Pamiętał wiele ze swojego dzieciństwa. Mógłby wyliczyć na palcach jednej ręki te szczęśliwe momenty, które mógł spędzić ze swoją mamą Eileen, nie obawiając się, że pijany ojciec wpadnie do salonu i pokiereszuje boleśnie całe towarzystwo. Moment, w którym Tobias opuszczał dom przy Spinner's End i szlajał się po nocach, zaliczając to jeden, to drugi bar wracając do domu kompletnie pijany, Severus pamiętał idealnie. Ojciec przeznaczał całą nędzną wypłatę matki na upijanie się do nieprzytomności z podstępnymi typkami w barach, a biedna Eileen dwoiła się i troiła, starając się zachować jakąkolwiek sumę przed nieobliczalnym mężem, by mogło starczyć na drugi dzień na bochenek chleba.
A kiedy Tobias zapożyczył się u obcych ludzi i stał się niemile widziany w pubach, w których niegdyś przesiadywał całe dnie, zaczął robić z domu pobojowisko. Sprzedał nie raz i nie dwa ślubną zastawę, rodzinne pamiątki Eileen, aby tylko kupić parę butelek mocnego trunku, by szybko je potem opróżnić i rzucić na podłogę pośród innych szkieł.
Jak każdy młody czarodziej, kilkuletni Severus w końcu zaczął odkrywać skrywaną w nim magię. To oczywiście nie spodobało się Tobiasowi, który nienawidził wszystkiego, co wiązało się z głupią magią, jak miał w zwyczaju nazywać to dziwne i pokręcone zjawisko, które dla niego było czystym zesłaniem najgorszych koszmarów. Młody Severus już wtedy twierdził, że ojciec brzydził się magią i zapewne brzydził się własnym synem i żoną, którzy w porównaniu do niego byli czarodziejami, a nie jak Tobias mugolem, nieposiadających żadnych umiejętności magicznych.
Nie raz i nie dwa kilkuletni Severus otrzymywał porządne lanie, gdy całkiem przypadkowo poduszki wokół niego zaczęły lewitować, co oczywiście nie spodobało się jego ojcu. Jednak Severus nie umiał opanować drzemiącej w nim magii, która co dopiero kiełkowała w duszy młodego czarodzieja.
Zanim jeszcze Severus zaczął ukazywać skrywaną w nim magię, miał przeczucie, że wtedy, chociaż na chwilę mógł czuć się akceptowany przez swojego ojca. Tobias miał z tyłu głowy myśl, o której opowiedziała mu Eileen starając się szerzej przedstawić mężowi czarodziejski świat, a było to nieco dziwne w jej ustach słowo, jakim było charłak. Tobias do ostatnich chwil liczył, że jego jedyny syn okaże się tym całym charłakiem, czyli czarodziejem nieposiadających zdolności magicznych. Kiedy zdał sobie sprawę, że doniczki wcale nie spadły z parapetu przez wpadnięty wiatr, który poruszył okno, ani że dzbanek na wodę sam nie spadł ze stołu, zrozumiał, że to jego syn staje się tym samym dziwakiem, jak jego żona Eileen.
I gdyby młody Severus nie ukazywałby swych magicznych zdolności może chociaż wtedy, może przez krótką chwilę mógłby poczuć się kochany przez własnego ojca. Jednak z biegiem lat, kiedy dorósł, stał się jedenastoletnim chłopcem, zrozumiał, że trzyma w dłoniach list do Hogwartu, wiedział, że jego ojciec nigdy się nie zmieni. I chociaż tak bardzo chciał ruszyć do Hogwartu, móc spotkać tam rudowłosą Lily Evans, tak samo pragnął zostać w domu, aby opiekować się swoją matką Eileen i snuć plany o ucieczce gdzieś na wieś z dala od Tobiasa.
Jeżeli Severus przymknąłby oczy i posiadał talent malarski mógłby namalować swoją matkę Eileen, która jego zdaniem była piękną i urodziwą kobietą. Posiadała ona cudowne ciemne oczy ze złotymi plamkami, które zawsze fascynowały Severusa. Pamiętał, jak wpatrywał się w nie, szukając w nich schronienia i matczynej miłości. Usta miała wąskie, a takie same odziedziczył Severus. Kruczoczarne włosy również otrzymał po niej. Cerę miała delikatną, niczym porcelanową, z przebijającymi niebieskimi żyłkami, z drobnymi zmarszczkami wokół oczu i ust. Sińce pod oczami podkreślały jej zmęczenie, ale dla Severusa i tak była idealna, była wyjątkowa w całej swojej okazałości. Kochał Eileen nad życie, ale nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego jego matka nie odeszła od ojca, dlaczego po tylu latach upokarzania, znęcania się, trwała przy nim wciąż widząc w nim poczciwego człowieka. Podkreślała, że kocha Tobiasa, że jest jedynie zagubionym człowiekiem, a Severus nie mógł pojąć ile ta kobieta, posiada w sobie ciepła i życzliwości, mogąc znosić każdy kolejny dzień.
I choć nigdy się by się do tego nie przyznał, zazdrościł Potterowi spotkania z matką. Zazdrościł tego, że mógł ujrzeć Lily, chociaż na krótką chwilę. Ile on by dał, aby móc ujrzeć Eileen, stanąć z nią twarzą w twarz czy wtulić się w jej drobne ramiona. Gdyby tylko Eileen zdecydowała się odejść od jego ojca, zapewne nigdy by jej nie stracił, zapewne mógłby ją widywać do dziś.
Otarł rąbkiem szaty łzy, które zebrały się w kącikach oczu. Nie chciał płakać, chciał pokazać Eileen, że jest silny, że może być z niego dumna, ale kiedy wpatrywał się w nagrobek matki, po prostu nie mógł dłużej walczyć ze swoimi demonami. Czuł, jak ból okrutnie ściskał go za serce. Mówił Granger, że do straty rodziców idzie się przyzwyczaić, że na pogodzenie się z bólem przyjdzie czas, ale widocznie oszukiwał ją, skoro sam wciąż nie mógł pogodzić się z odejściem Eileen. A minęło już ponad dwadzieścia lat.
- Tęsknie za tobą – wyszeptał, dzierżąc w dłoni różdżkę. Wyczarował wiązankę frezji i znicz, który oświetlał napisy na nagrobku Eileen Snape.
Jeszcze przez chwilę pozwolił się ponieść swoim wspomnieniom, zezwolił, aby zawładnęły nim, do czasu gdy zagryzł wargę i założył na siebie maskę obojętności. Rzucił ostatni raz spojrzenie na nagrobek i opuścił cmentarz. Nie wiedząc czemu, zawsze zjawiał się nad grobem matki, gdy miał do wykonania nieco trudniejsze i ryzykowniejsze misje. Spotkanie z nieżyjąca już rodzicielką zawsze dawało mu nieopisaną siłę, pokładało w nim wielką moc. Przemierzał opustoszałe ulice mugolskiej wioski, będąc zaledwie kawałek drogi od swojego domu przy Spinner's End. Nie zdecydował się zajrzeć do mieszkania, wiedział, że mogłoby to przywołać kolejne wspomnienia z dzieciństwa, o których tego dnia pragnął już zapomnieć. Wszedł w uliczkę opustoszałego parku, rozejrzał się, czy aby na pewno nie ma żadnych mugoli i teleportował się, czując nieprzyjemne szarpnięcie w okolicy pępka.
Z głośnym pyknięciem wylądował na terenie hrabstwa Wiltshire, gdzie znajdowała się posiadłość Lucjusza Malfoya. Wokół dworu Malfoy Manor rozciągał się ogród, a w nim znajdowały się dwie ogromne fontanny, którego plusk wody Severus mógł słyszeć nawet z daleka. Zanim wszedł na żwirową alejkę, która została odśnieżona z zalegającego śniegu, przymknął powieki, nakładając na swój umysł barierę ochronną, wyjaławiając go z jakichkolwiek emocji. Wiedząc, że jest dobrze przygotowany, że idealnie zabezpieczył swój umysł przed niechcianym atakiem, zaczął kroczyć ku bramie znajdującej się przed nim. Żwir pod jego stopami niebezpiecznie drżał. Wokół niego ciągnął się idealnie przystrzyżony cisowy żywopłot, który obejmował cały ogród. Mimo panującej dość srogiej zimy, teren hrabstwa Wiltshire wyglądał, jakby ta chłodna pora roku nie miała tutaj wstępu. Zieleń żywopłotu była intensywna, odcinająca się od śniegu, który znajdował się poza dworem. Wejścia do Malfoy Manor strzegła magiczna, mosiężna brama. Severus nie musiał podawać celu wizyty, aby brama się przed nim zmaterializowała, uniósł lewą dłoń w geście powitania, a po chwili bez większego problemu przekroczył bramę, niczym przechodziłby przez unoszący się dym.
Wdrapał się po kamiennych schodach, a frontowe drzwi otworzyły się przed nim bez niczyjej pomocy. Znalazł się w dużym holu, gdzie na ścianach wisiały portrety dawnych mieszkańców dworu Malfoy Manor, a na posadzce rozciągał się puchaty, niezwykle drogi dywan. Severus nie zdążył przekroczyć dobrze znanego mu holu nim zza zakrętu, nie wyłoniła się gospodyni domu. Narcyza Malfoy dopadła do Severusa łapiąc go za rękaw szaty. Rozejrzała się wokół, upewniając się, czy aby na pewno nikt ich nie obserwuje i spojrzała w ciemne tęczówki. Mógł zauważyć w kącikach jej oczu delikatne zmarszczki i pojedyncze pasma siwych włosów na jej idealnie ułożonej fryzurze. Nawet tak urodziwej kobiety, jaką była Narcyza, nieubłaganie pędzący czas nie oszczędzał.
- Draco tutaj jest – wyszeptała drżącym głosem. Jej rozbiegane tęczówki z uwagą studiowały twarz czarodzieja, szukając w nich pomocy. - Został wezwany na spotkanie...
- Nie powinno go tutaj być – odezwał się gorzko Severus. Nie wiedział czego żądał od młodego Ślizgona Czarny Pan, zwłaszcza że dzisiejsze spotkanie było ostatnim zlepkiem kluczowych informacji przed misją, która go czekała.
- Severusie proszę… - tylko tyle zdołała powiedzieć nim z salonu znajdującego się nieopodal, wydostał się przepełniony bólem krzyk. Spojrzał na nią pytająco, unosząc brew ku górze, posyłając w jej stronę nieme pytanie: kto tym razem.
- Czarnemu Panu nie spodobała się ostatnia misja Traversa, a teraz… - urwała, gdy znów dobiegł ich przerażający wrzask. - Chyba wiesz, co się dzieje.
Bez większych wyjaśnień zrozumiał, że Travers musiał zostać ukarany brakiem powodzenia ostatniej misji, którą zlecił mu Czarny Pan. Teraz w nagrodę za swoją nieposłuszność zapewne zostaje karmiony cruciatusami. Stanęli przed ciężkimi drzwiami, za którymi znajdował się salon. Obserwował Narcyzę, jak zstępuję z nogi na nogę, delikatnie skubiąc paznokciami rąbek rękawów sukni. Widocznie jej również nie podobała się sytuacja, w której jej jedyne dziecko zostało wezwane przez Czarnego Pana z powodów, których jeszcze nie poznała. Po dłuższej chwili drzwi przed nimi otworzyły się ze skrzypieniem, a na zewnątrz wypłynęło jasne światło, które chwilowo ich oślepiło wraz z przerażającym krzykiem torturowanego mężczyzny.
- Severusie mój drogi, czekaliśmy na ciebie, zapraszam.
Narcyza nieco już opanowana, ramię w ramię weszła z nim do salonu i usiadła pomiędzy mężem a synem, na którego Severus rzucił jedynie szybkie, ukradkowe spojrzenie. Na samym szczycie stołu siedział Lord Voldemort, uśmiechając się paskudnie pod nosem. Wokół jego nóg wiła się Nagini sycząc przyjemnie na Traversa, który leżał na posadzce, ciężko dysząc. Mógł zauważyć kałużę krwi, w której się znajdował, a to jeszcze bardziej podsyłało węża, który zaczął szybciej wokół niego pełzać, oczekując najlepszego momentu na atak.
- Glizdogonie zabierz naszego przyjaciela do lochów. Wszczyna apetyt u Nagini, a Travers może nam się jeszcze przydać.
Peter Pettigrew odbił się od filara, pod którym stał, ukłonił się nisko swojemu panu i machnął trzymaną w dłoni różdżką, lewitując przed sobą pół żywego Traversa. Severus odwrócił wzrok od pokiereszowanego ciała Śmierciożercy i zajął swoje honorowe miejsce po prawej stronie Czarnego Pana. Czarnoksiężnik wcale nie wyglądał jakby przed chwilą, torturował mężczyznę, na jego ustach widniał nieco łagodny uśmieszek, który w tym momencie nie opisywał furii, jaka zapewne hulała w duszy Voldemorta. Severus miał tylko nadzieję, że względnie wyglądający Voldemort nie okaże się, że zaraz wybuchnie rzucając na wszystkich zaklęcie cruciatus.
- Mój panie – skinął się nisko, zanim usiadł.
- Severusie czy wszystko dopilnowane na dzisiejszy wieczór?
- Jak najbardziej mój panie, zgodnie z planem o... – nie zdążył dokończyć, nim ktoś mu nie przerwał, odsuwając dość głośno krzesło. Odwrócił się w stronę gospodarzy posiadłości.
- Tak, tak Narcyzo, przyprowadź naszego gościa – machnął na nią ręką i ponownie spojrzał na Severusa, który zdziwił się, że Narcyza Malfoy, niegdyś pani tego domu zaczęła robić za służącą, będąc na każde skinienie Czarnego Pana. - Mów dalej.
- Plan nie może się nie powieść, tylko… - tu zrobił pauzę i spojrzał dwuznacznie na kałużę krwi na posadzce. - Zabrakło nam Traversa, który miał brać udział w dzisiejszej misji.
- Mój drogi Severusie tak się złożyło, że Travevers jest chwilowo niedysponowany – zaśmiał się tak paskudnie, że Severus poczuł jedynie obrzydzenie do tego czarnoksiężnika. - Jednak o nic się nie bój mój drogi przyjacielu, znalazłem w porę zastępstwo. A oto ona!
Wskazał dłonią na drzwi, które niemal natychmiast się otworzyły, a za Narcyzą weszła dumnie wyprostowana… Ariana?!, krzyknął w myślach. Spojrzał na przyjaciółkę, która ukłoniła się nisko przed Tomem, a następnie na jego polecenie zajęła puste miejsce Traversa przy dębowym stole. Severus spojrzał ukradkiem to na nią, a to na Czarnego Pana, który wyglądał na uradowanego swoim wyborem. Zauważył również zdumiony wzrok młodego Malfoya, który dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego nauczycielka transmutacji okazała się Śmierciożerczynią. Uspokój się Draco, wyszeptał, przełamując bariery ochronne młodzieńca. Malfoy szybko na niego spojrzał, rozumiejąc powagę sytuacji i zawiesił spojrzenie na portrecie znajdującym się naprzeciw niego, starając się odsunąć od siebie myśl, że kobieta, która nauczała go przez ostatnie miesiące, okazała się jedną ze sług Czarnego Pana.
- Mój panie chyba nie chcesz… - odezwał się Severus, ale został uciszony gestem dłoni.
- Ariano – zmrużył oczy, patrząc na nowo przybyłą kobietę. - Natrafiła się cudowna okazja, abyś mogła wziąć udział w misji, którą poprowadzi Severus.
- Panie to dla mnie zaszczyt – kiwnęła głową, a na jej ustach pojawił się uśmiech, który nie spodobał się Severusowi. - A co to za misja?
- Porwanie Ollivandera, nad którym od kilku tygodni pracuje Severus – wskazał na niego dłonią.
- Nie chcę kwestionować twojego wyboru mój panie, ale wydaje mi się, że to nieodpowiednia decyzja – Voldemort przeniósł na niego zimne spojrzenie. Nie musiał się obracać by czuć, że wraz z Voldemortem wszyscy zebrani w salonie Śmierciożercy przenieśli na niego swe oczy. Co prawda Severus był prawą ręką Voldemorta, który zawsze słuchał uważnie jego rad, ale to, że Czarny Pan torturował przed chwilą Traversa mogło skończyć się tragicznie dla Severusa. - Torres nie ma pojęcia o misji, którą opracowywałem przez ostatnie tygodnie jeden ruch, a wszystko może zaprzepaścić. Chyba nie chcemy zniszczyć takiej okazji na porwanie Ollivandera mój panie? Torres jest jeszcze niedoświadczoną...
- I to jest kluczowe słowo mój drogi… niedoświadczoną – wtrącił się Voldemort, obracając w długich i smukłych palcach swoją różdżkę. - Przypomnę ci, że to ty jesteś mentorem Ariany i to na tobie podlega obowiązek, aby wykonała każde moje polecenie. Chyba nie muszę ci tego przypominać? - jego głos stał się zimny, powodujący ciarki wzdłuż kręgosłupa. - Masz zrobić wszystko, aby misja przebiegła z powodzeniem. W końcu Ariana musi się kiedyś nauczyć, prawda moja droga? – spojrzał w jej stronę.
- Oczywiście mój panie – kiwnęła posłusznie głową, a na jej ustach ukazał się, nieco zawadzi uśmiech. - Kiedy misja ma się odbyć?
- Za godzinę.
- Za godzinę? - powtórzyła powoli Torres, łapiąc sens tych słów.
- Chyba nie da rady mój panie – wtrąciła swoje trzy galeony Bellatrix. Snape przeniósł na nią znudzone spojrzenie. - Coś za słaba jest.
- Ktoś ci się pozwolił odezwać, Bello? - huknął Czarny Pan, a kobieta jedynie bąknęła, nieme przepraszam, chowając twarz pomiędzy bujne loki. - Wierzę, że szybko opanujesz dzisiejszą lekcję Ariano. Nie przyjmuję do wiadomości o niepowodzeniu misji – dodał, co brzmiało jak groźba godzinnych tortur w lochach, znajdujących się pod salonem Malfoy Manor.
- Czy to wszystko mój panie? Czasu jest coraz mniej, a będę musiał zapoznać jeszcze Torres z obowiązującym planem...
- Masz rację mój drogi Severusie. Idźcie już. - machnął na nich dłonią, opierając się w fotelu. - Najpóźniej nad ranem chcę widzieć u siebie Ollivandera.
- Oczywiście – skłonił się nisko z zamiarem odejścia wraz z pozostałymi Śmierciożercami biorącymi udział w misji, nim odezwał się niespodziewanie Tom, przerywając odgłos odsuwanych krzeseł.
- Severusie zabierz ze sobą młodego Malfoya.
Zanim spojrzał na Czarnego Pana mógł zauważyć błagające spojrzenie Narcyzy Malfoy. Lucjusz, który do tej pory siedział cicho, również spojrzał ukradkiem na niego z niemym błaganiem, a Severus już zrozumiał, po co tak naprawdę zjawił się tutaj Draco.
- Mój panie – odezwał, siląc się na spokojny ton. - Nie chcę ponownie kwestionować twojego wyboru, ale uważam, że Draco nie powinien dziś się z nami pojawiać.
- Znów podważasz moją decyzję – jego głos był zimny, nieposiadający ani krzty ciepła. Powstał ze swojego tronu, na którym siedział i zaczął krążyć wokół stołu zatrzymując się nad Draconem. Położył na jego ramieniu kościstą dłoń, zaciskając palce. Severus zdawał sobie sprawę, że podważenie decyzji Czarnego Pana dwukrotnie i to w tak krótkim czasie może nieść ze sobą tragiczne skutki. Jednak nie byłby sobą gdyby się nie postawił, mając z tyłu głowy niemą prośbę Narcyzy.
- W pełni uważam, że chłopak nie jest już dzieckiem i musi zacząć brać udział w misjach, tylko że taka nagła zmiana decyzji, plany wprowadzone tak niespodziewanie mogą wiele zaszkodzić chłopakowi, niż może się nam wydawać.
- Mów dalej – machnął na niego dłonią.
- Draco jest prefektem naczelnym, na którym leżą obowiązki względem tego tytułu. Pan Malfoy za piętnaście minut rozpoczyna swój obowiązkowy dyżur, a proszę mi wierzyć mój panie, jego nieobecność zostanie od razu zauważona. Jako opiekun mogę go usprawiedliwić, jednak to Draco osobiście będzie musiał zjawić się u Dumbledore'a tłumacząc się ze swojej nieobecności. Zważając na wydarzenia, które nadchodzą, nieobecność pana Malfoya i zniknięcie Ollivandera mogą zostać bardzo szybko powiązane.
Voldemort kompletnie nie znał się na zasadach panujących w Hogwarcie. Nie wiedział również, że tego wieczoru Draco nie miał dyżuru, a Severus jedynie go krył, aby chłopak nie musiał brać udziału w misji, która zapowiadała się niestety niebezpiecznie. Gdyby tylko Voldemort nie stał za Draconem, mógłby zauważyć jak chłopak, nerwowo przełyka ślinę, zdając sobie sprawę, że ojciec chrzestny staje na głowie, aby tylko nie musiał brać udziału w zbliżającej się misji. Jego jedynym zadaniem było zablokowanie umysłu przed stojącym za nim Voldemortem, chociaż Tom nie wyglądał na takiego, który chciałby się włamać do umysłu chłopaka. Odszedł z powrotem do swojego miejsca i ponownie zasiadł, składając dłonie w wieżyczkę.
- Słyszałeś Draco? - odezwał się zuchwale Voldemort. - Wracaj do zamku, nie chcemy narobić ci niepotrzebnego problemu – uśmiechnął się krzywo, co spotkało się z głupkowatym śmiechem pozostałych Śmierciożerców znajdujących się w salonie.
- Oczywiście mój panie – odpowiedział Draco wstając od stołu. Zapiął swoją czarną marynarkę, którą miewał w zwyczaju nosić, kiwnął głową na pozostałych uczestników spotkania i opuścił salon, posyłając na koniec krótkie spojrzenie Narcyzie.
Wraz z Greybackiem, Torres, Rudolfem Leastrange i Dołohowem opuścili dwór Malfoy Manor. Trójka Śmierciożerców szła przed nimi, głośno się śmiejąc i mocno gestykulując rękoma, żwawo rozmawiając o dzisiejszej misji. Snape spojrzał na Arianę, która kroczyła tuż obok niego. Uniósł różdżkę i zatoczył nią pół koło nanosząc na nich muffliato, tak, że kroczący przed nimi Śmierciożery nie mogli usłyszeć ich rozmowy.
- Co ty tutaj robisz do cholery, Torres? - warknął przez zęby. - Nie miało cię tutaj być - wyrzucił z siebie podkreślając każde słowo. Ariana spojrzała na niego ukradkiem. Mimo że był już mrok, mogła ujrzeć niemą wściekłość w jego oczach, którą uchwyciła w blasku latarni. Już nie raz widziała go w takim stanie, ale tym razem nie miała najmniejszego wpływu na emocje przyjaciela. Wszystkie decyzje odnośnie dzisiejszego wieczoru zostały podjęte za jej plecami.
- Zostałam wezwana, całkiem niedawno, kiedy… - urwała na moment, szukając właściwych słów. Uznała jednak, że nie ma co okłamywać Severusa, który tak naprawdę sprzeciwił się Czarnemu Panu, aby nie brała tylko udziału w misji. Oczywiste było to, że poradziłaby sobie, że jej umiejętności magiczne są na naprawdę wysokim poziomie, ale mimo wszystko Severus w głębi siebie nie chciał narażać jej na niebezpieczeństwo. - … odbywałam zajęcia z panną Granger.
Severus zatrzymał się na moment, ale Ariana szybko pociągnęła go za rękaw, by kroczyli dalej. Utkwił spojrzenie w plecach Dołogowa, który właśnie przekroczył magiczną bramę Malfoy Manor, a nieprzyjemny supeł zacisnął się w jego gardle.
- Domyśliła się, gdzie idziesz?
- Tak, już wie, nic nie mogłam zrobić Severusie.
- Trudno będziemy myśleć o tym później – westchnął ciężko. - Mamy misję do wykonania.
Drzwi od Malfoy Manor otworzyły się, a na ogród wylały się żwawe rozmowy innych Śmierciożerców zmierzających również do magicznej bramy. Znalazł się tam Corban Yaxley, Bellatrix, rodzeństwo Carrow, Augustus Rookwood oraz innych, których już Ariana nie poznała, gdyż mieli na sobie maski kryjące ich tożsamość. Snape syknął pod nosem coś, co oznaczać mogło, by się nie ociągała i dalej dorównywała mu kroku.
- Severusie, czy porwanie Ollivandera to nie jedyna rzecz, jaka dziś się wydarzy? - mógł usłyszeć w jej głosie spięcie i lekki strach. Spojrzał na jej zdumioną twarz, gdzie tylko oczy zdradzały, że tak naprawdę nie jest gotowa na misję, o której nic nie wiedziała.
- Będzie się dużo dziać dzisiejszej nocy - zwrócił się do niej. Gdy przekroczyli bramę, Snape prawie niewidocznym ruchem różdżki ściągnął z nich zaklęcie muffliato. - Bądź ostrożna.
- Ty również Severusie – odpowiedziała.
Na końcu żwirowej ścieżki czekali już na nich Greybackiem, Rudolf Leastrange oraz Dołohow. Severus nie odezwał się, dopóki nie dołączyła do nich pozostała grupa Śmierciożerców. Wszyscy ustawili się w półkole a naprzeciwko, nich stanął Snape, zakładając w charakterystyczny dla niego sposób ręce na piersi. Stał przed nimi wyprostowany czarodziej, nie posiadając żadnych emocji. Biła od niego aura chłodu i opanowania. Ariana zdała sobie sprawę, że wśród innych Śmierciożerców Snape ma naprawdę wyrobiony szacunek i coś na wzór dyscypliny, gdyż nikt nie próbował wszczynać niepotrzebnych rozmów.
- Przypomnę ostatni raz szczegóły dzisiejszej misji…
Ariana z pełnym skupieniem łapała każde słowo przyjaciela, starając się ułożyć wszystko w głowie. Czuła na sobie wzrok nielicznych Śmierciożerców, którzy niemo dawali jej znać, że sobie nie poradzi, posyłali w jej stronę oceniające spojrzenia. Jednak ona, jak na wieloletnią przyjaciółkę Severusa przystało, mogła w pełni pokazać wyuczone ruchy ciała czy mimikę twarzy, którą zgłębiała przez ostatnie lata ich znajomości. To dało jej tę przewagę, że wystarczyło jedno spojrzenie w stronę Śmierciożerów, aby tylko odwrócili od niej nachalny wzrok. Stała dumnie wyprostowana, a na jej twarzy gościł upór i determinacja.
Tak była skupiona na swoich myślach, że nie zdała sobie sprawy, że Severus zakończył już przemowę, a Śmieorciożercy byli podzielani na trzy grupy. Powoli zaczęli się teleportować, zakrywając się czarnym, gęstym dymem. Wylatywali w powietrze jak ciemna smuga, przypominając czarny pocisk.
- Słuchałaś mnie w ogóle? - warknął Snape, widząc jej rozbiegane spojrzenie.
- Nie podoba mi się ten plan Severusie – wyszeptała, spoglądając w ciemne oczy ukryte za srebrną maską.
- Tutaj nie ma nic do podobania – rzucił chłodno, chociaż mogła zauważyć w jego spojrzeniu mały błysk.
- Snape, ruszamy? - odezwał się Greyback, który stał z pozostałymi parę metrów od nich.
- Ruszamy – zakomenderował, a po jego słowach Śmierciożercy zniknęli, pozostawiając za sobą czarny gęsty dym. Chwycił Torres za rękę, która w ostatnim momencie założyła na siebie srebrną maskę i poczuła mocne szarpnięcie w okolicy pępka.
***
W magicznej części Londynu, przy ulicy Śmiertelnego Nokturnu, pośród obskurnych uliczek z charakterystycznym pyknięciem zmaterializowało się kilka zakapturzonych postaci. Każda z nich miała na swej twarzy połyskującą, srebrną maskę, z małymi szparkami na nos, oczy i usta. Severus w kilku krokach wychylił się zza murka i wyjrzał na uliczkę, z którego miał idealny widok na sąsiednią ulicę Pokątną. Sklep Madame Malkin pomimo późnej pory wciąż był otwarty, a w jego wnętrzu mógł nawet zauważyć kilku krzątających się klientów. Artykuły piśmiennicze Scribbulusa świeciły pustakami, tak samo, sklep Madame Potage, gdzie uczniowie Hogwartu mogli wyposażyć się w nowe kociołki. Apteka Sluga i Jiggera była otwarta, jak również Lodziarnia Floriana Fortescue, która o tej porze roku serwowała rozgrzewające herbaty, czy magiczne desery lodowe. Ulicą Pokątną spokojnie spacerowali czarodzieje, nie wiedząc co tak naprawdę już niedługo, zakłóci ich spokój. Severus raz jeszcze przeczesał wzrokiem ulicę. W jednym z okien zauważył Ollivandera, który niczego nieświadomy powoli opuszczał żaluzje w sklepie, szykując się do jego zamknięcia.
Zrobił krok w tył i kiwnął głową na Greybacka, Rudolfa i Dołohowa. Zrozumieli idealnie rozkaz i już po chwili zniknęli z głośnym pyknięciem, rozpływając się w chmurze czarnego dymu. Severus pokonał odległość dzielącą go od Ariany i chwycił ją za dłoń.
- Co się dzieje? - zapytała, gdy nagle doleciał do nich odgłos wybijanych szyb i krzyków ludzi.
- Rozpoczęło się właśnie przedstawienie – rzucił chłodno. - Idziesz ze mną po Ollivandera.
Wyciągnęli różdżki przed siebie i szybkim krokiem weszli na ulicę Pokątną. Kątem oka obserwował Arianę kroczącą ku niemu. Czarodzieje, którzy znajdowali się na ulicy Pokątnej, w pośpiechu uciekali, czy kryli się w otwartych jeszcze sklepach przed Śmierciożercami. Dołohow podpalił jeden ze sklepów na rogu, śmiejąc się przy tym zuchwale, a Greyback wraz z Rudolfem zdemolowali sąsiednie sklepy, wybijając szyby w oknach czy wysadzając pobliskie ławki. Nad głowami tych, którzy nie zdołali się ukryć, latały z zawziętą prędkością zaklęcia. Jeden z mężczyzn, który próbował ukryć się w pobliskiej lodziarni Fortescue’a oberwał sporym kawałkiem szkła, który wpił mu się w policzek. Był tuż przed samym wejściem do lokalu, gdy Rudolf z dziką furią wybijał szyby. Nieznany czarodziej upadł na kamienny bruk, krzycząc w nieba głosy, a jego twarz powoli zaczęła pokrywać szkarłatna cieczy.
Snape zauważył, jak Ollivander wygląda ukradkiem zza zasłoniętej żaluzji, chcąc sprawdzić, co wywołało takie poruszenie wśród mieszkańców. Staruszek nagle zastygł w bezruchu, widząc dwójkę zakapturzonych postaci, wpatrując się wprost na niego, będąc zaledwie na odległość dwóch stóp od sklepu, w którym się znajdował. W dłoniach trzymali różdżki a spod kapturów, mógł ujrzeć skrawek srebrnej maski, która mieniła się w bladym świetle latarni. Dla Ollivandera czas się zatrzymał. Zdał sobie sprawę, że był celem dla kroczący w jego stronę Śmierciożerców.
***
Hermiona nie pozbyła się Harry’ego tak szybko jak sądziła. Zielonooki podążył za nią aż do jej komnat posyłając w jej stronę niemą prośbę o pomoc przy nauce oklumencji. Co prawda Hermiona nie opanowała tej sztuki, ale Harry wiedział, że jest ona jedyną osobą w zamku, która w jakiś sposób pomoże mu zapoznać się z dość trudnym materiałem. Do pierwszych zajęć z oklumencji miał tylko kilka dni, ale chciał być jak najlepiej przygotowany, mając z tyłu głowy myśl, że cudem udało mu się doprowadzić do zorganizowania tych zajęć.
I tak siedzieli praktycznie do późnej pory na kanapach przed kominkiem i opracowywali teorię, która w tym wszystkim była kluczem do sukcesu. Towarzyszący im Krzywołap siedział tuż obok Harry’ego i leniwe machał puchatym ogonem, spoglądając na nich spod przymkniętych powiek. Hermiona wiedziała, jak bardzo zależy Harry’emu na opanowaniu sztuki oklumencji i jak to jest ważne przed mrocznymi czasami, do których zmierzali. Chociaż z drugiej strony nie mogła oprzeć się, by nie spojrzeć w stronę kominka, gdzie po drugiej stronie mogłaby znaleźć się w mrocznych lochach.
Myśl o Severusie, który może już wrócił, albo wciąż przebywa na spotkaniu z najpotężniejszym czarnoksiężnikiem tych czasów, sprawiły, że nieprzyjemny supeł zacisnął się wokół jej serca. Tak bardzo chciała znaleźć się w jego komnatach i sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Nie miała tylko pojęcia, jakby wytłumaczyła się Harry’emu, że musi skorzystać z sieci fiuu, albo, że musi opuścić swoje komnaty w środku nocy, by wybrać się w wędrówkę do lochów. Już i tak Harry nieźle namieszał w bibliotece swoim mało zabawnym żartem. Hermiona zagryzła mocno wargę, myśląc intensywnie. A co jeśli Harry naprawdę coś podejrzewa?
Przeniosła spojrzenie na przyjaciela, który siedział po turecku, intensywnie wpatrując się w pergamin, chociaż jego oczy były coraz bardziej ociężałe. Spojrzała na zegarek. Dochodziła druga w nocy.
- Harry dajmy już sobie spokój, jest późno – odłożyła zwoje pergaminu, które miała na kolanach.
- Masz rację – westchnął ciężko. Ściągnął okulary i przetarł zmęczone oczy. - Będę się już zbierać.
- Nie będziesz chodzić nocą po zamku – upomniała go, jak na prefekta przystało. Mogła zauważyć na jego ustach mały, zawadzki uśmiech.
- Mam pelerynę niewidkę, nikt mnie nie zobaczy.
- Harry daj spokój, po prostu zostań na noc. Ja… - zawahała się na moment, wpatrując się w swoje dłonie. Zanim odezwała się ponownie, wypuściła ciężko powietrze z płuc, starając usunąć z myśli martwe ciała rodziców, które tak nagle i niespodziewanie przywędrowały do jej umysłu. - Nie chcę zostać sama.
- Rozumiem – odpowiedział tyle, albo aż tyle, ale Hermiona wiedziała, że Harry doskonale wie, o co jej chodzi. Posłał jej delikatny uśmiech i chwycił ją za dłoń, lekko ściskając. - Pamiętasz? Razem do samego końca.
- Razem do samego końca – powtórzyła lekko drżącym głosem.
Przyniosła ze swojej sypialni poduszki i kołdrę. Ułożyła się w jednym końcu kanapy, a Harry w drugim naciągając na swoje barki pierzynę. Krzywołap usadowił się wygodnie na fotelu i zwinął w kłębek, delikatnie mrucząc pod nosem. Zanim przymknęła powieki, mogła usłyszeć, jak Harry odkłada szkiełka na stolik i wypuszcza ciężko powietrze z płuc.
- Myślisz, że uda nam się odnaleźć pozostałe horkruksy? - zapytał w końcu.
- Jestem tego pewna Harry – zapewniła go, chociaż poczuła dziwne ukłucie w sercu, które szeptało jej, że to nie będzie wcale takie łatwe, jak się tego spodziewają.
Harry wydawał się usatysfakcjonowany odpowiedzią, bo po chwili mruknął dobranoc i już więcej się nie odezwał. Zanim odpłynęła w objęcia Morfeusza, ujrzała oczami wyobraźni mężczyznę o kruczoczarnych włosach i hebanowym spojrzeniu. Starała się zatrzymać ten obraz jak najdłużej, wpatrując się w hipnotyzujące spojrzenie, nim niedługo sama zawędrowała do krainy snów.
***
Poranek powitał ich dość brutalnie. Krzywołap niczym stróż zaczął przeraźliwie miauczeć, dopóki towarzystwo nie raczyło zwrócić na niego uwagi. Harry pierwszy wygramolił się spod pierzyny, założył na nos szkiełka i spojrzał na stworzenie z rezerwą tolerancji. Krzywołap absolutnie nie poczuł się urażony, wręcz przeciwnie wskoczył na środek sofy, w miejscu, gdzie Hermiona miała łydkę, żądając z jej strony uwagi. Zanim otworzyła oczy przeszło jej przez myśl, że Krzywołap wystarczająco czasu spędził już w towarzystwie Severusa, który ostatnim razem ustawił magiczny budzik, oferując jej niezapomnianą pobudkę. Krzywołap uczy się od najlepszych, westchnęła.
Zanim podniosła się na łokciach, spojrzała w stronę kominka i dopiero teraz doleciały do niej wydarzenia z poprzedniego wieczoru. Zdradzenie swoich przypuszczeń Severusowi odnośnie Księcia Półkrwi, odkrycie, że profesor Torres posiada Mroczy Znak na przedramieniu, tajemnicze spotkanie z Voldemortem, jak również mało zabawny żart Harry’ego dotyczący romansu z ich nauczycielem. Hermiona poczuła nagle nieprzyjemne dreszcze, które oblały całe jej ciało.
- Za pół godziny mamy śniadanie – powiedział Harry, wyrywając ją z zamyśleń. - Muszę iść jeszcze na górę wziąć prysznic i zgarnąć torbę z podręcznikami – jęknął przeciągle, pocierając obolały kark.
- Jasne… - tylko tyle zdołała odpowiedzieć, wciąż wpatrując się w kominek.
- Wszystko w porządku? - Harry spojrzał na nią uważnie. - Hermiono?
- Tak… tylko się zamyśliłam – uśmiechnęła się blado, spoglądając w zielone tęczówki. Harry nie wyglądał na przekonanego. Uniósł brew ku górze, spoglądając na nią uważnie. - Naprawdę nic mi nie jest.
- No dobrze – odpowiedział w końcu, nie chcąc ciągnąć jej za język.
Po wyjściu Harry’ego, wzięła szybki prysznic, przebrała się w mundurek szkolny i spakowała wszystkie potrzebne na ten dzień podręczniki. Zanim opuściła komnaty, jeszcze na moment przycupnęła na fotelu, gdzie spokojnie leżał Krzywołap i zaczęła drapać go za uchem wsłuchując się w przyjemny pomruk futrzastego towarzysza. Drogę do Wielkiej Sali pokonała w samotności, zagłębiając się w kąty własnego umysłu, wyobrażając sobie, jak znajduje się w lochach, mogąc się wtulić w tak dobrze znane jej ramiona, poczuć w nozdrzach piekielnie zmysłowe perfumy swojego mężczyzny. Dopiero przy wejściu spotkała Harry’ego. Zbiegał po schodach, kierując się w jej stronę, a grzywka z każdym ruchem opadała mu na czoło.
- Coś dziwnego się dzieje – powiedział Harry, gdy już do niej dotarł. Chwycił ją lekko za ramię i odsunął w bok.
- Co masz na myśli? - przyjrzała mu się uważnie.
- Widziałem kilku uczniów z kuframi na korytarzach. Zanim wyszedłem, słyszałem w Pokoju Wspólnym, że rodzice zabierają dziś Colina Creeveya.
- Dlaczego? - zapytała zdumiona.
- Nie mam pojęcia.
- Harry, spójrz – wyszeptała, posyłając mu sójkę w bok.
Przy wejściu do Wielkiej Sali pojawiła się profesor Sprout rozmawiając nieco pośpiesznie z dwójką starszych czarodziejów. Zapewne byli oni rodzicami małej Puchonki, która stała tuż obok nich z kufrem i klatką, w której spokojnie na drążku drzemała sowa. Hermiona wraz z Harrym spojrzeli po sobie, nic nie rozumiejąc. Niedługo po tym po schodach zaczął wspinać się woźny Filch z panią Norris na ramieniu, a tuż za nim byli inni czarodzieje pośpiesznie rozglądający się po murach zamku.
Harry pociągnął Hermionę za rękaw wchodząc do Wielkiej Sali. Miejsce, które zawsze kojarzyło się z przyjemnymi odgłosami rozmów podczas wspólnie jedzonych posiłków, tego dnia było inne. W powietrzu dało się wyczuć dziwną i napiętą atmosferę, którą od razu mogli odczuć. Uczniowie siedzieli w nielicznych grupkach, zawzięcie szepcząc między sobą. Nad ich głowami, jak co dzień krążyły sowy, dostarczając poranną pocztę.
Zasiedli przy stole Gryffindoru, Hermiona rozejrzała się na boki. Nie znalazła wśród nich Colina. Dziwny supeł zacisnął się w jej żołądku, podsycając strach, który zaczął się w niej budzić. Ron musiał już wcześniej spotkać Harry’ego, gdyż nie zapytał, gdzie spędził poprzednią noc. Ginny również wyglądała na poinformowaną, kiwnęła więc im lekko głową na powitanie. Chwyciła Harry’ego za dłoń, zaglądając mu głęboko w zielone tęczówki. Zauważył w jej spojrzeniu dziwne, nieco rozbiegane plamki, które uważnie studiowały całą jego twarz.
Hermiona odwróciła lekko wzrok, spoglądając ukradkiem na stół nauczycielki. Supeł jeszcze ciaśniej zacisnął się w jej żołądku, kiedy ciemne oczy odnalazły jej spojrzenie. Trwało to zaledwie sekundę nim odwrócił wzrok, spoglądając w inny kąt sali. Spuściła lekko głowę, czując rozgrzane policzki, a ciążący kamień spadł z jej barków. Był tam, siedział cały i zdrowy.
- Coś się stało? - zapytał ostrożnie Harry, wyrywając ją z wyimaginowanego świata, w którym obecnie się znalazła. Podniosła na nich wzrok. - Ginny? - powtórzył spokojnie, głaszcząc kciukiem jej dłoń.
- Był atak – odpowiedział za siostrę Ron.
- Co takiego? - Hermiona spojrzała pośpiesznie na twarze przyjaciół. Ron przeczesał palcami płomiennorude włosy i podsunął jej pod nos najnowsze wydanie Proroka Codziennego.
- Co tam piszą? - dopytywał Harry.
- Masowe ataki zwolenników Sami-Wiecie-Kogo – przeczytała nagłówek, czując jak głos ugrzęzł jej w gardle. Harry przechwycił od niej gazetę i szybko wtopił się w tekst, a jego oczy za szkiełek powiększyły się dwukrotnie. Po dłuższej chwili, która trwała dla Hermiony wieczność, Harry podrapał się po karku, złożył gazetę w pół, odkładając ją na bok.
- Śmierciożercy zniszczyli most Millennium Bridge, przez co wpadł do Tamizy. Zginęło paru mugoli – powiedział, przełykając wielką gulę w gardle. - Zaatakowali również ulicę Pokątną... i porwali Ollivandera.
- To nie wszystko – odezwał się Ron, wyciągając z kieszeni kawałek pergaminu. Ton jego głosu wskazywał, że wie o czymś więcej, a ta informacja nie mogła należeć do najprzyjemniejszych - Fred wysłał nam list – pochylił się w ich stronę, ściszając głos. - Wczoraj był atak na szpital Św. Munga… został zniszczony oddział Wypadków Przedmiotowych i Urazów Magizoologicznych.
- Przecież profesor McGonagall przebywa w Św.Mungu – Harry wciągnął powietrze ze świstem. Cała czwórka jakby dopiero zdała sobie z tego sprawę, gdyż każdy z nich wymienił między sobą znaczące spojrzenie. - Wiadomo czy coś się jej stało? Ktoś ma jakąś informację?
- Podobno na miejsce w porę przybyli Aurorzy i udało im się nie doprowadzić do zniszczenia całego szpitala. Z tego co napisał Fred, tata wrócił do domu nad ranem i najpierw był atak na most Millennium Bridge, potem na szpital Św.Munga, a następnie na ulicę Pokątną. Wszystko z dokładnym odstępem pięciu minut. Jakby to wszystko zostało idealnie zaplanowane – dodał na koniec.
- Ron, wiesz, czy ktoś został ranny? - zapytał Harry. - Twój tata coś mówił?
- Fred nic więcej mi nie napisał, ale podejrzewam, że gdyby tak było, dałby znać.
- Dlaczego w Proroku o tym nie piszą? - zapytała zdumiona Hermiona, wciąż nie mogąc uwierzyć, że poprzedniej nocy wydarzyło się tyle złego, gdy oni beztrosko z Harrym siedzieli nad książkami.
- Chyba nie chcą robić paniki – odezwała się Ginny kręcąc nosem. - Zresztą zamieszanie i tak już jest, nie uspokoją tego. Paru uczniów wróciło do domu, rodzice nie zgodzili się, aby zostali w szkole. W szczególności są oni… z mugolskich rodzin – dokończyła cicho, spoglądając na Hermionę. - Profesor Torres była rano w Pokoju Wspólnym i tam rozmawiała z rodzicami Colina, którzy przyszli go odebrać. Zanim przyszliście, Dumbledore przemówił, każąc zachować spokój, nie chcąc wszczynać niepotrzebnej paniki, przypominając, że Hogwart jest bezpiecznym miejscem.
- Ciekawe jak długo bezpiecznym miejscem – rzuciła pod nosem Hermiona, czując niemałą bezradność całą tą sytuacją. - Wiadomo coś jeszcze?
- Wczorajsze wydarzenia miały wzbudzić ogólny chaos i przyczynić się do tego, aby Minister Magii zrezygnował ze stanowiska – usłyszeli głos Luny, która przysiadła się obok nich. - Tata tak uważa – położyła obok nich nowe wydanie Żonglera, którego redaktorem naczelnym był Ksenofilius Lovegood, tata Luny.
Większa społeczność czarodziejów uważała Żonglera za podrzędny brukowiec pełen bredni. A było to jeszcze niedawno, przed wywiadem, który udzielił Harry dotyczący powrotu Lorda Voldemorta. Czasopismo zyskało większą przychylność wśród czytelników i nie skupiało się jedynie na kontrowersyjnych teoriach o rzekomo nieistniejących magicznych stworzeniach, takich jak nargle czy gnębiwtryski. Żongler dokładnie przyglądał się działaniom Ministerstwa, a Hermiona nie raz mogła usłyszeć jak Luna, wspomina o okrutnym traktowaniu goblinów, do którego nikt nie chciał się przyznać.
Spojrzała w błękitne oczy Luny. A co jeśli ma rację? Jeśli to wszystko ma na celu pozbycia się Ministra, zmusić go, aby opuścił stanowisko? Zawędrowała myślami do przeszłości, do momentu, w którym Severus ostrzegł ją o mrocznych czasach, do których zmierzali. Zdała sobie sprawę, że jego słowa okazały się gorzką prawdą, że to, przed czym ją przestrzegał, zbliżało się w ich stronę wielkimi krokami.
Tylko że Hermiona pomimo posiadanej informacji, nie była na nią w żaden sposób gotowa. Spojrzała na Ginny, trzymającą kurczowo dłoń Harry’ego, Rona mieszającego łyżką w owsiance i Lunę spoglądając na nich nieco beztroskim spojrzeniem. Mimo Gryfońskiej odwagi, którą posiadali, czy Krukońskiej mądrości, żadne z nich nie było gotowe na mroczne czasy, które ukazały się im na horyzoncie.
Pass me that lovely little gun
My dear, my darling one
The cleaners are coming, one by one
You don’t even want to let them start
They are knocking now upon your door
They measure the room, they know the score
They’re mopping up the butcher’s floor
Of your broken little hearts
O children
Forgive us now for what we've done
It started out as a bit of fun
Here, take these before we run away
The keys to the gulag
O children
Lift up your voice, lift up your voice
Children
Rejoice, rejoice
[...]
Hey little train! We are all jumping on
The train that goes to the Kingdom
We're happy, Ma, we're having fun
And the train ain't even left the station
Hey, little train! Wait for me!
I once was blind but now I see
Have you left a seat for me?
Is that such a stretch of the imagination?
Hey little train! Wait for me!
I was held in chains but now I'm free
I'm hanging in there, don't you see
In this process of elimination
Hey little train! We are all jumping on
The train that goes to the Kingdom
We're happy, Ma, we're having fun
It's beyond my wildest expectation
Hey little train! We are all jumping on
The train that goes to the Kingdom
We're happy, Ma, we're having fun
And the train ain't even left the station
[Nick Cave - O'Children
Harry Potter i Insygnia Śmierci: Część I]
Dzień dooobry! ♥
W gorącą aurę za oknami przychodzę do Was z nowym rozdziałem. Minęły równo dwa miesiące od publikacji poprzedniego rozdziału. W międzyczasie miałam naukę do egzaminów i załatwianie dość ważnych spraw, które wisiały mi na głowie.
Co sądzicie o najnowszym rozdziale? Postarałam się, aby był on delikatnie dłuższy, by wynagrodzić Wam ten czas oczekiwania. W wordzie wyszło mi 14 stron, gdzie zazwyczaj publikuję w granicach 11 stron, także jestem z siebie całkiem zadowolona 🤗
Jest dla mnie niezwykle ważne powrócić do przeszłości Severusa. Podkreślić silną więź łączącą go z Eillien. Gdyby Elienn wciąż żyła, czym według Was by się zajmowała na co dzień? Jak wyglądałaby jej relacja z Severusem? Jestem ciekawa Waszych pomysłów.
Będzie mi bardzo miło móc przeczytać parę słów od Was w komentarzu 💕
Na moim drugim blogu: Hermiona i Severus - A kiedy przyjdzie czas, również pojawił się nowy, długo wyczekiwany rozdział. Wszyscy jesteście tam mile widziani ♥
Kolejny rozdział już niedługo, także uważnie wyczekujcie sowy! Do usłyszenia 😘
Ściskam,
Jazz ♥
P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.