czwartek, 23 grudnia 2021

Rozdział 67

 

Teleportacja międzykontynentalna to niezwykle męcząca i wymagająca sztuka. Niewielu czarodziejów jest w stanie udźwignąć nieludzkiego przemęczenia, jakie ciągnie za sobą zjawisko podróży między wezbranymi wodami oceanu. Profesor Torres za nic nie wkupywała się w te schematy. Z gracją i lekkością wylądowała na środku jakiegoś opuszczonego pomieszczenia, a jej kruczoczarne włosy były ułożone w misternie idealnej fryzurze, niewzburzone teleportacją nawet o milimetr, czego nie można powiedzieć o pannie Granger. Dziewczyna pod siłą teleportacji upadła kolanami na kamienną posadzkę, a jej włosy starczyły dosłownie wszędzie, powodując niezliczoną ilość kołtunów, z którą później będzie musiała walczyć. Szalik prawie spadł z jej szyi, a guziki płaszcza samoczynnie odpięły się pod siłą teleportacji. Otrzepała kolana, patrząc z niemą dumą i jednocześnie czymś na kształt lekkiej zazdrości w stronę profesor Torres. Zastanawiała się jakim sposobem ona wygląda jak chodzące nieszczęście, gdzie w tym czasie profesorka krążąca wokół niej, prezentuje się jakby tyle, co powstała z fotela, po popołudniowej herbacie.


Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym właściwie się znalazły. Półmrok otaczał je prawie z każdej ze stron. Oprócz jednej podartej kanapy, krzesła, nie było tu nic, na czym można byłoby zawiesić spojrzenie. Hermiona zadarła głowę w górę, słysząc ćwierkanie. Dwa ptaki zadomowiły się na stalowych belkach, podwieszonych do sufitu. Podeszła do okien, które ciągnęły się przez całą długość pomieszczenia. Gdzieniegdzie szyby były powybijane, a ostre kawałki szkieł, niebezpiecznie sterczały spod metalowej ramy. Przetarła skrawkiem kurtki zakurzoną szybę. Widocznie to pomieszczenie stało puste już przez dłuższy czas. Z oddali może dwustu, trzystu metrów widziała światła uliczne i mijające się samochody.


- Na którym piętrze jesteśmy? - zapytała, stając na palcach, chcąc lekko wyjrzeć w dół, w ciągnącą się bez kresu ciemność.

- Na piętnastym. Nie wychylaj się Hermiono – upomniała ją kobieta, krążąc po pomieszczeniu i zataczając wokół nich nieznane jej zaklęcia.

- Gdzie właściwie jesteśmy? Nie wygląda mi to na Londyn.

- Jesteśmy w Seattle.

- Dlaczego właśnie tu?

- Dlaczego nie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie kobieta. - Jest to piękne miasto, jednakże jesteśmy dość daleko od centrum.

- Co to było za zaklęcie, której przed chwilą pani naniosła?

- To? - wskazała dłonią na rozpływającą się łunę światła. - Protego totalum, zaklęcie ochronne.

- A to chwilę wcześniej?

- Dzięki Salvio hexia stajemy się niewidzialni, a to przez naniesioną barierę, która odbija również zaklęcia.

- Ciekawe… - mruknęła pod nosem Hermiona, czując, że przy profesor Torres, zasób jej wiedzy z zaklęć niezwykle mocno się powiększy.


Usiadła na krześle, narzucając na nie chwilę wcześniej chołoszczyć, usuwając z niego kotłujący się kurz. Teraz już rozumiała, skąd znalazło się u niej aż tak wielkie zmęczenie. Jeszcze nigdy niedane jej było podróżowanie między kontynentami. Spojrzała na profesor Torres, zastanawiając się, jak często pokonywała tak ogromne dystanse przy użyciu teleportacji, że nie było widać po niej ani krzty zmęczenia.


- Zjedz, doda ci trochę energii.

- Co to? - przyjęła od niej mały prostokątny pakunek, owinięty w papier.

- Ciasto czekoladowe.

- Jak udało się pani wynieść cokolwiek z kuchni?

- Mam swoich ulubieńców wśród skrzatów – odpowiedziała, wyciągając dla siebie drugi kawałek ciasta.

Kosztowała wypiek, spoglądając na puste miejsce na kanapie obok profesor Torres. Nie było wśród nich Severusa, z którym nie widziała się od poprzedniego wieczoru. Od rana miał przeprowadzać z Harrym pierwsze zajęcia z oklumencji. Zastanawiała się, jak im poszło, czy wspólna nauka, która odbyła z Wybrańcem, chociaż w lekkim stopniu pomogła mu oswoić dość ciężki i skomplikowany materiał ochrony umysłu. Wierzyła w siłę zaparcia i determinację Harry’ego w zdobyciu wiedzy potrzebnej mu w ochronę własnego umysłu przed Czarnym Panem. Liczyła, tylko aby Severus nie wybuchł zbyt szybko, tracąc nad sobą panowanie i wyrzucając Harry’ego za drzwi. Pewnie gdyby tak się stało, zostałaby o tym poinformowana nazajutrz przez obie strony.


Podciągnęła rękaw płaszcza, wpatrując się w tarczę zegarka. Było już po osiemnastej, a to oznaczało, że zajęcia z oklumencji już dawno się skończyły. Zapewne w tym czasie Severus przebywa w Wielkiej Sali na kolacji, by odnaleźć, a następnie zwabić wprost do swojego gabinetu Ginny pod pretekstem braku oddania pracy domowej, całkowicie modyfikując jej wspomnienia. Hermiona starała się nie myśleć o tym, że zapewne o tej porze, kiedy ona będzie praktykować zaklęcia wraz z profesor Torres, jej przyjaciółka zostanie pozbawiona jakiejkolwiek wiedzy o jej romansie z profesorem eliksirów. Wcisnęła cały kawałek czekoladowego ciasta do ust, starając się zdusić w sobie otaczające ją poczucie smutku.


Tak będzie bezpieczniej, pisnął jakiś głosik w jej głowie, a ona chcąc nie chcąc musiała się z nim zgodzić.


Gdyby tylko Hermiona wiedziała, że w czasie, kiedy ona siedzi na piętnastym piętrze opuszczonego budynku jakiejś dawnej hali, Severus bez problemu odwraca uwagę Ginny, by wedrzeć się do jej umysłu. Jak na tacy miał podane wspomnienia Hermiony z rudowłosą, nawet nie musząc zbytnio przeszukiwać jej wspomnień. Umysł panny Weasley nie posiadał żadnej blokady, nie miała wzniesionego żadnego muru, co gorsza, dziewczyna nawet nie wiedziała, że jej umysł był tak naprawdę przeszukiwany w danym momencie. Zbytnio nie chcąc oglądać innych wspomnień dziewczyny, czym prędzej opuścił jej umysł, całkowicie modyfikując właściwe dla niego wspomnienia.


- Hermiono? Możemy zaczynać? - z rozmyślań wyrwał ją głos profesor Torres.

- Oczywiście.

- Na dziś przygotowałam coś innego, podejdź.

Podczas gdy Hermiona rozmyślała nad Ginny i tym, że jej przyjaciółka nie będzie miała najmniejszego pojęcia o jej sekrecie, o tym, że łączy ją coś niedozwolonego z ich profesorem, pomieszczenie, w którym przebywały, zmieniło się dość znacząco, a to za sprawką profesor Torres. Na podłodze w każdym z kątów były ustawione cztery metalowe, dość wysokie pojemniki, w którym tlił się ogień. Naprzeciw niej znalazł się manekin, taki jakiego można znaleźć w sklepie odzieżowym dla mężczyzny. Nawet był ubrany w ciemne, granatowe spodnie, cielisty sweter i musztardową marynarkę w kratę, która kompletnie nie pasowała do zestawu.


Profesor Torres również odrzuciła w bok swój elegancki płaszcz, stojąc przed nią w czarnej szacie, z uniesionym kołnierzykiem pod samą szyję. Wcięcie w talii idealnie podkreśliło figurę kobiety, a czerwone usta, zaznaczone szminką, dodawały profesor Torres niewidzialnych iskier.


- Dziś popracujemy nad atakiem. Głównie nie będziemy używać dzisiaj różdżki.

- Dlaczego?

- A co zrobisz jeśli przeciwnik odbierze ci różdżkę? - kobieta zaczęła krążyć wokół niej. - Jak postanowisz się bronić?

- Wykorzystam to co mam wokół siebie. Zbadam teren, przeanalizuję najlepsze opcje...

- Nie ma czasu na analizowanie Hermiono – przerwała jej kobieta. - Liczy się czas, w szczególności jeśli nie ma się opanowanej magii bezróżdżkowej, trzeba zdać się na inne sposoby.

- Więc?

- Więc z pomocą przyjdzie ci to – profesor Torres zaczęła przeczesywać palcami włosy, by po chwili wyciągnąć z nich dwie wsuwki.

- Wsuwki do włosów mają mi uratować życie? - zaśmiała się z poczucia humoru profesorki. Ta jednak nie wyglądała na dotkniętą brakiem taktu ze strony uczennicy.

- Zmienisz zdanie.

I gdy już Hermiona miała otworzyć usta i coś dodać, profesor Torres rzuciła wsuwkami w stojącego manekina. W jakiś dziwny i pokręcony dla Hermiony sposób, gdy wsuwki znalazły się w odległości mniej niż pół metra od manekina, nagle zamieniły się w dwa sztylety, wbijając się w plastikową klatkę piersiową. Hermiona pisnęła zszokowana, zakrywając dłonią usta. Czegoś takiego się nie spodziewała.


- Twoja kolej, spróbuj.


Profesor Torres wyciągnęła sztylety z manekina, a te na nowo stały się wsuwkami. Podała je uczennicy, bacznie ją obserwując. Przyjęła więc je, rzucając w manekina, jednak nic się z nimi nie stało. Nie zamieniły się w połyskujące sztylety, ani nic do nich podobnego. Opadły na posadzkę.


- Dlaczego nic się nie stało? - zapytała, podnosząc je z podłogi.

- Nie byłaś zdecydowana. Musisz bardzo tego chcieć.

- To spróbuje jeszcze raz – ponownie rzuciła nimi w manekina, lecz nic się nie stało.

- Brak silnej woli i koncentracji – mówiła do niej profesor Torres, krążąc wokół niej. - Musisz się skupić.

- Jestem skupiona – jęknęła żałośnie.

- Niewystarczająco. Raz jeszcze.

Raz po raz wsuwki opadały na posadzkę, ani razu nie zmieniając się w sztylety. Hermiona po godzinie próby chwyciła je, by następnie wcisnąć je w dłoń kobiety. Profesor Torres spojrzała na nią z lekkim uśmiechem na ustach, a to kompletnie nie spodobało się i już tak rozdrażnionej Hermionie.


- Nie wychodzi mi – mruknęła, odchodząc od niej i obejmując się ramionami. - Niedorzeczny ten pomysł… - dodała jeszcze na koniec pod nosem.

- Musisz bardzo tego chcieć – powiedziała raz jeszcze kobieta.

- Przecież chcę tego! Myślę o tym od godziny i nic mi nie wychodzi – spojrzała na nią z wyrzutem.

- Czego właściwie chcesz?

- Słucham? - spojrzała na nią jakby spadła z choinki. - Przecież mówię pani, że chcę wbić się w tego cholernego manekina.

- Błąd.

- Jaki znowu błąd?

- Tu nie chodzi wcale o wbicie się w manekina.

- A o co?

- O chęć zadania bólu.

Głos profesor Torres zawdzięczał w jej uszach. Początkowo myślała, że się przesłyszała, że czarownica wcale tego nie powiedziała. Jeśli tylko móc zastanowić się nad tym chwilę dłużej, Hermiona poczuła oblewające ją dziwne uczucie spokoju. Było to samo uczucie, gdy rozmawiała z opiekunką w jej gabinecie, a ona obiecała jej poznać sekrety czarnej magii. To samo uczucie nawiedziło ją również, gdy rzuciła w Goyle'a zaklęcie pochodzące z podręcznika Księcia Półkrwi.


Może o to w tym chodziło? O chęć zadania bólu, o poczucie spływającego wzdłuż kręgosłupa przyjemnego dreszczu. Zamrugała kilkakrotnie, wracając myślami do opuszczonej hali. Bez słowa zabrała wsuwki z dłoni kobiety i rzuciła je w manekina, a te zmieniły się w sztylety, rozrywając kremowy sweter. Poczuła, jakby zanurzyła się w głębi oceanu, krążąc i dryfując wśród ciemnych wód.


- Brawo, udało ci się – profesor Torres wyciągnęła sztylety, które po chwili zamieniły się w dwie wsuwki. - Trzymaj raz jeszcze. Tylko już nie w manekina.

- A w co?

- We mnie – odpowiedziała spokojnym tonem.

- Zwariowała pani – szybko zakryła usta dłonią, coś takiego nigdy nie powinno się jej nawet wymsknąć. W jednej chwili jej policzki oblały się żarem.

- Mówię całkiem poważnie – jak gdyby nic, podała jej wsuwki, kompletnie ignorując wcześniejszą wypowiedź uczennicy. - No dalej Hermiono.

- Nie zrobię tego, nie ma mowy!

- Dlaczego?

- Nie chcę pani zranić.

- Daj spokój Hermiono – prychnęła pod nosem. - Nie jesteś w stanie mnie zranić. No już, przygotuj się.

- Pani profesor, ja nie mogę...

- Czekam.

Jak gdyby nic ustawiła się przed manekinem zakładając ręce na biodra. Na jej czerwonych wargach wpłynął uśmieszek, którego Hermiona kompletnie nie rozumiała. Może ta teleportacja międzykontynentalna namieszała w głowie profesor Torres? Może to jakiś opóźniony skutek uboczny podróży? Bo któż o zdrowych zmysłach każde się godzić nożem przez własną uczennicę.


Spojrzała na czarne wsuwki. Nie chciała tego robić, nie chciała rzucać nimi w kobietę. Nie daj Merlinie, zrobi jej krzywdę, jak wrócą wtedy do Hogwartu? Czy będzie w stanie teleportować je obie? A co jeśli nie uda się jej opatrzyć rany? Co jeśli kobieta się wykrwawi? A co jeśli...


- Hermiono – z burzliwych rozmyślań wyrwał ją głos profesor Torres. - Nie mamy czasu, pośpiesz się.

Wiedząc, że nie ucieknie od tego, wzięła głęboki wdech i rzuciła przed sobą wsuwkami, zaraz potem odwracają głowę. Nasłuchiwała dźwięku opadanych wsuwek o posadzkę, ale nic takiego nie miało miejsca. Czym prędzej obróciła głowę, a dwa sztylety znajdowały się w ciele jej profesorki. Jeden przebił bark, drugi natomiast był niewiele wyżej niż nad pępkiem.


- Pani profesor, ja nie chciałam – jęknęła, podbiegając do niej.

- Oczywiście, że tego nie chciałaś Hermiono – jej głos był tak spokojny, jakby nie wskazywał, że właśnie oberwała dwoma sztyletami. Hermiona dotknęła ostrożnie miejsca przy wbitych ostrzach, ale nawet nie pojawił się ślad krwi, co było nieco dziwne i niezrozumiałe w tej sytuacji.

- Ja nic nie rozumiem...

Ariana uśmiechnęła się nieco tajemniczo i jak gdyby nic chwyciła sztylety wyciągając je ze swojego ciała. Nie jęknęła z bólu, nawet nie zacisnęła zębów. Hermiona spojrzała na czyste ostrze sztyletów, nieposiadających ani grama krwi. Po chwili zmieniły się one w czarne wsuwki, które kobieta umieściła między czarnymi kosmykami włosów.


- Nie chciałaś wyrządzić mi krzywdy i tak się też stało. Nie zraniłaś mnie w żaden sposób. Sztylety magicznie przyczepiły się do mojego ciała, składając się.

- Jednak zmieniły się w sztylety. Dlaczego?

- Bo czułaś presję mojego rozkazu. Nie chciałaś sprawić mi bólu, ale chciałaś wykonać powierzone przeze mnie zadanie. I udało ci się.

- Dlaczego właściwie pokazała mi to pani? - zapytała, kiedy cała scenografia zniknęła, a one znowu stały w pustym pomieszczeniu z jednym krzesłem i starą, podziurawioną kanapą.

- Byś miała jakikolwiek wybór gdyby coś się stało, gdybyś znalazła się w sytuacji bez wyjścia.

Mogąc dłużej się nad tym zastanawiać, Hermiona doszła do wniosków, że lekcja ta nieco przerażająca, w dziwnym, odosobnionym miejscu przyniosła jej nieopisane poczucie szczęścia i ekscytacji. Jakby hulający w jej ciele narkotyk, porwał w tango każdą żywą komórkę, pragnąc więcej i więcej. Już rozumiała, dlaczego tak ważnym było dla kobiety, by odbyć zajęcia, zdała od Hogwartu. Dość ciężko byłoby im się wytłumaczyć, dlaczego jedna z najpilniejszych uczennic rzuca sztyletami we własną opiekunkę, stojąc pośrodku błoni.


- Właściwie, tobie mogą przydać się bardziej – przeczesała palcami włosy, wyciągając z nich wsuwki. Spojrzała na nie z lekkim sentymentem, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech, jakby właśnie przywoływała do siebie odległe wspomnienie.

- Nie wiem, czy powinnam...

- Śmiało. Weź je.

- Dziękuje – podpięła po obu stronach wystające kosmyki włosów. Sądziła, że będzie czuć rozpływające się ciepło, dreszcze wzdłuż całego ciała, albo ekscytację jakby właśnie zdobyła jakiś puchar, czy nagrodę.

- Oczekiwałaś fajerwerk? - zażartowała profesor Torres, widząc jej skołowaną minę.

- Powiedzmy – odpowiedziała nieco zmieszana, zarzucając na szyję szalik.

***


Snape zdał sobie sprawę, jak brak barier chroniących umysł kuleje wśród osób najbliższych Potterowi. Świadomość panny Weasley stała przed nim otwarta. Dziewczyna nie ustawiła wokół siebie żadnego muru, nie wyczuła nawet obcych sił, penetrujących jej umysł. Jednak czego mógł się dziwić. Zapewne nikt nigdy jej nie pokazał, czy wytłumaczył czym jest oklumencja i jakie ma zadanie. Snape chciał liczyć tylko podświadomie, że w porę udało mu się zmodyfikować wspomnienia panny Weasley, gdzie nikt wcześniej przed nim, nie poznał skrywanego przez nią sekretu.


Spojrzał na kominek, w którym ukazały się zielone płomienie. Nie spodziewał się jej, nie o takiej porze. Otrzepała popiół z ramion i spojrzała na niego w ten konkretny sposób, który powodował delikatny dreszcz na skórze. Bez żadnego słowa podeszła do niego i wyciągnęła z jego dłoni szklaneczkę ze złotym trunkiem, odkładając ją na stolik. Nie protestował. Obserwował, jak siada na nim okrakiem, by wbić się po chwili w jego usta. Smakował Ognistą Whisky, a jego perfumy otuliły ją przyjemną wonią. Nie pytał, co tu robi, jak było na zajęciach z Arianą. Po prostu siedział, czując jak jej dłonie, suną po jego ciele, a smukłe palce rozpinają koszule. Nie sprzeciwił się gdy jej wargi złożyły na jego szyi, a następnie na obojczykach parę gorących pocałunków. Odchylił głowę w tył, wciągając ze świstem powietrze.


- Jak ty na mnie działasz Granger – wyszeptał.

Uśmiechnęła się nieco chytrze, zdejmując z niego koszulę. Patrząc prosto w jego oczy, zrzuciła z siebie sweterek, pozostając jedynie w czarnym staniku. Skanował wzrokiem każdy skrawek jej ciała, pragnąc już nigdy nie wypuścić jej ze swoich ramion.


Noc rozpoczęli i zakończyli w sypialni, odkrywając tajemnice swoich ciał. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, patrząc jak leży naga wtulona w jego klatkę. Pogłaskał ją po włosach, przymykając powieki. Tak mógłby spędzić resztę życia, nie myśląc o niczym innym, mając tylko ją u swojego boku. Już wyobrażał sobie, jak rzuca posadę nauczyciela, porywa gdzieś Granger, oczywiście z Krzywołapem, bez którego nie ruszyłaby się na krok i uciekają z dala od wszystkiego i wszystkich. Gdzieś gdzie mogą cieszyć się tylko sobą. I gdy już zaczął snuć plany, jego rozmyślenia przerwał cichy chichot.


- Co cię tak bawi? - zapytał, nie otwierając oczu.

- To, że polubiłam profesor Torres – odpowiedziała nieco sennym głosem.

- Czyżby Ariana zaszła ci za skórę na początku? - zaśmiał się, doskonale znając odpowiedź.

- Nie będę ukrywać, ale nie polubiłam jej początkowo. Teraz kiedy mogę spędzić z nią więcej czasu, muszę stwierdzić, że nie jest taka zła, na jaką się wydaje.

- Niedługo będę zazdrosny, że będziesz spędzać tyle czasu z nią, zapominając już o mnie – rzekł nieco żartobliwie, sunąc dłonią, po jej nagich łopatkach.

- Coś ty, nikt mi nie zastąpi takiego zrzędliwego i gburowatego nietoperza – odpowiedziała, chcąc brzmieć całkiem poważnie, jednak na jej ustach wkradł się nieśmiały uśmiech.

- A mi nikt takiej upierdliwej wiedźmy – odpowiedział głębokim głosem, składając na jej czole pocałunek.

- Kocham cię Severusie.

- Ja ciebie też Hermiono.



~*~

Drugi raz w tym miesiącu pozwolę sobie przywitać się z Wami słowami: ho, ho, HO! Tak się super trafiło, że kolejny rozdział dostaliście wprost na święta 🎅🎁🎄

Jak spodobał Ci się nowy rozdział? 😊 Uważasz, że Severus skutecznie zmodyfikował wspomnienia Ginny? Czy jednak powstaną jakieś komplikacje, o których nawet on nie przypuszczał? 🤔 Jestem ciekawa Twojej opinii! Śmiało zostaw po sobie ślad w komentarzu, będzie mi bardzo miło przeczytać parę słów od Ciebie! 💕 A gdybyś tylko miał/a ochotę na dodatkową porcję Sevmione, zapraszam Cię na moje drugie opowiadanie: Hermiona i Severus - a kiedy przyjdzie czas, gdzie również pojawił się nowy rozdział 🤭


Widzę, że kolejny raz tekst nie został wyjustowany. Wszystko ucieka do lewej. Wybaczcie! Robię z tym co mogę... 😩


Zdrowych i Spokojnych Świąt Bożego Narodzenia! 🎅🎁

Wyczekuj uważnie sowy, kolejny rozdział pojawi się niebawem. Do usłyszenia! Ściskam, Jazz ♥



P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.


poniedziałek, 6 grudnia 2021

Rozdział 66

 

Nic już nie było tak spokojne i pewne co kiedyś. Wiara, która towarzyszyła każdemu czarodziejowi stąpającemu po dobrej stronie, legła w gruzach, osuwając się ze stabilnego muru. Obraz ulicy Pokątnej ukazał falę zniszczeń, która przetoczyła się tam zeszłej nocy. Słońce leniwie wzniosło się w górę, przez co mieszkańcy mogli ujrzeć na chodnikach kawałki szkieł, oraz fragmenty elewacji. Niebezpieczne pęknięcia w budynkach, po serii eksplozji skutkowało natychmiastowym opuszczenie ich przez kilkudziesięciu mieszkańców. Co niektórzy z czarodziei stali na chodnikach tępo wpatrując się w aurorów zakrywających białymi płachtami martwych ciał ich sąsiadów. Krew drastycznie odcinała się na tle śnieżnobiałego puchu, powodując wciąż roznoszący się szloch na ulicy Pokątnej.


Po mugolskiej stronie również nie było spokojnie. Most Millenium Bridge został zablokowany przez funkcjonariuszy, odgradzając go z każdej ze stron taśmami. Od poprzedniego wieczoru koczowali tam dziennikarze relacjonujący wydarzenia o rzekomym ataku terrorystycznym na Londyn, co spowodowało panikę wśród mieszkańców. Premier mugoli, jak i Minister Magii doskonale wiedzieli, kto stał za wczorajszym atakiem, a dziennikarskie spekulacje o rzekomym ataku, wcale nie ułatwiały im uspokojenia rozdrażnionego narodu.


Szpital św. Munga stał się symbolem wczorajszego ataku. Tak jak przez wszystkie lata nikt nie śmiał zaatakować ostoi medycznego świata, tak teraz wszyscy jak jeden mąż zszokowani byli tym, co się wydarzyło. Już w środku nocy rozpoczęto pracę nad odbudową, by jak najszybciej móc uruchomić ponownie Oddział Wypadków Przedmiotowych i Urazów Magizoologicznych, które zostały dotknięte atakiem śmierciożerców.


Wśród smutku i rozpaczy, rozdrażnienia bezradnością znalazł się czarodziej, który był w iście cudownym nastroju. Lord Voldemort z dziką radością spoglądał na zakneblowanego Ollivandera u boku, z którym zjawił się chwilę wcześniej Severus w progu Malfoy Manor. Wokół stóp Voldemorta pełzała Nagini, równie mocno podekscytowana co jej pan, sycząc co chwila nieprzyjemnie.


- Idealnie wykonana misja – rzekł czarnoksiężnik, zanim zniknął w murach Malfoy Manor. - Nie zawiodłeś mnie. Zostaniesz odpowiednio nagrodzony.


Snape wraz z Torres obserwowali w ciszy, jak Czarny Pan znika z Garrickiem, nieludzko śmiejąc się bezlitośnie pod nosem. Nie czekając na Arianę odwrócił się na pięcie oddalając się do granicy Malfoy Manor. Kiedy ją przekroczył, wciągnął głęboko powietrze do płuc, wpatrując się w ciemne niebo. Tak wiele myśli kłębiło się w jego głowie, marzył jedynie by wrócić do lochów i choć na moment usiąść w fotelu ze szklaneczką Ognistej Whisky, móc odciąć się od wszystkiego i wszystkich, otoczyć się z każdej ze tron wysokim murem. Wyczuł nieśmiały dotyk na swojej dłoni, lekki ścisk, a potem oboje poczuli szarpnięcie w okolicy pępka.


Wylądowali na błoniach Hogwartu i dopiero w tym momencie Snape odważył się spojrzeć w oczy Torres. Widział, jak walczy ze sobą, jak stara się odgonić od siebie demony dzisiejszego wieczoru. Uciekała wzrokiem, widząc, że on usilnie się w nią wpatruje. Jego spojrzenie było natarczywe, lecz jednocześnie pozwoliła mu na to, wiedząc, że tylko on jest w stanie jej pomóc.


- Czy coś mogło się jej stać? - przerwała ciszę pomiędzy nimi.


Doskonale wiedział, że miała na myśli Szpital św. Munga i McGonagall tam przebywającą. To on kierował nad misją dzisiejszego wieczoru. Nie tylko jeśli chodziło o porwanie Ollivandera, ale również atak na Londyn czy Szpital św. Munga. Wiedział, że gdyby tylko stało się coś kobiecie, ona by mu nie wybaczyła. A Ariana była dla niego tak ważna, że nawet nie myślał, by choć na moment mógłby stracić jej zaufanie. Zrobił wszystko, aby cele ataku nakazane przez Voldemorta zostały, jak najbardziej przez niego zmienione, jednocześnie nie wzbudzając podejrzeń czarnoksiężnika. Pierwotny plan Czarnego Pana zakładał zaatakowanie wszystkich pięter szpitala, jednak Snape podsunął mu inny pomysł, zmieniając całą koncepcję. Skupili się na zniszczeniu parteru i pierwszego piętra, które, jak dowiedział się Snape, nie były zbytnio oblegane w porównaniu do innych, znajdujących się tam oddziałów. Nie wybaczyłby sobie, gdyby pozwolił do zaatakowania drugiego piętra, gdzie znajdował się Oddział Zakażeń Magicznych. Gdzie znajdowała się ona.


Voldemort machnął jedynie dłonią, oddając całą władzę wieczoru Severusowi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Czarny Pan był jedynie pochłonięty wizją porwania Ollivandera, a zniszczenie wszystkich pięter szpitala, czy tylko dwóch, nie miało już dla niego znaczenia.


- Zapewniam cię, że nic jej nie jest.

- Severusie – pokręciła głową w bezradności. - Jeśli coś się jej stało… jeśli...

- Posłuchaj mnie – chwycił ją za dłoń, nakazując, by spojrzała na niego. Jej oczy świdrowały go tak mocno, jakby miał do czynienia z jej starszą wersją. - Zadbałem o wszystko. Twojej matce nie spadł włos z głowy.

- Muszę ją zobaczyć, muszę być pewna.

- Jesteś uparta jak ona – prychnął pod nosem. - Posłuchaj mnie uważnie. Jeśli chcesz sprawdzić, czy wszystko jest dobrze, zrób to teraz. Z każdą minutą może być coraz więcej aurorów i wstęp tam będzie dość trudny. Jednakże… - ściszył głos. - Wierzę, że twoje umiejętności magiczne pozwolą ci na przedostanie się tam niezauważoną.

W końcu to była Ariana, córka jednej z najpotężniejszych i najzdolniejszych czarownic, jakie znał. Uśmiechnęła się do niego z tajemniczym błyskiem w oku, a w następnych paru chwilach nie było już po niej śladu. Teleportowała się wprost pod Szpital św. Munga, a Snape jeszcze przez chwilę wpatrywał się w udeptany śnieg, gdzie stała niedawno kobieta. Wcisnął dłonie w kieszenie płaszcza i skierował się do zamku, mieniącego się na tle rozgwieżdżonego nieba.


***


Siedziała niczym na szpilkach, oczekując końca zajęć. Cały dzień ciągnął się w nieskończoność, a Hermiona jedynie pragnęła, by znaleźć się w lochach, móc upewnić się, że naprawdę nic mu nie jest, że wrócił cały i zdrowy. Gdy tylko dzwonek obwieścił zakończenie lekcji, chwyciła swoją torbę i udała się biegiem wprost do swoich komnat pod bacznym spojrzeniem Harry’ego i Rona. Rzuciła swoją torbę pod sofę, gdzie spokojnie drzemał Krzywołap i chwyciła garść proszku fiuu, wypowiadając głośno i wyraźnie, gdzie chce się udać.


Wyskoczyła z kominka, rozglądając się po salonie. Nie było go tam. Nie siedział w swoim fotelu, jak miał w zwyczaju robić, zagłębiając się w ciekawej lekturze. Nie zastała go również w sypialni z głową przyklejoną do poduszki, ani w kuchni opierając się o blat kuchenny z kubkiem czarnej kawy w dłoni. Sprawdziła gabinet, ale powitała ją pustka, jak we wcześniejszych sprawdzonych pomieszczeniach. Wracając do salonu, uchwyciła wylewające się mdłe światło prowadzące do pracowni Severusa. Pchnęła drzwi, stając w progu.


Był tam. Świece rozstawione w pracowni dawały przyjemny półmrok pomieszczeniu. Blask świec podkreślał ostre rysy jego twarzy, gdy pochylał się nad kociołkiem, mieszając w skupieniu, bulgoczącą ciesz. Nie podniósł na nią wzroku, ale wiedziała, że wyczuł jej obecność, w końcu od kilku minut błądziła po jego komnatach, otwierając to jedne, to drugie drzwi poszukując go. Usiadła na wolnym krześle po drugiej stronie blatu, obserwując w skupieniu, każdy jego ruch. Jego smukłe palce powoli i ostrożnie poruszały chochlą w kociołku. Usta miał zaciśnięte w wąską linię, a ciemne oczy miał utkwione, w bulgoczącej cieszy, nie posyłając w jej stronę ani krótkiego spojrzenia. Próbowała odczytać ze składników wyłożonych na blacie, jaki eliksir tworzy. Nigdy nie widziała takiego doboru dość rzadkich i trudno dostępnych składników, a nieprzyjemny, nieco duszący zapach unoszący się z kociołka niczego jej nie ułatwił. Podniosła się lekko ze stołka, chcąc rzucić okiem na pergamin, który był skrupulatnie zapisany jego notatkami, jednak ten, jakby wyczuł jej krok i zwinnym ruchem położył dłoń na kartce, oddalając go od wścibskiego spojrzenia panny Granger, która musiała zbesztać się w myślach za brać powściągliwości i taktu. Gdyby tylko spojrzała na niego, mogłaby zauważyć, jak wywraca w charakterystyczny dla niego sposób oczy.


- Zaczekaj na mnie w salonie.

Jak powiedział, tak zrobiła. Wyszła bez słowa, zostawiając go samego. Usiadła na sofie, którą oboje zazwyczaj zajmowali. Nie wiedziała, ile minęło czasu, zanim się pojawił. Może było to kwadrans, lub pół godziny, nim ponownie ujrzała jego twarz. Rzucił na fotel wierzchnią szatę, podwijając rękawy czarnej koszuli do łokci. Z barku wyciągnął Ognistą Whisky, nalewając ją do szklaneczki, by po chwili opróżnić ją jednym, wielkim chlustem. Nalał kolejną porcję, siadając obok niej na kanapie. Nie spojrzał na nią, zawiesił wzrok na kominku, a jego zaciśnięta szczęka i niebezpiecznie drżąca żyłka na skroni nie zapowiadała się dobrze.


- Nic ci nie jest? - zapytała ostrożnie, chwytając go za zimną dłoń. Kciukiem pogładziła nieco przesuszoną skórę.

- Jak widać – odpowiedział nieco oschle, a Granger ściągnęła brwi, spoglądając na niego z ukosa. - Co tutaj robisz? - dopiero przeniósł na nią spojrzenie, które było nieco zimne, nawet jak na jej Severusa.

- Chciałam się upewnić, że nic ci nie jest, że jesteś cały...

- Jestem w jednym kawałku – odpowiedział nieco zdawkowo. Przełknęła wielką gulę w gardle, starając się być spokojna.

- Cieszę się, że nic ci nie jest – ścisnęła go mocniej za dłoń, zaglądając w ciemne oczy, szukając w nich tak dobrze znanego jej blasku.

- Oderwałaś mnie od pracy. Czy jest coś jeszcze zanim wrócę do pracowni? - jego ton był nieco oficjalny, kompletnie wyprany z jakichkolwiek emocji.

- Właściwie… - nagle przed oczami ukazał się jej Harry, a jej automatycznie przypomniała się ich ostatnia rozmowa -… to tak. Chcę cię o coś poprosić Severusie. To bardzo ważne.

- Teraz? - prychnął lekceważąco, a Granger spostrzegła, że pierwszy raz ich relacja wygląda tak chłodno. I gdy tylko zdała sobie z tego sprawę, że czuje, jak w jakiś dziwny i pokręcony sposób zaczynają się od siebie oddalać, nieoczekiwanie poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku. Starała się tłumaczyć sobie, że wydarzenia poprzedniego wieczoru wpłynęły na niego tak, a nie inaczej, że kotłują się w nim wszelkie możliwe emocje.

- Chcę, byś stawił się za mną i wydał swoją aprobatę do tego bym, wstąpiła z Harrym i Ronem do Zakonu Feniksa.

- Zwariowałaś? – warknął, spoglądając na nią ostro. - Na nic nie wyrażę zgody. Nie wiem skąd tak głupi pomysł, przyszedł ci do głowy.

- Potrzebujecie nas…

- Was? - wypluł pogardliwie. - Kogo? Bandy dzieciaków, które nie potrafią czarować? Granger, błagam cię, miej odrobinę godności.

- Właśnie moja godność nakazuje mi być u twojego boku i innych członków Zakonu Feniksa.

- Nie wyrażam na nic zgody i nie próbuj podważyć mojego zdania – pochylił się nad nią, spoglądając na nią intensywnie. - Obiecaj mi.

- Niczego ci nie obiecuję Severusie – wstała niczym rozjuszona kotka. Obserwował każdy jej ruch, a jej włosy z upiętego koka, raczyły być dosłownie wszędzie, z każdym, jej najmniejszym ruchem. - Wstąpię do Zakonu czy tobie się to podoba, czy nie.

I wyszła z jego komnat, zostawiając go z szeroko otwartymi ustami. Miał tyle problemów na głowie i jeszcze zjawia się taka Granger, nakazując mu wstawienia się za nią. Prychnął pod nosem na jej idiotyczny pomysł. Uważał ją za dość inteligentną osobę, a to, co przed chwilą usłyszał, przekreśliło dosłownie wszystko. Nie sądził, że Granger będzie tak głupia, by z własnej woli chcieć wkroczyć w progi Zakonu Feniksa, wprost w ramiona śmierci.

Przelał resztki alkoholu do ust i wrócił do pracowni. Ściągnął jednym ruchem różdżki, zabezpieczenie chroniące bulgoczącą ciesz w kociołku. Był to moment, aby dodać ostatni składnik do eliksiru. Jeszcze dziś miał w planach oddać Albusowi miksturę, która, chociaż minimalnie spowolni rozpraszającą się klątwę w jego organizmie.


- Czego się dziwisz Snape – zakpił głosik w jego głowie. - Szaleje w niej czarnomagiczna cząstka, Granger jest w stanie zrobić wszystko, co niebezpieczne i niedozwolone – a Snape nie chciał zgodzić się z tym, chciał bronić ją od zła tego świata, chociaż wiedział, że stąpa po cienkim i kruchym lodzie.


***


Salon Nory został powiększony kilkukrotnie by pomieścić wszystkim członków Zakonu Feniksa. Ludzi było tyle, że Artur co chwila musiał wyczarowywać dodatkowe krzesła i fotele. Molly posłała w stronę salonu ogromną tacę z herbatą i filiżankami, a za nią lewitowała druga z ciastem i najróżniejszymi ciastkami, które oczywiście pierwszy skosztował Dumbledore, nie ukrywając swojego pohamowania słodyczami.


Snape siedział w kącie z ponurą miną, obserwując wszystkich zebranych. Kilkakrotnie odmówił już Molly skosztowania herbaty, gdzie za każdym razem podchodziła do niego z wesołym uśmiechem. Każdy wiedział, że to właśnie Molly próbuje wprowadzić nieco lekką i przyjazną atmosferę, a Snape nie pojmował skąd ta rudowłosa czerpie te pokłady opanowania i rodzinnego ciepła. Nie mógł jej zarzucić, że była tu nieliczną osobą, która przez swoje zachowanie, starała się jednocześnie uspokoić rozdrażnionych gości. Wszyscy doskonale wiedzieli, skąd wzięło się to spotkanie, a niepotrzebna panika nie była wskazana.


Cały czas czuł na sobie ciężkie spojrzenia. Nie ufali mu, nawet taka uśmiechnięta Molly, co jakiś czas posyłała w jego stronę nieco niepewne spojrzenie. Nie miał czego im się dziwić, głupcami byliby gdyby tylko pokładali w nim wszelkie nadzieje.


- Spokojnie, moi drodzy – odezwał się ponownie Dumbledore, gdy pomrukami przetaczało się co chwila te samo imię. - Jestem w stanie powierzyć swoje życie Severusowi, gdyby nie on nic byśmy nie wiedzieli o atakach. Dzięki jego raportowi...

- Jak możesz mu wierzyć Albusie? - odezwał się ktoś z tłumu, przerywając wypowiedź dyrektora. - Wciąż ta sama śpiewka!

- Jeśli Dumbledore mu ufa, ja także to czynię – niespodziewanie zabrał głos Remus Lupin, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych. - Moglibyśmy ponieść większe straty, mogłoby zabraknąć co niektórych z obecnych tutaj – przeczesał spojrzeniem cały salon. - Zajmijmy się lepiej ustaleniem co dalej, jaki mamy plan, a nie odtwarzanie wciąż tego samego – dodał na koniec nieco gorzkim tonem. Snape wyczuł na sobie wzrok wilkołaka, jednak nie zaszczycił go ani jednym spojrzeniem.

- Dziękuję Remusie – starzec uśmiechnął się lekko – Przechodząc do właściwego spektrum tego spotkania...

Snape tylko jednym uchem słuchał wypowiedzi dyrektora. Jego myśli krążyły wokół sczerniałej dłoni starca. Przed pojawieniem się w Norze podał mu eliksir, nad którym pracował przez ostatni czas, wierząc, że jego działanie przedłuży życie dyrektora jedynie o parę miesięcy. Parę miesięcy, które powinny wykorzystać jak najlepiej na przygotowania. Mistrz Eliksirów już nie raz wspominał Granger, że ciemne i mroczne czasy zbliżają się w ich stronę wielkimi krokami. To był właśnie ten moment, by wszyscy to sobie uświadomili.


Podniósł wzrok na Molly, która ściskała w dłoniach ręcznik kuchenny. Pozostali również spoglądali to na nią to na Albusa, wyczekując odpowiedzi. Snape lekko potrząsnął głową, przywołując własne myśli na właściwy tor.


- Albusie jak długo Hogwart będzie bezpiecznym miejscem? - ponowiła swoje pytanie Molly.

- Hogwart zawsze będzie bezpiecznym miejscem i zapewni ostoję każdemu, kto będzie tego potrzebował – spokojny głos Albusa przetoczył się po salonie.


Nikt nie zwrócił uwagi na Snape’a, który podszedł do okna. Koniuszkiem różdżki odsłonił firankę wpatrując się w ogród Weasleyów. Chociaż niewiele widział, przez padające mdłe światło z latarni, ustawionej tuż przy stawie pełnego żab, wciąż miał skupiony wzrok przed sobą. W pewnym momencie zmrużył oczy, widząc delikatny błysk. Już miał przedostać się przez wszystkie krzesła, dojść do wyjścia, nim jego szpiegowski słuch, nie został zaatakowany delikatnym szmerem, zapewne niebędący zarejestrowanym przez pozostałych zgromadzonych w salonie. Kompletnie nie bawiąc się w przeprosiny, zaczął przeciskać się przez krzesła w stronę zamkniętych drzwi, widząc delikatny cielisty materiał między dywanem a drzwiami. Dopiero gdy przemknął koło Dumbledore’a, zwrócił na sobie uwagę wszystkich zebranych. Wyciągnął przed siebie różdżkę, a drugą dłonią chwycił to coś, co znajdowało pod drzwiami.


- Ktoś raczył zaszczycić nas swoją obecnością – rzucił ironicznie, różdżką otwierając drzwi, a drugą dłonią ciągnąc za plastikowe ucho, którego sznureczek ciągnął się przez ciemny korytarz. Po chwili usłyszeli stukot i syki.

- Severusie, co to? - zapytała Molly, podchodząc bliżej.

- Mamy nieproszonych gości – odpowiedział, pociągając niczym wędką sznureczek. Po chwili w jego dłoniach znalazło się drugie ucho. - Wiesz, co to jest?

- Uszy dalekiego zasięgu, wynalazek Freda i Georga – odwróciła się, spoglądając na Artura, to na Severusa.

- Radzę wam wyjść z ukrycia, inaczej Gryffindor straci wszystkie punkty.


Jakie było zdziwienie pozostałych, gdy z mroku ujrzeli wychodzącego Harry’ego, Rona i Hermionę. Molly w pierwszej sekundzie pisnęła uradowana, tuląc ich do siebie, jednak po chwili zmieniła swoje nastawienie całkowicie, dając im ostrą reprymendę. Oczywiste było, że Molly miała z tyłu głowy wydarzenia z zeszłego wieczoru. Snape spojrzał na mieniący się naszyjnik z czasów Salazara na szyi Granger. Właśnie zdał sobie sprawę, że to jego widział chwilę wcześniej w blasku mdłego światła.


- Harry mój drogi, proszę, powiedz, co tutaj robicie? - zapytał nieco spokojny, nieco rozbawiony Dumbledore.

- Nie uważasz, że to nieodpowiednie miejsce dla dzieci? - odezwał się ostro Snape, podchodząc do dyrektora. - Powinni natychmiast wrócić do zamku. - posłał spojrzenie Granger, która idealnie unikała jego wzroku.

- Profesorze Dumbledore – odezwał się Potter, spoglądając to na niego, to na pozostałych członków. - Nie mieliśmy innego wyjścia. To był wyłącznie mój pomysł, by tu się zjawić.

- Daj spokój Harry – wtrącił się Ron, kręcąc nosem. - To był nasz pomysł.

- Nasza wspólna decyzja – dorzuciła Hermiona.

- W takim razie czemu zawdzięczamy tę niecodzienną wizytę? - Dumbledore zmrużył oczy.

Zauważył jak Potter spogląda na Granger, a ona w delikatny, prawie niezauważalnym ruchu kręci przecząco głową. Chłopak widocznie się zmieszał, nieco pobladł. Wkrótce potem, pełen opanowania spojrzał na dyrektora, stając przed nim wraz z dwójką przyjaciół. Snape w myślach pacnął się dłonią w czoło. Już wszystko zrozumiał. Dlatego Granger prosiła go dziś o pomóc wstawienie się za nimi. Czyżby obiecała to Potterowi? Jak wiele mu zdradziła? Spojrzał na nią, znad ramienia dyrektora. Nieco niepewnie, pod siłą jego dominacji w końcu podniosła na niego swój wzrok. Zmrużył oczy, pragnąc znaleźć odpowiedź, jednak Granger przeniosła spojrzenie na dyrektora.


- Chcemy dołączyć do Zakonu Feniksa.


Po salonie rozniosły się pomruki niezadowolenia i sprzeciwu. Molly zjawiła się przed dziećmi, odgradzając je swoim ciałem od Dumbledore’a. Pozostali członkowie głośno wyrzucali swoje oburzenie całą sytuacją. Spojrzał na Granger, widząc w jej oczach nieme błaganie.


- Albusie chyba nie chcesz powiedzieć mi, że się zgodzisz? - oburzyła się Molly. - To tylko dzieci!

- Mamo...

- Ronaldzie, nie odzywaj się teraz – zgromiła go spojrzeniem. - Jakim prawem raczycie żądać od nas czegoś takiego?

- Powiem to niechętnie, jednak w pełni zgadzam się z Molly. Nie mogą wstąpić do Zakonu – odezwał się Mistrz Eliksirów, wyczuwając na sobie wzrok Granger.

- Z całym szacunkiem profesorze Snape – zabrał głos Potter. Mistrz Eliksirów niechętnie spojrzał na tak dobrze znane mu zielone tęczówki. - Wszyscy zebrani są tutaj z jednego powodu. Wszystko, co miało miejsce, ma i będzie się dziać w naszym świecie, ma związek tylko i wyłącznie ze mną. To przeze mnie Voldemort próbuje zapanować nad naszym światem, to on próbuje zdobyć to, czego nie dostał ostatnim razem. On chce tylko i wyłącznie mnie. Chce dokończyć to co zaczął w Dolinie Godryka. Nie mogę pozwolić by inni, nastawiali za mnie karku, targali się na swoje życie, gdy ja siedzę bezczynnie w zamku. Chcę mieć pełny udział w Zakonie.

- Również pragnę wstąpić w progi Zakonu by stać i walczyć po stronie Harry’ego. Nie jesteśmy już dziećmi, wiemy co dzieje się wokół nas i mamy świadomość, jakie to niesie za sobą skutki – głos zabrała Hermiona, kładąc dłoń na ramieniu Harry’ego. - Oboje straciliśmy już rodziców, nie możemy pozwolić sobie stracić innych… bliskich nam osób.


Wyczuł na sobie palące spojrzenie ukochanej. Wiedział, że miała na myśli jego, że była chętna i gotowa walczyć u jego boku, chronić go całą sobą. A przecież była jeszcze uczennicą, młodą kobietą, która nie powinna zostać tak zniszczona przez otaczający ją świat. Najchętniej umieściłby ją w szklanym naczyniu, chroniąc ją przez mrocznymi czasami, do których się zbliżali. Nie pozwoliłby, coś jej się stało, by spadł jej najmniejszy włos z głowy. Pragnąłby, przeczekała w spokoju piekło, które miało się pojawić.


Miał świadomość, że to była jego Hermiona. Waleczna i uparta lwica, która za nic nie chciałaby zostać umieszczona w szklanym naczyniu, czekając bezczynnie na koniec mrocznych czasów. Spojrzał na Pottera, w którego zielonych tęczówkach ujrzał Lily, której jeszcze niedawno obiecał ochronę dla jej syna. Zerknął również na młodego Weasleya, który z determinacją wypisaną na twarzy spoglądał hardo w oczy dyrektora i swoich rodziców, pierwszy raz, nie kuląc się pod ich spojrzeniem. Cała ta trójka dzieciaków, wiedziała, na co się pisze, czego tak bardzo pragnie, a byli przecież tylko dziećmi. Snape poczuł zaciskający się supeł w żołądku.


- Ja także chcę dołączyć do Zakonu Feniksa – na samym końcu odezwał się Ronald, na co pani Weasley zaszlochała głośno, podbiegając do niego i szarpiąc go za koszulkę.

- Nie wyrażę swojej zgody, nie, nie, nie – powtarzała niczym mantrę.

- Mamo ja już zdecydowałem – odpowiedział, zakładając jej kosmyk włosów za ucho. - Wszystko będzie dobrze – uśmiechnął się do niej delikatnie, obejmując ramieniem.

- Albusie – odezwał się Snape. - Mam wiele wątpliwości co do zdolności tej trójki gryfonów. Wciąż uważam, że to tragiczny pomysł. Nie możesz się zgodzić.

- Zakon ma za zadanie zapewnić w szczególności ochronę tobie Harry, Ronowi i Hermionie. Nie ułatwiacie nam zadania, opuszczając zamek, nie informując o tym nikogo. Na uwadze powinniście mieć zdarzenia wczorajszego wieczoru. Uważam, że wasze zachowanie było iście nieadekwatne i nieodpowiedzialne – głos Dumbledore'a był spokojny, jednocześnie w jakiś sposób wprowadzając w salonie refleksyjną, uspokajającą atmosferę. - Jednakże… - podszedł do Harry’ego, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Już nie raz widziałem tak odważnych Gryfonów, chcących chronić wszystkich wokół zapominając wpierw o własnym bezpieczeństwie. Posłuchajcie mnie moi drodzy – zatrzymał spojrzenie na młodych twarzach Gryfonów. - Jako przewodniczący i założyciel Zakonu Feniksa nie mogę pozwolić na wasz czynny udział. Nie mogę wyrazić zgody na wasze oficjalne członkostwo, póki nie ukończycie nauki.

- Profesorze Dumbledore – jęknął Harry, kompletnie nie spodziewając się takiej decyzji dyrektora. Sądził, że to właśnie Dumbledore będzie stał po ich stronie.

- Może w innej kwestii będą mogli nam pomóc – zabrał głos Remus. - Dumbledore tylko spójrz, mamy przed sobą trójkę zdolnych gryfonów na pewno jest coś, w czym są stanie nam pomóc, zbytnio nie narażając się.

- Remus ma rację – poparła go Tonks. - Nie możemy ich odpychać.

- Moi drodzy postawmy sprawę jasno – Dumbledore uniósł dłonie w górę. - Nasi przyjaciele nie trafią dziś do Zakonu Feniksa.

- Profesorze...

- Harry – dyrektor spojrzał na młodszą kopię Jamesa. - Zaufaj mi.

- Chcieliśmy pomóc, chcieliśmy w końcu czuć się potrzebni… - jęknął Ron.

- Wszystko nadejdzie w swoim czasie – w niebieskich tęczówkach starca ukazał się mały błysk, który od razu zauważył Harry.

Dumbledore ogłosił koniec spotkania, co nie spotkało się z entuzjazmem Harry’ego, Rona i Hermiony. Nie dość, że nie udało im się zbyt wiele podsłuchać to jeszcze dyrektor, zakończył zebranie w niedogodnym dla nich momencie. Molly zarządziła, że nie wypuści nikogo, póki nie spróbuje jej świeżej pieczeni.


I tak spontanie Zakonu Feniksa zakończyło się obficie zastawioną kolacją. Zapewne trójka Gryfonów nie dowiedziała się za wiele ze spotkania, co nie oznaczało, że starsi nie poruszyli przed ich pojawieniem się ważnych kwestii. Ron siedział wraz z Arturem i Alastorem, a Harry przysłuchiwał się małej kłótni pomiędzy Remusem i Tonks, której włosy co chwila zmieniały kolor na ognistą czerwień.


Hermiona kłuła widelcem pieczeń, siedząc obok Molly, która zasypywała ją opowieściami z ostatnich tygodni. Po części była jej wdzięczna za to, gdyż jej myśli zataczały się wokół rodziców, a dzięki opowieści o gnomach, które niespodziewanie zaczęły pojawiać się o tej porze roku w ogródku, jej mózg zaczął stawać się jałowy, całkowicie usuwając siłą woli martwych rodziców sprzed oczu. Zamrugała kilkakrotnie, pozbywając się łez.


Spojrzała przed siebie na siedzącego naprzeciw niej Severusa, który również niczego nie tknął. Kątem oka zauważyła, jak lekko uniósł głowę, a w następnej sekundzie poczuła delikatne uderzenie w kostkę pod stołem. Chwilę później Snape odszedł od stołu, a zanim zniknął w ciemnym korytarzu, posłał jej krótkie spojrzenie.


W tym czasie paru członków Zakonu pożegnało się z Molly i Arturem, opuszczając Norę. Hermiona korzystając z lekkiego zamieszania kręcących się wszędzie czarodziejów, wyszła niezauważona z salonu. Znalazła go dopiero na zewnątrz, stojącego przy stawie pełnym żab. Odwrócony był do niej tyłem, wpatrując się w taflę wody. Podeszła ostrożnie do niego, stając u jego boku.


- Nie stawiłeś się za nami – wyrzuciła z lekką pretensją w głosie.

- Właśnie tego chciałaś? Stawienia się za wami? - warknął, odwracając się w jej stronę. - Pogrywasz sobie z niebezpiecznym losem, Hermiono.

- Chcieliśmy tylko pomóc!

- Pomożecie, trzymając się z daleka od Zakonu Feniksa. Nie chcę słyszeć więcej żadnej wzmianki na temat waszego dołączenia do Zakonu, rozumiesz?

- Ale...

- Nie ma żadnego, ale. Nie wiem skąd, wiedzieliście o spotkaniu, ale zapewniam cię, że kolejne nie odbędzie się już w Norze.

- Jak to?

- Główna siedziba zostaje zmieniona, żebyście znów nie próbowali nas znaleźć czy nie daj Merlinie podsłuchiwać – spojrzał na nią nieco ostro. - To było iście nie odpowiedzialne, mając na uwadze, jak wiele osób pragnie głowy Pottera.

- Dlaczego to robisz?

- Dla twojego dobra, Hermiono. Trzymaj się z dala od Zakonu Feniksa i zajmij się tym, co masz wokół siebie. Dumbledore wie, co robi i jestem pewien, że nie odczujecie braku wolnego czasu.

- Nie powiedziałeś mi, że Harry poprosił cię o zajęcia z oklumencji – wyrzuciła z siebie, zakładając ręce na piersiach.

- A jak wiele ty powiedziałaś Potterowi na temat mojego wstawienia się za wami?

- Słucham?

- Nic nie wiedział o tym, że nie stawię się za wami, prawda? Nie dałaś mu wcześniej znać.

- Harry wiedział tyle, że znajdę dla nas sprzymierzeńca, który pomoże nam wkroczyć do Zakonu. Nie wiedział kogo, mam na myśli.

- A ty uznałaś, że idealnym kandydatem będę ja? - prychnął.

- W rzeczy samej – odpowiedziała z wyczuwalną nutką niezadowolenia w głosie.

Odwrócili się za siebie, widząc jak w oddali członkowie Zakonu Feniksa, zaczynają się teleportować. Po części była zła na Severusa, który nie stawił się za nimi na spotkaniu. Z drugiej strony zrobił to Remus z Tonks, jednak dalej Dumbledore stał na swoim. Jeśli Severus zgodziłby się na jej pomysł i poprał ich członkostwo w Zakonie, Dumbledore nadal by trzymał swojego zdania, pomimo tak potężnego autorytetu, jakim był Snape. Widocznie dyrektor wiedział, co robi, nie wyrażając swojej zgody i nawet jeśli Severus stanąłby na głowie, chcąc ich wprowadzić, Dumbledore zapewne i tak nie zmieniłby swojego zdania.


- Wracamy do Nory, zapewne twoi przyjaciele cię szukają.

Zanim podążył z nią w stronę światła, wydobywającego się z Nory, chwycił ją w pasie, składając na jej ustach gorący pocałunek. Zszokowana tak nagłym wylewającym się uczuciem z jego strony, zarzuciła dłonie na jego szyje, bardziej przyciągając go do siebie. Oderwał się od jej ust, czując na swoich policzkach jej gorący oddech. Założył kosmyki włosów za jej ucho, a następnie zostawił na jej czole delikatny pocałunek.


- Obiecaj mi być ostrożną i ufać mi we wszystkim.

- Dobrze wiesz, że ci ufam Severusie – uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, całkowicie zapominając o złości, którą chwile wcześniej go darzyła.

- Jest jedna rzecz, którą muszę wiedzieć.

- Tak? - wtuliła się w zgięcie jego szyi, całkowicie będąc obezwładnioną wonią jego perfum.

- Kto o nas wie?

Hermiona zadrżała lekko, odsuwając się nieco od niego. Wyczuła jego zimny dotyk na swoim policzku. Pogładził go, zaglądając w jej oczy. Biła się ze swoimi myślami, zastanawiając się, czy powiedzieć mu prawdę, czy jednak ukryć to przed nim. Jednak rozsądek podpowiedział jej, że powinien wiedzieć, że był ostatnią osobą, przed którą powinna to ukrywać, a przecież chodziło tu o nich.


- Muszę wiedzieć – powtórzył.

- Ginny wie.

- Tak podejrzewałem – mruknął pod nosem. - Od jak dawna wie?

- Jeszcze sprzed ataku w Zakazanym Lesie. Dlaczego pytasz Severusie?

- Myślisz, że mogła komuś powiedzieć?

- Oczywiście, że nie! - oburzyła się nieco. - Ufam Ginny, nikomu by nie powiedziała.

- Hermiono zbliżają się niebezpieczne czasy a taka informacja, o której wie panna Weasley może bardzo nam zaszkodzić.

- Ginny nikomu nie powie...

- Nie powiedziałem tego, że złamie dane ci słowo i wyjawi twój sekret. Ktoś może się dowiedzieć o nas, a panna Weasley nawet nie musi pisnąć słowa. Są inne znane ci na pewno sposoby manipulowania ludzkim umysłem. Wiesz, że panna Weasley jest ważna dla Pottera.

- Chcesz mi powiedzieć, że ktoś chciałby dostać się do Harry’ego poprzez Ginny?

- Nie mogę wykluczyć czegoś takiego. Żyjemy w czasach, gdzie wszystko jest możliwe. Radziłbym nawet tobie lekcje z oklumencji.

- Severusie – spojrzała w ciemne oczy ukochanego. - Co zrobimy? Jaki masz plan?

- Jest tylko jedno wyjście.

- Jakie?

- Trzeba zmanipulować i zmienić wspomnienia panny Weasley.

- Chcesz wymazać jej wspomnienia?

- Nie wymazać, a lekko je zmodyfikować, aby nie powstały niebezpieczne luki w jej umyśle. Zostaw to mi, wszystkim się zajmę.

- Czy to bezpieczne? Czy nic jej się nie stanie?

- Zaufaj mi, wiem, co robię.

Wiedziała, że dała mu słowo, że pozwoliła się poprowadzić mu za rękę nie raz. Z bólem serca kiwnęła głową, wyrażając swoją zgodę. Pewnie gdyby i tak jej nie wyraziła Severus zrobiłby to co musi być zrobione. A Hermiona poczuła się w tym monecie tak paskudnie, jakby to ona obdzierała swoją przyjaciółkę ze wspomnień. I chociaż wiedziała, że to jedyne wyjście, to zabolał ją fakt, że z nikim nie podzieli się już swoim uczuciem, które dzieli do Severusa, nie wypłacze się już w ramię rudowłosej, czy nie powie, jaka jest szczęśliwa, mogąc kroczyć u jego boku.


- Będzie dobrze – ścisnął ją za ramię.

- Tak – uśmiechała się przez łzy.

W ciszy dostali się do Nory, gdzie Severus zostawił ją, oddalając się do drzwi wejściowych prowadzących od strony ogrodu. Gdy już była przy ganku, została zmiażdżona przez ramiona Harry’ego i Rona, którzy zaczęli wypytywać ją, gdzie się podziewała. A Hermiona nie umiała powiedzieć im prawdy, musząc okłamywać ich kolejny raz.


- Martwiliśmy się o ciebie – powiedział Harry.

- Wszystko w porządku? - zapytał Ron. - Płakałaś?

- Płakałam? - nałożyła na swoje usta wymuszony uśmiech. - Coś ty. Poszłam sprawdzić gnomy, o których wspominała twoja mama, Ron. Miała rację, nie jest jeszcze sezon na nie, a już widziałam jednego, kręcącego się koło garażu. Trochę mi zajęło, aby się go pozbyć. Wiecie, to już nie te lata, z jaką łatwością wyrzucaliśmy je za ogrodzenie, kilka lat wcześniej.

- Pamiętam, był wtedy nawał gromów ogrodowych - wspomniał Harry.

- Całkiem niezła zabawa wtedy była, robiliśmy zawody kto dalej, wyrzuci gnoma za ogrodzenie. Raz czy dwa udało mi się z tobą wygrać, pamiętasz Harry?

- Bo dałem ci wygrać, Ron – posłał mu sójkę w bok, zanosząc się śmiechem.


Hermiona jedynie uśmiechnęła się pod nosem na siłującego się ze sobą Harry’ego i Rona. W progu drzwi zjawił się Severus, zatrzymując na niej dłuższe spojrzenie. Poczuła, jak wzdłuż jej kręgosłupa przepływa przyjemny, paraliżujący dreszcz. Uśmiechnęła się delikatnie do niego, co zapewne było niezauważalne dla mało bystrego obserwatora. Swoim tęsknym spojrzeniem posłanym w jego stronę dała mu znać, że pragnie znaleźć się z nim w jego komnatach, siedząc wspólnie przy kominku, a ten, jakby ją zrozumiał, unosząc lewą brew ku górze i przekrzywiając lekko głowę w bok. W końcu Snape chrząknął kilkukrotnie, na co chłopacy uspokoili się, a widząc stojącego obok nich profesora eliksirów, lekko się zmieszali, poprawiając na sobie kurtki i potargane we wszystkie strony czupryny.


- Koniec popisów Potter, wracamy do zamku.


~*~


ho, ho, HO! Mikołaj zostawił dla Was malutki prezent 🎅🎁 Zapakował go w jak najpiękniejszy papier, udekorowany złotą wstążką. Wraz z elfami i krasnalami ma nadzieję, że taka forma podarunku przypadła Wam do gustu 💕 Ja ze swojej strony życzę Wam wesołych i radosnych Mikołajek! 💕 Proszę również o wybaczenie za moją długą nieobecność. Cały czas tutaj byłam na posterunku i widziałam napływające komentarze, które dodały mi wiele radości i pozytywnej energii. Bardzo dziękuję wszystkim i każdemu z osobna, za pozostawienie śladu po sobie! 😇 Mam w zapasie kilka rozdziałów, ale chcę je wrzucać stopniowo, by móc w międzyczasie tworzyć nowe i zbliżać się powoli ku zakończeniu historii (spokojnie jeszcze troszkę Was pomęczę). Jak spodobał Ci się nowy rozdział? 😊 Uważasz, że profesor Dumbledore powinien wyrazić swoją aprobatę na przystąpienie Harry’ego, Rona i Hermiony do Zakonu Feniksa? A może podjął słuszną decyzję, odsuwając młodzież od spraw dorosłych? Jestem ciekawa Twojej opinii. Śmiało zostaw po sobie ślad w komentarzu, będzie mi bardzo miło przeczytać parę słów od Ciebie! 💕 A po większą dawkę przygód Hermiony i profesora Snape’a, zapraszam Cię na moje drugie opowiadanie: Hermiona i Severus - a kiedy przyjdzie czas, gdzie również pojawił się nowy rozdział 🤭 Wyczekuj uważnie sowy, kolejny rozdział pojawi się niebawem. Do usłyszenia! Ściskam, Jazz ♥

P.S. Za wszystkie błędy, literówki najmocniej przepraszam.