poniedziałek, 2 listopada 2015

Rozdział 43

Podobno każdy płatek śniegu jest inny. Rzeczywiście, mało prawdopodobne jest, by istniały we Wszechświecie dwie takie same rzeczy. A jedna malutka śnieżynka, która wyglądała jak pajęczyna czy dziwny stworek z ogromną liczbą kończyn, mieniąc się niczym diament, zaczęła wirować w zmysłowym tańcu, w końcu opadając na białą powierzchnię. Hogwart przez całą noc był prószony śnieżnobiałym puchem. W otoczeniu gór przybranych w białe czapy wyglądał niby lodowa kraina z bajki o Królowej Śniegu. Od samiuśkiego rana woźny, Argus Filch, ze swoją kotką, panią Norris, która biegała u jego boku, odśnieżał wejścia do zamku. Już kolejny dzień w środku było tak zimno, że uczniowie musieli nosić rękawiczki ze smoczej skóry między lekcjami.


Sklepienie Wielkiej Sali odzwierciedla pogodę za oknami. Z sufitu padał sztuczny śnieg, a w powietrzu czuło się zbliżające święta. W każdym rogu sali stały pokaźne choinki, jeszcze przed śniadaniem przyciągnięte z Zakazanego Lasu siłą mięśni Hagrida. Malutki profesor Flitwick stanął na stołku i machał różdżką, a bombki, kolorowe łańcuchy, światełka i inne ozdoby powoli zawisły na świątecznych drzewkach.


– Coś ty taka w skowronkach? – zapytała Ruda, nalewając sobie gorącej herbaty.

– Co? Ja?

– No raczej nie Trelawney – odparła i obie spojrzały na stół nauczycielski, gdzie siedziała nauczycielka wróżbiarstwa, po czym zgodnie się zaśmiały.

– Wydaje ci się, Ginny – mruknęła, przez ramię zerkając tym razem na czarną postać.

– Chodzi o niego? – szepnęła Ginny.

– Daj mi spokój – Hermiona westchnęła i zaczęła mieszać łyżką w miseczce pełnej kukurydzianych płatków, ale delikatny uśmiech pojawił się na jej ustach.

– Ginny, patrz, list od mamy! – krzyknął Ron, a Granger podziękowała mu w duchu, że uniknie pytań ze strony przyjaciółki. – Harry, mama zaprasza cię na święta do Nory. Wpadniesz?

– No jasne! – odrzekł, choć trudno było go zrozumieć, bo miał buzię pełną naleśników.

– Hermiona, a ty? Ciebie mama też zaprasza.

– Jadę do domu, chcę się w końcu zobaczyć z rodzicami, przykro mi. – posłała rodzeństwu przepraszające spojrzenie.

– Szkoda, no ale zobaczymy się w styczniu po Sylwestrze. Właśnie! A na Sylwestra wpadniesz? Będą wszyscy! Charlie, Bill, Fred, George, może nawet Lupin i Tonks się zjawią. – coś ją kusiło, by znów zerknąć przez ramię. Jego nie będzie.

– Nie wiem, Ron, zastanowię się i wyślę ci sowę z odpowiedzią.

– Będę czekał. – to powiedziawszy, wziął się za pałaszowanie naleśników.


Odwróciła się, ale trwało to tylko chwilę. Mężczyzna siedział, patrząc obojętnym wzrokiem na talerz przed sobą, jakby był nieobecny duchem. Z jego ziemistej twarzy nic nie dało się wyczytać, był jakiś inny. Czekała jeszcze chwilę z nadzieją, że na nią spojrzy. Nic się takiego nie zdarzyło. W końcu dała sobie, spokój odwracając wzrok.


– Ej, Ron, patrz. – Harry posłał rudzielcowi sójkę w bok. – Dumbledore chyba będzie przemawiał.

– Ciekawe po co – odezwała się Ginny. Dumbledore posiadał brodę i srebrne włosy, które opadały mu aż do pasa. Miał na sobie sięgającą ziemi granatową szatę i długie buty na wysokim obcasie. Zza połówek okularów błyskały jasnoniebieskie oczy, a bardzo długi zakrzywiony nos sprawiał wrażenie złamanego w przynajmniej dwóch miejscach.

– Mam nadzieję, że posiłek wam smakował. – Uśmiechnął się dobrodusznie. – Niemniej chciałbym wam przekazać pewną wiadomość. Profesor McGonagall będzie przez pewien czas nieobecna... – Większość uczniów spojrzało po sobie, a potem znów na dyrektora; na twarzach mieszkańców domu Lwa ukazał się uśmiech z powodu zaistniałej sytuacji – być może upiecze się im pisanie przedświątecznych testów! – Nie możemy jednak zostawić Gryffindoru bez opieki – dodał poważniejszym głosem, a uśmiechy znikły tak szybko jak się pojawiły. – Pragnę wam przedstawić nową nauczycielkę – Arianę Torres. Profesor Torres była tak miła, że zgodziła się poprowadzić zajęcia z transmutacji oraz przypilnować przez ten czas Gryfonów. Pani profesor. – Dyrektor skinął głową.


W progu ukazała się sylwetka dość wysokiej, szczupłej kobiety. Kiedy z gracją zasiadła za stołem nauczycielskim na miejscu profesor McGonagall i kiwnęła głową w stronę Dumbledore’a, można było się jej przyjrzeć. Była ubrana w idealnie dopasowaną czarną szatę do ziemi z długim rękawem, miejscami przeplecioną srebrną połyskującą nicią, co wyglądało elegancko i szykownie. Miała także niewielkie wcięcie na dekolcie na wzór litery „V”. Kiedy czarownica podniosła wyżej głowę, by spojrzeć na Wielką Salę wypełnioną uczniami, na chwilę omiotła wzrokiem pewną kasztanowłosą Gryfonkę. Hermiona dopiero w tamtym momencie uświadomiła sobie, że właśnie ją spotkała poprzedniej nocy w pubie.



***


– Ginny, i co? Jaka ona jest? – dopytywał się podczas obiadu Ron. Rudowłosa dziewczyna westchnęła, smętnie tłukąc widelcem w groszek.

– No wiesz... wymagająca. Już po pierwszych zajęciach widać, że z nią się nie zadziera. Zaczęła nas pytać i widząc nasz brak współpracy, zapowiedziała sprawdzian, i to opisowy!

– Dasz radę – pocieszył ją Harry, chwytając jej dłoń.

– Ale jest coś gorszego...

– Odebrała już nam punkty? – zdziwiła się Hermiona.

– Jeszcze nie... – zaśmiała się oschle – ale to damska wersja Snape’a!

– Co? – wykrzyknęło jednocześnie troje Gryfonów.

– Mówisz poważnie? – szturchnął ją po chwili Harry.

– Chodzi za plecami, nawet nie wiesz kiedy jest za tobą, i ma taki nieprzyjemny, chłodny głos. Czasami też tak potrafi zabić spojrzeniem jak on!

– Ej, ale to chyba nie rodzina, co nie? – przestraszył się Potter, przez chwilę zieleniejąc na twarzy.

– Zgłupiałeś? – żachnął się Ron. – Zobacz, jaki Snape jest obleśny! Te tłuste kłaki, wiecznie czarna szata, krzywy nos. I to, jakim jest aroganckim dupkiem! A ona? Całkiem, całkiem...

– Ron! Opamiętaj się! To nasz profesor – oburzyła się Hermiona.

– Ty go jeszcze bronisz? Po tym wszystkim, co nam zrobił?

– Zamknij się, Ron! – Ginny kopnęła brata pod stołem. – No to kiedy macie z nią lekcje? – zmieniła temat, patrząc na przyjaciółkę.

– Ech... W sumie to za pięć minut. Dwie godziny pod rząd.

– Poradzicie sobie! Uciekam na wróżbiarstwo, do zobaczenia – zaświergotała i zniknęła w tłumie wychodzących uczniów.

       –  Na nas też czas – przeciągnął się Potter, chwytając swoją torbę. – Może nie będzie tak źle, jak mówi Ginny? – zaczął się pocieszać, kiedy znaleźli się na korytarzu przed salą transmutacji.

– Zobaczymy – westchnął Ron.

– Jeśli zada coś do nauki, to wyjdzie wam to na dobre. – Hermiona spojrzała na nich surowo. – Może w końcu zaczniecie się uczyć.

– Ugh... – jęknęli chłopacy, kiedy drzwi do sali z cichym skrzypnięciem same się otworzyły.

– Na brodę Merlina Harry, Ron, no dalej, nie stójcie jak jakieś kołki. – Westchnęła poirytowana i wzięła chłopaków pod ramię, wchodząc z nimi do klasy.


Hermiona zajęła swoje standardowe miejsce obok Deana. Rozejrzała się po klasie, szukając przyjaciół, a ci opuścili swoją pierwszą ławkę i znaleźli się w ostatniej. Dziewczyna zaśmiała się na ich niezbyt mądry wyczyn. Nagle drzwi do klasy zamknęły się z hukiem i wszyscy spojrzeli na katedrę, gdzie stała oparta o biurko czarownica. Trzymała w dłoni różdżkę, którą delikatnie podrzucała. Jej wzrok był chłodny, a twarz nie zdradzała niczego.


– Jak się nazywacie? – Kiwnęła głową na chłopców, podchodząc bliżej.

– Harry. Harry Potter.

– I Ron Weasley.

– Ach, tak... Pan Potter i pan Weasley... – wymówiła przeciągle ich nazwiska, mrużąc przy tym oczy. – Do pierwszej ławki.

– Tak, pani profesor – mruknęli, krzywiąc się i opadli na swoje stare miejsca. Ron posłał Hermionie ukradkowe spojrzenie, a ona odpowiedziała mu uśmiechem.

– Jak już powiedział profesor Dumbledore, nazywam się Ariana Torres. Będę opiekunką Gryfindoru, a co za tym idzie – nauczycielką transmutacji. Transmutacja jest jednym z najbardziej złożonych i niebezpiecznych rodzajów magii, jakiego się uczycie. Każdy, kto ośmieli mi się rozrabiać, opuści klasę i już do niej nie wróci. Zostaliście ostrzeżeni. – Zasiadła z gracją za biurkiem i wzięła pergamin do ręki. – Gdy wyczytam wasze nazwisko, proszę wstać, w końcu musimy się poznać, prawda? Lavedrer Brown.


Nadeszła kolej Hermiony. Dziewczyna poczuła dziwne, nieznane jej uczucie, kiedy spojrzała w oczy Profesor Torres. Omiotła ją dłuższym spojrzeniem niż innych uczniów i przeszła do kolejnego nazwiska. Odłożyła pergamin na biurko i stanęła przed klasą.


– Jeśli wy będziecie uczciwi wobec mnie, ja będę uczciwa wobec was. Chyba zależy nam wszystkim, aby te zajęcia minęły nam jak najlepiej. Prawda? – To brzmi tak, jakby profesor Snape powiedział, że rozda nam cukierki. Hermiona na swoją myśl uśmiechnęła się pod nosem. – Będziecie nagradzani, ale również odejmę wam punkty, lub wręczę szlaban jeśli coś tylko wywiniecie. Rozumiecie wszystko?

– Tak, pani profesor – odparła klasa chórem.

– Doskonale. No to początek zobaczymy, co umiecie. Kto powie mi co to jest Prawo Gampa? Może pan Weasley nam powie?

– To są prawa obowiązujące w czarodziejskim świecie dotyczące transmutacji. – Hermiona wiele razy o tym mówiła, więc chcąc nie chcąc coś zapamiętał.

– Potrafisz powiedzieć coś więcej? – Chłopak pobladł na moment, ale po chwili się ożywił.

– Zostały stworzone przez profesora Gampa.

– Doskonale! – Posłała uczniom uśmiech, wyglądając mniej surowo niż zazwyczaj. – Dziesięć punktów dla Gryffindoru. Ktoś wie, jakie są prawa i wyjątki? – Hermiona poczuła wzrok większości uczniów na sobie. – Nie ma chętnych? Nikt nie zna odpowiedzi?

– Ja znam. – Podniosła rękę.

– Panna Granger?

– Zgadza się. – Nauczycielka zmrużyła oczy, a ona poczuła, że w klasie zrobiło się jakby o kilka stopni chłodniej.

– Jest pani podobno najmądrzejszą czarownicą od czasów Roweny Ravenclaw.

– Coś takiego obiło mi się o uszy. – Przez klasę przeszła fala chichotu.

– Cisza. – Wystarczyło jedno słowo, by wszyscy umilkli, kuląc się pod wzrokiem nowej nauczycielki. – Wielu z was mogłoby się nauczyć czegoś od panny Granger – powiedziała, a dziewczyna popatrzyła na nią wybałuszonymi oczami. Czy ona ją właśnie pochwaliła przed całą klasą? – Czekam na odpowiedź – ponagliła ją.

– W prawach Gampa, jak i w życiu, przetransmutować można każde ciało stałe, ciecz, plazmę i gaz oraz materię i nie materię. Jest również możliwość zamiany nieżywych obiektów w żywe i na odwrót. Niektóre zaklęcia transmutacyjne przemieniają tylko część jakiegoś obiektu, na przykład zamiana uszu jakiejś osoby w uszy królika. Wyjątkiem są różdżki, duchy oraz jedzenie i picie. Nie można ich stworzyć, ale da się je w coś zmienić.

– Właśnie tak. Dziesięć punktów dla Gryffindoru! Dlaczego tego nie notujecie? – Rozległ się szelest i wszyscy już zawzięcie skrobali po pergaminach.




 

***

Wieczorem po kolacji w dormitorium chłopców znajdującym się w wieży Gryffindoru piątka czarodziei i dwie młode czarownice dyskutowali zawzięcie o nowej nauczycielce transmutacji, profesor Torres. Wszyscy zgodzili się, że nie warto z nią zadzierać, a panna Granger była święcie przekonana, że jej przyjaciele zaczną się w końcu uczyć, mając tak wymagającą nauczycielkę. Temat jednak prędzej czy później zszedł na profesor McGonagall. Nikt nie wiedział, gdzie podziała się ich opiekunka, co się z nią dzieje, a co najważniejsze, kiedy wróci. Nawet prefekci, Hermiona i Dean, nie zostali poinformowani o zaistniałej sytuacji, zostali postawieni przed faktem dokonanym jak pozostali uczniowie.


– Myślicie, że Dumbledore ją zwolnił? – powiedział niezbyt mądrze Ron, stojąc przy oknie.

– Jaki ty głupi jesteś! – Ginny rzuciła w brata poduszką prosto w głowę. On jedynie spojrzał na nią surowo i powiedział coś, co brzmiało jak „Uważaj, bo wytarzam cię w śniegu”.

– Na pewno nie – stwierdził Dean. – Kto jak kto, ale McGonagall nie jest osobą, którą można wyrzucić ot tak. Wydaje mi się, że to coś innego.

– Może jest chora? – Neville przyłączył się do rozmowy.

– A jak leży w skrzydle szpitalnym? – podsunął Seamus. – No co?

– McGonagall ma trochę lat na karku, ale tyle siły i werwy w sobie, że wątpię, by była chora – powiedział pewnie Harry.

– Nie jest w skrzydle szpitalnym.

– Skąd wiesz? – Harry spojrzał na Ginny.

– Byłam dziś w skrzydle i nie widziałam nigdzie profesor McGonagall.

– A co ty tam robiłaś? – zdziwił się.

– Luna musiała coś załatwić i poszłam z nią.


Hermiona podeszła do Rona, który wciąż stał przy oknie, wpatrując się w ciemną szybę. Spojrzała tam, gdzie on, a z zewnątrz dobiegł do nich jedynie świst wiatru. Oparła głowę na ramieniu przyjaciela, wsuwając rękę pod jego ramię. Doleciał do niej lekki zapach perfum chłopaka, zawsze kojarzyły jej się z wakacjami spędzonymi w Norze, z wieczornymi spacerami, rozmowami w pokoju do samego rana. Uśmiechnęła się lekko, cofając się pamięcią do wakacji spędzonych razem z Ronem, Ginny i Harrym. Podniosła wzrok na przyjaciela.


– Wszystko w porządku, Ron? – wyszeptała.

– Tak, czemu pytasz?

– Wydajesz się smutny. Na pewno wszystko jest w porządku?

– Na pewno, Hermiono, po prostu tak sobie myślę, że może Dumbledore wysłał McGonagall na misję?

– Myślisz o Zakonie? - ściszyła głos.

– Właśnie. Jeśli moje przypuszczenia są prawdziwe to, czemu nic nam nie powiedział? – Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.

– Może to jakaś bardzo tajna misja?

– Hermiono, ale Zakon na pewno wie, a my jesteśmy członkami i też powinniśmy. – Włożył do ust jednego papierosa i odpalił go, po czym się mocno zaciągnął. Widać było, że to mocno odpręża chłopaka, bo po chwili jego twarz się wygładziła.

– Może tu chodzi o coś innego, niezwiązanego z Zakonem? – Podała chłopakowi popielniczkę.

– Dzięki. A jeśli nie o to chodzi, to o co?

– Sama nie wiem... – Pokręciła bezradnie głową.

– A na tych spotkaniach dla prefektów nic nie mówił?

– No właśnie nic! Też o tym pomyślałam, nawet pytałam Deana, ale on wie tyle, co ja.

– O czym rozmawiacie? – Podszedł do nich Harry.

– Ron uważa – ściszyła głos, a Harry zbliżył się – że to może mieć coś wspólnego z Zakonem i Sam Wiesz Kim...

– Tak myślicie? W sumie to dziwne, że jej nie ma... – Spojrzał w ciemną szybę i czekał, jakby miała tam się ukazać odpowiedź dotycząca profesor McGonagall.

– Harry, ale możesz nam przecież powiedzieć. Dumbledore ci nic nie mówił, nie wzywał cię?

– Nie, Hermiono, nic nie wiem. Oj no nie patrz tak na mnie. Naprawdę nic nie wiem.

– Daj spokój chłopakowi – przerwał Ron. – Nie wierzysz mu?

– Co? Och, to nie tak, Ron, po prostu myślałam...

– Dobra, Hermiono, nic się nie stało. – Uśmiechnął się Harry, obejmując dziewczynę ramieniem. – Na pewno wróci niedługo i zrobi nam zaległy test.

– Może Torres nam go zrobi? Nie, na pewno nie... – westchnął Ron pełen nadziei.

– Nie zrobi, jeśli ktoś jej nie powie o nim... ekhm.

– Nie patrzcie tak na mnie! – Hermiona się zaśmiała, unosząc ręce w górę. – Dobra, ja lecę. Miłej nocy, robaczki. – Uśmiechnęła się wesoło i wyszła z ich dormitorium. Kiedy znalazła się w Pokoju Wspólnym, jej nogi zaczęły ją kierować do wyjścia. Już wiedziała, gdzie chce się znaleźć.




***


Severus Snape co rusz przewracał kolejne strony mugolskiej książki. Był to jeden z kryminałów Stephena Kinga, dokładniej Pan Mercedes, który opowiadał o tym, gdzie tuż przed zmierzchem w spokojnym miasteczku setki zdesperowanych, bezrobotnych ludzi stoi w kolejce na targi pracy. Nagle, bez ostrzeżenia, samotny kierowca w kradzionym mercedesie wpada w tłum. Zabija osiem osób, rani piętnaście. Ucieka z miejsca wypadku. Profesor był tak pochłonięty książką, że zapomniał o swojej jeszcze niedawno gorącej kawie. Wsadził zakładkę między stronę osiemdziesiątą siódmą a osiemdziesiątą ósmą i, zamknąwszy książkę z cichym echem, odłożył ją na stolik. Znał ją na pamięć, ale za każdym razem gdy ją czytał był tak samo pochłonięty fenomenem Kinga. Kiedy znalazł się w kuchni, uświadomił sobie, jak bardzo jej głodny. Nie poszedł na kolację do Wielkiej Sali, tylko sprawdzał testy Puchonów z czwartego roku, a potem zajął się czytaniem kryminału.


– Zgredku... – zawołał Snape, a po chwili usłyszał pyknięcie i pojawił się przed nim skrzat. Skłonił się bardzo nisko, dotykając długim nosem posadzki, a chude ręce skrzyżował za plecami.

– Tak, panie? W czym Zgredek może pomóc?

– Mógłbyś mi coś przygotować do jedzenia?

– Ależ oczywiście, panie. Pana życzenie jest dla mnie rozkazem! Na co ma pan ochotę? – Spojrzał na niego swymi oczami o kształcie piłek pingpongowych. – Pieczone ziemniaczki z sosem i mięsem na parze, makaron w sosie borowikowym, warzywa z...

– Pieczone ziemniaczki z mięsem wystarczą.

– Oczywiście, panie. Gdzie podać? Tu czy w salonie?

– Tutaj, możesz już iść. Dziękuję.

– Tak, proszę pana. – I znów pochylił się nisko, dotykając nosem podłogi, i zniknął. Minęła niecała minuta, a stół został pięknie nakryty i mężczyzna mógł zasiąść do kolacji.


Severus zasiadł w fotelu ze szklaneczką Ognistej Whisky. Kiedy miał dokończyć kryminał, rozległo się ciche pukanie do drzwi. Spojrzał przelotnie w stronę dochodzącego dźwięku i podniósł się leniwie z fotela.


– Witaj, Severusie.

– Wejdź. – Uchylił szerzej drzwi, a czarownica weszła do środka i położyła mu dłoń na ramieniu.

– Czekałeś na mnie? – Spojrzała na niego spod wachlarza długich czarnych rzęs.

– A co, ja nie mam nic ciekawszego do roboty? – sarknął, ale na jego twarzy ukazał się wredny uśmieszek.

– Miły jak zawsze. – Wyminęła go, kierując się w głąb pomieszczenia.

– Mhm... – mruknął i podążył za kobietą. – Coś ci jest? Czemu stoisz, jak kołek soli? – Stanął obok niej w progu salonu.

– Ty kominka nie masz? – Zmroziła go spojrzeniem. Ach, jak on lubił patrzeć, jak ona się denerwuje. – Merlinie, jak tu zimno!

– Zimno? – zdziwił się, siadając w swoim fotelu. Jemu było w sam raz.

– Oczywiście! Nie czujesz tego? – Wywróciła oczami i podeszła do kominka. Pstryknęła palcami, a w kominku buchnął ogień.


Severus obserwował ją, jak ogrzewa dłonie nad kominkiem. Pamiętał, że zawsze taka była, uparta, dążąca do celu, bezpośrednia. Taka jak on. Odwróciła się i spojrzała na niego. Miała piękne oczy i ten błysk, który zawsze zachwycał Severusa. Wyrosła na piękną kobietę. Poznali się, gdy on miał siedemnaście lat, a ona trzynaście. Było to na konkursie z eliksirów zorganizowanym przez Ministerstwo Magii, który wygrał Severus. Utrzymywali kontakt, wpadając na siebie co jakiś czas. Severus miał jednak wielki sentyment do tej wiedźmy. Nigdy nie przyznał się sam przed sobą, że jest ważna dla niego. Dziękował w duchu, sam przed sobą za to, że była. Nie umiał powiedzieć jej tego wprost. On nie mówi takich rzeczy, nie Severus, ale ona zdawała sobie z tego sprawę. Jako jedna z nielicznych osób wiedziała o jego uczuciu do Lily Evans. Po tym jak zginęła była z nim cały czas, starając się podnieść go na duchu, trwając przy nim. Potem nie widział jej przez kilka lat, gdzie Ariana wyjechała, chcąc zwiedzić cały świat. Korespondowali ze sobą i w końcu mogli się zobaczyć kilka dni temu, odnawiając starą znajomość.


– Już lepiej – mruknęła, pocierając sobie dłonie. – Może mnie poczęstujesz czymś?

– Sok dyniowy? – zasugerował z mściwą satysfakcją, upijając łyk złotego płynu.

– Myślałam o czymś mocniejszym. Co tam pijesz? – Uniosła wyżej głowę, by zobaczyć. – Ognistą?

– Mhm. Chcesz? – Kiwnął swoją szklanką w jej stronę.

– Masz coś innego? – Na te słowa wywrócił oczami, a ona jedynie się zaśmiała. – Może wino?

– Może coś mam... – mruknął pod nosem, podchodząc do barku. Machnął ręką, a ten otworzył się z cichym skrzypnięciem. – Czerwone?

– Czerwone. – Uśmiechnęła się, usadawiając się wygodnie na fotelu. Snape postawił przed nią butelkę i kieliszek. Nalał trochę rubinowego płynu, podał kobiecie, po czym odstawił butelkę na drewniany stolik. – Chyba nie chcesz mnie upić? – zaśmiała się, patrząc na pełną butelkę.

– Wierz mi, nie chcę cię oglądać kolejny raz pijanej, jak wtedy kiedy świętowaliśmy twoje siedemnaste urodziny – powiedział, uśmiechając się łobuzersko. – Jak pierwszy dzień?

– Całkiem w porządku – powiedziała, a po chwili ton jej głosu radykalnie się zmienił. – Kiedy zabierzesz mnie na spotkanie do Czarnego Pana?

– Nie wybiłaś sobie jeszcze tego z głowy? – spytał tak chłodno, że aż wydawało się, że ogień nieco przygasł.

– Oczywiście, że nie, Severusie, jestem na to gotowa.

– Wiesz, co to za sobą niesie?

– Wszystko wiem i zrobię to. W razie czego ty tam będziesz, prawda? – powiedziała niepewnie, spoglądając na niego.

– W razie czego?! – zagrzmiał, podnosząc się z fotela. Sądził, że jest bardziej roztropna. Zaczął chodzić szybko po salonie, a ona patrzyła na niego w skupieniu. – Nie obronię cię przed samym Czarnym Panem. Jestem jego prawą ręką, ale nie mogę się mu sprzeciwić. To on wydaje rozkazy, czy ty tego nie rozumiesz? – podniósł głos. – Jedynie mogę zaświadczyć za ciebie, nic więcej.

– Severusie... – Chwyciła jego dłoń, wcześniej podchodząc do niego. – Przepraszam, źle to ujęłam. Obiecuję zrobić wszystko, by tobie się nic nie stało, byś niczego nie brał na siebie. Z własnej woli wstępuje w jego kręgi.

– Jesteś gotowa na śmierć? – Zapadło długie milczenie. Ścisnęła mocniej jego dłoń i spojrzała w jego czarne oczy.

– Jestem. Dotrzymam słowa Dumbledore’owi.

– Jak twoja oklumencja? – poruszył nowy temat. – Jeśli Voldemort wejdzie do twojego umysłu i ujrzy chociaż jedną chwilę, której nie powinien... Wiesz co się wtedy stanie.

– Cały plan legnie w gruzach – mruknęła.

– Sprawdźmy... Legilimens! – Wszedł do jej umysłu tak szybko, że myślał, że się nie obroni. Jednak Ariana podesłała mu łudzące obrazy. Snape siedział w jej głowie dość długo, po czym stwierdził, że jest dobrze przygotowana. W każdym razie dużo lepiej od Pottera, kiedy udzielał mu lekcji z oklumencji.

– Widzisz, potrafię. – Uśmiechnęła się, siadając w fotelu.

– Zgodzę się z tobą. – W ciszy dokończył szklaneczkę Ognistej, a potem nalał sobie jeszcze trochę.

– Severusie... więc kiedy mnie wprowadzisz?

– Na dniach – mruknął, krzywiąc się. Jak on nie chciał, by stała się Śmierciożerczynią. Ale ona uparta chciała wszyć się w krąg Czarnego Pana, by wykonać misję Dumbledore’a. I wtedy przyznał się sam przed sobą, że się o nią boi. Tak cholernie boi.

– Pokażesz mi? – Wiedział, o co jej chodzi. Podszedł do niej i podwinął rękaw czarnej szaty. Ariana wstała i wpatrywała się w czarny znak na lewym przedramieniu mężczyzny, a kiedy chciała go dotknąć, Severus jak oparzony odsunął się i opuścił rękaw.

– Wystarczy – syknął cicho.

– Przytulnie tu masz – mruknęła. Rozglądnęła się, udając, że nie słyszy syku mężczyzny. Nalała sobie troszkę wina, wzięła szklaneczkę Ognistej i podeszła do mężczyzny, który stał przodem do kominka. Wręczyła mu złoty płyn i degustowała się po chwili razem z nim. – Wybacz.

– Za co?

– Za to. – Kiwnęła jak dziecko głową w stronę jego przedramienia.


Severus przytaknął głową w odpowiedzi. Musiało minąć trochę czasu, żeby uleciały z niego stres i przerażenie wstąpienia Ariany w krąg Czarnego Pana. A kiedy się udało i choć przez chwilę nie myślał o tym, Ariana zaczęła opowiadać mu o swoich podróżach. Nie śmiał się, nawet jej się nigdy nie udało wywołać tego stanu u Mistrza Eliksirów, ale kącik jego ust co rusz unosił się niepewnie w górę. Stali tak dość długo, czarownica śmiała się tak, że prawie ją brzuch rozbolał, a kieliszek z winem w końcu wymsknął się jej z dłoni i wleciał wprost na czarną szatę Snape’a. Stała z otwartą buzią na kształt litery „O” i tylko mrugała oczami. On jedynie westchnął i zaczął odpinać poplamioną szatę.


– Otwórz – powiedział, kiedy w tym samym czasie rozległo się pukanie do drzwi.

– Wybacz, Severusie. – Zachichotała, widząc jego minę. Zniknęła w korytarzu, potem pojawiła się w gabinecie Mistrza Eliksirów i po chwili była przy drzwiach. Gdy otworzyła, ujrzała zdziwioną Hermionę.

– Em... Dobry wieczór, pani profesor... – Co ona tu robi? – pomyślała rozgorączkowana.

– O, panna Granger, tak?

– Tak. – Gdzie jest Snape?

– W czymś pomóc? – Zaczęła świdrować ją spojrzeniem. Dziewczyna jedynie się wyprostowała, dodając sobie tym troszkę odwagi.

– Ja przyszłam do profesora Snape’a, ale chyba...

– Severusie – zawołała nagle Ariana, przerywając jej. Severusie? Ona mówi do niego po imieniu? Co jest do licha?

– Już idę... – Idzie!

– Momencik – powiedziała nowa nauczycielka transmutacji nad wyraz słodko, aż Gryfonce zrobiło się niedobrze.

– To nie, może ja złapię Sev... profesora Snape’a jutro na zajęciach. – Cholera. Pobladła na swoją wpadkę. Kobieta uważniej się jej przyjrzała, ale już nic nie powiedziała, bo drzwi otworzyły się szerzej. Nagle zrobiło się o kilka stopni chłodniej. Stanął przed nią z włosami okalającymi twarz w białej rozpiętej koszuli. Spojrzała na jego blady nagi tors, a potem w ciemne oczy.

– Panna Granger co pani tu robi o tak późnej porze? – Czy on właśnie z nią...?

– Bo... ja miałam przyjść po kolacji do pana profesora po książkę – skłamała na poczekaniu, patrząc na swoje stopy. Severus zapiął koszulę i spojrzał uważnie na nią.

– No tak, panno Granger. Proszę przyjść jutro, wdrażam właśnie profesor Torres w obowiązki, jakie ma, oraz...

– Oczywiście – odpowiedziała szybko, nie chcąc usłyszeć zakończenia. Poczuła, że oczy zaczynają ją piec, a w gardle robi się wielka gula. – Dobranoc.


Z trudem wydusiła z siebie ostatnie słowo, odwróciła się na pięcie i odeszła szybkim krokiem. Kiedy znalazła się na parterze, z jej oczu wydostały się łzy. Bezsilnie i leniwie płynęły jej po policzku, skapując na brązowy sweterek. Wdrapała się na czwarte piętro. Poczuła ulgę, gdy klamka ustąpiła pod naciskiem jej dłoni i weszła do łazienki prefektów. Znalazła ciemny kąt, usiadła na zimnej posadzce i zaczęła jeszcze bardziej płakać. Otuliła się ramionami, trzęsąc się z zimna, a przed oczami wciąż miała jego. Poczuła, że właśnie spada ze schodów zrobionych wyłącznie z powietrza. Czy to wszystko było snem? Czy on udawał? Czy ona jest aż tak naiwna? Kiedy chciała odpowiedzieć sobie na te pytania, załkała głośniej, ocierając mokre policzki. Nagle ostry ból przeszył jej głowę i poczuła się słabiej, ale pomyślała, że tak ma być. To wszystko jest efektem stresu i szoku, jaki teraz przeszła widząc Seve... jego w tamtej sytuacji. Tak to sobie tłumaczyła. Pomyślała, że zwariowała, bo w uszach jakby zadudnił jej nagle krzyk Szyszymory. Skuliła się bardziej, mając nadzieję, że to się skończy. Zasnęła.





- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 


Czarownice i Czarodzieje! ♥


No i jest długo wyczekiwany rozdział! I jak? Podoba się? ♥ Coś nam tu nowa postać dużo namieszała ugh ;_;  Ja jestem bardzo zadowolona z tego rozdziału, chociaż to bardzo dziwne bo rzadko bywam ;o  Piszcie Kochani jak Wam się podoba bo strasznie nie mogę się doczekać Waszych komentarzy! :* :)


Ściskam Was cieplutko Miśki!  ♥

Jazz



sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział 42

Pchnęła dłonią ciężkie mahoniowe drzwi, a ciepło znajdujące się w pomieszczeniu od razu uszczypnęło ją w nos i blade od mrozu policzki. Do jej nozdrzy doleciał duszący zapach alkoholu i papierosów. Gryfonka strzepała z ramion biały puch i ściągnęła płaszcz, zawieszając go przez ramię. Rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu i dostrzegła tuż przy schodach grupkę głośno śmiejących się mężczyzn, którzy popijali Ognistą Whisky i co chwilę zerkali na drugi koniec sali. Hermiona spojrzała tam, gdzie oni i ujrzała nieznaną jej kobietę wyglądającą na oko na ponad trzydzieści pięć lat. Miała kruczoczarne włosy do ramion, cerę koloru kości słoniowej i idealnie pomalowane szminką krwistoczerwone usta, co chwilę wypuszczające duszący dym papierosowy. Jej nienaganna sylwetka przyciągała wzrok większości mężczyzn w barze – ukradkiem spoglądali na jej odsłonięty, dumnie prezentujący się dekolt. Kobieta upiła łyk wina i podniosła wzrok na pannę Granger, wciąż stojącą przy drzwiach. Nieznana czarownica zmierzyła ją od stóp do głów, by po chwili posłać jej dość dziwny uśmiech i kwiknąć głową wraz z kieliszkiem pełnym czerwonego napoju. Gryfonka dopiero po chwili odwzajemniła gest, zmuszając kąciki ust do uniesienia się w górę, po czym odwróciła wzrok i zajęła krzesło przy barze, gdzie złożyła zamówienie. Kelner przetarł miejsce, przy którym zasiadła dziewczyna, i postawił filiżankę gorącej zielonej herbaty, uśmiechając się dobrodusznie. Hermiona położyła na blacie monety, upiła łyk napoju i odwróciła się, lecz nieznajomej już nie było. Zostawiła niedokończone wino i papierosa, który spoczywał w popielniczce, a jego dym unosił się leniwie w górę.


Lokal powoli zaczęli opuszczać klienci, a właściciel jednym machnięciem ręki umieszczał krzesła na blatach dębowych stołów i zagaszał świece przy pustych stolikach. Ziewnął głośno, przetarł dłonią znużone czoło i zniknął za barem, wynosząc puste skrzynki na zaplecze. Hermiona wzięła ostatni łyk napoju, zabrała ze sobą płaszcz i wdrapała się po schodach, gdzie w jednym z pokoi był kominek połączony z Hogwartem za pomocą sieci Fiuu. Potarła zmęczone powieki i pchnęła drzwi, które niemiłosiernie zaskrzypiały tak głośno, że na jej twarzy ukazał się cierpki grymas. Szepnęła pod nosem Lumos stojąc w progu, aby oświetlić sobie zaklęciem pomieszczenie, w którym się znalazła. Już miała chwycić garść proszku Fiuu i wejść do kominka nim usłyszała czyjś zaspany głos dochodzący z ciemnego kąta pomieszczenia. Zacisnęła palce na różdżce, odwracając się za siebie.


– Dłużej się nie dało?

– Malfoy – wzdrygnęła się zaskoczona, zdając sobie sprawę z kim ma do czynienia. Przecież jeszcze niedawno zostawiła chłopaka w tym samym pokoju, w którym znajdują się teraz i kazała mu wracać do zamku, a ten jakby gdyby nic wciąż tutaj był. Skierowała się bliżej niego, a blade światło z różdżki oświetlało twarz Ślizgona. Jego zawsze idealnie ułożone włosy teraz były rozczochrane, w artystycznym nieładzie co wyglądało jakby chwilę temu, wybudził się ze snu. – Co ty tutaj robisz?

– Em... – powiedział ironicznie i popatrzył teatralnie na swoje stopy. – Siedzę, nie widzisz?

– Ale po co? – Chłopak podniósł się z fotela, a ona spojrzała na niego uważnie.

– Wróciłem... ale – westchnął żałośnie – zawróciłem.

– O czym ty mówisz? – położyła dłonie na biodrach i pokręciła głową, nic nie rozumiejąc. Malfoy podszedł do niej i stanął, patrząc na nią z góry, a że był wyższy, to mimo że miała buty na korku, panna Granger poczuła się w tym momencie bardzo malutka.

– Och, Granger... – zacmokał, przekrzywiając głowę na lewo. – Wróciłem do zamku, schodząc do lochów natknąłem się na wychodzącego profesora Snape'a, a ten... – skrzywił się nieznacznie – kazał mi wrócić i czekać na ciebie tak długo, aż nie przyjdziesz, a potem zabrać cię do zamku.

– Profesor Snape kazał Ci po mnie przyjść?

– Niestety - wzruszył ramionami. Hermiona poczuła lekki ucisk w okolicy serca kiedy zdała sobie sprawę co właśnie powiedział jej Ślizgon. Opuściła nieco niżej różdżkę, aby nie mógł zauważyć małego rumieńca, który wkradł się na jej policzki. - Dobra Granger nie mam całego wieczoru, wracamy – chwycił ją za łokieć tak nagle, że pisnęła zaskoczona, czując jego dotyk.

– Przecież poradzę sobie – wyrwała się z jego stalowego uchwytu, po czym obróciła się na pięcie, wzięła garść proszku i zniknęła w płomieniach ognia, nawet nie zaszczyciwszy go ani jednym spojrzeniem.

– Kobiety – prychnął chłopak, również biorąc proszek Fiuu. – Nawet nie potrafią podziękować.


Kiedy Draco wyszedł z kominka, wyprzedził dziewczynę w drzwiach i od razu zaczął kierować się w przeciwległą stronę korytarza, gdzie spostrzegł w blasku pochodni sylwetkę kobiety opartej o ścianę. Dziewczyna jedynie zauważyła nikły łobuzerski uśmiech wpływające na jego wargi, nim przyśpieszył kroku i zniknął jej z pola widzenia, oddalając się do nieznajomej.


Panna Granger zagryzła zaciekawiona wargę, rozmyślając z kim spotyka się młody Malfoy w środku nocy. Może jest to posiadaczka czerwonej szminki, która zostawiła ślad na jego policzku tuż przed spotkaniem z wokalistą Fatalnych Jędz? Może to była panna Parkinson? O zgrozo! Na samą myśl o Ślizgonce przeszły ją nieprzyjemne dreszcze. Założyła kosmyk włosów za ucho i oparła się o chłodną ścianę, przymykając powieki. Przed oczami ujrzała scenę jeszcze sprzed kilku godzin w gabinecie Mistrza Eliksirów, wciąż czuła jego wargi na swoich i jego oddech, który otulał jej szyję niczym najlepszy aksamit. Przeszło jej przez myśl ile Snape mógł pozbawić jej dom punktów za jej miłosne wyznanie w gabinecie. Może nie było aż tak źle? Może nie odebrał im wszystkich punktów i zostawił ich chociaż trochę? Zaśmiała się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Snape zostawiłby jakiekolwiek punkty Gryfonom? Nonsens, panno Granger, nonsens.



 

 

Wyprostowała się, zacisnęła pięści i dość równym krokiem zaczęła kierować się do sali eliksirów. W gruncie rzeczy jakoś nie odczuła strachu przed najbliższym spotkaniem ze Snape’em. Nie bała się jego morderczego spojrzenia czy chłodnych komentarzy; obawiała się braku jakiejkolwiek uwagi z jego strony. Przerażała ją myśl, że mężczyzna zachowa się jakby nic, nie miało miejsca, jakby się nie całowali, jakby nic się nie wydarzyło, a ktoś tylko wyciął ten felerny fragment kiepskiej komedii romantycznej. To martwiło ją najbardziej. Rozejrzała się, by sprawdzić, czy żaden Ślizgon nie chodzi po korytarzu, by nie powstały jakieś durne plotki wyssane z palca. Mieszkańcy Domu Węża wprost uwielbiają wszelkiego rodzaju sensacje. Upewniwszy się kilka razy, że jest sama, zapukała.


Czekała minutę, dwie i kolejną, aż jej otworzy, ale nic takiego nie miało miejsca. Może powinna przyjść jutro? Profesor Snape na pewno się nie pogniewa, jeśli przekaże mu następnego dnia prośbę Murry’ego. A jak to nie jest tak dobry pomysł? W jej głowie zaczęły krążyć najróżniejsze myśli, począwszy od śpiącego Snape’a w jego komnatach, aż po wypadek w jego pracowni. Jest odpowiedzialną dorosłą osobą i na pewno by mu się nic nie stało, wszystkie ingrediencje dodaje z uwagą i panuje nad wszystkim. Poczekała jeszcze chwilę i odeszła, oglądając się ostatni raz.


Ciężko wlokła nogi po schodach, prosząc samą siebie, aby dała radę – zostało jej tylko kilka stopni. No, Hermiona, dalej! Czuła tak intensywny piasek pod oczami, tak bardzo była zmęczona, tak bardzo marzyła, aby oddać się w czułe objęcia Morfeusza. Kiedy już doszła do Pokoju Wspólnego, złapała się fotela, oddychając szybko. Za słaba kondycja, oj za słaba, Mionka. Przełknęła ślinę i ruszyła po schodach prowadzących do Dormitorium dziewcząt z szóstego roku. Otwierając drzwi, usłyszała jedynie ciche oddechy współlokatorek pogrążonych we śnie. Zapaliła światło, ściągnęła płaszcz i schowała buty do kufra. Wzięła kosmetyczkę, piżamę i powolnym krokiem udała się do łazienki. Zrobiła niedbałego koka i weszła pod gorący prysznic, oddychając ciężko. Dawno nie była tak wypompowana z sił witalnych jak tego wieczoru. Sama nie wiedziała, czy była to sprawka teleportacji między państwowej z Ginny do Francji, czy może jej wyznanie miłosne w gabinecie Snape'a. Brała pod uwagę również czas spędzony z Malfoyem, gdzie musieli porozmawiać z Myronem, a bądź co bądź to spotkanie było dla niej mocno stresujące. W końcu nie codziennie może spotkać się z wokalistą Fatalnych Jędz. Osuszyła obolałe od zmęczenia ciało, zarzuciła na siebie piżamę, a potem wsunęła się do pod kołdrę, oddychając z ulgą. Ledwo przyłożyła twarz do poduszki, nim poczuła, jak zostaje porwana do krainy snów.




***

 Ospale otworzyła jedno oko, potem drugie i rozprostowała zaspane wciąż mięśnie. Czuła się tak, jakby zdrzemnęła się tylko na kwadrans, a przespała całe dziesięć godzin. Zmęczenie i dziwny do opisania smutek zawładnął jej ciałem niczym niewidzialna aura. Mozolnie wstała z łóżka i poczłapała do łazienki, by odbyć poranną toaletę. Potem ubrała jasne dżinsy, kremowy ciepły sweter i szare tenisówki. Zaplotła powoli warkocz, żeby nie zgubić i tak już wypadających włosów, przejechała rzęsy tuszem i ziewnęła do dziewczyny o kasztanowych włosach w lustrze na powitanie. Dotknęła dłonią bladych policzków. Jak panna Granger marzyła o wiośnie i pierwszych promieniach słońca, które tak łagodnie mogły otulić jej twarz, a ciepły wiatr mógł rozwiewać jej włosy. Uśmiechnęła się na tę myśl, jednak nie mogło trwać to zbyt długo, gdyż pusty żołądek zaczął domagać się pokarmu. Poklepała go na myśl o ciepłym śniadaniu, bądź co bądź poprzedniego dnia udało się jej skubnąć rogala i wypić cappuccino wraz z Ginny w Paryżu, a potem skosztować tylko herbaty w Hogsmeade. Nie pamiętała kiedy ostatnim razem była tak potwornie głodna.

Posiłek w Wielkiej Sali zbliżał się ku końcowi. Udało się jej prześlizgnąć pomiędzy wychodzących z sali Puchonami i Krukonami. Wielka Sala powoli zaczęła pustoszeć, przy stole Domu Lwa zastała jedynie Neville'a sączącego sok dyniowy, co jakiś czas rzucającego okiem w stronę Proroka Codziennego.


– Cześć, Neville! – przysiadła się do chłopaka.

– O, cześć. Długo spałaś – zauważył, uśmiechając się lekko.

– Nadrobiłam cały tydzień – zaśmiała się. – Zostało coś jeszcze? Jestem strasznie głodna – jęknęła a na dowód, zaburczało jej w brzuchu tak głośno, że usłyszał to Neville, który po chwili się zaśmiał. Zastawa z jedzeniem zaczęła znikać ze stołów, ale Hermiona szybko porwała parę tostów, dżem malinowy i sok.

– Hermiona, mam coś dla ciebie.

– Dla mnie? – zapytała zdziwiona odkładając tosty na talerz. – Co takiego?

– Wszyscy odebrali przy śniadaniu. Ciebie nie było, trzymaj. – wręczył jej kopertę koloru brzoskwiniowego. Na środku nienagannym pismem było nakreślone jej imię i nazwisko, a z tyłu dostrzegła pieczęć Hogwartu.

– Dziękuję. – uśmiechnęła się, przewracając kopertę w dłoniach.

– Nie ma za co. Lecę do siebie, do zobaczenia! – pomachał na pożegnanie i zniknął, zostawiając ją już praktycznie samą w Wielkiej Sali.

– Do zobaczenia Neville. – otworzyła kopertę, a zawartość sama wyfrunęła w górę i rozłożyła wcześniej zgięty papier. Doleciał do niej spokojny i aksamitny głos Cho Chang:





Picie – do krańcowej butelki,

jedzenie – do półmiska ostatniego,

zabawa – do rana białego!


My, prefekci Cho Chang i Ernie Macmillan wraz z dyrektorem Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, Albusem Dumbledorem, z radością zawiadamiamy Pannę Hermionę Granger, iż 22 grudnia 1996 roku o godzinie 20:00 odbędzie się Bal Zimowy w Wielkiej Sali. Zapewniamy dobrą muzykę, smaczne jedzonko i miłą atmosferę, a magiczna zabawa jest gwarantowana!


Dyrektor Albus Dumbledore

Prefekci Cho Chang i Ernie Macmillan





Kiedy głos Cho zamilkł, koperta zapachniała wiosennymi kwiatami, a w tle zdało się usłyszeć jedną z wolniejszych ballad Fatalnych Jędz. Cho i Ernie wykonali już swoje zadanie odnośnie balu zimowego tak jak Hermiona i Malfoy. Musiała przyznać, że zaproszenia wyszły im znakomicie. Schowała papier w tylną kieszeń spodni i zaczęła konsumować swój posiłek.


Już miała się kierować do Pokoju Wspólnego nim nogi, zaprowadziły ją na czwarte piętro, do Skrzydła Szpitalnego. Ostrożnie uchyliła białe drzwi i weszła do pomieszczenia, rozglądając się po sali. Ostatnimi czasy była tutaj dość częstym gościem. Spojrzała w lewą stronę na łóżko, które zdarzyło się już kilka razy zająć w tym semestrze.


– Madame Pomfrey! – zawołała. Minęła chwila, nim ujrzała pielęgniarkę wychodzącą ze swojego gabinetu.

– Panna Granger co cię do mnie sprowadza. Coś się stało?

– Ostatnimi czasy zauważyłam, że jestem bardziej zmęczona, koncentrację mam słabszą, kondycję też, jestem niewyspana, a przesypiam całą noc – powiedziała, spuszczając głowę. – Myślałam, że może ma pani jakieś witaminki wzmacniające czy coś podobnego? – zapytała z nadzieją wymalowaną na twarzy. – Nie mam pojęcia, może jakieś choróbsko mnie łapie po prostu.

– Witaminki powiadasz? – powtórzyła i zlustrowała ją spojrzeniem. – Zaczekaj momencik, zaraz wracam.

– Dobrze.

– O, mam coś! – usłyszała po chwili głos starszej kobiety. Podała jej tabletkę i kiwnęła głową, by popiła ją wodą z białego plastikowego kubeczka, który jej podała.

– Co to? – zapytała, ocierając kącik ust.

– Witamina C w bardzo silnej dawce, tylko tyle ci mogę dać. Może złapałaś jakiegoś wirusa? No nic, jak nie pomoże, to przyjdź do mnie. Idź odpoczywaj teraz.


Hermiona poczuła lekkie ukłucie niezadowolenia, oczekiwała czegoś innego niż czystej dawki witaminy C. Była pewna, że kobieta bardziej zainteresuje się jej problemem, w końcu była szkolną pielęgniarką. Widocznie tego dnia Madame Pomfrey nie była w humorze, bo patrzyła na nią z wyczekiwaniem, a jej usta zacisnęły się w podłużną linię. Co jakiś czas odwracała głowę w stronę swojego gabinetu. Na biurku miała porozrzucane listy, Hermiona zrozumiała, że przyszła nie w porę. Nie chciała dłużej się narzucać kobiecie w głębi siebie czuła, że i tak jej nie pomoże. Na jej ustach wkradł się lekki uśmiech.


– Dziękuję bardzo Madame Pomfrey, do widzenia.

– Do widzenia panno Granger.


Jak powiedziała Madame Pomfrey, tak Hermiona zrobiła. Położyła się na jednej z kanap, będącej najbliżej kominka, wpatrując się w wesoło huczący ogień. Jego żółto-czerwone nici co chwilę się dotykały, po czym oddalały się stęsknione, by znów wrócić do siebie. Ten widok kojarzył się jej z dwoma zdarzeniami. Pierwszym, kiedy jako mała dziewczynka siedziała w wielkim granatowym fotelu i grała ze swoim dziadkiem w karty, a jej babcia przycupnęła na kanapie i czytała książkę. Co roku dziewczyna spędzała dwa tygodnie u dziadków na feriach zimowych, jeszcze uczęszczając do mugolskiej szkoły. Zmrużyła oczy, przyglądając się uważniej płomieniom, i ujrzała gorący, namiętny pocałunek. Ujrzała jego, kiedy kładł rękę na jej talii, przysuwając do siebie, by następnie pogłębić pocałunek. Cichutko westchnęła, czując ciepło w okolicy serca na myśl o tym skrytym czarodzieju.


Ginny weszła do Pokoju Wspólnego, rozglądając się uważnie. Ujrzała przyjaciółkę leżącą na jednej z kanap, uśmiechnęła się do siebie. Usiadła obok niej, a ta podsunęła się bliżej, kładąc głowę na jej kolanach. Ginny pogłaskała dziewczynę po głowie i po niedługiej chwili panna Granger odpłynęła w objęcia Morfeusza.



***


Niedziela. Jakże Snape ją uwielbiał. Cały dzień spędzony w jego ukochanych mrocznych lochach bez patrzenia na jakiegokolwiek ucznia. Posiłki jedzone tylko wtedy, kiedy miał na to ochotę w swojej prywatnej kuchni. Idealnie, mruknął w myślach, przeciągając się w śnieżnobiałej pościeli. Rzucił okiem na zegarek. który wskazywał wpół do drugiej. Ziemistą dłonią przetarł twarz, usuwając tym gestem resztki snu, i wstał leniwie z łóżka. Pierwszy raz zdarzyło mu się wstać o tak późnej porze, ale zbytnio się tym nie przejął. Wziął szybki prysznic, po czym zjadł śniadanie, prosząc wcześniej jednego ze Skrzatów o jego przygotowanie. Znalazł się w salonie, siedząc w jednym z foteli. Złączył opuszki palców i kiedy miał już myśleć o wszystkim i o niczym, usłyszał pukanie. Na jego twarzy zagościł okropny grymas. Już miał udawać, że wcale go nie ma, gdy pukanie się powtórzyło. Z jego ust wyleciała wiązka siarczystych przekleństw. To był jego wolny dzień, ale zawsze kogoś musiało tutaj przygnać. Wstał z fotela zły jak osa. Przeszedł krótki, ciemny korytarz i znalazł się w swoim gabinecie. Podszedł do drzwi, fukając rozjuszony na cały świat. Kiedy je otworzył, a nikogo nie było, zdenerwował się jeszcze bardziej. Zrobił krok, wychylając się, i ujrzał oddalającą się dziewczynę.


– Granger – syknął. Dziewczyna obróciła się za siebie, a jej kąciki ust niepewnie uniosły się w górę.

– Dzień do...

– Za mną – powiedział, znikając za murami, nawet nie dając jej dokończyć. Trochę zdziwiona, zrobiła tak, jak kazał. Przeszła przez gabinet czarodzieja, a potem przez korytarz, który tak dobrze znała, i znalazła się w salonie. Nie sądziła, że jeszcze tu zagości. Z zaciekawieniem obserwowała ściany, półki i meble. Wszystko było na swoim miejscu, tak jak zapamiętała to ostatnim razem. Jej wzrok zatrzymał się na...

– Minus dziesięć punktów od Gryffindoru za głupią minę – powiedział. Teraz się zorientowała, że stała z otwartą buzią. Musiało to wyglądać niezbyt inteligentnie, więc szybko ją zamknęła. – Nie gap się tak na mnie.

– Nie gapię się, profesorze.

– Doprawdy, Granger? – zapytał jakby tajemniczo, opierając się o szafkę. – Wyglądasz, jakbyś widziała ducha.

– Możliwe – odparła cicho i spuściła głowę, a jej policzki zaczęły płonąć różem. Snape stał zaledwie kilka metrów od niej, na boso i w szarej koszuli. Trzy, może cztery guziczki były odpięte, ukazując blady tors. Miał na sobie ciemne mugolskie dżinsy. Przełknęła ślinę. Panna Granger musiała przyznać sama przed sobą, że mężczyzna wygląda seksownie. Snape usiadł na fotelu i chrząknął na swoją uczennicę, ale bez skutku.

– Granger – syknął drugi raz tego dnia. Kiedy dziewczyna spojrzała na niego, kiwnął głową, wskazując fotel obok niego. – Zrobiłaś to, o co ciebie poprosiłem?

– Tak – mruknęła, drapiąc się po policzku, jakby to miało usunąć jeszcze utrzymujący się rumieniec. – Pana wujek poprosił mnie, abym panu przekazała, że ma pan go odwiedzić. Byłam wczoraj, ale nie zastałam pana.

– Możliwe, że spałem, Granger.

– Albo i nie – powiedziała dość odważnie.

– Co ty pleciesz? – Przyjrzał się jej wnikliwie.

– Malfoy mówił, że pan wczoraj gdzieś wychodził...

– Nie twoja sprawa, Granger. – uciął to tak chłodnym tonem, że oznaczało to jedynie, aby nie pytała o nic więcej, bo wyląduje w jednym z jego kociołków.

– Profesorze – zagadała po chwili czekając, aż podniesie na nią wzrok. – Byłam dziś u madame Pomfrey po...

– Coś ci jest, Granger? – zapytał tak szybko, że zadziwił tym samego siebie.

– Nie wiem właśnie – ponownie obdarzyła go ciepłym uśmiechem. – Ostatnio jestem zmęczona i osłabiona. Pewnie się przeziębiłam, dostałam witaminę C, przespałam się, jak Madame Pomfrey mi kazała. Panie profesorze, gdyby to nie zadziałało, to mógłby mi pan coś dać silniejszego?

– A co, mam napisane na czole pielęgniarka? – prychnął tak, że się przestraszyła nie na żarty, odruchowo wbijając się w fotel.


Snape wstał i szybkim krokiem skierował się do łazienki, zostawiając ją samą. Odkręcił kran i spojrzał na swoje odbicie. Granger sama zauważyła, że coś złego się z nią dzieje. Zaczęła zauważać zmiany w swoim organizmie. Zwyzywał w myślach Albusa i jego polecenie, Szyszymorę i jej klątwę oraz tego głupiego Puchona, za którym poszła do Zakazanego Lasu. Gdy tak patrzył na nią, widział, jak znika z tego świata. Szyszymora z satysfakcją wysysa z niej życie. Ile jej pozostało? Tydzień, a może tylko dwa dni? Zrób coś z tym w końcu Snape! Usłyszał ten niewdzięczny głosik w głowie. Przymknął powieki, oddychając powoli, a coś w okolicy serca zakuło go, na moment, prawie niezauważalnie, ale zakuło. Trwał tak przez chwilę zastanawiając się co to było i trwałby tak jeszcze dłużej, gdyby nie pukanie dziewczyny, które wyrwało go z rozmyślań.


– Panie profesorze, wszystko w porządku? Siedzi pan już tam piętnaście minut.

– Żyję, Granger – rzucił szorstko, jednak po chwili i skarcił się w myślach. Musi być dla niej milszy. Otworzył z rozmachem drzwi i usłyszał tylko wielki łomot oraz krzyk dziewczyny.

– Profesorze! – Leżała na podłodze, trzymając się za tył głowy.

– Granger! Jak ty leziesz?! – warknął, patrząc na nią z góry i przewracając oczami.

– Jak ja? Ledwo odeszłam, a dostałam drzwiami, ot co! Pomoże mi pan? – zapytała w końcu, kiedy po kilku próbach nie dała rady wstać sama.

– Gryfoni – warknął pod nosem Mistrz Eliksirów i wziął ją na ręce pomimo zadziwionego wzroku panny Granger. Położył ją na kanapie, sam dosunął sobie fotel i przywołał kawałek mrożonego mięsa z kuchni oraz kilka eliksirów. – Trzymaj.

– Dziękuję. – Wypuściła powietrze ze świstem, przykładając prowizoryczny okład do swojego siniaka.

– Przeciwbólowy. Pij. – podał jej flakonik. – Wzmacniający, chciałaś coś na to osłabienie, to masz. – był to silny eliksir wzmacniający, ale tylko tuszował wszystkie oznaki klątwy Szyszymory. Mogła poczuć się dobrze, za to tylko chwilowo. Jedynym skutecznym lekiem był on. Severus Snape. Musiał się w końcu przełamać. Nie uśmiechało mu się mieć jej duszę na sumieniu.

– Dziękuję, profesorze. – kiwnął głową, odsyłając puste flakoniki i kawałek mięsa na swoje miejsce. – Pamięta pan wczorajszy wieczór? – zapytała niepewnie, poprawiając się na kanapie. Snape zadrżał na moment, czując wbijające się kolce w kark. Spojrzał na nią. Musiał w końcu zacząć walczyć z tą przeklętą klątwą.

– Jak można nie pamiętać, panno Granger? – powiedział to tak nad wyraz aksamitnym głosem, że serce zabiło jej mocniej, a motylki w brzuchu zaczęły wariować jak opętane, kiedy położył swoją zimną dłoń na jej dłoni.

– Chciałabym podziękować profesorze. – kusząco wygięła kąciki ust, a jemu zrobiło się jakby cieplej w tym zakutym lodem sercu. Nie wiedział za co chciała podziękować, ale nie dane mu było dłużej się nad tym zastanowić nim Granger wyprostowała się i dotknęła jego policzka, zaglądając w ciemne oczy. Uśmiechnęła się kolejny raz i przybliżyła się, składając delikatny, niewinny pocałunek na jego ustach. Musiał się przyznać sam przed sobą, że było to miłe uczucie. Poczuł lekkie ukłucie, kiedy odsunęła się nieznacznie spoglądając na niego. – Dziękuję.

– Oj, Hermiono, gdybyś była troszkę starsza – wyszeptał jej do ucha, zbliżywszy się wcześniej. Oczy zabłyszczały jej ze szczęścia.

– Jestem pełnoletnią czarownicą – mruknęła do niego. – Jestem już kobietą. – musnęła wargami jego szyję, a on mruknął cicho.

– Zauważyłem, Granger. – złapał ją w talii i przybliżył do siebie. Ona jedynie zachichotała zalotnie w odpowiedzi.


Dziesiąty grudnia. Wtedy nastał dzień, gdy Severus Snape zaczął swoją jakże piękną, a zarazem okrutną grę. Zacznie mieszać w głowie panny Granger, zacznie bawić się jej uczuciami, tylko po to, aby usunąć ciążącą na niej klątwie, która tylko tyka jak bomba. Jeśli Severus spełni swoje zadanie, zniknie zgodnie z nakazem Albusa, odsuwając się z jej życia. W innym wypadku bomba wybuchnie, niosąc ze sobą śmierć.


                                           Czarownice i czarodzieje, grę czas zacząć!






- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Czarownice i Czarodzieje! ♥


Minął ponad rok i mam nadzieję, że chyba się nie wypaliłam w pisaniu, co sądzicie? ;o Ja jestem kurcze strasznie dumna z tego rozdziału, podoba mi się :)  Chyba wszystko jest jak powinno być i udało mi się to opisać  *-*  A Wam podoba się? :3


Dziękuję Moony mojej kochanej Becie za sprawdzenie rozdziału <3 i dziękuję Wam wszystkim, którzy czekali na mnie przez ten czas i nadal są, dziękuję nowym czytelnikom bo mam nadzieję, że zostaną u mnie już na dłużej *-*  ♥


Proszę zostawcie po sobie ślad w komentarzu bo bardzo ważne jest dla mnie Wasza opinia! :*



Stęskniłam się za Wami!

Jazz ♥