Nadszedł luty, niosąc za sobą jeszcze większą ilość białego puchu. Utrzymujący się mróz, nieco zelżał, powodując, że przebywanie na zewnątrz było dość znośne, szczególnie iż była to upragniona i długo wyczekiwana wśród uczniów sobota z wypadem do Hogsmeade. Biedna Ginny musiała zostać w Skrzydle Szpitalnym, gdzie przebywała pod bacznym wzrokiem Madame Pomfrey. Na swoje nieszczęście, Ginny złamała nogę, pędząc dzień wcześniej po oblodzonym boisku do Quidditcha, tłumacząc się, że latanie na miotle pośród spadających płatków śniegu było jej skrytym marzeniem. Niestety na miotłę Ginny nawet nie zdążyła usiąść.
Niemal całą noc trwali przy Ginny, gdy jej kości zaczęły się zrastać po zażyciu Szkiele – Wzro. Jej ból najbardziej rozumiał Harry, który z całej trójki miał okazję zażyć paskudny eliksir, jeszcze na drugim roku, gdzie Gilderoy Lockhart nieudolnie próbował uleczyć jego złamaną rękę. W efekcie Harry, był bez kości w ramieniu i z wizją nieprzespanej całej nocy dzięki Szkielemu – Wzro, które według opowieści smakowało paskudnie, paląc w usta i gardło.
Ron przez większość czasu nieco z ukosa, niechętnie spoglądał, jak Harry co rusz zmieniał okład Ginny, aby chociaż tak przynieść jej ulgę. Hermiona uśmiechnęła się lekko pod nosem, w końcu chwytając Ronalda pod ramię i ciągnąc go ku wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego. Minęli gabinet Madame Pomfrey, która zasnęła w fotelu, a zapalona świeca rzucała mdłe światło na rozrzucone na biurku kartoteki uczniów.
Z duszą na ramieniu pchnęła drzwi, które niemiłosiernie zaskrzypiały. Zastygli w bezruchu przez chwilę nasłuchując, czy pielęgniarka nie zbudziła się ze snu, zmierzając ku nim, mając wysoko zadartą głowę. Odczekali chwilę, a gdy uderzyła ich cisza, wyszli na korytarz, ostrożnie zostawiając uchylone drzwi. Pochodnie rzucały mdłe światło na korytarz, oświetlając jedynie co poniektóre kontury ławek w poczekalni. Podeszli do okna, opierając się o kamienny parapet.
- Musisz się w końcu przyzwyczaić, że twój najlepszy przyjaciel spotyka się z twoją siostrą, Ron – zauważyła Hermiona, wciąż widząc nieco nadąsanego przyjaciela. Nawet w półmroku dostrzegła zaczerwienione uszy przyjaciela.
- To jest po prostu… dziwne.
- Co takiego?
- To jak latają wokół siebie, jak szepczą sobie do ucha – tu jeszcze bardziej się skrzywił, co spotkało się ze śmiechem Hermiony. - To nie jest takie śmieszne. To jest moja siostra.
- Znasz Harry’ego. Nigdy by nie skrzywdził Ginny. Od początku otoczył ją szczególną opieką. Po prostu… mają się ku sobie.
- Wiesz co Hermiono… - westchnął, obracając twarz ku niej. Wcisnął dłonie w kieszenie spodni, uważnie analizując jej twarz. - Dotarło do mnie, że Ginny nie jest już dzieckiem, że my też nie jesteśmy dziećmi. Jak o tym myślę, czuję jeszcze większą gotowość, aby pomóc Harry’emu, odnaleźć horkruksy. W końcu wiesz… nic już nie będzie jak kiedyś. Wkroczyliśmy do niepewnych i niespokojnych czasów. Nie ma dnia, aby coś nie miało miejsca, jak nie dziwne zniknięcie czarodziei, to morderstwo, jak nie morderstwo to ataki Śmierciożerców w biały dzień.
Spojrzała w niebieskie tęczówki Rona, nie zdając sobie sprawy, kiedy on tak naprawdę wydoroślał. Poczuła, że przez ostatnie miesiące znacząco odsunęła się od swoich przyjaciół, otaczając się własnymi problemami. Czuła, że w jakiś dziwny i pokręcony sposób ominęło ją tak wiele ważnych chwil, gdy ona dryfowała pośród własnej rzeczywistości. Jeszcze niedawno każdy dzień, spędzała w asyście Harry’ego i Rona, nie mogąc oderwać się od ich towarzystwa. Poczuła, jakby zatraciła się w otchłani bezsensowności, nie mogąc sobie przypomnieć co tak naprawdę, oderwało ją od przyjaciół, usuwając kilka ostatnich miesięcy życia.
- Razem do samego końca, prawda?
Uśmiechnęła się na te słowa. Oparła głowę na ramieniu Rona, przymykając powieki. Miał rację. Co by się nie działo, musieli trwać razem. Nawet jeśli niosło to za sobą kłamstwo, popychane większym kłamstwem i brnięcie po omacku w tej bezkresnej bezradności. Robisz to dla ich bezpieczeństwa, szepnął jakiś paskudny głosik w jej głowie, a ona niestety... musiała się z nim zgodzić.
- Coś mnie ominęło?
Oboje podskoczyli, słysząc głos Harry’ego. Stanął obok nich, wpatrując się ciemne niebo. Jak wiele słyszał z ich rozmowy, tego nie była pewna. Zapewne i tak Harry, gdzieś tam w środku czuł na sobie nieco niepewny wzrok Rona, za każdym razem, gdy otaczał Ginny opiekuńczo ramieniem. Cóż mógł poradzić. Zakochał się w rudowłosej, a chodzący i nieco nadąsany Ron, wydawał się czasem zabawny. Typowy nadopiekuńczy, starszy brat.
- Tak tylko rozmawiamy. O wszystkim i o niczym – odpowiedziała Hermiona, posyłając mu lekki uśmiech. - Jak Ginny?
- W końcu zasnęła – powiedział, poprawiając na nosie szkiełka.
- Biedna, musi się strasznie męczyć – spojrzała z bólem w stronę drzwi do Skrzydła Szpitalnego. - Nie da się jakoś przyspieszyć tego procesu?
- Niestety – pokręcił głową, przypominając sobie, jak sam niegdyś leżał w tej sali, zwijając się z bólu, po zażyciu paskudnego eliksiru. Na samą myśl tamtej nocy, Harry poczuł straszny ból w żołądku. - Najgorsze już za nią. Do rana powinno być już lepiej. Obiecałem Ginny, że dostanie całą torbę słodyczy z Miodowego Królestwa.
- Madame Pomfrey wspominała, kiedy ją wypuści? - zapytał Ron, wciągając do płuc rześkie powietrze.
- W niedzielne przedpołudnie możemy ją odebrać. To co, zbieramy się? Ginny powinna spać już do rana. Zresztą… - pokręcił nosem, patrząc w stronę drzwi do Skrzydła Szpitalnego. - Madame Pomfrey kazała nam już wracać do siebie.
- W końcu zbudziła się księżniczka – zażartował Ron. - To, co Hermiono, odprowadzimy cię. Nie będziesz chodzić sama o tej porze.
Kiwnęła z wdzięcznością głową. W sumie nie był to taki zły pomysł. Przez ostatnie wydarzenia nie uśmiechało się jej wracać samej do swoich komnat, jeszcze o tak późnej porze. Ruszyli wolnym krokiem w kierunku schodów, każde pogrążone we własnych myślach. Cisza, jaka panowała w murach zamku, była błoga, a jednocześnie nieco przerażająca, przez co Hermiona, co rusz obracała się za siebie. Zdecydowanie jej wyobraźnia zaczęła płatać jej figle.
- Coś nie tak? - zapytał Ron, gdy ta nagle podskoczyła, o mało co, nie spadając ze schodów. W porę Ron, chwycił ją za łokieć, chroniąc przed upadkiem. Uważnie się jej przyjrzał, marszcząc piegowaty nos.
- Nie, nic… - mruknęła, oglądając się ostatni raz za siebie.
Nie była już niczego taka pewna. Nie wiedziała, czy rzeczywiście ktoś nie stał na szczycie schodów z kapturem zakrywającym twarz, czy była to tylko jej wybujała wyobraźnia. Bo gdy już maszerowała korytarzem i obróciła się za siebie ostatni raz, u szczytu schodów nie było nikogo. Z nieco bijącym sercem, zacisnęła dłoń na ramieniu Rona. Spojrzał na nią nieco pytająco, jednak nie wytrącił jej delikatnej dłoni. Sam obrócił się za siebie, skanując wzrokiem korytarz. Oprócz opustoszałych portretów nie było tam niczego, co mogłoby wzbudzić większy niepokój.
- Zaczekamy, jak wejdziesz do środka.
Nawet nie zorientowała się, kiedy znaleźli się pod jej komnatami. Na korytarzach panował półmrok, a pochodnie dawały jedynie mętne światło, oświetlając opustoszałe mury zamku. Machnięciem różdżki ściągnęła zaklęcie ochronne, wchodząc do swoich kwater. Stanęła w progu drzwi, a świece ustawione na stoliku, zapaliły się samoczynnie, oświetlając salon przyjemnym dla oka blaskiem.
- Chcecie zostać na noc? I tak niedługo wyruszamy do Hogsmeade.
Spojrzała na nich, uśmiechając się lekko. Nie miałaby serca wysyłać ich do Wieży Gryffindoru, gdzie mieliby do pokonania aż siedem pięter, ciągnącymi się w nieskończoność schodami. Chociaż jakiś głosik w jej głowie podpowiadał jej, że bardziej obawiała się wysyłać ich samych w drogę powrotną. Mimo iż był to Harry i Ron, którzy nie raz i nie dwa, włóczyli się nocami po ciemnych korytarzach zamku.
- Która to godzina? - Harry podwinął rękaw bluzy. - Dochodzi czwarta.
- Śmiało, mam dużo miejsca – wskazała dłonią na salon.
- Trzymaj mnie z dala od Krzywołapa – powiedział pół żartem, pół serio Ron, wchodząc do środka. Harry nie zastanawiał się długo, po chwili i on wszedł, zrzucając z nóg buty. Poczuła niemałą ulgę, mając ich blisko siebie.
Zanim zamknęła za nimi drzwi, wyjrzała raz jeszcze na korytarz, rozglądając się raz w lewo raz w prawo. Czuła, że naprawdę zaczyna popadać w paranoje. Stała tak chwilę bezruchu, nasłuchując samej do końca nie wiedząc czego. Cisza, jaka panowała była iście paraliżująca. Czuła, jak wzdłuż kręgosłupa przeleciały dziwne, nieco, niepokojące dreszcze. Przetarła dłonią zmęczoną twarz. Sen zdecydowanie był jej potrzebny, którego ostatnimi czasy nie miała pod dostatkiem. Ciągłe chodzenie na szpilkach, obracanie się co chwila za siebie, powodowało w niej ogólne rozdrażnienie i niepokój.
Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie teraz.
***
Obudzili się dość późno, omijając sobotnie śniadanie. Hermiona ledwo zamknęła oczy, mając dziwną misję czuwania nad swoimi przyjaciółmi i Krzywołapem, który spał na jej łóżku, nie przejmując się gośćmi w kwaterach. Gdy tylko Morfeusz, próbował porwać ją w swe sidła, czuła, jak dryfowała nad Malfoy Manor, przeżywając na nowo spotkanie z Lordem Voldemortem. Wszystkie obrazy przewijały się przed jej oczyma z istną dokładnością, powodując trudny do opisania lęk. Kolejny raz czuła, jak strach przejął nad nią kontrolę, nie pozwalając spokojnie i racjonalnie myśleć.
- Spotkamy się przy wejściu do Wielkiej Sali?
Zamrugała oczyma, wracając do rzeczywistości. Harry z Ronem włożyli buty, będąc gotowymi do wyjścia. Potrząsnęła głową, odrzucając obraz obślizgłej twarzy Voldemorta sprzed swoich oczu. Czuła, jakby coraz ciężej było jej utrzymać się na powierzchni, będąc zbyt pochłoniętą wizjami przeszłości, które usilnie trzymały ją w swoich ramionach. Harry położył dłoń na klamce, chrząkając głośno. Znów jej oczy zaszły mgłą, porywając świadomość w odległe krainy.
- Musimy wziąć kurtki. Widzimy się za kilka minut. W porządku?
- Jasne, za chwilę się zbieram.
Kiwnęli głową, wychodząc z komnat. Zanim Harry zamknął za sobą drzwi, mogła zauważyć, jak zmrużył oczy, analizując jej twarz. Martwił się o nią. Tego była pewna. Musiała się trzymać w ryzach rozsądku, nie pozwalając, by Harry i Ron zaczęli cokolwiek podejrzewać. Raczej przez myśl im by nie przeszło, że ich przyjaciółka stała twarzą w twarz z najbardziej szaleńczym czarodziejem ich czasów. Cokolwiek nie chodziło im po głowach, musiało zostać zduszone, nie pozwalając, by zaczęli pytać i analizować dziwne zachowanie Hermiony. Tego byłoby już za wiele.
- Weź się w garść – mruknęła do samej siebie, zarzucając na ramiona kurtkę.
Założyła na głowę puchatą czapkę i owinęła się dość solidnie szalikiem, wiedząc, że przejście do Hogsmeade zająć im może trochę czasu, a za nic nie miała w planach, aby się rozchorować. Ciąganie nosem, było jej najmniej teraz potrzebne.
Po korytarzach biegali uczniowie, podekscytowani sobotnim wypadem do Hogsmeade. Zauważyła schodzącego po schodach Seamusa, który pomachał wesoło w jej stronę, uśmiechając się ciepło. Po chwili dołączył do niego Dean Thomas. Rzuciła okiem na oddalającą się sylwetkę Seamusa, przypominając sobie, jak jeszcze niedawno udawała jego dziewczynę, chroniąc go przed obślizgłymi mackami Lavender Brown. Uśmiechnęła się pod nosem, na wspomnienie tamtych dni. Czuła, jak byłoby to dekadę temu, jak tamte beztroskie dni, były tylko odległym wspomnieniem. Wirując we własnym świecie, nieoczekiwanie poczuła, jak ktoś uderzył ją mocno w bark. Straciła równowagę, padając boleśnie na posadzkę.
- Brudna szlama.
Gregory Goyle stał nad nią z rękami wciśniętymi w kieszenie spodni. Jego wzrok był lodowaty, nieposiadający iskierek ciepła. Szczękę miał dość mocno zaciśniętą, przez co kilka mięśni na jego twarzy aż drżało niebezpiecznie. Prychnął pod nosem i splunął tuż obok jej dłoni. Słysząc głośne śmiechy uczniów, zbiegających po schodach, jak gdyby nic odszedł, mieszając się z tłumem.
Hermiona wpatrywała się tępo w posadzkę, nie wiedząc do końca, co miało przed chwilą miejsce. Była niczym w transie, nie mając w sobie odwagi, aby odpowiedzieć, czy bronić się przed nagłym atakiem Ślizgona. Zauważyła kątem oka, jak kilka osób zaczęło szeptać o niej, wskazując bezwstydnie palcem w jej kierunku. Czuła, jak żołądek zacisnął się boleśnie, a policzki oblały się zażenowanym rumieńcem.
Z duszą na ramieniu, ucieszyła się, że Harry i Ron w końcu się zjawili. Jeden z nich chwycił ją pod ramię, ciągnąc w górę. Przygryzła wargę, starając się nie rozpłakać i nie wtulić się w tak dobrze znane jej ramiona. Skąd ten nagły brak woli walki? Kompletny paraliż całego ciała? Jeszcze niedawno czuła, dziwną do opisania radość, gdy zaatakowała w łaziance chłopców Goyle'a Sectumsemprą, chroniąc siebie i Harry’ego przed nieobliczalnym Ślizgonem. Stosunkowo niedawno, przerażająca ekscytacja, oblała całe jej ciało, od palców, aż po sam czubek głowy, gdy praktykowała z profesor Torres nowe zaklęcie w opustoszałej mugolskiej hali, czy to, jak walczyła z boginem.
- Wszystko w porządku Granger?
To zdecydowanie nie był głos Harry’ego ani Rona. Poderwała głowę spotykając się ze stalowymi tęczówkami Malfoya. Uważnie analizował jej twarz, mając lekko przekrzywioną głowę. Wyglądał zupełnie jak Severus, który szukał na jej ciele zadrapań czy siniaków. Intensywność spojrzenia Ślizgona była dość dziwna, a jednocześnie znajoma, jakby już nie raz obdarzał ją tym spojrzeniem.
- W głowę się uderzyłaś? Odpowiedź coś – no tak, ten arogancki i nieco władczy ton, wciąż mu towarzyszył. Przeczesał palcami platynowe włosy, rozglądając się wokół. - Ogłuchłaś Granger?
- Nic mi nie jest – wybąkała w końcu, krzyżując bezradnie ręce na piersi.
- Goyle to idiota. Ten pusty móżdżek z napompowanymi bicepsami, jeszcze nie odreagował, po tym, jak potraktowałaś go w gabinecie profesor Torres. Uderzyłaś w czuły punkt, Granger.
- Przecież Goyle to twój przyjaciel.
Na te słowa Malfoy wywrócił oczyma, prychając pod nosem. Wcisnął dłonie w kieszenie kurtki, robiąc krok w jej stronę. Jego stalowe spojrzenie nieco złagodniało. Opuścił barki lekko w dół, rozluźniając się odrobinę.
- Zignoruj Goyle’a. Szuka sposobu, aby cię sprowokować.
- I ty, Draco Malfoy dajesz mi radę? - prychnęła, łaskawością chłopaka. - Upadłeś zbyt nisko, Malfoy. Jesteś tuż przy poziomie szlamy. To niebezpieczne wśród czystokrwistych, prawda? Zawsze można się pobrudzić.
- Granger - syknął, stawiając jeszcze jeden krok w jej kierunku. Jego ciepły oddech, otulił jej policzek, a niezwykle przyjemne i intensywne perfumy, podrażniły jej nozdrza. Draco Malfoy, chodząca reklama wszystkiego, co najdroższe, prychnęła w myślach. - Już raz ci to mówiłem. Bądź ostrożna.
Przez moment, który trwał dość krótko, coś błysnęło w oczach Ślizgona. W stalowych tęczówkach zmalowało się coś na kształt trudnej do opisania prośby lub sądząc po postawie Ślizgona, co mogło być bardziej realne, zawieruszył się tam rozkaz. Wyglądał, jakby bił się ze swoimi myślami, a Hermiona miała przeświadczenie, jakby próbował coś jeszcze powiedzieć, nim na dobre, nie zacisnął ust w cienką linię. Wyprostował barki, przeczesał platynowe włosy i jak gdyby nic, nałożył na swą twarz maskę oziębłego dupka. Obrócił się na pięcie i odszedł, kierując się do wyjścia. A Hermiona stała tak w bezruchu parę minut, próbując zrozumieć, co do cholery miało miejsce.
- W końcu Hogsmeade!
Niemal podskoczyła na głos Ronalda. Zjawili się nie wiadomo kiedy, mając na sobie ciepłe kurtki, a spod wysoko założonych szalików, ledwo dało się zauważyć wystające nosy. Widocznie nie wpadli na Malfoya, gdyż już by ją dawno obrzucili pytaniami, co robił i czego chciał ich największy wróg. Pociągnęli ją za ramię, zmierzając ku wyjściu. Zegar wybił jedenastą, a ona na sam dźwięk, rozchodzącego się nad nimi dzwonu, podskoczyła, obracając się za siebie.
- Wszystko w porządku? - zapytał Harry, widząc jej blada twarz. - Wyglądasz, jakbyś ducha zauważyła.
- Jakbyś zgadł, Harry. Właśnie Prawie Bezgłowy Nick gdzieś pędzi – wskazała dłonią, na mleczną poświatę rezydenta wieży Gryffindoru, który zniknął, przenikając przez kamienną ścianę. Harry zmarszczył nieco brwi, jednak już nic więcej nie powiedział.
Na dziedzińcu uczniowie gromadzili się już w małych grupach, rozmawiając i śmiejąc się wesoło. Spadający z nieba śnieg, mienił się przyjemnym dla oka blaskiem, nim nie opadł na ziemię, znikając wśród białego puchu. Argus Filch chodził nieco poddenerwowany, mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem, a pani Norris, siedziała na ośnieżonym murku, pierwszy raz, odstępując swojego pana na krok. Widocznie, bieganie za Filchem, pośród białego puchu, nie należało do jej szczytu marzeń.
Hermiona zauważyła gdzieś w oddali postawną sylwetkę Goyle’a. Rozmawiał z Zabinim śmiejąc się zuchwale na całe gardło, a gdy tylko obejrzał się za siebie, ich spojrzenia się spotkały. Na jego głupiej twarzy, pojawił się wredny uśmieszek, któremu zawtórował również Blaise Zabini, prychając lekceważąco pod nosem. Dopiero wtedy, Hermiona poczuła dziwny, trudny do opisania dreszcz. Coś spłynęło kaskadami po całym jej ciele, zaciskając dziwne obręcze na jej drobnych ramionach. Wciągnęła do płuc rześkie powietrze, ściskając palce na różdżce.
I wszystko było jasne. Uczucie, które było uśpione przez ostatnie dnie, zbudziło się, oblewając ją przyjemnym dreszczem, o którym zdążyła już zapomnieć. Niczym narkotyk, ekscytacja, zaczęła kąsać każdy skrawek jej duszy, a ciemna strona, o której nie miała pojęcia, że w niej istnieje, jakby zbudziła się na nowo, żądając więcej, niczym wygłodniały łowca. Uśmiechnęła się pod nosem, przekrzywiając głowę lekko w bok, a zdziwiony jej nagłą postawą Goyle odwrócił wzrok.
W jej umyśle zawieruszyła się myśl, skąd tak nagle i niespodziewanie pojawiło się te zapomniane uczucie. Gdyby tylko posiadała je w Malfoy Manor, czy mogłaby teraz stać ze swoimi przyjaciółmi na dziedzińcu? Czy może strach, który przejął nad nią kontrolę, pozwolił jej przeżyć? Czyżby zbyt wybujała wyobraźnia i wola walki, którą posiadała teraz, zapędziłyby ją w pusty róg, stawiając na przegranej pozycji przed obliczem Voldemorta? Nie znała odpowiedzi na żadne z pytań, ale wiedziała jedno — cokolwiek nie zrobiła w Malfoy Manor, sprawiło, iż nie spadł jej włos z głowy. Nie stało się jej nic ani Severusowi, a to było najważniejsze. Hermiona nigdy nie wierzyła w dziwne przypadki czy losy, rzucane przez przeznaczenie. Jednak ten jeden, jedyny raz, poczuła, że stało się coś, co ciężko racjonalnie wyjaśnić sprawiając, że los przybrał taki, a nie inny obrót wydarzeń. Chyba dzięki niemu, wciąż była żywa.
Z głową w chmurach dalej wędrowała wzrokiem po dziedzińcu. Wśród uczniów Domu Lwa zauważyła Malfoya. Stał nieco z boku, rozmawiając z jakąś Ślizgonką. Zmrużyła delikatnie oczy, próbując zrozumieć, co jeszcze niedawno miało miejsce przy wejściu do Wielkiej Sali, ale żadne normalne wyjaśnienie nie przyszło jej do głowy. Jedynym sensownym wyjściem było to, że zapewne Malfoy uderzył się w głowę, stając się dość miłym dla czarodziei niższego szczeblu. Innej opcji nawet nie brała pod uwagę.
- Spójrzcie tylko – odezwał się nagle Ron, wskazując przed siebie palcem. - Nie ma młodszych roczników.
Spojrzała w lewo, potem w prawo. Ron miał rację. W grupach ustawieni byli jedynie uczniowie starszych klas, a twarze młodszych uczniów dostrzegła jedynie w oknach, smętnie przyciskając nosy do szyb. Harry niczego sobie oddalił się do stojącego przy Hagridzie profesora Flitwicka. Rozmawiał z nimi o czymś zawzięcie, by na sam koniec uścisnąć w przyjaznym geście wielką dłoń Hagrida. Powrócił do przyjaciół, wciskając zmarznięte dłonie w kieszenie kurtki.
- Ze względu na ostatnie wydarzenia w Londynie wypad do Hogsmeade mogą odbyć tylko uczniowie klas szóstych i siódmych.
- Kto tak zdecydował? - zapytała Hermiona.
- Dumbledore.
- Może to i lepiej – podsumował Ron.
- Nawet jest więcej opiekunów, spójrzcie.
Harry wskazał na wychodzących z gmachu zamku, grupę profesorów. Wśród nich nie znalazł się nikt inny niż profesor Snape i profesor Torres, którzy nie wyglądali na zadowolonych, spędzając kilka najbliższych godzin poza ciepłymi murami Hogwartu. Hermiona jedynie przez sekundę obdarzyła Severusa krótkim spojrzeniem, zanim ruszyła za grupą do wioski Hogsmeade. Poczuła delikatne ciepło w okolicy serca, mając świadomość, że Severus będzie gdzieś blisko niej.
Minął tydzień odkąd, została wezwana pierwszy i ostatni raz przez Voldemorta. Podświadomie liczyła, że szalony czarnoksiężnik nie będzie chciał ponownie jej widzieć w murach Malfoy Manor. Hermiona miała jakieś dziwne przeświadczenie, że przez ostatni tydzień było zbyt spokojnie. Liczyła, tylko żeby ta cisza, nie okazała się ciszą przed burzą. Kto wie, co ten szaleniec Voldemort mógłby zarządzić. Na samą myśl, czuła nieprzyjemny ścisk w żołądku.
- Nie wiadomo co przyniesie przyszłość, spędźmy ten jedyny dzień bez zamartwiania się o nic. Co wy na to? - zaproponował Harry, przekraczając mury Hogsmeade. - Po prostu bądźmy zwykłymi nastolatkami.
Może i Harry miał trochę racji? Może taki sobotni wypad, pomoże im okiełznać myśli i przygotować się solidniej na zbliżające się dni? Przez ostatni czas cała ich trójka wzięła na swoje barki zbyt wiele. Próba zrozumienia czym mogą być horkruksy, o których Harry dowiedział się od Dumbledore’a, nagła śmierć rodziców Hermiony, atak Śmierciożerców na ulicę Pokątną, porwanie Ollivandera i zniszczenie mostu Millenium Bridge. Już nie wspominając, z czym Hermionie przystało się zmierzyć, ale o tym Harry i Ron już nie mogli się dowiedzieć. Spojrzała kątem oka, jak chłopacy przycisnęli nosy do szyby Miodowego Królestwa. Myśl, że okłamuje ich, że ukrywa przed nimi tak wiele, sprawiły, że nagle poczuła okropny ból głowy, dreszcz wyrzutów sumienia, który przeszedł przez cały jej kręgosłup. Nie mogą się dowiedzieć, musisz ich chronić, upomniał ją jakiś głosik w jej głowie, a ona niestety… musiała się z nim zgodzić. Czym prędzej potrząsnęła głową, odpychając od siebie nieprzyjemne myśli.
- Znajdźmy jakiś wolny stolik w Pubie Pod Trzema Miotłami – powiedziała Hermiona otaczając Harry’ego i Rona ramieniem. - Mimo wszystko tam zawsze są tłumy – zauważyła słusznie.
W drzwiach minęli się z wychodzącymi starszymi czarownicami. Udało się im znaleźć wolny stolik pod oknem, którego widok rozprzestrzeniał się na zaśnieżone Hogsmeade. Krajobraz wyglądał niczym z bajki, a prószący z nieba biały puch, utwierdzał Hermionę w przekonaniu, że tu naprawdę jest przepięknie. Ron przyniósł trzy kufle z przepysznym kremowym piwem. Stuknęli się nimi, wylewając odrobinę puszystej pianki na stolik, a po lokalu rozniósł się ich wesoły śmiech.
***
Krążyli między uliczkami, trzymając w dłoniach wypchane po same brzegi papierowe torby pełne najróżniejszych słodyczy z Miodowego Królestwa. Nawet Hermiona skusiła się na małą porcję łakoci, stwierdzając, że tak dawno nie dane jej było poczuć się beztrosko. Musiała się przyznać, że brakowało jej tej chwili swobody. I to chyba nie tylko jej, Harry z Ronem również wyglądali na lekko wyluzowanych nie zaprzątając swych głów ostatnimi zdarzeniami. Niespodziewanie Hermiona zatrzymała się w połowie kroku.
- Harry ma rację, bądźmy dziś zwykłymi nastolatkami, zróbmy coś szalonego – zaśmiała się na głos, dziwiąc się samej sobie, skąd naszła ją taka ochota na łamanie szkolnego regulaminu.
- Co proponujesz? - zapytał ciekawskim tonem Ron.
- Weźmy te słodycze, kupmy dodatkowe kremowe piwo w butelkach i teleportujemy się do mojego domu w Londynie. Nigdy tam nie byliście, prawda?
- Myślisz, że to dobry pomysł? - Harry podrapał się po głowie. - Zważając na ostatnie wydarzenia...
- Mój dom jest pod potężnym zaklęciem ochronnym, nic nam nie będzie.
Przecież nie mogła im powiedzieć prawdy, że to Severus osobiście nałożył bariery ochronne na jej dom rodziny. Jako mieszkanka, mogła się tam spokojnie teleportować, znosząc jedynie, niektóre blokady, gdzie reszta, którą nałożył Severus zostanie nienaruszona, wciąż chroniąc go niepojętą dla niej siłą.
Ta myśl, że mogłaby ponownie się znaleźć w domu, w którym się wychowała, sprawiła, że przyjemne ciepło rozpłynęło się w okolicy jej serca. Chyba powinna częściej myśleć o rodzinnym domu, który przecież zawsze był jej schronieniem. Spojrzała na Harry’ego i Rona, którzy wymienili między sobą znaczące spojrzenie.
- Co, jeśli będziemy mieć kłopoty?
- Daj spokój Harry – machnęła ręką. - Biorę wszystko na siebie.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z Panią Prefekt Naczelną? - zaśmiał się Ron.
Hermiona jedynie uśmiechnęła się nieco niewinnie, biorąc ich pod ramię i kierując się do Miodowego Królestwa. Zdecydowanie odwiedzenie rodzinnych stron, będzie tym, czego potrzebowała. Bała się jedynie, że wspomnienia przeszłości zbyt nią ogarną, nie potrafiąc spokojnie i racjonalnie myśleć. W końcu będzie przy niej Ron i Harry, nie zostanie sama z bolesnymi wspomnieniami przeszłości. Poradzisz sobie, jesteś bystrą wiedźmą, usłyszała pokrzepiający głosik w swojej głowie.
Obładowani dodatkowymi zakupami, skierowali się w okolice Wrzeszczącej Chaty, wiedząc, że to miejsce nie było zbyt popularne wśród uczniów Hogwartu. Harry rozejrzał się kilkakrotnie wokół, upewniając się, że nikt wścibski nie postanowił ich śledzić i wyciągnął z kieszeni kurtki połyskujący materiał. Rozłożył Pelerynę Niewidkę, spoglądając na nią, a to na Hermionę i Rona.
- Musimy się zmieścić.
- Mieściliśmy się pod nią jakieś kilka lat temu – zaśmiał się Ron. - Dobra, ale nie depcz mnie Harry! - dodał, posyłając przyjacielowi sójkę w bok.
Nad ich głowami znalazł się przyjemnie połyskujący materiał. Ich nogi były zakryte jedynie do kolan, przez co musieli wyglądać niedorzecznie. Jednak Harry się uparł, by Peleryna Niewidka służyła im i tym razem. Hermiona pomyślała, że jej ciemnowłosy przyjaciel, naprawdę lubił z niej korzystać, nosząc ją chyba zawsze przy sobie.
- Lepiej zamknijcie oczy – poradziła im, chwytając ich pod ramię. - Gotowi?
- Niezbyt… - mruknął Ron.
- Może zrezygn…
Jednak Harry już nie zdążył dokończyć. Magiczny wir porwał ich w ciemną otchłań. Zniknęli z charakterystycznym pyknięciem. Padli na kolana, jeden na drugiego, w samym środku białego puchu. Ron wykrzywił się, czując łokieć Harry’ego wbijającego się w jego żebra, a Hermiona pisnęła, czując, jak jej włosy Harry przytrzasnął dłonią. Gracji to nie posiadali za nic. Powstali, otrzepując kolana ze śniegu. Wylądowali w ogrodzie państwa Granger, a chłopcy wpatrywali się w brązową elewację budynku. Ogród porośnięty był drzewami i krzewami, które o tej porze roku, były pod grubą warstwą białego puchu. Hermiona wyciągnęła różdżkę, szepcząc pod nosem nieznaną dla chłopców formułkę, ściągając jedną z warstw zaklęcia ochronnego. Ponownie uniosła różdżkę, tym razem mówiąc głośno i wyraźnie: Cave Inimicum. Wyglądała, jakby robiła nacięcia w powietrzu, krążąc raz w lewo raz w prawo po ogrodzie.
- Co to za zaklęcie? - zapytał Harry.
- Zaklęcie ochronne, ostrzegające przed zbliżającymi się wrogami, lub innymi osobami – wytłumaczyła, opuszczając różdżkę. - Z łaciny oznacza, uważaj na wroga.
- Skąd ty znasz takie zaklęcia? - Ron podrapał się po głowie, zastanawiając się, czy przypadkiem nie opuścił jakichś zajęć z zaklęć. Spojrzał na Harry’ego, ale ten jedynie wzruszył ramionami.
- Znalazłam je w podręczniku Zaklęć dla zaawansowanych, który z nieznanych mi przyczyn został wycofany, jakieś kilkanaście lat temu. Dziwie się, bo zaklęcie jak te, powinni znać już najmłodsi uczniowie.
- Może podręcznik został wycofany z jakiegoś powodu? - zapytał Ron, jednak szybko został obdarzony ostrym spojrzeniem Hermiony. No tak, panna Granger nigdy się nie myliła. - Więc… wchodzimy? Zimno jest.
- Zaczekaj!
Złapała go za bark, cofając. Wyciągnęła różdżkę przed siebie, zbliżając się do drzwi. Przekręciła gałkę, która nie zaprotestowała. Wyziębiony dom uderzył ją w nos i policzki.
- Homenum revelio – wypowiedziała głośno i wyraźnie formułkę zaklęcia. Z jej różdżki nie wyleciały żadne iskry ani światło. Stała, wpatrując się w głębię domu i nasłuchując, mając przymknięte oczy. Po dłużej chwili, gdy jej różdżka lekko zadrżała w dłoni, opuściła ją w dół, obracając się za siebie. - Witajcie w moim domu. - pchnęła szerzej drzwi zapraszając ich do środka
- A to zaklęcie? - zapytał tym razem Ron, zamykając za nimi drzwi.
- Wykrywa obecność ludzi w najbliższym otoczeniu – wyjaśniła, robiąc krok naprzód.
- Hermiona chyba musi spisać nam te wszystkie zaklęcia – mruknął Ron do Harry’ego. - Dnia bez niej nie przeżyjemy – dodał na koniec, widząc delikatny uśmiech na twarzy Harry’ego. Widocznie zielonooki pomyślał o tym samym.
Jakże było tam pusto i przeraźliwie cicho. Przez małą sekundę liczyła, że zobaczy swoją mamę krzątającą się po salonie, a tatę ujrzy siedzącego w ulubionym fotelu z Krzywołapem na kolanach. Przeraźliwy ból ścisnął ją za serce, gdy stanęła na środku salonu. Czuła, że do oczu napłynęły łzy. Było tam tak pusto, bez wesołego śmiechu mamy, bez zapachu szarlotki rozchodzącego się po całym domu i bez kanału sportowego, którego namiętnie oglądał jej tata. Podeszła do ulubionego fotela taty, przejeżdżając dłonią po zakurzonym obiciu. Poczuła, jak ktoś złapał ją za dłoń. Odwróciła wzrok, wpatrując się w zielone oczy Harry’ego. Wyglądał, jakby chciał jej przekazać, wiem, co czujesz. Uśmiechnął się nieco pocieszająco w jej stronę, podając jej chusteczkę. Z wdzięcznością ją przyjęła, niezdarnie pociągając nosem.
- Incendio.
Oboje obejrzeli się za siebie, spoglądając na Rona, który rozpalił ogień w kominku. Ten jedynie wzruszył ramionami, drapiąc się po lekko zaczerwienionym policzku. Bąknął jeszcze pod nosem: też znam parę zaklęć.
Zgarnęli poduszki z sofy i ułożyli je przed kominkiem, wyciągając słodycze, które udało im się kupić. Siedzieli, zapychając się łakociami i popijając kremowe piwo. A ta beztroska chwila pomiędzy nimi, była tak delikatna i prawdziwa, że już zapomnieli, jak mogą się czuć zwykli nastolatkowie. Hermiona spojrzała w stronę kuchni, w której spędziła czas z Severusem, jak przygotowywali wspólnie śniadanie, jak siedziała na blacie kuchennym, a ten składał pocałunki na jej szyi. Zarumieniona na samą myśl tamtych chwil, czym prędzej przeniosła spojrzenie na buchający ogień w kominku, starając się przywrócić do porządku. Liczyła jedynie, że Severus nie dowie się, gdzie tam naprawdę się zjawiła. Gdyby tylko wiedział, że opuściła Hogsmeade, bez informowania nikogo, miałaby niezłe tarapaty.
- O czym myślisz Harry? - zapytała zielonookiego, który siedział nieco małomówny od jakiegoś czasu. Ten spojrzał na nią niepewnie, wzruszając ramionami.
- Nieważne, to nic takiego...
- No dajesz stary – powiedział Ron, otwierając kolejną paczkę fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta.
- Mieliśmy dziś odpuścić, ten jeden raz...
- Może tak naprawdę nie możemy niczego odpuścić, Harry – powiedziała Hermiona. - Wszystko się ciągnie za nami, czy tego chcemy, czy nie. Możemy udawać, że wszystko jest w porządku, możemy pić kremowe piwo i zachowywać się, jakbyśmy byli tylko zwykłymi uczniami, a naszym największym problemem jest Troll z eliksirów.
- Hermiona ma rację – zauważył Ron. - Nie wiem jak wy… jest super, spędzamy razem czas, robimy coś innego, ale ja cały czas myślę o ostatnich wydarzeniach. Ten dziwny atak na Katie Bell, nagłe zniknięcie profesor McGonagall i zastąpienie jej kobietą, o której nikt nie słyszał. Atak na ulicę Pokątną, Londyn… bylibyśmy głupcami, gdybyśmy udawali, że nic nie miało miejsca. Więc Harry? - poklepał przyjaciela po ramieniu. - Co cię trapi?
Harry przelał resztkę kremowego piwa, odkładając pustą butelkę na podłogę. Jego wzrok powędrował na płomienie w kominku. Hermionie chyba się zdawało, że wargi jej przyjaciela ułożyły się na kształt słowa Syriusz. Nagle poczuła okropny ścisk w żołądku. Biedny Harry. Musi być mu cholernie ciężko, po śmierci Blacka. Zielonooki podrapał się po skroni, delikatnie, by nikt nie zauważył, usuwając pojedynczą łzę, która się tam zawieruszyła. Chrząknął, oczyszczając gardło.
- Czuję na sobie niewidzialną presję czasu. Wciąż jestem w punkcie wyjścia. Nadal nie wiem czym mogą być te cholerne horkruksy. Mam jakieś chore przeświadczenie, że czasu jest coraz mniej.
- A czułeś coś ostatnio? Masz wciąż połączenie z nim? - zapytał Ron.
- Jakoś tydzień temu, miałem straszny ból głowy. Ten sam co zazwyczaj mi towarzyszy, jakby miało mi rozerwać czaszkę. Voldemort on… on był podekscytowany czymś. Nie wiem czym. Nigdy czegoś takiego nie czułem i właśnie to mnie niepokoi. Czuję, że coś wisi w powietrzu, tylko nie wiem co...
Z każdym słowem Harry’ego, Hermiona czuła, jak spada przez ciemną otchłań oceanu. Czyżby jej przyjaciel dokładnie odczytał emocje czarnoksiężnika, z dnia, kiedy ona była w Malfoy Manor? Czy Harry wie, że była tam? Supeł w żołądku zacisnął się boleśnie. Czym Voldemort mógł być, aż tak podekscytowany? Jej pojawianiem się w Malfoy Manor? Czy może tym, w jaki sposób odepchnęła go ze swojego umysłu? Jak wiele Harry mógł wiedzieć?
- Działo się coś jeszcze? – zapytał Ron.
- Nie… nie sądzę. Tylko...
- Tylko co? - wyrwała się Hermiona.
- Mam jakieś przeczucie, jakby Voldemort czekał na coś...
Poczuła, jak po jej kręgosłupie spłynął zimny dreszcz. W jej umyśle dudniły słowa zielonookiego, odbijając się echem od podświadomości. Jakby była we śnie, mogąc ujrzeć, przewijające się jej przed oczyma obrazy z Malfoy Manor, jak leżała na zimnej posadzce, jak wokół niej krążyła wygłodniała Nagini, jak Voldemort wbił w jej szyję paznokcie, albo to, jak wyszeptał jej do ucha, że jeszcze się spotkają. Jeśli Harry miał dobre przeczucie, jeśli doskonale odczytał emocje Voldemorta, to mógł oznaczać jedno. Czekał tylko na nią.
- Chyba powinniśmy wracać – odezwał się Ron, gdy za oknem czaiła się ciemność. Zdało się ujrzeć mdłe światła latarni przy skraju ulicy i parę jarzeniówek w oknach sąsiadów.
- Nie sądziłem, że czas tutaj szybko nam zleci – powiedział Harry, patrząc na swój zegarek. - Hermiono dobrze się czujesz? Jesteś jakaś małomówna.
- Tak, tak… - uśmiechnęła się delikatnie. - Jestem po prostu zmęczona, nie spałam dziś za dobrze.
- Mam nadzieję, że nikt nie zauważył naszego zniknięcia – Harry podrapał się po głowie. - Problemy są nam teraz niepotrzebne. Ej Ron – krzyknął. - Przestań wyjadać słodycze i zostaw coś dla Ginny.
- Ostatni – burknął, upychając do ust czekoladową żabę, nim Harry nie wyrwał mu papierowej torby.
Hermiona uprzątnęła machnięciem różdżki cały bałagan, ponownie sprawiając, że salon państwa Granger stał się opustoszały. Ugasiła rozgrzany kominek, wypowiedziała lumos, gdzie na końcu różdżki pojawiło się małe światełko, oświetlając pokryty mrokiem salon.
- Zanim wyjdziemy, chcę coś wam powiedzieć.
- Tak? - zapytał Harry, zakładając na siebie kurtkę.
- Gdybyście kiedyś potrzebowali schronienia, wiedzcie, że mój dom chętnie was przyjmie.
- O czym ty mówisz Hermiono? - dołączył się Ron. - Coś się dzieje?
- Nie nic, spokojnie – uspokoiła przyjaciela, nakładając na swe usta delikatny uśmiech. - Z zewnątrz nikt nas nie widzi, mugole nie mają świadomości, że ktoś tu przebywa. Na ten dom zostały nałożone potężne zaklęcia ochronne. Posłuchajcie… gdyby kiedyś coś się zdarzyło, że musielibyśmy uciekać, potrzebować schronienia, wiedźcie, że tu przez jakiś czas będziemy bezpieczni. W piwnicy mam pełno jedzenia z długim terminem przydatności, jest pełno leków, bandaży… gdyby tylko...
- Hermiono, co się dzieje?
- Harry, posłuchaj mnie. Nie jest już bezpiecznie. Ostatnie wydarzenia na pewno nie działy się bez powodu. Wiesz ty i ja, że coś wisi w powietrzu. Musimy mieć jakiś plan awaryjny.
- Hermiona ma rację – zgodził się Ron. Jego głos stał się poważny. - Potrzebujemy takiego miejsca, o którym wie tylko nasza trójka.
- Właśnie! - niemal krzyknęła Hermiona. - Moich rodziców już nie ma, nikt nawet nie pomyśli, że mogłabym chcieć wrócić do pustego domu, a gdyby nawet… będziemy tu bezpieczni, przez jakiś czas. Wiem, że profesor Dumbledore wysłał kogoś potężnego, aby nałożył bariery ochronne na mój dom. Dumbledore wie, co robi i ja mu ufam. Będziemy tu bezpieczni.
Przecież nie mogła im wyjawić prawdy, że to Severus z własnej nieprzymuszonej woli zabezpieczył jej dom. I to również po ich niedawnej wizycie, gdzie mieli niespodziewanego gościa, w postaci wścibskiej sąsiadki spod numeru czwartego. Już wtedy Severus musiał nanieść bariery, które nie ukazywały śladu obecności nikogo w domu, przez co mugole z zewnątrz nie mogli dostrzec palących się świateł. Zapewne Severus użył podobnych zaklęć, którymi strzegł swój własny dom na Spinner's End.
Hermiona ponownie naniosła część zaklęć ochronnych na dom. Spojrzała w ciemne niebo, wiedząc, że nic już nie będzie takie same. Co przyniesie przyszłość? Co miało na nich czekać? Nie miała pojęcia. Jednego była pewna. Musi strzec swoich przyjaciół za wszelką cenę, nie pozwolić, aby spadł im chociażby jeden włos z głowy. Zimny wiatr uderzył ją w nos i policzki. Nic już nie będzie takie same, szepnął niewdzięczny głosik.
- To co, ruszamy? - zapytała, wyciągając w ich stronę dłonie.
- Tylko ani słowa Ginny, dobra? - powiedział szybko Ron. - Im mniej wie, tym lepiej.
- Zostaje to między nami.
Kiwnęła głową, zgadzając się ze słowami Harry’ego. Chwyciła ich za dłonie, mocno ściskając. Przymknęła powieki, skupiając całą swoją uwagę na Hogwarcie, do którego pragnie się udać. Pomyślała o chatce Hagrida, o jeziorze, które skrywało w swych wodach wiele magicznych stworzeń, a także o Zakazanym Lasie. Wnet wszyscy troje poczuli szarpnięcie w okolicy pępka, znikając z charakterystycznym pyknięciem z ogrodu państwa Granger.
Krążyli w nicości, a niesamowity mróz okalał ich ciała, sprawiając, że ciężej było im złapać dech. Nagle z całym impetem, wylądowali, padając boleśnie na kolana. Hermiona dopiero po chwili zadarła głowę w górę, wciąż czując skutki uboczne związane z dwukrotną teleportacją w tak krótkim czasie. Nad ich głowami zawzięcie mrugały jarzeniówki, co tylko powodowało ból oczu. Czując, dziwne, nieznane jej dotąd uczucie, czym prędzej poderwała się z potłuczonych kolan. Harry z Ronem dopiero po chwili doszli do siebie, czując nieprzyjemne ściski w żołądkach. Zdecydowanie teleportacja nie należała do najprzyjemniejszych środków transportu. Harry otrzepał kolana, stojąc u jej boku.
- Gdzie my jesteśmy? - jęknął Ron, rozglądając się wokół. - Hermiono?
- Ja… ja nie wiem...
Z przerażeniem spojrzała na Harry’ego, szukając w jego zielonych tęczówkach odpowiedzi. Zauważyła, jak wyciągnął różdżkę, kiwnięciem głowy nakazując jej uczynić to samo. Chwyciła Rona pod ramię, pomagając mu wstać. Ten po chwili również wyciągnął przed siebie magiczny patyk, rozglądając się wokół. Znaleźli się w jakimś dziwnym, nie za dużym pomieszczeniu, bez ani jednego okna, które mogłoby wpuścić odrobinę światła. W rogach walały się puste kartony, bez żadnej etykiety, ani nadruku. Niektóre z nich były widocznie zmiażdżone stopą, która zostawiła zabrudzony, prawdopodobnie od błota ślad na papierowej tekturze. Wielkość obuwia nie wyglądała na stopę dziecka ani kobiety. Musiał być to mężczyzna, co najmniej mający metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Pod jedną ze ścian, której obrzydliwa żółta farba odpryskiwała, stała wielka, metalowa zamrażarka. Na jedynym krześle w pomieszczeniu było jakieś dziwne urządzenie, którego nawet Hermiona nie potrafiła nazwać, z wystającymi ze wszystkich stron przeciętymi na pół kablami. Na ścianach nie było nic, oprócz zegara, którego wskazówki ani drgnęły. Na brudnej i poplamionej podłodze walały się kłęby kurzu, które idealnie przyczepiły się do ich obuwia.
- Jak tu śmierdzi – rzucił Ron, przyciskając rękaw do nosa. - Gorzej niż rzygi trolla.
- Cicho bądź – upomniał go Harry, krążąc po pomieszczeniu.
Każde na swój własny sposób analizowało miejsce, w którym się znaleźli. Harry oświetlał wszystko różdżką, mamrocząc coś pod nosem, Ron stał i jedynie skanował wzrokiem pomieszczenie, czując, jak wcześniej zjedzone słodycze z Miodowego Królestwa, niebezpiecznie unoszą się w górę. Hermiona zatrzymała wzrok na jeden ze ścian. Po oświetleniu różdżką ukazały się jakieś litery, kreślące się na słowa, w nieznanym dla niej języku. W jej głowie panował istny armagedon. Myśli w zastraszającym tempie hulały, próbując podrzucić jej jakiekolwiek racjonalne wyjaśnienie sytuacji, w jakiej się znaleźli.
Nagle Ron krzyknął tak głośno, że wraz z Harrym obrócili się na pięcie w jego kierunku. Ten całkowicie blady na twarzy mamrotał coś pod nosem, a jego wargi niebezpiecznie drżały. Źrenice rozszerzyły się co najmniej dwukrotnie, przez co wyglądał, jakby ujrzał zjawę.
- Co się dzieje Ron?
A ten bez słowa wskazał jedynie różdżką na obrzmiały sufit, pokryty ogromną, czerwoną plamą. Całą trójką obserwowali strop, gdy w ten jedna, mała kropla spadła wprost na policzek Rona. Czym prędzej starł ją rękawem, robiąc krok w tył. Hermiona w następnej sekundzie złapała delikatnie Rona na bark, oświetlając różdżką jego twarz. Czuła, jak strach zacisnął obręcz na jej drobnych barkach.
- To jest krew… - wyszeptała drżącym głosem.
- Nie możemy tutaj tak stać bezczynnie - powiedział ostrym tonem Harry, chwytając za klamkę.
- Zaczekaj! A jeśli to pułapka? - zareagowała spanikowana Hermiona. Zdecydowanie ta sytuacja się jej nie podobała. Przecież mieli teleportować się wprost do Hogwartu, a znaleźli się w jakimś pomieszczeniu niczym z dreszczowca, z ociekającym krwią sufitem!
- Muszę to sprawdzić. Osłaniajcie mnie jak coś, dobra?
Klamka nie zaprotestowała. Harry otworzył drzwi, a smród, który był wyczuwalny w pomieszczeniu, był jeszcze intensywniejszy, uderzając ich swoim odorem. Hermiona sama zakryła usta dłonią, nie pozwalając, aby żółć podniosła się w górę. Harry oświetlił sobie drogę, wkraczając w ciemny, pusty korytarz, na końcu którego były wątpliwej jakości schody. Obrócił się za siebie, patrząc na Rona i Hermionę, stojących u progu drzwi.
A potem, wdrapał się po schodach, znikając im z oczu...
I zjawiam się z nowym rozdziałem 😇 Tak, wiem, że troszkę to trwało, ale już jestem 🙏 💗 Przyznam się szczerze, że ostatni fragment podoba mi się najbardziej. Może panujący teraz listopad i niedawno obchodzone halloween sprawiło, że scena niemałej grozy przyszła nieco łatwiej do napisania 😏
Nawet nie chcę przepraszać, że zakończyłam rozdział w takim momencie 😂💗 Znacie mnie nie od dziś. Wiecie doskonale, że rollercoaster jest tu na porządku dziennym 🙈
Teraz czas, abyście Wy mnie ocenili. Co sądzisz o nowym rozdziale? Śmiało zostaw swoją opinię w komentarzu! 😇 Będzie mi bardzo miło, przeczytać parę słów od Ciebie 🥰
A gdybyś tylko miał/a ochotę na dodatkową porcję Sevmione, zapraszam Cię na moje drugie opowiadanie: Hermiona i Severus - a kiedy przyjdzie czas.
Nie może Cię tam zabraknąć! Nowy rozdział już na Ciebie czeka 🥰
Wypatruj sowy, kolejny rozdział tuż, tuż. Do usłyszenia! 🙈 Ściskam, Jazz ♥