie podejrzewał. Dobra jest ta szlama? Przeleciałeś ją?

– Ty gnoju! – Snape kolejny raz uderzył mężczyznę.

– Gdyby Czarny Pan się o tym dowiedział...

– Czarny Pan się nie dowie – przerwał mu. – Powitajmy czwarty etap.

– AAA! – krzyknął, łapiąc się za uszy, gdy jego bębenki, zaczęły szaloną sambę. – Gdzie ja jestem? – Śmierciożerca zaczął czołgać się zdezorientowany po podłodze, a Snape podszedł do okna, otwierając je na oścież.

– Uspokój się, Snape – mruknął cicho, łapiąc się ponownie za serce. Grudniowe powietrze uderzyło go w twarz, przez co zaczął powoli dochodzić do siebie. Odwrócił się, dopiero gdy krzyk rozszedł się po salonie.

– SNAPE! JESTEŚ JUŻ MARTWY!

– Jesteś w ostatnim etapie, Eleazae! Gratulacje, a teraz – stanął nad mężczyzną, który powoli przestawał się ruszać – do zobaczenia w piekle.


Spojrzał na martwe ciało mężczyzny i poczuł, jak ogarnia go spokój i satysfakcja. Złapał się raz jeszcze za serce i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami.




- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Czarownice i Czarodzieje! ♥


Rozdział dedykuję każdemu Czytelnikowi! Tym, którzy są ze mną od samego początku (to już 4 lata kochani!), a także tym, którzy pojawiają się każdego dnia :3   

Dziękuję Wam z całego serca za Waszą obecność i wsparcie :* Bo gdyby nie Wy, mnie już dawno, by tu nie było ;.;


            Jestem z tego rozdziału bardzo dumna, oh *-* Mam nadzieję, że Wam się podoba tak samo jak mi :*


            Przepraszam za moją długą nieobecność; mam jedno na swoje usprawiedliwienie... m.a.t.u.r.a ;o


Kocham Was,

Jazz ♥