Kolejny dzień minął
Hermionie równie szybko jak się zaczął. Podczas śniadania czuła
się bardzo nieswojo, a to dlatego, że Harry, Ron i Ginny
zachowywali się dziwnie. Przyjaciele posyłali w jej stronę
uśmiechy, a gdy chciała z nimi porozmawiać, od razu się oddalali,
mówiąc, że mają coś pilnego do załatwienia. Gryfonka nie
rozumiała ich zachowania. Zaczęły ją nachodzić dziwne myśli, że
może powiedziała im coś nietaktownego albo zrobiła coś
niewłaściwego.
Z Ginny mogła się spotykać
w Wielkiej Sali na posiłkach. Nic to jej nie dawało, bo i tak
rudowłosa prawie się do niej nie odzywała. A chłopcy? Samotnie
szli na lekcje, pozostawiając Gryfonkę samą. Na zajęciach
szeptali między sobą; raz ich przyłapała na patrzeniu na nią z
głupkowatymi uśmiechami. Na eliksirach nie było lepiej – nie
poprosili jej nawet o pomoc. Pierwszy raz od sześciu lat, więc było
to naprawdę niespotykane i podejrzane.
***
Po obiedzie, który zjadła
samotnie, opuściła Wielką Salę. Uczniowie biegali, wygłupiali
się albo siedzieli na parapetach, rozmawiając ze sobą zawzięcie.
Wdrapała się na drugie piętro i zobaczyła dość sporą grupkę
uczniów. Co tam się dzieje?
– Halo! Proszę mnie
przepuścić, jestem prefektem. – Przeciskała się przez uczniów.
– Co tu się dzieje? – Stanęła jak wryta. Trzech Ślizgonów z
czwartego roku za pomocą zaklęcia przycisnęło o wiele młodszego
od nich chłopca z Hufflepuffu do podłogi. – Różdżki do mnie! –
Wyrwała im je siłą, bo Ślizgoni nie chcieli oddać swoich różdżek
dobrowolnie „jakiejś głupiej Gryfonce”. – Nic ci nie jest? –
Kucnęła przy Puchonie, szukając jakichś ran czy zadrapań.
– Nie wiem... – Złapał
się za głowę, krzywiąc się lekko.
– Ty – wskazała palcem
na jakąś trzecioklasistkę – zabierz go do skrzydła szpitalnego,
pani Pomfrey sprawdzi, czy nic mu nie jest.
– Dobrze. – Dziewczyna
pomogła wstać Puchonowi i zaczęli się oddalać w stronę skrzydła
szpitalnego.
– A wy – spojrzała srogo
na Ślizgonów – odejmuję każdemu z was po dziesięć punktów –
powiedziała wściekła. – Tacy jesteście dobrzy? Trzech na
jednego? Co, był za silny, by jeden z was dał sobie z nim radę?
– My nie chcieliśmy –
powiedział głupkowato jeden ze Ślizgonów.
– Już ci wierzę –
zagrzmiała. – Rozejść się, bo odejmę wam punkty! – Odwróciła
się w stronę gapiów. – A wy za mną.
– Dokąd?
– Do profesora Snape’a.
Chłopcy szli za nią jak na
stryczek. Dobry humor błyskawicznie im zgasł, kiedy nie mieli
swoich różdżek przy sobie. Szybko znaleźli się w zimnych
lochach. Panna Granger zapukała do klasy Mistrza Eliksirów, lecz
odpowiedziała jej cisza. Nacisnęła na klamkę i nic. Przez chwilę
się zastanowiła, po czym wpadł jej do głowy pomysł. Uśmiechnęła
się z satysfakcją.
– Co teraz zrobimy? –
zapytał jeden ze Ślizgonów.
– Zobaczycie. Za mną. –
Kiedy znaleźli się na parterze, Hermiona zapukała do jednych z
wielu drzwi, jakie tam były. Nie musiała czekać długo; po chwili
przed nimi pojawił się woźny, Argus Filch.
– Co tu robicie? –
spytał, mrużąc oczy.
– Dzień dobry.
Przyprowadziłam ochotników na szlaban. – Na jego twarzy pojawił
się sztywny uśmiech
– Jak miło – zadrwił.
Zostawiła uczniów i z wielką satysfakcją poszła na zajęcia z transmutacji.
***
– Wejść. – Usłyszała
jak zawsze zimny głos profesora.
– Dzień dobry. –
Skierowała się w stronę biurka, gdzie siedział mężczyzna.
Gryfonka położyła przed czarodziejem różdżki.
– Co to?
– Hm... Niech pomyślę. –
Zaczęła teatralnie oglądać swoje paznokcie. – Może...
bambusowe kijki? – zasugerowała chłodno.
– Dwadzieścia punktów od
Gryffindoru, a ty uważaj na język, Granger – ostrzegł ją
nauczyciel, mrużąc oczy.
– Bo co?
– Bo może się to dla
ciebie źle skończyć. – Teraz stał nad nią. Biła od niego
wściekłość – nigdy żaden uczeń nawet nie pomyślał o tym, by
się tak do niego odezwać. A to przecież była Hermiona Granger!
– Yhm.... – mruknęła
pod nosem.
– Mam rozumieć, że
zabrałaś je komuś z mojego domu? Nazwiska.
– Niech sobie przypomnę...
– Szybciej! – rzucił.
– To byli – zaczęła
wyliczać na palcach – Jones, Stewart i Stevenson.
– Rozumiem – odrzekł,
gdy mu powiedziała, co zrobili temu biednemu chłopcu.
– No ja myślę.
– Ostrzegam cię, Granger –
warknął. – Dziś z łaski swojej zajmiesz się układaniem tamtych książek. Alfabetycznie, podkreślam. – Dziewczyna
prychnęła pod nosem i oddaliła się do półki z książkami.
Profesor Snape jeszcze chwilę
stał w miejscu, patrząc na krzątającą się dziewczynę. Złość
tak w nim buzowała, że odruchowo zacisnął ręce na skraju biurka,
oddychając płytko. Spojrzał jeszcze raz na nią i szybko zniknął
w swoim gabinecie. Znalazł tam mały flakonik z pomarańczowym
płynem, zacisnął na nim palce i wrócił do sali. Otworzył
szufladę biurka i schował go tam.
Dziewczyna ściągała
ostatnie książki na pobliską ławkę. Zagryzła nerwowo wargę.
Nie rozumiała swojego zachowania. Nie wiedziała, co w nią
wstąpiło. Przecież dzisiejszy szlaban miał być dla niej
przyjemny. Oczywiście, słowa „przyjemny szlaban u Snape’a”
nie mogą być rzeczą realną, ale i tak wiedziała, że w obecności
profesora będzie jej trochę lżej. Ona jak zwykle musiała się
wygłupić. Zastanawiała się, co on teraz o niej myśli, czy
dyrektor się o tym dowie? Czy jutro cała szkoła będzie o tym
rozmawiać?
– Granger, ostrożnie z
tymi książkami! – Z przemyśleń wyrwał ją głos profesora.
Zdała sobie sprawę, że rzuciła książką, a ona spadła na
posadzkę.
– Nie – wyrwało się jej, zanim pomyślała, co mówi. Spłonęła purpurą i zaczęła
przeklinać samą siebie.
– Nie? – powtórzył
chłodno. – Szykujesz sobie własny grób, dziewczyno! – Nie
odpowiedziała już nic. Dla własnego dobra.
Zasiadł ponownie za swoim
biurkiem. Gryfonka pościerała kurze, po czym wzięła dosyć cienką
księgę obitą w brązową skórę. Kiedy stanęła na palcach, by
włożyć dzieło na nowe miejsce, poczuła jedynie, jak ześlizgują
się jej stopy. Rozległ się huk i dziewczyna leżała już na
podłodze, przeklinając srogo pod nosem. Poczuła, jak policzek
zaczyna ją mocno piec, a po chwili z rany poleciała ciepła krew.
Na dodatek rozerwała sobie rajstopy, a z kolana również zaczęła
cieknąć szkarłatna ciecz. Wszystko w niej buzowało, nie
wiedziała, co robi, rzucając najbliższą książką. Ta, jak na
złość, poleciała pod samo biurko Snape’a. Wyglądała żałośnie.
– Co, do cholery, robisz,
Granger?! – krzyknął profesor.
Hermiona siedziała skulona
pod ścianą, zasłaniając twarz. Nie chciała, by widział, że
płacze, ale dreszcze przeszły przez jej ciało i szloch rozszedł
się po sali. Nagle, nie wiedząc jak, nie wiedząc skąd, poczuła,
że się unosi, a do jej nozdrzy doleciał zapach perfum i pergaminu.
Na moment zastygła. Silne ramiona trzymały ją mocno, a ona musiała
przyznać sama przed sobą, że dobrze się w nich czuje. Wciągnęła
mocniej powietrze, a perfumy zaczęły łaskotać ją delikatnie w
nosie. Trwało to zaledwie kilka sekund, jednak dla niej to była
wieczność. Następnie poczuła, że siedzi na czymś twardym.
– Granger, spójrz na mnie.
– Usłyszała głos mężczyzny. Była pewna, że usłyszy zimny
czy nawet oschły głos, ale on był spokojny. Tak spokojny jak nigdy
przedtem.
Chcąc nie chcąc oderwała
ręce od twarzy, na której widniały łzy. Zastygła w bezruchu,
kiedy pochylił się nad nią, a jego kruczoczarne włosy zaczęły
delikatnie łaskotać ją w policzki. Hermiona poczuła przyjemne
ciarki na całym ciele, kiedy złapał ją lekko za podbródek i
odwrócił w stronę światła, przyglądając się ranie dokładniej.
Zadrżała pod tym dotykiem. Przymknęła powieki, czując, jak
przykłada różdżkę do rany. Trochę poszczypało, połaskotało i
zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Uchyliła ostrożnie
powieki, natrafiając na parę ciemnych oczu, w których zatonęła.
Byli blisko, może nawet za blisko siebie jak na relację
nauczyciel-uczennica. Snape odsunął się od dziewczyny.
– Jesteś straszną
niezdarą – podsumował chłodno, na co Hermiona spuściła wzrok,
lekko zmieszana. – Dziesięć punktów od Gryffindoru za
demolowanie mojej sali.
Poczuła chłodną dłoń na
swoim kolanie. Spojrzała w dół, a Snape już zajmował się jej
raną. W tym przypadku było gorzej, szczypało o wiele dłużej niż
rana na twarzy. Zagryzła zęby, kiedy czuła, jak mała ranka się
zrasta. Mistrz Eliksirów znów przyłożył różdżkę do kolana
dziewczyny, szepcząc ostatnie zaklęcie. Ból całkowicie zniknął.
– Panie profesorze –
zaczęła, kiedy mężczyzna szukał czegoś w szufladzie biurka.
– Słucham?
– Bo j-ja... – zaczęła
się jąkać.
– Mów, Granger –
ponaglił ją.
– Przepraszam. – Nie
usłyszała odpowiedzi, w sumie nawet się nie dziwiła – po czymś
takim, co zrobiła w jego sali.
– Wypij do końca –
rzucił krótko, podając jej mały flakonik z pomarańczową cieczą
w środku.
– Co to jest? – spytała,
schodząc z biurka mężczyzny. Zamyśliła się chwilę... Jego
biurka? Czyli tu
leczył mi rany...
Przez moment poczuła dziwne łaskotanie w brzuchu. Och!
Opamiętaj się, Hermiono.
– Eliksir uspakajający.
– Dziękuję – wypiła do
końca słodki płyn. – To ja chyba dokończę. – Spojrzała w
stronę regału z książkami. Mężczyzna kiwnął głową i zasiadł
za biurkiem, chwytając do ręki eseje uczniów z czwartego roku.
Żadne z nich już się nie
odezwało, obydwoje byli pogrążeni we własnych myślach. Ona wręcz
płonęła wstydem przez to, co zaszło dziś w sali. On przeklinał
sam siebie, że jej pomógł. Przecież on, Severus Tobiasz Snape,
największy gbur na świecie, nikomu nie pomaga. Zrobił jedynie to,
co powinien zrobić nauczyciel. Przez moment zastanowił się.
Nauczyciel chyba nie powinien zbliżać się do ucznia tak blisko,
jak on to zrobił. Zbeształ się szybko w myślach i chwycił za
pióro.
– Skończyłam. –
Przerwał mu głos Gryfonki.
– Możesz iść. – Uniósł
wzrok znad pergaminu. – Widzimy się jutro.
– Panie profesorze... Bo ja
chciałam pana jeszcze raz przeprosić za to...
– Za co? – Spojrzał na
nią, a ona mimowolnie spłonęła purpurą.
– Ymm... Za moje
zachowanie. – Kiwnął głową. Nie spodziewała się tego, była
pewna, że usłyszy od czarodzieja jakiś wykład, a tu nic.
– Dobranoc – rzucił,
przerywając wewnętrzną walkę dziewczyny.
– Dobranoc, profesorze i...
dziękuję – dodała już nieco ciszej, wychodząc z sali.
W pokoju wspólnym nie było
już nikogo. Podeszła do kominka, w którym ogień jeszcze jasno się
palił i przycupnęła na dywanie, wpatrując się zamglonym wzrokiem w płomienie. Nie potrafiła określić, co się z nią dzieje. Może
traci rozum? Powinna pójść do dyrektora i oświadczyć mu, że
jest zagrożeniem dla otoczenia i musi ją zamknąć w izolatce. To
byłoby najlepsze rozwiązanie. Prychnęła w myślach. Przymknęła
powieki, widząc parę czarnych oczu, a przyjemny dreszcz przeszedł
wzdłuż kręgosłupa.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Witajcie Miśki ♥
Udało mi się dodać rozdział od razu po szkole, ponieważ dziś mam randkę z historią i biologią...
I oto 9 rozdział! Pojawił się Severus z Hermioną, i myślę, że jakoś fajnie mi to wyszło. Ale to wy oceniacie.
Dziękuję, za komentarze pod poprzednim rozdziałem <3