środa, 25 września 2013

Rozdział 36

     Od wczesnego ranka profesor Snape chodził po swoim komnatach niczym huragan, a jego czarna peleryna powiewała za nim jak skrzydła nietoperza. Kiedy panna Granger opuściła jego sypialnie, nie marnował czasu. Zamknął czytaną książkę, wychodząc po cichu z pokoju, aby nie zbudzić dziewczyny i dostał się do swojej prywatnej biblioteki. Na pierwszy ogień poszedł kubek zaparzonej mocnej kawy, który od kilku dni zastępował mu błogi sen. Stanął przed regałem książek, które ciągnęły się wzdłuż całej ściany. Gdyby panna Granger je ujrzała, zapewne dostałaby oczopląsów zachwycona jego kolekcją. Przejechał palcem po grzbietach okładek, natrafiając na delikatne, chropowate, gładkie, a czasem nawet wywołujące lekkie ciepło pod palcami, z których aż zionęło Czarną Magią. Kto jak kto, ale Snape miał ich spory arsenał. W jego ręku znalazło się pięć opasłych ksiąg. Zasiadł za biurkiem, zamoczył usta w gorącym napoju i otworzył pierwszą księgę.


    Po dwóch godzinach nie znalazł absolutnie żadnego powiązania ze łzami panny Granger. Machnął różdżką, odsyłając księgi na ich miejsce i przywołał do siebie tą, którą zostawił w swojej sypialni. W jego dłoni znalazła się mała książeczka z pozoru zwykła, niepozorna, niczego sobie. Otworzył na stronie, na której skończył i rozsiadł się w fotelu, zagłębiając się w lekturze.


***


    Pergaminy leżące na biurku zostały zapisane wszystkimi notatkami czy spostrzeżeniami Mistrza Eliksirów. Na wierzchu leżała książka, nie ta mała, niepozorna, ale z działu Klątw. Całe jego wczorajsze zauroczenie wyglądem Gryfonki w jego ciemnozielonej koszuli, odkrywającej zgrabne nogi i ten niewinny uśmiech, prysło niczym bańka mydlana. Długimi palcami, których pozazdrościłby mu niejeden mugolski pianista, przeczesał swoje kruczoczarne włosy. Opróżnił kubek chłodnej już kawy i natrafiając na fusy, skrzywił się niemiłosiernie. Na swoje szczęście, albo i nie, odkrył zagadkę krwawych łez dziewczyny. Nie mógł sobie teraz zaprzątać głowy seksownym wyglądem panny Granger. Musiał powiadomić Albusa o swoim, jakże cudownym, odkryciu, ale to dopiero po południu, po tym, jak wyśle sowę do Minerwy.


    - Cholera - tak podsumował swoje odkrycie.


    Podniósł się ze skórzanego fotela, przeciągnął niczym lew gotowy do skoku i wyszedł ze swojej biblioteki. Dłonie zacisnął w pięści, chowając je za sobą, by choć troszkę uspokoić ich drżenie. Spędził wśród ksiąg całą noc, nie zmrużając oka, jak to miał w zwyczaju od kilku dni. Gryfonka siedziała w jego koszuli na łóżku, otulając kolana ramionami, smętnie wpatrując się w zielony dywan. Chrząknął, więc podniosła na niego wzrok. Ich spojrzenia się spotkały, jej było lekkie i nieobecne, a jego dominujące, przeszywające na wylot.


    - Do kuchni panno Granger – powiedział beznamiętnie na powitanie.

    - Jest to konieczne? - znów utkwiła spojrzenie w podłodze.

    - Oczywiście - uniósł jedną brew ku górze. - Sowę ci wysłać?

    - Idę profesorze. - jęknęła cicho i poszła za nim do kuchni, ciągnąc za sobą nogami. Zajęła swoje zwyczajowe miejsce przy stole i z lekką paniką wpatrywała się w kolejną dawkę eliksirów do spożycia. Czuła jak supeł zaplątuje się boleśnie w jej żołądku. Zerknęła na swojego nauczyciela i zarejestrowała, że ma na sobie to samo ubranie co wczoraj, potargane włosy i jeszcze większe sińce pod oczami, które sprawiały, że chciała zadać kolejną dawkę pytań, związanych z wyglądem i dziwnym zachowaniem mężczyzny. - Muszę to przyjmować?

    - Granger, musisz od rana zadawać głupie pytania?! - spojrzała na niego, a żyłka drgała mu nerwowo. Oj nie dobrze. Snape jest zły, pomyślała - Pij.

    - To okropnie pachnie - skrzywiła się.

    - Wczoraj nie narzekałaś - zauważył. Dziewczyna wlała kilka kropel, po czym przyłożyła sobie rękę do ust i wybiegła z kuchni z prędkością Błyskawicy. Snape rzucił ścierkę, którą aktualnie trzymał w ręce na podłogę, zaklął pod nosem o braku szacunku dla jego osoby i szybkim krokiem udał się za dziewczyną. Stanął w drzwiach łazienki niczym sparaliżowany, patrząc, jak Hermionę przechodzą kolejne fale okropnego kwasu. Nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji i nie był pewny, co powinien zrobić. W końcu podszedł do dziewczyny, uklęknął za nią, a następnie przytrzymał jej włosy i zaczął głaskać po plecach, przy okazji wyzywając się w myślach od mięczaków.

    - Niech pan... - kolejna fala - ...idzie stąd.

    - Granger, ja za ciebie nie będę wymiotował, więc skup się na tym co robisz i nie gadaj - powiedział oschle. Po kilku ciężkich minutach dziewczyna wyciągnęła bladą twarz ze śladami krwawych łez z toalety i usiadła na podłodze, trzymając się za brzuch. Mężczyzna podał jej szklankę zimnej wody, wypłukała usta, po czym przemyła twarz w umywalce. - Jeśli nie masz już głowy w toalecie, wypij to. Zahamuje kolejne wymioty - przywołał do siebie mały, niebieski eliksir.

    - To śmierdzi! - odsunęła flakonik od siebie na odległość ręki.

    - No raczej, że nie pachnie - warknął. Dziewczyna odsunęła się pod wannę od niego i tego okropnego eliksiru. Snape przeklinał Merlina i jednocześnie prosił go o wybaczenie za to, co zaraz miał uczynić. Uklęknął przy dziewczynie i złapał ją za brodę, siłą otworzył usta i wlał całą zawartość eliksiru. Wyrywała się mu, ale był on silniejszy i w końcu musiała przełknąć lek. - Uparta jesteś. Teraz do łóżka.


    Posłała mu oburzone spojrzenie i podniosła się, by po chwili wylądować w jego ramionach, będąc wypłukaną z jakichkolwiek sił witalnych. Snape wzniósł oczy ku niebu, posłał stertę przekleństw i wziął ją na ręce, zanosząc do łóżka, szczelnie przykrywając kołdrą. Przyjęła serię eliksirów, których nie zdążyła zażyć w kuchni pod groźbą utraty przez Gryffindor wszystkich zebranych punktów. Mistrz Eliksirów zasiadł w fotelu przed kominkiem z kubkiem gorącej kawy, kątem oka obserwując dziewczynę, która cała drżała. Dorzucił drewna do komina, przykrył ją jeszcze jednym kocem, a ona nadal trzęsła się jak galareta. Zaaplikował jej więc Eliksir Rozgrzewający i Eliksir Słodkiego Snu, po którym dziewczyna odpłynęła w objęcia Morfeusza.


***

    Omiótł wzrokiem ostatni raz swój salon, posyłając groźne spojrzenie najmłodszej latorośli Weasleyów, i zniknął w płomieniach. Czarodziej w czarnej szacie, którą pokrywał popiół wyszedł, z kominka i usiadł w fotelu naprzeciwko dyrektora. Strzepnął szary proszek z ciemnego materiału i spojrzała na Albusa, który uśmiechnął się wesoło, wrzucając cytrynowego dropsa do ust. Przez dziesięć minut mężczyźni na siebie spoglądali, a raczej to Snape miał mord w oczach na wszystko, co się rusza, zwłaszcza na ręce dyrektora, która wędrowała po kolejnego dropsa. Wziął kilka głębszych wdechów na uspokojenie i wstał, przechadzając się po gabinecie, a czarna szata powiewała za nim mrocznie.


    - W moich komnatach jest panna Weasley – warknął przez zęby, oburzony całą tą sytuacją.

    - Severusie, ale to ty poprosiłeś Minerwę, aby przekazała córce Artura, że ma pilnować panny Granger podczas twojej nieobecności - upomniał go staruszek, spoglądając na niego znad okularów połówek.

    - Wolę ją niż Pottera – skrzywił się z odrazą na samą myśl o znienawidzonym chłopcu z blizną.

    - Co ustaliłeś? - ton głosu staruszka zmienił się diametralnie. Jego mina spoważniała, a on sam oparł się w fotelu, łącząc razem koniuszki palców. Czarnowłosy mężczyzna mruknął kilka niezrozumiałych słów i wzniósł błagalnie oczy ku niebu.

    - Na łzy mam już eliksir, potrzebuję tylko czasu na uważnie go. Albusie mamy problem, na pannie Granger wisi klątwa.

    - Nikt nie słyszał o klątwie Szyszymory - Snape dziękował Merlinowi, że nie musi tłumaczyć wszystkiego dyrektorowi. W końcu był to Albus Percival Wulfric Brian Dumbledore. - Myślałem o tym kilka dni, ale wciąż nie mam rozwiązania, co ci się udało ustalić?

    - Szyszymora zwiastuje śmierć, którą panna Granger oszukała, chcąc poświęcić własne życie, by uratować pana Stonera. Ta istota nie może pojąć intencji panny Granger, którą okazała w Zakazanym Lesie. Śmierć nie do końca przegrała swoją walkę, broni się cały czas. Ukazała się jako krwawe łzy, ale w obecnej sytuacji to nasz najmniejszy problem. Jednym z ataków Szyszymory jest klątwa na pannie Granger, która pewnego dnia ją zabije - przeczesał palcami swoje czarne włosy i spojrzał uważnie na dyrektora. - Zostało jej niewiele czasu, Albusie.

    - Wiesz co robić, prawda?

    - Trzeba pannie Granger podarować nowe życie - skrzywił się lekko. 

    - Panna Granger uratowała życie, jest także spekulacja, aby one je podarowała.

    - Ona nie może być w ciąży! - oburzył się mężczyzna. - To jest dziecko. Nie chcesz, chyba by dzieci rodziły dzieci? Albusie, nie możemy czekać dziewięciu miesięcy, aż urodzi, bo sama może w tym momencie umrzeć! - westchnął i usiadł w fotelu. 

    - Nie chodzi tu o dziecko i ciążę - wtrącił się łagodnie starzec. - Panna Granger musi znaleźć miłość, Severusie. - uśmiechając się z pogodnymi iskierkami w oczach. - Kiedy ją znajdzie, klątwa minie. Szyszymora chciała zabrać jej życie. Ona w jakiś sposób wygrała ze śmiercią, a ostateczny cios jej zada, gdy poczuje, że jest kochana. Narodzi się w niej nowe życie, zacznie się nowa karta jej historii.

    - Ma rodziców, Pottera i Weasleyów - warknął.

    - Miłość kobiety i mężczyzny mój drogi. Ty nim zostaniesz.

    - Że co?! - spojrzał na niego zszokowany. - Naprawdę zwariowałeś! Jak to sobie wyobrażasz: ja, jako nauczyciel, mam dawać uczennicy żmudną nadzieję, że ją kocham?! - krzyknął. Nie mógł uwierzyć, że dyrektor namawia go do romansu z uczennicą i do tego Gryfonką. Merlinie uwierzyłbyś?

    - Właśnie tak, mój drogi. Przypomnę ci, że to Hermiona wyczarowała patronusa i nakazała mu, aby tobie przekazał wiadomość, gdzie się znajduje. Ty po nią poszedłeś i ją stamtąd zabrałeś. To ty zniszczysz klątwę panny Granger, kiedy to nastąpi...

    - Mam z nią zerwać i nic nie mówić, tak? - był już zirytowany pogodnym humorem staruszka.

    - Tak będzie lepiej. Nie pytam się, czy się zgadzasz, czy nie, ponieważ to jest rozkaz. Masz uratować pannie Granger życie. W międzyczasie uwarz eliksir na jej łzy, aby myślała, że już jest dobrze.

    - Nienawidzę cię.

    - Słyszę to prawie codziennie, mój drogi - uśmiechnął się promiennie, przypominając mu Murry'ego. Wściekły Snape zniknął w płomieniach ognia, a dyrektor poprawił okulary na nosie, które mu zjechały. Znikając za dębowymi drzwiami, uniósł kąciki ust w górę, wiedząc, że Severus otrzyma trochę ciepła, które na pewno podaruje mu panna Granger. 


***


    Po kolacji Mistrz Eliksirów zasiadł przy stoliku, sprawdzając tym razem zadania domowe pierwszorocznych. Hermiona leżała na boku, wpatrując się w zgarbioną sylwetkę nauczyciela. Wypuściła powietrze ze świstem, próbując ułożyć w głowie zdarzenia ostatnich kilku dni. Dlaczego Kevin wszedł do Zakazanego Lasu, choć dobrze wiedział, że wstęp jest absolutnie wzbroniony? Może ktoś go zmusił? Może zrobił to z ciekawości albo raczej głupoty? Jedna rzecz nie dawała jej spokoju, musiała dać upust okropnym myślom i porozmawiać z profesorem, mając nadzieje, że on rozwiąże jej wątpliwości.


    - Profesorze?

    - Słucham Granger - odwrócił się spoglądając w jej stronę.

    - Mogę zadać pytanie? - zapytała niepewnie, układając na nowo głowę na poduszce.

    - Jeśli musisz – westchnął, odkładając czarne, eleganckie pióro na stolik.

    - Ja nie wiem, jak znalazłam się w szkole. Ktoś mnie tam przyniósł?

    - Tak - potwierdził krótko.

    - A wie pan kto?

    - Tak się składa, że wiem.

    - Proszę mi powiedzieć - spojrzała na niego błagalnie.

    - Nie widzę takiej potrzeby - powrócił do sprawdzania prac uczniów.

    - Panie profesorze - jęknęła - Czy ja proszę o tak wiele? Chcę tylko wiedzieć, kto mnie zaniósł do pani Poppy.

    - Ja.

    - Co? - aż usiadła na łóżku, a szczęka jej opadła. Szybko musiała zamknąć usta, bo z tą miną wyglądała niezbyt inteligentnie.

    - Ja cię tam zabrałem - stwierdził, jakby to było oczywiste, a potem nadeszło coś, czego się nie spodziewał.

    - Dziękuję - jej słowa były szczere, spojrzenie intensywne, a słodki uśmiech nawiedził jej bladą twarz. On tylko kiwnął głową, zajmując się pracami uczniów.

    - Dlaczego twój patronus przemówił do mnie, a nie do Minerwy czy Pottera? - zapytał kilka minut później, powracając pamięcią do momentu, kiedy Albus mu to uświadomił.

    - Tak jakoś... no ten... - jąkała się.

    - Kto jak kto, ale ty nie umiesz kłamać, Granger - zauważył, odkładając ostatni pergamin na stolik. - Co się stało, kiedy wyczarowałaś patronusa?

    - Nic. Absolutnie nic, profesorze.

    - Kłamiesz - obdarował ją chłodnym spojrzeniem, bez iskierek ciepła w środku.

    - Ja nie kłamie, tylko to nie jest tak ważne - utkwiła wzrok w tafli herbaty w kubku, który stał na stoliku i stwierdziła, że ten widok jest lepszy niż jej zły profesor.

    - Mów, Granger - rzucił oschle, a ona mimowolnie zadrżała, słysząc ton jego głosu. Co jak co, ale nawet warczenie z jego strony powodowało u niej szybsze bicie serca.

    - B-Bo ja... pomyślałam...

    - O czym? - naciskał.

    - O takim tam... pyszna herbata, profesorze. Mogę jeszcze jeden kub...

    - Gryffindor traci dziesięć punktów, a ty Granger nie zmieniaj tematu, tylko mów, o czym pomyślałaś wyczarowując patronusa.

    - Opanuprofesorze - bąknęła szybko, wpatrując się w swoje dłonie.

    - Powtórz, bo chyba nie zrozumiałem - podniósł się i oparł o szafkę, z której miał dobry widok na jej zagubioną twarz.

    - Pomyślałam o panu, profesorze.


    Spojrzał na nią tak, jakby widział ją pierwszy raz. Czekoladowe oczy przepełnione smutkiem po całym wyznaniu, a kasztanowe włosy bezwładnie opadały na kruche ramiona. Odwrócił wzrok, spoglądając gdzieś w ścianę. Nic nie odpowiedział, tego było za dużo, nawet jak na niego. Wyszedł z salonu, kierując się do składziku, a jego szata powiewała za nim jak skrzydła nietoperza. Jego wzrok błądził po półce, na której były ustawione różnej wielkości słoje i słoiki. Przesunął słój, w którym były suszone liście mandragory i chwycił mały czarny słoiczek.


    - Siadaj na kanapę - rzucił wychodząc ze składzika. Hermiona wstała i pociągnęła w dół koszulę, mimo że i tak była długa. 

    - Co to?

    - Podnieś rękaw.

    - Po co?

    - Podnieś rękaw, Granger - warknął nie patrząc na nią. Nie mógł czekać na jej powolne ruchy, więc sam  go podwinął, może trochę zbyt ostro.

    - Mógłby pan być trochę ostrożniejszy - oburzyła się, a on dopiero ocknął się z transu. Zobaczył na jej skórze ślady po paznokciach. - Trapi coś pana. - zauważyła.

    - Teraz ściągnę ci bandaż.

    - Profesorze, coś się stało? Zachowuje się pan inaczej... - spojrzała na jego kamienną twarz. Przez chwile zabłądziła w jego czarnych oczach, które były nieobecne. Wtedy coś w niej pękło.

    - Zaaplikuje ci specjalną maść - powiedział smętnym głosem, ściągając jej bandaż.

    - Mocno mnie dziabnął - powiedziała, patrząc na cztery rozcięcia na ramieniu. Zmieniła temat, wiedząc, że i tak jej nie powie. Przejechała opuszkami palców po różowej bliźnie i cicho westchnęła. 

    - Może być zimne - zamoczył palce w maści i delikatnie przejechał po czterech bliznach, masując jej ciało. Hermiona wciągnęła powietrze, czując jego dotyk na swojej skórze. Był tak blisko niej, że jego kruczoczarne włosy opadało na jej ramię. Podniosła niepewnie wzrok, a na moment ich spojrzenia się spotkały. Trwało to tylko kilka sekund, nim Snape opuścił pierwszy wzrok wpatrując się w jej ramię - Blizny nie znikną całkowicie, ale nie będą tak drastycznie rzucać się w oczy - położył jej gazę na ramię, potem owinął bandażem i kazał odejść do łóżka.


    Usiadł w fotelu i chwycił porannego Proroka Codziennego. Otworzył na przypadkowej stronie, natrafiając na artykuł Rity Skeeter dotyczącego incydentu w Zakazanym Lesie. Omiótł wzrokiem tekst, natrafiając na stek bzdur i kłamstw. Potem przewrócił kilka kartek dalej, a jego wzrok natrafił na nagłówek sportowy, informujący o nowych wynikach meczu Quidditcha. Tylko udawał, że pożera zachłannie tekst artykułu, jednak cały czas ukradkiem spoglądał na usypiającą dziewczynę, która kilka minut później spała już spokojnie. Jej klatka piersiowa równomiernie się podnosiła i opadała, kosmyk włosów znalazł się na jej bladym policzku, a nos marszczyła przez sen. Miał ją w sobie rozkochać, dać jej miłość, a potem porzucić jak nic niewartą zabawkę. Nie wiedział, jak ma to uczynić. Był pewien jednego, musi się pośpieszyć, bo w innym przypadku panna Granger umrze.




- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -  

Kochane Miśki  ♥


Po ponad 4 tygodniach, witam Was kochani z nowym już 36 rozdziałem  :3  Na samym początku chcę Wam ogromnie podziękować za ponad 50 komentarzy pod poprzednim rozdziałem. W życiu bym się tego nie spodziewała  ^^ Musicie wiedzieć, że każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny i to ogromnie pomaga mi w pisaniu  ;*  Jeśli już jestem przy podziękowaniach chcę zauważyć, że pobiliście licznik ponad  31.000 wyświetleń  To jest tylko Wasza zasługa a ja ogromnie Wam dziękuję za to!  <3

Emm... rozdział  :_:  Więc tak... chciałam najbardziej skupić się i opisać jak najlepiej scenę w gabinecie dyrektora. Chciałam aby emocje aż biły z tego rozdziału i byście mogli je trochę poczuć i wczuć się w sytuację bohatera. Ale znów coś mi nie wyszło chyba za często to się dzieje u mnie  O.o

Może ktoś z Was zauważył ale jeśli nie to pragnę oznajmić, że na górze po prawej stronie  jest 'Prorok (Nie) Codzienny'. Tam będą umieszczane informacje dotyczące postępów w rozdziałach, czyli będę tam umieszczać informację o datach opublikowania danego rozdziału ^.^  Wszystko będzie na bieżąco. Więc nie pytajcie się mnie co chwilkę, kiedy nowy rozdział tylko zajrzyjcie Miśki do Proroka, a tam będą aktualne informacje na Was czekały  :3 


Mówiłam, że Was kocham?  <3