Grudzień przyniósł ze sobą zimne wiatry i białą kołderkę spoczywającą na błoniach i w okolicach Hogwartu. Młodsi uczniowie ubierali ciepłe rękawiczki, czapki i szaliki, aby wraz z innymi móc porzucać się śnieżkami albo zrobić wojnę między domami, gdzie jednak do tego zadania zarezerwowani byli jedynie starsi uczniowie. Zazwyczaj domy dzieliły się na dwie drużyny, gdzie Gryfoni i Puchoni byli razem, przeciwko Ślizgonom wraz z Krukonami. Oczywiste było, że gdy Lew i Wąż staną przeciwko sobie, wszystko wokół zatrzyma się w czasie i będzie liczyło się tylko zwycięstwo. Obydwa domy chciały zatrzymać swój honor, ale powiadają, że zwycięzca jest tylko jeden. Tak było i tym razem, gdy Krukoni i Puchoni odeszli w ustronne miejsce, schodząc tym samym z drogi tym zażarcie od lat walczących ze sobą domów przygotowujących się do walki.
Nauczyciele nie wychodzili na błonia, nawet, aby uspokoić rozbrykaną młodzież z racji tego, że w pokoju nauczycielskim było bardzo ciepło, a po co mieli marznąć na dworze? Surowa zazwyczaj profesorka Transmutacji stała przy oknie oglądając uczniów, bawiąc się kubkiem gorącej herbaty w ręce, a na jej srogiej twarzy ukazał się uśmiech. Poczuła czyjąś obecność i odwracając wzrok, natrafiła na parę ciemnych oczu młodszego czarodzieja. Snape kiwnął jej głową i powędrował po chwili za jej wzrokiem, a jego oczy zatrzymały się na błoniach, gdzie pierwszoroczni wraz z kilkoma drugimi rocznikami ulepili cztery ogromne bałwany. Miało to przypominać bałwany, a wyszła wielka kula z bliżej nieokreślonym kształtem. Wywrócił oczami na ich talent, po czym spojrzał na czarownicę. Jej wzrok wciąż spoczywał na grupce bawiących się dzieci. Zmarszczki na jej twarzy jakby się wygładziły, wzrok był zamglony, a ona cicho wypuściła ze świstem powietrze, przyciskając kubek do siebie. Snape chciał coś powiedzieć, ale kobieta wtedy odwróciła wzrok i spojrzała na niego, jakby go oceniała i upiła łyk płynu. Po chwili nauczycielka Transmutacji odezwała się, rozpoczynając rozmowę na bliżej nieokreślony temat.
W tym samym czasie w drugiej części zamku, w wieży wychowanków domu Lwa, grupka Gryfonów zapinała kurtki i opatulała się czerwono-żółtymi szalikami. Całe dormitorium chłopców z szóstego roku, wraz z Ginny i Hermioną, wychodziło właśnie przez portret strzegący wejścia do ich Pokoju Wspólnego. Ginny pobiegła na początek grupki, łapiąc Pottera za rękę i lekko uśmiechając się do ukochanego, po czym spłonęła rumieńcem, gdy ten odwzajemnił jej uśmiech. Odkąd panna Granger wróciła ze swojego pobytu u Snape'a nastąpiły zmiany. Jej przyjaciółka uśmiechała się częściej, rozmawiała z nią dłużej, a nawet czasem przychodziła do niej nocą, by po prostu się przytulić. Ginny obiecała sobie tego dnia, kiedy widziała Hermionę leżącą w Skrzydle Szpitalnym, że już nie weźmie żyletki do ręki. Wtedy było ważne tylko to, aby jej przyjaciółka była cała i zdrowa. Od tego dnia na jej nadgarstkach nie pojawiały się nowe rany, oczywiście miała chwilę, że chciałaby ciepła krew, uciekała z jej wnętrza, dając bliżej nieokreślone ukojenie. Jednak za każdym razem, gdy miała ją w dłoni i przyciska do skóry, widziała przed oczami Hermionę leżąca w Skrzydle Szpitalnym. Ten obraz doskonale ocucał Gryfonkę, powodując odrzucenie żyletki w głąb pokoju. Panna Granger naciągnęła na uszy czapkę i wcisnęła ręce w kieszenie kurtki, kiedy Neville otworzył drzwi prowadzące na zewnątrz. Zimne powietrze otuliło jej twarz, powodując zaczerwienienie się nosa i policzków. Chłopcy pobiegli w stronę Gryfonów, którzy zbierali się, aby za chwilę rozpocząć bitwę na śnieżki. Oczywiście mogli traktować to jako zabawę, ale Potter czy Malfoy tak potrafili? Ginny wzięła Hermionę pod rękę i powoli skierowały się za nimi.
Śnieżki latały nad głowami młodych czarodziejów i czarownic. Jedni obrywali delikatnie, niektórzy bardziej brutalnie. Nawet pani Prefekt brała udział w bitwie wraz z Ginny, napastując grupkę bliżej nieokreślonych Ślizgonek. Chłopcy dumnie walczyli, nie pozwalając wygrać Malfoy'owi i jego bandzie. Hermiona po jakimś czasie miała przyspieszony oddech, a policzki zarumienione. Złapała się za brzuch – gdzie dostała kolkę – i odeszła niezauważona pod drzewo, opierając się o nie, jednocześnie łapiąc oddech. Nie wiedziała, że przez całą tę bitwę była obserwowana z okna pokoju nauczycielskiego. Snape ze swoim kamiennym wyrazem twarzy rejestrował każdy jej ruch. Jeśli mowa o Snapie, to Hermiona myślała, że opuszczając jego komnaty, gdzie działo się wiele rzeczy, będzie jej unikał na lekcjach, posiłkach czy korytarzu, tak jak było to po ich pierwszym pocałunku. On jednak wręcz przeciwnie - ciągle się czepiał dziewczyny, odejmował punkty jej domowi, a gdy nikt nie widział, to obserwował ją pochylającą się nad kociołkiem w jego sali, nie wiedząc tym samym, jak spełnić wolę, a raczej zadanie Albusa i uratować ją przed śmiercią. Mężczyzna dostrzegał z każdym dniem, jak dziewczyna się wyniszcza, może inni tego nie widzieli, lecz on tak. Sińce pod oczami, słabsza kondycja, pamięć, którą miała zawsze niezawodną, teraz była już bajką. Klątwa zaczyna swoje łowy, a on musiał w końcu odstawić swoje ego na bok i wziąć się do roboty.
Snape poczuł ukłucie w bok i spiorunował Minerwę wzrokiem godnym Bazyliszka, po czym spojrzał tam, gdzie starsza kobieta. Teraz jego chrześniak miał jako prefekt wykonać swoje zadanie. Opiekunowie domu Węża i Lwa byli sceptycznie nastawieni co do pomysłu Albusa odnośnie balu zimowego, który został przeniesiony z wiosny na zimę, gdzie prefekci losują kartki, mieli zaprosić dziewczynę (prefekt) z innego domu. Brak możliwości wyboru partnerki czy partnera był minusem. Albus i jego chora teoria pogodzenia na siłę Gryfonów i Ślizgonów. Kiedy w tym samym czasie panna Granger stała oparta bokiem o drzewo, poczuła na plecach uderzenie od śnieżki, a zaraz po nim usłyszała głęboki śmiech. Odwróciła się i wycelowała swoją śnieżką, którą cały czas miała w dłoni, w osobę za nią. Białe drobinki mieniły się w platynowych włosach chłopaka niczym brokat. Malfoy palcami przeczesał włosy i nie spuszczając z niej wzroku, podszedł do niej i jak ona wcześniej oparł się o drzewo, natrafiając na jej pytające spojrzenie. Nie odzywali się do siebie, co na razie działało na jego korzyść, gdzie mógł poukładać myśli. Chłopak nerwowo pstrykał palcami, wpatrując się w Zakazany Las.
- Granger – zaczął po chwili, odwracając się twarzą do niej. Ona wywróciła oczyma i poszła jego śladem.
- Malfoy – rzuciła. Już miał coś powiedzieć, ale gdzie tam. Miał zaprosić kretynkę na ten cholerny bal.
- Wiesz, że Thomas był na spotkaniu Granger? - zaczął jednak po dłuższej chwili, kiedy wymienili swoje nazwiska, a zaczął temat o spotkaniu, na którym dyrektor wezwał tylko prefektów bez dziewcząt.
- Oczywiście, Malfoy – warknęła, naciągając czapkę na uszy i się niecierpliwiąc. Było jej zimno, cholernie zimno, ale nie miała zostać do końca tej bitwy na śnieżki, gdzie Ron i Harry błagali ją o to godzinę.
- Masz sukienkę?
- Że co? - Oczy wyszły jej z orbit. Książę Slytherinu pytał ją o jej kreację na bal? Coś jest nie tak.
- Buty pasują?
- Słucham? - Pomachała mu ręką przed nosem, a on wywrócił oczami.
- Krawat musi pasować do sukienki, ale jak do sukienki buty nie pasują, to klapa.
- Zimno mi – jęknęła żałośnie i odwróciła się z zamiarem odejścia od chłopaka do swoich przyjaciół, gdy poczuła jego mocny chwyt na swoim nadgarstku. Odwróciła się w jego stronę, a ich spojrzenia się spotkały. Czy oczy Malfoya zdradzały błaganie? Może to był tylko moment, bo zaraz znów stały się zimne i wyrafinowane. Kiwnął głową na jej dłoń, gdzie widniała mała karteczka. Spojrzała na nią i przeczytała nazwisko swoje i młodego Malfoya. O co tu chodzi?
- Godryku... - zrozumiała jednak po dłuższej chwili. – T-ty mnie...? - Spojrzała na niego pytająco.
- Idziesz ze mną na bal - powiedział bez emocji, jakby to było oczywiste.
- Nie idę - napuszyła się zakładając ręce pod biustem.
- Nie irytuj mnie, Granger, idziesz i koniec kropka. Inne by się na mnie rzucały, aby ze mną iść. Możesz teraz się cieszyć tą chwilą, pozwalam – powiedział głębokim głosem.
- Nie pójdę, bo mnie nie zaprosiłeś – powiedziała i dumnie podniosła głowę, patrząc na niego wyczekująco.
- No jak nie?! Granger, zaprosiłem cię przed chwilą! - warknął.
- Nie zaprosiłeś, ty mi powiedziałeś, że ze mną idziesz, fretko!
- Merlinie... kobiety – rozłożył ręce bezradny.
- Więc? - spojrzała na niego.
- Co więc? – prychnął.
- No zaproś mnie w końcu, Malfoy – warknęła.
- Kretyństwo – jęknął i spojrzał na nią. – Granger?
- Słucham Malfoy.
- Ty – westchnął - i ja – jęknął – bal?
- Pff... - prychnęła i spojrzała na niego, oceniając. – Zlituję się nad tobą. - tak naprawdę nie miała innego wyjścia. Wiedziała, że Ślizgon nigdy by jej nie zaprosił na bal, czyli sprawa miała głębsze dno, w których maczał swoje palce Dumbledore, a jemu nie mogła się już sprzeciwić.
- Udało się – wykrzyknął, a ona nagle wybuchła śmiechem. Przez moment czuli się dobrze w swoim towarzystwie, jakby z ich ust nigdy nie leciały obelgi czy wyzwiska w swoją stronę. Po chwili zorientowali się, co robią i uspokoili się, niepewnie jednak patrząc na siebie.
- To-o masz tę sukienkę?
- Nie – potrząsnęła głową i odwróciła wzrok. - Niedługo pójdę z Ginny kupić.
- Wyślij mi sową informację o kolorze sukienki, trzeba dobrać krawat, Granger. – Spojrzała na niego zdumiona. Od kiedy faceci stroją się na bal? Ach... no tak, to był w końcu szlachcic. Prychnęła w myślach.
- Pomyślę. – Po czym odeszła w stronę swoich przyjaciół pod czujnym okiem młodego arystokraty.
Oczywiste było, że Ron, jak również Harry, nie byliby sobą, gdyby nie doskoczyli do Hermiony i nie zapytali jej, o czym rozmawiała z ich największym wrogiem. Chłopcy już mieli spekulacje, że Fretka odurzyła ją jakimś eliksirem, a ona wyjawiła mu jakieś sekrety. Gryfonka na geniusz swoich przyjaciół parsknęła śmiechem i odwróciła się, patrząc w to miejsce, gdzie jeszcze niedawno stała z Malfoyem. Jednak sylwetka wysokiego chłopaka oddalała się w stronę ciepłego zamku, a Ślizgoni nie wiedząc co robić w bitwie, poszli za nim, dając tym samym wygrać Gryfonom.
Kiedy Gryfoni znaleźli się już w murach zamku, każde z nich przebrało się w ciepłe, suche ubrania, po czym siedziało w Pokoju Wspólnym, popijając gorące kakao. Chłopcy dumnie opowiadali, jak to oni byli dziś wspaniali, wygrywając ze Ślizgonami. Ginny wraz z Hermioną patrzyły na siebie i tylko się uśmiechały. Gryfonka wyciągnęła z kieszeni spodni kartkę, którą dostała od Malfoya z ich nazwiskami, popatrzyła na nią chwilę, po czym wstała i wrzuciła ją do kominka, gdzie po kilku sekundach nie było po niej śladu. Opadła z powrotem ciężko na fotel, obdarowując każdego lekkim uśmiechem, a jej oddech przyśpieszył. Gryfonka myślała na najwyższych obrotach, co mogło ją tak zmęczyć. Wstała, tylko aby wyrzucić kartkę do kominka, a teraz ledwo łapie oddech. Jej przemyślenia przerwało jednak przyjście kilku młodszych Gryfonek do Pokoju Wspólnego, które przypięły na tablicę ogłoszeń kartkę z informacją o zbliżającym balu. O tak, tylko prefekci wiedzieli o nim wcześniej i Hermiona wraz z Deanem udawali zaskoczonych całą tą sytuacją. Kiedy Ginny, udało dopchać się do tablicy, pod którą zebrał się tłum, zadecydowała, że muszą jak najszybciej kupić sukienki, bo nie zostanie dla nich żadna odpowiednia. Odpowiedniej rudowłosa miała na uwadze dla siebie z długim rękawem, gdzie mogłaby ukryć blizny po samookaleczeniu. Hermiona zaproponowała jej rękawiczki do łokci, ale jej przyjaciółka już oczami wyobraźni widziała swoją przyszłą kreację.
Obydwie dziewczyny zauważyły, jak kilka młodszych Gryfonek uśmiechają się, spoglądając na chłopaków siedzących wśród nich. Ginny, jak rozjuszona kotka, natychmiast usiadła Harry'emu na kolanach, pokazując im tym samym, że jest jej. Dean posłał pani Prefekt krótkie spojrzenie dające jej do namysłu, że jest dosyć zadowolony ze swojej partnerki, którą wylosował. Panna Brown, która skierowała się do Dormitorium, nie mogła się powstrzymać na robienie maślanych ocząt do Seamusa, który jedynie prychnął pod nosem. Neville i Ron chyba nie zauważyli całego zamieszania, bo byli zajęci grą w Szachy Czarodziejów. Dziewczęta jeszcze chwilę rozmawiały, po czym Hermiona pożegnała się z przyjaciółmi. Ginny obdarowała ją buziakiem w policzek i skierowała kroki do swojego Dormitorium.
Przez jej cały pobyt u Snape'a była odcięta od panny Brown i jej przyjaciółki. Teraz musiała je oglądać cały czas rano i wieczorem, na śniadaniu, obiedzie i kolacji, na zajęciach czy korytarzu. Westchnęła, biorąc piżamę oraz kosmetyczkę i skierowała się do łazienki, nie zaszczyciwszy ich nawet jednym spojrzeniem. Wzięła do ręki truskawkowy szampon, by po chwili móc nałożyć go na włosy. Kiedy skończyła, spłukała pianę, przeczesując palcami włosy i pisnęła, kiedy na jej palcach zostawały jej kasztanowe włosy. Nigdy jej się nie zdarzyło coś takiego i to sprawiło, że Gryfonka wystraszyła się nie na żarty, kiedy na każdym razem przeczesując je, ogromna ilość zostawała na jej dłoni. Obmyła dłonie, pozbywając się włosów, po czym przejechała dłonią po swoim wilgotnym ramieniu natrafiając na bliznę po pazurach Kuchugara.
Wtedy przed jej oczami pojawił się on. Jego wzrok błądzący po jej ciele, ich gorące języki złączone razem w dość namiętnym pocałunku, to jak ją przytulił czy nawet ta mała rzecz, kiedy mogła z nim spać podczas szalejącej burzy. Każdy obraz Mistrza Eliksirów powodował szybsze bicie serca, a na twarz wkradał się rumieniec. Hermiona bała się przyznać sama przed sobą, że zwykłe młodzieńcze zauroczenie, już dawno minęło. Po spędzonych kilku dniach w jego obecności zaczęła inaczej spoglądać na tego mężczyznę. Jakaś część jej podświadomości cicho powtarzała jej, że obalili pierwszy dzielący ich mur. Nigdy nie była prawdziwie zakochana, nie wiedziała, jak to jest naprawdę kochać drugiego człowieka, ale kiedy widziała go oczami wyobraźni czuła, że to jest właśnie to. Hermiona chyba zagubiła się, w swoich uczuciach zakochując się, ba nawet kochając kogoś, kto nigdy nie odwzajemni jej uczuć. Bo kim ona właściwie dla niego jest? Jest zwykłą gówniarą wkładającą nos w nie swoje sprawy. Przecież on jej nawet nie toleruje, a co dopiero miałby ją lubić. Do teraz nie wiedziała, na co ona właściwie liczyła. Zachciało jej się czuć motyle w brzuchu do mężczyzny, co ma ją gdzieś. Co poradzi, że nawet jeden dzień nie potrafi wytrwać, nie myśląc o nim. Jakaś cząstka usilnie się domaga obecności ciemnych oczu, a nawet ciętego humoru mężczyzny. Jaka ja jestem naiwna, pomyślała ponuro, wykręcając włosy z nadmiaru wody. W Dormitorium wystarczyło, że przyłożyła twarz do poduszki, mając przed oczami mężczyznę o haczykowatym nosie, w ten została porwana w objęcia Morfeusza.
Ostrożnie zaplotła warkocz, aby nie zgubić włosów, co było dla niej dziwne, że w tak krótkim czasie straciła ich taką ogromną ilość. Spojrzała w lustro, gdzie dziewczyna o czekoladowych oczach patrzyła na nią zmęczonym wzrokiem. Poprawiła krawat w barwach jej domu, zarzuciła torbę na ramię, po czym opuściła Dormitorium Dziewcząt z szóstego roku. W Pokoju Wspólnym spotkała Seamusa, z którym razem poszła do Wielkiej Sali na śniadanie. Po drodze rozmawiali o wszystkim i o niczym, jak przyjaciele z dawnych lat. Hermiona nie mogła pojąć, dlaczego to właśnie w towarzystwie jej byłego chłopaka czuła się najlepiej. Idąc razem z nim, zapominała o smutku i tych wszystkich rzeczach, które ją otaczały. Przed rudzielcami czy zielonookim chłopaku była po prostu otwartą księgą, z której czytali. A tu? Seamus robił coś, nie wiadomo co, działało na nią kojąco. Było jej dobrze w jego towarzystwie i musiała się do tego przyznać.
Kiedy kroczyli do swojego stołu Lwa, jej wzrok powędrował na przód, natrafiając na czarne tęczówki mężczyzny i jego kamienną twarz, a ona poczuła, że rumieni się niczym piwonia. Szybko spuściła wzrok i usiadła obok Ginny, drapiąc się po policzku, aby chłopcy nie zauważyli jej szkarłatnego rumieńca. Już miała sobie nakładać sałatki z kurczakiem, gdy na jej talerzu widniała biała koperta. Poczta była przed naszym przyjściem, stwierdziła w myślach. Obróciła ją w palcach, szukając nadawcy, ale nic z tego. W końcu ciekawość wzięła w górę i rozdarła papier. W jej palcach znalazła się śnieżnobiała kartka, a jej treść spowodowała przyśpieszone bicie serca nastolatki. Spojrzała na swojego profesora, ale on w tym momencie był zajęty rozmową z dyrektorem. Z głupim uśmieszkiem na twarzy, który jej nie schodził, schowała list do torby, by po chwili usta zająć pałaszowaniem sałatki.
- Hermiona, ktoś do ciebie – rudowłosa położyła dłoń na jej ramieniu i kiwnęła głową, gdzieś za dziewczyną, lekko się rumieniąc.
- Oh... - pisnęła Prefekt, widząc na wysokości swojej twarzy bukiet róż i storczyków, a zaraz zniknął i pojawiła się, głowa chłopca – Kevin! - krzyknęła prawie na całą Wielką Salę i przytuliła Puchona, prawie go miażdżąc w ramionach. Widziała go pierwszy raz, odkąd zostali zakatowani w Zakazanym Lesie. Poczuła jak po policzkach, spływają jej słone łzy szczęścia, spowodowane tym, że chłopiec jest cały i zdrowy.
- Dzień dobry pani prefekt – powiedział nieśmiało pośród spojrzeń prawie wszystkich Gryfonów. Puchon potrząsnął głową i wyciągnął w stronę dziewczyny kwiaty, które zarumieniona przyjęła.
- Kevin – wyszeptała dziewczyna i znów przytuliła go do siebie. – Mam na imię Hermiona – uśmiechnęła się przez łzy. – Gdzie się podziewałeś przez ten cały czas?
- Jak wyszedłem ze Skrzydła Szpitalnego, to rodzice zabrali mnie do Świętego Munga, a potem byłem już w domu. Cieszę się, że powróciłem do Hogwartu – uśmiechnął się.
- Z powrotem czeka na ciebie szlaban – zaśmiała się. – Nie zapomniałam o nim.
- Wiem, profesor Snape już mnie uświadomił – spojrzał szybko na stół nauczycielski, po czym odwrócił się do dziewczyny. - Hermiono... - powiedział i podniósł wysoko głowę. – Dziękuję za uratowanie mi życia... to dzięki tobie tu jestem. Dzięki tobie mogłem widzieć znów moich rodziców czy ciebie. To ty uratowałaś mi życie! Chciałbym... ż-żebyś przyjęła moje zaproszenie do Miodowego Królestwa na gorącą czekoladę – wydukał nieśmiało.
- Życia?! Mogła zginąć przez ciebie, gówniarzu – Ron wydarł się na chłopca, cały się trzęsąc ze złości. Ginny położyła mu dłoń na ramieniu, ale ta została brutalnie zepchnięta.
- Uspokój się, Ron – warknęła Hermiona, ocierając dłonią resztki łez.
- Jesteś ślepa?! Daje ci kwiaty, a ty co? Już zapomniałaś, jak leżałaś w Skrzydle Szpitalnym ledwo żywa?
- Pięć punktów od Gryffindoru za naganne zachowanie przy stole – warknęła Hermiona. Kilku Gryfonów jęknęło żałośnie za to, że dziewczyna odebrała punkty swojemu domowi, wcale się tym nie przejmując. - Jeszcze raz podniesiesz na niego głos, to załatwię ci szlaban, nie żartuję. - Kevin – odwróciła się w stronę chłopca – Pójdę z tobą i dziękuję za kwiaty, a nim – kiwnęła na Rona – Nie przejmuj się nim. – Przytuliła chłopca, po czym wyszeptała mu do ucha, aby lepiej poszedł, bo zaraz może zrobić się nieprzyjemnie
- Zabiję go! - warknął, podnosząc się, lecz Hermiona położyła mu rękę na torsie, a z jej oczu strzelały gromy.
- Dokończymy tę dyskusję w innym miejscu, a na razie uspokój się, Ronaldzie! – rzekła, po czym zabrała kwiaty, torbę i wyszła wściekła z Wielkiej Sali.
Przez resztę dnia nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Odliczała tylko, kiedy stawi się w lochach, za którymi troszkę już stęskniła. Zamknęła książkę, którą pożyczyła od Neville'a jakiś czas temu i skierowała swe kroki do Dormitorium Chłopców. Gryfoni siedzieli w swoim pokoju na łóżkach i sądząc po ich minach - nieźle się nudzili. Hermiona nie zaszczyciła Rona ani jednym spojrzeniem, położyła na łóżku nieobecnego Neville'a jego podręcznik gdy usłyszała znów wywód jej przyjaciela. Odwróciła się zamaszyście na pięcie, czując na karku miliony igiełek, kiedy jej przyjaciel znów zaczął ględzić.
- Nie wiem, czy jesteś ślepa, czy głupia Hermiono! - warknął Ron.
- Uświadomię ci, że to ty jesteś kretynem!
- Chciał cię zabić, zrozum to.
- Zabić? Słyszysz siebie?! - Podeszła do niego i wbiła mu palec w tors.
- Po co się tam pchał? - wtrącił się Harry – Naraził cię!
- Ooo... bawimy się w zmowę?! – podniosła głos. – Jesteście egoistami. Pieprzonymi egoistami. Nie było was tam, nie wiecie, co tam się działo, więc nie wmawiajcie mi niczego. To nie wy widzieliście Szyszymorę, to nie wy czekaliście na śmierć! – poczuła ból w gardle.
- Czy on był aż tak głupi, wchodząc tam? Co on chciał zobaczyć... - Harry teatralnie się zamyślił – Ach, już sobie przypominam jednorożce! - Na ostatnie słowa skrzywił się nieznacznie.
- A ty jak ostatnia... - urwał i dokończył po chwili. – Weszłaś tam sama! Rozumiesz?! Wiesz co, jesteś materialistką – Ron powiedział już spokojniejszym głosem, jakby mówił o pogodzie. – Dzieciak dał ci kwiaty, a ty już lecisz do niego!
- Jesteś świnią! - Chłopak poczuł na policzku mocny cios. – W lesie pogodziłam się ze śmiercią, bo chciałam uratować mu życie! Idioci jedni! Ale wiecie co? Żałuję, że przeżyłam, teraz wolałabym być martwa. – Po czym wyszła trzaskając drzwiami niczym Snape.
Wybiegła z Pokoju Wspólnego na zimny korytarz. Szybkie kroki, jakie stawiała, powodowały szybsze dotarcie do lochów. Dziewczyna dotknęła obolałej dłoni wściekła, zła, a nawet bezradna. Nie wiedziała, ile zajęło jej dotarcie do ukochanej części tego zamku, gdy na rozpalonych od wściekłości policzkach poczuła tak dobrze jej znany chłód. Po chwili jej dłoń zapukała w drzwi, a jej nogi wdarły się do środka kiedy usłyszała zaproszenie. To, co tam zobaczyła, zwaliło ją z nóg. Przy biurku Snape'a siedział niczym sobie Draco Malfoy, mający swój tradycyjny wyraz twarzy. Spojrzała zdezorientowana na nauczyciela, a ten spowodował, że pod wpływem barwy jego głosu dostaje ciarek.
- Zamknij łaskawie w końcu drzwi, Granger – to jak powiedział, spowodowało szybsze bicie serca młodej dziewczyny.
- Punktualność – szlachcic spojrzał na zegarek, po czym prychnął.
- Zamknij się, Malfoy – warknęła i położyła ręce na lekko zaokrąglonych biodrach.
- Pięć punktów od Gryffindoru. – Chłopak na taką wieść od ojca chrzestnego uśmiechnął się łobuzersko. Granger jedynie wywróciła oczami. - A teraz siadaj w końcu – wskazał ręką na krzesło obok Malfoya
- Słucham – powiedziała, patrząc kątem oka na chłopaka.
- Mniemam, że wiecie już o balu? – zapytał.
- Taa... - burknął chłopak, by po chwili razem z dziewczyną wręcz w idealnym czasie razem móc wywrócić oczami. Snape podniósł pytająco prawą brew ku górze, ale zostawił to bez komentarza.
- Słuchać, bo nie będę powtarzał – zmroził ich spojrzeniem, jednak dłużej zatrzymując wzrok na dziewczynie. – Bal, który się odbędzie niedługo, będzie w pewnym sensie zorganizowany przez prefektów, czyli także przez was – spojrzał z mieszanką tolerancji na uczniów. - Musicie go zorganizować. Każda para dostanie zadania, które musi wykonać. Ja, jako opiekun pana Malfoya, będę miał oko na waszą pracę.
- Jakie to zadanie? - zapytał chłopak.
- Pary przed wami dostały za zadanie zorganizować menu, dekoracje i zaproszenia dla każdego ucznia, a wy... – wstał, przechadzając się po gabinecie, po czym dodał po chwili grobowym jednak głosem, co było niepotrzebne – muzykę.
- To od nas zależy, jak cała reszta będzie się bawić? - zapytała z entuzjazmem dziewczyna.
- Granger... macie pomyśleć nad tym razem, chociaż wątpię, abyście doszli do porozumienia. Pamiętajcie jednak, że musicie wybrać to jak najszybciej, bo nie wiadomo czy wasza gwiazda – w powietrzu nakreślił cudzysłów – będzie miała wtedy wolny termin.
- Wszystkie roczniki idą?
- Pierwsze klasy do czwartej wychodzą od rana do Hogsmeade, a starsze wieczorem mają swój bal w Wielkiej Sali.
Jeszcze przez kilka minut omawiali bal, po czym nie patrząc na nich, kazał im się łagodnie wynosić, a sam udał się do swoich komnat. W kuchni zaparzył sobie mocnej czarnej herbaty, dodał kilka kropel cytryny i upił łyk płynu parzącego go niemiłosiernie w język. Z kubkiem gorącego napoju wrócił do swojego gabinetu z zamiarem sprawdzenia prac trzeciorocznych Krukonów, jednak wchodząc tam, stanął jak wryty. W gabinecie wciąż siedziała dziewczyna tylko tym razem już nie taka rozgadana, jej wzrok był zabłąkany, a ona blada, jakby wystraszona czymś. Mężczyzna wtedy pojął, że widzi ją, jak umiera. Widzi, jak z każdą chwilą dziewczyna się wyniszcza, a klątwa Szyszymory robi swoje. Nie mógł podejść i wyznać jej miłość, rozkochując ją w sobie, powodując, aby serce młodej kobiety zaczęło mocniej bić. Musiał zacząć powoli, stawiając kroki ostrożnie po cienkim lodzie, po którym stąpał. Policzył do trzydziestu w myślach, zasiadł za biurkiem i udając zainteresowanie, zapytał co ją gryzie. Nie spodziewał się, że panna Granger będzie wylewać z siebie wszystkie emocje, zwłaszcza przed nim.
- Bo ja przyjęłam te kwiaty od Kevina... Tak się o niego bałam przez ten cały czas... A Harry z Ronem powiedzieli, że jestem materialistką, bo zgodziłam się przyjąć bukiet i dając się zaprosić do Miodowego Królestwa na gorącą czekoladę... Najgorsze było to, że powiedzieli, że chciał mnie zabić... Jak jedenastoletnie dziecko mogło mnie zabić, nawet nie umiejąc wypowiedzieć zaklęcia lumos? - wyrzuciła z siebie na jednym tchu.
Nie spodziewał się, że dziewczyna wstanie i najwyraźniej w świecie się rozpłacze. Zakrztusił się herbatą, ale w końcu się opanował ,widząc w takim stanie. Przed oczami miał białą kartkę a na niej czarny napis 'Uratuj ją. Ma przeżyć'. Wstał, okrążył biurko i nie zważając na to, że był nazywanym Nietoperzem, mającym dziurę zamiast serca, podszedł do niej i przytulił do siebie. Stali w tej pozycji długo. Może minutę, godzinę albo wieczność, jednak wciąż za mało dla dwojga dusz pragnących podświadomie swojej bliskości. To nie był już sarkastyczny dupek z lochów. W tym momencie stał zupełnie inny mężczyzna głaskający dziewczynę po włosach i delikatnie kołysząc ją w swych ramionach, aby chociaż troszkę się uspokoiła. Kiedy płacz zamienił się w szloch, a ten ustąpił wraz ze łzami, ujął jej twarz w dłonie, spojrzał jej w oczy i pocałował w czoło. Ten gest wystarczył dziewczynie, aby mogła obdarować go najpiękniejszym uśmiechem, jaki widział.
- Zaraz cisza nocna. Idź już spać... Hermiono - powiedział ocierając jej resztki łez z policzków.
Z delikatnie przyśpieszonym biciem serca wspięła się na palce i złożyła krótki pocałunek na jego ustach. Bała się podświadomie, że ją odsunie, ale tak się nie stało. Spojrzała ostatni raz w ciemne oczy Snape'a, po czym wyszła, zostawiając go samego. Przymknął powieki, starając się nie udusić gołymi rękoma tych imbecyli: Pottera i Weasleya. Sam nie wiedział czemu, to wyznanie tak go poruszyło. Dlaczego tak się tym przejął? Z takimi myślami zasiadł za biurkiem wyciągając prace Krukonów.
Hohoho...! Jazz Mikołaj przybył na swojej Błyskawicy z nowym prezentem *.* Może nie jest idealny, nie pasuje do reszty, ale nie podlega zwrotowi... :D to Mikołaj bardzo się starał jednak... no nie wyszło, treść jakoś nie zapiera tchu Mikołajowi... no ale nie będę głowy Wam zawracać w tym dniu *.*
Informacja Miśki kochane! Bardzo Was przepraszam i proszę nie bijcie :__: Wiem, że nie komentowałam Waszych blogów ostatnio, mam zaległości u Was, ale postaram się je nadrobić. I zrobię to ^^
Miśki, kociaki i skarby moje kochane...! *.*
Mimo że śniegu nie ma za oknem, mróz w nos nie szczypie to mimo wszystko pragnę aby ta świąteczna atmosfera chociaż na chwilę zagościła :33
Życzę Wam zdrowych i spokojnych świąt, aby smutki nie wkradały się w ten świąteczny czas i poszły sobie zasnąć w sen zimowy pod Waszymi łóżkami ^^ Rodzinnej atmosfery abyście cieszyli się tą chwilą, mogąc spędzić święta z Waszymi bliskimi ^^ Miłości aby otaczała Was, z każdej ze stron i powodowała róż na policzkach ^^ Góry prezentów pod sufit... ^^
Wesołych Świąt Kochani! ;**