wtorek, 24 grudnia 2013

Rozdział 39

Grudzień przyniósł ze sobą zimne wiatry i białą kołderkę spoczywającą na błoniach i w  okolicach Hogwartu. Młodsi uczniowie ubierali ciepłe rękawiczki, czapki i szaliki, aby wraz z innymi móc porzucać się śnieżkami albo zrobić wojnę między domami, gdzie jednak do tego zadania zarezerwowani byli jedynie starsi uczniowie. Zazwyczaj domy dzieliły się na dwie drużyny, gdzie Gryfoni i Puchoni byli razem, przeciwko Ślizgonom wraz z Krukonami. Oczywiste było, że gdy Lew i Wąż staną przeciwko sobie, wszystko wokół zatrzyma się w czasie i będzie liczyło się tylko zwycięstwo. Obydwa domy chciały zatrzymać swój honor, ale powiadają, że zwycięzca jest tylko jeden. Tak było i tym razem, gdy Krukoni i Puchoni odeszli w ustronne miejsce, schodząc tym samym z drogi tym zażarcie od lat walczących ze sobą domów przygotowujących się do walki.

 

Nauczyciele nie wychodzili na błonia, nawet, aby uspokoić rozbrykaną młodzież z racji tego, że w pokoju nauczycielskim było bardzo ciepło, a po co mieli marznąć na dworze? Surowa zazwyczaj profesorka Transmutacji stała przy oknie oglądając uczniów, bawiąc się kubkiem gorącej herbaty w ręce, a na jej srogiej twarzy ukazał się uśmiech. Poczuła czyjąś obecność i odwracając wzrok, natrafiła na parę ciemnych oczu młodszego czarodzieja. Snape kiwnął jej głową i powędrował po chwili za jej wzrokiem, a jego oczy zatrzymały się na błoniach, gdzie pierwszoroczni wraz z kilkoma drugimi rocznikami ulepili cztery ogromne bałwany. Miało to przypominać bałwany, a wyszła wielka kula z bliżej nieokreślonym kształtem. Wywrócił oczami na ich talent, po czym spojrzał na czarownicę. Jej wzrok wciąż spoczywał na grupce bawiących się dzieci. Zmarszczki na jej twarzy jakby się wygładziły, wzrok był zamglony, a ona cicho wypuściła ze świstem powietrze, przyciskając kubek do siebie. Snape chciał coś powiedzieć, ale kobieta wtedy odwróciła wzrok i spojrzała na niego, jakby go oceniała i upiła łyk płynu. Po chwili nauczycielka Transmutacji odezwała się, rozpoczynając rozmowę na bliżej nieokreślony temat.

 

W tym samym czasie w drugiej części zamku, w wieży wychowanków domu Lwa, grupka Gryfonów zapinała kurtki i opatulała się czerwono-żółtymi szalikami. Całe dormitorium chłopców z szóstego roku, wraz z Ginny i Hermioną, wychodziło właśnie przez portret strzegący wejścia do ich Pokoju Wspólnego. Ginny pobiegła na początek grupki, łapiąc Pottera za rękę i lekko uśmiechając się do ukochanego, po czym spłonęła rumieńcem, gdy ten odwzajemnił jej uśmiech. Odkąd panna Granger wróciła ze swojego pobytu u Snape'a nastąpiły zmiany. Jej przyjaciółka uśmiechała się częściej, rozmawiała z nią dłużej, a nawet czasem przychodziła do niej nocą, by po prostu się przytulić. Ginny obiecała sobie tego dnia, kiedy widziała Hermionę leżącą w Skrzydle Szpitalnym, że już nie weźmie żyletki do ręki. Wtedy było ważne tylko to, aby jej przyjaciółka była cała i zdrowa. Od tego dnia na jej nadgarstkach nie pojawiały się nowe rany, oczywiście miała chwilę, że chciałaby ciepła krew, uciekała z jej wnętrza, dając bliżej nieokreślone ukojenie. Jednak za każdym razem, gdy miała ją w dłoni i przyciska do skóry, widziała przed oczami Hermionę leżąca w Skrzydle Szpitalnym. Ten obraz doskonale ocucał Gryfonkę, powodując odrzucenie żyletki w głąb pokoju. Panna Granger naciągnęła na uszy czapkę i wcisnęła ręce w kieszenie kurtki, kiedy Neville otworzył drzwi prowadzące na zewnątrz. Zimne powietrze otuliło jej twarz, powodując zaczerwienienie się nosa i policzków. Chłopcy pobiegli w stronę Gryfonów, którzy zbierali się, aby za chwilę rozpocząć bitwę na śnieżki. Oczywiście mogli traktować to jako zabawę, ale Potter czy Malfoy tak potrafili? Ginny wzięła Hermionę pod rękę i powoli skierowały się za nimi.


 

 

Śnieżki latały nad głowami młodych czarodziejów i czarownic. Jedni obrywali delikatnie, niektórzy bardziej brutalnie. Nawet pani Prefekt brała udział w bitwie wraz z Ginny, napastując grupkę bliżej nieokreślonych Ślizgonek. Chłopcy dumnie walczyli, nie pozwalając wygrać Malfoy'owi i jego bandzie. Hermiona po jakimś czasie miała przyspieszony oddech, a policzki zarumienione. Złapała się za brzuch – gdzie dostała kolkę – i odeszła niezauważona pod drzewo, opierając się o nie, jednocześnie łapiąc oddech. Nie wiedziała, że przez całą tę bitwę była obserwowana z okna pokoju nauczycielskiego. Snape ze swoim kamiennym wyrazem twarzy rejestrował każdy jej ruch. Jeśli mowa o Snapie, to Hermiona myślała, że opuszczając jego komnaty, gdzie działo się wiele rzeczy, będzie jej unikał na lekcjach, posiłkach czy korytarzu, tak jak było to po ich pierwszym pocałunku. On jednak wręcz przeciwnie - ciągle się czepiał dziewczyny, odejmował punkty jej domowi, a gdy nikt nie widział, to obserwował ją pochylającą się nad kociołkiem w jego sali, nie wiedząc tym samym, jak spełnić wolę, a raczej zadanie Albusa i uratować ją przed śmiercią. Mężczyzna dostrzegał z każdym dniem, jak dziewczyna się wyniszcza, może inni tego nie widzieli, lecz on tak. Sińce pod oczami, słabsza kondycja, pamięć, którą miała zawsze niezawodną, teraz była już bajką. Klątwa zaczyna swoje łowy, a on musiał w końcu odstawić swoje ego na bok i wziąć się do roboty.


Snape poczuł ukłucie w bok i spiorunował Minerwę wzrokiem godnym Bazyliszka, po czym spojrzał tam, gdzie starsza kobieta. Teraz jego chrześniak miał jako prefekt wykonać swoje zadanie. Opiekunowie domu Węża i Lwa byli sceptycznie nastawieni co do pomysłu Albusa odnośnie balu zimowego, który został przeniesiony z wiosny na zimę, gdzie prefekci losują kartki, mieli zaprosić dziewczynę (prefekt) z innego domu. Brak możliwości wyboru partnerki czy partnera był minusem. Albus i jego chora teoria pogodzenia na siłę Gryfonów i Ślizgonów. Kiedy w tym samym czasie panna Granger stała oparta bokiem o drzewo, poczuła na plecach uderzenie od śnieżki, a zaraz po nim usłyszała głęboki śmiech. Odwróciła się i wycelowała swoją śnieżką, którą cały czas miała w dłoni, w osobę za nią. Białe drobinki mieniły się w platynowych włosach chłopaka niczym brokat. Malfoy palcami przeczesał włosy i nie spuszczając z niej wzroku, podszedł do niej i jak ona wcześniej oparł się o drzewo, natrafiając na jej pytające spojrzenie. Nie odzywali się do siebie, co na razie działało na jego korzyść, gdzie mógł poukładać myśli. Chłopak nerwowo pstrykał palcami, wpatrując się w Zakazany Las.

 

- Granger – zaczął po chwili, odwracając się twarzą do niej. Ona wywróciła oczyma i poszła jego śladem.

- Malfoy – rzuciła. Już miał coś powiedzieć, ale gdzie tam. Miał zaprosić kretynkę na ten cholerny bal.

- Wiesz, że Thomas był na spotkaniu Granger? - zaczął jednak po dłuższej chwili, kiedy wymienili swoje nazwiska, a zaczął temat o spotkaniu, na którym dyrektor wezwał tylko prefektów bez dziewcząt.

- Oczywiście, Malfoy – warknęła, naciągając czapkę na uszy i się niecierpliwiąc. Było jej zimno, cholernie zimno, ale nie miała zostać do końca tej bitwy na śnieżki, gdzie Ron i Harry błagali ją o to godzinę.

- Masz sukienkę?

- Że co? - Oczy wyszły jej z orbit. Książę Slytherinu pytał ją o jej kreację na bal? Coś jest nie tak.

- Buty pasują?

- Słucham? - Pomachała mu ręką przed nosem, a on wywrócił oczami.

- Krawat musi pasować do sukienki, ale jak do sukienki buty nie pasują, to klapa.

- Zimno mi – jęknęła żałośnie i odwróciła się z zamiarem odejścia od chłopaka do swoich przyjaciół, gdy poczuła jego mocny chwyt na swoim nadgarstku. Odwróciła się w jego stronę, a ich spojrzenia się spotkały. Czy oczy Malfoya zdradzały błaganie? Może to był tylko moment, bo zaraz znów stały się zimne i wyrafinowane. Kiwnął głową na jej dłoń, gdzie widniała mała karteczka. Spojrzała na nią i przeczytała nazwisko swoje i młodego Malfoya. O co tu chodzi?

- Godryku... - zrozumiała jednak po dłuższej chwili. – T-ty mnie...? - Spojrzała na niego pytająco.

- Idziesz ze mną na bal - powiedział bez emocji, jakby to było oczywiste.

- Nie idę - napuszyła się zakładając ręce pod biustem.

- Nie irytuj mnie, Granger, idziesz i koniec kropka. Inne by się na mnie rzucały, aby ze mną iść. Możesz teraz się cieszyć tą chwilą, pozwalam – powiedział głębokim głosem.

- Nie pójdę, bo mnie nie zaprosiłeś – powiedziała i dumnie podniosła głowę, patrząc na niego wyczekująco.

- No jak nie?! Granger, zaprosiłem cię przed chwilą! - warknął.

- Nie zaprosiłeś, ty mi powiedziałeś, że ze mną idziesz, fretko!

- Merlinie... kobiety – rozłożył ręce bezradny.

- Więc? - spojrzała na niego.

- Co więc? – prychnął.

- No zaproś mnie w końcu, Malfoy – warknęła.

- Kretyństwo – jęknął i spojrzał na nią. – Granger?

- Słucham Malfoy.

- Ty – westchnął - i ja – jęknął – bal?

- Pff... - prychnęła i spojrzała na niego, oceniając. – Zlituję się nad tobą. - tak naprawdę nie miała innego wyjścia. Wiedziała, że Ślizgon nigdy by jej nie zaprosił na bal, czyli sprawa miała głębsze dno, w których maczał swoje palce Dumbledore, a jemu nie mogła się już sprzeciwić.

- Udało się – wykrzyknął, a ona nagle wybuchła śmiechem. Przez moment czuli się dobrze w swoim towarzystwie, jakby z ich ust nigdy nie leciały obelgi czy wyzwiska w swoją stronę. Po chwili zorientowali się, co robią i uspokoili się, niepewnie jednak patrząc na siebie.

- To-o masz tę sukienkę?

- Nie – potrząsnęła głową i odwróciła wzrok. - Niedługo pójdę z Ginny kupić.

- Wyślij mi sową informację o kolorze sukienki, trzeba dobrać krawat, Granger. – Spojrzała na niego zdumiona. Od kiedy faceci stroją się na bal? Ach... no tak, to był w końcu szlachcic. Prychnęła w myślach.

- Pomyślę. – Po czym odeszła w stronę swoich przyjaciół pod czujnym okiem młodego arystokraty.

 

Oczywiste było, że Ron, jak również Harry, nie byliby sobą, gdyby nie doskoczyli do Hermiony i nie zapytali jej, o czym rozmawiała z ich największym wrogiem. Chłopcy już mieli spekulacje, że Fretka odurzyła ją jakimś eliksirem, a ona wyjawiła mu jakieś sekrety. Gryfonka na geniusz swoich przyjaciół parsknęła śmiechem i odwróciła się, patrząc w to miejsce, gdzie jeszcze niedawno stała z Malfoyem. Jednak sylwetka wysokiego chłopaka oddalała się w stronę ciepłego zamku, a Ślizgoni nie wiedząc co robić w bitwie, poszli za nim, dając tym samym wygrać Gryfonom.


    


Kiedy Gryfoni znaleźli się już w murach zamku, każde z nich przebrało się w ciepłe, suche ubrania, po czym siedziało w Pokoju Wspólnym, popijając gorące kakao. Chłopcy dumnie opowiadali, jak to oni byli dziś wspaniali, wygrywając ze Ślizgonami. Ginny wraz z Hermioną patrzyły na siebie i tylko się uśmiechały. Gryfonka wyciągnęła z kieszeni spodni kartkę, którą dostała od Malfoya z ich nazwiskami, popatrzyła na nią chwilę, po czym wstała i wrzuciła ją do kominka, gdzie po kilku sekundach nie było po niej śladu. Opadła z powrotem ciężko na fotel, obdarowując każdego lekkim uśmiechem, a jej oddech przyśpieszył. Gryfonka myślała na najwyższych obrotach, co mogło ją tak zmęczyć. Wstała, tylko aby wyrzucić kartkę do kominka, a teraz ledwo łapie oddech. Jej przemyślenia przerwało jednak przyjście kilku młodszych Gryfonek do Pokoju Wspólnego, które przypięły na tablicę ogłoszeń kartkę z informacją o zbliżającym balu. O tak, tylko prefekci wiedzieli o nim wcześniej i Hermiona wraz z Deanem udawali zaskoczonych całą tą sytuacją. Kiedy Ginny, udało dopchać się do tablicy, pod którą zebrał się tłum, zadecydowała, że muszą jak najszybciej kupić sukienki, bo nie zostanie dla nich żadna odpowiednia. Odpowiedniej rudowłosa miała na uwadze dla siebie z długim rękawem, gdzie mogłaby ukryć blizny po samookaleczeniu. Hermiona zaproponowała jej rękawiczki do łokci, ale jej przyjaciółka już oczami wyobraźni widziała swoją przyszłą kreację.

 

Obydwie dziewczyny zauważyły, jak kilka młodszych Gryfonek uśmiechają się, spoglądając na chłopaków siedzących wśród nich. Ginny, jak rozjuszona kotka, natychmiast usiadła Harry'emu na kolanach, pokazując im tym samym, że jest jej. Dean posłał pani Prefekt krótkie spojrzenie dające jej do namysłu, że jest dosyć zadowolony ze swojej partnerki, którą wylosował. Panna Brown, która skierowała się do Dormitorium, nie mogła się powstrzymać na robienie maślanych ocząt do Seamusa, który jedynie prychnął pod nosem. Neville i Ron chyba nie zauważyli całego zamieszania, bo byli zajęci grą w Szachy Czarodziejów. Dziewczęta jeszcze chwilę rozmawiały, po czym Hermiona pożegnała się z przyjaciółmi. Ginny obdarowała ją buziakiem w policzek i skierowała kroki do swojego Dormitorium.

 

Przez jej cały pobyt u Snape'a była odcięta od panny Brown i jej przyjaciółki. Teraz musiała je oglądać cały czas rano i wieczorem, na śniadaniu, obiedzie i kolacji, na zajęciach czy korytarzu. Westchnęła, biorąc piżamę oraz kosmetyczkę i skierowała się do łazienki, nie zaszczyciwszy ich nawet jednym spojrzeniem. Wzięła do ręki truskawkowy szampon, by po chwili móc nałożyć go na włosy. Kiedy skończyła, spłukała pianę, przeczesując palcami włosy i pisnęła, kiedy na jej palcach zostawały jej kasztanowe włosy. Nigdy jej się nie zdarzyło coś takiego i to sprawiło, że Gryfonka wystraszyła się nie na żarty, kiedy na każdym razem przeczesując je, ogromna ilość zostawała na jej dłoni. Obmyła dłonie, pozbywając się włosów, po czym przejechała dłonią po swoim wilgotnym ramieniu natrafiając na bliznę po pazurach Kuchugara.


Wtedy przed jej oczami pojawił się on. Jego wzrok błądzący po jej ciele, ich gorące języki złączone razem w dość namiętnym pocałunku, to jak ją przytulił czy nawet ta mała rzecz, kiedy mogła z nim spać podczas szalejącej burzy. Każdy obraz Mistrza Eliksirów powodował szybsze bicie serca, a na twarz wkradał się rumieniec. Hermiona bała się przyznać sama przed sobą, że zwykłe młodzieńcze zauroczenie, już dawno minęło. Po spędzonych kilku dniach w jego obecności zaczęła inaczej spoglądać na tego mężczyznę. Jakaś część jej podświadomości cicho powtarzała jej, że obalili pierwszy dzielący ich mur. Nigdy nie była prawdziwie zakochana, nie wiedziała, jak to jest naprawdę kochać drugiego człowieka, ale kiedy widziała go oczami wyobraźni czuła, że to jest właśnie to. Hermiona chyba zagubiła się, w swoich uczuciach zakochując się, ba nawet kochając kogoś, kto nigdy nie odwzajemni jej uczuć. Bo kim ona właściwie dla niego jest? Jest zwykłą gówniarą wkładającą nos w nie swoje sprawy. Przecież on jej nawet nie toleruje, a co dopiero miałby ją lubić. Do teraz nie wiedziała, na co ona właściwie liczyła. Zachciało jej się czuć motyle w brzuchu do mężczyzny, co ma ją gdzieś. Co poradzi, że nawet jeden dzień nie potrafi wytrwać, nie myśląc o nim. Jakaś cząstka usilnie się domaga obecności ciemnych oczu, a nawet ciętego humoru mężczyzny. Jaka ja jestem naiwna, pomyślała ponuro, wykręcając włosy z nadmiaru wody. W Dormitorium wystarczyło, że przyłożyła twarz do poduszki, mając przed oczami mężczyznę o haczykowatym nosie, w ten została porwana w objęcia Morfeusza.




***

Ostrożnie zaplotła warkocz, aby nie zgubić włosów, co było dla niej dziwne, że w tak krótkim czasie straciła ich taką ogromną ilość. Spojrzała w lustro, gdzie dziewczyna o czekoladowych oczach patrzyła na nią zmęczonym wzrokiem. Poprawiła krawat w barwach jej domu, zarzuciła torbę na ramię, po czym opuściła Dormitorium Dziewcząt z szóstego roku. W Pokoju Wspólnym spotkała Seamusa, z którym razem poszła do Wielkiej Sali na śniadanie. Po drodze rozmawiali o wszystkim i o niczym, jak przyjaciele z dawnych lat. Hermiona nie mogła pojąć, dlaczego to właśnie w towarzystwie jej byłego chłopaka czuła się najlepiej. Idąc razem z nim, zapominała o smutku i tych wszystkich rzeczach, które ją otaczały. Przed rudzielcami czy zielonookim chłopaku była po prostu otwartą księgą, z której czytali. A tu? Seamus robił coś, nie wiadomo co, działało na nią kojąco. Było jej dobrze w jego towarzystwie i musiała się do tego przyznać.


Kiedy kroczyli do swojego stołu Lwa, jej wzrok powędrował na przód, natrafiając na czarne tęczówki mężczyzny i jego kamienną twarz, a ona poczuła, że rumieni się niczym piwonia. Szybko spuściła wzrok i usiadła obok Ginny, drapiąc się po policzku, aby chłopcy nie zauważyli jej szkarłatnego rumieńca. Już miała sobie nakładać sałatki z kurczakiem, gdy na jej talerzu widniała biała koperta. Poczta była przed naszym przyjściem, stwierdziła w myślach. Obróciła ją w palcach, szukając nadawcy, ale nic z tego. W końcu ciekawość wzięła w górę i rozdarła papier. W jej palcach znalazła się śnieżnobiała kartka, a jej treść spowodowała przyśpieszone bicie serca nastolatki. Spojrzała na swojego profesora, ale on w tym momencie był zajęty rozmową z dyrektorem. Z głupim uśmieszkiem na twarzy, który jej nie schodził, schowała list do torby, by po chwili usta zająć pałaszowaniem sałatki.



- Hermiona, ktoś do ciebie – rudowłosa położyła dłoń na jej ramieniu i kiwnęła głową, gdzieś za dziewczyną, lekko się rumieniąc.

- Oh... - pisnęła Prefekt, widząc na wysokości swojej twarzy bukiet róż i storczyków, a zaraz zniknął i pojawiła się, głowa chłopca – Kevin! - krzyknęła prawie na całą Wielką Salę i przytuliła Puchona, prawie go miażdżąc w ramionach. Widziała go pierwszy raz, odkąd zostali zakatowani w Zakazanym Lesie. Poczuła jak po policzkach, spływają jej słone łzy szczęścia, spowodowane tym, że chłopiec jest cały i zdrowy.

- Dzień dobry pani prefekt – powiedział nieśmiało pośród spojrzeń prawie wszystkich Gryfonów. Puchon potrząsnął głową i wyciągnął w stronę dziewczyny kwiaty, które zarumieniona przyjęła.

- Kevin – wyszeptała dziewczyna i znów przytuliła go do siebie. – Mam na imię Hermiona – uśmiechnęła się przez łzy. – Gdzie się podziewałeś przez ten cały czas?

- Jak wyszedłem ze Skrzydła Szpitalnego, to rodzice zabrali mnie do Świętego Munga, a potem byłem już w domu. Cieszę się, że powróciłem do Hogwartu – uśmiechnął się.

- Z powrotem czeka na ciebie szlaban – zaśmiała się. – Nie zapomniałam o nim.

- Wiem, profesor Snape już mnie uświadomił – spojrzał szybko na stół nauczycielski, po czym odwrócił się do dziewczyny. - Hermiono... - powiedział i podniósł wysoko głowę. – Dziękuję za uratowanie mi życia... to dzięki tobie tu jestem. Dzięki tobie mogłem widzieć znów moich rodziców czy ciebie. To ty uratowałaś mi życie! Chciałbym... ż-żebyś przyjęła moje zaproszenie do Miodowego Królestwa na gorącą czekoladę – wydukał nieśmiało.

- Życia?! Mogła zginąć przez ciebie, gówniarzu – Ron wydarł się na chłopca, cały się trzęsąc ze złości. Ginny położyła mu dłoń na ramieniu, ale ta została brutalnie zepchnięta.

- Uspokój się, Ron – warknęła Hermiona, ocierając dłonią resztki łez.

- Jesteś ślepa?! Daje ci kwiaty, a ty co? Już zapomniałaś, jak leżałaś w Skrzydle Szpitalnym ledwo żywa?

- Pięć punktów od Gryffindoru za naganne zachowanie przy stole – warknęła Hermiona. Kilku Gryfonów jęknęło żałośnie za to, że dziewczyna odebrała punkty swojemu domowi, wcale się tym nie przejmując. - Jeszcze raz podniesiesz na niego głos, to załatwię ci szlaban, nie żartuję. - Kevin – odwróciła się w stronę chłopca – Pójdę z tobą i dziękuję za kwiaty, a nim – kiwnęła na Rona – Nie przejmuj się nim. – Przytuliła chłopca, po czym wyszeptała mu do ucha, aby lepiej poszedł, bo zaraz może zrobić się nieprzyjemnie

- Zabiję go! - warknął, podnosząc się, lecz Hermiona położyła mu rękę na torsie, a z jej oczu strzelały gromy.

- Dokończymy tę dyskusję w innym miejscu, a na razie uspokój się, Ronaldzie! – rzekła, po czym zabrała kwiaty, torbę i wyszła wściekła z Wielkiej Sali.




***

Przez resztę dnia nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Odliczała tylko, kiedy stawi się w lochach, za którymi troszkę już stęskniła. Zamknęła książkę, którą pożyczyła od Neville'a jakiś czas temu i skierowała swe kroki do Dormitorium Chłopców. Gryfoni siedzieli w swoim pokoju na łóżkach i sądząc po ich minach - nieźle się nudzili. Hermiona nie zaszczyciła Rona ani jednym spojrzeniem, położyła na łóżku nieobecnego Neville'a jego podręcznik gdy usłyszała znów wywód jej przyjaciela. Odwróciła się zamaszyście na pięcie, czując na karku miliony igiełek, kiedy jej przyjaciel znów zaczął ględzić.


- Nie wiem, czy jesteś ślepa, czy głupia Hermiono! - warknął Ron.

- Uświadomię ci, że to ty jesteś kretynem!

- Chciał cię zabić, zrozum to.

- Zabić? Słyszysz siebie?! - Podeszła do niego i wbiła mu palec w tors.

- Po co się tam pchał? - wtrącił się Harry – Naraził cię!

- Ooo... bawimy się w zmowę?! – podniosła głos. – Jesteście egoistami. Pieprzonymi egoistami. Nie było was tam, nie wiecie, co tam się działo, więc nie wmawiajcie mi niczego. To nie wy widzieliście Szyszymorę, to nie wy czekaliście na śmierć! – poczuła ból w gardle.

- Czy on był aż tak głupi, wchodząc tam? Co on chciał zobaczyć... - Harry teatralnie się zamyślił – Ach, już sobie przypominam jednorożce! - Na ostatnie słowa skrzywił się nieznacznie.

- A ty jak ostatnia... - urwał i dokończył po chwili. – Weszłaś tam sama! Rozumiesz?! Wiesz co, jesteś materialistką – Ron powiedział już spokojniejszym głosem, jakby mówił o pogodzie. – Dzieciak dał ci kwiaty, a ty już lecisz do niego!

- Jesteś świnią! - Chłopak poczuł na policzku mocny cios. – W lesie pogodziłam się ze śmiercią, bo chciałam uratować mu życie! Idioci jedni! Ale wiecie co? Żałuję, że przeżyłam, teraz wolałabym być martwa. – Po czym wyszła trzaskając drzwiami niczym Snape.


Wybiegła z Pokoju Wspólnego na zimny korytarz. Szybkie kroki, jakie stawiała, powodowały szybsze dotarcie do lochów. Dziewczyna dotknęła obolałej dłoni wściekła, zła, a nawet bezradna. Nie wiedziała, ile zajęło jej dotarcie do ukochanej części tego zamku, gdy na rozpalonych od wściekłości policzkach poczuła tak dobrze jej znany chłód. Po chwili jej dłoń zapukała w drzwi, a jej nogi wdarły się do środka kiedy usłyszała zaproszenie. To, co tam zobaczyła, zwaliło ją z nóg. Przy biurku Snape'a siedział niczym sobie Draco Malfoy, mający swój tradycyjny wyraz twarzy. Spojrzała zdezorientowana na nauczyciela, a ten spowodował, że pod wpływem barwy jego głosu dostaje ciarek.


- Zamknij łaskawie w końcu drzwi, Granger – to jak powiedział, spowodowało szybsze bicie serca młodej dziewczyny.

- Punktualność – szlachcic spojrzał na zegarek, po czym prychnął.

- Zamknij się, Malfoy – warknęła i położyła ręce na lekko zaokrąglonych biodrach.

- Pięć punktów od Gryffindoru. – Chłopak na taką wieść od ojca chrzestnego uśmiechnął się łobuzersko. Granger jedynie wywróciła oczami. - A teraz siadaj w końcu – wskazał ręką na krzesło obok Malfoya

- Słucham – powiedziała, patrząc kątem oka na chłopaka.

- Mniemam, że wiecie już o balu? – zapytał.

- Taa... - burknął chłopak, by po chwili razem z dziewczyną wręcz w idealnym czasie razem móc wywrócić oczami. Snape podniósł pytająco prawą brew ku górze, ale zostawił to bez komentarza.

- Słuchać, bo nie będę powtarzał – zmroził ich spojrzeniem, jednak dłużej zatrzymując wzrok na dziewczynie. – Bal, który się odbędzie niedługo, będzie w pewnym sensie zorganizowany przez prefektów, czyli także przez was – spojrzał z mieszanką tolerancji na uczniów. - Musicie go zorganizować. Każda para dostanie zadania, które musi wykonać. Ja, jako opiekun pana Malfoya, będę miał oko na waszą pracę.

- Jakie to zadanie? - zapytał chłopak.

- Pary przed wami dostały za zadanie zorganizować menu, dekoracje i zaproszenia dla każdego ucznia, a wy... – wstał, przechadzając się po gabinecie, po czym dodał po chwili grobowym jednak głosem, co było niepotrzebne – muzykę.

- To od nas zależy, jak cała reszta będzie się bawić? - zapytała z entuzjazmem dziewczyna.

- Granger... macie pomyśleć nad tym razem, chociaż wątpię, abyście doszli do porozumienia. Pamiętajcie jednak, że musicie wybrać to jak najszybciej, bo nie wiadomo czy wasza gwiazda – w powietrzu nakreślił cudzysłów – będzie miała wtedy wolny termin.

- Wszystkie roczniki idą?

- Pierwsze klasy do czwartej wychodzą od rana do Hogsmeade, a starsze wieczorem mają swój bal w Wielkiej Sali.


Jeszcze przez kilka minut omawiali bal, po czym nie patrząc na nich, kazał im się łagodnie wynosić, a sam udał się do swoich komnat. W kuchni zaparzył sobie mocnej czarnej herbaty, dodał kilka kropel cytryny i upił łyk płynu parzącego go niemiłosiernie w język. Z kubkiem gorącego napoju wrócił do swojego gabinetu z zamiarem sprawdzenia prac trzeciorocznych Krukonów, jednak wchodząc tam, stanął jak wryty. W gabinecie wciąż siedziała dziewczyna tylko tym razem już nie taka rozgadana, jej wzrok był zabłąkany, a ona blada, jakby wystraszona czymś. Mężczyzna wtedy pojął, że widzi ją, jak umiera. Widzi, jak z każdą chwilą dziewczyna się wyniszcza, a klątwa Szyszymory robi swoje. Nie mógł podejść i wyznać jej miłość, rozkochując ją w sobie, powodując, aby serce młodej kobiety zaczęło mocniej bić. Musiał zacząć powoli, stawiając kroki ostrożnie po cienkim lodzie, po którym stąpał. Policzył do trzydziestu w myślach, zasiadł za biurkiem i udając zainteresowanie, zapytał co ją gryzie. Nie spodziewał się, że panna Granger będzie wylewać z siebie wszystkie emocje, zwłaszcza przed nim.


- Bo ja przyjęłam te kwiaty od Kevina... Tak się o niego bałam przez ten cały czas... A Harry z Ronem powiedzieli, że jestem materialistką, bo zgodziłam się przyjąć bukiet i dając się zaprosić do Miodowego Królestwa na gorącą czekoladę... Najgorsze było to, że powiedzieli, że chciał mnie zabić... Jak jedenastoletnie dziecko mogło mnie zabić, nawet nie umiejąc wypowiedzieć zaklęcia lumos? - wyrzuciła z siebie na jednym tchu.


Nie spodziewał się, że dziewczyna wstanie i najwyraźniej w świecie się rozpłacze. Zakrztusił się herbatą, ale w końcu się opanował ,widząc w takim stanie. Przed oczami miał białą kartkę a na niej czarny napis 'Uratuj ją. Ma przeżyć'. Wstał, okrążył biurko i nie zważając na to, że był nazywanym Nietoperzem, mającym dziurę zamiast serca, podszedł do niej i przytulił do siebie. Stali w tej pozycji długo. Może minutę, godzinę albo wieczność, jednak wciąż za mało dla dwojga dusz pragnących podświadomie swojej bliskości. To nie był już sarkastyczny dupek z lochów. W tym momencie stał zupełnie inny mężczyzna głaskający dziewczynę po włosach i delikatnie kołysząc ją w swych ramionach, aby chociaż troszkę się uspokoiła. Kiedy płacz zamienił się w szloch, a ten ustąpił wraz ze łzami, ujął jej twarz w dłonie, spojrzał jej w oczy i pocałował w czoło. Ten gest wystarczył dziewczynie, aby mogła obdarować go najpiękniejszym uśmiechem, jaki widział.


- Zaraz cisza nocna. Idź już spać... Hermiono - powiedział ocierając jej resztki łez z policzków.


Z delikatnie przyśpieszonym biciem serca wspięła się na palce i złożyła krótki pocałunek na jego ustach. Bała się podświadomie, że ją odsunie, ale tak się nie stało. Spojrzała ostatni raz w ciemne oczy Snape'a, po czym wyszła, zostawiając go samego. Przymknął powieki, starając się nie udusić gołymi rękoma tych imbecyli: Pottera i Weasleya. Sam nie wiedział czemu, to wyznanie tak go poruszyło. Dlaczego tak się tym przejął? Z takimi myślami zasiadł za biurkiem wyciągając prace Krukonów.





~*~


Hohoho...! Jazz Mikołaj przybył na swojej Błyskawicy z nowym prezentem *.*  Może nie jest idealny, nie pasuje do reszty, ale nie podlega zwrotowi... :D  to Mikołaj bardzo się starał jednak... no nie wyszło, treść jakoś nie zapiera tchu Mikołajowi... no ale nie będę głowy Wam zawracać w tym dniu *.* 


Informacja Miśki kochane! Bardzo Was przepraszam i proszę nie bijcie :__:  Wiem, że nie komentowałam Waszych blogów ostatnio, mam zaległości u Was, ale postaram się je nadrobić. I zrobię to  ^^





Miśki, kociaki i skarby moje kochane...!  *.*  

Mimo że śniegu nie ma za oknem, mróz w nos nie szczypie to mimo wszystko pragnę aby ta świąteczna atmosfera chociaż na chwilę zagościła  :33

Życzę Wam zdrowych i spokojnych świąt, aby smutki nie wkradały się w ten świąteczny czas i poszły sobie zasnąć w sen zimowy pod Waszymi łóżkami  ^^  Rodzinnej atmosfery abyście cieszyli się tą chwilą, mogąc spędzić święta z Waszymi bliskimi  ^^  Miłości aby otaczała Was, z każdej ze stron i powodowała róż na policzkach ^^  Góry prezentów pod sufit...  ^^



Wesołych Świąt Kochani!  ;**



niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 38

Ciężkie ciemne chmury zakryły pełen gracji i szyku księżyc, spoczywający nad ogromnym zamkiem. Jesienne wieczory przypominały bardziej te zimowe, więc brakowało jedynie białego puchu pod stopami i świątecznych pieśni. Temperatura spadła do zera, wywołując szczękanie zębów, gęsią skórkę i pociągnięcie nosem. Większość uczniów nosiła między lekcjami rękawiczki ze smoczej skóry, by chociaż tak ogrzać zmarznięte dłonie.

 

Dwójka czarodziei przemierzała w tym momencie drogę do wioski Hogsmeade, zamieszkanej jedynie przez ludzi do nich podobnych. Wysoka postać trzymała w lewej ręce bukiet czerwonych róż i torebkę z zapakowanym winem. W drugiej kurczowo dzierżył różdżkę, która oświetlała mu i jego towarzyszce ścieżkę. Postać po prawej stronie mężczyzny szła, starając się dorównać mu kroku. Naciągnęła sobie na uszy czapkę z fretek, którą dostała od gajowego jako prezent urodzinowy i schowała zmarznięte ręce w kieszeniach kurtki. Księżyc oświetlał sylwetki czarodziejów, a blade promienie światła padło na twarz mężczyzny, ukazując zarys jego haczykowatego nosa, a gdzieniegdzie oczy błyszczały mu wraz z blaskiem księżyca.

 

Snape nie był zadowolony, zabierając ze sobą Granger na imieniny jego przyszywanej ciotki. Nie chciał, aby jakiś uczeń, a zwłaszcza Gryfon, poznał jego oblicze od przysłowiowej 'kuchni'. Spojrzał na kobietę, która wlokła się za nim i ponaglił ją. Dziewczyna zagryzła zęby i przyśpieszyła kroku, by po chwili wpaść na plecy nauczyciela, otrzymując złośliwe warknięcie. Przez dalszą część drogi nie odzywali się do siebie, z czego oboje byli zadowoleni. Każde z nich było pochłonięte własnymi myślami. Zerknął w bok i zauważył, jak dziewczyna marszczy nos, co potwierdzało fakt, że myśli nad czymś uporczywie. Odwrócił głowę i sam zaszył się w swoim myślach, rozmyślając nad ciotką Marią, zadaniem dyrektora i nią – kobietą, która stąpała teraz u jego boku, nieświadoma tego, że jeśli on nic nie zdziała, to ona umrze.


 

- Za kilka minut będziemy na miejscu – powiedział, gdy znaleźli się w wiosce Hogsmeade.

- Panie profesorze, ale to nie jest chyba odpowiednie, abym szła tam z panem – oznajmiła, zerkając na niego.

- Nie mam ochoty przebywać tam z tobą, więc masz się zachowywać. – Zatrzymał się i przeszył ją morderczym spojrzeniem, kiedy jego twarz mieniła się w bladym świetle latarni. – Zrozumiałaś, Granger?

- Oczywiście. Nie będę się wcale odzywać, oddychać i ruszać – mruknęła gdy minęli kawiarnię Pani Puddifoot.

- Świetnie. – Jego usta ułożyły się we wrednym uśmieszku, kiedy rozglądnął się wokół.

- Możemy się tu zatrzymać na chwilkę? - Stanęła przed drzwiami do Miodowego Królestwa.

- Nie mam czasu na twoje zachcianki. Idziemy.

- To w takim razie musi pan poczekać – rzuciła, i nie czekając na reakcję nauczyciela, weszła do środka.

- Co do chole... – warknął, kiedy zobaczył, że nie ma podopiecznej przy nim. Przycisnął twarz do szyby i zauważył kosmyki jej włosów, znikające gdzieś za półkami w głębi sklepu. Przybrał taką minę, jakby zjadł kilo wyjątkowo paskudnych cytryn i wszedł do środka.


Hermiona w tym czasie przemierzała półki w poszukiwaniu jakiegoś podarunku dla ciotki jej nauczyciela. Nie znała kobiety, i bała się, że nie trafi w jej gust nawet w kwestii słodyczy, ale nie potrafiła wejść do jej domu z pustymi rękami. Taka już była. Zatrzymała się przy fasolkach wszystkich smaków Bertiego Botta. Po krótkiej jednak chwili stwierdziła, że nie nadają się na prezent dla starszej kobiety. Wyminęła fasolki i już miała skręcić w prawo, kiedy natknęła się na swojego nauczyciela, nonszalancko opartego o ścianę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wpatrywał się w róże trzymane w dłoni. Z przyśpieszonym biciem serca obserwowała jego ciemne oczy, ziemistą cerę i kruczoczarne włosy, gdy ten podniósł na nią wzrok, a ona spłonęła rumieńcem, chowając się z powrotem wśród fasolek.

 

Spojrzał na sklepowy zegar wiszący nad ladą i warknął w myślach. Chwilka dziewczyny zamieniła się w pół godziny straconego dla niego czasu. Rozejrzał się w poszukiwaniu Gryfonki, lecz nigdzie jej nie dostrzegł. Wybrał przedział z musami-świstusami w poszukiwaniu uczennicy. Mijał różnorakie słodycze, gdy wtedy ją dostrzegł. Stała na końcu sklepu pod regałem z bombonierkami, marszcząc, jego zdaniem, uroczo nosek. Podszedł bliżej po cichu i stanął za nią. Zajrzał jej za ramię i ujrzał, jak wpatruje się w dwa pudełka bombonierek z nadzieniem migdałowym i miętowym.

 

- Mięta – powiedział, a młoda kobieta wciągnęła powietrze i odwróciła się natychmiast do niego, przyciskając bombonierki jak tarczę do siebie. On natomiast uśmiechnął się z satysfakcją, składając sobie w myślach oklaski, że wystraszył pannę Granger.

- Słucham? - spytała zdezorientowana.

- Wybierz miętę. Lubi ją – rzekł, po czym odszedł w stronę wyjścia ze sklepu.

 

Dziewczyna dołączyła do niego kilka minut później, już z zapakowaną bombonierką. Posłał jej krótkie spojrzenie, po czym wyszli z Miodowego Królestwa. Szli przez kilka minut w ciszy, kiedy Snape zatrzymał się nagle koło drzwi niedaleko apteki. Poprawił róże i zapukał trzy razy. Hermiona, nie wiedząc czemu, schowała się za nauczycielem, kiedy w tym samym czasie drzwi się otworzyły, a jej nauczyciel wszedł do środka. Chwilę potem i ona weszła, zamykając za sobą drzwi. Jej policzki nawiedziło ciepłe powietrze, z czego była bardzo zadowolona. Obróciła się i zobaczyła swojego nauczyciela witającego się z jakimś mężczyzną. Kiedy ów staruszek się odsunął, a zgadła to po siwej czuprynie, rozpoznała z widzenia sprzedawcę apteki, gdzie na początku każdego roku kupowała składniki potrzebne jej do zajęć z Eliksirów. Po zakupie spędzała kilka minut z ów mężczyzna na pogawędce, by teraz automatycznie uśmiechnąć się do niego. Snape spojrzał na nią, ściągnął płaszcz i zostawiając ją samą ze swoim wujkiem, poszedł w głąb mieszkania, które znał nawet za dobrze.

 

- Dobry wieczór.

- Witam, Hermiono. – Uśmiechnął się wesoło i podał jej dłoń. Uścisnęła ją, po czym podziękowała za zabranie jej płaszcza. - Chodź za mną.

- Ale...

- Czekaliśmy na was. – Znów się uśmiechnął i objął ją ramieniem, wprowadzając ją do uroczego salonu. Tam myślała, że ma jakieś zwidy. Jej nauczyciel uścisnął swoją ciotkę, by po chwili pocałować ją kilka razy w policzek i wręczyć zarumienionej pani kwiaty i butelkę wina.

- Zobacz, kto nas odwiedził – przerwał im radosnym głosem staruszek. Snape posłał pannie Granger mordercze spojrzenie i odsunął się od kobiety, siadając w gustownym fotelu.

- Hermiono! - Otworzyła ramiona tak jak mama stęskniona za swoimi dziećmi. Dziewczyna niepewnie podeszła bliżej, tym samym uwalniając się od wspierającego ramienia staruszka i wpadła w uścisk kobiety.

- Dobry wieczór – wydusiła łapiąc powietrze kiedy kobieta ją wytuliła za kilka lat z góry. Hermiona z zaróżowionymi policzkami powiedziała: - Nie chciałam robić kłopotu państwu. Ja tylko złożę pani życzenia i poczekam w kawiarni Pani Puddifoot na profesora Snape'a, - Nie czekając na odpowiedź kobiety, kontynuowała. - Z okazji imienin pragnę życzyć pani długich lat życia, przepełnionych zdrowiem i szczęściem pogody ducha, pomyślności i ludzkiej życzliwości, dni pełnych słońca i radości oraz wszystkiego, co najpiękniejsze i najmilsze w życiu.

- Kochanie ty moje! – W oczach kobiety ukazały się łzy. Znów przytuliła ją do siebie i wyszeptała podziękowania.

- Nie miałam jak kupić czegoś bardziej odpowiadającego na tę okazję z racji tego, że profesor Snape w ostatniej chwili powiadomił mnie o wyjściu i na każdym kroku poganiał. – Wyciągnęła w stronę ciotki nauczyciela bombonierkę.

- Severusie! - Kobieta spojrzała na niego karcąco.

- No co?

- Pstro, wiesz. – Snape westchnął, wiedząc, że z Marią nie wygra tak łatwo. - A ty nigdzie nie wychodzisz, zostaniesz z nami.

- Nie chcę przeszkadzać państwu.

- Masz rację, Granger – wtrącił się Snape.

- Severus! Dosyć już tego. Idź sobie z Murrym porozmawiaj, a ja zaparzę herbaty.

- To ja pomogę – powiedziała i na uśmiech kobiety poszła za nią do kuchni.

 

Dziewczyna na prośbę ciotki Snape'a rozpakowała pudełko czekoladek, z czego solenizantka była uradowana, i to bardzo, tak, że wzięła kilka miętowych czekoladek do ust jednocześnie. Po skosztowaniu łakoci z Miodowego Królestwa kobieta wyciągnęła gustowne filiżanki, podobne do tych, co babcia Hermiony zawsze trzymała w barku pod kluczykiem. Maria wrzuciła torebki herbaty do filiżanek i wyciągnęła blachę ciasta i tortu, gdzie z pomocą Hermiony zaczęła kroić je na równe porcje.







- Dlaczego nie skorzysta pani z różdżki? – zapytała, nim ugryzła się w język. Kobieta jedynie się uśmiechnęła, tak jakby Hermiona już kiedyś widziała ten uśmiech.

- Jestem charłakiem, kochanie.

- Ja... nie wiedziałam. Przepraszam. - Wbiła zawstydzona wzrok w posypkę na torcie.

- Nic się nie stało, moje dziecko. – Poczuła dłoń kobiety na ramieniu, podniosła wzrok i wtedy zrozumiała. Przed nią stała ta sama osoba, która była wspomnieniu jej nauczyciela. Osoba rozmawiająca z jego matką w wigilijny poranek w kuchni. To była Maria. Zmianę zdradził tylko czas, więc na jej twarzy pojawiło się kilka zmarszczek, a zamiast ciemnych włosów zostały siwe, niczym upierzenie gołębia. To ona zabierała Snape'a wraz z mężem na święta do siebie. Dziewczyna teraz zrozumiała, jak ważną jest osobą w życiu jej nauczyciela. Chciała rzucić się na nią i podziękować jej, że chociaż tak mogła zająć się wtedy małym Severusem. Kiedy ta myśl zwiększała na sile ledwo, się powstrzymała. Nie chciała, aby jej nauczyciel wiedział, że ona zna jego przeszłość. – Zanieś talerzyki i ciasto, a ja przyjdę zaraz z herbatą.– Z rozmyślań wyrwał ją ciepły głos kobiety.

- Dobrze. – Hermiona wchodząc do salonu z tacą, natknęła się na urywek rozmowy jej nauczyciela ze staruszkiem.

- ...mówił, że chce cię zobaczyć – powiedział Murry, wyciągając z barku lampki do wina.

- Chcieć to on sobie może wiesz co – warknął nauczyciel eliksirów, odpakowując wino.

- Minęło sporo czasu, od kiedy Tobiasz ostatni raz się odezwał, Severusie.

- Trudno. Nie mam o czym rozmawiać z tym człowiekiem. On dla mnie nie istnieje od kilkudziesięciu lat... - Miał coś jeszcze powiedzieć, ale dziewczyna nie dowiedziała się co, bo mężczyzna urwał, widząc pannę Granger.

- Przepraszam... j-ja przyniosłam... - zatkało ją w ten sposób, że tylko kiwnięciem głowy wskazała na tacę na jej dłoniach.

- Nie jąkaj się, tylko postaw to – warknął, wstając z fotela i usiadł przy stole, po czym wymienił krótkie spojrzenie z wujkiem, dając mu znak, że nie dokończą rozmowy, z czego był bardzo zadowolony.

- Murry, usiądź w końcu do stołu – skarciła męża piorunującym spojrzeniem żona, stając u boku Hermiony.

- Już się robi, skarbie. – Żwawo podskoczył, mimo swoich lat, i usiadł, jednak po chwili wstał, odsunął żonie krzesło i w końcu opadł na swoje. – Severusie, co stoisz jak kołek lodu? No odsuń Hermionie krzesło.

- Za późno – powiedziała szybko i usiadła na krześle po drugiej stronie stołu, naprzeciwko starszego małżeństwa. Wiedziała, że zarówno dla niej, jak i jej nauczyciela ten gest byłby niezręczny. Snape posłał jej krótkie spojrzenie i zasiadł u jej boku.

- Co ty robisz? - oburzył się kilka godzin później Snape, gdy Murry próbował dać skosztować jego podopiecznej likieru czekoladowego, robionego własnymi rękami.

- Spróbujesz? - zapytał już z zaróżowionymi policzkami staruszek, uśmiechając się pogodnie w kierunku dziewczyny.

- Wydaje mi się...

- Granger! - przerwał jej Snape. - Uczniom jest zabronione spożywać wyborów alkoholowych na terenie zamku.

- Jest już pełnoletnia Severusie – uspokoiła go Maria, posyłając łagodne spojrzenie. - I nie jest na terenie zamku.

- Ale... - zabrakło mu argumentów. Hermiona spojrzała na głupią minę nauczyciela, który wstał od stołu i spojrzał na nią z góry. Wziął butelkę i nalał jej na dno szklanki, przez co dziewczyna stwierdziła, że jego poczynanie jest z lekka chytre. - Tylko spróbuj zwymiotować mi na dywan, to porozmawiamy inaczej.

- To ty nie masz eliksiru na kaca? - zdziwił się Murry. Granger spojrzała zaciekawiona na swojego nauczyciela opartego już o framugę drzwi prowadzących do kuchni. Spojrzała mu w oczy, uśmiechnęła się tak, że zauważył to tylko on i zbliżyła szklankę do ust, by po chwili kosztować się kremowym smakiem.

- Profesorze, taką ilością likieru nawet Skrzat nie jest w stanie się upić – stwierdziła, odkładając szklankę. - Bardzo pyszne – zwróciła się do wykonawcy ów trunku.

- Jeszcze chcesz może? – Murry podniósł butelkę do góry.

- Pannie Granger już podziękujemy – wtrącił się Snape z wrednym uśmieszkiem na twarzy.

 

Rozmawiali jeszcze długo, a Hermiona tak polubiła wujostwo jej nauczyciela, że nie chciała wychodzić. Maria była taka sama, jak z jego wspomnienia: czuła, z matczyną dobrocią i wrażliwością, ale że kilka razy skarciła mężczyznę za jego zachowanie względem dziewczyny, to była tylko czysta formalność. Wrócili do zamku zaledwie parę minut przed północą. Snape nie zaszczycił jej nawet jednym słowem, tylko poszedł prosto do swojej sypialni, gdzie pozbył się ciężkich szat i wskoczył pod kołdrę. Ona natomiast przemyła twarz wodą, przebrała się w piżamę, po czym oddała się w objęcia Mofreusza. 




***

Krople deszczu bębniły o szyby, a błyski rozdzierały niebo na pół. Grzmoty i huki powodowały ciarki na całym ciele dziewczyny skulonej pod śnieżnobiałą kołdrą. Tak, panna Granger bała się burzy, wręcz panicznie. Potężny grzmot, potem białe, wręcz oślepiające niebo, spowodowało cichy pisk wydobywający się z ust nastolatki. Wiele razy rozmyślała nad tym, dlaczego właściwie boi się burzy. Był to w jakimś stopniu uraz z dzieciństwa. Jej mama opowiadała wiele razy za namową córki pewną scenkę, która wydarzyła się, gdy Hermiona miała trzy latka.


Był sierpniowy, słoneczny dzień, kiedy państwo Granger wraz z córką urządzili sobie piknik na łące. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że nagle zerwał się mocny wiatr, zrywając małej dziewczynce kapelusz z głowy. Chmury stały się ciemne, a delikatne krople deszczu zaczęły swą ucztę. Hermiona, myśląc, że go złapie, wyrwała się z uścisku ojca i pobiegła za swoją własnością. Los chciał, że kilkadziesiąt metrów przed miejscem, gdzie kapelusz dziewczynki zawędrował, błyskawica uderzyła w drzewo powodując zapalenie się dębu. Potem był tylko krzyk dziewczynki…


W jej głowie krążyły myśli, jak, u licha, w listopadzie pojawiają się burze? Zaciągnęła kołdrę jeszcze bardziej na kasztanową czuprynę i spróbowała oddychać miarowo oraz spokojnie, lecz bez skutecznie. Cienie drzew, niczym demony, snuły po błoniach Hogwartu. Odrzuciła kołdrę za siebie, postawiła drżące stopy na zimnej posadzce i stanęła ledwo na nogach. Do jej uszu doleciał grzmot, a ona skuliła się w sobie. Otworzyła po chwili oczy i przemierzyła odległość dzielącą ją do wyznaczonego celu. Stanęła przed drzwiami prowadzącymi do sypialni czarodzieja i nadusiła drżącą dłonią klamkę. Błysk sprawił, że przez okno wleciało światło sprawiając, że zauważyła sylwetkę jej profesora, leżącego na łóżku i zapewne smacznie pogrążonego we śnie, nie to co ona. Po chwili zapanowała ciemność, a ona z obrazem, jaki przed chwilą widziała, po omacku dostała się do łóżka jej nauczyciela.


- Profesorze... - szepnęła niewyraźnie, bojąc się swojego głosu, kiedy stała po drugiej stronie jego łóżka. - Śpi pan? - Czekała na reakcję z jego strony, ale nic nie odpowiedział i straciła już wszelką nadzieję kierując się do drzwi, kiedy wraz z grzmotem usłyszała jego ponury głos.

- Chrapiesz? - mruknął jakby przez sen.

- Słucham?

- Zapytałem, czy chrapiesz - doleciał do niej jego głos, już bardziej opanowany, jakby odgonił przed chwilą resztki snu. Dziewczyna stała i drżała ze strachu, a ten stan pogłębił kolejny grzmot.

- Nie. Oczywiście, że nie. - Usłyszała odgłos odrzucania ciężkiej kołdry.

- Chodź. - Jedno słowo wystarczyło by zrozumiała. Podeszła do łóżka i usiadła na jego skraju. - Boisz się? – spytał, gdy się już położyła przy nim, z dziwnym uczuciem ekstazy w brzuchu.

- Ja? - prychnęła. - Czego Gryfon może się bać? - Mimo, że cała drżała, a on to na pewno wyczuł.

- Może burzy? - Przykrył ich kołdrą. Choć było ciemno, czuła jego wzrok na sobie, pod którym chcąc czy nie, płonęła kolorem mocno dojrzałych wiśni. W pewnym momencie poczuła jego dłonie wokół jej tali, jak przyciągają ją do siebie. - Czy aby na pewno? - usłyszała jego aksamitny głos przy swoim uchu.

- Może tak troszeczkę... - wyszeptała i znów zadrżała, kiedy okropny dźwięk kolejny raz się powtórzył, a z jej ust wyleciał niekontrolowany pisk. On zrozumiał to od razu. Mocniej ją do siebie przyciągnął, by po chwili mógł ją trzymać skuloną w swoich ramionach.

- Dobranoc, panno Granger - wyszeptał w jej niesforne loki.

- Profesorze?

- Ja śpię... - tym razem warknął i się w nią wtulił, co niezmiernie ją uradowało.

- Gdybym nie powiedziała, że boję się burzy... to przytuliłby mnie pan, mimo wszystko? – spytała, a na jej ustach pojawił się szatański uśmieszek.

- Któż to wie - wymruczał tajemniczo.

- Dobranoc – powiedziała i objęła go ramionami, zagłębiając się w jego ramionach. Nie wystarczyło jej to, i po chwili już maksymalnie do niego przywarła, czując jego ciało tak blisko niej. Teraz to u niego na ustach pojawił się szatański uśmieszek.


Leniwe promienie słońca wpadły przez okno, zatrzymując się na twarzy czarodzieja. Raziło. Cholernie raziło. Jęknął i już miał zakryć poduszką twarz, kiedy nie mógł się ruszyć. Spojrzał w dół i zobaczył czuprynę czekoladowych włosów. Hermiona, jak gdyby nigdy nic, leżała wtulona w niego, słodko mrucząc. Merlinie, ona mruczała, najzwyczajniej w świecie wydawała z siebie dźwięki, jak jakaś kocica. Przez chwilę pomyślał i jęknął, przypominając sobie, że jest w końcu z Gryffindoru. No dobra, nie była tym lwem a uroczą lwicą leżącą na nim. Przetarł dłonią oczy, przypominając sobie ostatnią noc. Westchnął cicho i delikatnie, aby nie zbudzić dziewczyny, ściągnął ją z siebie i usiadł na krawędzi łóżka.


Kilka minut później czarownica otworzyła oczy, kończąc tym samym sen, po czym wyciągnęła się na łóżku. Chwila... to nie jej łóżko. Takie miękkie? Ten zapach... kojarzył się jej przecież tylko z jedną osobą. Przewróciła się na bok i zastygła. Na krawędzi siedział tyłem do niej jej profesor w Merlinie... samych bokserkach. Czyli to nie był sen. Byli razem przytuleni kilka godzin, otoczeni krainą snu. Przygryzła z podniecenia dolną wargę. Zlustrowała prawie nagie ciało nauczyciela, cicho mrucząc. I ona miała go na wyłączność? Merlinie, uwierzyłbyś? Wtedy poczuła, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Na jego plecach widniała długa, cienka blizna, a ona podejrzewała już, skąd się tam znalazła. Poznała jej historię. Nie brzydziła się jej, tak samo jak wielu innych, które posiadał. Miał wiele blizn. Za wiele, jak na jednego człowieka. Zrobiło jej się go przykro. Dla niej świadczyły, jakim to on jest odważnym człowiekiem i ile poświęcił. Snape jakby wiedział, że rozmyśla o nim, odwrócił się przez ramię, a na jego twarzy pojawił się minimalny uśmieszek, widząc jej włosy.


- Dzień dobry, panno Granger – przywitał ją nad wyraz miło, bez warczenia wstając.

- Dzień dobry, profesorze. – Mimo że się powstrzymywała, nie dała rady. Zlustrowała całą sylwetkę nauczyciela od stóp do głów, mimowolnie zatrzymując się dłużej w okolicy bokserek, po czym natrafiła na jego spojrzenie. Chrząknęła szybko, zawstydzona swoją głupotą, odwracając wzrok i bezsensownie machając ręką, jakby odganiała natarczywą muchę sprzed nosa. Na jego ustach ukazał się jedynie nikły uśmieszek.

- Lepiej ujarzmij te włosy – powiedział i narzucił na swoje nagie ramiona szlafrok pod czujnym okiem kobiety.

- No wie pan co? – prychnęła, usilnie je przygładzając, ale jednak to był błąd. Wyglądały po tym jeszcze gorzej. Odrzuciła od siebie kołdrę i wstała.

- Moja koszula się przydaje? - zapytał. Stała przy oknie przodem do niego, a on mógł pożerać wzrokiem jej nagie nogi.

- Oczywiście – powiedziała i, na swoje niedowierzanie, wyszła z pokoju, kręcąc kusząco biodrami, po czym pobiegła w stronę łazienki.

- Granger! Wynocha!

- Byłam pierwsza – krzyknęła zza drzwi.

- Moja łazienka – warknął.

- Jestem pana gościem i mam prawo korzystać z pomieszczeń, jakie są w pańskich kwaterach – zaśmiała się, kończąc tym samym temat wojny o łazienkę jej profesora.






Po śniadaniu Snape wszedł do salonu z kilkoma księgami w dłoni i usiadł na kanapie, a literaturę położył na stolik przed nim. Dziewczyna z ciekawością oglądała swojego profesora: jak otwiera każdą z nich, po czym, po kolei wkłada w nią czysty pergamin. Odwrócił się i spojrzał na nią. Kiwnięciem głowy nakazał jej przyjść do siebie. Wstała z łóżka, założyła kapcie i po chwili z ciekawością usiadła koło mężczyzny. Kazał jej zrobić z każdego przedmiotu notatki skrótowe, aby wiedziała, o czym, mniej więcej, była dana lekcja. Nie okłamujmy się, po incydencie w Zakazanym Lesie, dziewczyna opuściła sporo lekcji. Gryfonka oparła się wygodnie i zaczęła czytać, po czym najważniejsze, według niej, informacje zapisywała na pergaminie. I tak robiła z każdą księgą. Czytała i notatki, i tak w kółko. Po dwóch godzinach z cichym uderzeniem zamknęła podręcznik z transmutacji i potarła powieki. Spojrzała w bok i napotkała swojego profesora, jak sprawdza testy. Zerknęła mu za ramię z ciekawości, aby zobaczyć, kto ma prawie cały pergamin zapisany czerwonym atramentem, co potwierdzało, że marna będzie ocena.


- Zabierz to siano mi sprzed nosa – syknął znad pergaminu czwartoklasisty.

- Coś chyba nie poszło? A tyle pergaminu zapisane... – westchnęła, a on wywrócił oczyma.

- Panno Granger, nie liczy się długość, ale jej treść – prychnął.

- Herbaty?

- Kawy – odpowiedział i odłożył pergamin na kupkę sprawdzonych, po czym wziął kolejny. Natrafiając na samo nazwisko prychnął pod nosem.

- Proszę. – Postawiła chwilę później na stoliku parujący kubek czarnego płynu. Sama usiadła przy nim, podkuliła nogi i dmuchała parę swojego kubka, zerkając co jakiś czas na mężczyznę w czerni.


Musi zacząć w końcu działać, musi wziąć się w garść i nie pozwolić jej umrzeć. W końcu to on jest najlepszym sługą Czarnego Pana. To on mordował miliony mugoli, kobiet i dzieci, patrząc im w oczy, a ręka mu nie drgnęła. A teraz się boi rozkochać w sobie wiedźmę z hormonami. Nie wie sam, ile jej zostało czasu, nie wie, kiedy klątwa na dobre nią zawładnie, a ona najzwyczajniej umrze. Może został jej miesiąc, tydzień, albo ten jeden dzień? Może za minutę zadrży jej młode ciało i osunie się sztywna na poduszki? Zerknął dyskretnie na nią. Trzeba zacząć działać i to jak najszybciej! Tylko ją rozkocha i rzuci, co to dla niego, jakże obleśnego nauczyciela z lochów, który przez miliony osób jest uważany za dupka bez serca. A jeśli jest taki? Jeśli tak naprawdę nie uratuje jej swoimi egoistycznymi myślami? Jak potem spojrzy w oczy jej mugolskich rodziców, że ich jedyna córka może nie zginęła z jego rąk, ale z jego winy? Nie zniósłby tego. Uratuje jej życie, mimo że będzie przez nią potem przeklęty na wieki.


- Co pan czyta? – zaciekawiła się Hermiona, kiedy mężczyzna skończył sprawdzać prace uczniów, a zajął się lekturą. Jej nauczyciel siedział obok niej i zażarcie pochłaniał tekst, nie odrywając wzroku od książki.

- Nic nie czytam – warknął po chwili.

- Jak to? - zdziwiła się i przysunęła bliżej niego, próbując zajrzeć mu przez ramię.

- Tak to.

- To, co pan robi?

- Oglądam literki – warknął, przewracając kartkę.

- Profesorze... - jęknęła. - No co pan czyta?

- 101 sposobów jak zabić Gryfona autorstwa Severusa Snape'a – mruknął tajemniczo, a dziewczyna pobladła. - Głupia ty...

- To co w końcu?

- Książkę, Granger, książkę. – Pomachał jej nią przed nosem i uśmiechnął się, gdy dziewczyna uroczo zmarszczyła nosek, tym razem ze złości.

- Profesorze... - zaczęła jednak po chwili. - Jeśli pan już zakończy pracę nad eliksirem i go przyjmę, to co wtedy? - Po raz pierwszy oderwał wzrok od książki i uważnie spojrzał w jej oczy.

- Krwawe łzy miną.

- To już będzie koniec? - Oczy powiększyły się jej.

- W rzeczy samej – mruknął, odkładając książkę i usiadł tak, aby być bokiem do oparcia, a przodem do niej, bo wiedział, że będzie jeszcze wiele pytań ze strony dziewczyny.

- Będę musiała odejść?

- Możesz przychodzić na szlabany, panno Granger. – Uśmiechnął się po swojemu.

- Będę mogła przychodzić do pana, tak bardziej...

- Jak?

- Tak jak teraz jesteśmy tu? Będziemy rozmawiali bez warczenia na siebie? - cicho mruknęła, bojąc się jego reakcji.

- Czyżby panna Granger proponowała mi randkę? - Kącik jego ust minimalnie powędrował ku górze.

- Ja... t-to znaczy, niech pan zapomni, co mówiłam – szybko powiedziała, odwracając wzrok.


To był ten moment, by zacząć. Ostrożnie i delikatnie, jeden nieprzemyślany ruch może wszystko zniszczyć. Od teraz musi pokazać ściągniętą maskę. Teraz zacznie wykonywać swoje zadanie. Wziął głębszy oddech i położył swoją dłoń na jej. Przez chwilę nie wykonała żadnego ruchu. Nie obróciła się w jego stronę, ani nawet nie strąciła dłoni. Bał się, że ją wystraszy, albo jeszcze gorzej, jak wybiegnie stąd z krzykiem. Już poczuł kropelki potu na szyi. Chwilę jednak po tym, pogłaskał kciukiem jej brzoskwiniową skórę i zadziałało. Odwróciła się ku niemu. Jej wzrok był inny. Jakby chciała zwykłym spojrzeniem przekazać całą swą radość. Przybliżyła się do niego i delikatnie położyła mu głowę na ramieniu. On jednak wyswobodził swoje ramię, co nie uszło uwadze dziewczyny i objął ją, przyciągając do siebie. Hermiona położyła mu dłonie na brzuchu i przymknęła powieki, skrycie wdychając hipnotyzujący zapach, nieświadoma tego, że on robi to samo, aby zatrzymać to jak najdłużej w pamięci. Nie tylko skóra, oczy, włosy czy zapach pobudzały go. Cała panna Granger działała na niego jak narkotyk. Poczuł po chwili, jakby dziewczyna rozluźniła mięśnie. Spojrzał na nią, a na jego twarzy pojawiła się imitacja uśmiechu spowodowanego wyglądem Gryfonki. Hermiona wyglądała jak mała dziewczynka. Policzki lekko rumiane, a usta mimowolnie, wraz z noskiem, poruszała w czasie snu. Ostrożnie się podniósł i położył dziewczynę na kanapie, którą przed chwilą oboje zajmowali. Wziął puchaty koc, po czym okrył nią dziewczynę, pogłaskał po policzku i wyszedł z salonu.




***

Dorzucił dwadzieścia kolców jeżozwierza, liście Mandragony i zamieszał chochlą cztery razy w prawo i raz w lewo. Dodał kilka kropel krwi węża, gdy wywar zmienił barwę na rdzawy kolor – co oznaczało, że eliksir jest prawidłowy. Ściągnął go z ognia i zabezpieczył zaklęciem. Mężczyzna w ciemnej szacie zamaszystym krokiem dostał się do małej szafki, z której wyciągnął flakoniki i po chwili przelał tam bulgoczącą zawartość kociołka. Odłożył fiolkę na bezpieczne miejsce i wyszedł, po kilku godzinach pracy, ze swojej pracowni. Leniwie przetarł dłonią zmęczoną twarz i chcąc czy nie, zwinął się, skarżąc na brak snu w ostatni czasie.


Wchodząc do ciemnego salonu, tylko raz zerknął na uczennicę, wciąż śpiącą na kanapie w tej samej pozycji, jaką ją zostawił i skierował się do łazienki. Tam pozbył się ciężkich szat i wszedł pod prysznic, odkręcając letnią wodę. Przymknął powieki i relaksował się tą chwilą. Krople wody spływały po nagim ciele mężczyzny, dając coś w rodzaju ukojenia. Przeczesał dłonią mokre włosy i skierował twarz pod strumień wody. Przykrył dłonią mroczny znak i cicho jęknął. Odetchnął kilka razy na uspokojenie, zaciskając zęby. Kiedy każdy skrawek ciała mężczyzny pokrywały krople wody, on zakręcił kurek i wyszedł spod prysznica, stając przed ogromnym lustrem. Spojrzał, krzywiąc się, na ciało mężczyzny. Blada skóra, wiele blizn na całym ciele, znak na lewym przedramieniu, ukazujący jego młodzieńczą głupotę, haczykowaty nos, włosy, co zawsze wyglądały na tłuste i nieświeże, i te oczy. Czarne jak dwa jeziora, które skrywały wszystkie emocje czarodzieja. Tylko ich nikt mu nie odbierze, jedyna rzecz, którą posiada. Po rozmyślaniu osuszył się ręcznikiem, przepasał go wokół bioder i wyszedł z łazienki. Granger spała, a on mógł też za chwilę oddać się w objęcia Morfeusza. Ubrał świeżą bieliznę, rzucił ręcznik gdzieś na fotel i wystarczyło tylko przyłożenie twarzy do poduszki, aby po chwili mógł pogrążyć się w śnie.


***

Otworzył oczy w jakże paskudnym humorze. Nie wiadomo, czy było spowodowane to faktem, że przez kilka ostatnich godzin ważył eliksir na krwawe łzy Panny Granger, czy to, że ów kobieta dziś opuszcza jego komnaty. Spojrzał na zegarek i przeklął. Nigdy nie zdarzało mu się wstawać po południu. Nawet kiedy wieczorami zabawiał się z Ognistą Whisky, rankiem wstawał normalnie. Zwlókł się z łóżka, założył sweter na swój nagi tors i poszedł do łazienki. Przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, cicho warknął, rozcierając czerwony policzek, na którym odcisnęła się poduszka. Wychodząc z łazienki, mimowolnie skierował wzrok na kanapę, która była... pusta. Warknął w myślach i pierwsze, co mu przyszło do głowy to kuchnia. Tak myśląc, tak zrobił.


Cicho otworzył drzwi, wślizgnął się niezauważalnie, jak na szpiega przystało i stanął w rogu pomieszczenia. Hermiona krzątała się po kuchni, rozkładając talerze, sztućce i przyprawiając nieznaną mu substancje w garnku. Miała zaróżowione policzki, niesforne kosmyki włosów uciekały z koka, a na jej nosie był biały proszek. Wyglądała zabawnie i musiał się przyznać sam przed sobą, że podobał mu się ten widok. Coś, no właśnie, nie wiadomo co, gdzieś w okolicy, gdzie powinien mieć serce, rozpłynęło się ciepłym żarem, dając ukojenie. A on musiał się zgodzić, że było to przyjemne, cholernie przyjemnie uczucie, dorównujące nawet jego ukochanej Ognistej. Tak jak wszedł do kuchni, tak samo niezauważalnie z niej wyszedł, kierując się do sypialni. Z głupim uśmieszkiem na ustach wyciągnął koszulę i spodnie, wspominając jak to panna Granger, z mąką umazaną na nosie, wyglądała uroczo. Choć ‘uroczo’ w Ślizgońskim słowniku raczej nie jest mile widziane, ale jemu Severusowi Snape'owi, wszystko wolno.


Nie byłby sobą, gdyby nie wszedł, zamaszyście otwierając drzwi. Dziewczyna podskoczyła, ale widząc swojego profesora w spodniach i koszuli, zamiast swojej mrocznej szaty, gdzie wyglądał seksownie, spłonęła rumieńcem. Zaczęła się uspokajać, nakazując swemu mózgowi, by pracował normalnie, ale wspomnienie, że przyciągnął ją wczoraj do siebie i przytulił, w niczym nie pomagało. Ich usta, które złączyły się w namiętnym pocałunku, ich wspólna noc...


- Skończyłaś mnie podziwiać? – warknął, przywracając ją do porządku. Cicho chrząknęła i zamieszała w garnku zupę, starając się zachować całkiem normalnie.

- Dzień dobry, profesorze. – Wskazała ręką na jego miejsce. - Niech pan usiądzie.

- Co ty masz na sobie? - Wskazał na nią palcem, po czym usiadł.

- Fartuszek. – Uśmiechnęła się. Spojrzała na niego spod wachlarza rzęs i mimowolnie spłonęła rumieńcem.

- Wiem, co to jest.

- To dlaczego pan pyta? - zaśmiała się cicho i wzięła jego talerz, nalewając zupy.

- Irytujesz mnie, Granger – warknął, nachylając się nad talerzem. - Dyniowa.

- Oczywiście – zgodziła się z nim, siadając przy stole. - Nic nie dodałam, nie otruje się pan – westchnęła, kiedy mężczyzna spoglądał podejrzanie na to coś, o czym ona mówiła, że jest zupą w jego talerzu.

- Spróbowałabyś tylko. – Nabrał łyżką trochę zupy, wcześniej mrożąc ją spojrzeniem i spróbował. Rozpływała się w jego ustach, przypominając mu to, jak jego matka robiła taką samą, idealna kopia wręcz. - Jadalne.

- Cieszę się. Profesorze... – zaczęła, kiedy on odłożył łyżkę, a sam oparł się na krześle najedzony. - Dziękuję.

- Za co?

- Za opiekę nade mną podczas mojego pobytu u pana. Chciałabym jakoś podziękować, dlatego ugotowałam ten obiad i jestem niezmiernie zadowolona, że smakował. – Wypięła się dumnie.

- Nie powiedziałem, że mi smakował, panno Granger.

- To dlaczego wziął pan dokładkę?

- To nie ma znaczenia.

- Niech panu będzie – mruknęła i zabrała jego talerz, kiedy on wyszedł z kuchni. Pozmywała naczynia, wytarła je, schowała do szafki, zamiotła podłogę i ściągnęła fartuszek, machnęła różdżką, gdzie zniknął, będąc odesłanym do Hogwartckiej kuchni. Jeszcze wyciągnęła z piekarnika ciasto, które upiekła, pokroiła je i zostawiła na talerzu na stole. Poszła do salonu, gdzie ubrała grubszy sweter i wzięła w dłonie swoją torbę. Spojrzała ze smutkiem na kwatery jej nauczyciela, które przez ostatni czas zastępowały jej dom, świadoma tego, że jest tu po raz ostatni.

- Proszę zaczekać. Jeszcze jedno. – Obróciła się do niego, a ten pomachał jej fiolką z eliksirem. - Otwórz usta. - Dziewczyna wykonała polecenie i poczuła słodki smak mikstury.

- Dziękuję za wszystko, profesorze. Za pomoc i opiekę nade mną. – Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Spojrzała na niego. Miał pusty wzrok, a twarz bez emocji. Myślała, że coś powie jeszcze, że usłyszy z jego ust, aby nie wychodziła, aby z nim została, lecz nie doczekała się tego. Kiwnęła jedynie głową mężczyźnie, po czym opuściła jego komnaty, kierując się do Wieży Gryffindoru.



~*~


Kochane Misiaczki ♥
Były problemy aby napisać. Cokolwiek. Poznaliście już Marię (Vanessa Redgrave) i jak się Wam podoba ciotka Snape'a?  ;)  Dziękuję za Wasze komentarze, które strasznie pomagają w pisaniu ♥ Rozdział pragnę zadedykować:

Weasley - dziękuję Ci, że zaproponowałaś mi swoją funkcję jako Bety. Dziękuję za zbetoewanie pierwszego rozdziału i przepraszam, że tyle nerwów straciłaś czytając błędy ;.;  Dziękuję za włożoną pracę i usunięcie tych wszystkich wrednych robaczków, zwanych potocznie błędami, które niszczą rozdział  ^^

To$ce - Boże... jest tyle słów, a tam mało czasu i okazji aby je wypowiedzieć. Dziękuję Ci za obecność, za uleczenie w jakimś sensie ran, które (nie)mile widziane powracają. Dziękuję za to, że nie musiałaś, to wysłuchałaś mnie i jakoś pomogłaś mi w tylu sprawach, że nie jestem w stanie ich zliczyć. To miłe było siedzieć na łóżku i po chwili patrzeć jak w drzwiach stoisz Ty. Dziękuję Ci, za to, że odwiedziłaś mnie wtedy w Skrzydle Szpitalnym. Cieszę się, że jesteś chętna aby swoim kochanym ciałkiem Pandy uratować mnie przed tym złem. Wiem, że jestem tylko człowiekiem i będę upadać, ale jesteś świadoma tego, że bez obawy będę mogła wyciągnąć w Twoją stronę łapkę szukając azylu. Kocham Cię i doskonale o tym wiesz! ♥

Alexie - ile Ty zmarnowałaś na mnie czasu aby mi ciągle przez jedną osobę ogarniać tyłek. Merlinie... dziękuję Ci za wszystko co zrobiłaś dla mnie wtedy i teraz robisz. Choć wiem, że znów napisze a ja zwrócę się bezradna do Ciebie. Dziękuję za wszystko, za nawet jedno słowo z Twojej strony. Za tyle wiadomości co dostawałaś ode mnie nocą czy rano Ty i tak odpisywałaś i pomagałaś. Wiem, że bez Ciebie byłabym bezradna i nic bym nie zrobiła. Dziękuję za Twoje trzeźwe myślenie w każdej sytuacji i każde wyjście jakie mi udzielałaś. Wiem, że bez Ciebie nie poradziłabym sobie  ;**


+ Dziękuję tym wszystkim osobą, które chciały mi pomóc w funkcji Bety, a mianowicie: Zet, Magdzie Gada, Justynie Włodek, @pani_potter   <3