poniedziałek, 3 października 2016

Rozdział 46

Kłęby pary wydostawały się z czerwonego pociągu, Hogwartu Express, który gnał przez zaśnieżone góry, zostawiając w tyle wioskę Hogsmeade. Prefekci zajęli przeznaczony dla nich przedział i rozłożyli się wygodnie na kanapach, popijając kremowe piwo. Ich wagon był większy od pozostałych: zawierał dwie duże bordowe kanapy, stolik na środku, na którym leżało po kilka numerów Żonglera i Proroka Codziennego oraz barek, w którym znajdowało się kremowe piwo, oranżada i chłodzone puddingi.


– Draco... – odezwała się Pansy Parkinson, która przysiadła się obok niego, zakładając nogę na nogę.

– No? – odpowiedział, przelewając ostatnie krople kremowego piwa do ust.

– Widziałeś naszego staruszka? – jej głos zmienił się diametralnie ze słodkiego na podekscytowany. Zaciekawiona Hermiona opuściła niżej Żonglera i spojrzała na dwójkę Ślizgonów. O kogo im chodziło? Czy tak nazywali Dumbledore’a?

– I co z nim? – leniwie wyciągnął długie nogi przed siebie.

– Co z nim? – huknęła, patrząc z niedowierzaniem na chłopaka, a jej oczy zwęziły się złowrogo. – Tańczył z szlamą! – Draco wyglądał tak, jakby słowa dziewczyny nie stanowiły dla niego większego znaczenia. Dean zerknął na Hermionę, która właśnie poczerwieniała na twarzy.

– Masz z tym jakiś problem? – zapytał Malfoy, a Hermiona spojrzała na niego z zaskoczeniem.

– Słucham?! – Parkinson podniosła się z siedzenia. – Tańczył z tą SZLAMĄ! – wrzasnęła, wskazując z odrazą na pannę Granger, która już stała, a Żongler, który chwilę temu był w jej dłoni, teraz leżał pod jej butem. Krzywołap, który cały czas siedział przy niej na kanapie, nagle prychnął złośliwie i czmychnął przez szparę w drzwiach.

– Ty... – syknęła Hermiona i szybkim krokiem podeszła do Pansy, przyciskając ją do zimnej szyby, a różdżkę wbiła w jej bladą szyję.

– Zostaw ją! – zareagował Thomas, szarpiąc Gryfonkę za ramię. – Nie jest tego warta! – Parkinson zmierzyła prefekta spojrzeniem, odwróciła wzrok na Granger i wybuchła gromkim śmiechem.

– No co, szlamciu?

– Hermiona! – warknął Dean, odciągając dziewczynę. Pansy zaczęła się śmiać na całe gardło, co przypominało rechot Bellatrix Lestrange. Ta myśl nie spodobała się Hermionie, więc odgoniła ją czym prędzej.

– Przestań – warknął Draco przez zęby, chwytając w stalowy uścisk Ślizgonkę. Przez długi czas patrzyli na siebie, a z ich oczu leciały gromy. Pozostali prefekci przyglądali się całej sytuacji, nie wiedząc, co zrobić.

– Draco... No co ty? – głupi uśmieszek zniknął z jej twarzy, ustępując miejsca zdziwieniu.

– Powinniśmy iść na patrol – wypaliła Cho Chang, przerywając napiętą atmosferę.

– Pożałujesz – warknęła Hermiona w stronę Ślizgonki. Chwyciła pusty koszyk i wyszła na korytarz, rozglądając się na prawo i lewo. – Krzywołap! – krzyknęła. – Nie widzieliście kota? – zapytała drugorocznych Puchonów, których spotkała na korytarzu, jednak oni pokręcili przecząco głowami i poszli dalej.





Zaglądała do każdego przedziału, szukając kota pod siedzeniami i nawołując go przy zdziwionych spojrzeniach większości uczniów. Pytała nawet starszą panią, pchająca wózek ze słodyczami, lecz ona też go nie widziała. Zniechęcona, smutna i zła weszła do pustej toalety. Zamknęła zamek i oparła się o drzwi, unosząc w bezradności głowę. Blade światło padało na jej twarz, ukazując zaszklone oczy. Zaczęła płakać, mocząc przy tym swój szkolny mundurek. W tym momencie pałała taką nienawiścią do Pansy Parkinson, jak nigdy wcześniej. Od ściskania palców na różdżce pobielały jej knykcie.


Spojrzała w lustro. Zaczęła przypominać tę Hermionę, która jeszcze niedawno osuwała się na nogach z braku sił, twarz miała bladą, a usta spuchnięte od ich przygryzania. Poczuła, że słodka, ciepła krew sączy się z jej wargi, więc natychmiast przestała ją gryźć, nieświadoma tego, że odkąd wyszła z przedziału prefektów, cały czas to robi. Zmyła czerwony płyn z brody i poprawiła włosy, które wyszły jej z jeszcze niedawno idealnego warkocza. Pisnęła, kiedy w palcach zostało jej kilka włosów. Znów się zaczęło!, pomyślała. Była pewna, że eliksiry, które dostała od Severusa, podziałają. Działały, ale zbyt krótko. Severus... Przymknęła powieki, oddychając powoli. Czuła jakby stał za nią i składał pocałunki na jej szyi, czuła jego oddech na karku. Zacisnęła ręce na umywalce, wypuszczając powietrze z ust. Tej nocy czuła się jak w raju. Przez jej twarz przemknął cień uśmiechu, a na jej policzkach pojawił się szkarłatny rumieniec, kiedy wszystko zaczęło przelatywać jej przed oczami ze ścisłością fotograficzną. 

 

Poczuła na twarzy zimny powiew, a za nią jakby coś skrzypnęło. Otworzyła oczy, widząc w lustrze tuż za nią parę ciemnych oczu, świdrujących ją spojrzeniem, haczykowaty nos i czarne włosy do ramion. Przełknęła ślinę, obejrzała się przez ramię, ale jego nie było. Szybko spojrzała ponownie na lustro, ale w odbiciu była tylko ona. Wydawało mi się...

 

Natarczywe pukanie przywołało ją do świadomości. Ktoś zaczął szarpać nachalnie za klamkę i usłyszała podniesione głosy tuż zza drzwiami. Złapała koszyk Krzywołapa i przekręciła kluczyk w zamku, otwierając drzwi.


– No w końcu! – powiedziała jakaś dziewczyna z Hufflepuffu, niecierpliwie zaglądając do środka.

– Wolne – odpowiedziała beznamiętnym tonem Hermiona, kierując się w stronę przedziału, w którym jeszcze nie szukała Krzywołapa.

– Witaj. – usłyszała znajomy głos. Dziewczyna z długimi włosami, kolczykami z rzodkiewek i wielkimi, rozmarzonymi oczami wyrosła jakby spod ziemi.

– Cześć, Luna.

– Jak się masz? – przyciskała do piersi magazyn Żonglera; wielki napis na okładce głosił, że wewnątrz można znaleźć parę darmowych widmookularów.

– Luna, ja... – zaczęła nerwowo rozglądać się wokół.

– Wyglądasz jakoś dziwnie – oznajmiła Luna, wyciągając z Żonglera psychodeliczne okulary. – Dopadł cię gnębiwtrysk? – dodała ze współczuciem, zerkając na Hermionę spod okularów, przekrzywiając przy tym głowę w bok.

– Co...?

– Gnębiwtrysk... One są niewidzialne, wlatują przez uszy i mieszają ludziom w mózgu – oznajmiła rozmarzonym głosem, jakby mówiła o jutrzejszej pogodzie.

– Nie wydaje mi się – powiedziała lekko zakłopotana. Wczoraj Krukonka również o nich wspomniała kiedy wszyscy stali na balkonie, ale nie chciała dopytywać czym są gnębiwtryski, teraz zagadka się rozwiązała. – Luna, ja naprawdę nie mogę rozmawiać... Muszę znaleźć Krzywołapa, gdzieś mi uciekł.

– Ach, Krzywołap...

– Widziałaś go może? – dodała z nadzieją. – Szukałam go już chyba wszędzie.

– Nie sądzę... Chodź, poszukamy go!

– Dzięki. – Krukonka nic nie odpowiedziała, tylko prowadziła ją, lekko przy tym podskakując.

– O, tutaj! – rzekła Luna, zdejmując widmookulary. Zrobiła to tak gwałtownie, że Hermiona o mało co na nią nie wpadła. – Spójrz! – Luna wskazała na półkę. Na jej szczycie kot spał spokojnie, leniwie machając ogonem, wcale nie zdając sobie sprawy z tego, że wokół niego jest tyle zamieszania.

– Krzywołap! Znalazł się. – ściągnęła go i, przy pomocy Luny, wsadziła śpiącego kota do koszyka. – Dziękuję!

– Nie ma sprawy. – Lovegood założyła z powrotem na nos okulary. Hermiona zaczęła się zastanawiać, czy to może przy pomocy tych widmookularów udało im się znaleźć Krzywołapa. Odepchnęła od siebie tę myśl, kręcąc głową. – Idę do przedziału, chodź ze mną. Harry i Ron grają w szachy czarodziejów! Jestem pewna, że gnębiwtrysk wpadł Ci do ucha! Kręcisz tą głową i kręcisz...

– Eee, nie. – Hermionie zrobiło się głupio i przestała się wpatrywać na widmookulary Luny.


Hermiona myślała, że chociaż z przyjaciółmi będzie mogła odpocząć, jednak nie było jej to dane. Harry i Ron cały czas pytali ją, dlaczego i jakim prawem tańczyła ze Snape’em – jakby popełniła jakąś zbrodnię. Ginny łypała na nią złowrogo, odkąd weszła do przedziału, pewnie miała jej za złe, że bez słowa wyszła z balu, nawet nic jej nie mówiąc. Z każdą chwilą coraz bardziej żałowała, że posłuchała Luny.


Nagle drzwi do przedziału otworzyły się ze świstem, przerywając wypowiedź Rona, i wszyscy ujrzeli głowę Deana. Chłopak rozejrzał się po korytarzu, jakby sprawdzał, czy nikt go nie śledzi, i zamknął za sobą drzwi. 

 

– Hermiona, już w porządku? – zapytał Dean, siadając obok Ginny.

– Tak! – odezwała się rozmarzonym tonem Luna. – Znalazłyśmy Krzywołapa.

– Nie o to mi chodzi, ale cieszę się – powiedział lekko zakłopotany.

– Ktoś mi powie, co tu się w końcu dzieje? – zapytała Ginny, podnosząc głos.

– Nic wielkiego – rzekła beznamiętnym tonem Hermiona, wpatrując się w śpiącego kota. Czuła, że robi się jej gorąco, a malutkie igiełki wbijają się bezlitośnie w jej kark. Zaczęła drżącą dłonią rozmasowywać bolące miejsce. – Po prostu... Parkinson wyprowadziła mnie z równowagi.

– Co zrobiła? – dopytywał się Ron. Hermiona opowiedziała im wszystko, co miało miejsce w przedziale prefektów.

– Gdyby nie Dean... – tymi słowami zakończyła. Przez chwilę zapadła bardzo kłopotliwa cisza.

– Wredna małpa! – odezwała się w końcu Ginny. – Mnie nie byłoby jej szkoda, gdybyś coś przypadkiem jej zrobiła.

– Mnie tylko dziwi zachowanie Malfoya – oświadczył Harry, kiedy Dean już wyszedł. – Jakoś zrobił się strasznie... miły.

– To na pewno jakiś skutek uboczny wdychania na eliksirach oparów z kociołka – żachnął się Ron.

– Nie podoba mi się to – dodał Harry i zaczął zawziętą dyskusję z Ronem na temat zachowania Malfoya.

– Może się zmienił – odezwała się Luna.

– Kto to wie.


Następne godziny minęły spokojnie. Już nie zaprzątała sobie głowy Śligonką, tylko rozmyślała o tym, kiedy dojedzie na stację Kings Cross. Zaczęła odliczać minuty do chwili, kiedy wjadą na stację, a ona zobaczy rodziców. Gdy tak myślała o wspólnym świętowaniu, śpiewaniu kolęd, spędzaniu godzin przed kominkiem z parującymi kubkami herbaty, nagle przed oczami zobaczyła Severusa, mówiącego, że jedzie do domu. Całe szczęście nagle gdzieś odleciało. Ona będzie szczęśliwa z rodzicami, a on będzie święta spędzał sam w pustych czterech ścianach. Na tę myśl posmutniała, wpatrując się w szare niebo.




***

– Wesołych świąt! – krzyknęła do Harry’ego i Weasleyów.


Czarne niebo przysłoniło Londyn, zimny wiatr zaczął wiać nieprzyjemnie, a w tle zdało się słyszeć świąteczne odgłosy, dobiegające z dworca kolejowego. Zniecierpliwiony Krzywołap zaczął machać ogonem, a Hermiona rozglądała się w każdą stronę, czekając na rodziców. Zmarznięta i zmęczona po kwadransie zauważyła Grangerów kroczących w jej stronę. Poczuła, jak ciepłe łzy spływają jej po policzkach, a ona ląduje mocnym w uścisku rodziców. 

 

– Skarbie – załkała Isabelle Granger, głaszcząc córkę po włosach i bacznie się jej przyglądając.

– Tęskniłam – wyszeptała Hermiona. W tym momencie zapomniała o całym bólu, o tych wszystkich złych i dobrych rzeczach. Ta chwila była dla niej najważniejsza, w końcu wróciła!

– Zbierajmy się do auta, strasznie zimno jest! – ojciec Hermiony uśmiechnął się do córki i zabrał wielki kufer.

– Spóźniliście się – zaśmiała się dziewczyna, biorąc Krzywołapa na kolana.

– Małe... zamieszanie. – państwo Granger spojrzeli na siebie.

– Krzywołap, co jest? – dziewczyna spojrzała uważnie na kota, który, odkąd wszedł do auta, prychał i strasznie się wiercił. – Uspokój się!

– Nie pamięta nas – powiedział Jonathan Granger takim głosem, jakby chciał usprawiedliwić poczynania kota.

– Głupi sierściuch! – warknęła, odkładając zwierzę na siedzenie obok, chociaż kątem oka wciąż się mu bacznie przyglądała.

– W tym roku mała zmiana planów – odezwała się mama dziewczyny.

– Nie rozumiem...

– W tym roku święta spędzimy w innym miejscu – odpowiedział za żonę pan Granger, w lusterku obserwując córkę.

– Co? Ale jak to?

– Nie cieszysz się? – mama Hermiony jakby posmutniała. – To miała być niespodzianka!

– Cieszę się, oczywiście... Tylko święta spędzaliśmy zawsze w domu – dodała.

– Długo z mamą o tym rozmawialiśmy i stwierdziliśmy, że potrzebujemy jakiejś odmiany. Zobaczysz, córciu, spodoba ci się!


Hermiona przebudziła się ze snu, kiedy dojeżdżali już na miejsce. Niebo było szare, ale mimo to zauważyła dość duży kamienny domek, ze wszystkich stron otoczony małymi światełkami. Z tego, co zarejestrowała, dom znajdował się na skraju lasu, a w tle były jedynie wzniesienia i pagórki. Wszystko to było pokryte grubą warstwą śniegu. Wychodząc z auta, uderzył ją silny powiew mroźnego wiatru. Wzięła kota na ręce, bo prędzej by się zakopał w śniegu, niż zrobił, chociaż mały krok.


Przytulnie. To była pierwsza myśl dziewczyny po wejściu do pomieszczenia. Na pierwszy plan rzucał się ogromny kominek, z którego wesoło trzaskał ogień. Ściany były z czerwonej cegły, co od razu spodobało się dziewczynie. Nie zabrakło też ogromnej, bogato przyozdobionej choinki i wesołych światełek. Mama Hermiony pokazała dziewczynie jej tymczasowy pokój, który znajdował się na piętrze na końcu korytarza, po czym, zostawiając córkę samą, wróciła do męża.


Krzywołap od razu wyskoczył z ramion swojej właścicielki i zaczął biegać po pokoju, lekko zdezorientowany. Koniec końców wskoczył na parapet, łebkiem przyciskając się do zimnej szyby, wpatrując się w ciemne niebo. Hermiona w pierwszej kolejności wyciągnęła różdżkę, odkładając ją na nocny stolik, po czym zabrała się za rozpakowywanie kufra.




***

Rozczesała wilgotne włosy, wpatrując się w swoją bladą twarz. Jej cera z brzoskwiniowej stała się nagle szara i zmęczona. Poczuła otaczające ją zmęczenie, znów czuła się słaba. Westchnęła, zaplatając włosy w luźnego warkocza, i gdy ponownie spojrzała w lustro, poczuła ciarki na całym ciele, a jej serce jakby zwolniło. Wpatrywały się w nią ciemne jak dno studni oczy; to przenikliwe spojrzenie, które znała aż za dobrze.


– Severus – wyszeptała, dotykając dłonią zimnej tafli lustra.



Odwróciła się przez ramię, ale nikogo nie było w łazience. W tym momencie Hermiona bała się ponownie spojrzeć w lustro. Poczuła, jak ręce zaczynają jej drżeć, a strach powoli zaczął przejmować nad nią kontrolę. Jesteś Gryfonką! Minęła jednak chwila, zanim dotarły do niej jej własne słowa. Wzięła wdech i odwróciła się, widząc ten dobrze znany jej uśmieszek.



– Sev... To ty? – poczuła, że oblewa się rumieńcem, gdy mężczyzna kiwnął głową, przyglądając się jej uważnie. – Słyszysz mnie? – zapytała niepewnie.

– Nie jestem głuchy, Granger – dodał, powodując u dziewczyny zakłopotanie.

– Ale jak to możliwe? – miała do niego tyle pytań. – W pociągu to też byłeś ty?

– Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz... – zauważył, jak dziewczyna marszczy zła nosek. – Wszystko w porządku?

– Tak! – uśmiechnęła się. – Pomijając nadąsanego Krzywołapa jest cudownie! Nie uwierzysz, gdzie jestem, rodzice zabrali mnie...

– Hermiono, z kim rozmawiasz? – usłyszała nagle głos swojej mamy, dobiegający zza drzwi.

– Co? Nie... Śpiewam sobie.

– Zejdź zaraz na herbatę.

– Dobrze, mamo. – ale Severusa już nie było. Zniknął tak szybko, jak się pojawił. 




 
***

Tego mroźnego wieczoru Hermiona wyczuwała dość dziwną atmosferę, panującą wokół. Oczywiście wszystko było cudowne, pyszna kolacja, rozmowa przy herbacie – Hermionie tego brakowało. Jednak coraz dziwniejsze dla niej było zachowanie Krzywołapa: kot, siedząc koło niej, wpatrywał się w rodziców dziewczyny, ukazując małe, ostre ząbki. Gryfonka była tak poirytowana zachowaniem swojego pupila, że w ostateczności musiała go zamknąć w pokoju. Jedyne, co słyszała, to przeraźliwe miauczenie i drapanie o drzwi.


Wielki zegar na ścianie wybił północ, jednak to nie zraziło dziewczyny do siedzenia w salonie. Isabelle i Jonathan Granger zostawili na chwilę córkę, odchodząc do kuchni, a Hermiona skorzystała z okazji i poszła po prezenty, kładąc je później pod choinką. Dumna uśmiechnęła się pod nosem. Odwróciła się przez ramię, widząc rodziców szepczących zwięźle między sobą. Nigdy nie pamiętała, by mówili coś na ucho, tak, by nikt tego nie mógł usłyszeć; wszystkie sprawy zawsze były mówione na głos. W domu państwa Granger nie było tajemnic. Jednak kiedy zobaczyli, że Hermiona się im się przygląda, przestali o czymkolwiek rozmawiać.


Tego wieczoru Hermiona była świadkiem jeszcze jednego dziwnego zachowania rodziców. Kiedy schodziła po szklankę wody, przycupnęła na schodach, obserwując rodziców w salonie. Jako mała dziewczynka zawsze tak robiła, siadała na schodach, obserwując dorosłych i ich rozmowę. Na to małe wspomnienie uśmiechnęła się lekko. Państwo Granger siedzieli do niej tyłem na kanapie, ale mama Hermiony zaczęła dziwnie się zachowywać, do tego stopnia, że dziewczyna chciała się ujawnić ze swojej kryjówki. Isabelle zaczęła nerwowo poruszać się na kanapie, gestykulując rękoma. Jonathan Granger wyciągnął z kieszeni spodni małą butelkę i wlał siłą kobiecie do ust. Po chwili Isabelle siedziała spokojnie, jakby wcześniejsza sytuacja nie miała miejsca. Ojciec Hermiony znów sięgnął do kieszeni i wyciągnął kolejną butelkę, tym razem sam ją wypijając. Tak, by nikt jej nie usłyszał, Hermiona wróciła do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zaczęła się zastanawiać, czy państwo Granger nie chorują na coś, co by tłumaczyło ich dziwne zachowanie.




***

Burza śnieżna szalała całą noc, zostawiając nad ranem jeszcze więcej białego puchu, który pokrył wszystko, włącznie z samochodem pana Grangera. Hermiona siedziała na parapecie obok Krzywołapa, ubrana w najładniejszą sukienkę, jaką spakowała. Była w kolorze mocno dojrzałych śliwek, przed kolano, z długim rękawem i niewielkim wcięciem na dekolcie. Od rana walczyła ze swoimi włosami, jednak nie dała rady i musiała związać je w wysokiego kucyka. Zrobiła delikatny makijaż i spryskała się ulubionymi perfumami. Krzywołap wił się pod miłym dotykiem swojej właścicielki, mrucząc przy tym cichutko.


– Naprawdę nie wiem, co cię ugryzło. – spojrzała wymownie na kota, a on odwrócił się do niej tyłem, machając ogonem. Hermiona jedynie wzniosła błagalne spojrzenie w górę. – Głupi sierściuch – mruknęła do siebie.


Machnęła na niego ręką, wchodząc do łazienki. Spojrzała z nadzieją w lustro, jakby oczekując czyjegoś przyjścia. Serce waliło jej tak, jakby miało zaraz uciec z jej piersi. Wpatrywała się w swoje odbicie. Może to tak nie działała? Może musiała coś powiedzieć i wtedy się miał się pojawić. Na myśl przyszła jej lampa Aladyna, gdzie owy dżin wychodził po powiedzeniu właściwej formułki. Hermiona na myśl, że Mistrz Eliksirów wychodzi z lustra na jej życzenie, spowodowało nagły atak śmiechu u dziewczyny. Stała tak dość długo, wpatrując się w taflę lustra, jednak nic się nie działo.


– Wesołych świąt – powiedziała, w końcu opuszczając łazienkę.


Wzięła na ręce Krzywołapa, szepcząc po drodze: „Spróbuj być tylko niegrzeczny”, na co pupil ziewnął, patrząc się na dziewczynę. Gryfonka wywróciła oczami. Zeszła do salonu odkładając kota na kanapę. Rodzice Hermiony już na nią czekali, pijąc poranną kawę.


I tak zleciało bożonarodzeniowe śniadanie, przy stole zastawionym smakołykami. Humor miała znakomity do pewnego momentu, kiedy mama Hermiony zapytała córkę, czy ma jakiegoś kawalera.


– Mamo... – jęknęła dziewczyna, kiedy jej mama ponowiła pytanie.

– Masz chłopaka? – Jonathan uśmiechnął się. Hermiona pomyślała o tym, co by zrobił Severus, gdyby publicznie nazwała go swoim chłopakiem. Zapewne wrzuciłby ją do kociołka. Uśmiechnęła się na tę myśl.

– Czy to Ron? – zapytała Isabelle.

– Ron? – powtórzyła. – Jesteśmy tylko przyjaciółmi.

– Czyli masz kogoś – zaśmiał się ojciec dziewczyny, obserwując żonę.

– Tato...

– Czego się wstydzisz? My z tatą też byliśmy kiedyś w twoim wieku.

– No... podoba mi się jeden taki, to wszystko! – zapewniła rodziców. – Skończmy już ten temat – dodała lekko poirytowana i zmieszana zarazem.


Państwo Granger popatrzyli na siebie znacząco. Potem pytali ją, czy Harry spędza święta w domu, a jeśli nie, to gdzie się podziewa, pytali o wszystko. Pytań było więcej niż zazwyczaj, a sami nic o sobie nie opowiadali, co się działo u nich przez te kilka miesięcy, kiedy nie była obecna w domu. Dziewczyna zastanawiała się nad tym chwilę, jednak jej przemyślenia przerwało pojawienie się uśmiechniętej kobiety. Isabelle wręczyła córce kubek, Hermiona spróbowała grzanego wina, lekko się uśmiechając. Rodzice usiedli na kanapie, przyglądając się córce, a Krzywołap ogrzewał się przed kominkiem, leniwie wszystko obserwując.


Wypiła wszystko do ostatniej kropelki i stało się coś, czego dziewczyna się nie spodziewała. Kubek wyleciał jej z rąk, roztrzaskując się na podłodze. Ona sama poczuła się nagle taka śpiąca, taka zmęczona. Zauważyła kątem oka wybiegającego gdzieś Krzywołapa. Jej rodzice uśmiechali się, rozmawiając żwawo. O czym rozmawiali? Tego nie wiedziała. Mimo że wszystkie dźwięki do niej dolatywały, żadnego nie mogła zinterpretować.


– Mamo... – jęknęła, łapiąc się za głowę. Kobieta podeszła do niej, uśmiechając się.

– Zaraz minie. – jej głos był inny, już nie taki ciepły jak wcześniej. Hermiona poczuła, jak osuwa się na poduszki, a wszystko wokół zaczyna wirować. Jedyne, co udało się jej usłyszeć, to słowa matki kierowane do Jonathana. – Idź po prezent, już czas!


Obrazy zaczęły się rozmazywać. Złapała się za głowę, jęcząc cicho. Co się dzieje... Zacisnęła powieki, próbując dojść do siebie. Wdech, wydech... Otworzyła niepewnie oczy. Kiedy odzyskała pełną świadomość, pomijając uczucie osłabienia, które nie chciało odejść, odwróciła głowę w stronę komina. Wtedy zamarła.


– Wesołych świąt. – dobiegł ją zimny głos kobiety.


Hermiona poczuła się tak, jakby ktoś wrzucił jej do żołądka woreczek lodu. Jej rodzice stali uśmiechnięci, zaciskając ręce na włosach jej rodziców. Rodziców? I stało się to, czego się nigdy nie spodziewała. Czarny dym jakby wydobył się z podłogi i zakrył stojących rodziców. Czuła, jakby trwało to wieczność, a to było zaledwie parę sekund, kiedy dym opadł, ukazując obcych ludzi w ciemnych szatach. Dziewczyna spojrzała w dół, gdzie na klęczkach, ze łzami w oczach i krwią na twarzy byli jej rodzice. Ręce zaczęły jej drżeć, kiedy mężczyzna przyłożył jej ojcu różdżkę do szyi.


– Śmierciożercy... – wyrwało się jej bezgłośnie.


Chciała jak najszybciej podbiec do nich, ale spadła z kanapy. Próbowała wstać na nogi, jednak one jej odmawiały posłuszeństwa. Kilkukrotnie padała na ziemię, boleśnie się obijając. Grzane wino... przeszło jej przez myśl. Wszystko było zaplanowane... Spojrzała na zapłakaną twarz matki. Dlaczego nic nie zauważyła?


– Zostawcie ich! – krzyknęła, kiedy mężczyzna wbił różdżkę w szyję jej ojcu, a ten nagle zaczął się wić po podłodze z bólu.

– Eleazae! Szlama będzie nam rozkazywać? – zagrzmiała kobieta, a oczy zwęziły się jej złowrogo.

– Idiotko! Mówiłem ci tysiąc razy, żebyś nie zwracała się do mnie po imieniu! - kobieta wybełkotała jedyne nieme „Przepraszam”.

– NIE! – wyrwało się Gryfonce, kiedy jej ojciec znów dostał czarnomagicznym zaklęciem, wijąc się po podłodze. – Proszę... zostawcie ich – załkała, próbując się podnieść na nogi.

– Dumbledore jest taki ślepy i głupi – zaśmiał się mężczyzna, a dziewczyna poczuła ciarki na ciele. Jonathan Granger leżał na podłodze, dysząc ciężko. – od kilku miesięcy obserwowaliśmy tych mugoli. – splunął na podłogę. – Wiemy o nich wszystko!

– Proszę... nie róbcie im krzywy!

– Dumbledore nałożył zaklęcia chroniące na ich dom... i tylko na to miejsce – zaczął mówić tak, jakby nie słyszał wcześniejszej wypowiedzi dziewczyny. – Jednak ten głupiec nie spodziewał się, że ktoś ich zaatatuje poza ich domem!

– Piliście eliksir wielosokowy... – wyrzuciła z siebie, grając z czasem. – Przez ten cały czas!

– Sprytna! – rzuciła kobieta, popychając jej matkę twarzą na podłogę. – Crucio! – krzyknęła, celując w kobietę. Hermiona poczuła słone łzy na policzkach.

– Nie! Proszę! Zostawcie ich. – udało się jej podnieść na nogi, jednak się zachwiała i upadła z powrotem.

– Jaka kaleka – zawyła kobieta, przerywając tortury.

– Weźcie mnie! – Kobieta skierowała swoje oczy na nią i rzekła zimnym tonem:

– Jeśli chcesz... Crucio!


Hermiona upadła na plecy, wijąc się z bólu. Czuła jakby ktoś przykładał do jej skóry rozgrzane pręty, czuła łamanie kości, obdzieranie ze skóry i płomienie. Płomienie, które obchodziły całe jej ciało, wraz z umysłem i duszą. Trwało to długo, dopóki mężczyzna nie zaczął kierować się w jej stronę. Nie mogła się ruszyć, wydała tylko zduszony krzyk, kiedy on usiadł na niej okrakiem, sycząc do jej ucha: „Sprawić przyjemność ciału”.


Położył rękę na kolanie dziewczyny, zaciskając na nim palce i zaczął powoli jechać ręką w górę. Nie mogła się ruszyć, czuła jakby była uwięziona niewidzialnymi linami. Pałała wstrętem i obrzydzeniem do tego mężczyzny. Kątem oka zauważyła Krzywołapa, który przycupnął za kanapą, w zębach trzymając jej różdżkę, która od wczorajszego wieczora leżała na jej szafce nocnej. Poczuła mały płomień nadziei. Kot zbliżył się powoli, kładąc magiczny kij parę centymetrów od dłoni Hermiony, a sam zaczął zbliżać się do mężczyzny, który już chciał wsunąć rękę pod jej bieliznę. Śmierciożerca był w takim transie, że nawet nie zwrócił uwagi, kiedy kot zbliżył się do niego i wbił mu zęby w nadgarstek. Automatycznie odskoczył od dziewczyny, nie wiedząc, co się dzieje. Musisz dać radę. Musisz! Chwyciła za różdżkę.


Petrificus totalus! – mężczyzna zachwiał się i zwiotczał, opadając na podłogę.


Hermiona ujrzała czerwone światło, gnające w jej stronę. Był to ułamek sekundy, kiedy ujrzała brązowe futro skaczące przed nią, a po chwili Krzywołap upadł na ziemię, nie ruszając się. Kobieta w czerni zawyła śmiechem i rzuciła zaklęcie w stronę Gryfonki, trafiając w fotel. Hermiona poczuła buzującą w niej złość.


Crucio! Parszywa szlamo! – kobieta zostawiła rodziców dziewczyny i zaczęła zbliżać się w jej stronę, rzucając na oślep zaklęciami.

Impedimenta! – ryknęła dziewczyna. Zaklęcie ugodziło kobietę w brzuch. Zawyła z bólu, wyrzuciło ją w powietrze, po czym uderzyła całym ciałem o ścianę, osuwając się po niej.

– Mamo... tato. – Rzuciła się w stronę rodziców.

– Kochanie... jesteś taka dzielna. – jej rodzicielka patrzyła na nią oczami pełnymi łez. – Kochamy cię. – dotknęła drżącą dłonią policzka dziewczyny,

– Uratuję was! Zaraz ktoś się tu zjawi! – krzyknęła, zalewając się łzami. – Zaraz ktoś nam pomoże...


Zaczęła gorączkowo myśleć o najszczęśliwszym wspomnieniu. Jednak w obecnej sytuacji było to wręcz niewykonalne: salon pełen krwi, śmierciożercy brutalnie się z nią bawiący i rodzice ledwo żywi.


Expecto Patronum! – z różdżki wyleciały niebiesko-srebrne nici, tworzące się na kształt wydry, lecz patronus szybko rozmył się w powietrzu. – EXPECTO PATRONUM! – krzyknęła jeszcze raz.

– Uważaj! – krzyk jej ojca rozniósł się po pomieszczeniu. Ku nim płynęło niebieskie światło, które ugodziło dziewczynę w plecy.

– Szlama! – krzyknął śmierciożerca, który doszedł do siebie, stojąc na własnych nogach.


Padła na ziemię, nie mogąc się ruszyć. Czuła obecność matki obok, ojca, który próbował nawet wstać i walczyć. Jonathan został ugodzony zaklęciem i padł obok niej, a z jego klatki piersiowej zaczęła sączyć się krew. Matka dziewczyny zawyła szlochem, patrząc w oczy męża, próbując zatamować jakoś krwawienie. Potem wydarzyło się coś, czego się nie spodziewała. Dźwięk teleportacji. Oby to był Zakon! Krzyki nieznanych jej osób rozeszły się po pomieszczeniu. Wszędzie latały zaklęcia, słyszała co chwilę śmiechy i przeraźliwe krzywki. Ktoś biegł w jej stronę, krzycząc i machając różdżką, odbijając od siebie zaklęcia.


Avada Kedavra!


Błysk zielonego światła rozświetlił najciemniejsze kąty pokoju.


Nad domem jaśniała zielona trupia czaszka z językiem węża – znak śmierciożerców, pozostawiony przez nich zawsze, gdy wkraczali do jakiegoś budynku, gdy kogoś mordowali...





  - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Witajcie Czarodzieje! ♥


Przybywam do Was z kolejnym rozdziałem c:  Wwybaczcie mi, że długa była przerwa od poprzedniego rozdziału, aż mi wstyd ;.; Podoba Wam się rozdział? :* Ja jestem strasznie z niego zadowolona, a z siebie bardzo dumna! *-* Tyle emocji zawartych w jednym tekście :) Co u Was słychać kochani? :*


Ściskam cieplutko, 

Jazz ♥