piątek, 19 sierpnia 2022

Rozdział 71

 

Strach jest nieodłącznym towarzyszem naszej egzystencji. Rośnie na sile i umacnia się w każdej, najmniejszej cząstce zwątpienia, która wegetuje w naszym umyśle. Niczym oślizgłe macki, obejmuje nasze ciała, pozbawiając ich drogocennego tlenu. Nie próżnuje w przeprosinach, nie ukłoni ci się na ulicy, ani nie przepuści cię w drzwiach. Nie odsunie się w cień nawet na sekundę, byś mógł złapać trochę tchu. Będzie kroczyć u twego boku, kładąc na twe barki obezwładniający lęk. Będzie ciągnąć cię w dół, nie pozwalając powstać z kolan.


Hermiona myślała, że już niejednokrotnie stała twarzą w twarz ze strachem, że dane jej było walczyć z nim na wszelkie możliwe sposoby. Przecież jako mugolka otrzymała list do Hogwartu, do tego pięknego i magicznego świata. Niepojętość magii stale w niej rosła, budując w niej napięcie i chęć bycia najlepszą w nowym, nieznanym świecie. Strach przed oddaniem prac domowych, niegasnąca chęć bycia ambitną i oczytaną we wszystkim, aby tylko dorównać uczniom należących do świata, którego była tylko nikłym gościem, rosła w niej od kiedy tylko przekroczyła mury zamku.


Była naocznym świadkiem śmierci Syriusza i swoich rodziców w dniu Bożego Narodzenia. Stała twarzą w twarz ze Szyszymorą, ucieleśnieniem najgorszych koszmarów. Niejednokrotnie była na dywaniku u profesor McGonagall, czy samego dyrektora szkoły – Albusa Dumbledore'a, za złamanie z Harrym i Ronem szkolnego regulaminu. Jednak nigdy, nie pomyślała, że przyjdzie jej znaleźć się przed obliczem jednego z najpotężniejszych i nieobliczalnych czarodziejów ich czasów.


Leżąc na zimnej posadzce, zdana była jedynie na zmysł słuchu. Ze strachu nie otworzyła oczu, chociaż już od kilku minut zaklęcie drętwoty, które miało ją oszołomić, przestało działać. Słyszała różne głosy, chociaż ciężko było jej stwierdzić, ile tak naprawdę osób znajdowało się w pomieszczeniu. Mogła zarejestrować buchający ogień w kominku, pośpieszne kroki, czy odsuwanie masywnych krzeseł. I chociaż wiedziała, czym może być ciężki syk, tak nie mogła odepchnąć przeświadczenia, że tuż przy jej głowie pełza ogromny gad. Czuła, jak żółć aż podnosiła się w górę na myśl obcowania z ogromnym, obślizgłym pupilem czarnoksiężnika.


A co jeśli w porę nie odzyska świadomości, a wściekły Voldemort każe rzucić się na nią Nagini? Odepchnęła od siebie myśl, rozrywania swej twarzy na kilka części przez węża i zalewającego jej ciała śmiertelnemu jadu, wyżerającą każdą żywą komórkę organizmu.


Przecież nie mogła leżeć tak w nieskończoność, w końcu musiała poruszyć się, dając im do zrozumienia, że zaklęcie przestało działać. Starała się zebrać w sobie wszelką odwagę, jaką tylko posiadała, myśleć o chłodnym naszyjniku z czasów Salazara Slytherina, okalającym jej szyję pod warstwą grubego golfa, który był jej jedyną deską ratunku i o Severusie, który zapewne gdzieś tu był i spoglądał na nią spod srebrnej maski.


- Co jest z nią? Dlaczego się nie budzi?


Ten głos mógł należeć tylko do jednej osoby. Poczuła, jak dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa, przez co musiała powstrzymać się, aby nie poruszyć ciałem, nawet o milimetr. Ton jego głosu był zimny, jak lód, srogi, nieposiadający ani krzty ciepła.


- Jest pod wpływem zaklęcia ogłuszającego, mój panie – gdzieś po prawej stronie, usłyszała tak dobrze jej znany kobiecy głos. Poczuła jakby właśnie ktoś, ścisnął w akcie otuchy skrawek jej duszy.

- Wybudź ją.

- Ale panie, to musi nadejść naturalnie, to zaledwie kilka mi… - jednak Hermiona już nie usłyszała, co mogło być dalej. Wypowiedź profesor Torres, przerwał huk o posadzkę i zduszony krzyk. Czyżby zaatakował profesor Torres?, jęknęła przerażona w myślach.

- Nie powtórzę kolejny raz. Wybudź ją. Natychmiast.

- Oczywiście mój panie – głos już nie był tak wyraźny, jak wcześniej. Zachrypłe struny, dusiły ból, jaki hulał w organizmie kobiety.

Hermiona usłyszała coś jakby ciągnięcie, które było coraz bliżej niej. Nieznane jej szmery, które po chwili zostały zastąpione wonią kobiecych perfum, tych samych drogich i zmysłowych perfum, które używała profesorka transmutacji. Usłyszała jak coś metalowego, opadło na posadzkę, tuż obok jej dłoni. Co to było?, pomyślała raptem.


Biła się ze swoimi lękami, nie mogąc otworzyć oczu. Robiła wszystko, aby z jej ust nie wydał się nawet najmniejszy dźwięk. O mało co nie udało się jej powstrzymać drżenia, gdy poczuła na swoich ramionach ciężki materiał, a zapach perfum był jeszcze intensywniejszy. Na jej twarzy znalazło się parę kruczoczarnych kosmyków, które zaczęły łaskotać ją w nos i policzki.


- Budź się Granger – poczuła ciepły oddech na swojej twarzy. Kobieta ledwo z trudem wyszeptała parę słów, wciąż czując w swoim ciele palący ból. Zapewne gdyby tylko miała otwarte oczy, mogłaby zauważyć, jak kobieta pochyla się całym ciałem, a ciemna szata, która okalała jej ramiona, zasłaniała widok przed wścibskim spojrzeniem Śmierciożerców.


Poczuła na swoim policzku lekkie uderzenie. Wiedziała, że kobieta nie chce zrobić jej krzywdy, jednak musiała wykonać jakikolwiek ruch, aby czym prędzej wybudzić dziewczynę spod działania zaklęcia. Hermiona w duchu cieszyła się jedynie, że była to właśnie profesor Torres, a nie ktoś inny, kogo mógłby wysłać Czarny Pan. Zapewne dostałaby jakiś paskudnym zaklęciem, które w try miga, postawiłoby ją na nogi.


Wiedziała, że jeśli będzie przeciągać tę chwilę w nieskończoność, kobieta ponownie zostanie potraktowana paskudnym zaklęciem. A co jeśli, Severus również zostanie ukarany?, zaskrzeczał jakiś głosik w jej głowie. Przecież to on był mentorem Ariany, to na nim ciążyła wszelka odpowiedzialność, za jej czyny. To on stał tuż pod samym Lordem Voldemortem, mogąc być ukaranym w każdym momencie, za brak oddania własnej podopiecznej, jaką w tym momencie była Ariana. I chociaż Ariana zrobiła już, co mogła, tak wszelkie nadzieje zostały położone na barki Hermiony.


Męstwo, odwaga, szczerość, lojalność, szlachetność, jak bumerang w jej głowie szalały cechy przypisywane mieszkańcom domu Lwa, do którego i ona od sześciu lat należała. Nie bez powodu to właśnie Tiara Przydziału umieściła ją tam, wierząc w skrywaną w niej odwagę.

Poczuła, jak jej nadgarstki stają się luźne, a ciężka lina opada na posadzkę. Ciężki materiał, zniknął z jej ramion. Oddalający się niemiarowy stukot obcasów, oznaczał, że została ponownie sama. Wiedziała, że to był ten moment, że to właśnie teraz musi stawić czoła strachu, który czaił się pod sylwetką samego Czarnego Pana, pełzającej wokół niej Nagini i innych, zgromadzonych w pomieszczeniu Śmierciożerców.


Ostrożnie wpierw poruszyła lewą stopą, a następnie prawą, co spotkało się ze zwiększonym gwarem, zebranych wokół niej osób, a następnie przemarszem kilkunastu, albo nawet kilkudziesięciu stup gdzieś w głąb pomieszczenia. Wybudza się!, krzyknął ktoś z tłumu podekscytowany, gdy ona zaczęła ruszać palcami u dłoni. Wiedziała, że nie ma już odwrotu. Z duszą na ramieniu, spięła wszystkie mięśnie, otwierając oczy. Szybko je zamknęła, oślepiona jasnością pomieszczenia, w jakim się znalazła. Po chwili, gdy się już przyzwyczaiła, ujrzała w oddali ciemne materiały wijące się po podłodze. Byli to stojący w półkole Śmierciożercy. Nie dane jej było znaleźć w ciągu ułamka sekundy Severusa, gdzie wszystkie postacie miały długie, ciemne szaty do samej ziemi i srebrne połyskujące maski. Kątem oka zauważyła pełzającą Nagini, syczącą na nią nieprzyjemnie. Teatralnie przetarła twarz, krzywiąc się pod nosem. Wiedziała, że jest na celowniku każdego, że każdy łapie na nią ostrym spojrzeniem, obserwując jej każdy, najmniejszy ruch.


Podniosła się na kolana, widząc przed sobą srebrną maskę. Czyli to musiała zostawić chwilę wcześniej profesor Torres. Chwyciła ją w dłonie, oglądając z każdej ze stron. Cisza, jaka zapanowała w pomieszczeniu, była nienaturalnie paraliżująca.


Do jej pamięci zapukało wspomnienie, gdy siedziała w kwaterach Severusa, oczekując jego powrotu. Tamtego wieczoru zbudziła się z koszmaru i jedyne, o czym marzyła to móc ujrzeć jego twarz, poczuć ciepło jego rąk i wtulić się w tak dobrze znane jej ramiona, odnajdując w nich bezpieczeństwo i schronienie. Miała okazję przez moment trzymać jego maskę, która była niezwykle lekka w dotyku, a szata, którą miał na sobie, wykonana była z drogiego i aksamitnego materiału. Maskę, którą zostawiła na posadzce profesor Torres, również wagą niewiele odbiega od tej, którą posiadał w swoich zbiorach Snape. Opuściła ją w dół.


- Profesor Torres? - zapytała cicho, wiedząc, że od teraz musi jak najlepiej odegrać swoją rolę. - Co się stało? Gdzie jesteśmy?

Odpowiedziała jej cisza. Zadarła głowę w górę a w jakiś dziwny i niepojęty dla niej sposób ciężkie, ciemne szaty Śmierciożerców, które widziała chwilę wcześniej, leżąc na posadzce - zniknęły. Czuła, że jej kolana zaczynają niebezpiecznie drżeć, więc nawet nie próbowała podnieść się, wiedząc, że skończyłoby się to bolesnym upadkiem. Musiała jak najdłużej zachować spokój i oszczędzać siły, które paraliżujący strach odbierał od niej garściami.


Gdzieś za sobą usłyszała stukot obcasów. Obróciła głowę, widząc wyłaniającą się sylwetkę kobiety. Nie zarejestrowała, nawet kiedy pomieszczenie stało się ciemniejsze, przecież chwilę temu co otworzyła oczy, będąc wręcz oślepioną blaskiem. Nie myśl o tym teraz, skup się!, zaskrzeczał jakiś głosik w jej głowie. Wiedziała, że musiała go posłuchać, był on jej jedynym wsparciem w tej sytuacji.


Twarz profesor Torres ukrył ból, który zapewne wciąż czaił się w jej organizmie. Delikatnym i powolnym krokiem zbliżała się do niej, a na czerwonych wargach wkradł się nieco mroczny uśmieszek. Hermiona przełknęła ciążącą gulę w gardle.


- Pani profesor? - zapytała ostrożnie. - Pamiętam, jak chwilę temu byłyśmy w pani gabinecie, a potem… - urwała na chwilę. - Nic więcej nie pamiętam… Gdzie jesteśmy? Co to za miejsce? - obróciła głową chcąc wyłapać gdzieś twarz Severusa, ale pomieszczenie wyglądało tak, jakby znalazły się tam tylko one i długi masywny stół z pustymi krzesłami. Czyżby to zagranie Voldemorta?, pomyślała przerażona.

- Panno Granger, pozwoliłam sobie zabrać cię w jedno miejsce. Chyba nie masz mi tego za złe, prawda?

Wyciągnęła jej z dłoni swoją srebrną maskę, delikatnie otrzepując ją z niewidzialnego kurzu. Spojrzała na nią, uśmiechając się pod nosem, jakby przywołała do siebie odległe wspomnienie. Hermiona delikatnie przesunęła się na posadzce w tył.


- Gdzie jesteśmy? - powtórzyła, starając się zachować stanowczy i opanowany głos. - Co to za maska?

- Naprawdę nie wiesz, moja droga? - głos kobiety zmienił się diametralnie. Był zimny, nieposiadający ani grama ciepła. Założyła srebrną maskę na swą twarz, przekrzywiając lekko głowę w prawo, jakby spoglądała oceniająco na uczennicę – Witam w Malfoy Manor.


Zatoczyła różdżką nad swą głową, z której wyleciały czerwone iskry. Pomieszczanie rozświetliło się pochodniami. Pojawił się i czarny dym zataczając koło. Wirował i unosił się w górę, a gdy opadł, ukazało się jej kilkanaście postaci w srebrnych maskach, trzymających kurczowo różdżki. Wszyscy jak jeden mąż spoglądali właśnie na nią. Próbowała wyłapać wśród nich Severusa, ale nie chciała zawieszać na żadnym z nich dłuższego spojrzenia, czując, coraz większe przerażenie.

Śmierciożercy rozstąpili się, a pomiędzy nimi wyszła wysoka, szczupła postać. Ciężko powiedzieć, żeby Lord Voldemort przypominał z krwi i kości człowieka. Był nieludzko blady, bez brwi i rzęs, nieposiadający ani grama włosów. Zamiast nozdrzy, posiadał dwie szparki, takie same jak u węża. Oczy zaś miały wąskie źrenice w kolorze krwistej czerwieni. Ciągnęła się za nim długa, czarna szata, za którą pełzał po posadzce obślizgły gad.


- Witamy w naszych progach – zasyczał, mrużąc oczy.

- Pani profesor? - jękła, odwracając głowę w stronę kobiety. - Co to ma znaczyć?!


Powstała z drżących kolan wyciągając przed siebie różdżkę. Wycelowała nią w kobietę i Voldemorta, obracając się co chwila za siebie, aby upewnić się, że od tyłu nie kroczy ku niej żaden Śmierciożerca. Zacisnęła mocniej palce na różdżce tak, że pobladły jej kłykcie. Ariana bez słowa zostawiła ją, stając u prawego boku Czarnego Pana, a ciemna szata, powiała za nią złowrogo.


- Zaufałam pani! - podniosła głos.

- Podobno pokładamy nadzieję w tych, co nie trzeba – odezwał się Lord Voldemort, co spotkało się z przerażających śmiechem Śmierciożerców.

- Zaraz ktoś mnie tu znajdzie, zaraz ktoś się tu zjawi! - obróciła się, spoglądając na masywne drzwi, przy których stał Glizdogon.

- Dziecko – prychnęła pod nosem profesor Torres. - Nikt się o ciebie nie martwi.

- Nie o taką szlamę! - odezwał się ktoś z tłumu. Nie musiała obracać głowy, by wiedzieć, że ma do czynienia z Bellatrix Lestrange. Okropny dreszcz przeszedł wzdłuż kręgosłupa.

- Profesor Dumbledore na pewno zauważy moje zniknięcie!

- Co to za przekrzyki? Zachowajmy spokój – Czarny Pan zbliżył się o krok, unosząc ręce ku górze. - Widzisz, przyjaciółko Pottera, chciałbym tylko z tobą porozmawiać.

- Porozmawiać? Ze mną? Niby o czym? - odpowiedziała nieco hardo, wciąż celując w niego różdżką.

- Widzisz… podobno bawiłaś się zaklęciami, których taka młoda dziewczyna nie powinna używać.

Nie odpowiedziała. Stała, dzierżąc w dłoni różdżkę. I chociaż czuła, jak strach zaczyna przejmować nad nią kontrolę, jak pocą się jej ręce, jak nieprzyjemny dreszcz promieniuje wzdłuż kręgosłupa, a oddech stał się płytki, za nic nie była w stanie pisnąć ani słowa. Ile dałaby, by wiedzieć, w którym miejscu stał właśnie Severus, zapewne raźniej byłoby jej, mieć świadomość, że jest po tej, a nie po innej stronie, że mogłaby, chociaż na moment zawiesić na nim spojrzenie, zgubić się w jego ciemnych, hipnotyzujących oczach. Wiedziała, że tylko on byłby w stanie przywołać ją do porządku.


- Skąd znasz zaklęcie Protego diabolica?


Czamy Pan przekrzywił głowę w bok, oczekując odpowiedzi, a w jej głowie pojawiła się pusta. Cały plan, o którym mówił Severus, wyparował z jej umysłu. Paraliżujący strach, zaczął odbierać jej zmysły. Za nic nie mogła sobie przypomnieć koncepcji, którą ustalił Severus. Spanikowana, poczuła, jaki dłoń, w której dzierży różdżkę, zadrżała. Zimny pot oblał całe jej ciało.


- Dlaczego miałabym ci powiedzieć?


Jednak to nie była poprawna odpowiedź. Na twarzy Czarnego Pana zmalowała się wściekłość. Poruszył swoim szczupłym ciałem i stało się coś, czego się nie spodziewała. Wzniósł się w górę, a czarna szata powiała za nim jak skrzydła nietoperza. Przeleciał odległość, która dzieliła go od Hermiony, a gdy już wylądował, chwycił ją za gardło, boleśnie wbijając palce w jej szyje. Wpatrywał się w jej oczy, coraz bardziej wzmacniając uścisk na jej szyi. Czuła, jak ogarnia ją panika, jak szumi jej w uszach, jak coraz trudniej było złapać jej dech w piersiach. Niespodziewanie poczuła chłodny dotyk na swojej dłoni. To Czarny Pan wyrwał jej różdżkę, odrzucając w bok.


Stała bezbronna pośród śmiejących się na całe gardło Śmierciożerców. Starała zdusić w sobie napływające do oczu łzy, nie chciała pokazać mu, że się go boi, nie chciała dać mu tej chorej satysfakcji. Nieoczekiwanie poczuła, jak odpycha ją w tył, kilkoma paznokciami robiąc rozcięcia na jej szyi. Padła boleśnie na posadzkę, dysząc ciężko. Cała sala zawyła paskudnym śmiechem.


Czarny Pan przeszył ją mroźnym spojrzeniem, jakby zastygając na sekundę. To był ten moment, który opisywał Severus, gdy czarnoksiężnik próbował wedrzeć się do jego umysłu. Pomyślała o spoczywającym medalionie na swej szyi, o Severusie, który był gdzieś tutaj w tłumie, o profesor Torres, która została potraktowana paskudnym zaklęciem i o biednym Harrym, będącym gdzieś daleko stąd w murach Hogwartu.


Wyobraziła sobie, jak stoi pośrodku muru, którego cegły w zastraszającym tempie piętrzyły się w górę. Pamiętała słowa Severusa, o umysłach i chaosach, o zagraconych dziecięcych pokojach. Próbowała sobie wyobrazić, że na zewnątrz, za czerwonym murem, są powalone pnie drzew, ogromne głazy i niemiłosiernie szalejąca wichura. Chciała wprowadzić jak największy chaos do swego umysłu, gdyby tylko medalion nie zdołał jej ochronić. Niebo w jej umyśle przecięła potężna błyskawica, a Hermiona, która znajdowała się pośrodku tego muru, poczuła na swej skórze niemiłosierny chłód, jakby niewidzialne gwoździe pragnęły wbić się w jej ciało. Właśnie ktoś próbował złamać delikatną łunę, pomiędzy rzeczywistością, a jej umysłem.


Hermiona, która ledwo łapała oddech, stojąc pośrodku piętrzących się cegieł, poczuła palący ból. Jakby ktoś przyłożył do jej skóry rozgrzane do czerwoności żelazo. Złapała się za dekolt, gdzie spoczywał medalion z czasów Salazara Slytherina. To on płonął żywym ogniem. Czuła, jak wtapia się w jej skórę, krzyczała i wiła się w swoim umyśle, próbując ściągnąć go ze swej szyi, gdy nagle nie wiadomo skąd na twarzy Voldemorta ukazał się ból i zszokowanie. W następnej sekundzie niewidzialna siła odepchnęła go kilka metrów w tył, tak, że padł na łopatki, wypuszczając z dłoni różdżkę.


Udało się!, krzyknęła w myślach. Najbliżej stojący Śmierciożercy dopadli do swego pana, pomagają mu wstać. Hermiona gdyby tylko miała opanowaną magię bezróżdżkową, mogłaby przywołać do siebie swój magiczny patyk, mieć go w gotowości, gdyby tylko nagle Voldemort zawył z wściekłości. Rozejrzała się niepewnie. Większość ze zgromadzonych osób, krążyła wokół Voldemorta, więc czym prędzej upadła na kolana chwytając swą różdżkę. Zacisnęła kurczowo palce, będąc gotową do obrony, gdyby tylko czarnoksiężnik kazał ją związać i sprowadzić na dół do lochów, znajdujących się pod salonem Malfoy Manor. Lewą dłonią chwyciła za wsuwkę, którą miała wpiętą we włosy. Zacisnęła kurczowo palce na niej, przypominając sobie, że w każdej chwili zmienić się mogą one w sztylety, dając jej dodatkową ochronę. Widziała oczami wyobraźni opuszczony magazyn, w którym praktykowała zajęcia z profesor Torres. Jak rzuciła sztyletami w manekina, niszcząc go doszczętnie.


Kątem oka zauważyła, że przy jednym z filarów, stoi nieruchomo zamaskowana postać. Cały czas się jej uważnie przyglądała, nie poruszając się nawet o milimetr. Czyżby to był właśnie Severus?, pomyślała. Nie mogła dłużej się nad tym zastanawiać, gdyż Voldemort otrzepał swe szaty, robiąc raz jeden, raz drugi krok w jej stronę. Przełknęła spanikowana ciążącą gulę w gardle. Nie spodziewała się ujrzeć na twarzy czarnoksiężnika opanowania i czymś, co mogło malować się na kształt ekscytacji. Była pewna ujrzeć chorą wściekłość, a z krwistoczerwonych oczu buchające błyskawice. Zaklaskał kilkukrotnie, stojąc kilka metrów przed nią.


- Ciekawe, ciekawe – mrożący krew w żyłach głos, przetoczył się po salonie Malfoy Manor. - Bardzo ciekawe...

- Panie mam ukarać tę brudną szlamę? - zapiszczała Bellatrix, łasząc się u jego boku.

- Bello, trzeba z odpowiednim szacunkiem traktować naszych gości.

Zbliżył się o parę kroków, mając na ustach, trudny do opisania uśmieszek. Czuła, jak kolana ponownie zaczynają drżeć. Za nic nie potrafiła rozczytać tego czarnoksiężnika. Nie celował w nią różdżką, nie kazał jej ukarać, ani potraktować paskudnymi zaklęciami. Stał i przechylał głowę raz w lewo, a raz w prawo. Czuła, jakby właśnie Voldemort postradał zmysły. Bała się ruszyć nawet o milimetr, a co dopiero odezwać się, nie wiedząc, jak zareaguje mężczyzna. Zagryzła wargę niemal do krwi, czekając na następny ruch czarnoksiężnika, wciąż ściskając w lewej piąstce magiczną wsuwkę.


Zatrzymał się w odległości dwóch kroków od niej. Patrzył na nią z góry czymś na kształt pogardy, a jednocześnie ekscytacji. Czerwone oczy zabłysły niepokojącym blaskiem. Czuła, jak jej serce biło niczym dzwon, pragnąc wyrwać się boleśnie z piersi. Tętno wzrosło. Czuła, jak zaschło jej w ustach, a dłoń, w której dzierżyła różdżkę, drżała niebezpiecznie. Myślała jedynie o spoczywającym na szyi medalionie z czasów Salazara Slytherina, który już raz uratował ją przed niebezpiecznym przeciwnikiem.


Niespodziewanie Lord Voldemort zaśmiał się gardłowo, a wszyscy zgromadzeni Śmieorciożercy po chwili zawtórowali mu. Nagini również jakby odczuła zmianę atmosfery, gdyż zaczęła pełzać wokół nóg swojego pana, sycząc niebezpiecznie. Jedynie Hermiona stała na drżących kolanach, kompletnie nie rozumiejąc, co się dzieje, pośród jakiego bagna dane jej było przebywać. Czuła, jakby wszyscy wokół niej postradali zmysły, włącznie z Voldemortem na czele.


Przeniósł na nią swe zimne spojrzenie. Zrobił jeszcze jeden mały krok, stojąc tak, że czuła jego oddech na swojej twarzy. Nie zadarła głowy w górę, wzrok miała wlepiony w jego klatkę, nie mogąc uspokoić rozbieganego oddechu. Bała się, cholernie się bała. Poczuła, jak pochylił się, a jej nozdrza uderzył zapach palonego drewna. Bliskość, w jakiej się znalazł Voldemort, doszczętnie nią sparaliżowały, nie potrafiąc racjonalnie myśleć. Czyżby znów próbował wedrzeć się do mojego umysłu?, pomyślała spanikowana.


- Jeszcze się spotkamy...

Jego szept był tak przerażający, że poczuła, jak żółć zaczęła podnosić się w górę. Czuła rozgrzewające ją ciepło, jak miejsce, w którym spoczywał medalion, zaczął płonąć żywym ogniem, dokładnie takim samym, jak chwilę wcześniej, gdy Voldemort próbował wedrzeć się do jej umysłu. Ból stawał się nie do zniesienia. Chciała chwycić za zapięcie medalionu i zerwać go ze swojej szyi, czując, jak stapia się z jej skórą. Łzy zaczęły skapywać jej po policzkach, a warga, którą przygryzała, była pełna krwi. Dłoń, w której kurczowo trzymała wsuwkę, zacisnęła tak mocno, że paznokciami rozcięła skórę, czując, jak ciepła krew, muska jej dłoń.


Voldemort chyba już tego nie zauważył, bo odwrócił się za siebie, a jego ciemna szata powiała złowrogo. Wpatrywała się w posadzkę, czując jak jej skóra płonie żywym ogniem, jak pragnie krzyczeć, ale wiedziała, że nie była w stanie wydusić z siebie najmniejszego dźwięku, mając boleśnie ściśnięte gardło. Dzierżyła w dłoni różdżkę, czując, że już dłużej nie da rady, że skapituluje, będąc na przegranej pozycji.


- Torres zabierz naszego gościa – usłyszała jeszcze ten przerażający, srogi głos.

- Gdzie mój panie?

- Jak to gdzie? - zakpił. - Do Hogwartu. Postaraj się, aby przyjaciółka Pottera nie poinformowała nikogo o tym co miało miejsce.

- Oczywiście mój panie.

- Reszta ma zniknąć – wycedził przez zęby, rozpływając się w powietrzu, a miejsce, w którym płonął medalion na jej szyi, przestało jej w jakiś sposób przeszkadzać. Stało się zimne niczym lód.

- Rusz się Granger.


Profesor Torres chwyciła ją mocno za łokieć, ciągnąc do drzwi, przy których stał Glizdogon. Część Śmierciożerców zaczęła znikać, rozpływając się w powietrzu, a ci, którzy jeszcze zostali, spoglądali na nią łapczywie, spod srebrnych masek. Ciągnęła za sobą nogami, nie mając odwagi podnieść głowy. Uścisk kobiety nieco zelżał, jednak wciąż trzymała ją za łokieć, przedzierając się przez tłumy Śmierciożerców. Czuła jak trącają ją ramionami, wypluwając pogardliwie pod nosem: brudna szlama. Ponownie zagryzła, poranioną już wargę, czując kłębiące się w oczach słone łzy.


Wiedziała, że znalazły się w innym pomieszczeniu, gdzie na posadzce wiły się drogie dywany. Nie słysząc okrutnych szeptów i rozmów Śmierciożerców, nieco niepewnie podniosła głowę. Hol, w którym się znalazły otaczały portrety dawnych mieszkańców Malfoy Manor. Kątem oka zauważyła, jak drzwi samoczynnie otworzyły się przed nimi, a do środka wpadł zimny wiatr. Zanim zeszła z kobietą po krętych schodach odwróciła się ostatni raz za siebie. Z jednego z portretów spoglądał na nią nie kto inny jak Draco Malfoy. Zimne i wyrachowane spojrzenie było uwiecznione idealnie na magicznym płótnie, a platynowe włosy mieniły się w blasku pochodni. Żebyś tylko wiedział Malfoy co się dzieje w twoim domu, pomyślała z czymś na kształt skruchy względem Ślizgona, schodząc po krętych schodach.


***


Nie pamiętała drogi powrotnej do Hogwartu. Może tak naprawdę profesor Torres kolejny raz rzuciła na nią drętwotę oszczędzając jej widoków hrabstwa Wiltshire? Jednego była pewna, miękkość, na której się znalazła i zapach ziół mógł oznaczać tylko jedno. Była w domu. Otworzyła na półprzytomne oczy, a widok, który miała, ścisnął ją przyjemnie za serce. Jej Severus siedział na skraju kanapy, uważnie się jej przyglądając. Ubrany był w ciężką, elegancką szatę, którą już kiedyś miała okazję u niego widzieć. Ten łagodny wzrok, którym ją obdarzył, sprawił, że do jej oczu napłynęły łzy. Dopiero teraz poczuła, jak spięte mięśnie rozluźniły się, będąc przez ten cały czas gotowe do obronny. Była bezpieczna, przeżyła spotkanie z Voldemortem.


- Severus…


Wtuliła się w jego ciało, mocno go do siebie przyciągając, jakby chciała samą siebie przekonać, że to już koniec, że nie znajduje się w przerażających murach Malfoy Manor. W nozdrzach wyczuła mieszankę perfum, które należały tylko do niego. Chciała zostać w tej pozycji już na zawsze, wiedząc, że w ramionach Severusa nic jej nie grozi, że będąc z nim, będzie najbezpieczniejszą osobą na świecie, że…


- Nie jesteśmy sami – jej rozbiegane myśli przerwał szept Severusa. Niczym oparzona oderwała się od niego, widząc siedzącą w fotelu profesor Torres. W dłoni trzymała kieliszek z czerwonym winem, a ciemne oczy, były zmrużone. Zorientowała się już co nas łączy?, pomyślała raptem, czując rozpalone policzki. Chrząknęła, siadając na kanapie i opuszczając grzecznie nogi w dół. Zauważyła, jak wargi Severusa delikatnie zawędrowały w górę. Ten bez pośpiechu zajął miejsce obok niej na kanapie, chwytając za szkło ze złotym trunkiem.

- Wybacz mi Hermiono za kolejną drętwotę. Mam nadzieję, że czujesz się w porządku?

Jak się czuła? Nie była do końca pewna. Była rozerwana wewnętrznie. Wciąż czuła dziwne poczucie strachu i przerażenia. Mięśnie niby były już rozluźnione, jednak wciąż była gotowa do obrony, gdyby tylko ktoś zapragnął wkroczyć do kwater Severusa. Zdziwiła się, czując nagłą odwagę, której zabrakło jej w Malfoy Manor. Strach doszczętnie nią sparaliżował, odbierając poczucie własnej wartości.


Pomyślała o medalionie spoczywającym pod grubą warstwą golfa i tym, jak skutecznie obronił ją przed atakiem Voldemorta. Jej myśli powędrowały do momentu, kiedy czuła, jak jej skóra stapia się z naszyjnikiem, powodując przerażający ból, tak wielki, że myślała, że skona wśród Śmierciożerców. Chwyciła za skraj golfa, zaglądając na swój dekolt, ale jej skóra była w idealnym stanie, nie posiadała poparzenia ani niczego, co mogło wskazywać na wtopienie się naszyjnika z czasów Salazara Slytherina z jej skórą.


- Coś nie tak? - zapytał Severus, widząc jej nieco dziwne zachowanie. Spojrzała na niego, a potem na profesor Torres, nie będąc pewną, jak wiele kobieta wie. Czy Severus poinformował ją o mocy medalionu? Czy profesorka wiedziała, że posiada takowy medalion? Tego nie była pewna. Czuła, że ufa kobiecie, że Severus również otaczał ją nicią zaufania, ale jakiś głosik w jej głowie podpowiadał jej, że ten medalion jest tylko pomiędzy nią i Severusem.

- Skądże – nałożyła na usta nieco wymuszony uśmiech. - Jakaś nitka mnie drapie – wyjaśniła, poprawiając golf.

- Wydaje mi się, że Hermiona również potrzebuje nieco oczyścić głowę – profesor Torres wstała i jak niby nic, otworzyła barek Severusa wyciągając z niej kieliszek i butelkę z rubinowym płynem. Nalała podopiecznej alkoholu, podając jej eleganckie szkło.

- Dziękuję – skinęła głową, mocząc usta w czerwonym winie.

Czuła na sobie spojrzenie Severusa, jak skanował wzrokiem medalion ukryty pod warstwą golfa. Odwróciła na sekundę wzrok w jego stronę, dając mu do zrozumienia, że muszą o tym koniecznie porozmawiać. Delikatnie, wręcz niezauważalnie kiwnął głową, zgadzając się z nią. Poprawiła się na sofie, kolejny raz przechylając kieliszek do ust. Alkohol przyjemnie otulił jej struny.


- Nie chcę tego mówić, ale jestem pewien, że cudem wyszłaś żywa ze spotkania z Czarnym Panem – głos Severusa był poważny, bez kpiny czy ironii. Wyczuła również delikatną nutkę troski.

- Zastanawia mnie tylko w jaki sposób Hermiona odepchnęła go z taką siłą, bez użycia różdżki...

- Profesor Snape jest bardzo dobrym nauczycielem, to on pomógł mi opanować oklumencję i pokazał, jak bronić własnego umysłu, profesor Torres – powiedziała, spoglądając na kobietę. Czarownica jedynie uśmiechnęła się z delikatnym błyskiem w oku, zamaczając usta w rubinowym płynie. Czyżby wiedziała, jak naprawdę do tego doszło?, pomyślała Hermiona. - Co miał na myśli, że miała się pani postarać, by nikt nie dowiedział się co miało miejsce w Malfoy Manor?

Kobieta spojrzała to na Severusa, to na Hermionę biorąc nieco głębszy wdech. Odłożyła kieliszek na stolik. Założyła nogę na nogę, składając dłonie w wieżyczkę. Jej mina stała się poważna, a oczy utraciły blask, który jeszcze chwilę wcześniej się tam skrył.


- Czarnemu Panu chodziło o to, żebym sprawiła, byś nie znalazła w sobie odwagi, by poinformować kogokolwiek, co miało dziś miejsce. Zaczynając od Dumbledore'a, a kończąc na twoich przyjaciołach. Czarny Pan jasno dał mi do zrozumienia, że mam pełne prawo do użycia na tobie paskudnego, czarno magicznego zaklęcia, lub poprzez czyste zastraszenie cię, by przez myśl, nie przyszło ci wyjawienie prawdy. Tylko nasza trójka wie co tak naprawdę, miało dziś miejsce. Nie bój się mnie Hermiono, nie zrobię Ci żadnej krzywdy.

- Nie wykona pani zadania nakazanego przez Voldemorta?

- Nie – powiedziała, kiwając przecząco głową. - Nie chcę zrobić ci krzywdy, nie mogę…


Jej wzrok powędrował w stronę Severusa, jakby chciała mu przekazać, że bierze na siebie pełną odpowiedzialność za swoją decyzję. A Hermiona dopiero zdała sobie sprawę, że Severus jest mentorem Ariany, że pilnuje jej i może ponieść za nią każdą, nawet najmniejszą karę. Już dziś Voldemort zaatakował kobietę, nie posiadając żadnych skrupułów. A co jeśli Severus następnym razem również zostanie ukarany?, pomyślała przerażona.


- Nie zgadzam się, proszę zrobić coś, cokolwiek…

- Hermiono...

- Profesor Torres, a jeśli dowie się, że nic pani nie zrobiła? Jak pani się wytłumaczy? Jasno dał do zrozumienia...

- Ariano – to był Severus, którego głos był cichy i spokojny. - Wystarczy, że zastraszysz pannę Granger, wiemy, że i tak nie pójdzie z tym do nikogo. Musimy mieć podkładkę, gdyby tylko Czarny Pan zapragnął wedrzeć się do twojego umysłu, kontrolując go.

Severus miał rację, a z tym Ariana musiała się zgodzić. I chociaż groźby słowne nie chciały przejść jej przez gardło, tak musiała, wiedząc, że może ich to uratować w przyszłości. Wstała z fotela, wyciągając przed siebie różdżkę. Wycelowała nią w klatkę Granger, wbijając ją boleśnie w skórę. Pochyliła się, a ciemne oczy, pokrył mrok. Hermiona musiała przyznać, że kobieta potrafiła grać, w sekundę zmieniając swą osobowość.


- Granger, nie radzę ci pisnąć słówka o tym co miało miejsce dziś. Spróbuj tylko otworzyć usta, a postaram się, aby Weasleyowie nie mieli dachu nad głową. Chyba nie chcesz usłyszeć, że rodzice twoich przyjaciół, zginęli w nieszczęśliwym wypadku?


Chociaż wiedziała, że do tego nie dojdzie, słowa profesor Torres sprawiły, że przez jej kręgosłup przeleciał zimny dreszcz, a na karku pojawiło się parę kropelek potu. I chociaż była to gra, którą musiała odbyć kobieta, Hermiona wiedziała, że gdyby tylko spadł włos z głowy Weasleyom czy Harry’emu nie wybaczyłaby sobie tego do końca życia. Obiecała samej sobie, że będzie ich chronić. I zrobi to, nawet za najwyższą cenę. Weźmie na siebie całe zło tego świata, aby tylko zapewnić im bezpieczeństwo.


- Co przed odejściem mówił do ciebie Voldemort? - zapytał Severus, wyrywając ją boleśnie z rozmyślań.

- Powiedział, że jeszcze się spotkamy… - odpowiedziała.


Severus w ułamku sekundy pobladł, a jego ciemne, czarne oczy stały się martwe. Ariana chwyciła za kieliszek, odwracając wzrok w stronę kominka. Zawiesiła spojrzenie na buchających językach ognia, nie odzywają się ani słowem. Hermiona poczuła przepływający po plecach zimny dreszcz. Coś było nie tak, tego była pewna.


- Co się dzieje? - zapytała, czując jak jej własne dłonie, zadrżały niebezpieczne.

- To dopiero początek naszych kłopotów… - głos Severusa echem zadudnił jej w uszach.





 ~*~


Dzień dooobry! ♥

Bardzo się cieszę, że mogę gościć Was ponownie w moich skromnych progach 💕 Minął równy miesiąc od publikacji ostatniego rozdziału. Mam nadzieję, że zbliżające się ku końcowi wakacje mijają Wam przyjemnie. Jak spędzacie wolny czas? 🤗 Pracowicie, czy leniwie? 🙈 Jestem dość zadowolona z początku rozdziału, zważając, że jest to druga wersja, którą napisałam. Pierwszą stworzyłam wcześniej, ale wciąż coś mi w niej nie pasowało, coś było nie tak. Przyznam się uczciwie, że końcówka już słabiej mi podchodzi, ale robiłam, co mogłam. Siedziałam od dłuższego czasu nad tym rozdziałem i wiedziałam, że nie jestem w stanie więcej z siebie dać. Mam nadzieję, że mimo wszystko da się w miarę przebrnąć przez ten rozdział 🙈


Co sądzisz o nowym rozdziale? Śmiało zostaw swoją opinię w komentarzu! 👊 Będzie mi bardzo miło, przeczytać parę słów od Ciebie 🤗


A gdybyś tylko miał/a ochotę na dodatkową porcję Sevmione, zapraszam Cię na moje drugie opowiadanie: Hermiona i Severus - a kiedy przyjdzie czas.


Nie może Cię tam zabraknąć! Nowy rozdział już na Ciebie czeka 🥰


Wypatruj sowy, kolejny rozdział tuż, tuż. Do usłyszenia! 🙈 Ściskam, Jazz ♥



P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.