wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział 39

Grudzień przyniósł ze sobą zimne wiatry i białą kołderkę spoczywającą na błoniach i w  okolicach Hogwartu. Młodsi uczniowie ubierali ciepłe rękawiczki, czapki i szaliki, aby wraz z innymi móc porzucać się śnieżkami albo zrobić wojnę między domami, gdzie jednak do tego zadania zarezerwowani byli jedynie starsi uczniowie. Zazwyczaj domy dzieliły się na dwie drużyny, gdzie Gryfoni i Puchoni byli razem, przeciwko Ślizgonom wraz z Krukonami. Oczywiste było, że gdy Lew i Wąż staną przeciwko sobie, wszystko wokół zatrzyma się w czasie i będzie liczyło się tylko zwycięstwo. Obydwa domy chciały zatrzymać swój honor, ale powiadają, że zwycięzca jest tylko jeden. Tak było i tym razem, gdy Krukoni i Puchoni odeszli w ustronne miejsce, schodząc tym samym z drogi tym zażarcie od lat walczących ze sobą domów przygotowujących się do walki.

 

Nauczyciele nie wychodzili na błonia, nawet, aby uspokoić rozbrykaną młodzież z racji tego, że w pokoju nauczycielskim było bardzo ciepło, a po co mieli marznąć na dworze? Surowa zazwyczaj profesorka Transmutacji stała przy oknie oglądając uczniów, bawiąc się kubkiem gorącej herbaty w ręce, a na jej srogiej twarzy ukazał się uśmiech. Poczuła czyjąś obecność i odwracając wzrok, natrafiła na parę ciemnych oczu młodszego czarodzieja. Snape kiwnął jej głową i powędrował po chwili za jej wzrokiem, a jego oczy zatrzymały się na błoniach, gdzie pierwszoroczni wraz z kilkoma drugimi rocznikami ulepili cztery ogromne bałwany. Miało to przypominać bałwany, a wyszła wielka kula z bliżej nieokreślonym kształtem. Wywrócił oczami na ich talent, po czym spojrzał na czarownicę. Jej wzrok wciąż spoczywał na grupce bawiących się dzieci. Zmarszczki na jej twarzy jakby się wygładziły, wzrok był zamglony, a ona cicho wypuściła ze świstem powietrze, przyciskając kubek do siebie. Snape chciał coś powiedzieć, ale kobieta wtedy odwróciła wzrok i spojrzała na niego, jakby go oceniała i upiła łyk płynu. Po chwili nauczycielka Transmutacji odezwała się, rozpoczynając rozmowę na bliżej nieokreślony temat.

 

W tym samym czasie w drugiej części zamku, w wieży wychowanków domu Lwa, grupka Gryfonów zapinała kurtki i opatulała się czerwono-żółtymi szalikami. Całe dormitorium chłopców z szóstego roku, wraz z Ginny i Hermioną, wychodziło właśnie przez portret strzegący wejścia do ich Pokoju Wspólnego. Ginny pobiegła na początek grupki, łapiąc Pottera za rękę i lekko uśmiechając się do ukochanego, po czym spłonęła rumieńcem, gdy ten odwzajemnił jej uśmiech. Odkąd panna Granger wróciła ze swojego pobytu u Snape'a nastąpiły zmiany. Jej przyjaciółka uśmiechała się częściej, rozmawiała z nią dłużej, a nawet czasem przychodziła do niej nocą, by po prostu się przytulić. Ginny obiecała sobie tego dnia, kiedy widziała Hermionę leżącą w Skrzydle Szpitalnym, że już nie weźmie żyletki do ręki. Wtedy było ważne tylko to, aby jej przyjaciółka była cała i zdrowa. Od tego dnia na jej nadgarstkach nie pojawiały się nowe rany, oczywiście miała chwilę, że chciałaby ciepła krew, uciekała z jej wnętrza, dając bliżej nieokreślone ukojenie. Jednak za każdym razem, gdy miała ją w dłoni i przyciska do skóry, widziała przed oczami Hermionę leżąca w Skrzydle Szpitalnym. Ten obraz doskonale ocucał Gryfonkę, powodując odrzucenie żyletki w głąb pokoju. Panna Granger naciągnęła na uszy czapkę i wcisnęła ręce w kieszenie kurtki, kiedy Neville otworzył drzwi prowadzące na zewnątrz. Zimne powietrze otuliło jej twarz, powodując zaczerwienienie się nosa i policzków. Chłopcy pobiegli w stronę Gryfonów, którzy zbierali się, aby za chwilę rozpocząć bitwę na śnieżki. Oczywiście mogli traktować to jako zabawę, ale Potter czy Malfoy tak potrafili? Ginny wzięła Hermionę pod rękę i powoli skierowały się za nimi.


 

 

Śnieżki latały nad głowami młodych czarodziejów i czarownic. Jedni obrywali delikatnie, niektórzy bardziej brutalnie. Nawet pani Prefekt brała udział w bitwie wraz z Ginny, napastując grupkę bliżej nieokreślonych Ślizgonek. Chłopcy dumnie walczyli, nie pozwalając wygrać Malfoy'owi i jego bandzie. Hermiona po jakimś czasie miała przyspieszony oddech, a policzki zarumienione. Złapała się za brzuch – gdzie dostała kolkę – i odeszła niezauważona pod drzewo, opierając się o nie, jednocześnie łapiąc oddech. Nie wiedziała, że przez całą tę bitwę była obserwowana z okna pokoju nauczycielskiego. Snape ze swoim kamiennym wyrazem twarzy rejestrował każdy jej ruch. Jeśli mowa o Snapie, to Hermiona myślała, że opuszczając jego komnaty, gdzie działo się wiele rzeczy, będzie jej unikał na lekcjach, posiłkach czy korytarzu, tak jak było to po ich pierwszym pocałunku. On jednak wręcz przeciwnie - ciągle się czepiał dziewczyny, odejmował punkty jej domowi, a gdy nikt nie widział, to obserwował ją pochylającą się nad kociołkiem w jego sali, nie wiedząc tym samym, jak spełnić wolę, a raczej zadanie Albusa i uratować ją przed śmiercią. Mężczyzna dostrzegał z każdym dniem, jak dziewczyna się wyniszcza, może inni tego nie widzieli, lecz on tak. Sińce pod oczami, słabsza kondycja, pamięć, którą miała zawsze niezawodną, teraz była już bajką. Klątwa zaczyna swoje łowy, a on musiał w końcu odstawić swoje ego na bok i wziąć się do roboty.


Snape poczuł ukłucie w bok i spiorunował Minerwę wzrokiem godnym Bazyliszka, po czym spojrzał tam, gdzie starsza kobieta. Teraz jego chrześniak miał jako prefekt wykonać swoje zadanie. Opiekunowie domu Węża i Lwa byli sceptycznie nastawieni co do pomysłu Albusa odnośnie balu zimowego, który został przeniesiony z wiosny na zimę, gdzie prefekci losują kartki, mieli zaprosić dziewczynę (prefekt) z innego domu. Brak możliwości wyboru partnerki czy partnera był minusem. Albus i jego chora teoria pogodzenia na siłę Gryfonów i Ślizgonów. Kiedy w tym samym czasie panna Granger stała oparta bokiem o drzewo, poczuła na plecach uderzenie od śnieżki, a zaraz po nim usłyszała głęboki śmiech. Odwróciła się i wycelowała swoją śnieżką, którą cały czas miała w dłoni, w osobę za nią. Białe drobinki mieniły się w platynowych włosach chłopaka niczym brokat. Malfoy palcami przeczesał włosy i nie spuszczając z niej wzroku, podszedł do niej i jak ona wcześniej oparł się o drzewo, natrafiając na jej pytające spojrzenie. Nie odzywali się do siebie, co na razie działało na jego korzyść, gdzie mógł poukładać myśli. Chłopak nerwowo pstrykał palcami, wpatrując się w Zakazany Las.

 

- Granger – zaczął po chwili, odwracając się twarzą do niej. Ona wywróciła oczyma i poszła jego śladem.

- Malfoy – rzuciła. Już miał coś powiedzieć, ale gdzie tam. Miał zaprosić kretynkę na ten cholerny bal.

- Wiesz, że Thomas był na spotkaniu Granger? - zaczął jednak po dłuższej chwili, kiedy wymienili swoje nazwiska, a zaczął temat o spotkaniu, na którym dyrektor wezwał tylko prefektów bez dziewcząt.

- Oczywiście, Malfoy – warknęła, naciągając czapkę na uszy i się niecierpliwiąc. Było jej zimno, cholernie zimno, ale nie miała zostać do końca tej bitwy na śnieżki, gdzie Ron i Harry błagali ją o to godzinę.

- Masz sukienkę?

- Że co? - Oczy wyszły jej z orbit. Książę Slytherinu pytał ją o jej kreację na bal? Coś jest nie tak.

- Buty pasują?

- Słucham? - Pomachała mu ręką przed nosem, a on wywrócił oczami.

- Krawat musi pasować do sukienki, ale jak do sukienki buty nie pasują, to klapa.

- Zimno mi – jęknęła żałośnie i odwróciła się z zamiarem odejścia od chłopaka do swoich przyjaciół, gdy poczuła jego mocny chwyt na swoim nadgarstku. Odwróciła się w jego stronę, a ich spojrzenia się spotkały. Czy oczy Malfoya zdradzały błaganie? Może to był tylko moment, bo zaraz znów stały się zimne i wyrafinowane. Kiwnął głową na jej dłoń, gdzie widniała mała karteczka. Spojrzała na nią i przeczytała nazwisko swoje i młodego Malfoya. O co tu chodzi?

- Godryku... - zrozumiała jednak po dłuższej chwili. – T-ty mnie...? - Spojrzała na niego pytająco.

- Idziesz ze mną na bal - powiedział bez emocji, jakby to było oczywiste.

- Nie idę - napuszyła się zakładając ręce pod biustem.

- Nie irytuj mnie, Granger, idziesz i koniec kropka. Inne by się na mnie rzucały, aby ze mną iść. Możesz teraz się cieszyć tą chwilą, pozwalam – powiedział głębokim głosem.

- Nie pójdę, bo mnie nie zaprosiłeś – powiedziała i dumnie podniosła głowę, patrząc na niego wyczekująco.

- No jak nie?! Granger, zaprosiłem cię przed chwilą! - warknął.

- Nie zaprosiłeś, ty mi powiedziałeś, że ze mną idziesz, fretko!

- Merlinie... kobiety – rozłożył ręce bezradny.

- Więc? - spojrzała na niego.

- Co więc? – prychnął.

- No zaproś mnie w końcu, Malfoy – warknęła.

- Kretyństwo – jęknął i spojrzał na nią. – Granger?

- Słucham Malfoy.

- Ty – westchnął - i ja – jęknął – bal?

- Pff... - prychnęła i spojrzała na niego, oceniając. – Zlituję się nad tobą. - tak naprawdę nie miała innego wyjścia. Wiedziała, że Ślizgon nigdy by jej nie zaprosił na bal, czyli sprawa miała głębsze dno, w których maczał swoje palce Dumbledore, a jemu nie mogła się już sprzeciwić.

- Udało się – wykrzyknął, a ona nagle wybuchła śmiechem. Przez moment czuli się dobrze w swoim towarzystwie, jakby z ich ust nigdy nie leciały obelgi czy wyzwiska w swoją stronę. Po chwili zorientowali się, co robią i uspokoili się, niepewnie jednak patrząc na siebie.

- To-o masz tę sukienkę?

- Nie – potrząsnęła głową i odwróciła wzrok. - Niedługo pójdę z Ginny kupić.

- Wyślij mi sową informację o kolorze sukienki, trzeba dobrać krawat, Granger. – Spojrzała na niego zdumiona. Od kiedy faceci stroją się na bal? Ach... no tak, to był w końcu szlachcic. Prychnęła w myślach.

- Pomyślę. – Po czym odeszła w stronę swoich przyjaciół pod czujnym okiem młodego arystokraty.

 

Oczywiste było, że Ron, jak również Harry, nie byliby sobą, gdyby nie doskoczyli do Hermiony i nie zapytali jej, o czym rozmawiała z ich największym wrogiem. Chłopcy już mieli spekulacje, że Fretka odurzyła ją jakimś eliksirem, a ona wyjawiła mu jakieś sekrety. Gryfonka na geniusz swoich przyjaciół parsknęła śmiechem i odwróciła się, patrząc w to miejsce, gdzie jeszcze niedawno stała z Malfoyem. Jednak sylwetka wysokiego chłopaka oddalała się w stronę ciepłego zamku, a Ślizgoni nie wiedząc co robić w bitwie, poszli za nim, dając tym samym wygrać Gryfonom.


    


Kiedy Gryfoni znaleźli się już w murach zamku, każde z nich przebrało się w ciepłe, suche ubrania, po czym siedziało w Pokoju Wspólnym, popijając gorące kakao. Chłopcy dumnie opowiadali, jak to oni byli dziś wspaniali, wygrywając ze Ślizgonami. Ginny wraz z Hermioną patrzyły na siebie i tylko się uśmiechały. Gryfonka wyciągnęła z kieszeni spodni kartkę, którą dostała od Malfoya z ich nazwiskami, popatrzyła na nią chwilę, po czym wstała i wrzuciła ją do kominka, gdzie po kilku sekundach nie było po niej śladu. Opadła z powrotem ciężko na fotel, obdarowując każdego lekkim uśmiechem, a jej oddech przyśpieszył. Gryfonka myślała na najwyższych obrotach, co mogło ją tak zmęczyć. Wstała, tylko aby wyrzucić kartkę do kominka, a teraz ledwo łapie oddech. Jej przemyślenia przerwało jednak przyjście kilku młodszych Gryfonek do Pokoju Wspólnego, które przypięły na tablicę ogłoszeń kartkę z informacją o zbliżającym balu. O tak, tylko prefekci wiedzieli o nim wcześniej i Hermiona wraz z Deanem udawali zaskoczonych całą tą sytuacją. Kiedy Ginny, udało dopchać się do tablicy, pod którą zebrał się tłum, zadecydowała, że muszą jak najszybciej kupić sukienki, bo nie zostanie dla nich żadna odpowiednia. Odpowiedniej rudowłosa miała na uwadze dla siebie z długim rękawem, gdzie mogłaby ukryć blizny po samookaleczeniu. Hermiona zaproponowała jej rękawiczki do łokci, ale jej przyjaciółka już oczami wyobraźni widziała swoją przyszłą kreację.

 

Obydwie dziewczyny zauważyły, jak kilka młodszych Gryfonek uśmiechają się, spoglądając na chłopaków siedzących wśród nich. Ginny, jak rozjuszona kotka, natychmiast usiadła Harry'emu na kolanach, pokazując im tym samym, że jest jej. Dean posłał pani Prefekt krótkie spojrzenie dające jej do namysłu, że jest dosyć zadowolony ze swojej partnerki, którą wylosował. Panna Brown, która skierowała się do Dormitorium, nie mogła się powstrzymać na robienie maślanych ocząt do Seamusa, który jedynie prychnął pod nosem. Neville i Ron chyba nie zauważyli całego zamieszania, bo byli zajęci grą w Szachy Czarodziejów. Dziewczęta jeszcze chwilę rozmawiały, po czym Hermiona pożegnała się z przyjaciółmi. Ginny obdarowała ją buziakiem w policzek i skierowała kroki do swojego Dormitorium.

 

Przez jej cały pobyt u Snape'a była odcięta od panny Brown i jej przyjaciółki. Teraz musiała je oglądać cały czas rano i wieczorem, na śniadaniu, obiedzie i kolacji, na zajęciach czy korytarzu. Westchnęła, biorąc piżamę oraz kosmetyczkę i skierowała się do łazienki, nie zaszczyciwszy ich nawet jednym spojrzeniem. Wzięła do ręki truskawkowy szampon, by po chwili móc nałożyć go na włosy. Kiedy skończyła, spłukała pianę, przeczesując palcami włosy i pisnęła, kiedy na jej palcach zostawały jej kasztanowe włosy. Nigdy jej się nie zdarzyło coś takiego i to sprawiło, że Gryfonka wystraszyła się nie na żarty, kiedy na każdym razem przeczesując je, ogromna ilość zostawała na jej dłoni. Obmyła dłonie, pozbywając się włosów, po czym przejechała dłonią po swoim wilgotnym ramieniu natrafiając na bliznę po pazurach Kuchugara.


Wtedy przed jej oczami pojawił się on. Jego wzrok błądzący po jej ciele, ich gorące języki złączone razem w dość namiętnym pocałunku, to jak ją przytulił czy nawet ta mała rzecz, kiedy mogła z nim spać podczas szalejącej burzy. Każdy obraz Mistrza Eliksirów powodował szybsze bicie serca, a na twarz wkradał się rumieniec. Hermiona bała się przyznać sama przed sobą, że zwykłe młodzieńcze zauroczenie, już dawno minęło. Po spędzonych kilku dniach w jego obecności zaczęła inaczej spoglądać na tego mężczyznę. Jakaś część jej podświadomości cicho powtarzała jej, że obalili pierwszy dzielący ich mur. Nigdy nie była prawdziwie zakochana, nie wiedziała, jak to jest naprawdę kochać drugiego człowieka, ale kiedy widziała go oczami wyobraźni czuła, że to jest właśnie to. Hermiona chyba zagubiła się, w swoich uczuciach zakochując się, ba nawet kochając kogoś, kto nigdy nie odwzajemni jej uczuć. Bo kim ona właściwie dla niego jest? Jest zwykłą gówniarą wkładającą nos w nie swoje sprawy. Przecież on jej nawet nie toleruje, a co dopiero miałby ją lubić. Do teraz nie wiedziała, na co ona właściwie liczyła. Zachciało jej się czuć motyle w brzuchu do mężczyzny, co ma ją gdzieś. Co poradzi, że nawet jeden dzień nie potrafi wytrwać, nie myśląc o nim. Jakaś cząstka usilnie się domaga obecności ciemnych oczu, a nawet ciętego humoru mężczyzny. Jaka ja jestem naiwna, pomyślała ponuro, wykręcając włosy z nadmiaru wody. W Dormitorium wystarczyło, że przyłożyła twarz do poduszki, mając przed oczami mężczyznę o haczykowatym nosie, w ten została porwana w objęcia Morfeusza.




***

Ostrożnie zaplotła warkocz, aby nie zgubić włosów, co było dla niej dziwne, że w tak krótkim czasie straciła ich taką ogromną ilość. Spojrzała w lustro, gdzie dziewczyna o czekoladowych oczach patrzyła na nią zmęczonym wzrokiem. Poprawiła krawat w barwach jej domu, zarzuciła torbę na ramię, po czym opuściła Dormitorium Dziewcząt z szóstego roku. W Pokoju Wspólnym spotkała Seamusa, z którym razem poszła do Wielkiej Sali na śniadanie. Po drodze rozmawiali o wszystkim i o niczym, jak przyjaciele z dawnych lat. Hermiona nie mogła pojąć, dlaczego to właśnie w towarzystwie jej byłego chłopaka czuła się najlepiej. Idąc razem z nim, zapominała o smutku i tych wszystkich rzeczach, które ją otaczały. Przed rudzielcami czy zielonookim chłopaku była po prostu otwartą księgą, z której czytali. A tu? Seamus robił coś, nie wiadomo co, działało na nią kojąco. Było jej dobrze w jego towarzystwie i musiała się do tego przyznać.


Kiedy kroczyli do swojego stołu Lwa, jej wzrok powędrował na przód, natrafiając na czarne tęczówki mężczyzny i jego kamienną twarz, a ona poczuła, że rumieni się niczym piwonia. Szybko spuściła wzrok i usiadła obok Ginny, drapiąc się po policzku, aby chłopcy nie zauważyli jej szkarłatnego rumieńca. Już miała sobie nakładać sałatki z kurczakiem, gdy na jej talerzu widniała biała koperta. Poczta była przed naszym przyjściem, stwierdziła w myślach. Obróciła ją w palcach, szukając nadawcy, ale nic z tego. W końcu ciekawość wzięła w górę i rozdarła papier. W jej palcach znalazła się śnieżnobiała kartka, a jej treść spowodowała przyśpieszone bicie serca nastolatki. Spojrzała na swojego profesora, ale on w tym momencie był zajęty rozmową z dyrektorem. Z głupim uśmieszkiem na twarzy, który jej nie schodził, schowała list do torby, by po chwili usta zająć pałaszowaniem sałatki.



- Hermiona, ktoś do ciebie – rudowłosa położyła dłoń na jej ramieniu i kiwnęła głową, gdzieś za dziewczyną, lekko się rumieniąc.

- Oh... - pisnęła Prefekt, widząc na wysokości swojej twarzy bukiet róż i storczyków, a zaraz zniknął i pojawiła się, głowa chłopca – Kevin! - krzyknęła prawie na całą Wielką Salę i przytuliła Puchona, prawie go miażdżąc w ramionach. Widziała go pierwszy raz, odkąd zostali zakatowani w Zakazanym Lesie. Poczuła jak po policzkach, spływają jej słone łzy szczęścia, spowodowane tym, że chłopiec jest cały i zdrowy.

- Dzień dobry pani prefekt – powiedział nieśmiało pośród spojrzeń prawie wszystkich Gryfonów. Puchon potrząsnął głową i wyciągnął w stronę dziewczyny kwiaty, które zarumieniona przyjęła.

- Kevin – wyszeptała dziewczyna i znów przytuliła go do siebie. – Mam na imię Hermiona – uśmiechnęła się przez łzy. – Gdzie się podziewałeś przez ten cały czas?

- Jak wyszedłem ze Skrzydła Szpitalnego, to rodzice zabrali mnie do Świętego Munga, a potem byłem już w domu. Cieszę się, że powróciłem do Hogwartu – uśmiechnął się.

- Z powrotem czeka na ciebie szlaban – zaśmiała się. – Nie zapomniałam o nim.

- Wiem, profesor Snape już mnie uświadomił – spojrzał szybko na stół nauczycielski, po czym odwrócił się do dziewczyny. - Hermiono... - powiedział i podniósł wysoko głowę. – Dziękuję za uratowanie mi życia... to dzięki tobie tu jestem. Dzięki tobie mogłem widzieć znów moich rodziców czy ciebie. To ty uratowałaś mi życie! Chciałbym... ż-żebyś przyjęła moje zaproszenie do Miodowego Królestwa na gorącą czekoladę – wydukał nieśmiało.

- Życia?! Mogła zginąć przez ciebie, gówniarzu – Ron wydarł się na chłopca, cały się trzęsąc ze złości. Ginny położyła mu dłoń na ramieniu, ale ta została brutalnie zepchnięta.

- Uspokój się, Ron – warknęła Hermiona, ocierając dłonią resztki łez.

- Jesteś ślepa?! Daje ci kwiaty, a ty co? Już zapomniałaś, jak leżałaś w Skrzydle Szpitalnym ledwo żywa?

- Pięć punktów od Gryffindoru za naganne zachowanie przy stole – warknęła Hermiona. Kilku Gryfonów jęknęło żałośnie za to, że dziewczyna odebrała punkty swojemu domowi, wcale się tym nie przejmując. - Jeszcze raz podniesiesz na niego głos, to załatwię ci szlaban, nie żartuję. - Kevin – odwróciła się w stronę chłopca – Pójdę z tobą i dziękuję za kwiaty, a nim – kiwnęła na Rona – Nie przejmuj się nim. – Przytuliła chłopca, po czym wyszeptała mu do ucha, aby lepiej poszedł, bo zaraz może zrobić się nieprzyjemnie

- Zabiję go! - warknął, podnosząc się, lecz Hermiona położyła mu rękę na torsie, a z jej oczu strzelały gromy.

- Dokończymy tę dyskusję w innym miejscu, a na razie uspokój się, Ronaldzie! – rzekła, po czym zabrała kwiaty, torbę i wyszła wściekła z Wielkiej Sali.




***

Przez resztę dnia nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Odliczała tylko, kiedy stawi się w lochach, za którymi troszkę już stęskniła. Zamknęła książkę, którą pożyczyła od Neville'a jakiś czas temu i skierowała swe kroki do Dormitorium Chłopców. Gryfoni siedzieli w swoim pokoju na łóżkach i sądząc po ich minach - nieźle się nudzili. Hermiona nie zaszczyciła Rona ani jednym spojrzeniem, położyła na łóżku nieobecnego Neville'a jego podręcznik gdy usłyszała znów wywód jej przyjaciela. Odwróciła się zamaszyście na pięcie, czując na karku miliony igiełek, kiedy jej przyjaciel znów zaczął ględzić.


- Nie wiem, czy jesteś ślepa, czy głupia Hermiono! - warknął Ron.

- Uświadomię ci, że to ty jesteś kretynem!

- Chciał cię zabić, zrozum to.

- Zabić? Słyszysz siebie?! - Podeszła do niego i wbiła mu palec w tors.

- Po co się tam pchał? - wtrącił się Harry – Naraził cię!

- Ooo... bawimy się w zmowę?! – podniosła głos. – Jesteście egoistami. Pieprzonymi egoistami. Nie było was tam, nie wiecie, co tam się działo, więc nie wmawiajcie mi niczego. To nie wy widzieliście Szyszymorę, to nie wy czekaliście na śmierć! – poczuła ból w gardle.

- Czy on był aż tak głupi, wchodząc tam? Co on chciał zobaczyć... - Harry teatralnie się zamyślił – Ach, już sobie przypominam jednorożce! - Na ostatnie słowa skrzywił się nieznacznie.

- A ty jak ostatnia... - urwał i dokończył po chwili. – Weszłaś tam sama! Rozumiesz?! Wiesz co, jesteś materialistką – Ron powiedział już spokojniejszym głosem, jakby mówił o pogodzie. – Dzieciak dał ci kwiaty, a ty już lecisz do niego!

- Jesteś świnią! - Chłopak poczuł na policzku mocny cios. – W lesie pogodziłam się ze śmiercią, bo chciałam uratować mu życie! Idioci jedni! Ale wiecie co? Żałuję, że przeżyłam, teraz wolałabym być martwa. – Po czym wyszła trzaskając drzwiami niczym Snape.


Wybiegła z Pokoju Wspólnego na zimny korytarz. Szybkie kroki, jakie stawiała, powodowały szybsze dotarcie do lochów. Dziewczyna dotknęła obolałej dłoni wściekła, zła, a nawet bezradna. Nie wiedziała, ile zajęło jej dotarcie do ukochanej części tego zamku, gdy na rozpalonych od wściekłości policzkach poczuła tak dobrze jej znany chłód. Po chwili jej dłoń zapukała w drzwi, a jej nogi wdarły się do środka kiedy usłyszała zaproszenie. To, co tam zobaczyła, zwaliło ją z nóg. Przy biurku Snape'a siedział niczym sobie Draco Malfoy, mający swój tradycyjny wyraz twarzy. Spojrzała zdezorientowana na nauczyciela, a ten spowodował, że pod wpływem barwy jego głosu dostaje ciarek.


- Zamknij łaskawie w końcu drzwi, Granger – to jak powiedział, spowodowało szybsze bicie serca młodej dziewczyny.

- Punktualność – szlachcic spojrzał na zegarek, po czym prychnął.

- Zamknij się, Malfoy – warknęła i położyła ręce na lekko zaokrąglonych biodrach.

- Pięć punktów od Gryffindoru. – Chłopak na taką wieść od ojca chrzestnego uśmiechnął się łobuzersko. Granger jedynie wywróciła oczami. - A teraz siadaj w końcu – wskazał ręką na krzesło obok Malfoya

- Słucham – powiedziała, patrząc kątem oka na chłopaka.

- Mniemam, że wiecie już o balu? – zapytał.

- Taa... - burknął chłopak, by po chwili razem z dziewczyną wręcz w idealnym czasie razem móc wywrócić oczami. Snape podniósł pytająco prawą brew ku górze, ale zostawił to bez komentarza.

- Słuchać, bo nie będę powtarzał – zmroził ich spojrzeniem, jednak dłużej zatrzymując wzrok na dziewczynie. – Bal, który się odbędzie niedługo, będzie w pewnym sensie zorganizowany przez prefektów, czyli także przez was – spojrzał z mieszanką tolerancji na uczniów. - Musicie go zorganizować. Każda para dostanie zadania, które musi wykonać. Ja, jako opiekun pana Malfoya, będę miał oko na waszą pracę.

- Jakie to zadanie? - zapytał chłopak.

- Pary przed wami dostały za zadanie zorganizować menu, dekoracje i zaproszenia dla każdego ucznia, a wy... – wstał, przechadzając się po gabinecie, po czym dodał po chwili grobowym jednak głosem, co było niepotrzebne – muzykę.

- To od nas zależy, jak cała reszta będzie się bawić? - zapytała z entuzjazmem dziewczyna.

- Granger... macie pomyśleć nad tym razem, chociaż wątpię, abyście doszli do porozumienia. Pamiętajcie jednak, że musicie wybrać to jak najszybciej, bo nie wiadomo czy wasza gwiazda – w powietrzu nakreślił cudzysłów – będzie miała wtedy wolny termin.

- Wszystkie roczniki idą?

- Pierwsze klasy do czwartej wychodzą od rana do Hogsmeade, a starsze wieczorem mają swój bal w Wielkiej Sali.


Jeszcze przez kilka minut omawiali bal, po czym nie patrząc na nich, kazał im się łagodnie wynosić, a sam udał się do swoich komnat. W kuchni zaparzył sobie mocnej czarnej herbaty, dodał kilka kropel cytryny i upił łyk płynu parzącego go niemiłosiernie w język. Z kubkiem gorącego napoju wrócił do swojego gabinetu z zamiarem sprawdzenia prac trzeciorocznych Krukonów, jednak wchodząc tam, stanął jak wryty. W gabinecie wciąż siedziała dziewczyna tylko tym razem już nie taka rozgadana, jej wzrok był zabłąkany, a ona blada, jakby wystraszona czymś. Mężczyzna wtedy pojął, że widzi ją, jak umiera. Widzi, jak z każdą chwilą dziewczyna się wyniszcza, a klątwa Szyszymory robi swoje. Nie mógł podejść i wyznać jej miłość, rozkochując ją w sobie, powodując, aby serce młodej kobiety zaczęło mocniej bić. Musiał zacząć powoli, stawiając kroki ostrożnie po cienkim lodzie, po którym stąpał. Policzył do trzydziestu w myślach, zasiadł za biurkiem i udając zainteresowanie, zapytał co ją gryzie. Nie spodziewał się, że panna Granger będzie wylewać z siebie wszystkie emocje, zwłaszcza przed nim.


- Bo ja przyjęłam te kwiaty od Kevina... Tak się o niego bałam przez ten cały czas... A Harry z Ronem powiedzieli, że jestem materialistką, bo zgodziłam się przyjąć bukiet i dając się zaprosić do Miodowego Królestwa na gorącą czekoladę... Najgorsze było to, że powiedzieli, że chciał mnie zabić... Jak jedenastoletnie dziecko mogło mnie zabić, nawet nie umiejąc wypowiedzieć zaklęcia lumos? - wyrzuciła z siebie na jednym tchu.


Nie spodziewał się, że dziewczyna wstanie i najwyraźniej w świecie się rozpłacze. Zakrztusił się herbatą, ale w końcu się opanował ,widząc w takim stanie. Przed oczami miał białą kartkę a na niej czarny napis 'Uratuj ją. Ma przeżyć'. Wstał, okrążył biurko i nie zważając na to, że był nazywanym Nietoperzem, mającym dziurę zamiast serca, podszedł do niej i przytulił do siebie. Stali w tej pozycji długo. Może minutę, godzinę albo wieczność, jednak wciąż za mało dla dwojga dusz pragnących podświadomie swojej bliskości. To nie był już sarkastyczny dupek z lochów. W tym momencie stał zupełnie inny mężczyzna głaskający dziewczynę po włosach i delikatnie kołysząc ją w swych ramionach, aby chociaż troszkę się uspokoiła. Kiedy płacz zamienił się w szloch, a ten ustąpił wraz ze łzami, ujął jej twarz w dłonie, spojrzał jej w oczy i pocałował w czoło. Ten gest wystarczył dziewczynie, aby mogła obdarować go najpiękniejszym uśmiechem, jaki widział.


- Zaraz cisza nocna. Idź już spać... Hermiono - powiedział ocierając jej resztki łez z policzków.


Z delikatnie przyśpieszonym biciem serca wspięła się na palce i złożyła krótki pocałunek na jego ustach. Bała się podświadomie, że ją odsunie, ale tak się nie stało. Spojrzała ostatni raz w ciemne oczy Snape'a, po czym wyszła, zostawiając go samego. Przymknął powieki, starając się nie udusić gołymi rękoma tych imbecyli: Pottera i Weasleya. Sam nie wiedział czemu, to wyznanie tak go poruszyło. Dlaczego tak się tym przejął? Z takimi myślami zasiadł za biurkiem wyciągając prace Krukonów.





~*~


Hohoho...! Jazz Mikołaj przybył na swojej Błyskawicy z nowym prezentem *.*  Może nie jest idealny, nie pasuje do reszty, ale nie podlega zwrotowi... :D  to Mikołaj bardzo się starał jednak... no nie wyszło, treść jakoś nie zapiera tchu Mikołajowi... no ale nie będę głowy Wam zawracać w tym dniu *.* 


Informacja Miśki kochane! Bardzo Was przepraszam i proszę nie bijcie :__:  Wiem, że nie komentowałam Waszych blogów ostatnio, mam zaległości u Was, ale postaram się je nadrobić. I zrobię to  ^^





Miśki, kociaki i skarby moje kochane...!  *.*  

Mimo że śniegu nie ma za oknem, mróz w nos nie szczypie to mimo wszystko pragnę aby ta świąteczna atmosfera chociaż na chwilę zagościła  :33

Życzę Wam zdrowych i spokojnych świąt, aby smutki nie wkradały się w ten świąteczny czas i poszły sobie zasnąć w sen zimowy pod Waszymi łóżkami  ^^  Rodzinnej atmosfery abyście cieszyli się tą chwilą, mogąc spędzić święta z Waszymi bliskimi  ^^  Miłości aby otaczała Was, z każdej ze stron i powodowała róż na policzkach ^^  Góry prezentów pod sufit...  ^^



Wesołych Świąt Kochani!  ;**



niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 38


Szli przez gęsty zagajnik. Krętą drogę oświetlał pełen gracji i szyku księżyc. Chłodna pogoda przypominała o zbliżającej się wielkimi krokami zimie. To już nie były te przyjemne i ciepłe wieczory, kiedy rozkosznie można było posiedzieć na błoniach, ciesząc się z ostatnich, słonecznych dni. W powietrzu unosił się zapach ściółki, dymu z oddalonych kominów i gleby, nasiąkniętej ulewą. Pod butami kleiły się wilgotne liście. Każdy krok musiał być rozważny, aby nie ugrzęznąć w rozmokłej ziemi. W oddali kilka wilków zawyło do księżyca, przerywając grobową ciszę.


Była tuż za nim, ostrożnie stawiając kroki. Od czasu gdy opuścili lochy, nie odezwała się ani słowem. W zasadzie nie było o czym rozmawiać. On władczym tonem zakomenderował, że ma się szykować do wyjścia, a każdy jej sprzeciw był lekceważony irytującym kiwnięciem dłoni. I także Hermiona zrobiła. Gotowa była niemalże na styk, znajdując w naszykowanej przez Ginny torbie prostą dzianinową sukienkę. Zauważyła ją pierwszego dnia, gdy szukała piżamy, ale już wtedy nie miała ochoty założyć jej podczas pobytu u Snape’a. Hermiona nie chciała wnikać w absurdalne plany Ginny.


Profesor Snape ściskał w dłoni bukiet, owinięty papierem, który z każdym, nawet najmniejszym ruchem łagodnie szeleścił. W wewnętrznej części szaty dzierżył butelkę z winem, która dość wyraźnie odcinała się na tle dobrze skrojonego płaszcza. Szedł wyprostowany, nie odwracając się za siebie. Zwalniał co jakiś czas, aby dostosować swoje tempo do Granger, która szła wyjątkowo mozolnie. 


– Uważaj – rzucił przez ramię. – Jest ślisko.


Hermiona w odpowiedzi jęknęła żałośnie, jakby nie zdawała sobie z tego sprawy. Z mocno zaciśniętymi ustami, wyglądała naprawdę buntowniczo. Dreptała tuż za nim, będąc kompletnie pozbawioną gracji i wdzięku. Sukienka skryta pod szatą kompletnie nie dodała jej poczucia elegancji, gdy jej kozaki całe oblepione były błotem.


– Z całej drogi, musimy iść akurat tą?

– Troszkę błota pani przeszkadza, panno Granger?


Hermiona  w akcie oburzenia położyła dłonie na biodrach. Kompletnie nie pisała się na taki wieczór. Od środka dźgała ją myśl, dlaczego musiała iść z nim, dlaczego nie mógł jej po prostu zostawić w komnatach? Dziś jakoś nie miałeś z tym problemu, mruknęła pod nosem, starając się chociaż trochę nad nim nadążyć.


– Coś mówiłaś? – rzucił.

– Nie, nic. 


Szli dalej, zostawiając za plecami zamek. Nad ich głowami przeleciało parę sów, lecąc w stronę sowiarni. Snape słysząc głośny plusk, odwrócił się za siebie.


– Cholera, no! – Granger ochlapała całą szatę, wdeptując w dość sporą kałużę. Spojrzał na nią, starając się nie unieść kącików ust. – Super ta droga, taka sucha, taka stabilna, taka bezpieczna… – strzepywała z płaszcza mokrą, ciemną paćkę.

– Och wybacz, że nie przygotowałem specjalnie dla ciebie czerwonego dywanu – rzucił z nutą ironii.


Zacisnęła wargę, ale już nie odezwała się ani słowem. Doskonale wiedziała, że nie zamówił kilkugodzinnych opadów deszczu, ani nie przewidział, że droga do Hogsmeade będzie wyglądać naprawdę paskudnie. Przed nimi rozciągało się niewielkie wzniesienie. Musieli do niego dotrzeć, aby znaleźć się po drugiej stronie kładki, gdzie później jedynym wyzwaniem mogły być śliskie kamienie. Wejście okazało się bardziej strome, niż przypuszczała. Postawiła pewnie jeden, potem drugi krok, by w niedługiej chwili krzyknąć.


– O nie…! – zacisnęła mocno powieki, aby nie upaść twarzą prosto w błoto. Jednak nie upadła. Coś, a raczej ktoś w ostatniej chwili chwycił ją mocno za ramię. Trzymał ją pewnie, stabilnie. – Proszę mnie nie puszczać – jęknęła zażenowana.


Ostrożnie, jakby była z porcelany, dźwignął ją w górę, pomagając stanąć na nogach. Nie puścił jej, wciąż trzymając mocno za ramię. Nie na tyle mocno, aby obdarować ją kolejnego dnia siniakami, ale na tyle stabilnie, by mogła czuć się przy nim bezpiecznie. Jego spojrzenie było intensywne, dominujące. Właśnie takie, które widziała już tego poranka. Przełknęła gulę w gardle. 


– Kwiaty – wyszeptała.

– Słucham? 

– Kwiaty. Zniszczymy kwiaty.


Gdyby nie jesienna wiązanka pomiędzy nimi, mogliby bez skrupułów stać całkiem blisko siebie. Profesor Snape spojrzał w dół, marszcząc brwi. Ostrożnie puścił ją, spoglądając, czy na pewno nic jej nie jest, a potem z taką samą ostrożnością spojrzał na kwiaty, rozchylając lekko papier. Hermiona rzuciła mu krótkie spojrzenie, poprawiając szatę. I ruszyli przed siebie, udając, jakby nic nie miało miejsca.


– Profesorze, czy pańska ciocia wie, że nie będzie pan sam?

– Nie –  odpowiedział.

– Nie będzie zła, że się tam pojawię?


Zwolnił, niemalże się zatrzymując. Spojrzał na nią uważnie, mrużąc oczy. Hermiona wpatrywała się w niego cierpliwie, czując nutę niepewności, gdy nie odpowiedział w ciągu kilkunastu sekund.


– Nie będzie zła –  odpowiedział w końcu.

– Myśli pan, że mnie polubi? 

– Stresujesz się czy moja ciotka cię polubi? – zapytał, spoglądając na nią niemalże rozbawiony. – Nie masz czego się bać. Ona jest… – uciął, poszukując w umyśle odpowiednich słów. – Ona lubi niemalże każdego.

– Mówi pan o swojej cioci w bardzo… ciepły sposób –  zauważyła. – Często pan ją odwiedza?

– Nie na tyle często, jakbym chciał – rzucił krótko.


Hermiona pokiwała ze zrozumieniem głową. Szli obok siebie a dystans pomiędzy nimi, zaczął delikatnie zanikać. Co jakiś czas nieporadnie stykali się ramionami. Żadne z nich nie rzuciło, przepraszam, jakby obojgu ten delikatny dotyk, ani trochę nie przeszkadzał. Hermiona zastanawiała się, czy pojawili się tak blisko siebie ze względu na zwężającą się ścieżkę, czy może dlatego, że oboje nie odsunęli się od siebie na czas.


– Czy to aby na pewno dobry pomysł, profesorze? – wiedział, co miała na myśli. Zwolnił nieco, aby marsz zmienił się w dość spokojny spacer. Przeniósł wzrok z wysokich koron drzew, na jej spokojną twarz.

– Nie wiem – powiedział cicho. – Nie mogłem zostawić cię samą, panno Granger.

– Poradziłabym sobie. 

– Wiem o tym – kiwnął głową. – Po prostu… – zaczął, ale prędko urwał. Hermiona chciała dowiedzieć się, co miał na myśli, czym chciał się z nią podzielić, ale odpuściła. Doskonale wiedziała, że przyparcie go do muru w niczym by nie pomogło.

– Trochę to zabawne – powiedziała po kilku minutach ciszy, gdy pokonali kładkę i szli kamienną ścieżką w kierunku Hogsmeade.

– Co konkretnie? 

– Przez moment myślałam, że te kwiaty… że one…

– Są dla ciebie?  

– Tak – odpowiedziała chichotem. Chociaż do śmiechu jej nie było. Naprawdę poczuła złudną nadzieję, że mógł podarować jej bukiet kwiatów, tak jakby chciał przeprosić za swoje zachowanie, za to, jak zostawił ją bez słowa wyjaśnienia. Nie bądź naiwna, usłyszała szept w głowie. Przecież on nawet nie słyszał twoich słów, dorzucił rozum, patrząc na nią w pogardliwy sposób. 

– Nie myślisz panno Granger, że gdybym chciał cię poderwać, zrobiłbym to w subtelniejszy sposób? – jego głos był spokojny, zbyt spokojny. Hermiona zerknęła, widząc, jak kąciki ust profesora delikatnie uniosły się w górę. Widzisz? Nie bierze cię na poważnie, usłyszała kolejny raz.

– Mam rozumieć, że plan podrywu już istnieje w pana głowie? – zapytała na tyle zuchwale, zagłuszając szepty w swoim umyśle.

– Nie powiedziałem, że istnieje – rzucił cicho. – Mam pewne… standardy.

– Mogę zgadnąć? – zapytała z nieco zawadzkim uśmiechem. – Zabiera pan kobietę do rodziny, która mogłaby ją  poznać. Trochę to tradycyjne, jak pisanie listów za dawnych czasów.


  Już nic nie odpowiedział. Dostrzegła na jego twarzy nikły cień, przywołujący na myśl strach bądź przerażenie. Spuściła głowę, wpatrując się w kamienną ścieżkę. Coś nieprzyjemnie zakuło ją w okolicy serca. Lekko zboczyli z alejki, wchodząc na główną drogę prowadzącą do osady czarodziejów. Na czarnym, niebie odcinały się kolorowe witrażyki domów. Nie sądziła, że profesor mógł mieć rodzinę tak blisko siebie. Dziwiło ją, dlaczego nie odwiedzał ich regularnie. Nie tak często jakbym chciał, przypomniała sobie jego słowa. Hogsmeade był kawałek drogi od zamku. Czy profesor mógł mieć aż tyle obowiązków, że nie znajdował czasu dla rodziny? A może nie miał z nimi ciepłych stosunków? Może te imieniny były jedną z tych imprez, którą należy odbębnić, aby mieć spokój na kolejny rok?


– Profesorze, jeśli pańska ciocia zapyta kim jestem to co pan powie?

– Sądziłem, że masz o sobie większe mniemanie panno Granger – spojrzała na niego pytająco. – W końcu wszyscy znają wielką przyjaciółkę Harry’ego Pottera – powiedział z udawanym podziwem.

– Śmieszne – skwitowała. – Pytam poważnie, jak profesor mnie przedstawi? Jeśli zapyta, kim jestem?

– Powiem jej prawdę.

– A jaka jest prawda? – zapytała ostrożnie. Zamilkł. Nie odpowiedział przez dłuższy czas. Hermiona wiedziała, że nie puścił jej pytania mimo uszu, że naprawdę je analizował i zastanawiał się nad odpowiedzią. Kim dla niego była? Cóż sama chciałaby to wiedzieć.

– Jeszcze nie wiem.


Zbliżyli się do bramy Hogsmeade. W gospodach i sklepach paliły się światła, a za oknami przemykały sylwetki czarodziejów. Hermiona wzięła głęboki oddech, czując w nozdrzach drapiący dym. Nie była gotowa na ten wieczór, nie była gotowa na to spotkanie. Komfortowo czułaby się, gdyby profesor zostawiłby ją w komnatach. Zagryzła wargę, zastanawiając się, jakby mogła się wymknąć ze spotkania. Oczywiście Hermiona nie należała do tych niegrzecznych gości, którzy zjawiali się tylko na kawałek ciasta, ale czuła, że to nie była dobra decyzja. Profesor Snape zabiera ją do swojej rodziny, prawdopodobnie zmuszony przez okoliczności. Zabiera do rodziny, a nie jakiegoś znajomego alchemika. Otwiera się przed nią, być może pokaże się z całkiem innej strony, z której mogła go znać garstka osób. Spojrzała na bukiet. Dla niego to też musiała być niezręczna sytuacja. 


– Załóż kaptur – poradził.

– Dlaczego? 

– Jest to nie na miejscu, że chodzę po zmroku ze swoją uczennicą. 

– Cóż nie byłaby to pierwsza rzecz, jaką zrobiliśmy nie na miejscu – profesor Snape posłał jej gniewne spojrzenie. Coś w ciemnych oczach zamigotało. Kącik ust lekko zadrżał. Obrócił się plecami do bramy, pochylając się w jej stronę. Hermiona wstrzymała powietrze, czując, jak policzki otulił ciepły oddech mężczyzny.

– Panno Granger, proszę założyć kaptur – wyszeptał powoli i spokojnie.  

– Oczywiście – odpowiedziała cicho. Wyczuła w nozdrzach perfumy, które ani na chwilę nie pozwoliły jej jasno i racjonalnie myśleć. Z rozpalonymi od zażenowania policzkami, schyliła głowę, czując się jak przyłapane dziecko na podjadaniu cukierków. 


Weszli na główną ulicę Hogsmeade. Hermiona podniosła wyżej głowę rozglądając się z ciekawością, jednak nie zatrzymali się w centrum. Zeszli z głównej drogi na uliczkę z mniejszym gwarem, bo nawet o tej godzinie krążyli czarodzieje, pozdrawiając się wzajemnie. Nie zauważyła kiedy profesor Snape założył kaptur. Hermiona pomyślała, że na pewno nie chciał, aby rozeszła się plotka, że on Severus Snape krążył po uliczkach Hogsmeade z bukietem kwiatów, mając u boku nieznajomą. Nie potrzebne mu były dramaty i wścibskie spojrzenia mieszkańców. Minęli Magiczną Rzepę, zmierzając ku uboczu Hogsmeade.


– Jesteśmy prawie na miejscu.


Hermiona uniosła kaptur. W okolicznych domach nie paliło się za wiele świateł. Było tam zupełnie ciszej i spokojniej, zdała od gwarnej ulicy, która cieszyła się popularnością wśród uczniów Hogwartu podczas szkolnych wycieczek. Snape chwycił ją ostrożnie za łokieć, gdy chciała iść przed siebie, kompletnie nie zważając uwagi na towarzysza.


– To tutaj.


Poczuła, jak ostrożnie obrócił ją bokiem. Zatrzymali się przed domkiem, do którego prowadził kamienny chodnik. Przesiąknięte wilgocią liście, zdobiły kamienne płyty. Na parapetach dumnie prezentowały się fioletowe wrzosy. U progu drzwi stały dynie z wyciętymi otworami na oczy i usta z kolorowymi lampionami w środku. Na werandzie skrzypiała stara latarenka, kołysząc się w rytm wiatru. Za firankami migotało światło, jakby od dawna ktoś ich wyczekiwał. 


– Profesorze – wyszeptała.

– Tak? – rzucił jej krótkie spojrzenie. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że obleciał cię strach? – zapytał kpiącym głosem.

– Ja… – spojrzała na niego niepewnie. – Ja nie mam żadnego prezentu. To troszkę niegrzeczne – wyrzuciła na jednym tchu. – Może Miodowe Królestwo jest jeszcze otwarte? – odwróciła się za siebie.

– Zaczekaj – rzucił, odpinając płaszcz.

– Ale co pan robi? – spojrzała na niego zdumiona. – Zmarznie pan – nie odpowiedział, jedynie spojrzał na nią przelotnie. 

– Możesz potrzymać? – wręczył jej butelkę z winem. – Muszę coś znaleźć.


Przytuliła butelkę białego wina do piersi. Profesor Snape wyciągnął różdżkę kierując ją wprost na Granger. Patrzył na nią uważnie, intensywnie, a Hermiona miała przeczucie, jakby właśnie zatrzymał się czas. Poczuła dreszcze na plecach. Bynajmniej nie ze strachu, ale z dziwnego skurczu, który zawieruszył się w podbrzuszu. Przełknęła gulę w gardle.


Chłoszczyść.


Zaklęcie oczyściło płaszcz i zabrudzone buty. Skierował różdżkę na siebie, także doprowadzając się do porządku. Rzucił na nią krótkie spojrzenie, chowając różdżkę do wewnętrznej części płaszcza.


– Myślałaś, że ci zrobię krzywdę?

– Nie. Oczywiście, że nie. 

 

W środku zadrżała firanka. Ktoś ich obserwował, ale nie na tyle zuchwale, aby otworzyć w następnej sekundzie drzwi. Profesor Snape spojrzał na nią, niemo pytając, czy jest gotowa, a ona jedynie kiwnęła głową. Zapukał tylko raz. Hermiona zrobiła krok w tył, chowając się za jego plecami. W kolejnej chwili drzwi otworzyły się na oścież, a na ganek wylało się ciepłe światło i zapachy potraw, które przypominały Hermionie, że niczego dziś nie jadła.


– Severusie! Jak dobrze cię widzieć. Już się martwiliśmy, że zapomniałeś.


Profesor objął ramieniem staruszka, klepiąc go kilka razy po plecach. Siwa czupryna jegomościa odcinała się na tle ciemnej szaty profesora. Hermiona weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Obserwowała powitanie nauczyciela, czując, jak coś ciepłego rozlało się  w podbrzuszu. Nigdy nie widziała, aby profesor Snape witał się z kimkolwiek w taki ludzki i ciepły sposób.


– Przyprowadziłeś kogoś – mężczyźni obrócili się ku niej. Spięła wszystkie mięśnie, oddychając płytko. – Naszykuj dodatkowy talerz kochanie, Severus nie jest sam.

– Witam ja…

– Chwila… – gospodarz wyciągnął ku niej palec. – Ja ciebie skądś znam młoda damo.


Zrobił krok w jej stronę, mrużąc oczy. Hermiona poczuła się, jakby została postawiona przed tablicą. Odrobinę wyprostowała barki i napięła mięśnie, widząc kątem oka, jak profesor Snape odwiesza swój płaszcz. Dodała sobie odrobinę odwagi, nakładając na usta ciepły uśmiech.


– Wiem, kim jesteś! – w głosie staruszka zabrzmiało zwycięstwo. Hermiona uśmiechnęła się delikatnie, wymieniając krótkie spojrzenie z profesorem. – Ty musisz być… chwila, chwila – podrapał się po siwej czuprynie. – Czyżby panienka  Granger?


Profesor Snape niemalże prychnął pod nosem, jakby chciał zaznaczyć, że miał rację. Oczywiste było, że nie musiał jej przestawiać, że była to w końcu Granger stojąca w blasku Pottera. Jednak Hermiona nie zwróciła na niego uwagi. Przekrzywiła głowę w bok, próbując rozpoznać, z kim mogła mieć do czynienia. Skąd sędziwy jegomość mógł ją znać? 


– Pan Murry? – zapytała niepewnie. – Prowadzi pan tę aptekę na rogu?

– Doskonale moja droga – poklepał ją w ramię, tak ciepło i serdecznie, że poczuła, jak płaszcz niepewności, lekko osuwa się z ramion. – Panienka Granger odwiedza mnie na początku każdego semestru. Niezwykle miła i ułożona młoda dama.

– Proszę mi wybaczyć, ale nie poznałam pana w innym ubiorze –  zaśmiała się serdecznie.

– Severus…


W przedpokoju pojawiła się kobieta. Otworzyła ramiona, bez najmniejszego zawahania przytulając mężczyznę, tak, jak matka stęskniona za dzieckiem. Hermiona dostrzegła ciepły uśmiech na twarzy starszej kobiety. Miała na sobie granatowy sweter i spódnice w odcieniu ciemnej czekolady. Włosy spięła w eleganckiego koka, a pomiędzy siwymi pasemkami wystawały zdobione, srebrne wsuwki. Ma klasę, pomyślała ciepło Hermiona.


– Mam coś dla ciebie – wyciągnął zza pleców bukiet.

– Ach, są piękne! – powiedziała zachwycona.


Hermiona wciąż stała niezdarnie w progu z szatą na ramionach i butelką wina, której nie zabrał od niej profesor Snape. Nagle gwar ciepłych rozmów ucichł, albowiem trójka czarodziei spojrzała w jej stronę. Profesor Snape nieco niezręcznie wyciągnął dłoń wskazując na Hermionę.


– A co to za panienka? – zapytała z zaciekawieniem kobieta.

– To jest… – Snape spojrzał na dziewczynę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Hermiona dostrzegła na jego twarzy delikatną nić niepewności. Wstrzymała oddech. – Hermiona Granger. Moja uczennica… – powiedział cicho.

– Ach uczennica, tak? – zmrużyła delikatnie oczy.

– Panna Granger przebywa tymczasowo pod moją opieką. 

– Cudownie cię widzieć moja droga – podeszła do Hermiony uśmiechając się w tak ciepły i serdeczny sposób, że Hermiona poczuła, jak całe napięcie mija.

– Jestem Hermiona, Hermiona Granger – wyciągnęła przed siebie dłoń. – Dziękuję za gościnę. Mam nadzieję, że nie sprawię kłopotu – powiedziała z lekkim uśmiechem, czując jak zamarznięta dłoń, wylądowała w ciepłym uścisku kobiety.

– To żaden kłopot. Im nas więcej, tym weselej. Severus pierwszy raz kogoś przyprowadził – ściszyła głos. 

– Panna Granger jest pod moją opieką – wciął swoje trzy galeony Snape, jakby chciał podkreślić, że to nie jest tak, jak wygląda.

– Jakby inaczej chłopcze – rzuciła mu wyzywające spojrzenie. Hermiona miała wrażenie, jakby ta dwójka nie raz i nie dwa dogryzała sobie, ale w ciepły i delikatny sposób. Profesor Snape nie byłby sobą, gdyby nie przekomarzał się z kimś chociaż raz dziennie.

– A to w ramach skromnego podarunku – Hermiona odwróciła ich uwagę, wręczając kobiecie butelkę z winem.

– Niepotrzebnie, niepotrzebnie – objęła ją ramieniem. – Dziękuję Hermiono. Nie stójmy tak w progu – powiedziała żwawo. – Zapraszam do salonu!


Wujostwo zniknęło w głębi mieszkania, zostawiając ich samych w przedsionku. Hermiona odetchnęła z ulgą. Niepotrzebnie się tak martwiła. Wujostwo okazało się przemiłe, a ciepła i rodzinna atmosfera niemalże szczypała w nos i policzki. Uśmiechnęła się pod nosem, zsuwając z siebie pelerynę, przesiąkniętą dymem i zimnym listopadowym powietrzem. Opadła z cichym szelestem lądując pod jej stopami, a potem z lekkością i gracją uniosła się w górę, lewitując do wieszaka.


Profesor Snape stał na uboczu, kątem oka obserwując krzątającą się ciotkę w salonie, a z drugiej strony jego wzrok co rusz wędrował do Granger. Wypuścił cicho powietrze z ust, delikatnie mrużąc oczy. 


Hermiona odrzuciła na bok loki, sięgając do guzików ciemnobrązowego płaszcza. Zziębnięte i sztywne od zimna palce, co rusz ślizgały się po guzikach. Z frustracją przygryzła wargę, rozpoczynając na nowo walkę z nieustępliwym płaszczem. W drugiej części przedsionka stał profesor Snape nie mogąc spuścić z niej wzroku. Zmarszczył brwi, rozważając przez moment czy nie powinien jej pomóc, czy może lepiej byłoby gdyby tak stał i przyglądał się jej z niemałą satysfakcją, obserwując, jak nieudolnie walczy. Wzrok zahaczył o przygryzione wargi i zaróżowione policzki. Westchnął pod nosem. 


– Pozwól – powiedział cicho.


Hermiona niemalże zadrżała. Nie wiedziała kiedy, ani jak znalazł się tuż obok niej. Delikatnie, lecz stanowczo szarpnął za pierwszy guzik, tak, że Hermiona była o kilka centymetrów bliżej niego. Oddech zadrżał. Spojrzała na niego niepewnie. 


Nie mogąc się powstrzymać, przymknęła powieki, gdy jego palce nieporadnie, a być może specjalnie musnęły jej szyję. Potem poczuła, jak chwycił za pierwszy guzik. Odpiął go. Potem przeszedł do następnego. Uchyliła powieki, ciesząc się, że stała plecami do salonu, nie wiedząc, jakby mogła się wytłumaczyć z zaróżowionych policzków, gdyby tylko wujostwo zauważyło czerwone plamy na bladej skórze. Jego palce precyzyjnie i sprawnie poradziły sobie z całym rządkiem guzików. Płaszcz z ostatnim głuchym kliknięciem odpiął się. 


Cicho, niemalże bezszelestnie znalazł się za nią, zsuwając z ramion płaszcz. Stał, wdychając delikatne perfumy. Kasztanowe loki niemalże łaskotały go w nos. Chyba stoisz nieco za blisko, usłyszał piskliwy głos w swojej głowie. Jego wzrok powędrował tam, gdzie ukrywała się pod odzieżą wierzchnią. Miała na sobie dzianinową sukienkę w burgundowym kolorze przed kolano z długim rękawem. Materiał lekko opinał jej ciało, podkreślając wąską talię i łagodną linię bioder. Zahaczył wzrokiem o jej szyję i dekolt ozdobiony okrągłym wycięciem, odsłaniając smukłe obojczyki.


– Gotowe – powiedział cicho, odsuwając się na bezpieczną odległość.

– Dziękuję – wyszeptała.


Och Granger, Granger, przeszło mu przez myśl. Nie mógł powstrzymać się przed myślą, że pod klasyczną sukienką skrywało się ciało młodej kobiety, a nie dziecka. Oddech nieco przyśpieszył. Poczuł, jak serce zabiło mocniej. W głowie usłyszał mamrotanie Albusa, który szeptał, że ma ją uratować. W niedługiej chwili usłyszał zachrypły głos nieznajomego z baru, który plótł, że nie ma już czasu. Na moment, na krótką chwilę ujrzał Granger, która wyglądała jak topielec. Mokra sukienka opinała ciało, kosmyki włosów przykleiły się do twarzy. Wtedy coś opadło na dno jego żołądka. Nie zrobił jeszcze niczego, co mogłoby ją uratować. 


– Proszę za mną – powiedział ochrypłym głosem. – Nie mamy całej nocy na stanie w ganku.


Gdyby tylko profesor Snape obrócił się w porę, mógłby dostrzec zaciekawione spojrzenie ciotki. Kobieta odwróciła głowę, ukrywając na twarzy delikatny uśmiech, jakby doskonale wiedziała, co czuł Severus, ale nigdy nie odważyłby się powiedzieć tego na głos. Obejrzała się ostatni raz za siebie, posyłając uśmiech w stronę męża, który oczywiście nie miał bladego pojęcia, czego była świadkiem. Z matczyną troską zabrała ten obraz do pamięci. Zamknęła kredens, trzymając w dłoniach dodatkowe nakrycie.


Hermiona obserwowała, jak profesor obrócił się na pięcie, znikając w korytarzu. Wygładziła drżącymi dłońmi sukienkę, czując rozgrzane policzki. Co to było?, przemknęło jej przez myśl. Poczuła się naga, ale nie dlatego, że pozbyła się okrycia, tylko przez jego wzrok. Już raz widziała go takiego, wtedy gdy doszło między nimi do pocałunku. Wciągnęła powietrze, przypominając sobie ciepłe wargi mężczyzny na swoich ustach. Po plecach spłynął gorący dreszcz. Obróciła się za siebie, spoglądając w miejsce, gdzie jeszcze niedawno stał. Westchnęła cicho, opuszczając niewielki ganek.


Znalazła się w dość sporym salonie. W powietrzu unosił się aromat pieczeni, mieszając się z zapachem drewna i słodyczy. Drżące ramiona otuliło przyjemne ciepło, bijące z rozgrzanego kominka. Na jednej ze ścian stała dość sporych rozmiarów biblioteczka, a tuż obok niej stały dwa fotele z okrągłym stolikiem pośrodku. Na jednym z nich przewieszony był koc w szkocką kratę. Tuż obok okna w honorowym miejscu, do ściany przymocowana była solidna drewniana półka. Stały tam przeróżne modele statków, bujając się w magiczny sposób. Niektóre z nich zamknięte były w butelkach, a ciemna woda, odbijała się od szklanych ścian. Wzrok zahaczył o rodzinne fotografie, jednak nim zdążyła się im przyjrzeć, usłyszała wesoły głos gospodarza.


– Wznieśmy toast.


Podeszła do pozostałych. Stali oni pośrodku salonu, przy odświętnie nakrytym owalnym stole. Na wykrochmalonym obrusie stały eleganckie talerze ze złotą obwódką i połyskujące sztućce, które nie wyglądały, jakby były używane na co dzień. Musiał być to jeden z tych kompletów zastawy, który wyciągało się kilka razy do roku na wyjątkowe okazje. Pośrodku stała wiązanka kwiatów, przyniesiona przez profesora Snape’a. W powietrzu na połyskującej tacy stał kieliszek o ciemnym zabarwieniu. Hermiona uniosła dłoń w górę, spostrzegając, że tylko ona została bez kieliszka w dłoni. Zastygła w bezruchu, słysząc ostry głos profesora. 


– Wykluczone panno Granger.

– Och daj spokój Severusie – odezwał się Murry.

– To jest moja uczennica – zwrócił się w jej stronę, wyraźnie akcentując każde słowo. Hermiona zmrużyła buntowniczo oczy. – Uczniom zabronione jest spożywanie wyrobów alkoholowych na terenie zamku.

– Nie jesteśmy nawet w Hogwarcie – powiedziała zbyt pewnie. Profesor Snape posłał jej długie, złowrogie spojrzenie. 

– To prawda – odezwała się ciotka, patrząc na nich z dziwnym błyskiem w oku. – Niemniej myślę,  że jesteś już pełnoletnią uczennicą, prawda? Częstuj się moja droga, nie patrz na niego. – wręczyła Hermionie kieliszek, pod bacznym spojrzeniem Snape’a. Na moment, na krótką chwilę ich spojrzenia się spotkały. Żyłka na skroni kobiety minimalnie zadrżała. Hermiona spuściła zawstydzona wzrok. Ona wie. Wszystko widziała… 

– Muszę się pochwalić, że sam zrobiłem tę nalewkę – powiedział dumnie Murry. – Wznieśmy toast za spotkanie i za moją cudowną żonę – objął kobietę w pasie, składając na jej policzku delikatny pocałunek. – Wszystkiego dobrego!

– Wszystkiego dobrego – rzuciła Hermiona wraz ze Snape'em.


Pod bacznym spojrzeniem profesora przechyliła odrobinę alkoholu do ust. Wyczuła nutę słodyczy wymieszanej z palącym alkoholem. Cóż takiego połączenia Hermiona jeszcze nie próbowała. Nalewka czekoladowa z nutą wiśni okazała się znakomita. Mając połowę płynu w kieliszku, odłożyła go na stolik, dawkując sobie spożycie alkoholu. Profesor Snape w dalszym ciągu rzucał w jej stronę ukradkowe spojrzenie, jakby chciał zaznaczyć: masz przechlapane Granger.


Murry odsunął żonie krzesło. Hermiona spojrzała na profesora. On również patrzył na nią nieco niezręcznie. Nie chciała stawiać ich obojga w dziwnej i niekomfortowej sytuacji. Chwyciła za krzesło naprzeciw Murry’ego. Przecież umiem sama zasiąść do stołu, pomyślała, podsuwając się odrobinę. Profesor Snape po chwili, jakby wyrwany z zamyśleń również zajął swoje miejsce. Murry machnięciem różdżki przywołał parujące potrawy z kuchni. 


– Wszystko wygląda przepysznie – powiedziała z zachwytem Hermiona, gdy sztućce w magiczny sposób serwowały dla każdego porcję kolacji.

– Dziękuję moja droga – skinęła głową gospodyni.


Kolacja trwała w najlepsze. Hermiona skupiając się na swojej pieczeni, którą jadła wyjątkowo wolno i spokojnie przysłuchiwała się rozmowie profesora z wujostwem. Sposób, w jaki się do nich zwracał, kompletnie nie przypominał naburmuszonego i zimnego profesora, którego zwykła znać. Obok niej siedział człowiek, podobny do niej. Z ludzkimi odczuciami i odruchami. Pomyślała, że profesor Snape przekraczając prób domu wujostwa, zostawił przed wejściem maskę obojętności,  odrzucając od siebie wykreowaną, zgryźliwą postać. 


– A pamiętasz Severusie, jak wybuchnął ci kociołek, demolując całą kuchnię? – Hermiona posłała mu ukradkowe spojrzenie, skrywając uśmiech za kieliszkiem z wodą.

– Nie pamiętam – odpowiedział sucho Snape.

– To pan też ma w zwyczaju wysadzać kociołki? – zapytała poważnym tonem Hermiona. Powoli odwrócił się w jej stronę, mrużąc ciemne oczy.

– Granger… – warknął lekko. – Ja nie wysadzam kociołków – sprostował. – Po prostu…

– Nie mógł poczekać na mnie. Musiał zrobić wszystko po swojemu – powiedział łagodnie Murry. – Pamiętam, jak musiałem podejść szybko do apteki po jeden składnik, a jak wróciłem kuchnia była już bez okien – zakryła usta dłonią, powstrzymując śmiech.

– Śmieszne – rzucił, odsuwając się od stołu. – Murry – zwrócił się w stronę starszego mężczyzny. – Potrzebuję kilku składników do eliksiru. To pilne.

– O tej porze? – zapytała zdumiona ciotka. 

– To ważne, Mario.

– No cóż, więc chodźmy – Murry odłożył serwetkę na stolik. Hermiona spojrzała na profesora, który niemalże skinął głową, poprawiając mankiety szaty.

– To nie zajmie dużo czasu – zwrócił się bezpośrednio do niej.

– Oczywiście – skinęła głową, odkładając serwetkę na talerz. Odprowadziła go wzrokiem, niemal czując natychmiast uczucie pustki. – To może ja pomogę pani posprzątać?

– Z największą przyjemnością. Mężczyźni nie są ostrożni, a Murry to szczególnie jest roztrzepany. Zbił już kilka talerzy z tego kompletu. – odsunęła się od stołu. – Wiesz, to był prezent ślubny od moich rodziców.


Kątem oka obserwowała, jak kobieta układa talerze na dłoni, niemalże jak wieloletnia kelnerka. Hermiona chwyciła za różdżkę, zgarniając ze stolika brudne serwety i pozostałe półmiski. Powędrowała za kobietą do kuchni. Wstawiła ona naczynia do zlewu, wycierając dłonie o pasiasty ręcznik kuchenny. Hermiona rozejrzała się wokół. Kuchnia nie była za wielka, ale za to kolorowa i urządzona ze smakiem.


– To chyba idealna pora na herbatę – powiedziała gospodyni, wskazując Hermionie krzesło.


Przycupnęła, obserwując, jak kobieta krzątała się po kuchni. Naszykowana wcześniej zastawa czekała na stole. Podsunęła ku Hermionie kilka puszek z herbatą, prosząc, aby wybrała tę, która najbardziej jej odpowiada. Wciągnęła do płuc mieszanki przeróżnych zapachów, jednak jej serce w tamtym momencie skradła herbata korzenna, która idealnie skomponowała się z kapryśną pogodą za oknem.


– Proszę mi wybaczyć za moją bezpośredniość, ale dlaczego nie pomoże sobie pani magią?


Kobieta uśmiechnęła się pod nosem, krojąc ciasto z kremem. Hermiona poczuła się tak, jakby palnęła głupotę, więc prędko podrapała się w policzek. Gospodyni nie odpowiedziała od razu. Pokroiła ciasto, wlała przegotowaną wodę do imbryka i ułożyła na srebrnej tacy zastawę.


– Jestem charłakiem kochanie – odpowiedziała w końcu.

– Ja... nie wiedziałam. Przepraszam...

– Nic się nie stało, moje dziecko – czując delikatną dłoń na swoim ramieniu, uniosła głowę, a wtedy…


A wtedy poczuła się tak, jakby skoczyła w głębie oceanu. Czuła, jakby wszystko wokół niej drżało. Dziwne i bezkształtne obrazy w zastraszającym tempie mknęły tuż obok niej, gdy ona siedziała bezczynnie na stołku. Hermiona zrozumiała, że dzisiejszego dnia już widziała podobne wizje w Myślodsiewni profesora. Tylko wtedy wszystko było tak bardzo kuriozalne i nierealne. Czy to możliwe…?, jęknęła w myślach.


Przed nią stała z krwi i kości Maria, którą ujrzała we wspomnieniach Snape’a. To była ta sama kobieta, która rozmawiała z jego matką w wigilijny poranek w kuchni. Hermiona rozejrzała się wokół. To musiała być ta sama kuchnia. Lekko odświeżona z ładniejszym kolorem na ścianach. Na blatach nie walały się już kolorowe dziecięce kubeczki i talerzyki, a za szklanymi szybkami dumnie prezentowała się droga porcelana. Spojrzała raz jeszcze na Marię, która otworzyła jedną ze szafek, wyciągając słoik z miodem. To musi być ona! Zmianę zdradził jedynie czas. Na jej twarzy pojawiło się kilka dodatkowych zmarszczek, a zamiast ciemnych włosów pojawiły się siwe pasemka przypominające upierzenie gołębia.


Hermiona wstała od stołu, czując, jak targają ją skrajne emocje. W jednej chwili czuła wdzięczność, że Maria była w życiu profesora, że opiekowała się nim, że tworzyła wraz z Murrym tymczasowy dom dla małego Snape’a. Z drugiej strony chciała ją przytulić, bo w jakiś stopniu te okoliczności także ją dotknęły. Maria była świadkiem jak tyle nieszczęść, spotyka jej przyjaciółkę, a matka Snape’a nie była w tamtym czasie gotowa, aby podjąć ostateczną decyzję odejścia od męża przemocowca.


– Zanieś talerzyki i ciasto, a ja przyjdę zaraz z herbatą – z rozmyślań wyrwał ją ciepły głos Marii. – Dziecko, dobrze się czujesz? Coś pobladłaś.

– Ja…  – wciągnęła ze świstem powietrze, próbując powstrzymać łzy. – Już zabieram wszystko – odpowiedziała, nie będąc w stanie spojrzeć w tęczówki kobiety. 


Zanim wyszła z zastawą, chciała się odwrócić i powiedzieć, że wie o wszystkim, że jest wdzięczna, że zaopiekowała się małym Snapem, że nie jest w stanie sobie wyobrazić, ile musiała przejść, ale gdy już otworzyła usta… wyleciała z nich jedynie bańka niewypowiedzianych słów. Nie mogła się zdradzić, że wie o wszystkim. Informując o tym Marię, na pewno profesor Snape również by się dowiedział, a ona nie mogła pozwolić, aby miał świadomość, że grzebała w jego wspomnieniach. Zacisnęła usta w cienką linię, wycofując się do salonu.


Kładąc tacę na stół z drugiego końca domu, dobiegł trzask zamykanych drzwi. Nim uniosła głowę ujrzała w progu Murry’ego i profesora, na którego widok mocno ścisnęło się serce. Od razu zauważył jej rozbiegany wzrok i blade policzki. Nie zwracając uwagi na gestykulującego Murry’ego podszedł w kilku krokach do Granger ostrożnie łapiąc ją za łokieć.


– Granger – powiedział cicho. – Dobrze się czujesz? – zapytał, uważnie analizując jej twarz.

– Tak… – skłamała, nie patrząc mu w oczy. –  Chyba nalewka okazała się dla mnie za mocna – powiedziała, siląc się na spokojny ton. – Proszę mi wybaczyć, ale muszę się przewietrzyć.


Minęła go w pośpiechu. Maria pojawiła się w progu, posyłając mu karcące spojrzenie, jakby on był winien wszystkiemu. W końcu machnęła na niego dłonią, w której trzymała ścierkę, mówiąc bezgłośnie: Co tak stoisz? Idź za nią.


Nie zastanawiając się długo, ruszył za Granger. W przedpokoju chwycił z wieszaka swój płaszcz podróżny. Znalazł ją zgarbioną na ganku. Siedziała na zimnej ławce, pociągając niezdarnie nosem. Snape zamknął za sobą cicho drzwi ostrożnie zbliżając się do Granger. Nim usiadł obok niej, położył na jej ramionach swój płaszcz. Ostrożnie zadrżała, zdając sobie sprawę, kto był obok niej. Nie podniosła na niego wzroku, ale jedynie szepnęła, dziękuję.


Zasiadł obok, składając z dłoni koszyczek. Granger zachowywała się dość dziwnie. Trudno było mu uwierzyć, aby jeden kieliszek nalewki mógł ją osłabić. A może nie chodzi tu wcale o alkohol?, odezwał się nieprzyjemny głos. Snape zamyślił się na moment. Nie zrobiłeś jeszcze nic, aby zdjąć z niej klątwę, usłyszał ponownie nieprzyjemny głos. Pewnie klątwa hula w jej ciele, pomyślał, wpatrując się w potężne kałuże za płotem.


– Jak się czujesz panno Granger? – zapytał cicho.

– Już nieco lepiej. Proszę mi wybaczyć to zajście – potarła zdenerwowana dłonie o kolana. – Nie miałam takiego zamiaru. – wstała na równe nogi, a jego płaszcz opadł z jej ramion.

– Chcesz mi o czymś powiedzieć?


Zadrżała, gdy poczuła jego uścisk na swojej dłoni. Po chwili również wstał i ponownie zawiesił płaszcz na jej ramionach, a coś zaszyło się w głębi jej serca na ten niemy gest. Zajrzała niepewnie w jego ciemne oczy zastanawiając się, czy już o wszystkim wiedział. Prędko skarciła się w myślach, zaciskając piąstki. Jak mógłby się dowiedzieć? To niemożliwe!


– Właściwie to… – zawahała się na moment. – Naprawdę doceniam, że zabrał mnie pan ze sobą. Wiem, że nie chciał pan tego robić. Obiecuję, że nikt nie dowie się, że posiada pan ludzkie odruchy.

– Ludzkie odruchy? – uniósł brew ku górze.

– Chyba nikt pana nie widział tak swobodnego… – właśnie zdała sobie sprawę z wypowiedzianych słów. Oświeciło ją, że musiała być jedną z niewielu osób, być może jedyną osobą, która widziała go w takim świetle, która widziała go w obliczu, skrywanym przed innymi. Poczuła mocne szarpnięcie w okolicy serca. Dał mi dostęp do swojego życia, pomyślała poruszona. 

– I tak by ci nikt nie uwierzył – skwitował. – Wracamy do środka.

– Nie zamierzam nikomu o tym mówić.


Spojrzał na nią zaskoczony, ale nie odezwał się słowem. Przepuścił ją w progu, a potem przejął od niej płaszcz, analizując jej wypowiedź. Granger ewidentnie działała na niego tak, jak nie powinna.


– W samą porę, herbata stygnie.


Hermiona uśmiechnęła się na słowa Marii i posłusznie usiadła do stołu, grzecznie przepraszając za swoje zachowanie. Marię widocznie owa sytuacja ani trochę nie zezłościła, albowiem przez długość stołu chwyciła za dłoń Hermiony lekko ją ściskając. Granger skinęła głową, czując, że rodzą się w niej przyjemne emocje wobec ciotki Snape’a. Cóż mogła się dziwić. Samo jej bycie, aparycja, sprawiało, że Maria na pewno pozyskiwała sympatię wielu osób. 


Imbryk wzniósł się w górę i nalał każdemu porcję herbaty, a przyjemny korzenny zapach rozszedł się po salonie. Hermiona chwyciła za swoją filiżankę, wdychając kojący napar do płuc. Tego było mi trzeba, pomyślała. Kątem oka zauważyła, jak profesor Snape zajął obok niej miejsce ze skwaszoną miną, sięgając za filiżankę.


– Wiesz, że nie lubię herbaty – poskarżył się jak dziecko.

– Za późno już na kawę – upomniała go Maria. – Posmakuj, chociaż. Hermiona wybrała dla nas herbatę.

– Ciekawe… – syknął, upijając łyk. 

– I jak? – zapytała Granger, widząc rozbawiony wzrok ciotki.

– Znośna – odpowiedział, biorąc kolejny łyk, a Hermiona już tylko uśmiechnęła się pod nosem, przysłuchując się rozmowie  prowadzonej przez Murry’ego na temat ostatnich pracowitych dni w aptece.

 

Zegar wybił dziesiątą. Snape momentalnie odsunął się od stołu, spoglądając wymownie na Granger. Nie spodziewał się, że była już tak późna pora. Notabene w domu Marii i Murry'ego, czas zawsze pędził w zastraszającym tempie. Rzadkie ingrediencje, które pozyskał od Murry’ego na pewno przydadzą mu się do przygotowania mikstury dla Granger. Nie zdradził wujowi ani słowa, po co potrzebne są mu tak nietuzinkowe i trudno dostępne ingrediencje, a Murry, jakoś nie pytał, wiedząc, że cokolwiek potrzebował Severus musiało być to ważne i niecierpiące zwłoki. Jednak zanim przystąpi do warzenia mikstury, musi dobrze rozpisać recepturę, aby nie zmarnować pozyskanych składników. 


– Severusie, już wychodzicie? Ledwo co przyszliście.

– Już pora na nas Mario. Muszę jeszcze nad czymś popracować – złożył na jej policzku delikatny pocałunek. Hermiona na ten widok odwróciła wzrok, czując, że nie powinna nachalnie spoglądać na swojego profesora. Poczuła, jak coś opadło na dno żołądka. To jest całkiem inny człowiek, pomyślała. Profesor Snape, człowiek o dwóch twarzach, przeszło jej przez myśl, gdy dała się odprowadzić do przedpokoju przez wspierające ramię Murry’ego.

– Czy ona nie jest piękna? – Maria zatrzymała Snape’a w salonie, ostrożnie chwytając go za dłoń. Spojrzał na nią tak, jakby urwała się z choinki. Zerknął na Granger, czując, jak coś niebezpiecznie chwyciło go za serce. Odwrócił wzrok, spoglądając na Marię. Przyglądała mu się z dziwnym błyskiem w oku, a na jej ustach pojawił się minimalny uśmiech. Nie ironiczny, ani kpiący, ale serdeczny i pełen ciepła. Snape wiedział, że Maria mówiła całkiem poważnie i nie miała zamiaru sobie z niego szydzić. Wypuścił cicho powietrze, spoglądając na kominek. Był to bezpieczniejszy widok niż w świdrujące oczy ciotki. 

– Jest – odpowiedział cicho. – Tylko nie ma to nic do rzeczy, Mario. 


***


Hermiona leżała na plecach płytko oddychając. Nie wiedziała, czy było po północy, czy może zbliżała się czwarta nad ranem. Wybudziła się nagle, nie mając odwagi poruszyć się o milimetr. Trwała od kilku minut w bezruchu, próbując w ciemności pokoju dostrzec kontury mebli. Początkowo myślała, że coś upadło w salonie, być może książka przechyliła się na półce, a być może profesor Snape grasował w kuchni. Jednak po chwili usłyszała raz jeszcze owy hałas. Był wyraźniejszy, nadchodzący z oddali niczym pomrok wygłodniałego smoka. 


Poderwała się raptem, gdy ciemny salon rozświetliła nienaturalna biel. Burza?, pomyślała przerażona, zaciskając dłonie w piąstki. W listopadzie? Skąd ta anomalia? Przecież to nienaturalne. Zakryła oczy, oddychając ciężko. Tu nie chodziło tylko o potężny huk, ale o wspomnienia sprzed wielu lat, gdy jeden ze słonecznych dni, który spędzała jako kilkuletnia dziewczynka z rodzicami, przerwała nagła zmiana pogody. Obrazy nie były zbyt wyraźne, ale pamiętała porwany przez silny wiatr pleciony kapelusz z błękitną wstążką, ciemne chmury nad ich głowami, potężny huk, który przeciął niebo na pół, niemalże powalając na wysokie trawy spore drzewo. A potem był krzyk matki, jakby niemalże stała w tym samym pokoju. 


Oderwała dłonie z twarzy, czując na całym ciele gęsią skórkę. Bała się i to bardzo. Mimo że była już dorosła, a to wszystko wydawało się tak absurdalne i niedorzeczne. Walczyłaś w Ministerstwie Magii, a boisz się burzy?, skarciła się w myślach, niespodziewanie zacisnąwszy dłonie na kocu, gdy kolejny błysk rozświetlił pokój. 


Zsunęła się z łóżka, stawiając bose stopy na zimnym parkiecie. Wygładziła na brzuchu piżamę w szkocką kratę, bezszelestnie przemierzając salon. Zatrzymała się dopiero przed drzwiami prowadzącymi do jego sypialni. Unosząc dłoń w górę, niemal zastygła w bezruchu, nie wiedząc do końca czego, obawiała się bardziej – szalejącej burzy, czy być może reakcji profesora. Kolejny grzmot sprawił, że odsunęła w bok swoją dumę. Zapukała lekko, niemalże bezgłośnie. 


– Profesorze Snape? – wyrzuciła z siebie drżącym głosem. – Śpi pan?


Krople dudniły o szyby. Hermiona otoczyła się ramionami, spoglądając za siebie. Salon ponownie rozświetlił blask. Nie wiedziała, czy stała tak z minutę bądź dwie, nim zdecydowała się zrobić najpierw jeden potem drugi krok w tył. Utraciwszy nadzieję, zaczęła oddalać się w głąb salonu, gdy nagle i niespodziewanie drzwi prowadzące do sypialni profesora otworzyły się ze skrzypieniem. Z duszą na ramieniu odwróciła się powoli za siebie. 


– Panna Granger? – usłyszała niemalże zaspany głos dobiegający  z sypialni. – Coś się stało? – chrząknął, oczyszczając gardło.

– Ja… – ostrożnie zbliżyła się do uchylonych drzwi. – Czy mogę zostać tu na chwilę? Nie mogę spać…

– Wejdź.


Nie zastanawiając się długo, bezszelestnie wsunęła się do pokoju, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Pokryty mrokiem pokój rozświetliła błyskawica co pozwoliło Hermionie dostrzec kontury łóżka. Przełknęła gulę w gardle, ostrożnie podchodząc do niego. Usłyszała, jak materac lekko zaskrzypiał, co mogło oznaczać, że profesor Snape przesunął się w bok.


Usiadła na skraju łóżka, wpatrując się w swoje kolana. Nie musiała obracać się za siebie, aby wiedzieć, że uważnie spoglądał na nią spod przymrużonych powiek. Głuchą ciszę przerwał jego ciężki oddech, jakby walczył sam ze sobą, by nie powrócić w ułamku sekundy w ramiona Morfeusza.

 

– Boisz się burzy? – zapytał bez grama złośliwości.

– Tak – odpowiedziała niemalże łamiącym się głosem.

– Zamierzasz teraz tak siedzieć? – odrzucił ciężką kołdrę w bok.


Odwróciła się na jego słowa. W półmroku dostrzegła, jak od niechcenia rozprostował ramię, wygodnie kładąc głowę na poduszce. Przymknął powieki, nie odzywając się już słowem, a Hermiona odczytując to za zaproszenie, ostrożnie położyła się na łóżku, kładąc głowę na jego ramieniu. 


Leżała na plecach czując pod karkiem wspierające ramię. Oddychała powoli, bojąc się poruszyć o milimetr, jakby to mogło sprawić, że nienaturalna chwila załamie się w mgnieniu oka. Splotła dłonie na brzuchu, czując pod sobą rozgrzaną pościel, co wskazywało, że jeszcze chwilę wcześniej profesor Snape spał po tej stronie łóżka, pogrążony w głębokim śnie. Cisza między nimi  była napełniona po same brzegi czymś, czego nie potrafiła w tamtym momencie nazwać. Jednak Hermiona nie chciała się nad tym rozwodzić. Wypuściła cicho powietrze z ust, gdy poczuła na swojej kostce sunący miękki materiał, a po chwili jej ciało okryła ciepła i puchata kołdra, przesiąknięta jego hipnotyzującym zapachem. 


Wsunął lewą dłoń pod swój kark, wpatrując się w sufit. Kątem oka dostrzegł, że Granger również miała oczy szeroko otwarte, raz po raz rzucając spojrzenie w stronę okna. Bezgłośnie przełknął gulę w gardle, zdając sobie sprawę, w jakiej pozycji znalazł się z Granger. Niemalże wywrócił oczyma, powracając wspomnieniami do minionego dnia i to tych wielu chwil, które spędził u boku Granger. Niemalże usłyszał plusk wody, jak wpadła niezdarnie w kałużę, albo widział oczami wyobraźni jej rozgrzane policzki, gdy pomógł jej z nieustępliwym płaszczem, albo to, jak posłała w jego stronę zawadzki uśmiech kosztując nalewki Murry’ego. Wypuścił cicho powietrze z płuc, kolejny raz uzmysławiając sobie, że nie zrobił niczego, co mogłoby pomóc mu w ściągnięciu klątwy z Granger.


Nie powinien wystawiać nosa ze swojego gabinetu, aby czym prędzej sporządzić eliksir. Jednak ten jak gdyby nic podzielił się swoim łóżkiem z Granger, pozwalając trwać u swego boku podczas szalejącej nad zamkiem burzy. Niespodziewanie żyłka na jego skroni zadrżała, gdy poczuł, jak Granger powoli i ostrożnie obraca się na bok. Jej ciepły i miarowy oddech drażnił jego odkryte ramię. Początkowo dzieliła ich dość spora odległość, ale z nieznanych mu przyczyn Granger złamała dzielący ich mur i przysunęła się odrobinę bliżej, łaskocząc go włosami. Spiął wszystkie mięśnie, gdy wyczuł na swoim mostku jej dłoń. W pierwszej chwili chciał ją chwycić za nadgarstek, jednak w kolejnej sekundzie, gdy jego lewa dłoń  poruszyła się pod karkiem, zdał sobie sprawę, że miejsce, w którym spoczywała dłoń Granger, paraliżowała go przyjemnym ciepłem. Przymknął powieki, skupiając się na rozgrzanej skórze pod jej palcami, odrzucając od siebie chęć odepchnięcia jej.


Wyczuł, jak zadrżała, gdy niebo rozdarło się na pół, niemalże zachłystując się powietrzem. Nie wiedząc, jak dalece może sobie pozwolić, ostrożnie przesunął swoje ramię, na którym spoczywała Granger. Położył swoją dłoń na jej łopatkach, jakby badał, czy nie pozwolił sobie na zbyt wiele. Jednak ona nie odsunęła się, dając mu nieme pozwolenie.


Wziął cichy i spokojny wdech, czując w nozdrzach jej przeklęty truskawkowy szampon. A potem jego dłoń przesunęła się minimalnie wyżej, zatrzymując się na karku, tuż przy linii włosów. Odruchowo, zatoczył kciukiem powolny okrąg na jej skórze, a Granger na ten przyjemny dotyk zadrżała. Tym razem nie ze strachu. 


Nie powiedział nic. Ona też się nie odezwała, czując jak grasująca nad Hogwartem burza, nie wydawała się już taka straszna i przerażająca, jak dotychczas. Zanim odpłynęła w krainę snów, powoli, nieco mozolnie zsunęła swoją dłoń, oplatając go w talii. 


***


Zbudził się, wyczuwając na twarzy pierwsze promienie słońca. Nie otwierał oczu, na nowo odtwarzając surrealistyczny sen, w którym trzymał drobne ciało Granger w ramionach. Niemalże czuł zapach truskawkowego szamponu, jakby była tuż obok niego. Wiedział, że powinien już dawno wstać i zabrać się do pracy, ale łóżko, które tego dnia okazało się niezwykle miękkie, nie ułatwiło mu tego zadania. Wyciągnął dłonie, rozciągając  kręgosłup, gdy niespodziewanie poczuł opór. Snape momentalnie otworzył oczy, odruchowo wyciągając dłoń po różdżkę. Zamarł, widząc, że na jego klatce piersiowej spała Granger. Kasztanowe loki kontrastowały się z jego bladą skórą.


– Granger – wyrzucił z siebie bezgłośnie.


Przetarł dłonią twarz, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z poprzedniego dnia. Nie mógł wypić aż tyle na imieninach Marii, aby nie pamiętać, jak cholerna Granger znalazła się w jego sypialni. Opadł na poduszki, powoli widząc oczami wyobraźni Granger, jak przerażona przemyka przez jego pokój podczas grasującej burzy. Sam jej pozwoliłeś tu zostać, usłyszał wredny głosik w swojej głowie, na nowo odtwarzając wspomnienia ubiegłej nocy. Złapał za nasadę nosa, oddychając powoli. 


Ostrożnie uniósł głowę, spoglądając na szafkę nocną. Już po siódmej, pomyślał. Był spragniony, ból w kręgosłupie dał o sobie znać, że spędził kilka ostatnich godzin w nienaturalnej pozycji i ta cholerna Granger, która nie wyglądała, jakby miała zamiar się przebudzić. Wcale nie chcesz jej zostawić, usłyszał kolejny raz wredny głos.


Może chciał, może nie chciał, ale nie miało to najmniejszego znaczenia. Swoje pragnienia odsunął na dalszy tor, wiedząc, że każdy kolejny dzień zwłoki może okazać się dla Granger przegrany. Chwycił ją za barki, ostrożnie ściągając z siebie. Granger gładko opadła na materac, delikatnie wzdychając pod nosem. Snape, zanim wstał z łóżka, zatrzymał spojrzenie na jej zaróżowionych policzkach i lekko rozchylonych ustach. Uniósł dłoń w górę, odgarniając kosmyki włosów z jej twarzy, czując przy tym mocniejsze uderzenie w okolicy serca.


– Przepadłeś Snape… – mruknął pod nosem.


Zanim opuścił sypialnie, rzucił na nią ostatni raz spojrzenie. Poczuł przepełniające go uczucie spokoju i bezpieczeństwa, którego nie czuł od wielu lat. Nie chciał zastanawiać się, czy mogła za tym stać Granger, czy być może osiągnął jakiś etap swojego życia, w którym wszystkie kluczowe puzzle ułożyły się w całość. Nie chciał i nie mógł tracić swojego poranka na analizowanie nieznanych mu dotąd uczuć. Miał teraz pilniejsze sprawy do rozwiązania.


***


Rzucił raz jeszcze spojrzenie na pergamin. Od godziny siedział zamknięty w gabinecie, dopisując i skreślając proporcje i etapy warzenia eliksiru. Teoretycznie był przygotowany do pracy, ale wszystko miało okazać się w praktyce. Być może będzie musiał dorzucić nieco więcej kolców jeżozwierza, albo wydłużyć czas trzymania kociołka na palenisku. Musiał przyznać się sam przed sobą, że nigdy nie przyszło mu się zmierzyć z tak pokręconą miksturą. Zmarszczył brwi, odrzucając od siebie pergamin. Liczył jedynie, że jego wieloletnie doświadczenie pokieruje go samo już przy pracy nad substancją, minimalizując ryzyko zmarnowania drogocennych składników. 


Chwycił za pusty kubek, powoli podnosząc się z fotela. Leniwie i nieco mozolnie rozmasował kark, w dalszym ciągu czując spięte i obolałe mięśnie. Gabinet opuścił niemalże bezszelestnie, niczym puma, skradając się po własnych komnatach. Przemierzał właśnie salon, gdy w tym czasie drzwi do jego sypialni otworzyły się ze skrzypieniem. Zatrzymał się w bezruchu spoglądając na Granger. Czując nagłe i  nieprzyjemne uderzenie w okolicy serca, mocniej zacisnął palce na kubku, przełykając gulę w gardle. 


Granger kompletnie nie będąc świadomą, że jest na widoku profesora, wyciągnęła ręce wysoko w górę, przeciągając się potężnie. Wyglądała tak, jakby przespała co najmniej dwa dni. Policzki miała opuchnięte, z odciśniętą na twarzy poduszką, włosy wyglądały, jakby od wieków nie spotkały się ze szczotką, a sama Granger stała i ziewała, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że spoglądał na nią, oddychając płytko. 


– Wyspana?


Hermiona znieruchomiała, unosząc wyżej głowę. Jak gdyby nic profesor Snape spoglądał na nią z drugiego końca pokoju, ubrany w nieśmiertelne czarne szaty, jakby już od co najmniej kilku godzin był na nogach. Prędko wygładziła piżamę, chrząkając krótko. Poczuła się, jakby przyłapał ją na czymś niestosownym, powodując skrępowanie i dziwny ucisk w podbrzuszu. Obróciła się za siebie, zdając sobie sprawę, że wyszła z jego sypialni, w której spędziła ostatnie kilka godzin. Spojrzała na swoje prowizoryczne łóżko w rogu salonu z odrzuconą w popłochu kołdrą, a wspomnienia ubiegłego wieczoru uderzyły w nią niczym bumerang. Przetarła dłonią twarz, czując się nadwyraz niedorzecznie. Wparowałaś do łóżka Snape’a!, skarciła się w myślach.


– Profesorze ja… – zrobiła krok w przód, gestykulując rękoma. – Ja… najmocniej przepraszam za to zajście w nocy. Ja… ja… – patrzyła na niego, bojąc przyznać się kolejny raz, że bała się tej cholernej burzy. Obawiała się jego szyderczego spojrzenia, które musiało umknąć jej podczas nocy, bo przecież oczywiste było, że wypędziłby ją ze swojej sypialni. 

– Panno Granger – postawił kubek na stoliku, po czym powoli podszedł do niej. – Pytałem, czy się wyspałaś.


Dlaczego jego głos jest taki… opanowany i spokojny? Dlaczego nie szydzi ze mnie?, pomyślała, spoglądając w ciemne oczy profesora. 


– Spałam bardzo dobrze profesorze. Dziękuję za…

– Nie ma sprawy – powiedział, nie pozwalając jej dokończyć. Niemalże zachłysnęła się powietrzem, dostrzegając w jego spojrzeniu tajemniczy błysk. – Napijesz się ze mną kawy?

– Bardzo chętnie – rzuciła, czując rozpalone policzki. – Tylko się ubiorę.

– Będę w kuchni.


Stał oparty o szafkę kuchenną, sącząc gorącą kawę. Długo nie zajęło Granger, aby pojawić się ponownie tym razem już w innym wydaniu. Włosy spięła w warkocz, zarzucając go na lewe ramię. Zaspane i podpuchnięte oczy wyglądały już nieco lepiej po kontakcie z chłodną wodą. Stanęła w progu, uśmiechając się lekko. Spostrzegł, jak podwija w górę rękawy brązowego swetra, jakby kompletnie nie wiedziała, co poczynić z dłońmi. Następnie wygładziła spódniczkę, kierując się w jego stronę. Chwyciła parujący kubek ze stołu, również opierając się o szafkę kuchenną.


– Mleko stoi za tobą – zagadał.

– Dziękuję – skinęła głową. Chwyciła za szklaną butelkę, wlewając odrobinę mleka do parującego kubka. – Od dawna jest pan już na nogach? – zapytała, chowając butelkę do lodówki.

– Od siódmej.

– Och… – rzuciła, spoglądając na zegar zawieszony tuż nad wejściem do kuchni. Było grubo po trzynastej. 

– Jesteś głodna? Mogę coś…

– Nie, dziękuję. Wciąż jestem syta po wczorajszej kolacji – skinęła głową, lekko klepiąc się po brzuchu. – Polubiłam państwa wujostwo, są naprawdę przesympatyczni. Jeszcze raz dziękuję, że zabrał mnie pan ze sobą, chociaż wiem, że nie musiał pan.

– Dobrze się bawiłaś? – jego pytanie nieco zbiło ją z tropu. Upiła łyk kawy, zastanawiając się przez chwilę. Czy miała udany wieczór? Zdecydowanie. Uśmiechnęła się pod nosem, odpowiadając: Bawiłam się doskonale, miewam, że pan również?

– Było znośnie.


Hermiona posłała mu lekki uśmiech. Znośnie w prywatnym słowniku profesora Snape’a oznaczać mogło co najmniej powyżej oczekiwań. Raczej nie przyznałby się przed nią, że spotkania w domu wujostwa zazwyczaj należały do udanych. Zbyt wiele Granger już nie musiała wiedzieć o relacji, jaką miał ze swoim wujostwem. 


– Dzisiaj przystąpię do pracy nad eliksirem na twoje krwawe łzy – powiedział, nie patrząc na nią. – Sporządziłem listę składników i myślę, że najwcześniej dziś wieczorem powinien być już gotowy – rzucił beznamiętnie, chociaż w głębi siebie, czuł okropne macki strachu i przerażenia.

– Myśli pan, że się uda? Że krwawe łzy miną? – zapytała z wyczuwalną nadzieją w głosie.

– Tak sądzę. Nigdy nie pracowałem nad równie zawiłą i pokręconą miksturą, ale wydaje mi się,  że czeka nas powodzenie.

– Czy jest coś, co mogę dla pana zrobić? Czy mogę jakoś pomóc? Może przyda się dodatkowa para rąk do pracy nad eliksirem? W końcu jest on dla mnie.

– Lepiej jeśli nie będziesz mi przeszkadzać – powiedział nieco ochrypłym tonem.

– Tak zrobię – skinęła ze zrozumieniem głową, biorąc łyk kawy. – A potem co się stanie? – zagadała po kilku minutach ciszy.

– Co masz na myśli? – w końcu przeniósł na nią swoje spojrzenie. Granger odgarnęła kosmyk włosów za ucho, odkładając kubek za siebie.

– Potem wrócę do siebie, prawda?


Jeśli uda mi się ciebie uratować i nie umrzesz w międzyczasie, pomyślał z nutą ironii. Obrócił się w jej stronę, opierając się biodrem o szafkę kuchenną. Założył dłonie na piersiach, obdarowując ją głębokim i nieco dominującym spojrzeniem. Spostrzegł, jak Granger nerwowo przełyka ślinę.


– Wątpię, aby szczytem twoich marzeń było, pozostanie w lochach o dzień dłużej – rzucił ostentacyjnie.

– Nie jest wcale tak źle jak sądziłam.

– Doprawdy? – uniósł lewą brew ku górze.

– Naprawdę lubię pana towarzystwo, jak kuriozalnie to nie brzmi – powiedziała nieco zawadzkim tonem, chwytając za kubek z kawą. Upiła łyk, a potem zatrzymała spojrzenie na wejściu do kuchni, specjalnie unikając jego palącego spojrzenia. – Będę musiała odejść?

 

Oparł się z powrotem lędźwiami o szafkę kuchenną, również przenosząc wzrok na wejście do pomieszczenia. Chciał powiedzieć tyle rzeczy, tyle słów pchało się mu na język, jednak nie znalazł w sobie odwagi, aby przyznać się sam przed sobą,  że wcale nie chciał, aby odchodziła, że czuł się dobrze w jej towarzystwie, że w jakiś irracjonalny sposób jej obecność wcale nie była taka nieznośna, jakby mogło się na początku wydawać. Przyzwyczaiłeś się do niej, usłyszał wredny głosik w swojej głowie.


– Panno Granger zawsze jesteś mile widziana na szlabanach.

– Tak – uśmiechnęła się pod nosem, a on dostrzegł na jej policzkach czerwone rumieńce. – W takim razie będę musiała zapracować sobie na kolejny szlaban.

– Nie sądziłem, że tak prędko będzie ci do kolejnego spotkania.

– Cóż… – wzruszyła ramionami, powoli wychodząc z kuchni. Serce nie sługa.– Również siebie o to nie podejrzewałam. 


I zostawiła go z otwartymi ustami, beznamiętnie wpatrującego się w wejście do kuchni. Co tak stoisz kretynie?, usłyszał raz jeszcze owy głos. Idź do niej! Jednak Snape z dziwnym zamotaniem w okolicy serca czym prędzej wyszedł z kuchni, kierując się do swojej pracowni. Po drodze spostrzegł Granger, jak niczego sobie siedzi na kanapie, popijając kawę. Zamknął się w pracowni, oddychając ciężko.


***


Profesor Snape przewrócił w dłoniach fiolkę o czarnym zabarwieniu. Praca nad eliksirem i wszelkie wątpliwości, które początkowo miał odeszły w bok, gdy tylko przystąpił do sporządzania mikstury. Nie zmarnował drogocennych składników, wszystko wyważył idealnie do najmniejszego grama. Siedział od kilku minut, wiedząc, że najtrudniejsze zadanie wciąż miał do rozwiązania. I być może dla Granger to był koniec, czekała jedynie na eliksir, aby pozbyć się krwawych łez, tak dla niego w dalszym ciągu był to cholerny początek. Czuł, jakby ugrzązł w bagnie, nie potrafiąc się wydostać. Zrób coś w końcu Snape, rzucił pod nosem. Dziewczyna umiera, dodał wredny głosik. Jak na złość ujrzał oczami wyobraźni, jak trzymał martwe ciało Granger w barze Aberfortha. Spojrzał na swoje dłonie, które zadrżały minimalnie. Otoczyła go ponura aura chłodu i przygnębienia. Koniuszki palców skamieniały, jakby naprawdę trzymał zimne ciało dziewczyny. Zacisnął dłonie w piąstki, zrywając się z fotela. 


Oddychał ciężko, próbując odepchnąć nieprzyjemne obrazy ze swojego umysłu. Poddał się i nie sprzeciwiał, gdy jego serce wyszeptało: zależy ci na niej. Snape jedynie przełknął ciążącą gulę w gardle, pozwalając, aby echo serca rozpłynęło się po jego skamieniałej duszy. Przymknął powieki, czując jak jego skórę, zaatakowały malutkie igiełki, wbijając się boleśnie w każdy mięsień. Chwycił się  krawędzi biurka, na nowo trzymając martwe ciało Granger w ramionach.


– Weź się w garść Snape – warknął pod nosem. – Weź się w garść! 


Wyprostował barki, nakładając na twarz tak dobrze mu znaną maskę obojętności. Na dobre odepchnął z umysłu martwe ciało dziewczyny, zagłuszył głos serca, któremu jeszcze chwilę temu był całkowicie poddany i chwycił za różdżkę. Szybkim i zwinnym machnięciem nadgarstka uprzątnął pracownie. Księgi powędrowały na półki, pergaminy opadły na dno wysuniętej komody, a narzędzia, które przydały mu się podczas pracy, oczyściły się samoczynnie. Jeszcze przez moment spoglądał na uporządkowany gabinet, nim nie ruszył korytarzem, w kieszeni szaty ostrożnie ściskając fiolkę.


Drzwi do pracowni zatrzasnęły się za nim, a on jak burza wpadł do salonu. Granger podniosła się z sofy, składając dłonie w koszyczek. Spostrzegł u jej stóp spakowaną torbę. Prowizoryczne łóżko w rogu salonu było pościelone, a wszystkie księgi, z których pozwolił jej skorzystać, starannie odłożyła na swoje miejsce. Poczuł, jak serce zabiło mocniej.


– Już spakowana – stwierdził beznamiętnie.

– Nie miałam za wiele rzeczy – spojrzała pod stopy. – Więc… – zaczęła kulawo. – Jak przebiegała praca nad eliksirem?

– Obyło się bez komplikacji.

– To cudownie – odpowiedziała entuzjastycznie. 


Stali pośrodku salonu wpatrując się w siebie nieco niezręcznie, nieco kulawo. Snape po dłuższej chwili przełamał dziwną barierę pomiędzy nimi, wyciągając z kieszeni fiolkę. Wysunął przed siebie prawą dłoń. Fiolka spokojnie leżała na wewnętrznej stronie dłoni. Hermiona chwyciła za nią niechcący, a być może specjalnie  sunąc opuszkiem palca wskazującego po jego dłoni. Trwało to może sekundę, albo i dwie nim nie chwyciła za fiolkę. 


– Ostrzegam, jest okropne w smaku. Jeśli nie przepadasz za lukrecją, pilnuj się, aby nie zwymiotować na mój dywan.

– Tego byśmy nie chcieli – powiedziała, posyłając mu zawadzki uśmiech. 

– Granger… – warknął przeciągle. – Pij.

– Już dobrze, dobrze…


Odkorkowała fiolkę. Przez chwilę wpatrywała się w połyskującą czarną maź, zanim przelała ją do ust. Nie kłamał. Smak był tak obrzydliwy,  że przez ułamek sekundy rozważała ucieczkę do toalety. Zebrała w sobie całą silną wolę i przełknęła eliksir, czując w przełyku okropny posmak.


– Widzę, że smakowało.

– Było wyśmienite – odpowiedziała skrzywiona.


Przejął od niej pustą fiolkę, chowając ją w kieszeń szaty. Wpatrywali się w siebie, jakby oboje chcieli coś powiedzieć, czym się podzielić, coś wyznać, lecz żadne z nich nie znalazło w sobie tyle odwagi, aby wypowiedzieć niewygodne słowa. 


Granger chwyciła za torbę, zarzucając ją na lewę ramię. Ociągała się, jak tylko mogła, bo nieznana jej siła wcale nie chciała wracać do Wieży Gryffindoru. Zdała sobie sprawę, że wcale nie chce odchodzić, że czuła się tu całkiem komfortowo, że czuła się przy nim dobrze. Przełknęła ciążącą gulę w gardle, spoglądając na profesora. Coś w jego oczach błysnęło, żyłka na skroni zadrżała, a sam Snape wyglądał nieco dziwnie i nieswojo. Hermiona wyciągnęła dłoń przed siebie.


– Dziękuję profesorze.


Snape chwycił jej  dłoń, lekko potrząsając. Minimalnie, prawie niezauważalnie skinął głową.


– Dziękuję za opiekę i… – zdała sobie sprawę, że wciąż trzymał w delikatnym, lecz stanowczym uścisku jej dłoń. Hermiona czując przyjemne dreszcze spływające wzdłuż kręgosłupa, chrząknęła lekko, próbując przekonać swój mózg do współpracy. Skup się Granger, upomniała samą siebie. Zdała sobie sprawę, że już dawno ich dłonie powinny się rozłączyć, że przecież tak wypadało. Z dziwnym, nieco przyjemnym uciskiem w podbrzuszu zrozumiała, że obecna sytuacja ani trochę jej nie przeszkadzała. Nic a nic. Przechyliła lekko głowę w bok, tonąc w ciemnym spojrzeniu. – Dziękuję za wszystko profesorze Snape.

– Dzięki Merlinie, że w końcu wracasz do siebie – odpowiedział, chociaż nie dosłyszała w jego głosie ironii czy sarkazmu. Było to coś, czego nie potrafiła w tamtym momencie nazwać.

– Do zobaczenia na zajęciach profesorze Snape.

– Bądź szlabanie jeśli mi popadniesz Granger – powiedział niskim głosem.

– Muszę się pilnować – rzuciła, jak na siebie nieco kokieteryjnie.

– Idź już – kciukiem zatoczył malutkie kółeczko na jej skórze, a następnie puścił jej dłoń. 


To nie było pożegnanie. To był dopiero początek i każde z nich o tym wiedziało. Granger chwyciła za swój płaszcz i wyszła. A on jeszcze przez chwilę stał pośrodku salonu, wpatrując się w miejsce, gdzie niedawno stała Granger. Zostań jeszcze przez chwilę, wyszeptał pod nosem, czując się dziwnie przytłoczony otaczającą go pustką.


~*~

Czarownice i Czarodzieje! ⚡

W rolę Marii wcieliła się Vanessa Redgrave. I jak się Wam podoba ciotka Snape'a? 😊 Dziękuję za komentarze, które strasznie pomagają w pisaniu ♥
Rozdział pragnę zadedykować:
Weasley - dziękuję Ci, że zaproponowałaś mi swoją funkcję jako Bety. Dziękuję za edycję pierwszego rozdziału i za włożoną pracę, aby rozdział ten miał ręce i nogi ♥

To$ce - Merlinie jest tyle słów, a tak mało czasu i okazji, aby je wypowiedzieć. Dziękuję Ci za obecność, za to, że odwiedziłaś mnie w Skrzydle Szpitalnym, za Twoje dobre słowo i wsparcie. Za to, że po prostu jesteś. Kocham Cię i doskonale o tym wiesz! ♥

Alexie - Dziękuję, że w trudnych chwilach mogłam się do Ciebie zwrócić, a Ty trzeźwo i obiektywnie spoglądając na sytuacje, zawsze podsuwałaś mi najlepsze rozwiązanie. Dzięki Ci Alexa, że w nocy i nad ranem zawsze mogłam się do Ciebie zwrócić o pomoc. Wiem, że bez Ciebie nie poradziłabym sobie ♥

Jestem wzruszona, że tyle osób chętnie zaoferowało swoją pomoc w funkcji Bety. Dziękuję Zet, Magdzie Gada, Justynie Włodek i @pani_potter

Kolejny rozdział przewiduję już niedługo, także uważnie wyczekujecie sowy. Do usłyszenia!
Całuję,
Jazz ❤