środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 41

Kevin dopił swoją gorącą czekoladę i wstał, żegnając się z Hermioną. Profesor Sprout ścigała swoich podopiecznych po Miodowym Królestwie i sklepie Zonka, aby mogli wszyscy razem wrócić do zamku na ciepły, smaczny obiad, przygotowany przez skrzaty. Kobieta dopadła go w Miodowym Królestwie, razem z dziewczyną. Rozmawiali, a co jakiś czas śmiali się tak głośno, że zwracali na siebie uwagę innych uczniów. Pani Prefekt spędziła miło czas z chłopcem, stwierdzając, że bardzo go polubiła. Były momenty, w których znów ją przepraszał i dziękował, a ona jedynie uśmiechała się do niego ciepło.


Kiedy pierwsza grupa uczniów wróciła do zamku na obiad, kolejna przyszła do Miasteczka Czarodziejów. Tu znalazły się tylko starsze roczniki, poszukujące kreacji na bal, który miał odbyć się lada chwila. Drzwi zaskrzypiały, a do środka wleciało zimne powietrze, niosąc za sobą mgiełkę białego puchu. Ginny uśmiechnęła się od ucha do ucha i pomachała Hermionie, która zakładała właśnie kurtkę. Dziewczyna obejrzała się za siebie, sprawdzając, czy ma wszystko i wyszły na uliczkę, gdzie dziewczęta biegały od sklepu do sklepu, wciskając nosy do witryn sklepowych. Gryfonki popatrzyły na siebie, po czym udały się do najbliższego sklepu, mając nadzieję, że tam znajdą dla siebie odpowiednie sukienki.


Tłok w sklepie był okropny. Przy kasie stały uśmiechnięte dziewczęta, które dumnie trzymały sukienki, by po chwili móc wyjść ze sklepu, mając swój strój na bal i nie martwić się już o niego jak inne dziewczęta, które patrzyły błagalnie na wieszaki. Hermiona pociągnęła Ginny za rękę i doszły do o dziwo, wolnego miejsca z sukienkami. Rudowłosa rzuciła się, poszukując czegoś odpowiedniego z długim rękawem, natomiast Hermiona postanowiła mieć sukienkę z krótkim rękawkiem do łokci albo mieć coś zarzuconego na ramiona, aby ukryć bliznę po pazurach Kuchugara, które jeszcze drastycznie rzucały się w oczy. Ginny położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki i potrząsnęła przecząco głową, a Hermiona zrobiła to samo, po czym wyszły ze sklepu z pustymi rękami. Chodziły już od godziny, ale nigdzie nie mogły znaleźć dla rudowłosej sukienki. Mimo że starsza z dziewczyn miała już coś na oku, sukienka okazała się za mała. Była koloru błękitu z lekkim wcięciem na lewej nodze, ale Hermiona nie mogła w nią wejść. Ginny próbowała za pomocą czarów jakoś pomóc przyjaciółce wcisnąć się w sukienkę, ale na nic. Hermiona jedynie wylądowała na podłodze z hukiem, warcząc złowrogo.  Wyszły ze sklepu i stanęły pod daszkiem, gdzie płatki śniegu, lecące z nieba, były poza ich zasięgiem.


- Kupię ci czapkę na święta - powiedziała Hermiona, uśmiechając się na widok zmieszanej miny przyjaciółki.

- Po co mi czapka? - zapytała zdezorientowana. - Przecież mam.

- To, czemu jej nie nosisz? Chcesz być chora?

- Hermiona nie baw się w moją mamę, niańczysz mnie tylko. - Wywróciła oczami.

- Jako twoja starsza siostra będę cię niańczyć, aż uciekniesz ode mnie - zaśmiała się i pocałowała dziewczynę w policzek. - Ginny co jest? - spojrzała na posmutniałą Gryfonkę.

- Nie idę na bal – powiedziała rudowłosa, buntowniczo chowając ręce w kieszeniach kurtki.

- Słucham?

- Dobrze słyszałaś, nie idę i tyle.

- Dlaczego?

- Nie mam co na siebie włożyć - mruknęła posępnie. – Nic nie ma dla mnie. Co mam ubrać, worek po kartoflach? Mogłabym coś kupić i podesłać mamie, aby mi ją przerobiła, ale ona będzie zadawać milion pytań i jeszcze coś zacznie podejrzewać... - westchnęła na sam koniec.

- Chodź. - Złapała ją za rękę i pociągnęła za sobą. Oglądając się jeszcze przez ramię, czy aby nikt ich nie obserwuje.

- Gdzie idziemy? – spytała, gdy odeszły w jakiś ciemny zaułek z dala od ulicznego zgiełku.

- Zaszalejemy, Ginny. - uśmiechnęła się. - Dawno chciałam to zrobić. Tylko nie mów chłopakom, bo będą się czepiać, czemu nie wzięłyśmy ich ze sobą.

- Co zrobić?

- Ginny, złap mnie za rękę – rzekła kasztanowłosa, rozglądając się dookoła.

- C-czy ty chcesz nas...?

- Oczywiście.

- Ale nie masz licencji na teleportację! Hermiono! - dziewczyna posłała jej uśmiech, który nie pasował do panny Granger. - Masz?

- Zgadza się, Ginny.

- Ale jak to? Kiedy? Jak? Będziemy miały problemy!

- Pytania są zbędne. - pokręciła głową. - Zdałam egzamin jakiś czas temu.

- Zaskakujesz mnie – stwierdziła przyjaciółka Hermiony, a na jej twarz powróciły kolory. - To znaczy, że zdobędziemy sukienki?

- Właśnie tak, Ginny. - rudowłosa zapiszczała szczęśliwa i rzuciła się na przyjaciółkę. - Gdzie chcesz poszukać?

- Paryż. - oczy jej błysnęły. - Ale, Hermiono...

- Słucham? – powiedziała, szybko spoglądając na nią swoimi czekoladowymi oczami. - Nie, Ginny tylko nie mów, że masz wątpliwości.

- Nie mam mugolskich pieniędzy, jak niby zapłacimy?

- Ja mam. - natrafiając na pytające spojrzenie Gryfonki powiedziała: - Sądziłam, że nic tu nie znajdziemy i wzięłam swoje pieniądze na wszelki wypadek.

- Oddam ci.

- Oj, cicho już. - uśmiechnęła się ciepło. - To jak? Gotowa na Paryż?

- Gotowa! – oznajmiła, po czym chwyciła Hermionę za rękę i rozległo się charakterystyczne pyknięcie teleportacji, a po dziewczynach nie było już śladu.




***

Mały sklepik z uroczą, starszą ekspedientką, z dala od ulicznego zgiełku, był idealnym miejscem, gdzie pierwsze sukienki, które zobaczyły, teraz mogły mieć na własność. Cena kreacji była taka mała, że mogły kupić jeszcze kilka dodatków: buty, parę brakujących kosmetyków, a nawet na sam koniec udać się na pyszne cappuccino. Dookoła widziała wszechobecne kamieniczki, a w oddali stała wieża Eiffla. Wszystko było przystrojone takimi samymi lampkami, jakie znała z dzieciństwa – jasnymi tak bardzo, że od ich ogromu trzeba było mrużyć oczy. Dodatkowo wszystko pokrywał śnieżny puch, w sumie tylko denerwujący francuzów, którzy w czasie bieganiny po prezenty czy choinkę, musieli jeszcze znaleźć czas na odśnieżenie auta. Mimo że były tam tylko dwie godziny, Hermiona chciała tam wrócić, mając nadzieję zwiedzić miasto nocą, pójść jeszcze raz na cappuccino albo po prostu stanąć i odetchnąć, chociaż na chwilę. Westchnęła na wspomnienie kolorowych lampek, roześmianych francuzów i stanęła przed swoją szafą, zakładając ręce na biodra i kręcąc głową bezradna. Za półtorej godziny miała z Malfoyem udać się do Trzech Mioteł, gdzie mieli spotkać się z wokalistą Fatalnych Jędz i porozmawiać z nim o koncercie, wcześniej odbierając pozwolenie od Snape'a. 


Pierwsze, co zrobiła, to rozczesała ostrożnie włosy, aby zgubić ich jak najmniej, po czym upięła włosy w koka, puszczając parę luźnych pasemek. Spryskała się ulubionymi kwiatowymi perfumami, przymykając powieki i rozkoszując się ich kuszącym zapachem. W końcu spotkają się z gwiazdą rocka, a chciała wypaść jak najlepiej, może załatwiając dodatkowo autograf i wręczając go Ginny na święta. Westchnęła, biorąc do ręki swoją kosmetyczkę, po czym całą zawartość wysypała na łóżko. Na szczęście nie było Lavender i Parvati, więc mogła zająć się sobą bez problemu. Spojrzała na cienie do oczu i wypuściła powietrze ze świstem. Ten kosmetyk nie należał do jej codziennego zestawu tak samo jak podkład, korektor czy puder. W gruncie rzeczy Hermiona miała ładną cerę, a tona makijażu nie byłaby jej tak potrzebna. Teraz zauważyła, że nawet tusz ją opuścił, kiedy rano wygląda z każdym dniem jakby gorzej. Pokręciła głową, przecież nie mogła wyglądać z dnia na dzień coraz gorzej. To absurd!


W końcu zdecydowała się zastosować wszystkie kosmetyki, jakie miała; przy użyciu ciemnych cieni z paletki nadała spojrzeniu kociego oka, które mocniej uwypukliły jej tęczówkę, a tusz podkreślił jedynie zarys jej długich i gęstych rzęs. Gryfonka uśmiechnęła się do dziewczyny w lustrze, zadowolona z efektu. Wyciągnęła jeszcze krwisto-czerwoną szminkę, którą dziś kupiła i nadała jej ustom wyrazistego koloru. Spojrzała na zegarek, po czym się przeraziła. Trzydzieści pięć minut... Merlinie! Kolejny raz otworzyła szafę i rozebrała się, stając przed nią w samej bieliźnie. Przeszukiwała wieszaki, półki i szafki, w końcu natrafiając na skórzaną spódniczkę do kolan. Krzyknęła triumfalnie i podbiegła do małej szafki, wyciągając czarne rajstopy. Ubierała je, skacząc na jednej nodze, i jednocześnie szukała górnej części ubrania. Z szafy wybrała białą bluzkę z długim rękawem, miejscami połyskującą, a na wierzch ubrała elegancką marynarkę. Spojrzała na siebie w lustrze i przekręciła głowę w bok, patrząc na siebie od stóp do głów, zatrzymując wzrok na nogach. Pacnęła się dłonią w czoło i wyciągnęła z kufra buty na niewysokim korku, po czym spojrzała na swoje nogi i stuknęła obcasami niczym dziewczynka z Krainy Oz.  


Wzięła płaszcz, czapkę, torebkę i wyszła z dormitorium dziewcząt. Przed schodami rzuciła na siebie zaklęcie Kameleona i teraz mogła wyjść niezauważona. Na korytarzu zaczęła biec, by po chwili zbiegać po schodach, co w takich butach wychodziło jej, o dziwo, z gracją. Stanęła przy drzwiach, gdzie miała spotkać się z chłopakiem i czekała, nerwowo chodząc w kółko. Podciągnęła rękaw i jęknęła. Siedemnaście minut... Malfoy, no! Prychnęła. Miał zjawić się ze zgodą. Dziewczyna ostatni raz spojrzała na zegarek i ruszyła szybkim krokiem do lochów, wyzywając w myślach tą tlenioną Fretkę. Stanęła przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu Mistrza Eliksirów i wzięła kilka głębszych oddechów. Poprawiła włosy, instynktownie przygładziła spódniczkę, a następnie zapukała.


- Proszę... - Usłyszała jego głos przyzwolenia, a po chwili była w mrocznym gabinecie Mistrza Eliksirów. Czarodziej siedział przed biurkiem i skrobał zawzięcie na pergaminie, po czym podniósł wzrok i wywrócił oczami. – Granger, ściągnij z siebie zaklęcie.

- Och... – Hermiona dopiero teraz zdała sobie sprawę, że wciąż ma je na sobie. Po chwili mógł ją zobaczyć w całej okazałości i zabrakło mu jakichkolwiek słów, aby opisać młodą Gryfonkę. Stała przed nim z lekkim rumieńcem. Musiał przyznać, że wyglądała pięknie. Badawczym wzrokiem spojrzał na jej zgrabne nogi i poczuł gorąco na karku. Był zmuszony przyznać się sam przed sobą, że panna Granger wygląda seksownie. - Skąd pan wiedział, że to ja, a nie Malfoy? - wyrwała go z zamyśleń.

- Kiedy otwierała pani drzwi, doleciał do mnie zapach pańskich perfum, panno Granger. Wątpię, aby Draco używał kwiatu wiśni – powiedział, odwracając wzrok.

- Rozpoznał to pan? Po zapachu? - zdziwiła się.

- Jestem Mistrzem Eliksirów. Chyba byłoby absurdem, nie rozpoznając zapachów, panno Granger. - odłożył dokumenty i wskazał na miejsce przed swoim biurkiem. Przewiesiła płaszcz przez oparcie krzesła i usiadła, zakładając nogę na nogę. - Gdzie idziecie?

- Do Trzech Mioteł gdzie jesteśmy umówieni z wokalistą Fatalnych Jędz.

- Rozumiem - mruknął i zaczął skrobać coś na kawałku pergaminu. Dziewczyna w tym czasie zaczęła chodzić po jego gabinecie, lekko stukając butami. – Wątpię, aby to było muzeum - powiedział z ironią w głosie, a ona przygryzła wargę.

- Lubię pański gabinet... - powiedziała lekko rozmarzonym głosem, lecz on tego nie skomentował. Odwróciła się do niego, stojąc teraz pod ścianą, gdzie miała doskonały widok na profil mężczyzny. Czemu teraz widzi, że ma na sobie ciemną koszulę? Gdzie podziała się jego czarna szata? Chociaż teraz też wyglądał niczemu sobie. Włosy delikatnie opadały mu na twarz, kiedy skrobał na pergaminie. Idealny, pomyślała. Jej wzrok powędrował na jego usta, jakże chciała znów ich posmakować, poczuć jego oddech na karku czy ciepło jego ciała. 

- Proszę. - powiedział i podniósł wzrok, wyrywając ją z zamyśleń. Wyciągnął kartkę w jej stronę, jednak ona stała nadal i wpatrywała się w niego z pożądaniem w czekoladowych oczach. Severus wychapał to od razu. W jej głowie brzmiały tylko słowa Ginny: Zrób to. Postaw na jedną kartę.


Stanęła nad nim, swoimi kolanami dotykając jego kolan. Snape patrzył na nią z ciekawością a może z wyczekiwaniem? Jego czarne tęczówki wypalały ją od środka, powodując krwistoczerwony rumieniec na twarzy młodej czarownicy. Poczuła przyjemnie dreszcze pod wpływem jego intensywnego, a zarazem mrocznego spojrzenia. Spuściła wzrok, zatrzymując go na jego kolanach i powoli wypuściła powietrze, próbując oddychać miarowo. Podnosząc głowę, zauważyła, że bacznie się jej przygląda, w końcu jakby mogło być inaczej? Każdy milimetr jej ciała pragnął go, a ona aż kipiała z podniecenia, gdzie wszystko zaczynało się w podbrzuszu, czując jak ciepły płyn, zaczął wrzeć. Naparła bardziej na jego kolana i pochyliła się nad nim, a dłonie położyła przy jego głowie, skutecznie go tym samym izolując. Zauważyła, jak napina mięśnie, jego czarne oczy błysnęły, a kącik ust lekko drgnął. Położyła swój policzek na jego i przymknęła powieki, wdychając skrycie jego zapach, nieświadoma tego, że on robi to samo, zapamiętując intensywnie kokos, pergamin, stare księgi czy kwiat wiśni, usilnie pasującego tylko do tej małej wiedźmy. Musnęła swoimi czerwonymi wargami jego ziemisty policzek i dotarła do kącika jego ust, składając tam delikatny, niczym muśnięty promieniami słońca pocałunek. 


Pragnęła go, pragnęła jego dotyku na swym ciele, jego ziemistych dłoni, smukłych palców i kiedy tak myślała, a podniecenie zalewało ją od środka, Snape pociągnął ją w swoją stronę tak, że po chwili siedziała na nim okrakiem. Bez większych czułości wbił się spragniony w jej usta, przyciągając do siebie. Każdy pocałunek oddawała z pasją, by móc nieśmiało wpuścić język do jego gorącego wnętrza, gdzie po chwili mogły połączyć się w namiętnym tańcu. Zamknął jej twarz w swoich dłoniach, jednocześnie pogłębiając pocałunek, a ona przywarła do niego, swoimi palcami muskając jego kark. Zadrżał. Wyczuła to od razu, jego przyśpieszony oddech na jej skórze, ich języki drażniące się i dłonie, które mocniej owinęły się w jej tali przyciągając go do siebie. Teraz ona zadrżała, wyczuwając jego nabrzmiałą męskość. Ona? Ta Gryfonka podnieciła go do tego stopnia, że pragnął jej całym sobą? Panna Granger przez chwilę zapomniała jak się oddycha, a on oderwał się od jej ust, przenosząc się na jej szyję i zaczął składać delikatne pocałunki, sprawiając jej tym ogromną przyjemność. Jego dłonie znalazły się na jej plecach, głaszcząc je, a jego wargi ssały jej szyję, by po chwili móc ją buntowniczo przygryźć i znów zassać. Musnął wargami miejsce, w którym zrobił czarownicy malinkę; jego usta przeniosły się na jej nabrzmiałe wargi.


  




- Musisz iść - wymruczał w jej usta między pocałunkami.

- Nie chcę... - powiedziała cicho, by po chwili wbić się w jego wargi, pragnąc jeszcze więcej.

- Gryfonko… - odciągnął ją od siebie i podwinął rękaw jej marynarki, ukazując zegarek. - Masz dziesięć minut, aby znaleźć Dracona i dostać się do Hogsmeade.

- Cholera! – Hermiona poczuła jak zimna krew ją zalewa. Zapomniała!

- Cóż za słownictwo... - uśmiechnął się mrocznie. Dziewczyna zeszła z jego kolan i zaczęła ubierać na siebie w pośpiechu płaszcz. – Proszę. - wstał i podał jej zgubę.

- Dziękuję... - odebrała ją i schowała kartkę do torebki. Poczuła jego delikatny, lecz stanowczy uścisk na nadgarstku. Spojrzała na niego i spłonęła rumieńcem, gdzie nie mogła się połapać kiedy odpięła mu kilka górnych guziczków koszuli, ukazujących blady tors. Nieświadomie przygryzła wargę, wpatrując się w kawałek nagiego ciała mężczyzny.

- Parter, piąte drzwi po prawej. Skorzystajcie z kominka - powiedział i puścił ją, po czym zaczął zapinać koszulę z obojętnym wyrazem twarzy. Nie mogła odczytać kompletnie nic z jego ciemnych oczu, które jeszcze przed chwilą miały blask. - Bądź ostrożna. - a ona jak wariatka uśmiechnęła się, że skierował te słowa tylko do niej, a nie do Malfoya.

- Zawsze jestem... – zaczęła, ale usłyszała jak prycha na tyle głośno, by ją to zirytowało. Czy miał właściwie taki plan?

- Jeszcze jedno. - wziął z biurka mały biały flakonik, którego wcześniej nie zauważyła i podał jej go, a ich dłonie na chwilę się spotkały. - Kiedy skończycie, idź do Murry'ego i przekaż mu to.

- Co to? - schowała ostrożnie flakonik do zewnętrznej kieszeni płaszcza.

- Bez pytań - odrzekł chłodno. Jak ktoś może być zarazem lodowaty i gorący, pociągający i niedostępny? Niezwykłe... - Zastaniesz go jeszcze w aptece albo w domu. Zresztą zobaczysz.

- Oczywiście. - był już przy drzwiach, prowadzących do swoich prywatnych kwater, kiedy doleciał do niego jej cichy, ale jednocześnie stanowczy głos. - Tylko nie odejmuj mi punktów, za kochanie cię... – Gryfonka po tych słowach wyszła z jego gabinetu.


Głupi uśmieszek nie zniknął jej z twarzy. Dumnie kroczyła, a dreszcze wraz z podnieceniem, jakie nabyła w gabinecie profesora eliksirów, nie zniknęły jeszcze. Właściwie nie musiały. Ciarki czy róż na policzkach w pewnym stopniu były przyjemnym doświadczeniem, a ona chciała więcej. Jej myśli przeszły na inny tor, uświadamiając sobie, że zrobiła to! Wyznała mu miłość. Nie mogła usunąć widoku jego miny sprzed oczu. Jego spojrzenia, tak czysto niezrozumiałego, co jednym słowem uwielbiała. Trudno jest ujrzeć Snape'a jako niedowiarka czy kompletnie nierozumującego. A jej się to udało, Gryfonce! Wdrapała się na piętro, wycierając kciukiem kącik ust i czując w tym miejscu rozmazaną szminkę. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie jego pocałunku, a serce jej mocniej zabiło, jakby zbudziło się ze snu. Oparła się o ścianę, łapiąc oddech, po czym uśmiechnęła się sama do siebie. Po co tu przyszłam? Me-Merlinie... Malfoy! Rozejrzała się, ale chłopaka nigdzie nie było. Czyżby ją wystawił i poszedł sam? Zabiję go...! Już miała wściekła tupać nogą, gdy drzwi po jej lewej stronie otworzyły się i wyszedł z nich lekko zarumieniony Malfoy, ubierający kurtkę. Nic nie powiedziała, nawet nie skomentowała śladu czerwonej szminki na jego policzku, tylko pociągnęła go za rękaw, szukając piątych drzwi, a gdy je znalazła, weszli do ciemnego pomieszczenia. Oboje byli zamyśleni, w pewnym stopniu o sytuacji, która miała miejsce przed chwilą. Hermiona wciąż jednak czuła z każdą myślą dziwne uczucie w podbrzuszu i przyjemne ciarki na ciele.


- Korzystamy z sieci Fiuu – rzekła, po czym spojrzała na niego z naganą, otrząsając się po chwili. Podeszła do kominka, wzięła proszek, po czym weszła w płomienie, które lizały ją delikatnie po skórze i powiedziała: - Do Trzech Mioteł! – Po czym zniknęła. Draco stał kilka sekund zdezorientowany, jednak szybko się otrząsnął. Ostatni raz spojrzał z pewnym utęsknieniem na drzwi i zrobił to, co ona, by po chwili móc wyjść z kominka, otrzepując kurtkę w kolorze brudnej zieleni. Znaleźli się w małym pokoiku, który był jednym z tych przeznaczonych dla gości na odpoczynek. Płomienie świec stojących na stole dawały blade światło w pomieszczeniu, ukazując zarys najbliższych przedmiotów. Nie mieli jednak czasu na podziwianie wnętrza. - Chodź - powiedziała i wyszli na korytarz.

- Tutaj – rzekł, zatrzymując się przy drzwiach na końcu ciemnego korytarza. Dziewczyna stanęła przy nim i ściągnęła płaszcz. Draco omotał ją krótkim spojrzeniem i poszedł w jej ślady, przewiesił kurtkę przez ramię, po czym zapukał trzy razy.

- Proszę... - usłyszeli głos zza drzwi. Draco już naduszał klamkę, gdy usłyszał głos Gryfonki.

- Wytrzyj szminkę z policzka, jeszcze coś pomyśli o nas - powiedziała chłodno, a widząc jego zdezorientowany wzrok i to, jak szybko wyciera ślady kosmetyku, sprawiło, że zaczęła chichotać. - Chodźmy...

- Dobry wieczór... - powiedzieli jednocześnie, wchodząc do pokoju, gdzie jednym źródłem światła był ogień w kominku. To zdanie powiedziane chórem zabrzmiało tak idealnie, jakby ćwiczyli je przez miesiąc.

- Witajcie... Śmiało, zapraszam - powiedział mężczyzna, który po chwili zapalił światło i ukazał się im w całej okazałości. Wokalista Fatalnych Jędz stał przed nimi z lekkim uśmiechem, widząc ich miny. - Jak mniemam Hermiona Granger. - podszedł do niej i pocałował ją w dłoń, na co spłonęła rumieńcem. Co jak co, ale po gwieździe rocka spodziewała się przysłowiowej „piątki’’.

- Oczywiście, proszę pana...

- Mów mi Myron. - dziewczyna jedynie nieśmiało kiwnęła głową. - I Draco Malfoy?

- Witam - powiedział szlachcic i uścisnęli sobie dłonie.

- Siadajcie – rzekł, a gestem dłoni wskazał na kanapę przy kominku. - Coś do picia? - uśmiechnął się łobuzersko. - Dałbym wam coś mocniejszego, ale zaraz Kathrin by powiedziała, że rozpijam młodzież. - uśmiechnął się pod nosem. 

-To pana... to znaczy, to twoja żona? - zapytała Gryfonka.

- Od roku – odrzekł, pokazując obrączkę. - Jak ona ze mną wytrzymuje? Tego sam nie wiem... - zaśmiał się krótko. - Kawy, herbaty... lemoniady?

- Lemoniada w zimę? - zdziwił się Draco.

- Ciepła lemoniada - powiedział Myron i po chwili dał chłopakowi szklankę. - Herbaty? – spytał, zerkając na dziewczynę.

- Poproszę... - i po chwili sączyła gorący płyn z dodatkiem cytryny.

- To nie moja sprawa - zaczął, gdy zasiadł w fotelu i spojrzał na nich z uśmiechem, bawiąc się zawartością swojej szklanki, lekko ją kołysząc - ale zapytam z czystej czarodziejskiej ciekawości... Jesteście parą?

- Co?! - oburzył się Draco i spojrzał na dziewczynę.

- Ja z nim? – Hermiona również na niego zerknęła. - W życiu!

- Intrygujące... - mruknął i upił łyk lemoniady. Prefekci spojrzeli na siebie, potem na wokalistę, znów na siebie i skrzywili się, nic nie rozumiejąc. - A myślałem, że jednak...

- Dlaczego? - spytała dziewczyna, wyprzedzając Dracona, który już otwierał usta.

- Twoja szyja... tak wiele zdradza. - dotknął własnej, patrząc na nią. Hermiona spojrzała na niego zdezorientowana, a potem jej dłoń automatycznie dotknęła miejsca, w którym Mistrz Eliksirów zrobił jej malinkę. Spłonęła rumieńcem po końcówki włosów.

- Łoło... - Draco przybliżył się do niej. - Któż to taki?

- Spadaj, Malfoy - fuknęła. Spojrzała na rozbawionego wokalistę, postanawiając przejść do ważniejszej części spotkania, niż sprawcy jej malinki. - My całkiem w innej sprawie tu jesteśmy.

- Zamieniam się w słuch...


Rozmawiali z nim kilka godzin na temat balu, który miał się odbyć już niedługo. W istocie rzeczy wyszło, że koncert odbędzie się z udziałem Fatalnych Jędz, a wystąpi nawet Herman Wintringham, który był nieobecny podczas pierwszego i na razie jedynego występu zespołu w Hogwarcie. Gryfonce udało się zdobyć nawet autograf Myrona. Już wiedziała, jak go wykorzysta. Uśmiechnęła się w duchu na widok szczęśliwej przyjaciółki i poczuła ciepło w okolicy serca. A kiedy nadszedł czas wyjścia, gdy zbliżała się wpół do pierwszej w nocy. Hermiona poczuła silne ramiona, jak prawie ją miażdżą w niedźwiedzim uścisku. Podnosząc głowę, natrafiła na uśmiechniętego do niej Myrona, który po chwili poklepał ją przyjacielsko po plecach. Ślizgon i Gryfonka opuścili pokój piosenkarza, dumni z wykonanego zadania. Weszli do pokoju, gdzie był kominek połączony z Hogwartem siecią Fiuu, z zamiarem powrotu do zamku. Kiedy zakładała płaszcz i miała wyciągnąć rękawiczki, jej dłoń zacisnęła się na fiolce eliksiru.


- Nie czekaj na mnie – powiedziała, łapiąc za klamkę. Modliła się w duchu, aby wujostwo jej nauczyciela jeszcze nie spało, inaczej ona będzie składnikiem do jakiegoś paskudnego eliksiru.

- Gdzie ty idziesz? - spojrzał na nią, już mając proszek w ręce. - Mamy wracać, Granger. – posłał jej karcące spojrzenie. Ton jego głosu jakby był... władczy? Tak, to trafne określenie.

- Mam coś pilnego do załatwienia... Wracaj i kładź się spać, już dawno po dobranocce. – nie mogła się powstrzymać przed lekkim uśmiechem, a młody Malfoy wywrócił jedynie oczami. Wyszła z pokoju, wcześniej posyłając mu rozbawione spojrzenie.


Zbiegła po schodach. W pubie, jak na tę godzinę, ruch był spory. Gwar głośnych rozmów był tak ogłuszający, że ledwo słyszała własne myśli. Założyła czapkę, rękawiczki i przecisnęła się do wyjścia pośród lekko podchmielonych mężczyzn. Wciągnęła zimne powietrze i odetchnęła lekko. Z różdżką w dłoni zaczęła iść w kierunku apteki, a świeżo napadany śnieg skrzypiał pod jej stopami. Hermiona szła, spoglądając na budynki, a tylko nieliczne kwadratowe okienka domów się świeciły, dając do zrozumienia, że nie każdy śpi. Niebo było zakryte ciemnymi chmurami, gdzie księżyc czy gwiazdy miały problem, aby ukazać się w swej pięknej okazałości. Stanęła, spoglądając na sklepowy szyld z napisem „Apteka”, który powiewał na wietrze i skrzypiał złowrogo. Czarownica mimowolnie zadrżała. Podeszła bliżej i przycisnęła nos do zimnej szyby. Zmrużyła oczy, ale nie dostrzegła sylwetki czarodzieja. Ciemność. Westchnęła i próbowała sobie przypomnieć, którędy szła z Mistrzem Eliksirów do jego wujostwa. Pacnęła się w czoło drugi raz tego dnia. Przecież apteka była blisko ich domu czyli, jest praktycznie na miejscu. Spojrzała na lewo i prawo, po czym skierowała się do drzwi będących po prawej stronie apteki, przypominając sobie, że to są właściwe. Podniosła rękę w górę i znieruchomiała. Przecież jest noc, na pewno już smacznie śpią, ale przecież miała przekazać staruszkowi eliksir, który musiał być potrzebny, skoro sam Snape ją wysłał. Zapukała.


- Idę, idę... - usłyszała zza drzwi ciepły głos mężczyzny, który spowodował automatyczny uśmiech na jej twarzy. – Severusie, wiem, że masz klucze. Merlinie, co za człowiek uparty. - drzwi się otworzyły i ujrzała właściciela apteki w grubym swetrze. Jego siwa czupryna była w nieładzie. - Oj... nie jesteś Severusem.

- Dobry wieczór. Przepraszam, że tak późno.

- Hermiono! - Uśmiechnął się na jej widok, po czym przytulił Gryfonkę. - Gdzie on jest? - wychylił się za nią, szukając mężczyzny.

- Profesor mnie popro...

- Sam nie mógł przyjść? - przerwał jej - Co za człowiek. - pokręcił głową, jednak po chwili westchnął. – Pewnie robi kolejne... - dziewczyna zmarszczyła nos, nic nie rozumiejąc. Och, jak ona nie lubiła nic nie wiedzieć. To takie dołujące.

- Proszę. - uśmiechnęła się ciepło i podała mu flakonik, na którego widok mężczyzna odetchnął głęboko, jakby poczuł ulgę.

- Udało mu się! Dzięki ci Merlinie. - Hermiona stała i obserwowała radość mężczyzny. Eliksir musiał być naprawdę ważny, już chciała się zapytać, na co on jest, lecz ugryzła się w język w samą porę. To nie jej sprawa.

- Proszę wejść do środka, przeziębi się pan.

- Tyle lat na morzu spędziłem, że zima to dla mnie pikuś... - zaśmiał się wesoło i poklepał ją po ramieniu.

- Jednak w każdym bądź razie nalegam – powiedziała lekko roześmianym głosem. - Na mnie już pora. Dobranoc, proszę pana.

- Hermiono, jeszcze jedno – powiedział, kiedy już się odwracała. - powiedz Severusowi, aby przyszedł, jeśli znajdzie tylko wolną chwilę.

- Przekażę – obiecała, uśmiechając się w stronę staruszka.

- Wracaj ostrożnie i uważaj na siebie.

- Dobrze. – kiwnęła głową i zniknęła. Murry stał jeszcze chwilę, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze była niedawno dziewczyna, po czym wszedł do mieszkania, w którym czekała na niego Maria.





~*~


Misiaczki ♥



Merlinie...  :o Jak mnie długo tu nie było... Powiem krótko, może ktoś czytał na "Prologu (nie) codziennym", że zostanę pozbawiona laptopa do początku kwietnia i nie będę miała jak prowadzić Narkotyka. Jednak ten okres został przedłużony do końca maja :o  Ale w końcu jestem z Wami! <3


Przepraszam Was bardzo, że zaniedbałam Wasze blogi jednak nie miałam jak ich czytać... ;.; Dziękuję, że nadal wysyłałyście mi powiadomienia ^^ Postaram się nadrobić je jak najszybciej <3


Szybciutko do rozdziału... wypaliłam się? Chyba tak :o Rozdział nie wyszedł troszkę tak jak chciałam, chociaż pewne fragmenty podobają mi się, co jest dziwne c:  Mam nadzieję, że po pół roku mojej nie obecności ktoś jeszcze będzie zaglądał i czytał moje wypociny. Na razie... ściskam Was cieplutko <3



Tęskniłam! :c  <3