sobota, 15 stycznia 2022

Rozdział 68

 

Kusząca była możliwość spędzenia niedzielnego poranka w kwaterach Severusa. Tak jak wszystko, co było piękne i fascynujące, zniknęło niczym po przebiciu bański mydlanej. Z samego rana Severus odesłał Hermionę do jej komnat, nalegając, aby pojawiła się na śniadaniu, twierdząc, że sam ma coś do załatwienia w tym czasie. I tak nieco kręcąc nosem, zgodziła się z nim, równo o dziewiątej rano pojawiając się na śniadaniu. Nie było wielu uczniów w Wielkiej Sali, zapewne spali oni jeszcze w swoich dormitoriach, a ci, co już się tam pojawili, podpierali głowy i przecierali zmęczone powieki. Nie czując apetytu, chwyciła jedynie miseczkę z owsianką, mieszając w niej leniwie łyżką.


Na horyzoncie pojawił się Ron, Harry i Ginny, na której widok Hermiona poczuła spływający po plecach zimny dreszcz. Rudowłosa usiadła obok niej, mierzwiąc jej włosy i posyłając nieco zaspany uśmiech. Starała się zajrzeć w jej oczy, upewnić się, czy aby na pewno niczego nie pamięta i Severus wykonał swoje zadanie prawidłowo, jednak bała się tego uczynić. Wiedziała, że to by doszczętnie ją dobiło. Przecież wspomnienia Ginny nie powinna zostać nigdy zmodyfikowane, nikt nie powinien mieszać w jej umyśle. Jednak gdy Hermiona dłużej się nad tym zastanawiała, czuła mocniej zaciskający się supeł w żołądku. Tak musiało być. Właśnie zapewniasz jej, Harry’emu i Severusowi bezpieczeństwo, zaskrzeczał głos rozsądku. Chcąc nie chcąc, z wielkim bólem w sercu zgodziła się z nim, nie widząc innego, lepszego wyjścia z tej sytuacji.


Nie czując płynącego czasu, nie zwróciła nawet uwagi, że talerze jej przyjaciół były puste, a kubki po gorącej herbacie zniknęły. Potrząsnęła głową, wracając myślami do Wielkiej Sali. Ginny i Ron coś do niej mówili, a następnie pomachali, oddalając się do wyjścia. Spojrzała na Harry’ego, który wcisnął w kieszenie spodni dwie mandarynki.


- Co dzisiaj będziesz robić? - zapytał.

- Na razie nic szczególnego, po południu chcę się trochę pouczyć – odpowiedziała, mając z tyłu głowy myśl, że wieczorem odbywać będzie dodatkowe zajęcia z profesor Torres, o których Harry już wiedzieć nie musiał. - Gdzie poszli Ron z Ginny?

- Przecież powiedzieli, że idą na stadion polatać na miotłach. Wszystko w porządku Hermiono? - spojrzał na nią uważnie. - Jesteś jakaś blada, wydajesz się być w innym świecie.

- Wszystko w porządku Harry – nałożyła na usta wymuszony uśmiech. - Po prostu ostatnie tygodnie wciąż na mnie ciążą. Jeszcze nie minął nawet miesiąc od śmierci rodziców.

- Pamiętaj, że masz nas, zawsze tu będziemy – objął ją ramieniem, wychodzą z Wielkiej Sali. - Razem do samego końca.

- Jakby inaczej – uśmiechnęła się, ufając słowom Harry’ego. - Nie chciałeś iść z nimi na stadion. Dlaczego?

- Jakoś nie mam do tego głowy – przeczesał palcami włosy. - Co powiesz na towarzystwo Wybrańca?

- Brzmi idealnie – zaśmiała się delikatnie. - Chodźmy do moich komnat, wierzę, że Krzywołap stęsknił się za tobą.

Jakby mogło być inaczej. Krzywołap widząc Harry’ego w progu drzwi, zwlókł się z fotela, podbiegając w jego stronę. Zaczął miauczeć i machać wesoło ogonem żądając od niego uwagi, którą oczywiście po chwili otrzymał. Hermiona odesłała krótkim machnięciem różdżki wszystkie książki ze stolika na regał i usadowiła się wygodnie na kanapie tuż obok Harry’ego i Krzywołapa. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, spoglądając na przyjaciela, który zaczął obierać mandarynki, podając jej jedną. Jakże jej brakowało spędzenia czasu z Harrym, siedzeniu bezczynnie i niezatracaniu swojego umysły innymi sprawami. Poczuła się wolna w swoim własnym świecie, jakby właśnie mogła złapać długo wstrzymywany oddech. Jednak gdy dłużej chciała kosztować tę chwilę, zatracić się w jej delikatności niczym bumerang zaczęły uderzać ją obrazy. Widok Severusa, niczego nieświadomą Ginny, spotkanie Zakonu Feniksa, które było dla nich wielką porażką, horkruksy, o których wciąż niewiele wiedzieli, serię ostatnich ataków, widok martwych ciał rodziców czy nieludzkie zainteresowanie czarną magią, które rosło w niej z każdym nowym dniem.


- Harry, jak było na pierwszych zajęciach z oklumencji? - zapytała, starając się wyprzeć ze swojego umysłu nieprzyjemne obrazy.

Posłał jej krótkie spojrzenie, wciąż głaskając Krzywołapa po gęstym futrze. Nie odpowiedział od razu. Wyglądał, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. W końcu poprawił okulary na nosie i chrząknął krótko.


- Jestem do niczego.

- Coś ty, na pewno tak nie jest – dotknęła jego ramienia, uśmiechając się ciepło. - To były pierwsze zajęcia od dłuższego czasu, na pewno było ci na nich trudno.

- Jestem z lekka onieśmielony i sparaliżowany tym, z jaką łatwością Snape wdarł się do mojego umysłu. Nawet nie byłem w stanie ustawić żadnej bariery, ani odepchnąć go. Przeglądał jak na tacy moje wspomnienia. Najgorsze jest to, że nie potrafiłem nic z tym zrobić. Nic a nic.

- Harry – powiedziała spokojnym tonem. - Po to właśnie są te zajęcia, prawda? Masz się na nich nauczyć kontroli własnego umysłu. Nikt nie powiedział, że już po pierwszych zajęciach będziesz umieć wybudować mur i wyjałowić swój umysł ze wszelkich emocji.

- Może masz rację – mruknął, wzruszając ramionami. - Starałem się, przysięgam. Ale Snape, on… nie chcę tego mówić, ale jest naprawdę uzdolnionym czarodziejem – Hermiona na te słowa uśmiechnęła się w myślach.

- To będą trudne lekcje, nikt nie powiedział, że będzie łatwo, ale właśnie dzięki nim, będziesz umiał bronić swój umysł przed Sam-Wiesz-Kim, Harry – jej głos był pełen opanowania, a Potter wiedział, że Hermiona miała rację. - Kiedy masz kolejne zajęcia?

- Jutro po kolacji – przeciągnął się na sofie. - Dasz wiarę, że Snape nie wyrzucił mnie za drzwi?

- Obstawiałeś inaczej? - zaśmiała się.

- Dawałem sobie najwięcej piętnaście minut, a jednak siedzieliśmy chyba z cztery godziny.

Resztę przedpołudnia spędzili bezczynnie leżąc na sofie ze śpiącym obok Krzyołapem i rozmawiając na temat horkruksów. W ciągu kilku następnych godzin wciąż byli w punkcie wyjścia nie mając dosłownie niczego, czego mogliby się chwycić, aby zacząć zdobywać kolejne horkruksy. Nawet nie wiedzieli, od czego powinni zacząć, a ta myśl, zaczęła przerażać Harry’ego. Czuł, że widnieje nad nim niewidzialna presja czasu, a on nie był w stanie zrobić nic, aby jej podołać.


***


W czasie gdy zbliżała się pora obiadu, Harry wrócił do wieży Gryffindoru, a Hermiona udała, że później wpadnie coś przekąsić, twierdząc, że wciąż czuje się syta po śniadaniu. Nie miała zamiaru spędzić popołudnia nad książkami, jak powiedziała to Harry’emu z rana. Gdy tylko przyjaciel opuścił jej komnaty, wzięła długą i gorącą kąpiel, zaszywając się w łazience na ponad godzinę. Chcąc nie chcąc jej umysł ponownie zaatakowały niechciane obrazy, powodując nieprzyjemny dreszcz na plecach. Wyszła z wanny, gdy woda była już lodowata. Nie nakładała makijażu, nie czuła wcale takiej potrzeby, więc jedynie przebrała się w ciepły sweter, ciemne spodnie i chwyciła płaszcz, wiszący tuż przy wejściu.


- Do komnat Severusa Snape'a – stojąc już w kominku, powiedziała głośno i wyraźnie, chwytając garść proszku fiuu.


Widok, który zastała sprawił, że przyjemne ciepło rozpłynęło się w okolicy jej serca. Zastała Severusa siedzącego przy stoliku, gdzie w honorowym miejscu była roślinka Eileen. Z wielką uwagą i ostrożnością podlewał ją, otaczając ją największą opieką. Złoty napis Dla mamy, wyryty na ceramicznej doniczce połyskiwał przyjemnym dla oka błyskiem. Podniósł głowę, zauważając, jak przysiadła się obok niego na oparciu fotela. Położył swoją dłoń na jej tali, delikatnie głaszcząc ją kciukiem. Uwielbiała takie małe gesty z jego strony, które powodowały szybsze bicie serca.


- Nie było cię na obiedzie – zauważył.

- Nie byłam głodna.

- Koniec tych kłamstw Hermiono – powiedział nieco ostro, zaskakując ją swym tonem. - Musisz w końcu jeść. To bardzo ważne.

- Jeśli ja nie jestem głodna?

- Dość – uciął jej wypowiedź, wstając z fotela. - Do kuchni.

- Po co?

- Dalej, nie ociągaj się.

- Jaki ty uparty jesteś – fuknęła nieco poirytowana, podążając za nim.

- Siadaj – odezwał się, kompletnie udając, że nie słyszał jej wcześniejszej wypowiedzi. Pstryknął palcami a stół, zakrył się zastawą dla jednej osoby. Zapach pieczeni rozszedł się po całym pomieszczeniu, pobudzając zgłodniałe zmysły. - Smacznego – powiedział jakby gdyby nic, siadając po drugiej stronie stołu, chwytając kubek z kawą, który również się tam pojawił.

- Jesteś niemożliwy – westchnęła, jednak uśmiechając się do niego. - Dziękuję.


Wpatrywał się w nią w ciszy, jak wciskała w siebie małe, nieco nieśmiałe kęsy. Gdy tylko jej talerz był pusty, zniknął w magiczny sposób, a w jego miejscu pojawił się mniejszy złoty talerzyk z muffinką na środku, którą Hermiona przyjęła uśmiechając się nieco niepewnie w stronę Severusa. Chwyciła ją w dłonie, a następnie przerwała ją na dwie części, podając większą z nich Severusowi.


- Cieszę się, że dziś odbędziesz z nami zajęcia – powiedziała całkiem poważnie, gdy wrócili już do salonu, siadając wspólnie na sofie. - Z tobą zajęcia są jeszcze ciekawsze.

- Doprawdy?

- Lubię twoje towarzystwo Severusie, nawet na dodatkowych zajęciach z transmutacji – uśmiechnęła się czule, składając na jego ustach pocałunek.

- Twoje towarzystwo również jest znośne – powiedział nieco z przekąsem, ale mogła zauważyć na jego ustach nikły uśmiech zapewne, który był niewidoczny dla mało spostrzegawczego obserwatora.

- Wiesz, co mogła przygotować na dziś profesor Torres?

- Nie mam pojęcia. Wkrótce sama się przekonasz – spojrzał na zegar, wiszący na ścianie. - Musimy się zbierać.

Po kilkunastu minutach kroczyli już po błoniach Hogwartu pod zaklęciem kameleona. Mimo że mrok spowił zamek i tereny go otaczające, Severus zadecydował, że i tak rzuci na nich zaklęcie, chroniąc ich przed wścibskimi spojrzeniami, uczniów ślęczących w oknach. Na granicy Hogwartu, tuż przy wejściu do Zakazanego Lasu, gdzie nie mogli być dosięgnięci przed niechcianymi spojrzeniami, ściągnął z nich zaklęcie kameleona. Obrócił się nieco niecierpliwie wokół, mrucząc pod nosem, że jak zwykle jest spóźniona. Niedługo po tym usłyszeli dźwięk skrzypiącego puchu i zjawiła się obok nich profesor Torres, w eleganckim czarnym płaszczu, gdzie kaptur, zarzucony na głowę osłaniał jej uszy przed szczypiącym mrozem.


- Nie jestem spóźniona, to wy jesteście przed czasem – powiedziała na powitanie puszczając Hermionie oczko.

- Dwie minuty, też mi coś – prychnął pod nosem Snape, zarzucając również na siebie kaptur.

- Zbieramy się? - zapytała kobieta, oferując jedno ramię jej, drugie Severusowi.

- Nie mamy zajęć tutaj? - odezwała się Hermiona, chwytając ją za ramię, nie dostając już odpowiedzi.

Wiatr zatrzeszczał im w uszach i zniknęli z głośnym pyknięciem, czując szarpnięcie w okolicach pępków. Mocno zacisnęła powieki, czując, jak jest rzucana z boku na bok w otaczającej ją nicości, jak przeraźliwy mróz przenika przez każdą komórkę jej ciała, powodując nieprzyjemny paraliż, nim nie poczuła pod stopami gruntu. Hermiona czując wsparcie ramienia Severusa nie opadła na bruk. Trzymał ją mocno pod ramię, przeszywając intensywnym spojrzeniem, jakby upewniając się, że nic jej nie jest.


Wraz z profesor Torres wylądowali między opuszczonymi budynkami. Wyczuwając swój przyspieszony oddech i lekki zawrót głowy musiała zdać sobie sprawę, że znów skorzystali z teleportacji międzykontynentalnej. Spojrzała z niemą zazdrością na Severusa. On jak i profesor Torres nie wyglądali, jakby zmęczenie teleportacji ogarnęło ich ciała i umysły, czego nie można powiedzieć o pannie Granger, której była to druga podróż w życiu między kontynentami, w dość krótkim odstępie czasowym.


- Gdzie jesteśmy? - spojrzała na zakapturzonych czarodziejów, ale żadne z nich nie pędziło z odpowiedzią, gdyż zaczęli zawzięcie o czymś rozmawiać.


Nie chcąc czuć, że przeszkadza im w rozmowie odeszła od nich, zbliżając się do ulicy. Panował mrok, a mdłe światła z latarni niewiele oświetlały jezdnię. Gdzieś na rogu paliło się światło w jakimś małym sklepiku spożywczym, a obskurne bloki znajdujące się niedaleko, gdzieniegdzie dały znać, że ktoś znajduje się w mieszkaniu poprzez jarzące się jarzeniówki w oknach.


Naciągnęła czapkę na uszy, rozglądając się wokół. Mróz wciąż dawał o sobie znać, szczypiąc niemiłosiernie w nos i policzki. Przymknęła powieki, wyobrażając sobie jak siedzi z Krzywołapem przed kominkiem i popija gorącą herbatę. Oczami wyobraźni głaskała swojego kota po gęstym futrze, gdy nagle została boleśnie wyrwana z wizji nadchodzącego wieczoru. Poczuła, jak upada na chodnik, zdzierając sobie boleśnie skórę do krwi. Podniosła wzrok na zakapturzonego mężczyznę, który ją potrącił. Już miała krzyknąć za nim, nim poczuła, jak ktoś łapie ją pod ramię, ciągnąc ku górze. Jej oczy spotkały się z ciemnym spojrzeniem Severusa. Patrzył na nią tak intensywnie, że w tamtym momencie zamarzyła, aby byli tylko sami, bez profesor Torres u ich boku.


- Co robisz na chodniku? - zapytał, spoglądając na nią uważnie.

- Myślisz, że celowo upadłam? - odgryzła się, spoglądając na zakrwawione dłonie. - Jakiś mężczyzna mnie potrącił.

- Który?

- Tamten – podniosła dłoń, wskazując na oddalającą się w mroku sylwetkę mężczyzny. Severus widząc jej zakrwawione dłonie, chwycił ją za nadgarstki, wpatrując się w nie, a następnie na oddalającego się mężczyznę.

- Ej ty! - krzyknął Snape, oddalając się za nieznajomym. - Chodzić nie potrafisz?

- Pozwól, obejrzę – nagle zjawiła się u jej boku profesor Torres, jak gdyby nic przykładając do jej dłoni koniec różdżki, nie martwiąc się, że znajdują się w sąsiedztwie mugoli. Syknęła delikatnie, czując jak rozcięcia, zaczynają się zabliźniać.

- Daj spokój, zostaw go – odezwała się Hermiona, widząc, że Severus zamierza zatrzymać mężczyznę. Profesor Torres spojrzała na nią, to na Snape’a, a Hermiona po chwili zdała sobie sprawę, że zwróciła się do niego na ty. Przełknęła gulę w gardle. - Profesorze, proszę odpuścić – poprawiła się, czując na sobie palące spojrzenie profesor Torres.

- Głuchy jesteś? - Snape kompletnie nie posłuchał prośby Granger i zaczął podążać za mężczyzną, przyspieszając kroku. - Stój!


Profesor Torres z Hermioną w ciszy obserwowały jak nieznajomy mężczyzna, zatrzymał się nagle, nie obracając się za siebie ani o milimetr. Hermiona zauważyła, jak Severus wyciąga różdżkę, zbliżając się do mężczyzny, a taki sam krok uczyniła profesor Torres, nakazując spojrzeniem zostać Hermionie i nie ruszać się z miejsca. Gdy Severus stanął oko w oko z nieznajomym, zauważyła, jak z jego twarzy opadła maska. Stał niczym spetryfikowany tępo, wpatrując się w mężczyznę przed sobą. Hermiona nie rozumiejąc tej sytuacji, wyprzedziła profesor Torres i stanęła u boku Severusa, który wyglądał nieco dziwnie. Dotknęła dłoni, w której dzierżył różdżkę. Jego oczy zaszły mgłą, w której mogla ujrzeć nić bólu i żalu. Spojrzała na mężczyznę, który ją potrącił. Spod kaptura, który miał zarzucony na głowę, wystawał charakterystyczny zakrzywiony nos. Nieznajomy bez słowa ściągnął kaptur z głowy, ukazując się im w całej okazałości. Był to mężczyzna w sile wieku z zapadniętymi policzkami, wąskimi wargami, siwymi, niczym upierzenie gołębia włosami i haczykowatym nosem. Hermiona spojrzała to na Severusa to na nieznajomego niewiele rozumiejąc.


Nagle poczuła, jakby spadała przez ciemną otchłań oceanu. Zdała sobie sprawę, że już mogła widzieć wcześniej tę twarz, a było to wtedy, kiedy zajrzała do wspomnień Severusa z dzieciństwa. Czy to właśnie jest...?, zaczęła gorączkowo myśleć, patrząc ukradkiem na Severusa, który zaczął przybierać chłodną maskę na swej twarzy, również opuszczając kaptur.


- Tobias – powiedział tak lodowatym tonem jak nigdy wcześniej. Hermiona wciągnęła powietrze ze świstem.

- Severus – powiedział ochrypłym głosem. - Kopę lat.

- Daruj sobie – zadrwił, spluwając na chodnik. - Tutaj uciekłeś i uwiłeś sobie gniazdko, co? Za oceanem by nikt cię nie dopadł?

- To nie tak jak myślisz – staruszek pokręcił głową.

- Przestań! - warknął chłodno, mierząc ojca od góry do dołu. Chwycił za rozpiętą kurtkę, uchylając ją. W wewnętrznej kieszeni wystawała papierowa torebka a z niej, zielona szyjka butelki. - Wciąż pijesz. Nawet nie jest mi ciebie żal.

- Gdybym tylko mógł wyjaśnić...

- Jestem głuchy na twoje słowa – przerwał mu. - Powinienem cię już dawno znaleźć i zabić. Tak samo jak ty zabiłeś Eileen.

- Severusie!


To była Hermiona, która pociągnęła go za rękaw. Ta sytuacja coraz bardziej zaczynała się jej nie podobać i zaczynała się martwić, jaki może ona przybrać skutek. Tobias spojrzał na nią z góry, spoglądając na nią nieco ocieniająco, nieco chłodno. Mężczyźni byli dokładnie takiego samego wzrostu, z tymi samymi charakterystycznymi nosami i wąskimi ustami.


- Odpuść, chodźmy stąd – poprosiła delikatnie.

- To twoja… - zamyślił się na moment, szukając właściwego słowa. - Kobieta?

- Nic ci do tego – odpowiedział ostro, chwytając Granger za ramię i odciągając w tył, tak, że stał teraz oko w oko z Tobiasem.

- Jestem ojcem Severusa – powiedział mężczyzna, kompletnie nie zwracając uwagi na młodszego. Wyciągnął w jej stronę dłoń, której Hermiona nie przyjęła.

- Wiem, kim pan jest.

- No tak – zaśmiał się gardłowo. - Posłuchaj, gdybyś kiedyś chciał się spotkać na dłużej, porozmawiać...

- Daruj sobie – warknął, nagłym ruchem celując różdżką w ojca. Wbił mu magiczny patyk w szyję, obserwując zalewającego się zimnym potem Tobiasa. - Już dawno powinienem pomścić Eileen.

- Więc śmiało – powiedział na jego zaskoczenie zaciskając dłonie na różdżce Severusa i mocniej przyciskając ją sobie do szyi. - Na co czekasz? Przecież pójdzie ci to z łatwością. Przecież jesteś taki jak ona! Brudny i skazany tą głupią magią – splunął mu pod nogi.

To był ten moment, w którym Tobias nadepnął na czuły punkt Severusa poruszając temat Eileen. Hermiona spojrzała z niemym błaganiem na profesor Torres, jednak ta, nie wyglądała jakby chciała w jakiś sposób zatrzymać Severusa. Wyczytała z ruchu jej warg jedynie: to ich sprawa. Hermiona zdawała sobie sprawę, że kobieta miała rację, iż była to wyłącznie ich sprawa, ich przeszłość, w którą obie nie powinny się mieszać. Jednak Hermiona nie potrafiła patrzeć na takiego Severusa. Może chęć mordu panowała w jego organizmie, może chciał wyrównać rachunki za to co Tobias zrobił Eileen, jednak ona nie chciała do tego dopuścić.


- Severusie, nie jesteś taki jak on – stanęła u boku Tobiasa. Snape wyczuł na sobie jej intensywne i nieco błagalne spojrzenie. - Nie jesteś mordercą. Proszę – wyciągnęła w jego stronę swoją dłoń. - Daj mu żyć, życiem, na jakie sobie zasłużył.

Sposób, w jaki spojrzał na nią, ukazał jej ból, wściekłość i bezradność w jego oczach. Był to mężczyzna tak zraniony i poturbowany przez przeszłość, że dziwiła się, w jaki sposób dojrzał do bycia tak potężnym i silnym czarodziejem. Snape wyrwał swoją różdżkę z uścisku Tobiasa, nałożył na swoją twarz maskę obojętności i odwrócił się na pięcie, wymijając ojca, zostawiając go w kompletnym osłupieniu. Tobias krzyczał coś jeszcze za nim, skandował jego imię, by wrócił, jednak Severus nawet nie śmiał tracić na niego swego czasu. Zniknął za zakrętem, rozpływając się w ciemnej uliczce. Profesor Torres wraz z Hermioną wymieniły między sobą spojrzenia i udały się za mężczyzną, zostawiając Tobiasa samemu sobie.


Jak gdyby nic stał pod murem, z rękami założonymi na piersiach. Na jego twarzy kryło się zniecierpliwienie i niemałe rozdrażnienie. Pierwsza podeszła do niego Ariana, stając tuż u jego boku. Nie odezwała się od razu, odczekała dłuższą chwilę, zanim zabrała głos.


- Wybacz mi Severusie. Nie miałam pojęcia, że spotkamy go tutaj. Nie przypuszczałam, że…

- Że wciąż żyje? - dokończył za nią. - Też się dziwię.

- Przepraszam – wyszeptała, chwytając go za bark.

- Nie masz za co mnie przepraszać, to nie twoja wina. Kto by pomyślał, że tu go przyciągnie.

Spojrzał na Hermionę a w jego oczach ukazał się mały błysk. Czyżby właśnie jej podziękował za powstrzymanie go? A może było to coś na kształt wdzięczności, że była przy nim? Jednak Hermiona nie poznała już odpowiedzi, gdyż Severus chwycił Arianę za dłoń, a drugą wyciągnął ku Hermionie. Zrozumiała, że nie zamierza zostać w tym miejscu ani chwili dłużej. Przyjęła jego chłodną dłoń, a następnie poczuła szarpnięcie w okolicy pępka.


Wylądowali na jakiejś polanie, znajdującej się w otoczeniu pagórków. Wokół nich nie było niczego, oprócz pojedynczych drzew i paru większych głazów narzutowych. Nie było ani śladu mugoli, ani ulicznego dźwięku. Znaleźli się pośrodku niczego. Gdy tylko Severus puścił jej dłoń, poczuła, że tym razem teleportacja nie zadziałała na nią jak ostatnio. Widocznie wciąż znajdowali się na tym samym kontynencie, a teleportacja między wodami oceanu nie była konieczna. Hermiona uśmiechnęła się na tę myśl. Ponowna teleportacja międzykontynentalna w różnicy trzydziestu minut, byłaby dla niej zbyt wielkim wysiłkiem, na który nie była gotowa.


W ciszy obserwowała profesor Torres, jak wyczarowuje kilka mniejszych ognisk, gdy w tym czasie Severus stanął pod jednym z drzew zaszyty we własnych myślach. Twarz miał ukrytą pod kapturem, chowając wszystkie swoje emocje. Nie podeszła do niego, wiedząc, że ta chwila zadumy jest mu właśnie potrzebna.


Ariana naniosła na teren zaklęcia, które użyła ostatnim razem w Seattle. Spojrzała na kobietę w wyczekiwaniu, zastanawiając się co tym razem, przygotowała na ich zajęcia. Hermiona musiała przyznać się przed samą sobą, że coraz bardziej podobały się jej lekcje z opiekunką, podświadomie wyczuwając w nich przekazaną cząstkę czarnej magii, którą profesor Torres obiecała poznać Granger.


Profesorka transmutacji machnęła różdżką, a przed nimi pojawiło się masywne biurko. Ariana podeszła do niego, przejeżdżając dłonią po chropowatym drewnie. Nie odezwała się ani słowem, intensywnie się nad czymś zastanawiając, a Hermiona nie chciała przerywać tej batalii dziejącej się w jej umyśle. Spokojnie czekała, na ruch kobiety.


- Dziś to ty zadecydujesz jaki kierunek obiorą zajęcia – odezwała się w końcu kobieta, przysiadając się na skraju biurka.

- Nie rozumiem pani profesor – przyznała szczerze.

- To całkiem proste. Wierzę, że miałaś z tym już do czynienia na zajęciach Obrony Przed Czarną Magią. Pozwól, że zacznę, a ty już zrobisz to, co będziesz uważała za właściwe. W każdej chwili możemy przerwać.

Tajemniczość tonu profesor Torres, nieco zaintrygowała Hermionę. Kątem oka zauważyła jak w końcu Severus, zaczął zmierzać w ich kierunku, stając nieco z tyłu. Wcisnął dłonie w kieszenie płaszcza, obserwując je bez ani jednego słowa. Kobieta kiwnęła głową w stronę uczennicy, a następnie jednym ruchem dłoni otworzyła komodę biurka. Początkowo nic się nie stało, nic się nie pojawiło, nim Hermiona, nie zauważyła wylewającego się czarnego dymu z szuflady. Opadł on na ziemię, wirując wokół własnej osi, by następnie wbić się w górę na wysokość dwóch metrów. Zaczął on przybierać nieco dziwne kształty, formując się początkowo w coś przypominającego obskurną i przerażającą Szyszymorę, by w następnej chwili ukazać jej...


- Zwariowała pani? - niemal krzyknęła cofając się w tył.

- Przygotuj różdżkę – usłyszała po swojej prawej stronie głos Severusa.

- Bogin przybiera postać tego, czego właśnie się boisz Hermiono.

- Ja nie chcę – obróciła głowę w bok, nie mogąc znieść widoku bogina, jaką przybrał postać.

- To jest tylko strach, który czai się w twoim umyśle. Zwalcz go – głos profesor Torres zawdzięczał jej w uszach. - Pamiętaj, że to ty decydujesz jaki kierunek obiorą te zajęcia.

Podniosła wyżej głowę stając oko w oko z boginem, który uformował się na kształt dwóch ludzkich istot połączonych w jedno ciało. Lewa część ciała przedstawiała mężczyznę, którego imię Hermiona już poznała niecały miesiąc temu. A był to Eleazae uśmiechając się w przerażający sposób, jak wtedy, gdy próbował dorwać się do jej obezwładnionego ciała. Po prawej stronie była kobieta, którą również spotkała tamtego dnia. Oboje śmiali się i krzyczeli jednocześnie, a ich połączone głosy sprawiły, niemały dreszcz na ciele Hermiony. Bogin unosił się w górę i w dół, wymachując rękoma.

Hermiona spojrzała z wściekłością na profesor Torres. Jakim prawem wybawiła ona z komody biurka bogina, jak śmiała narażać ją na tak wielki stres, gdzie jeszcze dobrze nie opłakała śmierci rodziców? Poczuła jak zalewała ją fala wściekłości i rozdrażnienia. Jak każda komórka jej ciała kipiała ze złości.


Tylko w tamtym momencie, Hermiona nie zdawała sobie sprawy, że tak poprowadzona lekcja przez profesor Torres była zamierzonym celem, a bogin, który się ukazał, był odzwierciedleniem największych leków Hermiony. Kobieta przekrzywiła głowę w bok, mrużąc oczy.


- Chcesz się tak patrzeć na tego bogina? Pomyśl co oni, zrobili twoim rodzicom.

- Wystarczy!

Jej krzyk rozszedł się po opustoszałym terenie. Jednym ruchem zrzuciła z siebie czapkę, a w następnej sekundzie wyciągnęła z włosów dwie wsuwki, które ostatnim razem dostała od profesor Torres. Kobieta jedynie uśmiechnęła się nieco tajemniczo. Czując ogarniającą ją większą wściekłość jednym ruchem, rzuciła wsuwkami w bogina, a te zamieniły się w sztylety, wbijając się w ciało zjawy. Ukazała się krew, która była wytworem nie rzeczywistym, na twarzach Śmierciożerców zmalował się ból, a to podziałało na Hermionę jeszcze bardziej. Zaczęła rzucać zaklęciami w bogina, robiąc rozcięcia na policzku kobiety, czy rzucając w nich Sectrumsemprę, kalecząc i oszpecając ich ciała. Czuła jak wściekłość z niej uchodzi, zastępując to uczucie przyjemnie palącym płomieniem, rozchodzącym się wzdłuż kręgosłupa.

Zrobiła krok w tył, oddychając głęboko. Już rozumiała wszystko. Za każdym razem profesor Torres pozostawia jej niedopowiedzianą lukę, którą Hermiona sama musiała wypełnić. Tak było i tym razem, zmuszając ją do walki z boginem, ze strachem, który czaił się w jej umyśle, a następnie zniszczenie go, zadając ból i cierpienie, wyimaginowanym osobom, które odebrały życie jej rodzicom. I chociaż wiedziała, że tak naprawdę był to tylko bogin, który nie miał uczuć, zwykła zjawa, niemogąca odczuć cierpienia, zrozumiała, że poprzez wyobrażenie sobie, zadania im bólu, cząstki zemsty poczuje się lepiej. I tak też było. Czuła, jak jej serce szybciej biło, pompując życiodajny tlen, jak oddech przyśpieszył, a adrenalina ogarnęła, każdą komórkę jej ciała szepcząc, że było to całkiem przyjemne.


- RIDDIKULUS!


Głowa zjawy zaczęła rosnąć i rosnąć, osiągając niebywałe wymiary. Zmieniła się ona w żółty balon, który po chwili pękł z głośnym hukiem. Reszta część ciała bogina, która nie eksplodowała, zmieniła się w ciemny dym, wracając do komody.


- Dobra robota Hermiono – profesor Torres podała jej wsuwki, które opadły na ziemię.

- Jak się czujesz? - odezwał się tym razem Severus, stając tuż obok niej. Zgubiła się w jego czarnych oczach, szukając w nich bezpieczeństwa. Zatraciła się w tym uczuciu, powstrzymując się przed przytuleniem go na oczach profesor Torres.

- Całkiem dobrze, czuje się nieco lżej – powiedziała nieco nieśmiało, nie chcąc mu się otwarcie przyznać, że czuje, jak zatraca się w czarnej magii.

- Wszystko będzie dobrze. Polubisz to uczucie – powiedział, jakby domyślił się, o czym właśnie myślała.

- Wydaje mi się, że będziemy kończyć na dziś. Poszło ci to dość sprawnie i szybko Hermiono.

Podczas gdy profesor Torres pozbywała się biurka, z którego jeszcze niedawno wydostał się bogin, Hermiona spoglądała na trzymaną w swojej dłoni różdżkę, czując przyjemne uczucie, rozpływające się wzdłuż całego kręgosłupa. Zatraciła się w tej chwili, unosząc różdżkę i oddalając się nieco od profesorów. Będąc dość daleko poza ich wzrokiem, przekraczając tym samym nieświadomie bariery ochronne ustawione przez profesor Torres, uniosła różdżkę na wysokości pasa, obracając się wokół własnej osi.


A wtedy stało się coś, czego w najczarniejszych snach nie widziała. Z końca różdżki wydobył się niebieski płomień, który zaczął tworzyć wokół niej pierścienie. Był to tak niezwykły widok, że Hermiona wpatrywała się w płomienie z szeroko otwartymi ustami, czując, jak w jej ciele bucha narkotyk, pobudzając każdą żywą jej komórkę. W prawej dłoni, w której trzymała różdżkę, rozchodził się ciepły płomień, powodując przyjemne dreszcze na całym ciele. Z niemą satysfakcją obserwowała jak płomienie, wznoszą się wyżej w górę, wbijając się na wysokość kilku metrów.


- Hermiono… Hermiono...


Jak przez mgłę usłyszała swoje imię. Szepty, które były wokół niej za nic nie przypominały głosu Severusa ani profesor Torres. Jednak było coś w tych szeptach tak uspokajającego, że pragnęła zostać pośród tych płomieni, delektując się tym widokiem.


W czasie, gdy dziewczyna nieświadomie rzuciła czarnomagiczne zaklęcie, Severus obejrzał się wokół nie widząc nigdzie Hermiony. Sądził, że będzie siedziała na jednym z głazów, pragnąc złapać oddech po wyczerpujących zaklęciach. Jednak nie zastał jej tam, ani pod drzewem gdzie sam niedawno stał. Spojrzał na Arianę, która również zarejestrowała jej zniknięcie.


- Hermiono! - krzyknęła. - Hermiono!

- Appare Vestigium – Severus wypowiedział dokładnie formułkę zaklęcia, a następnie dmuchnął w trzonek różdżki, obracając się wokół własnej osi. Zaklęcie tropiące uniosło się złotym pyłem nad nimi, nie opadając ani na moment na ziemię. W złotej mgiełce ukazał się im duch Granger, przechodząc obok nich, kierując się w stronę bariery ochronnej, by następnie zniknąć, opadając złotym pyłem na ziemię.


Bez słowa ruszyli biegiem, przebijając się przez barierę ochronną. Snape stanął jak wryty, widząc w odległości co najmniej dziesięciu metrów wijące się niebieskie języki ognia. A w samym centrum nich stała Granger, jakby niczego nieświadoma, z dość szaleńczym uśmiechem na twarzy. Poczuł, jakby dostał właśnie pięścią w brzuch, ledwo mogąc złapać dech w piersiach.


- Musimy ją powstrzymać, zanim ogień się rozprzestrzeni.


To był głos Ariany, który doleciał do niego jak zza mgły. Zbliżyli się dość blisko płomieni, stając po swojej przeciwległej stronie. W jednakowym momencie uklękli, wbijając własne różdżki w ziemię, mówiąc przy tym głośno i wyraźnie finite, a w ten wyłoniła się przed nimi ściana ognia, która zaczęła pożerać niebieskie płomienie.


Snape ciężko dysząc, zrobił krok w tył, wpatrując się w wijące się ze sobą języki ognia. Wśród kłębów dymu starał się ujrzeć Granger, ale nie zarejestrował żadnego ruchu. Z bijącym sercem wyciągnął swoją różdżkę z gruntu, celując w ścianę ognia.


- AQUA ERUCTO! - krzyknął. Z końca różdżki wydobył się strumień wody o jasnoniebieskim kolorze. Chwilę później usłyszał dokładnie taką samą formułkę zaklęcia, wypowiadaną przez Arianę. Gdy niebieskie płomienie zaczęły znikać, zdominowanymi przez właściwy ogień, tuż za nimi kołysała się fala wody, która po chwili runęła na nie, doszczętnie kończąc pożar wywołany przez Granger.

Zakrył usta dłonią, nie mogąc odpędzić się od przeraźliwego kaszlu. Wpadł w sam środek niedawnego grasującego żywiołu, gdzie ujrzał leżącą na ziemi Granger. Poczuł, jak serce zaczęło mu bić szybciej, a niewidzialny supeł w żołądku zacisnął się jeszcze bardziej, powodując ledwo znoszący ból. Oczy miała na wpół otwarte, oddychając płytko.


- Zwariowałaś? Chciałaś się zabić? - warknął, biorąc ją na ramiona. - Mogło ci się coś stać!

- Też słyszałeś te głosy? - zapytała, złamanym głosem, spoglądając na Severusa, który był pozbawiony swojej maski. Spod kaptura wystawały ciemne oczy, skanujące całą jej twarz. Usta miał zaciśnięte w wąską linię, a żyłka na skroni drżała niebezpiecznie.

Poczuł, jak ktoś łapie go za łokieć i odciąga od ugaszonego paleniska. Spojrzał na zakapturzoną postać Ariany, oglądającej się niepewnie dookoła.


- Ktoś nas obserwuje – wyszeptała.


~*~


Dzień dooobry! ♥

Witam Was serdecznie w urodzinowym rozdziale 🥳 Kto by pomyślał, że Narkotyk będzie mieć już 9 lat? Jak ten czas leci 🙈 Pamiętam, jak dziś, kiedy wrzuciłam pierwszy rozdział. O Merlinie! Jeśli masz ochotę, zapraszam Cię serdecznie do notki urodzinowej, która również się dziś pojawiła. To będzie cudowny prezent, móc Cię tam gościć 🎁💕

Czy już nie raz wspominałam, że pojawi się rollercoaster? 🤨 Troszkę się wydarzyło w tym rozdziale 🤔


Co sądzisz? Co najbardziej Cię zaintrygowało? Śmiało zostaw swoją opinię w komentarzu! 👊

A gdybyś tylko miał/a ochotę na dodatkową porcję Sevmione, zapraszam Cię na moje drugie opowiadanie: Hermiona i Severus - a kiedy przyjdzie czas, gdzie również pojawił się nowy rozdział 🤭


Wyczekuj uważnie sowy, kolejny rozdział pojawi się niebawem. Do usłyszenia! Ściskam, Jazz ♥



P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.