niedziela, 25 czerwca 2017

Rozdział 48

     Mówili, że trzeba tonąć lub spadać z trzeciego piętra, aby ujrzeć wstecz całe swoje życie. Jeszcze dwa miesiące temu Hermiona nie chciała ani tonąć, ani spadać z trzeciego piętra. Chciała żyć jak najdłużej – chciała dokładnie i wyraźnie ujrzeć całą drogę, którą miała za sobą, oczywiście nie ze ścisłością fotograficzną, ale jak kolorowy film, przerobiony z powieści z wyeliminowaniem rzeczy zbędnych i nużących publiczność.

    Mówili także, że do bólu idzie się przyzwyczaić – fizycznego, rozrywającego każdy mięsień ludzkiego ciała, czy psychicznego, wyniszczającego jak żrący kwas wszystkie pozytywne emocje.


    Mówili, że będzie łatwo...


    Mówili, że serce, które dostała, każdego dnia ma bić nową energią. Dostała wzrok, dzięki któremu miała podziwiać świat i poznawać skrywane tajemnice natury. Dostała dłonie, by robić wielkie rzeczy i chronić innych swą siłą. Teraz była w stu procentach pewna, że chce, by jej to wszystko odebrano. Jak nigdy dotąd marzyła o śmierci – to byłaby najlepsza nagroda. Po co miała żyć, skoro nie ma tych, których kocha?


    Tak będzie łatwiej...


    Prawda?




***

   
   Podniosła powieki, a blask i żywe iskierki, które zawsze gościły w jej oczach, nie pojawiły się. Brązowe tęczówki, kiedyś przypominające barwą płynną czekoladę, teraz były puste i bez wyrazu. Na ich miejsce wstąpiły łzy, które zaczęły błądzić po bladej  twarzy nastolatki. Chwyciła się za głowę, czując pulsujący ostry ból w potylicy. Zagryzła wargę, ostrożnie siadając na łóżku. Czuła każdy palący mięsień, jakby ktoś przykładał do niego nagrzane do czerwoności żelazo. Zerknęła na swój lewy bark, który był umocowany w temblaku.

  


Dopiero po chwili zorientowała się, gdzie się znajduje. Poznała ściany pomalowane na fioletowo, porozwieszane na nich plakaty z najsławniejszymi zawodnikami Quidditcha, a także portret chłopca, który patrzył zielonymi oczami wprost na nią, przez co poczuła się skrępowana. Przestań, Harry, przeszło jej przez myśl. Znajdowała się w łóżku Ginny i była ubrana w jej luźną bluzkę i spodnie dresowe.


  

Zauważyła ją śpiącą na dmuchanym materacu z Harrym, który pochrapywał cicho pod nosem. Tuż obok Ron wiercił się na jednym z foteli. Hermiona zacisnęła zęby i zdrową ręką odrzuciła kołdrę za siebie. Zastanowiła się, czy ma wystarczająco dużo siły, by wstać. Zalała ją fala gorąca i już wiedziała, że jedyne, czego teraz pragnie, to uciec do łazienki, schować się tam przed całym światem i już nigdy nie wychodzić.


    

– Dasz radę – powiedziała sama do siebie, ostrożnie się podnosząc. Gdy stanęła na nogach, poczuła, że robi się jej ciemno przed oczami. Była pewna, że poleci jak długa na podłogę, gdy nagle ktoś chwycił ją mocno pod ramię.

– Trzymam cię, Mionka. – Usłyszała spokojny głos tuż nad swoją głową. Nie musiała podnosić wzroku, by wiedzieć, kto to.

– Nie upadnę – mruknęła cicho w odpowiedzi.

– Teraz już nie. - Ron pomógł usiąść przyjaciółce i spojrzał na nią smutnymi oczami.

– Muszę iść do toalety.

– Zaraz obudzę Ginny i pójdzie z tobą, jeśli jest taka potrzeba.

– Zaprowadź mnie tam, Ron, nic więcej. – chłopak kiwnął głową.

– Trzymaj się mocno. – uśmiechnął się niepewnie, biorąc dziewczynę na ręce.

– Nie chcę walnąć w futrynę – szepnęła, wtulając się w zagłębienie szyi przyjaciela. Odwdzięczył się jej ciepłym uśmiechem, którego już nie widziała.

– Spokojnie.





    Przeszli przez zaciemniony, wąski korytarz. Chłopak pstryknął palcami, a drzwi, za którymi znajdowała się łazienka, otworzyły się ze skrzypnięciem, które niemiłosiernie drażniło uszy. Ron mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak wzmianka o naoliwieniu zawiasów, i pomógł usiąść Hermionie na krześle, które znajdowało się w rogu łazienki. Wyciągnął puchaty ręcznik z szafy, położył go na brzegu wanny i spojrzał niepewnie na przyjaciółkę, która siedziała ze spuszczoną głową. I tak dostrzegł  łzy, skapujące na mocno zaciśnięte piąstki dziewczyny, przez co poczuł nieprzyjemne kłucie w okolicy serca.



– Na pewno dasz radę, Hermiono? – Ukucnął przy dziewczynie, delikatnie łapiąc ją za dłonie. – Zawołam Ginny, jeśli...

– Chyba dam radę – odpowiedziała, podnosząc głowę. Ron ponownie kiwnął głową i wyszedł z łazienki.



    Nie wrócił jednak do pokoju, tylko oparł się o ścianę, zaciskając mocno powieki. Minęło parę minut i stało się to, co przewidywał: z łazienki dobiegł pełen bólu płacz. Automatycznie wszedł do pomieszczenia, wziął Hermionę w ramiona, ściągając ją z krzesła, i usiadł z nią pod ścianą, zamykając machnięciem ręki drzwi. Przytulił ją mocno do siebie, kołysząc lekko. Przez jej ciało przechodziły dreszcze, a on czuł się bezradny, nie mogąc nic więcej zrobić. 

 


– Płacz, Hermiono – wyszeptał w burzę loków, głaszcząc dziewczynę po plecach. – Jeśli to ma ci pomóc, płacz. Jestem przy tobie.

   

   

    Nie wiedziała, ile minęło czasu – minuta, dwie, a może godzina – kiedy poczuła, że jest w silnym uścisku Rona, który niesie ją do sypialni. Położył ją na łóżku, a miejsce obok niej się ugięło i ktoś ostrożnie się do niej przytulił. Od razu rozpoznała zapach słodkich perfum. Ginny pogłaskała przyjaciółkę po głowie i otarła łzy z jej zaczerwienionych policzków.



– Zabijcie mnie, błagam – powiedziała błagalnie. Otworzyła  przekrwione oczy, z których wylało się morze łez. Kilkukrotnie zamrugała, by zobaczyć wyraźnie zmartwioną twarz przyjaciółki. – Albo wymażcie mi pamięć, cokolwiek – dodała nieco ciszej.

– Przykro nam. – Harry złapał ją za dłoń, mocno ściskając. 

 


    Od podróży Hogwart Expressu minęło kilka dni. Tam widziała zielonookiego ostatni raz. Siedział na brzegu łóżka, ściskając zdrową dłoń dziewczyny. Włosy, które zawsze były w nieładzie, teraz wyglądały, jakby usiadł na nich Hipogryf. Pokręcił głową, przez co grzywka opadła mu na oczy, zakrywając sińce.



– Cholernie nam przykro z powodu twoich rodziców – dodał nieco ciszej Potter.

– Będziemy zawsze przy tobie, pamiętaj o tym  – odezwał się Ron, zagryzając nerwowo wargę. Hermiona dopiero teraz zauważyła, że jej przyjaciele mają łzy w oczach i razem z nią przeżywają tę sytuację.

– Od tego są przyjaciele – dopowiedział Harry. Ściągnął okulary i odłożył je na szafkę nocną, po czym przetarł zmęczone oczy.

– Później przyjdzie do ciebie Dumbledore – wyszeptała Ginny, nie przestając głaskać przyjaciółki pod głowie.

– Powiem mamie, żeby przygotowała ci coś do jedzenia. Tonks jej pomoże, bo Fleur zapewne śpi – rzekł Ron, przeczesując włosy. – Siedziała tu z nami do północy, dopóki nie zaczęła śpiewać francuskich ballad, chcąc nas wszystkich uspokoić. Na szczęście Bill ją zabrał.

– Wszyscy tu są – odpowiedział Harry na niewypowiedziane pytanie. – Remus, Tonks, Bill, Fleur,  a nawet  Charlie.

– Severus... Jest tu Severus?


   

    Ginny się zawahała. Zauważyła kątem oka, jak Harry z jej bratem robią oczy niczym pięć galonów, i już mieli otwierać buzię, by zapytać, dlaczego Hermiona zwraca się do dupka z lochów po imieniu, gdy Ginny ich wyprzedziła.



– Remus mówił, że widział go w gabinecie Dumbledore’a. – pogłaskała przyjaciółkę po policzku, uśmiechając się przez łzy, które zaczęły jej spływać po twarzy i mocniej przyciągnęła przyjaciółkę, szepcząc jej do ucha: – Przyjdzie, zobaczysz.

– Zaraz wracam – rzucił zmieszany i zdezorientowany Ron.

– Ymm... Dlaczego mówisz do niego po imieniu, Mionka? To przecież Snape – powiedział z wyrzutem, ale widząc karcący wzrok rudowłosej, bąknął: – Nie chciałem.

– Dlatego, Harry – odpowiedziała za przyjaciółkę Ginevra – że z tego wszystkiego sam pewnie byś powiedział na McGonagall Minerwa, a na Dumbledore’a Albus. Hermiona nie popełniła zbrodni. Z powodu ostatnich zdarzeń to chyba nie przestępstwo, jeśli powiemy do nauczycieli po imieniu. Prawda?

– Masz rację... Przepraszam.

– Wiecie, gdzie jest profesor McGonagall? – zapytała nagle, zbijając ich tym z tropu. – Minęło tyle czasu, przecież...

– Mama wczoraj... zmusiła profesora Dumbledore’a, by jej powiedział – zaczęła cicho Ginny. – Już tyle czasu nic nie mówił, każdego zbywał, aż mama wczoraj nie wytrzymała i zrobiła z Tonks awanturę o to.  

– I co? Wszystko jest w porządku, prawda? Po świętach wróci do szkoły? – spoglądała to na Ginny, to na Harry’ego. Coś jest nie tak, dlaczego na mnie nie patrzycie?

– To nie jest takie proste...

– Harry, mów, co się dzieje.

– Profesor McGonagall ma smoczą ospę – rzucił cicho. Chwycił okulary, które wcześniej położył na szafce nocnej, i zaczął krążyć po pokoju.

– Przez cały ten czas leży na Oddziale Zakaźnym w Świętym Mungu – dodała Ginny.

– Przecież smocza ospa jest śmiertelna...

– Miejmy nadzieję, że wyjdzie z tego, Hermiono – odezwał się Potter.

    


    Gdzieś z oddali dało się słyszeć podniesione rozmowy mieszkańców Nory. Harry i Ginny spojrzeli w stronę drzwi, w których pojawili się Molly i Ron, trzymając tacę zastawioną jedzeniem.



– Hermiono! Dziecko moje! – Ginny wyskoczyła z łóżka, a w tym samym momencie jej mama przytuliła Granger. – Będzie dobrze, będzie dobrze – szeptała załamanym głosem.

– Dzień dobry, pani Weasley. – Hermiona uśmiechnęła się lekko w stronę kobiety, chociaż w środku czuła się jak wrak. Każda jej zdrowa komórka właśnie rozpadała się na miliony kawałeczków, krzycząc rozpaczliwie.

– Pewnie jesteś strasznie głodna.

– Ja... – już miała zaprzeczyć, gdy Ron położył jej na kolanach tacę z jedzeniem.

– Płatki owsiane z bananem i gorące kakao. Musisz mieć siły, moje dziecko, jedz.   

– Dziękuję. – chwyciła parzący dłonie kubek i wciągnęła słodki zapach.

– Później podam ci eliksiry, dobrze?

– Mamo, pamiętasz o... – mruknął sugestywnie Ron – no wiesz...

– Co? O czym ty mówisz, Ronaldzie? – spojrzała na syna zdezorientowana, jednak szybko oprzytomniała. –  Och, tak... Musimy poczekać tylko, aż Remus i Tonks skończą.

– Zaufaj nam. – Ginny uśmiechnęła się delikatnie.

– Chciałabym zostać sama.

– Oczywiście, dziecko... Dalej, wychodzimy, no już! – zakomenderowała pani Weasley, wypraszając wszystkich z pokoju. Zatrzymała się na moment przy drzwiach i spojrzała na Hermionę, która zdawała się właśnie odpływać do innego wymiaru. Trzymała kubek, patrząc zamglonym wzrokiem na krajobraz za oknem. Pani Weasley poczuła, jak jej matczyne serce rozdziera się na pół. Wychodząc na korytarz, przetarła dłonią policzki, usuwając słone łzy.






***

   
     Hermiona siedziała na łóżku, bujając się w tył i przód od przeszło paru minut. Kiedy skończyła opowiadać dyrektorowi o wszystkim, co miało miejsce wczorajszego dnia, poczuła przeszywający ból w sercu. Zagryzała wargę do samej krwi, byleby nie rozpłakać się na dobre. Niepewnie machnęła dłonią, a ciężki materiał przysłonił okna. W pokoju zapanował półmrok, przez co podniosła śmielej głowę. Albus od razu zauważył wydostające się z kącików oczu srebrne łzy, skapujące po bladych policzkach dziewczyny. Wypuścił ciężko powietrze z płuc, przechadzając się po pokoju. 

 


– Śmierciożercy, którzy zaatakowali cię i twoich rodziców, nie żyją. –  spokojny głos Dumbledore’a przerwał ciszę panującą w pokoju. 

 


    Nie zareagowała. Wpatrywała się pustym wzrokiem w dyrektora. Czy powinna właśnie skakać i śmiać się, wiedząc, że nigdy nie ujrzy osób, które zamordowały jej rodziców? Czy czuła ulgę? Chyba tak. Świadomość, że nikomu nie zrobią już krzywdy, zwyciężyła. Jednak ludzkie życie jest darem. Darem dla każdego. 

 


    Ciszę w pokoju przerwało pukanie, a  Albus automatycznie spojrzał na Hermionę.



– Nie pogniewasz się, jeśli dołączy do nas Tonks? – zapytał spokojnie dyrektor. Minęła chwila, zanim dziewczyna zdała sobie sprawę, o co pyta ją mężczyzna. Niepewnie pokręciła głową.



    Albus otworzył drzwi, zapraszając czarownicę do środka. Hermiona od razu zauważyła różnicę w jej wyglądzie – włosy Nimfadory, które zawsze mieniły się wściekłym różem, teraz były brązowe, zupełnie pozbawione blasku. Na usta aurorki wpłynął ciepły uśmiech, kiedy zajęła krzesło przy łóżku dziewczyny. Dopiero po chwili Gryfonka zdała sobie sprawę z tego, że kobieta trzyma w rękach coś zawiniętego w błękitny, puchaty koc.



– Jak się czujesz? – spytała spokojnie, dobierając starannie każde słowo. Hermiona nie odpowiedziała, przez cały czas wpatrując się w to, co trzyma w dłoniach aurorka. Tonks spojrzała niepewnie na Dumbledore’a.

– Hermiono... – ciepły głos dyrektora sprawił, że dziewczyna oderwała wzrok od dziwnego czegoś, spoczywającego nieruchomo na kolanach Tonks – pomyślałem, że chciałabyś, aby twoi rodzice zostali pochowani na mugolskim cmentarzu, gdzie mieszkasz.

– Pogrzeb – powiedziała cicho, czując, jak ktoś zaciska piąstkę na jej sercu. – Ja nawet nie wiem... czy rodzice mieli tyle oszczędności...

– Spokojnie – odezwała się Tonks. – Tym się nie przejmuj. Kingsley załatwi wszelkie formalności w mugolskich urzędach i zmieni lekko okoliczności zdarzenia.

– Okoliczności? – spojrzała to na dyrektora, to na czarownicę. –  Nie rozumiem.

– Chcielibyśmy upozorować wypadek samochodowy – odpowiedział Albus.

– Och… No tak. Sąsiedzi nie będą niczego podejrzewać – dodała nieco ciszej.   

– Hermiono, mam coś dla ciebie. – Tonks położyła coś, co było w kocu, na łóżku obok dziewczyny. Nie czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia, odchyliła delikatnie skrawek materiału.

– Krzywołap... – wyszeptała, czując jak coś ciepłego, rozlewa się w okolicy jej serca. Delikatnie dotknęła bujnego futra. – Czy on...

– Żyje, kochana – odezwała się Nimfadora, posyłając w jej stronę ciepły uśmiech.  Hermiona przytuliła go ostrożnie, a łzy ponownie napłynęły jej do oczu. – Ja i Remus go przebadaliśmy. Dostał ciężkimi zaklęciami. Jest bardzo słaby, ale żyje.

– Krzywołap wszystko wiedział od początku – wyszeptała, głaszcząc śpiącego kota. – Zachowywał się dziwnie, a ja nie zwracałam na niego uwagi. Uratował mnie przed tym... Elazeeae, kiedy próbował mnie... – urwała, zaciskając oczy. – Za drugim razem rzucił się, biorąc na siebie zaklęcie. Krzywołap mnie uratował!




      
***


     Tegoroczne święta w Norze diametralnie różniły się od poprzednich lat. Atmosfera przy stole była napięta, a pani Weasley próbowała zrobić wszystko, by każdy poczuł namiastkę świąt. Stojąca w salonie ogromna choinka, udekorowana najróżniejszymi kolorowymi bombkami, nie chwytała za serca mieszkańców Nory. Wszyscy wyczuli przygaszoną atmosferę świąt, nawet bliźniacy nie próbowali zabawiać nikogo swoimi żartami. 

 


    Na jednym krańcu stołu siedział Szalonooki Moody, który po rannej końskiej dawce eliksirów regenerujących mógł już chodzić o własnych siłach. Sączył ze szklaneczki Ognistą Whisky, którą przyniósł mu Artur. Ta czynność spotkała się oczywiście z zażaleniem Molly: „Alastorze, nie powinieneś pić alkoholu po takiej dawce eliksirów”. Szalonooki jedynie machnął ręką, pociągając dużą ilość złotego płynu. Uśmiechnął się do kobiety, dając znać, że złego diabli nie biorą. Zrezygnowana Molly tylko machnęła ręcznikiem kuchennym.



    Zdało się słyszeć tupot stóp pędzących po schodach i po chwili do salonu wpadł Harry i zajął miejsce obok Rona. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na niego, kończąc i tak słabo klejące się rozmowy.



– Próbowałem z nią porozmawiać, ale jest cały czas... – zatrzymał się, próbując znaleźć najlepiej pasujące słowa – jakby nieobecna duchem – dodał nieco ciszej.

– Może jest głodna – odezwał się Artur.

– Zapytałem, czy zejdzie ze mną tu do wszystkich – nakreślił w powietrzu wielkie koło – ale powiedziała, że nie jest głodna i życzy nam smacznego posiłku.

– Cała Hermiona – odezwał się Ron. – Zawsze myśli o innych, a dopiero później o sobie.

– No to trzeba jej zanieść – zarządziła Molly, szykując już tacę na uszkach.

– Hermiona powiedziała, że chce chwilę się zdrzemnąć, a potem zejdzie do nas – odezwał się Harry.

– Dobrze, dobrze... Ginny, chodź, pomożesz Służce przynieść półmiski.

– Kim jest Służka? – odezwał się Fred.

– Mamy kolejną siostrę? – zapytał George, spoglądając na brata.

– Tumany – mruknęła znudzonym głosem Ginny, pojawiając się przy nich z półmiskiem pieczeni w sosie żurawinowym. – Służka to skrzatka profesora Snape’a.

– Że co? – zapytali bliźniacy równocześnie.

– Właśnie to. Fred, przesuń tamten półmisek, bo muszę gdzieś tę pieczeń wcisnąć.

– Ale co robi u nas jego skrzat? – do dyskusji dołączył się Ron.

– Skrzatka, a nie skrzat, baranie – odparła Ginny, pokazując bratu język.

– Pan Snape kazał pomóc pani Weasley i jej rodzinie podczas świąt – odezwał się nieznany głos. Chłopcy spojrzeli w dół. – Nazywam się Służka. – Skrzatka ukłoniła się nisko, dotykając czubkiem nosa posadzki.

– Cześć, jestem Fred. – chłopak wyszczerzył zęby. – A to jest George, tamten to Harry, Remus...

– A ja? – oburzył się Ron, buntowniczo krzyżując ręce na klatce piersiowej.

– A ten... to nikt ważny – dodał Fred z głupim uśmieszkiem na twarzy.

– Debil!

– Chłopcy! Uspokójcie się – zagrzmiał pan Weasley, posyłając synom oburzone spojrzenie.

–  Kochani. – Molly stanęła przy mężu, kładąc mu dłoń na ramieniu. Jej głos przeszedł po całym pomieszczeniu. – Jedzcie, proszę, bo zaraz ostygnie.


   

    Pani Weasley opadła na fotel stojący obok choinki. Oglądała z boku swoją rodzinę oraz zaproszonych gości, siedzących przy powiększonym stole. Spojrzała na sufit, a przez jej serce przeszły palące płomienie, kiedy próbowała wyobrazić sobie, co czuje teraz Hermiona. Przymknęła powieki, czując gromadzące się łzy.



***


     Hermiona w żadnym wypadku nie chciała spać. Oczywiście powiedziała to, żeby Harry czy inne osoby chcące ją pocieszyć dali jej spokój. Wstała na drżących nogach i powoli podeszła do lustra zawieszonego obok olchowej komody. Dziewczyna wyprostowała barki, odgarnęła kosmyk włosów za ucho i spojrzała na odbicie wystraszonej dziewczyny. 

 


– Severusie, jesteś tam? – zapytała cicho, wpatrując się w taflę lustra. – No tak, nigdy cię nie było, kiedy cię potrzebowałam – dodała gorzko. Ale ty kłamiesz, zawsze był przy tobie!, odezwał się rozum. Starła łzę drżącą ręką; czuła się w tym momencie taka słaba, bezsilna, krucha. – Potrzebuję cię, Severusie...



    Ostrożnie usiadła na podłodze, wciąż patrząc w lustro z nadzieją, że zaraz ujrzy ukochanego. Z każdą kolejną minutą czuła złość na siebie. Dlaczego jesteś taka naiwna i dziecinna, Hermiono? 

 


    Nagle Hermiona podskoczyła, łapiąc za kieszeń spodni, by chwycić różdżkę, kiedy usłyszała dźwięk teleportacji. Gdzie moja różdżka, na brodę Melina?! Zimny pot oblał ciało Gryfonki, kiedy zdecydowała się obrócić. 

 


– Kim jesteś? Pokaż się! – rozkazała, podnosząc się na drżących nogach. – Wyjdź, nie chowaj się! – Wariuję, wariuję... Przecież tu nikogo nawet nie ma...

– Witam panienkę. – usłyszała dziwny głos.

– Nie widzę cię, gdzie jesteś? – zapytała z łomoczącym sercem, obracając się wokół własnej osi. Nagle pociemniało jej przed oczami i poczuła, jak coś chłodnego łapie ją za dłoń, i nie minęła sekunda, gdy znalazła się w łóżku.

– Powinna panienka leżeć i odpoczywać. Służka przyniosła wodę.  

– Ale jaka Służka? – Hermiona ostrożnie się podniosła i wtedy ujrzała przy swoim łóżku skrzatkę stojącą z tacą, na której znajdowała się szklanka i dzbanek z wodą. Hermiona była w niemałym szoku, kiedy zrozumiała, kto przed nią stoi. Przecież rodzina Rona nigdy nie miała skrzata domowego.

– Cześć? – rzuciła niepewnie.

– Jest panienka bardzo słaba, proszę się napić. – Hermiona chwyciła szklankę. Jeśli jest tam trucizna, to w sumie... wszystko mi jedno, przeszło jej przez myśl.    

– Dziękuję – oddała skrzatce szklankę, a kiedy nie poczuła szalejącej w jej organizmie trucizny, opadła na poduszkę, czując lekki zawód. Powitajmy syndrom przyszłego-niedoszłego samobójcy, pomyślała.

– Nazywam się Służka. Miło mi panią poznać, panienko Granger. – Skrzatka ukłoniła się nisko, dotykając nosem posadzki.

– Rodzina Rona nigdy nie miała skrzata domowego. Od dawna tu jesteś?

– Od wczoraj panienko, Służka nie należy do rodziny Weasley – odpowiedziała, przystawiając sobie krzesło.

– To kto jest twoim panem? – zapytała zaciekawiona. Służka się rozpromieniła i odpowiedziała dumnie:

– Pan Snape jest moim panem. – czas jakby zwolnił, a Hermionie zabrakło tchu. – Panienko, dobrze się panienka czuje?

– Tak, tak... – Hermiona potrząsnęła głową, wychodząc z transu. – Opowiedz mi, jak się tutaj znalazłaś? Dlaczego Sev... Dlaczego tutaj jesteś?

– Zna panienka pana Snape’a? – zapytała uradowana skrzatka.

– Parę ładnych lat, a od niedawna... Severus jest moim przyjacielem. – Określenie przyjaciel pasowało lepiej niż chłopak. Na tę myśl Hermiona zarumieniła się niczym piwonia.

– Musisz być dla niego bardzo ważna.

– Dlaczego tak sądzisz? – Czy Służka o wszystkim wie? O mnie i o Severusie?

– Kiedy pan Snape wrócił do domu na przerwę świąteczną, coś było nie tak z panem Snapem. Oczywiście Służka bardzo się ucieszyła, rzadko widywała swojego pana. – posmutniała, opuszczając niżej głowę. – A pan Snape jest bardzo dobrym panem, Służka życzy każdemu tak dobrego czarodzieja.

– Dlaczego było coś nie tak z Severusem?

– Pan bardzo posmutniał.

– Ale dlaczego? Służko, proszę, powiedz mi coś więcej.

– Pan Snape, kazał zjawić się Służce dwa razy w domu panienki.

– Byłaś u mnie w domu? Ale jak?

– Pan Snape bardzo się denerwował, Skrzatka podejrzewa, że przeczuwał coś złego... I wtedy wysłał Służkę do twojego domu, ale kiedy Służka powiedziała, że panienki w nim nie ma, pan Snape bardzo się zmartwił i zdenerwował.

– Coś jeszcze się działo?

– Służka nie wie, czy to jest ważne... – mruknęła, spoglądając na swoje palce.

– Służko, proszę, powiedz, to jest mój przyjaciel.

– Wczoraj pan Snape wyskoczył z kominka bardzo zdenerwowany i zaczął w swoim gabinecie rozrzucać wszystkie książki. Służka nie wiedziała, co się dzieje, i zapytała, czy pomóc, a wtedy pan Snape kazał zjawić mi się tutaj i pomóc w świętach pani Weasley.

– Myślisz, że Severus czegoś szukał? – zapytała cicho.

– Och tak, jestem tego pewna! 

 

   

    Hermiona zawiesiła wzrok na płatkach śniegu, które spostrzegła tuż za oknem. Jeszcze nie tak dawno cieszyłaby się jak dziecko, widząc w pełni hulającą zimę. Teraz ten widok nie robił na niej wrażenia. Krzywołap zbudził się, mrucząc cichutko pod nosem.


   

– Dzień dobry, śpiochu – powiedziała cichutko, całując kota w czubek łba. – Uratowałeś mi życie, dziękuję. – Krzywołap spojrzał na nią jakby wszystko rozumiał i delikatnie kiwnął łbem, ale Hermiona nie mogła być pewna, czy przypadkiem jej wyobraźnia nie podrzuciła tego obrazka. – Musisz tu teraz odpoczywać, wiesz? Spokojnie, Ginny, Harry i Ron zajmą się tobą. Musisz mieć dużo sił, a ja... Muszę zniknąć na parę dni. Muszę coś załatwić, ale obiecuję, że przyjdę po ciebie, dobrze?          


   

    Krzywołap spojrzał na nią tak, jakby chciał powiedzieć: Nigdzie nie idziesz, zostajesz tu ze mną”. Hermiona posłała mu delikatny uśmiech i głaskała go tak długo za uchem, dopóki nie odpłynął w głęboki sen.


   

    Odrzuciła kołdrę i postawiła z uwagą stopy na dywanie. Służka cały czas przyglądała się jej z dziwnym błyskiem w oku. Hermiona podeszła ostrożnie do okna, przyciskając nos do zimnej szyby. 

 


– Służko, pomogłabyś mi się tam dostać?    

– Gdzie, panienko?

– O, tam. – chuchnęła na szybę, przecierając ją. – Tam – wskazała palcem – jest pole teleportacyjne, muszę się tam dostać.

– Nie mogę.

– Ale dlaczego? – Spojrzała zdezorientowana na skrzatkę.

– Służka może słuchać tylko swojego pana i teraz pani Weasley.

– Oj, Służko, nikt się nie dowie. Proszę...

– Nie mogę. – pokręciła głową, robiąc krok w tył.    

– Nie to nie – mruknęła buntowniczo pod nosem. 

 

   

    Podeszła do szafy i wyciągnęła z niej gruby sweter Ginny. Zarzuciła go na ramiona i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Twarz blada jak trup na tle bordowego swetra nie wyglądała zachęcająco, jednak Hermiony to nie zniechęciło. Usłyszała, jak Służka mówi “Pani Molly mnie wzywa” i znika z cichym pyknięciem. Dziewczyna wyczuła jedyną okazję. Zbliżyła się do drzwi i ostrożnie uchyliła je, nasłuchując kogokolwiek czy czegokolwiek, tak dla bezpieczeństwa. Rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę śpiącego Krzywołapa i zamknęła za sobą drzwi. Wrócę, obiecałam przecież.



    Znalazła się przy schodach i wychyliła się za barierkę, stając na palcach. Słyszała rozmowy, dobiegające zapewne z salonu. Ostrożnie postawiła stopę na schodku, modląc się, by nie zaskrzypiały jak jeszcze rano drzwi od łazienki. Po kilku ciągnących się w nieskończoność minutach stanęła na ostatnim stopniu. Odgłosy rozmów stały się wyraźniejsze, a Hermiona czuła, jak jej serce łomocze w piersi. Co jakiś czas słyszała „Hermiona”, „Biedne dziecko”, czy „Parszywe kanalie!”. Wychylając się zza murka, ujrzała cały salon i wszystkich mieszkańców Nory wraz z gośćmi. Kłamałaś Ginny, nie ma go, pomyślała z goryczą. Oparła się o ścianę, czując zbierające się łzy. Zagryzła szybko wargę, by się nie rozpłakać – nie chciała być obciążeniem ani tym bardziej problemem dla nikogo, zwłaszcza dla mamy Ronalda. Czuła, że swoją obecnością i tak namieszała zbyt dużo, zresztą zniszczyła im wszystkim święta. Nie chcę być dłużej problemem.



    Ostatni raz wychyliła się za murek i szybko przemknęła na drugą stronę. Ostrożnie na palcach doszła do kuchni, gdzie znajdowało się przejście do ogrodu. Ostatni raz się obejrzała, po czym uchyliła drzwi, a mróz uderzył ją bezlitośnie w twarz. Schyliła głowę, otaczając się zdrową ręką i wyszła na zewnątrz, czując, jak mróz otacza jej ciało swoimi ramionami.  



    Nie minęła chwila, a Hermiona brnęła przed siebie po kolana w śniegu. Celem była bariera teleportacyjna, zaś reszta nie miała znaczenia. Z każdą chwilą czuła się coraz słabsza, jej kroki były wolniejsze, oddech stawał się urywany, a skóra coraz bardziej swoją barwą przypominała prószący  z nieba śnieg. Dasz radę, dasz radę...


   

    Nagle zatrzymała się, czując ostry ból w potylicy; zagryzła wargę, łapiąc się za głowę. To był ułamek sekundy, gdy poczuła, jak ciemnieje jej przed oczami, po czym wylądowała na zamarzniętym śniegu. Resztkami sił odwróciła się na plecy i wpatrywała się w migoczące płatki śniegu. Żyły coraz wolniej pompowały krew, jej oddech stawał się coraz płytszy. Organizm złożył broń.



– Jeśli to jest umieranie... to nie jest tak źle. – Przymknęła powieki, czując jak Morfeusz, porywa ją w dzikie tango.




   
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 
 

Witajcie czarownice i czarodzieje! ♥


Tak to ja - Jazz we własnej osobie, która przeżyła piekielne trudny maraton maturalny, jeden egzamin zawodowy i teraz czekam na ostatni. Miejmy nadzieje, że wszystko pójdzie po mojej myśli :D Niemniej jednak...


...oddaje Wam 48 rozdział. Był to jeden z trudniejszych rozdziałów do napisania, bo huczało od niego tyle negatywnych emocji z zaistniałą sytuacja, z poprzednich rozdziałów :c  Mam nadzieje, że mimo wszystko spodoba się Wam :* :D


Napiszcie co sądzicie o nim, jestem strasznie ciekawa czy spodziewaliście się takiego obrotu akcji po ostatnim rozdziale, czy myśleliście o czymś całkowicie innym :)


Wiecie co... tęskniłam za Wami! I to cholernie ♥


Całuje wszystkich i każdego z osobna, a co! :D :*


Jazz ♥