Weekend minął za szybko dla Gryfonów. Harry wraz z Ronem w końcu zrozumieli, że poszli za daleko w swoich oskarżeniach tracąc tym Hermionę. Ginny jednak bez wrzasków, jak to miała w zwyczaju, wytłumaczyła im, że zrobili źle, dziecinnie i niestosownie względem ich przyjaciółki. Próbowali ją złapać, aby przeprosić czy wytłumaczyć się za to, co zrobili, lecz ona po prostu nie zwracała na nich uwagi. Wyglądała jakby była bez uczuć, a wszystko wokół niej było niczym, lecz w głębi serca cierpiała. Tęskniła za chłopakami i to bardzo, ale nie mogła im tak po prostu wybaczyć. Musieli się namęczyć, aby odzyskać jej zaufanie, chociaż wiedziała, że długo bez nich nie wytrzyma i w końcu się do nich odezwie. Każdą wolną chwilę poświęcała myślą o tym tajemniczym mężczyźnie. Oddech jej przyspieszał, motyle w brzuchu wariowały, a na jej ciele pojawiały się dreszcze, kiedy uświadomiła sobie, że wypowiedział pierwszy raz jej imię i pozwolił się pocałować. Tak było i tym razem, kiedy szła korytarzem, a na horyzoncie pojawił się on. Szata powiewała za nim, dodając mu mroczności, którą dziewczyna wręcz ubóstwiała. Jego postawa, wysoko uniesiona głowa czy wyprostowane plecy świadczyły o tym, że z tym czarodziejem nie warto zadzierać. Przygryzła nieświadoma wargę na jego widok, kiedy nagle przed nią wyrósł Harry z Ronem.
- Hermiona... porozmawiaj z nami – jęknął Wybraniec, poprawiając okulary.
- To, co zrobiliśmy, było... - mówił w tym samym momencie Ron, lecz Hermiona gestem ręki im przerwała.
- Dajcie spokój – rzuciła i odwróciła wzrok, nie patrząc na nich. Już miała wyminąć Harry'ego, gdy ten złapał ją za rękę.
- Wysłuchaj nas, proszę...
- Zostaw mnie, Harry – wyszarpała się, lecz tym razem Ron złapał ją za drugą dłoń.
- Proszę my napra...
- Co tu się dzieje?
Snape wyrósł nagle spod ziemi, stając obok nich. Obdarował każdego pytającym spojrzeniem, zadzierając brew ku górze w charakterystyczny dla niego sposób. Zauważył zamglony wzrok Gryfonki, zmrużył swoje ciemne oczy lecz nie skomentował tego.
- Nic pa-panie profesorze my-y tylko... - jąkał się Harry.
- Proszę puścić pannę Granger, panie Weasley – powiedział chłodno, a chłopak niechętnie stanął obok przyjaciela. - Sądzę, że próbuje zaprosić pan pannę Granger na bal, choć bez większego skutku? – rzekł z ironią w głosie, a dziewczyna pobladła natychmiastowo.
Hermiona rzuciła oburzone spojrzenie w stronę Snape'a. Już wyobrażała, sobie jak go morduje. Jakim prawem podrzucił chłopakom taką przynętę, taki temat? Widocznie nieźle bawiło go kiedy na jej policzkach pojawiły się rumieńce, a z jej oczu cisnęły gromy.
- Co? Nie... ja tylko...
- Tylko co? - przerwał mu, mrożąc w tym czasie Pottera wzrokiem.
- Właściwie... - Spojrzał na nią, a ona poczuła grunt pod stopami. - O to też chciałem zapytać...
- Przyznam niechętnie, ale robi się ciekawe – rzucił sarkastycznie Snape, obserwując kątem oka speszony wzrok dziewczyny. - Panna Granger przyjmie zaproszenie na bal?
- Ktoś mnie już zaprosił – odpowiedziała, wpatrując się w czubki swoich butów, które w tym momencie wydawały się bardzo interesujące.
- Co? Jak to?! - zapytał skołowany rudzielec, podnosząc nieświadomie głos.
- Pięć punktów od Gryffindoru za wydzieranie się na korytarzu, panie Weasley.
- Kim on jest?!
- Znamy go? - wtrącił się Potter.
- Hermiono, powiedz coś – zirytował się chłopak.
- Szlaban o dwudziestej u Filcha, Weasley. – Gryfona słowa profesora nie zraziły, jakby w ogóle nie dotarły do niego. Dotknął delikatnie ramienia dziewczyny, lecz ta odsunęła się lekko w bok.
- Co cię to tak interesuje? - warknęła. - Ktoś był znów szybszy od ciebie... - mruknęła i objęła się ramionami. Czuła się źle, że tak na nich naskakuje, ale nie mogła się powstrzymać. Cóż za ironia.
- Chcesz mi powiedzieć...
- Za pięć minut zaczynamy lekcję, panie Weasley– przerwał mu Snape. – Zjeżdżać mi do klasy! Potter, ciebie też to się tyczy – powiedział lodowatym tonem, a chłopacy posłali krótkie spojrzenie dziewczynie, po czym szybko się oddalili. Stał tak z minutę, po czym odwrócił się w jej stronę i spojrzał na nią. - Wszystko już dobrze? - spytał po chwili łagodnym tonem, od którego serce zabiło jej mocniej. Dziewczyna tylko lekko kiwnęła głową. Przybliżył się i delikatnie musnął jej dłoń swoją, po czym powiedział: – Idź już do sali. Rozumiesz?
- Dobrze – mruknęła, poprawiając torbę na ramieniu.
- A teraz panna Granger się uśmiechnie.
- Czyżby to był rozkaz, profesorze? – powiedziała, na własne niedowierzanie, figlarnie.
- Pięć punktów za spryt – powiedział od niechcenia, a ona się uśmiechnęła, sprawiając tym samym jego prośbę oraz uradowana tym, że podarował im punkty. Ten widok uśmiechniętej kobiety sprawił, że Snape poczuł miłe ciepło w okolicy serca.
- Dziękuję – rzekła, po czym oddaliła się w stronę lochów, on poszedł jednak innym korytarzem, wybierając szybszą drogę do swojej klasy.
Wyjęła z torby podręcznik do eliksirów, by chociaż w drodze do lochów przeczytać ostatnią lekcję. Delikatnie się uśmiechnęła, przywracając do pamięci jak to Snape w jakimś sensie stanął w jej obronie przed jej własnymi przyjaciółmi. W głębi serca była szczęśliwa, że próbowali porozmawiać z nią czy wyjaśnić zaistniałą sytuację pomiędzy nimi. Chociaż, nie tak łatwo z tą Gryfonką. Panna Granger była upartą wiedźmą. Kiedy pomyślała o Ronie, jak zaprasza ją na bal, poczerwieniała na twarzy. Gdyby nie Malfoy, to zapewne by z nim poszła.
Przewracając kolejną kartkę z kolei, poczuła, że ktoś zwala ją z nóg, a ona leży na zimnej posadzce. Siarczyste obelgi z ust drugiej osoby dotarły do niej natychmiast. Coś, nie wiadomo co, leżało na niej, zasłaniało jej bezczelnie widok, a ona mogła się skusić na stwierdzenie, że woda kolońska, jakiej używa, jest dla niej przyjemna, chociaż nie mogła dorastać do tych, jakich używa Mistrz Eliksirów. Sapnęła ciężko i próbowała zrzucić z siebie tego kogoś, lecz pulsujący ból z tyłu głowy pokrzyżował jej plany. Wypuściła z płuc cicho powietrze i zaczęła okładać tę osobę pięściami, sama nie wiedząc czemu. Zaczęła sypać obelgami, groźbami czy nawet wymieniła wszystkie jej tak dobrze znane paskudne klątwy, gdy coś przejechało po jej twarzy, łaskocząc ją po nosie, a potem zobaczyła parę stalowych oczu, powodując, że umilkła. Chłopak posłał swój uśmieszek, którym podbijał wszystkie serca młodych dziewcząt w zamku. Jednak panny Granger to nie ruszyło i spojrzała na niego posępnie. Ten dopiero teraz zdał sobie sprawę, że leży na Gryfonce, a ich ciała, chcąc czy nie chcąc, stykały się niebezpiecznie.
- Zjeżdżaj ze mnie Malfoy – warknęła, wijąc się pod nim. – Twój łokieć w brzuch mi się wbija! - fuknęła zła.
- Jesteś miękka... - zaśmiał się gładko. Musiała stwierdzić, że miał ładny śmiech, to nie był ten, którym obdarowywał innych, którym dogryzał na korytarzu. Ten był niczym wersja limitowana chłopaka.
- Chcesz powiedzieć mi, że jestem gruba? – warknęła, a z jej oczu poleciały gromy w stronę szlachcica.
- No wiesz. – Obrócił głowę w tył i teatralnie zmierzył ją wzrokiem. - Można by coś zawsze poprawić.
- Tleniona Fretka! - warknęła i swoim kolanem uderzyła w jego nogę, po czym spojrzała mu w oczy. - Złaź ze mnie. – Docisnęła swoim kolanem bardziej w jego nogę, potem lekko ją przesuwając ku zagładzie chłopaka, zatrzymując się jednak blisko jego męskości, ostrożnie, aby jej nie dotknąć i powiedziała, poważnie patrząc mu w oczy: – No, chyba że chcesz, aby twoje klejnoty straciły na wartości?
- Gryfoni... - prychnął i bardziej wbijając jej mściwie łokieć w brzuch, podniósł się i otrzepał, patrząc teraz na nią z wyższością.
- Ślizgoni! – warknęła, stając po chwili przy nim, lecz zamiast wziąć torbę i podręcznik, który leżał na podłodze, złapała się za głowę, jęcząc cicho.
- Co ci jest, Granger? - spytał od niechcenia, jednak się wystraszył. Dziewczyna oderwała jedną rękę od głowy i walnęła go w ramię, by po chwili rozmasować sobie dalej obolałe miejsce. - Za co?!
- Za siniaka, kretynie!
- Oj, już nie przesadzaj tak... – Draco wywrócił teatralnie oczami.
- To bolało! - oskarżyła go. Podniosła podręcznik, torbę z ziemi, zarzuciła ją na ramię i zaczęła się oddalać w stronę lochów, czując, że jest już mocno spóźniona. Dobiegł ją ciężki hałas, odwróciła się, a ku niej biegł Malfoy. Dziewczyna przyspieszyła, lecz ten z łatwością ją dogonił, by po chwili zabrać jej torbę i zarzucić na swoje wolne ramię. - Co ty robisz? Oddaj mi to!
- Cicho bądź już – powiedział spokojnie i złapał ją za łokieć. - Idziemy do Skrzydła Szpitalnego.
- No chyba cię coś boli, Malfoy – fuknęła. - Nigdzie nie idę.
- Mówiłaś sama, że boli cię.
- Przestało już – skłamała i wyszarpała swój łokieć. Skręcili w korytarz i kilka minut później schodzili spiralnymi schodach prowadzących do sali Mistrza Eliksirów. Chłód, jaki panował w lochach, w dziwnym stopniu ją uspokoił. Stanęli przed salą, z której nie dochodziły żadne dźwięki. Ślizgon i Gryfonka w tym samym czasie położyli rękę na klamce, a ich dłonie się spotkały. Dziewczyna spojrzała na chłopaka, a on zrobił to samo, po czym zabrała dłoń.
- Wejdź pierwsza – powiedział, otwierając drzwi.
- Panno Granger – rzekł zdziwiony Snape, patrząc na zegarek – Jest pani spóźniona i to dobre dziesięć minut!
- Ja... - zaczęła, ale nie dane jej było skończyć. Po chwili zza jej pleców wyszedł Malfoy, który zamknął drzwi i stanął u jej boku.
- Proszę wybaczyć, profesorze, to moja wina – powiedział spokojnie Ślizgon.
- Nie róbcie zamieszania i siadajcie już – powiedział, przyjmując lodowaty ton i wskazał im ławkę pod ścianą.