niedziela, 15 stycznia 2023

Rozdział 74

 

Hermiona przełknęła ciążącą gulę w gardle, podążając za Ronem. Ostrożnie stąpała po schodach, które niemiłosiernie skrzypiały, zwiastując zawalenie się całej konstrukcji w ciągu kilku chwil. Nie dotknęła poręczy, dostrzegając w blasku różdżki, jak połyskuje czymś tłustawym. Cokolwiek to nie było, było ostatnią rzeczą, którą Hermiona chciałaby się chwycić, aby nie spaść z wątpliwej konstrukcji schodów. Czując hulającą w ciele adrenalinę, która drżała niczym narkotyk, zacisnęła palce na różdżce, biorąc kilka spokojnych wdechów. Nozdrza drażnił okropny odór, który z każdym krokiem był intensywniejszy.


Postawiła stopy na panelach, które już były w lepszej kondycji niż drewniane schody prowadzące do piwnicy. Rozejrzała się wokół. Harry chodził w tę i z powrotem, zaglądając w każdy kąt. Ron stał pod ścianą, która wyłożona została z czerwonych cegieł, wciąż przyciskając rękaw do nosa, nie pozwalając, aby obrzydliwy odór podniósł zawartość jego żołądka.


- Homenum revelio – wypowiedział Harry, nowo poznaną formułkę zaklęcia. Odczekał chwilę, chowając różdżkę za pasek spodni. - Raczej nikogo tutaj nie ma.


Hermiona usiadła na zakurzonej posadzce, chowając głowę między kolana. Co się dzieje? Gdzie my jesteśmy?, zakrzyczał jakiś posępny głos w jej głowie. Przecież mieli znaleźć się w Hogwarcie, a nie w miejscu, o którym nic nie wiedzieli, z ociekającym od krwi sufitem. To jakiś obłęd! Poczuła zbierającą się panikę. Zagryzła od wewnętrznej strony policzek, podnosząc głowę. Uspokój się!, upomniała samą siebie, starając się oddychać miarowo i spokojnie, nie pozwalając by słaby umysł, przejął nad nią kontrolę.


Podniosła się, otrzepując spodnie z kłębiącego się kurzu. Na podłodze, dość blisko kanapy zauważyła potłuczony bordowy kubek. Nie wiedziała, dlaczego właśnie on przykuł jej uwagę. Kucnęła przy nim, obserwując zaschniętą plamę z tego, co musiało znajdować się wcześniej w środku. Zawartość wsiąknęła w panele, mieniąc się lepką warstwą. Obróciła się za siebie, czując się niezwykle niespokojnie w tym miejscu. Jakby wcale nie byli tu sami. Nagle poczuła nieprzyjemną gęsią skórkę na karku. Czym prędzej wstała, wyciągając różdżkę przed siebie, ale oprócz Rona i Harry’ego nie było niczego, co powinno wzbudzić w niej większy niepokój. Opuściła nieco w dół magiczny patyk, nasłuchując samej, do końca nie wiadomo czego.


Ron był zdania, im mniej rzeczy dotknie, tym dla niego lepiej. Wolał się do niczego nie zbliżać, z bezpiecznej odległości skanując wzrokiem pomieszczenie. Zebrał w sobie resztkę odwagi i podszedł do okna, przez rękaw dotykając klamki. Z głośnym skrzypnięciem otworzył okno, wpuszczając do środka świeże powietrze. Zimny wiatr uderzył go w nos i policzki. Zaciągnął się nim, sprawiając, że rozbiegany oddech lekko się unormował. Zmrużył oczy, starając się dostrzec cokolwiek przed nim, ale nie było niczego, prócz ciągnącej się w nieskończoność ciemności.


- Możemy stąd zwiewać? - odezwał się Ron, który miał utkwioną głowę pomiędzy framugą okna.

- Ej! - krzyknął Harry. - Musicie to zobaczyć!


Czym prędzej podążyli za nim, wpadając do pomieszczenia, które okazało się kuchnią, z małą żarówką, zawieszoną do sufitu. Wisiała ona na kawałku kabla, bez żadnego klosza, chwiejąc się raz w lewo, raz w prawo. Na środku drewnianego stołu leżała przekrojona na pół sarna. Na blacie kuchennym był królik z poderżniętym gardłem, a zaschnięta krew zwierząt, lepiła się na posadzce, wraz z innymi rzeczami, których Hermiona już nie chciała znać. Na podłodze była wielka plama krwi, która wsiąknęła w drewno, będąc zapewne tą plamą, którą znaleźli na suficie piętro niżej. Cofnęła się o krok, wpadając na Rona. Poczuła tylko, jak przyjaciel chwyta ją za dłoń, ciągnąc do salonu.


- Gdzie my do cholery jesteśmy? - zdenerwowany Ron zaczął gestykulować. - Hermiono, gdzieś ty nas zabrała?

- Ja… ja nie wiem… mieliśmy teleportować się do Hogwartu...


Zakryła usta dłonią, mając przed oczyma widok rozkrojonej na wpół sarny. Czuła, jak żółć zaczęła podnosić się w górę. Wzięła parę głębokich wdechów, starając się uspokoić. Wdech i wydech, wdech i wydech, szeptał do niej jakiś głosik, nakazując natychmiastowe przywołanie do porządku. A gdy tylko względnie się uspokoiła, kręgosłup przeszył zimny dreszcz. Kanapa, która stała w rogu wydawała się jakoś dziwnie… znajoma. Tak samo kominek, czy świąteczne drzewko, którego wyschnięte igły leżały na posadzce. Nawet stłuczony kubek, który chwilę wcześniej oglądała, jakby i on był gdzieś daleko w jej pamięci. Czując przyśpieszone bicie serca, wbiegła po drewnianych schodach wprost na górę, słysząc za sobą nawoływanie Harry’ego i Rona. Stanęła w dość wąskim i pustym korytarzu, bez żadnych obrazów, ani roślin, czy komód. Po prawej stronie były jedne drzwi, a po lewej co najmniej dwa pomieszczenia, z czego jedno miało otwarte drzwi na oścież. Długo się nie zastanawiając, wybrała ostatnie pomieszczenie po lewej, w pośpiesznym kroku przemierzając korytarz.


- Lumos Maxima!


Z różdżki wyleciała kula światła, która powędrowała aż do sufitu, oświetlając pomieszczenie. Wbiła wzrok w dość sporej wielkości łóżko z masywnym, drewnianym stelażem. Beżowa pościel z kilkoma poduszkami również wydawała się znajoma. W rogu pomieszczenia stała nie za dużej wielkości szafa, z uchylonymi drzwiczkami. W środku znalazła jedynie kilka pustych wieszaków i czarną parę skarpetek. Przy oknie stało białe biurko. Zauważyła tam nożyczki, pocięte kawałki papieru świątecznego i kolorowe wstążki. Z bijącym sercem obróciła się w lewo. Tuż przy komodzie stało lustro w drewnianej oprawie. Podeszła tam, dotykając zimnej tafli.


- Severusie jesteś tam?


Już nie pamiętała, kiedy ostatni raz komunikowała się z nim w ten sposób. Czy zadziałało? Czy usłyszał ją? Przejechała dłonią po drewnianej oprawie, pragnąc ujrzeć tam ukochanego.


- Coś jest nie tak… nie wiem, gdzie jesteśmy - wyszeptała, obawiając się, że w każdej chwili Harry z Ronem mogliby wkroczyć do sypialni. Jakby im się wytłumaczyła, że rozmawia z lustrem, używając imienia jednego z profesorów? Gdyby tylko ją przyłapali, nie mogłaby już się wymigać od wyjaśnień.


Wpatrywała się w taflę lustra, ale nie ujrzała tam ciemnych oczu mężczyzny. Nie było go. Być może nadal przebywał z uczniami w Hogsmeade. A może szukają ich? Może wszczęli alarm? Merlinie, po co mi to było?, potrząsnęła głową, nie mogąc sobie wybaczyć mało odpowiedzialnej decyzji łamania szkolnego regulaminu. Przecież już za dużo ma problemów na głowie! Zanim opuściła sypialnię, zauważyła podrapaną w kilku miejscach tapetę. Dotknęła drzwi, lekko je przymykając. Od wewnętrznej strony również zauważyła pionowe ślady, takie same jak na tapecie. Żołądek ścisnął się niebezpiecznie, przywołując do jej umysłu niechciane obrazy. Wyszła stamtąd, a kula światła podążyła za nią, oświetlając pusty korytarz. Łazienka, do której zajrzała, również wyglądała dość znajomo. Białe płytki, dość sporej wielkości wanna. Mała komoda z równo ułożonymi ręcznikami, beżowy dywanik tuż przy umywalce.


- Hermiono, co się dzieje?


Podskoczyła nagle, słysząc za swoimi plecami głos Harry’ego. Nie odpowiedziała. Minęła go, kierując się ponownie w stronę schodów. Zbiegła kilka stopni w dół, by następnie przysiąść na nich. Obserwowała z góry kanapę w salonie, kilka foteli wraz z kominkiem, ścianę, na której były widoczne pęknięcia i dość spore ubytki. Przed jej oczyma wciąż hulały nieprzyjemne obrazy, ściskając niebezpiecznie żołądek. Harry nie mogąc zrozumieć jej dziwnego zachowania, bez słowa chwycił ją za dłoń, ciągnąc w dół. Raz jeszcze rzuciła spojrzenie na drewniane schody, czując przeraźliwy dreszcz, spływający kaskadami po kręgosłupie.


- Byłam tu już.

- Jak to? Co ty wygadujesz? - Ron spojrzał na nią, to na Harry’ego.

- To tutaj… - wskazała dłonią na puste miejsce przy kominku. - Zginęli moi rodzice… Tutaj zostałam odurzona jakimś eliksirem - wskazała dłonią, na stłuczony kubek. - To tutaj wszystko miało miejsce… Podrapane drzwi w sypialni? To Krzywołap próbował wydostać się po tym, jak go zamknęłam. On przeczuwał wszystko od początku, a ja go zignorowałam. A to? - wyciągnęła spomiędzy poduszek kanapy małą fiolkę. - Z tego pili eliksir wielosokowy… Co jest na dole w zamrażarce? Nie wiem i nie chce wiedzieć.

- Merlinie… - jęknął Harry.

- Nie mam pojęcia, co się dzieje – uniosła dłonie w górę. - Albo jakiś kłusownik się tu wprowadził, albo… po prostu coś jest nie tak...

- Dlaczego zjawiliśmy się tutaj?

- Nie mam pojęcia – przyznała się szczerze. - Coś jakby… zadecydowało za mnie, gdzie się mam teleportować.


A gdy tylko to powiedziała, poczuła przeszywający ból, w miejscu, gdzie spoczywał medalion. Co jest?, położyła dłoń, starając się uspokoić. Czuła, że zaczyna już totalnie panikować. Oddech stał się cięższy, supeł w żołądku zwiększył na sile, a płuca, jakby były zaciśnięte, utrudniając oddychanie. Przed oczami ujrzała twarz Severusa. Merlinie ile by dała, aby był tu teraz. Na pewno wiedziałby, co się dzieje, co powinni zrobić…


- Mam złe przeczucie. Wpół rozkrojona sarna, królik z poderżniętym gardłem… Merlin jedyny wie, co może być w tej zamrażarce na dole. Musiał zaszyć się tu jakiś czubek! Nie mam najmniejszej ochoty przebywać tu ani chwili dłużej. Na co my właściwie czekamy?

- Ron ma rację - Harry poprawił szkiełka na nosie, mrużąc oczy. - Musimy stąd zwiewać… Hermiono, dasz radę nas teleportować?

- Wydaje mi się, że tak.


Stanęli pośrodku salonu, gdzie jeszcze niedawno na klęczkach byli jej rodzice. Wpatrywała się w miejsce, w którym widziała ich po raz ostatni, a serce przeszył okropny ból. Wszystkie wspomnienia zaczęły trafiać w nią niczym bumerang, nie pozwalając spokojnie i racjonalnie myśleć. Ból zaszył się w jej duszy, przypominając, co stało się tu w dniu Bożego Narodzenia. Cały strach i obawy na nowo się zbudziły, miażdżąc ją swą siłą. Czym prędzej chwyciła ich za dłonie, mocno je ściskając. Pomyślała o zaśnieżonym pośród gór Hogwarcie, o chatce Hagrida na skraju Zakazanego Lasu, o boisku do Quidditcha i jeziorze, które kryło w sobie wiele dzikich i niebezpiecznych istot. I gdy już czuła, jak nicość porywa ich w swoje ramiona, rzucając w ciemność, miejsce, w którym był medalion, ponownie przeszył ją paraliżującym bólem.


Wtedy stało się coś, czego nie potrafiła zrozumieć. Widziała oczyma wyobraźni, jak krążą nad posiadłością Malfoy Manor, jak jakaś dziwna siła, pragnie ich do siebie przyciągnąć. Z drugiej strony czuła, jak jest rozrywana pomiędzy tak dobrze jej znanym Hogwartem. Obrazy tych dwóch miejsc biły się w jej umyśle, a ból na jej szyi był nie do zniesienia. Czuła, jak jej dłonie powoli wyślizgują się z uścisku Harry'ego i Rona. Nie rozumiała, co się dzieje. Obrazy w jej umyśle przewijały się w zawrotną prędkością, a każde z tych miejsc na swój własny sposób pragnęło ją mieć tylko dla siebie. Czuła, że uścisk z dłonią Harry’ego i Rona jest coraz słabszy.


Wszystko stało się jasne. Ktoś, kto sprawił, że przeniosła się do chatki w górach, zapragnął, by nie znalazła się już w Hogwarcie. A za tym wszystkim nie mógł stać nikt inny niż Lord Voldemort. Z przerażeniem pomyślała o Harrym, którego kurczowo trzymała za dłoń i o ogromnym niebezpieczeństwie, jakie mogło na niego czyhać. Gdy tylko przed jej oczami ukazały się mury Hogwartu, puściła ich dłonie, prosząc Merlina, by znaleźli się po właściwej stronie.


***


Severus zrzucił z siebie ciężki, zimowy płaszcz, odkładając go na fotel w salonie. Kątem oka zauważył, jak Ariana podeszła do kominka, ogrzewając zmarznięte dłonie. Machnięciem różdżki przywołał karafkę z czerwonym winem, nalewając odrobinę do kryształowego kieliszka, a drugą butelkę z Ognistą Whisky postawił na stolik, nalewając dla siebie więcej, niż powinien. Podał szkło kobiecie, która z wdzięcznością kiwnęła głową.


- Myślisz, że postąpiliśmy słusznie? - zapytała. - Co jak będziemy mieć problemy?

- Czego ty się obawiasz Torres? My nie będziemy mieć problemów. Postaram się, aby ta trójka miała problemy.

- Okłamaliśmy profesora Flitwicka, że wiemy, gdzie się podziali. A co jeśli coś im się stało?

- Od kiedy boli cię kłamanie Torres? - zapytał, unosząc szklankę ku górze. - Robisz to na co dzień i jesteś w tym niezła.

- To nie to samo Severusie - prychnęła, zakładając nogę na nogę.

- Na pewno nic im nie jest - podsumował. - Znam pannę Granger. Jest dość… mądrą i rozważną czarownicą. Na pewno nie oddalili się zbyt daleko. Mógłbym się nawet założyć, że wrócili wcześniej do Hogwartu. Widzieliśmy ich, jak wychodzili z Miodowego Królestwa z torbami pełnymi słodyczy. Co mogą robić z tym nastolatkowie? No pomyśl Torres… - mruknął na koniec pod nosem.

- No nie wiem… - rzuciła z ironią.


Severus bez słowa przelał odrobinę Ognistej Whisky do ust. Nie mógł się przyznać, że czuł na swoich barkach nieprzyjemne obręcze. Nie miał dobrego przeczucia, ale za cholerę nie wiedział, jak powinien to wszystko ugryźć. Od samego rana czuł się nieco dziwnie, jakby był pod ostrzałem niewidzialnych różdżek. Chociaż nikt nie czyhał na niego w ciemnej uliczce, tak samo nie mógł odpędzić przeświadczenia, że coś było nie tak. Nie wiedział, czy były to wydarzenia ostatnich tygodni, czy nagłe zniknięcie Złotej Trójcy.


Nagle wstał z fotela jak oparzony. Czarownica spojrzała na niego nieco pytająco, unosząc brew ku górze. Snape odstawił szklaneczkę z Ognistą Whisky i zamaszystym krokiem udał się do swojego gabinetu. Zasiadł za biurkiem, chwytając za czysty pergamin. Usłyszał delikatne kroki i nieprzyjemne skrzypniecie desek w korytarzu. Kątem oka zauważył, jak Ariana oparła głowę o framugę drzwi.


- Co robisz?

- Chyba wiem, gdzie mogą być - uśmiechnął się pod nosem chwytając za czarne pióro.

- Gdzie?

- Dam sobie rękę uciąć, że poszli w odwiedziny do Murry’ego i Marie. Przecież Murry nie odmówiłby sobie torby pełnej słodyczy - na jego ustach pojawił się nikły uśmiech.

- Ale razem z panem Potterem i Weasleyem?

- Nie sądzę, aby ta dwójka miała problem z nawiązaniem kontaktu z moim wujostw… z moimi rodzicami chrzestnymi - poprawił się.


Przez ostatni czas niedane było mu myśleć o tej parze staruszków jako rodzicach chrzestnych. Przez ponad 30 lat miał ich tylko za parę wujostwa. Chociaż nigdy spokrewnieni nie byli, nie łączyły ich żadne rodzinne więzi to i tak, już od najmłodszych lat, byli oni ważnymi osobami w jego nędznym życiu. A ta mała myśl, że mógł ich nazwać teraz rodzicami chrzestnymi, sprawiała, że na jego skamieniałym sercu zawieruszył się przyjemny ucisk.


- Słyszałeś to? - Ariana obdarzyła go krótkim spojrzeniem, oddalając się do salonu.

- Co miałem słyszeć? - krzyknął jeszcze za nią, spoglądając ostatni raz na gotowy list. Zabezpieczył go pieczęcią Hogwartu, odkładając na skraj biurka, aby wysłać go, gdy tylko Ariana zdecyduje się wrócić do swoich kwater.


Bez większego pośpiechu wrócił do salonu. Uniósł nieco wyżej brew, spoglądając na kobietę chodzącą raz w lewo, a raz w prawo, przykładając ucho do każdej ze ścian. Kilkakrotnie spotkał się z dziwnym zachowaniem przyjaciółki, ale czegoś takiego jeszcze nie doświadczył. Założył ręce na piersi, a na jego ustach pojawił się drwiący uśmieszek.


- Za dużo wina ci nalałem? - prychnął pod nosem.

- Słyszałam coś…

- To jest stary zamek.

- Severusie jesteś tam?


W jednakowej chwili spojrzeli na siebie. Głos był znajomy, nieco zniekształcony, ale wciąż znajomy. Było niewielkie grono osób, które zwracały się do niego po imieniu. Wtedy poczuł, jakby zimny dreszcz przeleciał kaskadami po jego kręgosłupie. Bez słowa wpadł do łazienki. Ujrzał jedynie kosmyk włosów znikający w tafli lustra.


- Hermiona… - podszedł do umywalki, dotykając dłonią zimnej tafli, ale brązowe oczy ukochanej, nie obdarzyły go ciepłym blaskiem. - Jesteś tam?

- Co się dzieje?

- To była Hermiona - odwrócił się za siebie. - Już tak dwukrotnie się ze mną kontaktowała…

- Nie rozumiem?

- Raz jak była w pociągu, a drugi raz podczas Świąt Bożego Narodzenia. Nie wiem, jak to działa, nigdy z czymś takim się nie spotkałem…

- Chcesz mi powiedzieć, że potrafisz komunikować się z kimś poprzez… lustro? - przekrzywiła głowę w bok. - Nie ważne - dodała pośpiesznie unosząc ręce ku górze. Nawet w magicznym świecie taki sposób komunikacji wzbudzić mógł niepokój wśród innych czarodziei. - Możesz ją przywołać?

- Próbowałem…

- To znaczy, że na pewno nic jej nie jest Severusie - Ariana dotknęła jego ramienia, uśmiechając się delikatnie. - Pójdę sprawdzić bibliotekę i wieżę Gryffindoru, może tam się chowają.

- Sprawdź jeszcze Skrzydło Szpitalne, panna Weasley tam leży, może do niej poszli.


Ariana kiwnęła głową. Zanim opuściła kwatery Severusa obróciła się ostatni raz za siebie przygryzając nerwowo wargę. Mężczyzna podniósł na nią wzrok, skanując ją spojrzeniem.


- O co chodzi? - zapytał

- A co jeśli to Czarny Pan maczał w tym palce?


Nie odpowiedział. Przywołał do swoich myśli ostatnie wspomnienia z czarnoksiężnikiem i Granger na czele. Czy Voldemort mógłby się posunąć do czegoś takiego, nie informując go o tym? Był jego prawą ręką i nawet o najmniejszych sprawach, nawet tych czasem mało znaczących zawsze go informował. Czy teraz mogło być inaczej? A co jeśli Voldemort wykluczył go całkowicie ze swoich spostrzeżeń? Podniósł wzrok na kobietę. Przecież to Ariana dostała ostatnio zadanie przyprowadzenia do siebie Gryfonki, więc i ona powinna coś wiedzieć, gdyby tylko wprowadził nagłe zmiany. A co jeśli oboje zostali wykluczeni na rzecz kogoś niższego strzebla? Co, jeśli Bellatrix stanęła nad nim, lub Lucjusz Malfoy zajął jego miejsce?


- Severusie, przecież byśmy wiedzieli, prawda? - powiedziała nieco nieśmiało. Snape czuł, że sama ledwo wierzyła we własne słowa.

- Jest po osiemnastej - spojrzał na zegar wiszący nad kominkiem. - Jeśli do dwudziestej nie znajdziemy ich, wzywam Dumbledore’a.

- Idę ich szukać. A ty skontaktuj się z Murrym, może on coś wie.


Usłyszał jeszcze trzask zamykanych drzwi. I został ponownie sam w swoich kwaterach. Ostatnimi czasy przyzwyczaił się do widoku krzątającej się Gryfonki biegającej od jednej do drugiej półki z jego księgami, czy to jak chodziła w jego koszulce z ptasim gniazdem na głowie. Schował alkohol do barku i odesłał szklanki do kuchni. Zarzucił na siebie płaszcz, stwierdzając, że osobiście zjawi się u Murry’ego, aby sprawdzić, czy nie ma tam Gryfonów. Wrzucił list do kominka, a gdy spłonął, chwycił za klamkę, otwierając zamaszystym ruchem drzwi. Mógłby spodziewać się każdego w lochach o tej porze, ale nie Pottera i Weasleya oddalających się spod jego gabinetu.


- Chwila, chwila.


Gdy usłyszeli znajomy, nieco srogi głos profesora eliksirów, zatrzymali się w połowie kroku, powoli się odwracając. Potter poprawił nieco niepewnie szkiełka na nosie, a Weasley podrapał się po czerwonym policzku. Harry to zły pomysł, usłyszał szept Weasleya.


- Proszę, proszę - powiedział cynicznym głosem. - Kogo tu przywiało… Piętra się pomyliły?

- Bo my właściwie… - jęknął Weasley łapiąc Pottera za rękaw i robiąc krok w tył. - My musimy już iść.

- Nie tak prędko panie Weasley - uniósł brew ku górze, krzyżując ręce na piersiach. - Do mojego gabinetu. Natychmiast.


Zostawił ich samych na korytarzu, wracając do gabinetu. Ze spokojem zasiadł za biurkiem, skanując ich dość srogim spojrzeniem. Wskazał im krzesła dla interesantów, opierając się o obicie fotela. Złożył z dłoni wieżyczkę, przeskakując wzrokiem z jednej twarzy na drugą.


- Zdaje się, że złamaliście szkolny regulamin - powiedział lodowatym tonem. - Jakby mnie to wcale nie dziwiło. Słucham.

- Bo my… opuściliśmy bez zgody Hogsmeade…

- Wasze zniknięcie, nie zostało, niezauważone panie Potter. Postaram się, aby profesor Torres wyciągnęła jak najlepsze konsekwencje dla waszej trójki. Kontynuuj - machnął na nich dłonią. Zauważył, jak wymienili między sobą spojrzenia, bez słów się spierając o coś. W końcu Weasley westchnął, zabierając głos.

- Podczas pobytu w Hogsmeade teleportowaliśmy się w jedno miejsce i tam…

- Jakie miejsce?

- To nie jest ważne, chodzi o to…

- Jakie to miejsce panie Weasley?

- Dom Hermiony.


Severus zamilkł za żadne skarby, nie spodziewając się takiej odpowiedzi. Jego teoria odnosząca się odwiedzin jego rodziców chrzestnych okazała się błędna. Zwęził brwi, machając na nich dłonią. Coś ty wymyśliła Granger?, mruknął w myślach. Taki obrót wydarzeń zdecydowanie mu się nie podobał.


- Co było dalej?

- Stamtąd mieliśmy teleportować się prosto do Hogwartu - odezwał się tym razem Potter. - Niestety nastąpiły pewne komplikacje i… znaleźliśmy się w innym miejscu, gdzie…

- Zginęli rodzice Hermiony - zapadła głucha cisza. Snape poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku. - To był ten domek w górach - dodał pośpiesznie Weasley. - Hermiona nie wie jak, do tego doszło. Tam była krew na suficie, a w kuchni była rozkrojona na pół sarna, królik z poderżniętym gardłem…

- Gdzie jest teraz panna Granger? - przerwał mu.

- No właśnie nie wiemy… chyba zniknęła.

- Jak nie wiecie? - zagrzmiał. - Jak to zniknęła?

- Znaleźliśmy się w hangarze na łodzie, ale nigdzie nie znaleźliśmy Hermiony.

- Mieliśmy iść do profesor Torres, ale… - zauważył, jak wymienili między sobą spojrzenia. - Pana znamy dłużej i uznaliśmy, że pan pomoże nam znaleźć Hermionę.


Poczuł jak lewe przedramię, nawiedził okropny ból. Miejsce, w którym posiadał Mroczny Znak, zapiekło przeraźliwie tak, że ledwo się powstrzymał, by nie złapać się za obolałe miejsce. Wypuścił ciężko powietrze z płuc, powstając z biurka.


- Wy już dosyć zrobiliście. W trybie natychmiastowym wracacie do Dormitorium. Spróbujcie wystawić nos za mury zamku, a postaram się, by profesor Dumbledore zjawił się w ciągu pięciu minut w Hogwarcie. Zrozumiano?

- Ale co z Hermioną?

- Zapewniam was, że waszej przyjaciółce nic nie dolega. Podejrzewam, że kilkukrotna teleportacja w tak krótkim czasie osłabiła ją na tyle, że zapewne wylądowała gdzieś na skraju Zakazanego Lasu.

- Pójdziemy z panem.

- Wy wracacie do Dormitorium, a ja idę po pannę Granger - powiedział tonem, nie wymagającym sprzeciwu. - Coś jeszcze?

- Nie… - odpowiedzieli posępnie.


***


Hermiona jęknęła, chwytając się za obolałą głowę. Czuła, jak po skroni ścieka coś ciepłego, a pulsujący ból, niemal chciał rozerwać czaszkę. Przez dłuższą chwilę walczyła ze sobą, aby otworzyć oczy. Brnęła w bezkresnej nicości, przywołując do siebie ostatnie wspomnienia. Ból nie pozwolił się skupić, rozmazując wszelkie możliwe obrazy. Widziała oczyma wyobraźni niewyraźne kształty Miodowego Królestwa, dom rodzinny z jarzącym się kominkiem, jak z Harrym i Ronem objadali się słodyczami, albo to jak jakaś niepojętna dla niej siła przeniosła ich do domku w górach. A potem tak gładko, niemal bezboleśnie zapukało wspomnienie, jak siła wyższa szarpała ją w nicości, nie pozwalając teleportować się wprost do Hogwartu. Czym prędzej otworzyła oczy, spotykając się z ciemnością.


- Harry? Ron? - wyszeptała. - Nic wam nie jest?


Namacała dłonią różdżkę, która była na zimnej posadzce. Czyżby wylądowali w lochach? Byli bezpieczni? Przecież to musiał być Hogwart! Cisza, jaka panowała była iście błoga, sprawiając, że łomoczące serce nieco zwolniło.


- Lumos.


Na końcu różdżki ukazało się malutkie światełko. Powstała z kolan oświetlając najbliższe metry w poszukiwaniu Harry’ego i Rona. Czuła, jak serce waliło nieprzyjemnie, gdy okazało się, że znajdowała się sama w pustym pomieszczeniu, z otwartymi na oścież drzwiami. Na korytarzu panowała ciemność, jedynie nikłe światło spod jej różdżki wylewało się na zewnątrz, oświetlając niewielki skrawek korytarza. Rozejrzała się wokół. Puste, kamienne ściany, ani jednego okna, wilgoć, która aż drapała w nos i gardło. Zrobiła krok w stronę drzwi, chcąc wyjść na korytarz. Harry z Ronem na pewno muszą być gdzieś blisko. A gdy już miała stopę na zewnątrz, zauważyła jak pochodnie, rozświetliły cały, długi korytarz. Nie wygląda to na lochy Hogwartu, pomyślała prędko, nie rozpoznając za nic tych ścian, ani posadzki. Gdzieś po prawej stronie zauważyła cień przemieszczający się szybkim krokiem. Czym prędzej wróciła do pustego pomieszczenia, stając za drzwiami.


- Nox.


Dotknęła plecami zimnej ściany, wpatrując się w ciemność przed sobą. Kroki rozchodziły się echem po pustym korytarzu, sprawiając, że ktoś, kto szedł w jej kierunku, był coraz bliżej. Zacisnęła palce na różdżce, starając się uspokoić rozbiegany oddech. Usłyszała jak ktoś, otworzył drzwi niedaleko, by zamknąć je po chwili. Potem kolejne i kolejne. Zbliżające się kroki, echem rozchodziły się po pustym korytarzu. Hermiona zagryzła wargę, gdy ujrzała na jednej ze ścian, jak cień z korytarza wchodzi do pomieszczenia. Bez słowa zrobił jeden, potem drugi krok. Stała za drzwiami prosząc Merlina, aby nie została znaleziona, aby ten, kto wtargnął tutaj, odszedł czym prędzej, zostawiając ją samą. Zauważyła, jak cień zrobił krok w lewo, następnie w prawo, a potem już tylko widziała, jak palce chwytają za drzwi, pozbawiając jej schronienia. Stało się ciemniej, gdzie pochodnie z korytarza już tak łatwo nie wpadły do pomieszczenia. Starała się oddychać spokojnie, licząc, że zostanie niezauważona, gdy w ten poczuła, jak ktoś chwycił jej lewą dłoń, wyciągając z ukrycia. W akcie obrony wyciągnęła różdżkę przed siebie, wbijając ją w ciało przeciwnika.


- Nie radzę - usłyszała cichy głos.

- Malfoy?


Stała oko w oko z nikim kim innym niż Draconem Malfoyem. Wychylił głowę w prawo, jakby chciał się upewnić, że nikt nie podąża opustoszałym korytarzem. Chwycił Granger za dłoń, opuszczając jej różdżkę w dół. Wpatrywała się w niego, czując szybsze bicie serca. O co tu chodzi?, pomyślała.


- Musimy się zbierać, chodź.

- Gdzie ja jestem? - wyszeptała. - Malfoy?


Zanim wyszedł na korytarz, obrócił się za siebie, spotykając się z przerażonym spojrzeniem Granger. Wsunął dłoń w kieszeń płaszcza, wyciągając z niej starannie złożoną chusteczkę. Przyłożył ją do skroni Granger, a ta na ten nieoczekiwany gest lekko zadrżała. Czuła na sobie stalowe tęczówki Ślizgona, ale jakiś głosik szeptał jej, że wcale nie musi się go bać. Oderwał przyjemnie miękki aksamit z jej twarzy, składając go na pół. Zauważyła szkarłatną plamę w mętnym blasku pochodni.


- Krwawisz - zauważył.

- Gdzie jesteśmy? - powtórzyła pytanie, chociaż gdzieś głęboko poczuła się nieco bezpiecznie, jak niegdyś, gdy już wcześniej opatrywał jej skaleczenia.

- W Malfoy Manor.


Poczuła jak po kręgosłupie, przeleciały zimne dreszcze, jak żołądek ścisnął się boleśnie, przypominając o odorze rozkładających się zwierząt. Spojrzała z przerażeniem na Ślizgona, widząc oczami wyobraźni wspomnienie teleportacji, jak była rozrywana pomiędzy tak dobrze jej znanym Hogwartem, a Malfoy Manor, w którym właśnie się znalazła.


- Malfoy musimy stąd uciekać. Tu jest niebezpiecznie… - rozejrzała się wokół. - Coś niedobrego dzieje się w twoim domu, musisz mi zaufać. Możesz być w niebezpieczeństwie - tym razem ona chwyciła go za dłoń.

- Granger - uśmiechnął się pod nosem. - To ty musisz mi teraz zaufać. Wyprowadzę cię stąd, ale nie mamy wiele czasu. Oni już wiedzą, że tu jesteś.

- Kto?

- Śmierciożercy - wyszeptał. - Ufasz mi, czy nie?


Stał w progu drzwi. Pamiętała te wszystkie lata, jak drwił z niej i ubliżał jej nazywając wokoło brudną szlamą. Pamiętała również, jak uleczył kilkakrotnie jej skaleczenie, jak tańczyli razem na Balu Bożonarodzeniowym, jak bronił ją w pociągu przed Pansy Parkinson, jak znalazł ją mdlejącą na schodach, czy odepchnął atak słowny Goyle’a w jej kierunku. To nie był chłopak, którego znała, Malfoy zmienił się i to bardzo za nic nie przypominając tego władczego Ślizgona z przeszłości. Jego platynowe spojrzenie wierciło dziurę w brzuchu.


- Ufam.

- Nie mamy czasu, tędy.

- Malfoy, czy jest tutaj Harry z Ronem?

- Dlaczego mieliby tutaj być? - spojrzał na nią.

- Czyli nie ma ich tutaj? - zapytała z bijącym sercem. - Jesteś pewien?

- Bynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Chodź.


Wyszli na pusty korytarz. Malfoy spojrzał w prawo, po czym chwycił ją za dłoń, ciągnąc w lewo. Szli szybkim krokiem, a kolejne pochodnie rozświetlały im drogę. Potem skręcili w prawo, ponownie idąc w nieznanym jej kierunku.


- Mówiłem ci, że masz być ostrożna. Tyle razy ci powtarzałem - usłyszała warknięcie.

- O czym ty mówisz? - zatrzymała się w połowie kroku. - No mów rzesz! - wyszarpała swoją dłoń z uścisku chłopaka.

- Przez ten cały czas próbowałem dać ci znak Granger, próbowałem cię strzec, byś nie znalazła się w sytuacji jak teraz, gdzie w każdej sekundzie jakiś Śmierciożerca może przyłożyć ci różdżkę do gardła. Tak ciężko czasem mnie posłuchać?!


Widziała w jego platynowych oczach upór, złość i nieme błaganie. Czyli to wszystko, co próbowała wyjaśnić ostatnimi czasy, dlaczego Malfoy zachowywał się tak, a nie inaczej, czemu mówił te wszystkie rzeczy miały na celu jej ochronę? Tylko po co ktoś taki jak Draco Malfoy miałby zapewnić jej opiekę? Przecież to nonsens!


Usłyszeli za sobą głośne rozmowy. Spojrzała z przerażeniem na chłopaka. Ten obejrzał się za siebie, a potem utkwił wzrok w korytarzu przed nimi.


- Idź dalej tym korytarzem. Za dwadzieścia metrów będzie skręt w lewo, potem idziesz kolejne kilka metrów i na końcu będą kręte schody w dół. Musisz się tam dostać Granger.

- Nie idziesz ze mną? - pisnęła.

- Wskazuje ci drogę ucieczki. Będziesz miała około dwóch minut, aby się tam dostać.


Patrzyła na niego, bijąc się z myślami. Czy on naprawdę próbował jej pomóc? Czy był po jej stronie przez ten cały czas? Wiedziała, że nie może analizować jego słów w nieskończoność. Kiwnęła więc głową, robiąc krok naprzód.


- Draco złapał szlamę.


Usłyszała za sobą głos mogący należeć tylko do jednej osoby. Bellatrix Lestrange stała za nimi z kilkoma innymi Śmierciożercami, mocno zaciskając palce na różdżce.


- Czarny Pan będzie z ciebie taki dumny.


Malfoy bez słowa kiwnął głową. Oszukał mnie?, pomyślała przerażona. Poczuła, jak chwycił ją za dłoń, obracając w swoim kierunku. Na jego twarzy ukazała się maska zimnego dupka, ale te cholerne oczy wciąż raziły ją swym blaskiem. Czuła, jakby chłopak próbował jej coś przekazać, być może przeprosić, albo zmusić do czegoś. Tylko do czego?


Wiedziała, że jeśli będzie tak bezczynnie stać, nigdy nie uda się jej  uciec. Mając w głowie plan korytarzy, ochronę w postaci medalionu na szyi, wyswobodziła się z uścisku chłopaka i wbiła mu różdżkę w szyję, stając za nim.


- Wypuść różdżkę - wyszeptała do Malfoya.

- Uspokój się dziewucho! - zadrżała Bellatrix. - Nie masz prawa zwracać się w taki sposób do czarodzieja czystej krwi! - ryknęła.

- Wątpisz w moje umiejętności? - zapytała niewinnie, mocniej przyciskając koniec różdżki do szyi chłopaka. Nozdrze drażniły piekielne przyjemne perfumy Malfoya, które za nic nie pomagały się skupić. Wciągnęła do płuc powietrze, starając się zapanować, nad rozbieganym umysłem. - Nie dałam się twojemu panu, myślisz, że tobie się dam?


Zapadła cisza, której Hermiona kompletnie się nie spodziewała. Na twarzy Bellatrix zmalowała się dziwna, trudna do opisania mimika. Śmierciożercy stojący za nią spojrzeli jeden na drugiego, a dłonie, w których dzierżyli różdżki, zadrżały minimalnie. Czuła, jak Malfoy oddychał ciężko, będąc żywą tarczą pomiędzy nią a Śmierciożercami. Biedak mógł liczyć jedynie, że jego szurnięta ciotka nie zdecyduje się zaatakować dziewczyny, mogąc go łatwo zranić, a co gorsza zabić, pamiętając, że Avada, przychodziła jej z dziecięcą łatwością. Hermiona zebrała w sobie całą siłę, pchając chłopaka przed siebie w ramiona ciotki.


- BOMBARDA MAXIMA! - krzyknęła, kierując różdżką na sufit, który w kilku sekundach zawalił się, oddzielając ją od napastników. We mgle popiołu ujrzała platynowe włosy chłopaka, a na jego ustach pojawił się pełen podziwu uśmiech. Zacisnęła palce na różdżce, robiąc krok w tył. A potem tylko obejrzała się raz za siebie, biegnąc pustym korytarzem, słysząc szaleńcze krzyki zza zawalonego stropu.






~*~


Dzień dooobry! ♥

Na 10 urodziny Narkotyka wrzucam dla Was dość obszerny rozdział, który ma aż 15 stron 😇 Nie mogę, uwierzyć, że to już 10 lat jestem z Wami 🙈 Merlinie, jak ten czas pędzi! A troszkę więcej o urodzinach, znajdziecie w krótkiej notce, do której serdecznie zapraszam 🎈🎁



Sprawa z Draco troszkę się wyjaśniła 😏 Jak oceniasz taki zwrot akcji? Co Cię zszokowało, zaskoczyło? Śmiało daj znać w komentarzu! Będzie to cudowny prezent na urodziny Narkotka 🥰 



Jeśli jeszcze nie zapoznałaś/eś się z moją świąteczną miniaturką, śmiało wpadaj na mój profil na Wattpadzie. ”Hogwardzki Grinch” jest słodko-gorzką opowieścią, która mam nadzieję, że porwie Cię w magiczny czas 🤭

Zachęcam do zaobserwowania profilu na Wattpadzie, aby być na bieżąco, wtedy żadne nowości Cię nie ominą 🧐



Kliknij, a osobiście Cię przeniosę do świątecznej miniaturki i notatki urodzinowej 👈



A gdybyś tylko miał/a ochotę na dodatkową porcję Sevmione, zapraszam Cię na moje drugie opowiadanie: Hermiona i Severus - a kiedy przyjdzie czas.



Nie może Cię tam zabraknąć! Nowy rozdział już na Ciebie czeka 🥰


Wypatruj sowy, kolejny rozdział tuż, tuż. Do usłyszenia! 🙈 Ściskam, Jazz ♥



P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.