czwartek, 5 sierpnia 2021

Rozdział 65

 38 lat wcześniej


A był to czerwiec roku 1959. Słońce unosiło się wysoko na niebie, prażąc swymi promieniami zebranych gości weselnych w chacie jednego z domów w Little Hangleton. Mężczyzna w elegancko ułożonej fryzurze i niezwykle drogiej szacie wspinał się po krętych schodach rodzinnego domu państwa McGonagall. Minął się z szykownie wystrojoną Isobel tuż przed drzwiami i kiwnął jej uprzejmie głową. Pani McGonagall położyła mu dłoń na ramieniu, uśmiechnęła się lekko i zeszła na dół, zostawiając mężczyznę samego.


Poprawił on szatę, spojrzał na pastowane cały wczorajszy wieczór obuwie i zapukał dwukrotnie w dębowe drzwi. Spokojnie czekał na odpowiedź, a gdy taką otrzymał, nadusił klamkę, wślizgując się do pomieszczenia. Powietrze nagle zgęstniało, gdy ujrzał ją siedzącą przy toaletce. Była przepiękna w całej swojej okazałości, przyćmiewając swoją urodą wszystkie kobiety zebrane w chacie. Śnieżnobiały welon ciągnął się po podłodze, a koronkowa suknia z dłuższymi rękawkami pasowała do niej idealnie, podkreślając jej delikatną urodę. Odwróciła wzrok od lustra, przy którym poprawiała pomadkę i spojrzała na gościa, nakładając na swe usta delikatny uśmiech. Jakże on uwielbiał spoglądać w jej piękne oczy, móc obserwować w nich jarzące się iskierki.


- Albusie co tutaj robisz? - zapytała zdumiona, wstając z fotela. - Powinieneś zaczekać ze wszystkimi gośćmi.

- Nie mogłem dłużej czekać Minerwo – zbliżył się do niej w kilku krokach. Złożył na jej policzku delikatny, nieco nieśmiały pocałunek. - Wyglądasz przepięknie.

- Dziękuję – uśmiechnęła się nieśmiało. - Coś się stało? - zapytała, widząc jego niepewny, nieco błądzący wzrok. Albus zawsze dumny i pewny siebie, wyglądał chorowicie, nie wiedząc co zrobić z drżącymi dłońmi, czy rozbieganym spojrzeniem.

- Muszę ci o czymś powiedzieć Minerwo.

- Albusie za chwilę biorę ślub, jestem pewna, że ta informacja może zaczekać na koniec ceremonii – wyciągnęła z wazonu bukiet polnych kwiatów.

- Nie może czekać, to bardzo ważne – chwycił jej dłoń, kładąc na swoim sercu, karcąc samego siebie, że nie zdołał się wcześniej na ten krok. - Nie możesz poślubić Elphinstone’a!

- Słucham? Co ty pleciesz za głupoty Albusie? - wyrwała jego dłoń. - Jestem wystarczająco zestresowana, a ty jeszcze rzucasz tak mało zabawne żarty.

- To nie są żarty moja droga. Nie możesz tego zrobić!

- Dlaczego nie miałabym poślubić mężczyzny, którego kocham? - uniosła brew ku górze. - Albusie, proszę, wyjdź już, nie mam czasu na twoje gierki.

- Ponieważ kocham cię Minerwo.

Kobieta upuściła na podłogę wiązankę. Czuła, że znalazła się w środku jakiegoś przedstawienia, na którego udział nie wyraziła zgody. Pobladła, gdy dotarło do niej wyznanie czarodzieja. Dumbledore zbliżył się do niej i pogładził jej policzek, tak długo tego pragnąc. Przez tyle lat marzył, aby ją dotknąć, przytulić, zapewnić jej schronienie i wszystko, czego tylko by zapragnęła. Słyszał w bębenkach stukot własnego serca, które chciało boleśnie wyrwać się z piersi.


- Nie musisz za niego wychodzić, nie musisz się na nic zgadzać Minerwo. Ucieknijmy gdzieś razem, zaczniemy nowe życie, tylko ty i ja – zaczął entuzjastycznie, widząc przed oczami siebie i kobietę, planując wspólną przyszłość.

- Albusie co to za bzdury! - fuknęła niczym rozjuszona kota.

- Kocham cię Minerwo i pragnę, byś została… została moją żoną. Proszę... - uklęk przed nią na kolano, wyciągając z kieszeni małe, złote pudełeczko. - Minerwo, czy zostaniesz moją żoną?

- Albusie – złapała się za głowę, nie wierząc w to, co właśnie się dzieje. - Wstań.

- Minerwo...

- Wstań! - podniosła na niego głos, ciągnąc go za szatę ku górze. - Jak śmiesz zjawiać się tutaj w dniu mojego ślubu i wyznawać mi uczucia? - rzuciła w niego oskarżycielsko palcem, wbijając mu w klatkę ostro zakończony paznokieć. - Jak śmiesz psuć mi tak piękny dzień?

- To nie ma znaczenia, nic się nie liczy, tylko ty… Wiem, że wcale nie kochasz Elphinstone’a – zbliżył się do niej, obserwując jej zagubioną twarz. - Oboje wiemy, że wasi rodzice nalegali na ten ślub, na połączenie rodów.

- Przestań...

- Nic do niego nie czujesz Minerwo. Proszę, nie marnuj swojego życia z kimś, kto nie zapewni ci szczęścia.

- Kocham Elphinstone’a i to z nim pragnę założyć rodzinę – zbliżyła się do niego, podkreślając, każde słowo. Chociaż gdzieś głęboko w sobie, czuła, że słowa mężczyzny mają ziarnko prawdy, tak nie mogla dłużej się nad nimi rozwodzić, wiedząc, że ten dzień był zaplanowany już przed kilku laty. Spojrzała gdzieś za okno, czując ogarniającą ją pustkę i niepewność. Wypuściła ciężko powietrze z ust, chwyciła za różdżkę i wycelowała w stronę Albusa.

- Uspokój się Minerwo...

- Albusie za kilkanaście minut zostanę żoną Elphinstone’a, kocham go całym sercem i proszę, wyjdź już. Zapomnijmy o tym co się właśnie stało. Udajmy, że nic nie miało miejsca. Będziemy zachowywać się w Hogwarcie jak dawniej, a ja nie będę pamiętać, że ten dzień miał miejsce – jej głos był pełen goryczy. - Wyjdź, zanim będę musiała użyć różdżki.

- Minerwo... będę zawsze przy tobie czuwał, będę czekać na ciebie.

Zostawił osłupiałą kobietę samą. Odszedł, wiedząc, jaką podejmie ona decyzję, wiedząc, że nigdy nie zostanie jego żoną. Przełknął gulę w gardle, zbiegając po schodach. Będąc pogrążonym w całkowitej rozpaczy, Albus nie zauważył jak całym impetem wpadł na Elphinstone’a Urquart’a. Tego samego Elphinstone’a, któremu rękę miała oddać jego Minerwa. Spojrzał mu złowrogo w oczy, a coś w jego sercu pękło na miliony kawałków. Chciał chwycić za różdżkę, sprawić, aby do żadnego ślubu nie doszło, ale zdawał sobie sprawę, że Minerwa nigdy by mu tego nie wybaczyła. I chociaż nie była jego i być może nigdy nie będzie, tak silnie chciał ją chronić, chciał, aby nie patrzyła na niego z żalem. Pragnął ujrzeć chociaż jeden raz uśmiech na jej pięknej twarzy, marząc, że któregoś dnia będzie im dane być razem.


Opuścił chatę w Little Hangleton, teleportując się tylko w sobie, znanym kierunku. Nie zdawał sobie sprawy, że na górze w jednym z okien, każdy jego ruch był śledzony przez stojącą tam kobietę. Biała suknia odcinała się na tle szarej elewacji, zniszczonego budynku, wiejskiej chaty. Welon, który zarzuciła na swoją twarz, zakrył oczy pełne łez.

~*~


Czerwiec 1961


Minerwa trzasnęła drzwiami od sypialni, chcąc bardziej podkreślić swoją złość i bezradność. Tak upragnione przez nią wakacje nie zapowiadały się kolorowo. Od wczorajszego wieczoru, gdzie wróciła do domu z Hogwartu z kufrem i niewielką podróżną torbą, nie zdołała zamienić ani słowa ze swoim mężem. Sądziła, że od świątecznej przerwy Bożonarodzeniowej ich stosunki poprawią się, będą umieć rozmawiać ze sobą, a nie rzuć pojedyncze słowa, uznając to za prawdziwą rozmowę dwojga dorosłych ludzi.

Nalała z dzbanka wody do kubka, wpatrując się w krajobraz za oknem. Czuła, że czegoś w jej życiu brakuje, że dawniej ukochany Elphinstone zmienił się całkowicie, a ich stosunki ochłodziły się znacznie. Usprawiedliwiła to kryzysem młodego małżeństwa i tym, że przez swoją pracę wracała dość rzadko do domu. Chociaż nie usprawiedliwiało to ani jej, ani Elphinstone, by spotkać się spontanicznie pod bramami Hogwartu, móc uciec gdzieś, jak zakochani nastolatkowie. Wypuściła ciężko powietrze z płuc.


- Zbyt wiele wymagasz Minerwo – mruknęła pod nosem.


Zaskrzypiały drzwi. To Elphinstone wyszedł z sypialni, zarzucając na swoje barki koszulę. Przyciągnął krzesło i usiadł tuż obok żony, łapiąc ją za dłonie. Wpatrywał się w jej spokojną twarz i koczka na głowie, którego zaczęła upinać, gdy tylko zaczęła naukę w Hogwarcie, a on musiał przyznać, że nawet podobał mu się ten nowy styl. Uśmiechnął się lekko.


- Nie chcę wciąż się kłócić – ucałował jej dłonie.

- Chcę by było, jak dawniej.

- Ja też – pogłaskał jej policzek. - Zrobię jakąś kolację, posiedzimy, będzie miło, tylko ty i ja? - zaproponował. - A teraz odpocznij, dobrze?

Elphinstone był cudownym mężczyzną, idealnym kandydatem na męża dla wielu młodych czarownic. Jednak przed wielu laty państwo McGonagall i Urugart zdecydowali, że to ich dzieci pobiorą się w niedalekiej przyszłości. I chociaż dwudziestotrzyletnia wtedy Minerwa, już dawno pełnoletnia czarownica, nie miała prawa głosu, aby sprzeciwić się woli rodziców, musiała wybrać kandydata dla niej przeznaczonego. Podważenie ich decyzji byłoby hańbą i niemoralnym uczynkiem. I tak rok później została żoną Elphinstone’a, ślubując mu miłość i wierność po sam grób.


Gdyby tylko ich rodzice nie maczali palców w ich przyszłości i mogli sami zadecydować o własnym życiu, móc wybrać swoją miłość, zapewne ich drogi inaczej by się potoczyły. Może sam Merlin zesłałby ich na swoją drogę, ale już sami młodzi by pokierowali swoim życiem, poznając się powoli, czy też zakochując się w sobie, bez presji rodziców.


Czy byli ze sobą szczęśliwi? Nie chcieli odpowiadać na to pytanie nawet przed samymi sobą. Pragnęli pokazać innych, szczególnie swoim rodzicom, że kochają się miłością bezgraniczną, że są wręcz dla siebie stworzeni, chociaż gdzieś w głębi siebie, czują, że znają prawdę, do której nie chcieli się przyznać, łamiąc serca rodziców.


Minerwa wiedziała, że jej mąż był cudownym człowiekiem. Ciepłym, opiekuńczym, zapewniającym jej bezpieczeństwo i wszystkiego, czego tylko by zapragnęła. I chociaż wiedziała, że mógłby oddać za nią swoje życie, tak ona nie była pewna, czy sama byłaby w stanie poświęcić się na tak heroiczny czyn, dla mężczyzny, który nawet nie spowodował u niej szybszego bicia serca. Wiedziała, że miała wiele szczęścia móc być właśnie z Elphinstonerem, dzielić z nim swoje życie. Słyszała nie raz opowieści uczniów na korytarzach, jakie mają trudne sytuacje w domach. Począwszy od przemocy, aż po niepełną rodzinę. A niepełna rodzina w magicznym świecie, czy rozwód było skandalem, powodującą nałożenie czarnej łatki na każdego, którego tylko mogła ona dotyczyć. Począwszy od nieumiejących się porozumieć małżonków czy ich niczego winne dzieci.


Zabrała kubek z wodą i wyszła na ogród, siadając na huśtawce. Wystawiła twarz ku słońcu pragnąć, znaleźć się gdzieś indziej stąd, móc zawędrować myślami do pięknych krain baśni czy snów. Położyła dłoń na brzuchu, wciąż słysząc w uszach pretensje swojej mamy, teściowej, czy bliskich i dalekich ciotek wygłaszających swoją opinię na temat braku dziecka w ich małżeństwie. I chociaż nie przekreślała pomysłu o powiększeniu rodziny, tak teraz chciała skupić się na swojej karierze w Hogwarcie. A jej pomysł był wielokrotnie poruszany, zaczynając od wygłaszania ideologii o pozycji kobiety w małżeństwie, czy tym, że to mężczyzna powinien przynosić do domu pieniądze.


A Minerwa chciała być po prostu szczęśliwa, nie czując się w obowiązku, aby zaspokajać fantazję krewnych, nie musząc znosić ich wtrącania się do jej małżeństwa. Chciała zaznać odrobiny szczęścia, chociaż na minutę, albo i dwie.


~*~


Lipiec 1962


Było to dość przyjemne lato. Słońce nie prażyło aż tak swymi promieniami jak w roku poprzednim. Ludzie z czystą ochotą spędzali dnie na świeżym powietrzu, nie kryjąc się przed ostrymi promieniami słońca. Kobieta wcisnęła w dłonie sprzedawczyni banknoty i włożyła do wiklinowego koszyka kwiaty, które zamierzała tego samego wieczoru wkopać do swojego ogródka, pragnąc dodać mu uroku.


Pożegnała się skinieniem głowy i wyszła z mugolskiego targowiska. Żyło tu się całkiem inaczej, a młodziutka profesor McGonagall nieraz z niemym zachwytem oglądała się na ulicach za dziwnymi pojazdami, które mugole raczyli nazywać samochodami. Uśmiechnęła się pod nosem, przystając przy małym straganie, który był tuż przy wyjściu z targowiska. Kupiła tam truskawki, wiedząc, jak Elphinstone uwielbia świeże ciasto z tymi sezonowymi owocami.


Znikąd zerwał się mocny wiatr, porywając jej pleciony kapelusz. Chciała chwycić za różdżkę, którą miała umocowaną tuż pod spódnicą na udzie, ale wiedziała, że znajduje się wśród mugoli i nie mogła używać czarów, jakby zrobiła to w swoim domu. Puściła się biegiem, wpadając to na starszego mężczyznę, a to na grupkę dzieciaków zajadających się watą cukrową. Była pewna, że straci kapelusz, nim znikąd na horyzoncie nie zjawił się mężczyzna. Wzniósł się on delikatnie na palcach i chwycił jej własność, rozglądając się wokół. Minerwa pomachała mu z daleka.


- Proszę uważać następnym razem, zapowiadają silne wiatry – Minerwa uśmiechnęła się ze zrozumieniem i chwyciła za swój kapelusz.

- Dziękuję serdecznie, ale jestem tu tylko przejazdem, raczej silne wiatry już mnie nie spotkają.

- Z daleka pani przyjechała? - zapytał uprzejmie czarnowłosy.

- A z takiej malutkiej wioski – machnęła dłonią, nie wiedząc jak dyskretnie opisać mugolowi Little Hangleton. - Nic ciekawego.

- Rozumiem – kiwnął głową. Posłał w jej stronę tak intensywne spojrzenie, że Minerwa poczuła, jakby obdzierał ją z myśli. Nie wiedząc skąd, poczuła na policzkach ciepłe wypieki.

- Proszę mi wybaczyć, ale muszę wracać – uniosła w górę koszyk. - Chce zrobić mężowi niespodziankę. Ciasto z truskawkami.

- Musi być szczęściarzem, mając taką żonę – widząc delikatne zmieszanie i nieco niepewny uśmiech kobiety, ukłonił się nisko. - Nie będę pani zabierać więcej czasu, życzę spokojnej podróży.

- Dziękuję panie…?

- Benjamin – podał jej dłoń.

- Minerwa, miło mi.

- Mi również. O tam, za wiatrakiem – wskazał dłonią, gdzieś przed siebie. - Jest świetne pole teleportacyjne, mugole tam się nie zaszywają.

I odszedł, zostawiając osłupiałą Minerwę na środku drogi. Spojrzała na oddalające się plecy Benjamina i ruszyła w drogę ku polu teleportacyjnemu, starając się zrozumieć, skąd mógł wiedzieć, że jest czarownicą. Obejrzała się jeszcze raz za siebie, ale mężczyzny już nie było. Zniknął tak szybko jak się pojawił.


- Dziwne – mruknęła pod nosem.


~*~


Elphinstone złożył na policzku żony ciepły pocałunek. Jest pyszne, wyszeptał jej wprost do ucha. Minerwa uśmiechnęła się ciepło, widząc zajadającego się ciastem męża. Ściągnęła rękawice i wstała z kolan, otrzepując je ziemi. Z dumą spojrzała na swój ogródek, który zaczynał nabierać barw. Kątem oka zauważyła jak jej mąż, usiadł przy stole w kuchni, podsuwając pod nos talerz z całą górą ciasta i szklanką ciepłego mleka. Minerwa jedynie pokręciła głową na tego łasucha.


- Idę się wykąpać.


Czarodziej skinął głową i powrócił do jedzenia ciasta. Minerwa zrzuciła z siebie zabrudzone ubrania i odkręciła kurki w wannie, czekając, aż wypełni się ona wystarczająco. Lekko napinając mięśnie, weszła do wanny, czując jak gorąca woda, kąsa każdy jej mięsień. Po chwili przyzwyczaiła się do tego uczucia, chwyciła mydło i zaczęła je spieniać.


Nie wiedziała, dlaczego nie potrafiła się skupić, gdy tylko wróciła z miasteczka. Kilkoukrotnie sprawdzała przepis, bo raz wyłożyła na blat za dużo jajek, a raz zamiast szklanki cukru, już chwytała słoik z solą. Koniec końców udało się jej na tyle uspokoić rozbiegane myśli, że efekt finałowy wyszedł względnie dobrze. Chociaż i tak jej mąż nie mógł się powstrzymać przed włożeniem palców do surowego ciasta i zachwalanie jeszcze niegotowego produktu.


Minerwa była z lekka podenerwowana i rozkojarzona, nie mogąc zrozumieć skąd ten owy Benjamin, wiedział, że jest czarownicą, przecież nie wspomniała o tym ani słowa. Przyszło jej do głowy, że w tym przeszywającym spojrzeniu mężczyzny było coś intrygującego, coś magicznego, czego wtedy nie zauważyła. A Minerwa z reguły nie lubiła niczego nie wiedzieć. Fuknęła zła, uderzając dłonią o taflę wody.


Oparła barki o chłodne obicie wanny i przymknęła powieki, widząc przed oczami twarz nieznajomego mężczyzny. Musiała stwierdzić, że był przystojny. Posiadał idealnie przystrzyżoną brodę, był ubrany schludnie. Nie jakoś elegancko, jego buty nie świeciły się, jakby polerował je przez kilka godzin, ale w jego wyglądzie było coś, czego Minerwa nie potrafiła opisać. Urzekły ją ciemne, kruczoczarne włosy mężczyzny, które związane były rzemykiem. Próbowała wywnioskować, ile mógł mieć lat, ale nie wyglądał na wiele od niej starszego.


Pokręciła głową, odrzucając od siebie wspomnienia dzisiejszego spotkania, wiedząc, że za ścianą siedzi jej mąż, a takie myśli nie powinny nawet na moment jej nachodzić.


~*~


Sierpień 1962


Nowy rok szkolny zbliżał się wielkimi krokami. Minerwa wrzuciła do torebki obowiązujący od września plan zajęć i wyszła z gabinetu Albusa. Minęły już trzy lata, gdy jest w związku małżeńskim, a Albus przez ten cały czas wyglądał i zachowywał się jakby, Minerwa nie istniała. Wymieniali między sobą jedynie kluczowe informacje na temat pracy czy podlegającej młodej nauczycielce transmutacji obowiązków. I chociaż cieszyła się z takiego obrotu spraw, tak czasami mogła przyłapać, gdy Dumbledore posyłał w jej stronę tęskne, pełne bólu spojrzenie.


Na granicy Hogwartu teleportowała się na ulicę Pokątną, gdzie zaopatrzyła się w notes, w którym będzie mogła zapisywać swoje kłębiące się myśli. Nie była jeszcze gotowa finansowo na zakup Myśloodsiewnii, na którą w magicznym świecie mogli pozwolić sobie jedynie najbogatsi czarodzieje. Opuściła Esy i Floresy, wychodząc na zaludnioną ulicę Pokątną. Wszędzie kłębili się uczniowie, taszcząc pod pachą podręczniki, sowy w klatkach czy mosiężne kociołki. Zarzuciła na głowę kaptur, nie chcąc byś spotkaną przez swoich uczniów i ruszyła w drogę do Dziurawego Kotła.


Za barem jak zawsze urzędował Tom, właściciel pubu. Tego dnia nie było wielu klientów, przez co Minerwa odeszła w zacieniony kąt pomieszczenia, siadając nieco z boku. Po chwili na jej stoliku zmaterializowała się filiżanka z gorącą herbatą. Uśmiechnęła się z wdzięcznością do właściciela, który zawsze wiedział, na co miała ochotę. Zamoczyła wargi w jaśminowej herbacie, kosztując się jej smakiem. Zza kaptura obserwowała mężczyzn siedzących przy barze i grupkę czarownic, pijących w rogu pubu czerwone wino.


- Znów się spotykamy.

Usłyszała szept. Odwróciła się za siebie, ale nikogo nie zauważyła. Niemal pisnęła, widząc, jak nagle zmaterializowała się przed nią zakapturzona postać, przystawiając sobie krzesło tuż obok niej. Lekko uniósł kaptur w górę, a Minerwa mogła spotkać się z czarnymi, niczym małymi ognikami oczami. Nie wiedząc czemu, poczuła dziwne dreszcze wzdłuż kręgosłupa.


- Benjamin a co ty tutaj robisz? - zapytała zdumiona. Mogła zauważyć jak kąciki ust, unoszą się w górę, a ten widok był tak dziwny, tak niespotykany, że nie wiedziała, kiedy poczuła przyjemny skurcz w podbrzuszu. Przeraziła ją myśl, że nigdy przy swoim mężu nie miała takiego uczucia...

- Chyba to samo co ty.

- Skąd wiedziałeś, że jestem czarownicą? - wypaliła pytanie, które chodziło za nią od miesiąca. Na ustach mężczyzny pojawił się tajemniczy uśmieszek.

- Wiedziałem, że się nie powstrzymasz z tym pytaniem. Wyczuwam twoją magię. Jesteś silną czarownicą. Powiedz mi Minerwo, co jest twoją mocną stroną?

- Mocną stroną? Nie rozumiem...

- W czym jesteś najlepsza?

- W transmutacji – wzruszyła ramionami.

- Tak właśnie czułem. Chociaż początkowo obstawiałem fascynację eliksirami – Minerwa prychnęła pod nosem.

- Proszę cię – uniosła palec ku górze. - Transmutacja to najniebezpieczniejsza dziedzina magii, najbardziej złożona i wymagająca.

- Czym się zajmujesz? Nauczasz?

- Tak, jestem nauczycielką w Hogwarcie – Benjamin pokiwał głową z uznaniem. - Chociaż przez dwa lata pracowałam w Departamencie Przestrzegania Praw Czarodziejów.

- Nie podobało ci się?

- To nie było to, czego chciałam – wzruszyła ramionami. Przecież nie mogła mu powiedzieć, że to jej rodzice z teściami pozbawili jej stanowiska, posyłając fałszywą sowę z informacjami o rzekomych przekrętach młodej pracownicy Ministerstwa. Minerwa przełknęła ciążącą gulę w gardle, starając się odepchnąć od siebie myśli tamtego kwietniowego dnia, gdy została wezwana na dywanik Szefa Przestrzegania Praw Czarodziejów. - A ty? Czym się zajmujesz?

- Gdybym ci powiedział... – pochylił się w jej stronę tak, że mogła wyczuć mieszankę perfum Benjamina. Minerwa przełknęła głośno ślinę, zdając sobie sprawę, że są niezwykle kuszące. -… musiałbym cię zabić.

- Żartujesz – prychnęła, machając na niego ręką. Jednak, gdy ten nie odpowiedział, Minerwa sięgnęła po różdżkę. Był on na tyle szybki, że przycisnął jej dłoń do stolika, unieruchamiając ją. Nagle poczuła przyjemne ciepło spływające wzdłuż całego kręgosłupa. Pogłaskał kciukiem jej dłoń, a następnie odgarnął jej kaptur, zbliżając się do jej ucha.

- Tobie nie zrobiłbym krzywdy – wyszeptał, a jego słodki oddech podrażnił policzek młodej nauczycielki.

~*~

Minerwa siedziała nieco spięta na uczcie powitalnej. Albus ciągnął przemowę kompletnie, nie porywając kobiety, która znajdowała się tylko w swoim wyimaginowanym świecie. Nie potrafiła uspokoić szybszego bicia serca, gdy tylko zahaczyła myślami o Benjamina. Przerażała ją myśl, że nigdy, gdy wspominała Elphinstone’a nie czuła dziwnego skurczu w podbrzuszu czy ciepłych wypieków na policzkach. Próbowała zbesztać samą siebie za zaprzątanie sobie głowy mężczyzną o hebanowym spojrzeniu, ale za nic nie potrafiła wymazać jego twarzy ze swoich myśli.


I tak minął cały wrzesień, ciągnąc za sobą październik. Listopad powitał ich mroźną aurą, nie zapowiadając lekkiej tego roku zimy. Wymieniała z mężem listy, ale czuła, że ciągnięte są one na siłę, aby tylko mieli oni jakiś kontakt. Przeczuwała, że jej małżeństwo przechodzi kryzys, jeśli wcześniej myślała, że jest źle, tak teraz była święcie przekonana, że jest tylko gorzej.


- Albusie proszę tylko o pozwolenie na wyjście. - odezwała się pewnego listopadowego wieczoru, siedząc naprzeciw dyrektora. - Na jeden dzień…

- Rozmawialiśmy na ten temat – odpowiedział Dumbledore znad sterty dokumentów. Jego ton był iście służbowy, nie zawieszając na niej zbędnego spojrzenia. - Masz swoje obowiązki – machnął dłonią lekceważąco.

- Rozmawiałam z profesor Sprout, jest chętna wzięcia za mnie dyżuru w sobotę.

- Moja odpowiedź brzmi nie. Nie możesz ot, tak opuszczać swojego stanowiska.

- To chociaż na kilka godzin, proszę – jęknęła, nie wiedząc, jakiego już argumentu użyć.

- W jakim celu?

- Muszę zjawić się w domu. - widząc jego pytające spojrzenie, kontynuowała. - Muszę pilnie porozmawiać z Elphinstonerem w cztery oczy.

- Możesz wysłać sowę z wiadomością. Wiesz gdzie znaleźć sowiarnię.

- Albusie – uderzyła dłonią w biurko. - Nie traktuj mnie w ten sposób, tylko dlatego, że odrzuciłam twoje uczucia. Jeśli nie chcesz mi wydać pozwolenia, znajdę inny sposób, aby dostać się do domu. Z twoją zgodą czy bez.

- Wyjdź już Minerwo – odwrócił się do niej bokiem, nie mogąc patrzeć dłużej w jej zielone tęczówki. Zagłębiając się w nie, widział jedynie swoją przegraną, widział, jakim był nieudacznikiem, nie mogąc zdobyć serca tej czarownicy.

McGonagall zacisnęła usta w wąską linię. Wstała niczym rozjuszona kotka, nie posyłając już ani jednego spojrzenia w stronę dyrektora. W kilku krokach znalazła się przy drzwiach złowrogo, trzepocząc bordową szatą. Mając już dłoń na klamce, zamierzając jak najdalej wydostać się z gabinetu dyrektora, planując ucieczkę do domu, usłyszała:


- Masz czas do niedzieli.


Odwróciła się na pięcie, ale Albus wdrapywał się po schodkach na górę. Jego przygarbiona sylwetka i małomówność sprawiły, że Minerwa spojrzała na niego z bólem. Nie chciała rozdrapywać dawnych ran. Wiedziała, że wybrała tego, a nie innego mężczyznę na swojego męża i nie mogła teraz pozwolić, by przeszłość odbiła się na jej kontakcie z Albusem. Chociaż obojgu było im nieco dziwnie i ciężko, tak starali się ograniczać kontakty ze sobą do zbędnego minimum, nie chcąc kopać głębszej dziury pomiędzy nimi.


- Dziękuję ci Albusie – zatrzymał się, usłyszawszy jej spokojny głos.

~*~


Grudzień 1962

Minerwa zapięła pod samą szyję zimowy płaszcz i wcisnęła na głowę czapkę z fretek. Siarczysty mróz przyszedł w nocy, zostawiając na błoniach i górach wokół Hogwartu masę białego puchu. Asystowała wraz z panem Filchem na dziedzińcu, odbierając zgody od opiekunów na ostatnie wyjście uczniów do Hogsmeade w tym roku. Co prawda był to wolny dzień dla profesor McGonagall, ale wyraziła chęć pomocy przy pilnowaniu młodzieży, nie wiedząc, co mogłaby ze sobą zrobić w czterech ścianach swoich komnat. Może uda się jej znaleźć w tłumie kolorowych wystaw jakiś upominek na święta dla Elphinstone’a?


Spoglądała nieco z boku na opiekunów domów, którzy w równych grupkach liczyli swoich wychowanków. Zawsze rozbawiał ją profesor Slughorn, opiekun Slytherinu, który w swojej aurze był zbyt dobry i potulny dla mieszkańców domu Węża, którzy nie raz i nie dwa zdołali wejść mu na głowę. Minerwa ruszyła na końcu grupy, rozmyślając czy i jej uda się kiedyś zdobyć wyższe stanowisko niż tylko nauczycielki transmutacji. Co prawda kochała swoją pracę, uwielbiała przekazywać wiedzę młodszym, ale nie chciała zatrzymywać się na tym etapie. Pragnęła piąć się w górę może zostając któregoś dnia opiekunką Gryffindoru czy też zastępcą dyrektora. Chociaż ta druga opcja wyglądała mniej realnie niż sprawowanie opieki nad młodymi Gryfonami. Chyba jej stosunki z Albusem nie poprawią się na tyle, by mogła marzyć o wyższym stanowisku.


Uczniowie rozbiegli się po sklepach, dostając aż pięć godzin od wychowawców na spędzenie wolnego czasu. Minerwa odeszła w bok, zaglądając do jednego to do drugiego sklepu, jednak nigdzie nie znalazła niczego godnego zakupu na prezent świąteczny. Zapewne przed udaniem się do domu na przerwę świąteczną będzie musiała zajrzeć do Londynu w poszukiwaniu jakiegoś upominku dla męża. Co prawda ich stosunki ociepliły się ostatnio po jej niespodziewanej wizycie w Little Hangleton, na którą zezwolił Albus. Spędziła z mężem niemal cały weekend w łóżku, ale to wszystko było niczym za mgłą. Odkrywali swoje ciała, sprawiali sobie radość, ich pożycie małżeńskie było godne podziwu, ale co jeśli nie czuła, ani razu przyjemnego dreszczu na plecach, czy szybszego bicia serca.


- Musisz się do tego przyzwyczaić – mruknęła pod nosem, przemierzając fałdy śniegu.


Patrzyła z niemal zazdrością na sędziwych staruszków trzymających się za dłonie. Naciągnęła na czapkę kaptur płaszcza i ruszyła przed siebie, nawet nie wiedząc, dokąd zmierza. Oddalała się od miasteczka, będąc praktycznie na jego obrzeżach. Wędrowała, krążyła, aż dostała się na drogę, która prowadziła do Wrzeszczącej Chaty. Odgarnęła dłonią puch z powalonego dębu, wyczarowała mały kocyk i usiadła na niego, spoglądając na nawiedzony domek w tle.


Minerwa była tak pogrążona w swoich myślach, że nie usłyszała nawet skrzypnięcia śniegu tuż za sobą. Nie zdała sobie sprawy, że od kilku minut była obserwowana, ani tym bardziej że po chwili dostała śnieżką w ramię. Poderwała się, wyciągając różdżkę przed siebie.


- Pokażcie się, to unikniecie szlabanu – rzuciła przed siebie, co chwila, obracając się wokół własnej osi, lecz nigdzie nie ujrzała psocących uczniów.

- A cóż to za szlaban miałby być? - zadrżała. - Zdradź mi więcej szczegółów Minerwo.

- Benjamin! - odwróciła się na pięcie, stojąc twarzą w twarz z mężczyzną, a, że był on od niej wyższy, musiała zadrzeć głowę do góry, by zajrzeć w ciemne oczy czarodzieja. - Nie strasz mnie tak – fuknęła niczym rozjuszona kotka.

- Nie miałem takiego zamiaru – dotknął jej ramienia, strzepując z niego puch. - Wybacz mi.

- Co tutaj robisz? Śmiem twierdzić, że nie spotykamy się kolejny raz przypadkiem?

- Czysty zbieg okoliczności – wzruszył ramionami.

- Jasne – zmrużyła oczy.

- Mogę się dosiąść? - wskazał na pień.

- Oczywiście – przesunęła się lekko w bok, robiąc mu miejsca.

I siedzieli w ciszy, spoglądając na Wrzeszczącą Chatę, a ten brak rozmowy pomiędzy nimi wcale nie był krępujący, jakby mogło się wydawać. Minerwa nie czuła się skrępowana, wręcz przeciwnie, czuła, jakby znała tego mężczyznę od wieków. Benjamin wodził wzrokiem po zaśnieżonych drzewach, wyginając palce. Jego oddech był płytki, jakby usilnie się nad czymś zastanawiał. Spojrzała na niego z ukosa, a płatki śniegu, które zawieruszyły mu się w kruczoczarnych włosach, wyglądały magicznie. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, spuszczając wzrok. Benjamin w końcu chrząknął pod nosem, udał, że rozprostowuje nogi, by po chwili nieco niepewnie położyć swoją dłoń, na dłoni Minerwy.


Nauczycielka wciągnęła powietrze, czując, jak jest sparaliżowana tym nagłym i niespodziewanym dotykiem. Nie wiedziała, dlaczego był on całkiem przyjemny, powodując rozpływające się ciepło w podbrzuszu. Spuściła głowę, czując, jak jej policzki zaczęły zionąć żywym ogniem. I siedzieli kilka minut, będąc zaszytymi we własnych wyobraźniach, nim Minerwa nie wstała niczym oparzona, wyrywając się z delikatnego uścisku mężczyzny. Benjamin również powstał, posyłając w jej stronę nieme pytanie. McGonagall zaczęła kręcić głową, mocno gestykulując rękoma.


- Przepraszam, ja nie chciałem, nie powinienem.

- Wybacz mi Benjaminie... mam męża – uniosła dłoń w górę, pokazując mu obrączkę. - Nie powinnam z tobą rozmawiać, a co dopiero się spotykać – zrobiła krok w tył spanikowana.

- Minerwo...

- Ja nie mogę, nie mogę… - rzucała pod nosem niczym mantrę.

Benjamin chciał coś jeszcze powiedzieć, uspokoić ją, ale nie zdążył. Kobieta zmieniła swoja postać w pręgowatego kota, który zaczął uciekać po wydeptanej w białym puchu ścieżce. Opadł na pień drzewa, kręcąc w bezsilności głową, nie wiedząc, jak mógł być tak nieostrożny.


~*~


Styczeń 1963


Przerwa świąteczna zbliżała się ku końcowi. Minerwa dwa dni przed rozpoczęciem nowego semestru powróciła do zamku, nie mogąc dłużej znieść atmosfery panującej w Little Hangleton. Tegoroczne święta były nerwowe. Wraz z Elphinstonerem czuli na sobie niemy nacisk ze strony swoich bliskich na narzucenie im jak najszybszego pojawienia się dziecka w rodzinie. Wszystkie zebrane kobiety podkreślały, że są już prawie trzy lata po ślubie i to już najwyższa pora na ich pierwsze dziecko. I tak jak Minerwa nie czuła potrzeby powiększenia rodziny w danej chwili, wiedziała, że mąż podziela jej zdanie, nie chcąc być złamany pod naciskiem toksycznej rodziny. Dzielnie przez całe święta bronili swojego zdania, podkreślając, że nie są jeszcze gotowi na powiększenie rodziny, że oboje chcą piąć się w górę w karierach móc w przyszłości zapewnić dziecku godne warunki życia. Nie sztuką było urodzić, martwiąc się potem o opłacenie rachunków, gdzie pensja Minerwy nie była godna podziwu, tak samo jej męża.


Nie byłaby zdziwiona gdyby ciotki nie zmówiły się i nie wysłały anonimowego listu do Dumbledore'a wznosząc skargę na młodą nauczycielkę, pragnąć, pozbawić jej w ten sam sposób stanowiska jak w Ministerstwie. Chociaż gdzieś w sobie czuła, że Albus był na tyle świadomym czarodziejem i wiedział, jak wygląda sytuacja w domu kobiety, że zapewne wrzuciłby list do kominka, nawet nie myśląc o odsunięciu Minerwy od obowiązków.


Zabezpieczyła zaklęciem drzwi do gabinetu, a następnie skierowała się do prywatnych kwater. Odrzuciła na fotel płaszcz podróżny i torbę. Na stoliku kawowym zauważyła pozostawioną górę listów i prenumerat Proroka Codziennego, które musiały dostarczyć jej Skrzaty, wiedząc, że młoda nauczycielka spędza święta w rodzinnym gronie, nie mogąc osobiście odebrać poczty. Odłożyła na bok ulotki informujące o otwarciu nowego sklepu na ulicy Pokątnej i rzuciła okiem na stare już wydanie Proroka. Jej spojrzenie padło na szarą kopertę podpisaną tylko jej imieniem. Obróciła ją w palcach, widząc najzwyklejszy stempel chroniący wiadomość. Długo jej nie zajęło, by rozerwać zabezpieczenie i móc zagłębić się w treść listu.


Jak bardzo starała się przez przerwę świąteczną odsunąć swe myśli od Benjamina, tak teraz, czytając list, który wysłał jej dwa tygodnie temu, nie mogła pozbyć się uczucia rozgrzanych policzków. Z bijącym sercem przeczytała raz, potem kolejny wiadomość, czując niebezpieczną ekscytację, która rozpływała się po jej ciele. Benjamin zaproponował jej spotkanie. Chociaż termin jego wypadł 22 grudnia, tak czuła, że chciałaby się z nim spotkać. Nie rozumiała, dlaczego czuje dziwne dreszcze na samą myśl, dlaczego ten człowiek sprawił, że uśmiechała się bez powodu. Minerwa przycisnęła list do serca, nie wiedząc, co powinna zrobić. Wiedziała, że w domu czekał na nią mąż, a ta myśl spowodowała silny ból w podbrzuszu wraz z falą wyrzutów sumienia.


~*~


Ściągnęła z siebie zaklęcia kameleona, obracając się za siebie. Mrok spowił miasteczko, a w oddali mogła ujrzeć palące się świece w oknach malutkich kamieniczek. Tuż obok niej wznosił się ogromny wiatrak, wyglądający z zewnątrz na stary i opuszczony. Wciąż walcząc z wyrzutami sumienia, pchnęła drzwiczki, które otworzyły się z głośnym skrzypnięciem.


Lumos, szepnęła pod nosem. W środku było ciemno, wszędzie kłębiły się pajęczyny a w powietrzu, unosił się duszący kurz. I jak bardzo liczyła, że spotka tu Benjamina, tak teraz nie była pewna, czy nie był to tylko żart. Opuszczony wiatrak nie wyglądał, jakby miał na nią właśnie tutaj czekać tajemniczy czarodziej. Wszędzie walały się skrzynie, czy uschnięte rośliny w doniczkach. McGonagall zdecydowała, że jeśli już tyle poświęciła, znajdując się tutaj, nie odpuści, nawet jeśli miałaby się umocnić w przekonaniu, że mężczyzny wcale tu nie ma. I takim sposobem krążyła po małym pomieszczeniu, starając się znaleźć coś, co mogłoby jej pomóc.


Ujrzała dziwnie wypukłą deskę w podłodze. Zgarnęła butem piach, lekko naduszając stopą o posadzkę. Machnęła różdżką a deski w magiczny sposób, wyskoczyły z podłogi, przez co dane jej było spojrzeć w dół. Zaświeciła, mogąc ujrzeć schodki, wykonane z całkiem innego, bardziej solidnego drewna. Nie mając lepszej opcji, postawiła pierwszą, a następnie drugą stopę powoli schodząc w dół. Na kamiennej ścianie wyczuła chłodną barierkę, którą chwyciła, trzymając się jej kurczowo. Liczyła w myślach, ile stopni pokonała, a gdy doszła do szesnastu, wyczuła pod nogami grunt. Nagle korytarz, w którym się znalazła, rozświetlił się pochodniami umocowanymi na ścianach. Podążyła więc wzdłuż nich, kierując się do drzwi znajdującymi się na końcu drogi. Przyłożyła ucho drewna i nasłuchiwała czyiś kroków, czy obecności. W końcu nadusiła dłonią na klamkę i weszła do środka, zamykając za sobą drzwi.


Stanęła oniemiała, spoglądając na zaczarowany sufit, który prezentował rozgwieżdżone niebo. Z niemym podziwem rozglądała się po pomieszczeniu, które w żaden sposób nie przypominało zniszczonego wiatraka. Stała pośrodku salonu, który był w ciepłych odcieniach beżu. Pod jej stopami rozciągała się drewniana podłoga, a na ścianach wisiało wiele obrazów. Znalazł się również tam kominek, wygodna sofa z fotelami, obszerny zbiór ksiąg i stolik do szachów, który spowodował niemały zachwyt u czarownicy. Podeszła tam, przejeżdżając dłonią po obiciu kanapy.


- Jednak przyszłaś – znikąd wyłonił się Benjamin. Stał przed nią z włosami spiętymi rzemykiem w grubym, szarym swetrze i ciemnych spodniach. Na jego twarzy zmalował się tajemniczy uśmiech. - Czekałem na ciebie.

- To twój dom? - zapytała oniemiała, podchodząc bliżej. - Mieszkasz tutaj?

- Tak się składa, że tak.

- Jest tutaj pięknie – wyszeptała, nie wiedząc, gdzie zawiesić wzrok, czy to na stoliku do szachów, czy na zaczarowanym suficie, czy też na obszernej biblioteczne.


~*~


Marzec 1963


Minerwa nie sądziła, że pewien styczniowy wieczór będzie początkiem czegoś wspaniałego. Czuła się niczym w przepięknej bańce móc każdego dnia tuż po przebudzeniu, widzieć oczyma wyobraźni twarz Benjamina. Nie miała pojęcia, że taka rozsądna i roztropna kobieta, jaką była tak szybko, przyzwyczai się do towarzystwa tego tajemniczego czarodzieja. Spotykali się beztrosko wieczorami, kiedy Minerwa wykradała się z zamku, by porozmawiać o powieściach, które miał w swoich zbiorach, czy nauce, którą również był zafascynowany. Ciężko było jej uwierzyć, że znalazł się ktoś, kto sprawił jej nie lada problem podczas partii szachów. A profesor McGonagall zawsze skromnie uważała się za najlepszą w tej dziedzinie, gdzie nikt nie potrafił z nią wygrać. Tak tutaj, dość ciężko było jej rozgryźć ruch Benjamina i niestety, kończyło się jego wygraną, z czego kobieta nie była zadowolona. Przecież to ona zawsze wygrywała!


I tak minął w mgnieniu oka marzec, który stał się rozpoczęciem czegoś niezwykłego. Minerwa spojrzała na mężczyznę znad czytanej książki. Czuła na sobie jego palące spojrzenie już od dłuższego czasu, więc nie znając siebie od tej strony, lekko opuściła czytaną książkę, założyła kosmyk włosów za ucho i przygryzła wargę. Nie mogąc dłużej ze sobą walczyć, spojrzała na mężczyznę siedzącego obok w fotelu, a widok, jaki zastała sprawił szybsze bicie serca. Jej mąż nigdy nie patrzył na nią w taki sposób. Czuła się onieśmielona, a jednocześnie w jakiś dziwny i niezrozumiały dla niej sposób szczęśliwa. Potem jak przez mgłę pamiętała, jak Benjamin wstał z fotela, wyrwał jej książkę, a kiedy już miała ją chwytać, pochylił się nad nią. Czarne kosmyki włosów załaskotały ją w zarumienione policzki. Czas jakby stanął w miejscu, gdy jego głębokie spojrzenie odnalazło jej. Jego perfumy zawładnęły nią, nie pozwalając trzeźwo i racjonalnie myśleć. Ciepło oddechu, drażniło w przyjemny sposób jej zarumieniony policzek. Toczyli walkę na spojrzenia, nim Minerwa nie poległa, czując na swych wargach delikatny pocałunek.


Tak jeden, niewinny pocałunek zrodził się w płomienny romans. Spoglądając w oczy Benjamina, nie zdawała sobie sprawy, że zazna w jego ramionach tak strasznie pragnącego przez wiele lat szczęścia. Nie wierzyła, że kiedyś uda się jej osiągnąć taki stan. Móc rozmawiać w godnym towarzystwie o pasjach, planach, nauce czy książkach. Czuć pierwszy raz w życiu dziwne motyle, które za każdym razem budziły się w niej, gdy nawiedzał ją w myślach mężczyzna o hebanowym spojrzeniu.


Mając dwadzieścia osiem lat, zdała sobie sprawę, że dopiero teraz zaczyna żyć, zaczyna tracić zmysły, czując przyśpieszone bicie serca.




~*~


Maj 1963


Albus zmarszczył brwi, usilnie się nad czymś zastanawiając. Kolejny raz widział Minerwę w postaci kota wymykającego się nocami z zamku. I jak bardzo nie chciał wciskać nosa w nie swoje sprawy, tak samo mocno, nie mógł udawać, że go to nie obchodzi. Chodził niczym naładowany samymi negatywnymi emocjami pocisk wybuchowy. Wcale nie chciał jej szpiegować, ale nie mógł pozbyć się przeświadczenia, że młoda nauczycielka coś ukrywa. Próbował ją usprawiedliwić, znaleźć jakieś racjonalne wyjście tak nie mógł zrozumieć, że to, co odkrył, było mężczyzną ze skóry i kości. Było kochankiem kobiety, która powinna być jego. A w tym wszystkim najgorsze było to, że on wciąż dla niej nie był idealny, wciąż nie był wystarczający. Co miał w sobie ten mężczyzna czego Albusowi brakło?


Pokręcił głową, przechodząc obok śpiącego na drążku Feniksa. Raz jeszcze przeczytał list, nad którym siedział od tygodnia, co chwila, bijąc się ze swoimi myślami czy robi dobrze, czy właśnie tak powinien uczynić. Jednak zraniona duma Dumbledore’a odrzucenie, jakie odczuł, podpowiadało mu, że to jedyne wyjście. I chociaż nie chciał jej ukarać, nie chciał tego czynić, tak samo nie mógł znieść myśli, że wybrała akurat jego. Ze wszystkich mężczyzn na świecie, musiała zainteresować się Benjaminem.


Wrzucił garść cytrynowych dropsów do ust, głośno je rozgniatając. Naprawdę próbował unikać jej, nie wchodzić z nią w głębszą dyskusję tak teraz, wiedząc, że ten Benjamin, jest tym człowiekiem, tak nie mógł przejść obok tego obojętnie. Wiedział, że Minerwa jest roztropną kobietą, tak mimo wszystko, przeczuwał, że nie wiele wie o swoim kochanku, będąc zaślepioną miłością.


Włożył list do koperty, przybił zwykłą pieczęć, niebędącą związaną z Hogwartem i poderwał się z fotela. Zanim wręczył sowie list, przemyślał czy na pewno dobrze robi, czy na pewno to dobre wyjście, jednak decyzję podjął już dawno. Musiał utwierdzić się w przeświadczeniu, że jest to jedyne, możliwe wyjście z obecnej sytuacji.


- Dostarcz ten list do Elphinstone’a Urquart’a. To pilne – przywiązał do nóżki sowy wiadomość i otworzył szeroko okno. Obserwował, jak znika na tle ciemnego nieba, a wszystkie kłamstwa Minerwy już niedługo się zakończą.


~*~


Czerwiec 1963


Minerwa nie poznawała samej siebie, gdy wieczorami wykradała się z Hogwartu, by móc spotkać się z ukochanym. Nigdy nie przypuszczała, że uda się jej być po prostu szczęśliwą, móc odnaleźć swoją bratnią duszę. I tak jak była szaleńczo zakochana po raz pierwszy w swoim życiu, czuła, że jej małżeństwo już dawno było martwe. Już nie raz była gotowa, trzymając w dłoni papiery rozwodowe, by podjąć ostateczną decyzję, jednak zawsze coś ją stopowało. Chyba najbardziej obawiała się widoku męża, stawiając go przed faktem, że odchodzi. Już nawet nie chciała wspominać, że znalazła kochanka, bo to mogłoby bardziej go załamać. Czuła, że jej małżeństwo było jedynie złotą klatką, gdzie nigdy nie czuła się kochana. Oboje z Elphinstonerem popełnili błąd, wiążąc się ze sobą. Gdyby tylko mieli trochę odwagi parę lat wcześniej by zbuntować się decyzji własnych rodziców, nigdy by nie doszło do tego, że ona szanowana młoda nauczycielka w Hogwarcie ma romans, szukając szczęścia w ramionach innego mężczyzny.


Za każdym razem czuła wyrzuty sumienia, że to już czas powiadomić męża, że nie jest w stanie tego dłużej ukrywać. I chociaż Benjamin deklarował być przy niej i trwać tak długo jak będzie to konieczne, tak ona czuła na sobie pomyje, wiedząc, że to właśnie ona zniszczyła swoje małżeństwo. Nie kochała męża, nie byli sobie nigdy pisani, ale nie powinna zdradzać go. Powinna z nim porozmawiać, w końcu móc wylać swoje żale, że ich małżeństwo było jedną wielką pomyłką, a jedyną korzyść z tego mieli jedynie ich rodzice.


Pokręciła głową z bezsilności. Benjamin siedzący obok niej na kocu dotknął jej ramienia, lekko go ściskając. Mogła znaleźć w jego intensywnym spojrzeniu ratunek i oazę spokoju, wiedziała, że zna go niedługi czas, to tak była pewna, że właśnie z nim chce spędzić resztę swojego życia. A Minerwa również chciała być szczęśliwa, chciała chociaż raz pokazać tę siłę, którą skrywa cały czas w sobie, którą hamowała od dzieciństwa. Już dawno powinna postawić się woli rodziców.


- Zdecydowałam, że chcę porozmawiać z Elphinstonerem.

- Minerwo kocham cię całym sercem, ale jeśli masz jakieś wątpliwości, jeśli tylko chcesz zostać u boku swojego męża, ja zniknę. Nie będę stać wam na drodze.

- Potrzebuję chwili czasu, by to wszystko ułożyć – spojrzała na kochanka.

- Będę czekać na ciebie.


Złożył na jej ustach płomienny pocałunek. Tak strasznie nie chciał wypuszczać jej ze swoich objęć, czuł, że dopiero u jej boku mógł zaznać spokój, którego poszukiwał przez ostatnie lata. Odgarnął jej z twarzy kosmyki włosów, zaglądając w oczy Minerwy. Uwielbiał obserwować jej rumieńce, czy wesołe iskierki w błądzące w zielonych tęczówkach. Kochał dzielić się z nią zdobytą wiedzą, móc drażnić się z nią obserwując jej zdenerwowanie podczas partii szachów. I jak bardzo nie starał się uciec od tego kim był, tak dla niej, chciał zostać, odcinając od siebie grubą kreską przeszłość.


Niespodziewanie wielki dąb przed nimi pękną na środku, a dwie połówki z hukiem runęły na ziemię. Minerwa poderwała się nagle z koca, chwytając swoją różdżkę. Benjamin osłonił ją swym ramieniem, również rozglądając się energicznie dookoła. Chodźmy stąd, wyszeptała nerwowo Minerwa, różdżką chowając kubki i talerzyki do wiklinowego kosza.


- A jedna to prawda. Moja żona ma romans.


Dobieg do niej głos, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Czując wbijające się kolce w kark, odwróciła się za siebie. Zza krzaków z wysoko uniesioną różdżką wyszedł Elphinstone. Tak jak zawsze widziała go opanowanego, tak teraz, nie poznawała własnego męża. Benjamin chciał coś powiedzieć, ale chwyciła go za ramię, lekko odciągając go w tył. Czując ogarniającą ją panikę, ponownie spojrzała na swojego męża.


Nie chciała już być bardziej podłą i udawać, zdezorientowaną i zdziwioną pojawianiem się męża. Nie mogła udawać, że nie wie, co tutaj się wydarzyło i mydlić swemu mężowi oczy dennymi wyjaśnieniami. Tak samo jak potrafiła zbliżyć się do innego mężczyzny, tak samo czując na sobie całą winę, popatrzyła w stronę męża. Ich spojrzenia się spotkały. Piwne tęczówki mężczyzny, z którym spędziła ostatnie lata wspólnego życia, przeskakiwały to na nią, to na Benjamina, stojącego tuż za jej plecami. A ból, jaki miał wypisany na twarzy Elphinstone, sprawił, że straciła grunt pod stopami. Wszystkie jej kłamstwa wyszły na światło dzienne, nie mogła niczego udawać i ukrywać.


- Elphinstone pozwól, że ci to wszystko wyjaśnię – zrobiła krok w przód, opuszczając swoją różdżkę.

- Nie fatyguj się Minerwo – jego głos, zawsze pełen ciepła, teraz stał się zimny, pozbawiony grama uczuć. Widziała w jego oczach złość, smutek i rozczarowanie. - Jak mogłaś mi to zrobić? - zrobił krok w przód. - Jak? - podniósł głos.

- Elphinstone… - wyszeptała, chcąc dotknąć jego ramienia, jednak on odtrącił jej dłoń. Spoglądał na nią z góry, mocno zaciskając szczękę. Żyłka na jego skroni niebezpiecznie drżała, a jego oddech był szybszy.

- Jak mogłaś? - w jego oczach pojawiły się łzy, a ten widok sprawił, że Minerwa poczuła się zapędzona w róg. Z jednej strony stał jej mąż, którego zraniła, a za nią był Benjamin, w którym była szaleńczo zakochana. - Wiesz, kim jest ten człowiek? - zapytał, powracając do spokojnego tonu.

- To… to… jest Benjamin – odpowiedziała, obracając się za siebie.

- Widzę, że twój kochanek nie powiedział ci całej prawdy o sobie. Przyznaj się – wyminął ją, zbliżając się do mężczyzny. - Nic nie wie, prawda?

- O czym ty mówisz Elphinstone?

- Teraz milczy? Ha? - warknął wściekły, wyciągając różdżkę przed siebie. - No powiedz jej prawdę. Nagle się boisz przyznać?

- Przyznać do czego?

- Ten człowiek nie jest tym, za kogo się podaje! - krzyknął na nią. - Minerwo proszę… - potarł zmęczoną twarz. - Wybaczę ci, ale wróć ze mną do domu.

- O co tu chodzi? - spojrzała na Benjamina. - No mów, że! - warknęła, widząc, jak czarnowłosy ucieka wzrokiem.

- Ten człowiek to...

- Zamilcz! - podniósł głos Benjamin, również wyciągając przed siebie różdżkę. - Chyba że chcesz, aby stała ci się krzywda – Minerwa osłupiała spoglądała to na kochanka to na męża, nie rozumiejąc, o co chodzi. Benjamin nigdy się tak nie zachowywał, to było wręcz do niego niepodobne.

- Nie możesz ufać temu mężczyźnie Minerwo. Proszę – wyciągnął ku niej dłoń. - Wróćmy do domu.

- Nie pójdziesz z nim – warknął Benjamin, ciągnąc Minerwę w tył.

- Puść ją! – wycelował w niego różdżką.

- To ty się mnie boisz, a nie ja ciebie – powiedział cicho, a jego głos spowodował dreszcze na plecach. Minerwa chciała coś powiedzieć, ale ten odepchnął ją w tył celując różdżką w Elphinstonea. - Minerwo nie zbliżaj się.

- O co tu chodzi? - krzyknęła, wybiegając pomiędzy wycelowane różdżki. Spojrzała to na męża, a to na kochanka. - Co się dzieje? - ponowiła pytanie, zatrzymując dłużej spojrzenie na Benjaminie. - Powiedz mi!

- Wiesz, że cię kocham Minerwo, wiesz o tym – usłyszała prychnięcie swojego męża, jednak nie starała się zwracać na nie uwagi – Musisz wiedzieć, że tobie krzywdy bym nigdy nie zrobił… - jego głos zaczął drżeć.

- Dość tego! - krzyknął Elphinstone ciągnąc Minerwę w swoją stronę. Stanął przed nią z wycelowaną różdżką w Benjamina. - Minerwo zaufaj mi.

W ułamku sekundy poczuła, jak została odrzucona w tył przez swojego męża. Siła zaklęcia była tak wielka, że odleciała kilka metrów w dal, padając na trawę. Sapnęła ciężko, próbując się ruszyć. Elphinstone w tym czasie pojedynkował się z Benjaminem, który jako pierwszy rzucił w stronę jej męża zaklęcie. I chociaż chciała przerwać im ten pojedynek, tak nie mogła, gdzie za każdym razem została odrzucona przez męża, by tylko nie zbliżała się do nich. Wtedy pierwszy raz poczuła niepewność w stronę Benjamina. Nie rozumiała jego zachowania, nie wiedziała, dlaczego zmienił się tak nagle, gdy tylko jej mąż podważył teorię jego tożsamości. Spanikowana Minerwa próbowała namacać różdżkę na trawie, ale ta za każdym razem odskakiwała od niej, jakby straciła nad nią panowanie. Nie wiedziała, czy była to zasługa jej męża, który usilnie nie chciał, by zbliżała się do nich, czy to może Benjamin odebrał jej panowanie nad różdżką. Ani ta teoria, ani ta, nie spowodowała, że Minerwa była spokojniejsza.


Nagle rozbłysły się światła, chwilowo oślepiając kobietę. Zacisnęła powieki i po omacku próbowała dostać się do nich, już nie licząc, że uda się jej chwycić własną różdżkę. Blask ustał, a potem nastała cisza, przerywana nierównymi oddechami. Obaj mężczyźni leżeli w kałużach krwi, spoglądając w niebo. Tak jak była pewna swoich uczuć do Benjamina, tak teraz, była niczym sparaliżowana nie wiedząc co zrobić, do którego z nich udać się z pomocą.


Jej serce i rozum połączyły się w jedno, głośno i zdecydowanie decydując za nią. Przysięgała trwać u boku męża po sam grób, być z nim w najgorszych momentach i kochać go miłością bezgraniczną. Poderwała się z trawy i po chwili upadła przy boku męża, czując nieprzyjemną gulę w gardle.

- Elphinstone – wyszeptała ze łzami w oczach, przyciskając dłonie do jego rany na brzuchu. - Spójrz na mnie, proszę – zalała się łzami. - Proszę...

- Minerwo – wychrypiał ciężko. Ich spojrzenia się spotkały i dopiero teraz, po czterech latach małżeństwa ujrzała w jego oczach błysk, który sprawił, że poczuła przyśpieszone bicie serca. - Jesteś taka piękna – wyszeptał, uśmiechając się lekko. Podniósł dłoń ku górze i dotknął jej policzka, chcąc nacieszyć się jej bliskością. - Ten człowiek...

- Nie męcz się, zaraz wezmę pomoc… - ucałowała pośpiesznie jego dłonie.

- Ten człowiek… jest synem Morfina Gaunta – wyszeptał.

- Żartujesz, prawda? - zapytała spanikowana, podnosząc głowę, na leżącego nieruchomo Benjamina. - To nie możliwe by był on spokrewniony z… Tomem Riddlem.

- Ten człowiek może być bardzo niebezpieczny – ściągnął brwi, kręcąc bezsilnie głową. - Morfin był wujem Sam-Wiesz-Kogo...

- Nie, nie, nie – powtarzała jak mantrę, nie chcąc dopuścić do siebie tych słów.

- Minerwo – chrypnął dość ciężko, ciągnąc ją lekko za skraj sukni. - Minerwo...

Wpatrywała się w jego oczy przepełnione bólem. Widziała w nich blask, który nigdy wcześniej nie nawiedził jej męża. Pochyliła się nad nim, złączając ich usta w delikatnym pocałunku. Elphinstone zebrał w sobie całą siłę, którą posiadał i wyszeptał do jej ucha, I tak cię kocham Minerwo.


Oderwała się od niego, lustrując całą jego twarz. Poklepała go po policzku, krzycząc jego imię, raz po raz. Jednak ciężkie powieki opadły, a Elphinstone wydał z siebie ostatni dech. Przyciągnęła do siebie martwe ciało męża, krzycząc z bezsilności na całe gardło.


~*~


Sierpień 1963


Minerwa usiadła w fotelu, podkulając nogi pod brodę. Od dwóch miesięcy była niczym chodzący wrak. Nie jadła, nie spała, nie funkcjonowała normalnie, całymi dniami wpatrując się w krajobraz za oknem. Gdyby tylko opanowała swoje nieposkromione marzenia jej mąż jak i Benjamin wciąż by żyli. Nie mogła usunąć ze swoich barków ciężaru i poczucia winy, że to właśnie ona jest winna tragedii, jaka się stała przed zakończeniem roku szkolnego.


Była głupia i zaślepiona pięknymi słowami Benjamina, a ten przez cały czas ją okłamywał, nawet kiedy się wykrwawiał, nie wydusił z siebie niczego niż marnego ja również, chciałem być szczęśliwy. Minerwa załkała głośno, chwytając się za brzuch. Jak mogła być tak nieodpowiedzialna? Dlaczego była aż tak zaślepiona, by nawet nie zagłębić się w jego historię? Przecież od samego początku Benjamin był jedną wielką zagadką, a Minerwa już wtedy powinna coś zauważyć.


Każdej nocy widziała przed oczymi twarz swojego męża. Pamiętała blask jego oczu, zanim wyzionął ducha. A Minerwa, nigdy nie widziała u męża czegoś takiego i gdy tylko dłużej się nad tym zastanawiała, coraz bardziej zatapiała się w rozpaczy. Czy możliwe jest, że mogła poczuć coś do Elphinstone’a, gdy ten próbował ją ostrzec i chronić własnym ciałem przed Benjaminem? Spojrzała na ich wspólną fotografię, która stała na komodzie, zrobiona tuż po uroczystości zaślubin. Ból w jej sercu rozszedł się po całym ciele. Załkała głośno, chowając głowę między kolana. Dlaczego była tak głupia i zaślepiona, by zrozumieć, że tak naprawdę cały czas kryło się w jej uczucie do Elphinstone’a, które ona z dumą odpychała od siebie, krzywiąc się pod nosem, że ich małżeństwo było jedynie biznesem dla ich rodziców.

Z głębokiej rozpaczy wyrwało ją pukanie do drzwi. Jednak ona nie powstała z fotela, wciąż wpatrując się w fotografię, wiedząc, że on i tak wejdzie. Długo nie musiała czekać. Próg jej sypialni przekroczył Albus. Zlustrował on spojrzeniem porozwalane książki na podłodze, uschnięte kwiaty w wazonie, nietknięte jedzenie na talerzach, porozrzucaną w rozpaczy garderobę po całym salonie. Przyciągnął drugi fotel i usiadł naprzeciwko Minerwy, posyłając w jej stronę pełne bólu spojrzenie, jednak ona nawet na niego nie spojrzała. Włosy miała ułożone w nieładzie, obgryzione do krwi paznokcie, opuchniętą od płaczu twarz i poszarzałą cerę. Wyglądała na kilkanaście lat starszą niż w rzeczywistości była. Mruknął pod nosem chołoszczyć, a cały bałagan w magiczny sposób zniknął. Dopiero wtedy przeniosła na niego zmęczone spojrzenie. Mógł zauważyć w jej zielonych tęczówkach ból i przeszywający strach, a ten widok sprawił, że poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku.


To właśnie do niego zwróciła się Minerwa tuż po tragedii, wiedząc, że jest jedyną osobą, która będzie mogła pomóc jej zatuszować miejsce zbrodni. I chociaż nie chciała porzucać ciała męża, zakopując go na odludziu, Albus pomógł skremować ciało, a jego prochy w małej urnie zakopali w jej ogródku. Była mu niezmiernie wdzięczna za pomoc, którą jej zaoferował. I chociaż unikali się jak ognia, tak nie mogła pozbyć się przeświadczenia, że tylko Albus jest jedyną odpowiednią osobą, która została wtajemniczona w całą sytuację. Pomógł jej upozorować wypadek męża, by zaspokoić pytania członków rodzin o jej małżonka.


Tylko Minerwa nie zdawała sobie sprawy, że gdyby nie Albus i jego niepowściągliwa, zraniona duma, do niczego by nie doszło. I gdy tylko otrzymał od Minerwy patronusa o pilne przybycie, zobaczył ją zapłakaną nad ciałem męża, zrozumiał, że to był tylko jego błąd. Nie mógł patrzeć na jej opuchniętą od płaczu twarz, która gdy tylko go ujrzała, zawyła głośnym lamentem. Albus zdał sobie sprawę, że nie może powiedzieć Minerwie prawdy, bo to złamałoby ją całkowicie, a nie mógł do tego dopuścić. Obiecał kiedyś sobie, że będzie ją chronić tak długo jak tylko będzie mógł. Chcąc wykupić swoje winy przed samym sobą, pomógł jej skremować ciało męża i Benjamina, chowając go pod starym wiatrakiem, gdzie pomieszkiwał. Zrobił wszystko, aby Ministerstwo Magii nie dowiedziało się, co tak naprawdę się wydarzyło.


- Albusie – wyszeptała jego imię. - Przyniosłeś nowy plan zajęć?

- Tak – wyciągnął z aktówki plik pergaminów. Podał jej je, lecz Minerwa nawet nie spojrzała na nie. Położyła je obok siebie na fotelu, wypuszczając ciężko powietrze z płuc. - Coś się stało? - zapytał.

- Przepraszam, że mówię o tym kilka tygodni przed rozpoczęciem roku szkolnego, ale musisz znaleźć kogoś na moje miejsce. Nie mogę wrócić od września do szkoły.

- Minerwo, dam ci tyle czasu jak długo będziesz potrzebowała.

- Nie – pokręciła głową, wstając z fotela. - Ja nie mogę...

- Spokojnie.

- Nic nie rozumiesz Albusie. Ja nie mogę.


Podeszła do komody, gdzie stała fotografia jej i Elphinstone’a. Zagryzła do krwi policzek, starając się nie rozpłakać, starając się zdusić w sobie ból, nie pozwalając, by przejął on nad nią kontrolę. Wysunęła komodę i zaczęła przerzucać rzeczy z jednej na drugą stronę. Po dłuższej chwili chwyciła to co znalazła i wróciła do Albusa.


- Co to jest? - zapytał, wpatrując się w nieruchomą czarno białą fotografię.

- Byłam u mugolskiego lekarza. Zabawni ci mugole, prawa? - zaśmiała się przez łzy. - Co rusz wymyślają co nowego. To jest… - wskazała palcem. - Moje dziecko.

- Słucham? - spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami.

- Jestem w ciąży.

- W ciąży? - zapytał zdumiony.

- Tak – potwierdziła kiwnięciem głowy. Dopiero teraz zauważył, jak położyła dłonie na lekko zaokrąglonym brzuchu. - Noszę pod sercem dziecko Benjamina.

- Minerwo… - wciągnął ze świstem powietrze. - Jesteś pewna, że to jego dziecko?

Jej milczenie było odpowiedzią na wszystko. Albus zobaczył przerażenie w jej oczach. Sam nie wiedział, co zrobiłby na jej miejscu, nosząc w sobie krewnego Toma Riddle'a. Zbliżył się w dwóch krokach, obejmując ją ramieniem, a zapłakała Minerwa, wtuliła się w niego. Kołysał ją lekko, starając się uspokoić zrozpaczoną kobietę.


- Nie zostawię cię z tym – obiecał.

- Co ja mam zrobić? - spojrzała na niego. - Czy moje dziecko może być w niebezpieczeństwie?

- Musimy brać taką możliwość pod uwagę – wyjaśnił. - Gdy dziesięć lat temu doszło do morderstwa w domu Riddle’ów, miałem oko na tę sprawę. Co prawda jedynym podejrzanym cały czas jest Morfin Gaunt, który przyznał się do potrójnego zabójstwa. Tylko że ja w to nie wierzę – pokręcił głową. - Byłem i niejednokrotnie rozmawiałem z nim w Azkabanie. Cały czas wspominał ze szczegółami, jak wyglądało morderstwo, udostępnił nam swoje wspomnienia, jednak za każdym razem podkreślał, że zniknęła rodzinna pamiątka. Co to za pamiątka? Nie mam pojęcia.

- Co masz przez to na myśli?

- To Minerwo, że jestem pewny, że wspomnienia Morfina zostały wszczepione przez kogoś innego. On nie dokonał tego zabójstwa, jestem święcie przekonany.

- Myślisz, że był to...

- Tom Marvolo Riddle, jestem tego pewien. Czuję również, że to on wymordował całą swoją rodzinę, tylko nie miał pojęcia, że jego wuj miał niechciane dziecko, Benjamina, którego pozbył się, jak tylko się urodził.

- Więc nie wie, że cząstka jego krwi wciąż gdzieś istnieje – dotknęła swojego brzucha. - A Benjamin, co z nim? Czy zdawał sobie sprawę kim tak naprawdę, są jego krewni, przodkowie?

- Dowiedział się przed ponad dziesięciu laty i jako młody chłopak już wtedy uciekał, wciąż zmieniając miejsce zamieszkania.

- Myślisz, że bał się Toma?

- Jestem przekonany, że gdyby tylko się dowiedział prawdy, chciałby wymordować do końca raz a porządnie swoją rodzinę. Udało mu się przez tyle lat żyć w cieniu.

- Aż nie poznał mnie – pokręciła bezsilnie głową.

- Minerwo, nie zmienisz już przeszłości. Bardzo mi przykro – dotknął jej ramienia.

- Co ja mam teraz zrobić? - zapytała przerażona.

Albus spojrzał na jej opuchniętą od płaczu twarz. Wiedział, że to on doprowadził do tragedii, która spotkała Minerwę. Gdyby nie on Elphinstone i Benjamin wciąż by żyli, a Minerwa nie byłaby teraz w tak wielkim niebezpieczeństwie. Potarł zmęczoną twarz. Był on jedyną osobą, która wpakowała kobietę w tak wielkie zagrożenie. Musi ponieść konsekwencje swoich czynów, robiąc wszystko, aby ochronić kobietę, na której cały czas mu zależy i ocalić jej nienarodzone jeszcze dziecko.


- Minerwo musisz mi w pełni zaufać – jego głos był spokojny. Podniosła na niego spojrzenie, szukając w nich bezpieczeństwa, wierząc podświadomie, że to właśnie Albus Dumbledore będzie mógł jej je zagwarantować. W końcu był on najpotężniejszym czarodziejem ich czasów.

- Zrobię wszystko, aby tylko ochronić moje dziecko.

- Zabiorę cię w bezpieczne miejsce, gdzie nikt cię nie znajdzie, będziesz miała zagwarantowaną tam opiekę i schronienie. Zrobię wszystko, aby Tom Riddle nigdy się nie dowiedział o swoich krewnych – spojrzał na jej brzuch.

- A co później? Nie będę mogla się ukrywać całe życie.

- Tym się nie martw Minerwo. Na razie jest najważniejsze zdrowie twoje i dziecka.

- Myślisz, że będzie ono potężne w przyszłości? - położyła dłonie na brzuchu, lekko go głaszcząc.

- Bardzo potężne – pokiwał głową, myśląc nad czymś intensywnie. - W końcu jego matka jest jedną z najpotężniejszych czarownic, jakie znam.


~*~


Marzec 1977


Organ zarządzający światem czarodziejów, czyli Ministerstwo Magii znajdowało się głęboko pod ziemią w centrum Londynu. By dostać się tam, należało skorzystać z budki telefonicznej, wybierając z tarczy odpowiedni kod 62442. Niewielu czarodziei zwracało uwagę, że wystukiwany przez nich numer, odpowiadał literom m-a-g-i-a.


Posadzka Ministerstwa była lśniąca i wypolerowana. Wzdłuż ścian znajdowały się kominki, podłączone do sieci fiuu, z której korzystali czarodzieje. Na środku holu stała Fontanna Magicznego Braterstwa, przedstawiająca goblina, skrzata, centaura oraz parę czarodziejów. Korytarze Ministerstwa Magii były oblegane przez pracowników i krążące nad głową interesantów sowy. Przesyłki miejscowe, czyli wiadomości, które były wysyłane pomiędzy pracownikami, miały już niedługo zostać zastąpione przez latające papierowe samoloty, oznaczone odpowiednią pieczątką, zgrabnie zastępując śnieżnobiałych doręczycieli.


- Jak zawsze jesteśmy na ostatnią chwilę – przed dwoma czarownicami, z głośnym pyknięciem zatrzymała się winda. Starsza czarownica wcisnęła na tabliczce piętro siódme, gdzie znajdował się Departament Magicznych Gier i Sportów, z Oddziałem Konkursów Dla Młodych Czarownic i Czarodziejów. Kraty zamknęły się złowrogo, a czarownice uderzyły boleśnie plecami w tył, gdy tylko winda poruszyła się, by następnie wzbić się górę.

- Mamy jeszcze piętnaście minut mamo – odezwała się wesołym tonem młodsza. - Spokojnie.

Podróżowanie windami w Ministerstwie nigdy nie należało do najprzyjemniejszych. Kobiety opuściły windę, czując nieprzyjemny ścisk w żołądku. Rozciągał się przed nimi czarny hol, a u sufity zwisały potężne żyrandole. Dziewczyna z szeroko otwartymi oczami rozglądała się wokół, będąc pod wrażeniem majestatu budynku.


- Idź, usiądź tam – wskazała dłonią na ławkę. - Ja zaraz wrócę, pójdę tylko zgłosić, że już jesteś.

- Dobrze – kiwnęła głową.

Co rusz krążyli wokół niej czarodzieje w długich do samej ziemi szatach. Na głowach zazwyczaj mieli nieco wymyśle czapki a dziewczynka, nie rozumiała tej dziwnej mody panującej wśród starszych czarodziejów. Widziała grupki młodzieży w jej wieku, lub nieco starszych wesoło rozmawiających między sobą. Ubrani oni byli w eleganckie koszule, chłopcy mieli równo przystrzyżone włosy, a dziewczynki kolorowe wsuwki i fikuśne frotki do włosów. Gdzieś nieco w kącie sali ujrzała starszego od niej chłopca siedzącego z boku. Zaczytany on był w książkę kompletnie, nie zwracając uwagi na roześmianą grupkę młodzieży. Nie był on ubrany elegancko jak oni. Nie miał na sobie drogich szat, ani równo ułożonej fryzury. Był ubrany cały na czarno, z golfem, który zakrywał jego nieludzko bladą szyję. Włosy miał spięte rzemykiem, ukazujące ostre rysy twarzy.


Nie wiele myśląc, poderwała się z miejsca i przeszła cały hol, siadając na ławce obok chłopaka. Ten podniósł na nią wzrok znad książki i odsunął się lekko w bok, zgarniając wysłużone rękawice ochronne. Na podłodze jako jedyny z zebranych miał ustawiony masywny kociołek, a w materiałowej siatce wystawał fartuch ochronny.


- Musisz się tak na mnie gapić? - warknął.

- Wcale się nie gapię. Obserwuję – wyjaśniła.

- Idź sobie, obserwuj co innego dziewczynko.

- A co ty taki niemiły jesteś? - spojrzała na niego. - Chyba że tak wyglądasz jak się stresujesz.

- Czym miałbym się stresować?

- Konkursem?

- Daj spokój – prychnął pod nosem. - Nie mam czym się stresować.

- To mój pierwszy raz – wypięła dumnie pierś. - A twój?

- Również – odpowiedział automatycznie. Obrócił się lekko w bok, nie chcąc patrzeć na tę nieznośną dziewuchę.

- Nie wiedziałam, że musimy mieć własny kociołek – odezwała się po chwili, a młody czarodziej wywrócił oczyma, zamykając z hukiem czytaną książkę.

- Nie musisz mieć własnego kociołka. Ministerstwo wszystko zapewnia – warknął przez zęby. - Coś jeszcze? - zapytał od niechcenia.

- Wiem, jaki będzie eliksir do uwarzenia – mruknęła, pochylając się w jego stronę. - Veritaserum.

Ten spojrzał na nią w taki sposób jakby była paskudnym okazem sklątki tylnowybuchowej. Prychnął pod nosem, chowając do kieszeni płaszcza mały podręcznik, który dotychczas czytał, a dziewczynka już nie odezwała się do niego ani słowem. Stwierdziła, że zaczynała lubić tego gburowatego chłopaka. W jakiś dziwny i pokręcony sposób zyskał w jej oczach większą sympatię niż roześmiana grupka młodzieży.


Jej mama powróciła w towarzyskie nieznanych jej osób. Była to para starszych czarodziei, który szli, trzymając się za dłonie, a ten widok był tak uroczy, że dziewczyna podesłała w ich stronę wielki uśmiech. Zatrzymali się oni obok niej i młodzieńca głośno rozmawiając.


- Jest najlepszy na swoim roku – powiedziała z dumą kobieta, patrząc z wielką miłością w oczach na czarnowłosego chłopaka. - Co prawda kończy zaraz naukę, ale i tak, jest najlepszy.

- Nigdy nie widziałem takiego talentu – odpowiedział z dumą staruszek, klepiąc chłopaka po ramieniu.

- Wieści z Hogwartu roznoszą się daleko. Miło mi poznać tak uzdolnionego młodzieńca. Witaj.

Mama dziewczynki wyciągnęła ku niemu dłoń. Chłopak wstał, górując nad kobietą. Była od niego niższa o głowę. Jej kasztanowe włosy, splecione były w grupy warkocz, który wdzięcznie widniał na jej ramieniu. Była nieco pulchna, stając się mocnym przeciwieństwem swojej córki, która miała kruczoczarne włosy i smukłą, na jej młodzieńczy wiek sylwetkę, kompletnie nie przypominając swojej rodzicielki. Chłopak chwycił jej dłoń.

- Witam – odpowiedział, spoglądając w zielone tęczówki czarownicy. Zmrużył oczy, mając dziwne przeświadczenie, jakby już znał to przeszywające spojrzenie, jakby miał okazję nie raz spoglądać w nie, ale za nic nie mógł sobie przypomnieć, skąd by mógł pamiętać tę kobietę. Potrząsnął głową, odrzucając od siebie dziwne uczucie. - Nie znamy się skądś? - zapytał prosto z mostu. Kobieta zmrużyła oczy, przechylając lekko głowę w bok.

- Nie sądzę mój drogi, mam pamięć do twarzy – zaśmiała się perliście, machając na niego dłonią.

- To twoi rodzice? - zagadała po chwili dziewczynka, gdy starsi czarodzieje odeszli w bok, ochoczo nad czymś rozmawiając. Chłopak cały czas spoglądał na mamę, nieznajomej marszcząc czoło.

- Mówiłaś coś?

- Pytałam, czy to twoi rodzice.

- Nie. To moje wujostwo – odpowiedział, spoglądając na nią. - Czemu pytasz?

- Tak tylko - wzruszyła ramionami. - Nie jesteście podobni.

- Też nie jesteś podobna do swojej mamy – odgryzł się, widząc jej minę. - Nie to miałem na myśli – odpowiedział po chwili, widząc zmieszanie na twarzy nastolatki.

- Jestem podobna do taty – odpowiedziała, uśmiechając się lekko.

Drzwi jednej ze sal otworzyły się ze skrzypnięciem. Wyszedł z nich wysoki czarodziej w eleganckiej szacie, w dłoni trzymając pergamin. Powitał wszystkich zgromadzonych na konkursie z eliksirów zorganizowanego przez Ministerstwo Magii i ogłosił, że już za moment rozpoczęcie główna część konkursu. Wyczytywał on nazwiska młodzieży i zapraszał ich do środka, do wylosowanego przez nich wcześniej stanowiska.


Chłopak obok niej zaczął zbierać swoje rzeczy. Dziewczynka podbiegła do swojej mamy i wyciągnęła z jej torebki notesik. Próbowała znaleźć ołówek, czy cokolwiek do pisania, ale nic takiego nie udało się jej znaleźć. Wysoki młodzieniec minął ją i ustawił się w kolejce. Kobieta spojrzała na swoją córkę i po chwili wyciągnęła różdżkę, przykładając ją do skrawka papieru, a tam w magiczny sposób ukazały się litery. Uśmiechnęła się do starszej czarownicy z wdzięcznością.


- Lucy Parker – wyczytał urzędnik. Wysoka dziewczyna już po chwili zniknęła za drzwiami.

- Jak się nazywasz? - wyszeptała, posyłając mu sójkę w bok.

- Nie interesuj się – odburknął wrednie, spoglądając na nią z góry.

- Severus Tobias Snape – przeczytał urzędnik, a chłopak minął ją, nie posyłając w jej stronę ani jednego spojrzenia. Czując nagły przypływ adrenaliny w ostatniej chwili, złapała go za łokieć i wcisnęła mu w dłoń skrawek papieru. Spojrzał na nią jakby spadła z choinki.

- Wyślij mi sowę, jakbyś chciał porozmawiać – uśmiechnęła się łagodnie. - Proszę.

- Severus Tobias Snape – powtórzył głośniej pracownik Ministerstwa, rozglądając się po zebranych.

- Coś ty za jedna? - zapytał, mrożąc ją spojrzeniem.

- Jestem Ariana. Ariana Torres.


~*~

Dzień dooobry! ♥


Po dłuższej przerwie przybywam do Was z nowym rozdziałem. Tak jak ostatnio myślałam, że na moim drugim blogu rozdział był długi, gdzie miał 19 stron, tak tutaj wyszło mi 23 strony. Chciałam początkowo rozłożyć wspomnienia na dwa krótsze rozdziały, ale koniec końców uznałam, że zawrę wszystko w jednym, a taka obszerna długość jest również wynagrodzeniem Wam tego czasu oczekiwania 💕


Każdy ma własne wizje na postacie w swoim opowiadaniu. U mnie przedstawiłam profesor McGonagall tak, a nie inaczej. Z późniejszych latach znamy ją z jej surowości i nieulegania presją, emocją. Teraz już wiemy, co umocniło Minerwę w przeszłości, że jest taka, a nie inna.


Dlaczego poświęciłam cały rozdział profesor McGonagall? A dlatego, że jest ważną osobą w opowiadaniu, a jej przeszłość musiała zostać przeze mnie przedstawiona. Mam nadzieję, że udało Wam się odczytać ten rozdział między wierszami i że udało mi się wprowadzić parę niedopowiedzeń, gdzie musieliście cofnąć się myślami do poprzednich rozdziałów i troszkę samemu popracować nad tym rozdziałem.


Jak spodobał się Wam nowy rozdział? Jak oceniacie przeszłość profesor McGonagall? Myślicie, że decyzje, które podjęła w przeszłości, były słuszne? Będzie mi bardzo miło móc przeczytać parę słów od Was w komentarzu 💕


Na moim drugim blogu: Hermiona i Severus - A kiedy przyjdzie czas, również pojawił się nowy, długo wyczekiwany rozdział. Wszyscy jesteście tam mile widziani ♥


Kolejny rozdział już niedługo, także uważnie wyczekujcie sowy! Do usłyszenia 😘


Ściskam,

Jazz ♥


P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.