Hermiona spoglądała na sufit z nietęgą miną. Pół godziny temu zdążyła się wybudzić, a już zyskała całkowitą uwagę pani Pomfrey. Starała się oddychać spokojnie i nie skupiać całej uwagi na pulsującym bólu głowy, którego jedynym celem było rozerwanie czaszki panny Granger. Przed oczami z prędkością światła przelatywały obrazy ukazujące ostatnie momenty, tuż przed eksplozją kociołka. Hermiona jęknęła bezradnie pod nosem, przyciskając dłoń do czoła.
Spotkała się ze spojrzeniem szkolnej pielęgniarki, gdy ta uniosła różdżkę w górę. Sonda diagnozująca niczym małe mróweczki przebiegła przez całe ciało. Trwało to zbyt krótko, aby Hermiona mogła dłużej skupiać uwagę na rozpływającej się energii w każdym mięśniu i w każdej komórce swojego ciała. Odczucie wcale nie było nieznośne, a wręcz przeciwnie, przypominało delikatne, mroźne łaskotanie.
Żołądek ścisnął się nieprzyjemnie, gdy Madame Pomfrey postawiła na stoliku nocnym metalową tacę z eliksirami. Obok spoczywała również kroplówka i czyste bandaże. Dopiero teraz spostrzegła, że na drążku tuż nad nią wisi niemal pusta kroplówka. Nie chciała spoglądać na wenflon wbity w skórę. W dzieciństwie mama musiała stawać na rzęsach, aby uspokoić ją, gdy nadchodził czas obowiązkowych szczepień. Razem z pielęgniarkami tworzyły przeróżne otoczki, aby tylko mała Hermiona nie zdała sobie sprawy, co tak naprawdę stanie się w przeciągu następnych chwil. Starała się spoglądać hardo na szkolną pielęgniarkę, gdy zmieniała kroplówkę, aby na moment nie przeszło jej przez myśl, że taka dorosła dziewczyna boi się igieł.
– Smakuje paskudnie – skrzywiła się, ocierając z kącików ust zieloną maź.
– Ma leczyć, a nie smakować – powiedziała surowym tonem Madame Pomfrey, odbierając puste fiolki.
– Ile już tu leżę? Czuje się, jakbym wyspała się za wszystkie czasy – opadła na poduszkę, którą chwile wcześniej poprawiła pielęgniarka.
– Ponad dobę moja droga. Nie wyglądałaś za ciekawie – pokręciła głową, odsuwając sprzed oczu widok zakrwawionego fartuszka. – Tak jak myślałam, sonda diagnozująca tylko potwierdziła wczorajsze testy. Nie ma żadnych nieprawidłowości w mózgu. Organy również są całe. Możesz czuć się nieco nieswojo i być obolała – skinęła lekko głową na ogromnego siniaka na czole i ramionach. Niemniej jednak... – chrząknęła, oczyściwszy gardło. – Profesor Snape, był tu cały czas.
– Profesor Snape był tutaj? – zapytała, czując, że słowa szkolnej pielęgniarki, ani trochę nie brzmiały realistycznie. Jednak łagodny wyraz twarzy Madame Pomfrey, oczy nieprzepełnione ani grama pogardy, spowodowały dziwny ścisk w żołądku.
– Oczywiście moje dziecko, Severus cały czas siedział przy tobie – stwierdziła spokojnie. Był tutaj… przemknęło Hermionie przez myśl. – Dopiero nad ranem wrócił do siebie. Tak między nami – szepnęła, podchodząc bliżej łóżka pacjentki. – Niezły z niego drań, jednak wczoraj… okazał trochę człowieczeństwa. Cóż… niecodzienny widok, oj niecodzienny.
– Profesor Snape człowiek zagadka… – mruknęła bardziej do siebie, niż do pielęgniarki.
– Na razie leż i odpoczywaj, bo może jeszcze dziś wieczorem wyjdziesz.
– Na pewno mam tyle zaległości… – jęknęła.
– Nadrobisz i wypisze ci na jutro zwolnienie. Lepiej, abyś odzyskała siły w spokoju. No nic panno Granger, niedługo wrócę, zobaczyć jak się czujesz. Postaraj się odpocząć.
Odprowadziła spojrzeniem plecy szkolnej pielęgniarki, które po chwili zniknęły w gabinecie. Przymykając powieki, naszła ją myśl, że powinna podziękować profesorowi. Z zanotowanym zadaniem w głowie, odprężyła ciało, czując, że już za chwile znajdzie się w krainie snów. Zanim Morfeusz porwał ją w swoje ramiona ujrzała ciemne, jak dno studni spojrzenie.
***
– Wstałaś – powiedziała z wyczuwalną ulgą w głosie Ginny, kładąc na stoliku pełną torbę słodyczy z Miodowego Królestwa. – Jak się czujesz? – przysiadła się na brzegu łóżka, chwytając ją za dłoń.
– Jakby usiadł na mnie Hipogryf – uśmiechnęła się słabo.
– Z wiekiem żarty zaczynają ci wychodzić – powiedział z łobuzerskim uśmiechem Harry.
– Uczy się od najlepszych – odparował Ron.
– Taa... od was na pewno – stwierdziła złośliwe Ginny, obserwując jawne oburzenie na twarzach chłopców.
– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to wyjdę jeszcze dziś wieczorem – oznajmiła Hermiona. – Przyjdziecie po mnie?
– No pewnie – odezwał się Harry. – Byliśmy wczoraj u ciebie, ale wiesz… – kiwnął niezauważalnie głową w stronę gabinetu pielęgniarki – Ktoś nas nie chciał wpuścić.
– Tylko jedna osoba była – zaczął Ron, ale Hermiona już otwierała usta, aby oznajmić, że wie, iż profesor Snape spędził u jej boku całą noc, lecz odezwał się inny głos, absolutnie nienależący do Rona, ani żadnego z jej przyjaciół.
– To byłem ja.
Cała czwórka spojrzała na wejście do Skrzydła Szpitalnego. Przez moment, przez jedną krótką chwilę sądziła, że dojrzy w progu drzwi profesora Snape’a. Już Hermiona wyobrażała sobie, jak odpędza przyjaciół, aby mogli zostać tylko we dwoje, móc mu podziękować za wsparcie, zatapiając się w hebanowym spojrzeniu. Jednak nie tylko ona się zdumiała. Harry z Ronem wymienili między sobą ukradkowe spojrzenie. Ku nim maszerował Seamus.
– Ooo… – zacmokała Ginny. – Wychodzimy chłopaki, zakochani pragną zostać sami.
Chwyciła ich za łokcie, wyciągając ze Skrzydła Szpitalnego. Mimo iż nie był to profesor Snape, którego skrycie pragnęła ujrzeć, widok uśmiechniętej twarzy Seamusa, także był przyjemny. Położył na stoliku małą wiązankę kwiatów, a następnie pochylił się nad Hermioną ostrożnie ją przytulając.
– Dziękuję Seamus – zawiesiła spojrzenie na bukiecie. – Nie musiałeś…
– To prawda. Nie musiałem, ale chciałem. Jak się czujesz? – zapytał, przysuwając krzesło.
– Dość w porządku – westchnęła. – Niemniej jestem paskudnie obolała.
– Mocno walnęłaś – zagadał pół żartem, pół serio. – Dobrze, że zostaliśmy sami. Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać Hermiono.
Nie spostrzegła, kiedy Seamus ujął jej dłoń. Hermiona naprężyła wszystkie mięśnie, zmuszając swój umysł do maksymalnej pracy. Nie miała dobrego przeczucia, a widok zatroskanej miny Finnigana nie zwiastował niczego dobrego. Hermiona uśmiechnęła się nerwowo, nie będąc pewną, czego powinna się spodziewać. Wzięła długi odprężający wdech. Tlen zawitał do wszystkich komórek. Bez pośpiechu wypuściła powietrze nosem.
– O czym chciałeś porozmawiać?
– O nas – cholera, jęknęła.
Niczym klisza starych zdjęć, widziała przed oczami setki obrazów i kilkadziesiąt haseł, które rozrzucała po umyśle jej podświadomość. Co on wyprawia?, pomyślała przerażona, gdy palce Seamusa, kręciły małe kółka na wierzchu jej dłoni. Przecież mamy umowę, dodała nieporadnie. Próbowała sama odczytać z twarzy Seamusa, co może chcieć jej przekazać, ale jej własna wyobraźnia podrzucała nieprzyjemne obrazy.
– Tak?
– Nie masz pojęcia jak ciężko było namówić panią Pomfrey, by mnie wpuściła. Wiem, że twoi przyjaciele również chcieli cię odwiedzić – przełknął ciążącą gulę w gardle. – Harry postawił się, błagając panią Pomfrey, abym tylko ja wszedł – tego Hermiona się nie spodziewała.
Nastała cisza, którą żadne z nich nie chciało przerwać. Hermiona spokojnie czekała, a Seamus zbierał rozbiegane myśli. Spojrzała na okno, nie chcąc w żaden sposób pośpieszać chłopaka. Przymknęła powieki, w dalszym ciągu czując swoją dłoń, zamkniętą w szczelnym uścisku.
– Widząc ciebie, poczułem, jak momentalnie robi mi się słabo... byłaś cała blada, usta miałaś sine, dosłownie fioletowe. Cieszę się, że Harry, Ron i Ginny nie widzieli cię w tym stanie, to mogłoby ich zasmucić jeszcze bardziej. Chciałem, abyś otworzyła oczy i żeby wszystko było dobrze… tylko tego pragnąłem…
– Spokojnie – powiedziała łagodnie. – Już wszystko dobrze…
– Jesteś dla mnie ważna, Hermiono... – przemówił prawie szeptem.
– Oh Seamus… – wciągnęła powietrze. Właśnie tego bała się najbardziej, właśnie ten obraz podrzucała uprzednio jej wyobraźnia. Przecież nie mogło być prawdą, aby Seamus zmienił względem niej uczucia. To był tylko układ między nimi. – Ale my…
– Udajemy - dokończył za nią. – Wiem o tym, cały czas o tym myślę – pokręcił głową, a Hermiona poczuła szybsze bicie serca. – Jesteś dla mnie bardzo ważna. Jesteś przyjaciółką, której nigdy nie miałem. Leżąc bez ruchu w sali profesora Snape’a w klasie myślałem, że nie żyjesz...
– Seamus – zadrżała jej warga. Subtelnie wyswobodziła dłoń z uścisku, aby tylko przygarnąć chłopaka do siebie. Ostrożnie położyła swoją głowę na jego ramieniu, karcąc się w myślach, że przyszło jej tyle bzdurnych myśli do głowy. Poczuła wyrzuty sumienia, tak srogo go oceniając. – Zawsze będę twoją przyjaciółką – wyszeptała, przełykając łzy wzruszenia.
***
Hermiona obserwowała krzątającą się przy łóżku Ginny. Siedziała na skraju łóżka, ubierając wygodne spodnie dresowe, które zabrała z jej dormitorium Ginny. Następnie zrzuciła z siebie granatową piżamę w groszki, ubierając bluzę z kapturem. Starała się wyprzeć z głowy obraz posiniaczonego ciała. Jeszcze się na nie napatrzy przy wieczornej kąpieli. Z założeniem skarpetek poradziła sobie szybko i bezproblemowo, będąc już gotową do opuszczenia Skrzydła Szpitalnego. Raczej nie będzie tęsknić za widokiem pustych szpitalnych łóżek i surowych białych ścian.
– To już wszystko – powiedziała Ginny, wrzuciwszy do torby małą skrzyneczkę z eliksirami przyszykowanymi przez Madame Pomfrey.
– Chłopcy czekają na zewnątrz?
– Mhm… – mruknęła potwierdzająco, rozglądając się wokół, czy spakowała na pewno wszystko. Cóż za wiele rzeczy Hermiona nie miała, ale Ginny wolała się upewnić, że mają wszystko, co powinny mieć.
– Panno Granger – podeszła do nich Madame Pomfrey. – Wszelkie potrzebne eliksiry są opisane w skrzyneczce, wraz z dawkowaniem. Porcje masz naszykowane na najbliższe trzy dni, po tym czasie już powinnaś czuć się lepiej. Naszykowałam przede wszystkim eliksir wzmacniający i przeciwbólowy, gdybyś takowy potrzebowała. Jeśli byś się czymś martwiła, proszę natychmiast do mnie przyjść.
– Oczywiście Madame Pomfrey, dziękuje za opiekę.
– Już dobrze, dobrze – uśmiechnęła się lekko. – Wracaj do zdrowia panno Granger.
– Dziękuję – kiwnęła głową ściskając w dłoni wiązankę.
Na korytarzu czekali na nie Harry, Ron i Seamus, który prędko zamknął ją w silnym uścisku. Następnie wtuliła się w Harry’ego i Rona, szepcząc im do ucha, że cudownie wyjść w końcu ze Skrzydła Szpitalnego.
– Zostawmy zakochanych samych – zasugerował Harry, pośpieszając Rona i Ginny, aby znaleźli się na przodzie. Hermiona delikatnie uśmiechnęła się pod nosem, na tę opiekuńczość Harry’ego.
– Jak się czujesz? – zapytał Seamus, podając jej ramię.
– Przez kilka godzin za wiele się nie zmieniło, ale marzę jedynie o tym, aby usiąść przy kominku – oznajmiła rozmarzonym głosem, ujmując jego ramię.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – powiedział zuchwale. – Neville ucieszy się, jak ciebie zobaczy. Zresztą jak my wszyscy!
– Nie tak szybko, panie Finnigan.
Zatrzymali się, usłyszawszy zimny głos tuż za plecami. Hermiona nie musiała zgadywać, z kim mieli do czynienia. Spostrzegła, że Harry wraz z Ginny i Ronem ledwo co zniknęli za zakrętem, zostawiając ich daleko w tyle. Wciąż ściskając ramię Seamusa, obrócili się stając oko w oko z profesorem Snape’em.
Stał w swojej mrocznej okazałości. Spoglądał na nich nieprzychylnie z założonymi rękoma. Jego twarz nie zdradzała grama emocji, a ciemne oczy, jak zwykle były chłodne i niedostępne. Wiercący i zniecierpliwiony umysł podrzucił wykreowany obraz, stojącego przed nimi mężczyzny, czuwającego podczas jej pobytu w Skrzydle Szpitalnym. Na te realistyczne fotografie, Hermiona poczuła zimny dreszcz na plecach.
– Pomfrey już cię wygoniła, panno Granger?
– W rzeczy samej profesorze, powoli wracam do sił – skinęła głową. Chciała dodać, że docenia i dziękuje za jego wsparcie, ale powstrzymała ją obecność Seamusa. Mógłby dziwnie na to zareagować. A plotka, że profesor Snape zaczyna pilnować poturbowanych uczniów w Skrzydle Szpitalnym, mogłaby się rozejść po szkole z prędkością światła. A tego Hermiona nie chciała.
– Madame Pomfrey poprosiła mnie, bym przygotował dla ciebie maść na siniaki – wręczył jej metalowe pudełeczko. - Smaruj kilka razy dziennie, a za trzy, cztery dni powinny zniknąć.
– Dziękuję profesorze – uchwyciła wzrokiem, jak profesor Snape zlustrował spojrzeniem trzymaną w dłoniach wiązankę. Przez krótką chwilę jakaś dziwna iskra zawieruszyła się w ciemnym spojrzeniu. Hermiona wciągnęła powietrze do płuc, chcąc go niezdarnie powiadomić, że to nic takiego, że nic nie łączy ją z Seamusem, że to tak naprawdę głupia umowa, mająca uratować ich obojga godność, że to…
– A wy co jeszcze tu robicie? – zmrużył oczy, wyrywając ją z roztargnionych myśli. – Znikać do wieży Gryffindoru.
Już bez słowa pożegnania ruszyli naprzód. Pokonawszy parę kroków Hermiona dyskretnie obróciła się za siebie, spostrzegając jak kawałek czarnej szaty, znika za zakrętem. Założyła kosmyk włosów za ucho, odwracając wzrok. Przez resztę drogi do wieży Gryffindoru szli bez słowa, oboje zanurzeni we własnych myślach.
Korytarze były niemal opustoszałe. Tylko raz natknęli się na profesor wróżbiarstwa tłumacząc swoją obecność poza wieżą Gryffindoru. Oboje wzruszyli ramionami, zdając sobie po chwili sprawę, że w Wielkiej Sali trwa kolacja, a oni mogli przebywać do woli poza pokojem wspólnym. Seamus burknął po jakimś czasie do Hermiony, że profesor Trelawney ostatnimi czasy zachowuje się dziwniej niż zwykle. Hermiona potrząsnęła głową na słowa kompana.
Na całe szczęście w pokoju wspólnym nie było wielu Gryfonów. Udało się Hermionie prawie niezauważalnie zbliżyć do kominka, gdzie na kanapie już siedzieli Harry, Ron i Ginny. Jedynie dwa razy skinęła głową na wesołe: jak dobrze cię widzieć, trzeciorocznych dziewcząt. Widocznie całe zajście obeszło już Hogwart, mruknęła posępnie, zajmując miejsce na kanapie.
– Co tak długo? – zapytał Ron.
– No właśnie – dołączył Harry.
– Snape nas zatrzymał – odpowiedział Seamus.
– Profesor Snape, Seamus – poprawiła go Hermiona.
– Oczywiście - chrząknął, a w tle Ron i Harry parsknęli śmiechem. – Profesor Snape przyszykował maść dla Hermiony.
– Co to za maść? – Ginny poruszyła sugestywnie brwiami. Wszyscy wokół odebrali to jako żart, ale Hermiona w środku poczuła, że jeszcze jedno słowo, a wywlecze za włosy tę rudą wiewiórę. Spokojnie i tak ją kochasz, warknął rozum. Mhm, odburknęła w myślach.
– A na siniaki Ginny, na siniaki – oznajmiła, starając się mieć poważny wyraz twarzy. Ginny uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, podciągając kolana pod brodę.
– To miłe z jego strony – usłyszała po chwili cichy głos przyjaciółki, gdy chłopcy zajęli się grą w szachy czarodziejów. Hermiona jedynie zagryzła wargę, starając się nie uśmiechnąć, chociaż Ginny wiedziała, że taki mały gest znaczyć mógł wiele dla Hermiony.
Poczuła się niezwykle znudzona, obserwując partię szachów. Jedyny raz kiedy brała czynny udział, był na pierwszym roku, gdy z Harrym i Ronem próbowali uratować przed kradzieżą Kamień Filozoficzny. Mimowolnie ziewnęła, wstając z kanapy. Na pytającą minę Rona rzuciła: pójdę sprawdzić jak się miewa Neville.
W trakcie pobytu w Skrzydle Szpitalnym ani na moment nie pomyślała o Gryfonie, przez którego tam trafiła. Nie złościła się na niego, ani nie miała mu za złe, że znalazła się pod opieką Madame Pomfrey. W sumie za wiele wtedy nie rozmyślała. No może próbowała wyprzeć z głowy okropny ból, który nawiedził ją gdy tylko otworzyła oczy. Wdrapując się po schodach do sypialni chłopców, zdała sobie sprawę, że tak naprawdę myślała o pewnym mężczyźnie, gdy Madame Pomfrey uświadomiła ją, że był obecny podczas jej pobytu w Skrzydle Szpitalnym. Z lekkim uśmiechem na ustach zapukała do przedostatnich drzwi po lewej stronie. Słysząc ciche, proszę, weszła do środka.
– Hermiona!
Neville poderwał się z łóżka, odrzucając w bok książkę. Znalazł się w kilku krokach spoglądając na Hermionę jakby widział ją po raz pierwszy. Policzki chłopaka zaczęły przypominać soczyste wiśnie, a dłonie drżały nerwowo. Hermiona uśmiechnęła się dobrodusznie, przechylając głowę w bok.
– Przepraszam… ja naprawdę nie chciałem…
– Oh Neville…
Przytuliła go mocno. Neville lekko zadrżał, a Hermiona wystraszyła się, że jej dotyk mógł wystraszyć chłopaka. Odciągnęła go od siebie na odległość ramion i dopiero wtedy zauważyła, że po policzkach Gryfona ściekają srebrne łzy.
– Spokojnie Neville. Wszystko jest dobrze – raz jeszcze ostrożnie go przytuliła.
– Mogłem cię zabić – bąknął, pociągając niezdarnie nosem.
– To bym uniknęła testu u profesor McGonagall.
Neville oderwał się od niej, spoglądając na nią, jakby spadła z choinki. Przecież to była Hermiona Granger, najbystrzejsza uczennica w całej szkole, która za nic w świecie nie opuściłaby żadnego testu, ani nie pojawiła się na zajęciach bez pracy domowej. Zamrugał dwukrotnie, zdając sobie sprawę, że żartowała. Uśmiechnął się blado pod nosem, czując jej dłoń na plecach.
– Niczym się nie przejmuj, dobrze Neville? Wszystko jest w porządku, jestem cała i zdrowa, tylko spójrz na mnie – obróciła się dwa razy wokół własnej osi. – Najlepszemu mogło się zdarzyć – dodała na koniec, posyłając mu ciepły uśmiech.
– Przepraszam, że cię nie odwiedziłem. Po prostu… było mi wstyd – mruknął, patrząc na swoje buty.
– Spokojnie i tak praktycznie przespałam cały pobyt – machnęła ręką. No i rozmyślałam o mężczyźnie w czerni, ale tego Neville nie musiał już wiedzieć.
***
Była jedna osoba w zamku, która ani przez moment nie radowała się, że Hermiona wyszła cało po wypadku. Lavender Brown, wchodząc do sypialni dziewcząt, o mały włos nie potknęła się o własne buty, rozrzucone niechlujnie w pokoju, gdy spostrzegła na łóżku siedzącą Hermionę. Zapewne panna Brown mocno liczyła, że Hermiona zostanie na tyle trwale poturbowana, aby nie wrócić na zajęcia do końca semestru. Pewnie Malfoy przywitałby ją w nieco cieplejszym humorze. Lavender prychnęła pod nosem coś niezrozumiałego i niczym oparzona kotka wskoczyła do swojego łóżka, zaciągając szczelnie kotary.
Hermiona wywróciła jedynie oczami, kompletnie zapominając, jakie atrakcje czekają ją w dormitorium. Chwyciła nagrzany ręcznik z piecyka, piżamę, kosmetyczkę i maść od profesora Snape’a, po czym opuściła sypialnie, nie mogąc znieść tej ciężkiej atmosfery wiszącej w powietrzu.
Nieco ociągała się pod prysznicem. Namydliła całe ciało, aby piana, zakryć mogła nieestetycznie posiniaczone ciało. Gdy opuszki palców pomarszczyły się jak u staruszki, był to znak, aby zakończyć ubolewanie nad swoim wyglądem. Osuszyła ciało i chwyciła za maść, którą przygotował dla niej profesor Snape. Odkręciła je, spostrzegając, że maść została zabezpieczona idealnie dopasowanym plastikiem, co oznaczać mogło, że nikt niepowołany nie maczał tam palców. Już miała zerwać zawleczkę, gdy zauważyła od wewnętrznej strony nakrętki, złożony w pół malutki kawałek pergaminu. Całkowicie zapomniała o maści, odkładając ją na brzeg umywalki. Z bijącym sercem otworzyła pergamin, czytając na głos wiadomość.
– Jutro o 20 w moim gabinecie...
~*~
Witajcie kochane ♥
Jest nowy rozdział. Podoba mi się początek a zakończenie... szkoda słów. Schrzaniłam to po prostu. Nie wiem, dlaczego tak to wyszło. Zostanę na swoim zdaniu, że się staczam. Czekam na waszą krytykę.
Informacja o poszukiwaniu BETY nadal aktualna :)
Jazz ♥