sobota, 25 maja 2013

Rozdział 23


Hermiona spoglądała na sufit z nietęgą miną. Pół godziny temu zdążyła się wybudzić, a już zyskała całkowitą uwagę pani Pomfrey. Starała się oddychać spokojnie i nie skupiać całej uwagi na pulsującym bólu głowy, którego jedynym celem było rozerwanie czaszki panny Granger. Przed oczami z prędkością światła przelatywały obrazy ukazujące ostatnie momenty, tuż przed eksplozją kociołka. Hermiona jęknęła bezradnie pod nosem, przyciskając dłoń do czoła.


Spotkała się ze spojrzeniem szkolnej pielęgniarki, gdy ta uniosła różdżkę w górę. Sonda diagnozująca niczym małe mróweczki przebiegła przez całe ciało. Trwało to zbyt krótko, aby Hermiona mogła dłużej skupiać uwagę na rozpływającej się energii w każdym mięśniu i w każdej komórce swojego ciała. Odczucie wcale nie było nieznośne, a wręcz przeciwnie, przypominało delikatne, mroźne łaskotanie.


  Żołądek ścisnął się nieprzyjemnie, gdy Madame Pomfrey postawiła na stoliku nocnym metalową tacę z eliksirami. Obok spoczywała również kroplówka i czyste bandaże. Dopiero teraz spostrzegła, że na drążku tuż nad nią wisi niemal pusta kroplówka. Nie chciała spoglądać na wenflon wbity w skórę. W dzieciństwie mama musiała stawać na rzęsach, aby uspokoić ją, gdy nadchodził czas obowiązkowych szczepień. Razem z pielęgniarkami tworzyły przeróżne otoczki, aby tylko mała Hermiona nie zdała sobie sprawy, co tak naprawdę stanie się w przeciągu następnych chwil. Starała się spoglądać hardo na szkolną pielęgniarkę, gdy zmieniała kroplówkę, aby na moment nie przeszło jej przez myśl, że taka dorosła dziewczyna boi się igieł. 


– Smakuje paskudnie – skrzywiła się, ocierając z kącików ust zieloną maź. 

– Ma leczyć, a nie smakować – powiedziała surowym tonem Madame Pomfrey, odbierając puste fiolki.

– Ile już tu leżę? Czuje się, jakbym wyspała się za wszystkie czasy – opadła na poduszkę, którą chwile wcześniej poprawiła pielęgniarka.

– Ponad dobę moja droga. Nie wyglądałaś za ciekawie – pokręciła głową, odsuwając sprzed oczu widok zakrwawionego fartuszka. – Tak jak myślałam, sonda diagnozująca tylko potwierdziła wczorajsze testy. Nie ma żadnych nieprawidłowości w mózgu. Organy również są całe. Możesz czuć się nieco nieswojo i być obolała – skinęła lekko głową na ogromnego siniaka na czole i ramionach. Niemniej jednak... – chrząknęła, oczyściwszy gardło. – Profesor Snape, był tu cały czas.

– Profesor Snape był tutaj? – zapytała, czując, że słowa szkolnej pielęgniarki, ani trochę nie brzmiały realistycznie. Jednak łagodny wyraz twarzy Madame Pomfrey, oczy nieprzepełnione ani grama pogardy, spowodowały dziwny ścisk w żołądku. 

– Oczywiście moje dziecko, Severus cały czas siedział przy tobie – stwierdziła spokojnie. Był tutaj… przemknęło Hermionie przez myśl. – Dopiero nad ranem wrócił do siebie. Tak między nami – szepnęła, podchodząc bliżej łóżka pacjentki. – Niezły z niego drań, jednak wczoraj… okazał trochę człowieczeństwa. Cóż… niecodzienny widok, oj niecodzienny. 

– Profesor Snape człowiek zagadka… – mruknęła bardziej do siebie, niż do pielęgniarki. 

– Na razie leż i odpoczywaj, bo może jeszcze dziś wieczorem wyjdziesz.

– Na pewno mam tyle zaległości… – jęknęła.

– Nadrobisz i wypisze ci na jutro zwolnienie. Lepiej, abyś odzyskała siły w spokoju. No nic panno Granger, niedługo wrócę, zobaczyć jak się czujesz. Postaraj się odpocząć.


Odprowadziła spojrzeniem plecy szkolnej pielęgniarki, które po chwili zniknęły w gabinecie. Przymykając powieki, naszła ją myśl, że powinna podziękować profesorowi. Z zanotowanym zadaniem w głowie, odprężyła ciało, czując, że już za chwile znajdzie się w krainie snów. Zanim Morfeusz porwał ją w swoje ramiona ujrzała ciemne, jak dno studni spojrzenie.


                                                                               ***


– Wstałaś – powiedziała z wyczuwalną ulgą w głosie Ginny, kładąc na stoliku pełną torbę słodyczy z Miodowego Królestwa. – Jak się czujesz? – przysiadła się na brzegu łóżka, chwytając ją za dłoń. 

– Jakby usiadł na mnie Hipogryf – uśmiechnęła się słabo.

– Z wiekiem żarty zaczynają ci wychodzić – powiedział z łobuzerskim uśmiechem Harry.

– Uczy się od najlepszych – odparował Ron.

– Taa... od was na pewno – stwierdziła złośliwe Ginny, obserwując jawne oburzenie na twarzach chłopców.

– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to wyjdę jeszcze dziś wieczorem – oznajmiła Hermiona. – Przyjdziecie po mnie?

– No pewnie – odezwał się Harry. – Byliśmy wczoraj u ciebie, ale wiesz… – kiwnął niezauważalnie głową w stronę gabinetu pielęgniarki – Ktoś nas nie chciał wpuścić.

– Tylko jedna osoba była – zaczął Ron, ale Hermiona już otwierała usta, aby oznajmić, że wie, iż profesor Snape spędził u jej boku całą noc, lecz odezwał się inny głos, absolutnie nienależący do Rona, ani żadnego z jej przyjaciół.  

– To byłem ja.


Cała czwórka spojrzała na wejście do Skrzydła Szpitalnego. Przez moment, przez jedną krótką chwilę sądziła, że dojrzy w progu drzwi profesora Snape’a. Już Hermiona wyobrażała sobie, jak odpędza przyjaciół, aby mogli zostać tylko we dwoje, móc mu podziękować za wsparcie, zatapiając się w hebanowym spojrzeniu. Jednak nie tylko ona się zdumiała. Harry z Ronem wymienili między sobą ukradkowe spojrzenie. Ku nim maszerował Seamus. 


– Ooo… – zacmokała Ginny. – Wychodzimy chłopaki, zakochani pragną zostać sami. 


Chwyciła ich za łokcie, wyciągając ze Skrzydła Szpitalnego. Mimo iż nie był to profesor Snape, którego skrycie pragnęła ujrzeć, widok uśmiechniętej twarzy Seamusa, także był przyjemny. Położył na stoliku małą wiązankę kwiatów, a następnie pochylił się nad Hermioną ostrożnie ją przytulając.


– Dziękuję Seamus – zawiesiła spojrzenie na bukiecie. – Nie musiałeś…

– To prawda. Nie musiałem, ale chciałem. Jak się czujesz? – zapytał, przysuwając krzesło.

– Dość w porządku – westchnęła. – Niemniej jestem paskudnie obolała.

– Mocno walnęłaś – zagadał pół żartem, pół serio. – Dobrze, że zostaliśmy sami. Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać Hermiono.


Nie spostrzegła, kiedy Seamus ujął jej dłoń. Hermiona naprężyła wszystkie mięśnie, zmuszając swój umysł do maksymalnej pracy. Nie miała dobrego przeczucia, a widok zatroskanej miny Finnigana nie zwiastował niczego dobrego. Hermiona uśmiechnęła się nerwowo, nie będąc pewną, czego powinna się spodziewać. Wzięła długi odprężający wdech. Tlen zawitał do wszystkich komórek. Bez pośpiechu wypuściła powietrze nosem.


– O czym chciałeś porozmawiać? 

– O nas – cholera, jęknęła.


Niczym klisza starych zdjęć, widziała przed oczami setki obrazów i kilkadziesiąt haseł, które rozrzucała po umyśle jej podświadomość. Co on wyprawia?, pomyślała przerażona, gdy palce Seamusa, kręciły małe kółka na wierzchu jej dłoni. Przecież mamy umowę, dodała nieporadnie. Próbowała sama odczytać z twarzy Seamusa, co może chcieć jej przekazać, ale jej własna wyobraźnia podrzucała nieprzyjemne obrazy. 


– Tak?

– Nie masz pojęcia jak ciężko było namówić panią Pomfrey, by mnie wpuściła. Wiem, że twoi przyjaciele również chcieli cię odwiedzić – przełknął ciążącą gulę w gardle. – Harry postawił się, błagając panią Pomfrey, abym tylko ja wszedł – tego Hermiona się nie spodziewała. 


Nastała cisza, którą żadne z nich nie chciało przerwać. Hermiona spokojnie czekała, a Seamus zbierał rozbiegane myśli. Spojrzała na okno, nie chcąc w żaden sposób pośpieszać chłopaka. Przymknęła powieki, w dalszym ciągu czując swoją dłoń,  zamkniętą w szczelnym uścisku.


– Widząc ciebie, poczułem, jak momentalnie robi mi się słabo... byłaś cała blada, usta miałaś sine, dosłownie fioletowe. Cieszę się, że Harry, Ron i Ginny nie widzieli cię w tym stanie, to mogłoby ich zasmucić jeszcze bardziej. Chciałem, abyś otworzyła oczy i żeby wszystko było dobrze… tylko tego pragnąłem…

– Spokojnie – powiedziała łagodnie. –  Już wszystko dobrze…

– Jesteś dla mnie ważna, Hermiono... – przemówił prawie szeptem.

– Oh Seamus… – wciągnęła powietrze. Właśnie tego bała się najbardziej, właśnie ten obraz podrzucała uprzednio jej wyobraźnia. Przecież nie mogło być prawdą, aby Seamus zmienił względem  niej uczucia. To był tylko układ między nimi. – Ale my…

– Udajemy - dokończył za nią. – Wiem o tym, cały czas o tym myślę – pokręcił głową, a Hermiona poczuła szybsze bicie serca. – Jesteś dla mnie bardzo ważna. Jesteś przyjaciółką, której nigdy nie miałem. Leżąc bez ruchu w sali profesora Snape’a w klasie myślałem, że nie żyjesz...

– Seamus – zadrżała jej warga. Subtelnie wyswobodziła dłoń z uścisku, aby tylko przygarnąć chłopaka do siebie. Ostrożnie położyła swoją głowę na jego ramieniu, karcąc się w myślach, że przyszło jej tyle bzdurnych myśli do głowy. Poczuła wyrzuty sumienia, tak srogo go oceniając.  – Zawsze będę twoją przyjaciółką – wyszeptała, przełykając łzy wzruszenia.

       

                                                                              ***


Hermiona obserwowała krzątającą się przy łóżku Ginny. Siedziała na skraju łóżka, ubierając wygodne spodnie dresowe, które zabrała z jej dormitorium Ginny. Następnie zrzuciła z siebie granatową piżamę w groszki, ubierając bluzę z kapturem. Starała się wyprzeć z głowy obraz posiniaczonego ciała. Jeszcze się na nie napatrzy przy wieczornej kąpieli. Z założeniem skarpetek poradziła sobie szybko i bezproblemowo, będąc już gotową do opuszczenia Skrzydła Szpitalnego. Raczej nie będzie tęsknić za widokiem pustych szpitalnych łóżek i surowych białych ścian.


– To już wszystko – powiedziała Ginny, wrzuciwszy do torby małą skrzyneczkę z eliksirami przyszykowanymi przez Madame Pomfrey.  

– Chłopcy czekają na zewnątrz?

– Mhm… – mruknęła potwierdzająco, rozglądając się wokół, czy spakowała na pewno wszystko. Cóż za wiele rzeczy Hermiona nie miała, ale Ginny wolała się upewnić, że mają wszystko, co powinny mieć.

– Panno Granger – podeszła do nich Madame Pomfrey. – Wszelkie potrzebne eliksiry są opisane w skrzyneczce, wraz z dawkowaniem. Porcje masz naszykowane na najbliższe trzy dni, po tym czasie już powinnaś czuć się lepiej. Naszykowałam przede wszystkim eliksir wzmacniający i przeciwbólowy, gdybyś takowy potrzebowała. Jeśli byś się czymś martwiła, proszę natychmiast do mnie przyjść.

– Oczywiście Madame Pomfrey, dziękuje za opiekę.

– Już dobrze, dobrze – uśmiechnęła się lekko. – Wracaj do zdrowia panno Granger.

– Dziękuję – kiwnęła głową ściskając w dłoni wiązankę.


Na korytarzu czekali na nie Harry, Ron i Seamus, który prędko zamknął ją w silnym uścisku. Następnie wtuliła się w Harry’ego i Rona, szepcząc im do ucha, że cudownie wyjść w końcu ze Skrzydła Szpitalnego. 


– Zostawmy zakochanych samych – zasugerował Harry, pośpieszając Rona i Ginny, aby znaleźli się na przodzie. Hermiona delikatnie uśmiechnęła się pod nosem, na tę opiekuńczość Harry’ego. 

– Jak się czujesz? – zapytał Seamus, podając jej ramię.

– Przez kilka godzin za wiele się nie zmieniło, ale marzę jedynie o tym, aby usiąść przy kominku – oznajmiła rozmarzonym głosem, ujmując jego ramię.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – powiedział zuchwale. – Neville ucieszy się, jak ciebie zobaczy. Zresztą jak my wszyscy!

– Nie tak szybko, panie Finnigan.


Zatrzymali się, usłyszawszy zimny głos tuż za plecami. Hermiona nie musiała zgadywać, z kim mieli do czynienia. Spostrzegła, że Harry wraz z Ginny i Ronem ledwo co zniknęli za zakrętem, zostawiając ich daleko w tyle. Wciąż ściskając ramię Seamusa, obrócili się stając oko w oko z profesorem Snape’em. 

   

Stał w swojej mrocznej okazałości. Spoglądał na nich nieprzychylnie z założonymi rękoma. Jego twarz nie zdradzała grama emocji, a ciemne oczy, jak zwykle były chłodne i niedostępne. Wiercący i zniecierpliwiony umysł podrzucił wykreowany obraz, stojącego przed nimi mężczyzny, czuwającego podczas jej pobytu w Skrzydle Szpitalnym. Na te realistyczne fotografie, Hermiona poczuła zimny dreszcz na plecach.

   

– Pomfrey już cię wygoniła, panno Granger? 

– W rzeczy samej profesorze, powoli wracam do sił – skinęła głową. Chciała dodać, że docenia i dziękuje za jego wsparcie, ale powstrzymała ją obecność Seamusa. Mógłby dziwnie na to zareagować. A plotka, że profesor Snape zaczyna pilnować poturbowanych uczniów w Skrzydle Szpitalnym, mogłaby się rozejść po szkole z prędkością światła. A tego Hermiona nie chciała. 

– Madame Pomfrey poprosiła mnie, bym przygotował dla ciebie maść na siniaki – wręczył jej metalowe pudełeczko. -  Smaruj kilka razy dziennie, a za trzy, cztery dni powinny zniknąć.

– Dziękuję profesorze – uchwyciła wzrokiem, jak profesor Snape zlustrował spojrzeniem trzymaną w dłoniach wiązankę. Przez krótką chwilę jakaś dziwna iskra zawieruszyła się w ciemnym spojrzeniu. Hermiona wciągnęła powietrze do płuc, chcąc go niezdarnie powiadomić, że to nic takiego, że nic nie łączy ją z Seamusem, że to tak naprawdę głupia umowa, mająca uratować ich obojga godność, że to…

– A wy co jeszcze tu robicie? – zmrużył oczy, wyrywając ją z roztargnionych myśli. – Znikać do wieży Gryffindoru.

Już bez słowa pożegnania ruszyli naprzód. Pokonawszy parę kroków Hermiona dyskretnie obróciła się za siebie, spostrzegając jak kawałek czarnej szaty, znika za zakrętem. Założyła kosmyk włosów za ucho, odwracając wzrok. Przez resztę drogi do wieży Gryffindoru szli bez słowa, oboje zanurzeni we własnych myślach.


Korytarze były niemal opustoszałe. Tylko raz natknęli się na profesor wróżbiarstwa tłumacząc swoją obecność poza wieżą Gryffindoru. Oboje wzruszyli ramionami, zdając sobie po chwili sprawę, że w Wielkiej Sali trwa kolacja, a oni mogli przebywać do woli poza pokojem wspólnym. Seamus burknął po jakimś czasie do Hermiony, że profesor Trelawney ostatnimi czasy zachowuje się dziwniej niż zwykle. Hermiona potrząsnęła głową na słowa kompana.  


Na całe szczęście w pokoju wspólnym nie było wielu Gryfonów. Udało się Hermionie prawie niezauważalnie zbliżyć do kominka, gdzie na kanapie już siedzieli Harry, Ron i Ginny. Jedynie dwa razy skinęła głową na wesołe: jak dobrze cię widzieć, trzeciorocznych dziewcząt. Widocznie całe zajście obeszło już Hogwart, mruknęła posępnie, zajmując miejsce na kanapie. 


– Co tak długo? – zapytał Ron.

– No właśnie – dołączył Harry.

– Snape nas zatrzymał – odpowiedział Seamus.

– Profesor Snape, Seamus – poprawiła go Hermiona.

– Oczywiście - chrząknął, a w tle Ron i Harry parsknęli śmiechem. – Profesor Snape przyszykował maść dla Hermiony.

– Co to za maść? – Ginny poruszyła sugestywnie brwiami. Wszyscy wokół odebrali to jako żart, ale Hermiona w środku poczuła, że jeszcze jedno słowo, a wywlecze za włosy tę rudą wiewiórę. Spokojnie i tak ją kochasz, warknął rozum. Mhm, odburknęła w myślach.

– A na siniaki Ginny, na siniaki – oznajmiła, starając się mieć poważny wyraz twarzy. Ginny uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, podciągając kolana pod brodę. 

– To miłe z jego strony – usłyszała po chwili cichy głos przyjaciółki, gdy chłopcy zajęli się grą w szachy czarodziejów. Hermiona jedynie zagryzła wargę, starając się nie uśmiechnąć, chociaż Ginny wiedziała, że taki mały gest znaczyć mógł wiele dla Hermiony. 


Poczuła się niezwykle znudzona, obserwując partię szachów. Jedyny raz kiedy brała czynny udział, był na pierwszym roku, gdy z Harrym i Ronem próbowali uratować przed kradzieżą Kamień Filozoficzny. Mimowolnie ziewnęła, wstając z kanapy. Na pytającą minę Rona rzuciła: pójdę sprawdzić jak się miewa Neville.


W trakcie pobytu w Skrzydle Szpitalnym ani na moment nie pomyślała o Gryfonie, przez którego tam trafiła. Nie złościła się na niego, ani nie miała mu za złe, że znalazła się pod opieką Madame Pomfrey. W sumie za wiele wtedy nie rozmyślała. No może próbowała wyprzeć z głowy okropny ból, który nawiedził ją gdy tylko otworzyła oczy. Wdrapując się po schodach do sypialni chłopców, zdała sobie sprawę, że tak naprawdę myślała o pewnym mężczyźnie, gdy Madame Pomfrey uświadomiła ją, że był obecny podczas jej pobytu w Skrzydle Szpitalnym. Z lekkim uśmiechem na ustach zapukała do przedostatnich drzwi po lewej stronie. Słysząc ciche, proszę, weszła do środka.


– Hermiona!


Neville poderwał się z łóżka, odrzucając w bok książkę. Znalazł się w kilku krokach spoglądając na Hermionę jakby widział ją po raz pierwszy. Policzki chłopaka zaczęły przypominać soczyste wiśnie, a dłonie drżały nerwowo. Hermiona uśmiechnęła się dobrodusznie, przechylając głowę w bok.


– Przepraszam… ja naprawdę nie chciałem…

– Oh Neville… 


Przytuliła go mocno. Neville lekko zadrżał, a Hermiona wystraszyła się, że jej dotyk mógł wystraszyć chłopaka. Odciągnęła go od siebie na odległość ramion i dopiero wtedy zauważyła, że po policzkach Gryfona ściekają srebrne łzy.


– Spokojnie Neville. Wszystko jest dobrze –  raz jeszcze ostrożnie go przytuliła.

– Mogłem cię zabić – bąknął, pociągając niezdarnie nosem.

– To bym uniknęła testu u profesor McGonagall.


Neville oderwał się od niej, spoglądając na nią, jakby spadła z choinki. Przecież to była Hermiona Granger, najbystrzejsza uczennica w całej szkole, która za nic w świecie nie opuściłaby żadnego testu, ani nie pojawiła się na zajęciach bez pracy domowej. Zamrugał dwukrotnie, zdając sobie sprawę, że żartowała. Uśmiechnął się blado pod nosem, czując jej dłoń na plecach.


– Niczym się nie przejmuj, dobrze Neville? Wszystko jest w porządku, jestem cała i zdrowa, tylko spójrz na mnie – obróciła się dwa razy wokół własnej osi. – Najlepszemu mogło się zdarzyć – dodała na koniec, posyłając mu ciepły uśmiech. 

– Przepraszam, że cię nie odwiedziłem. Po prostu… było mi wstyd – mruknął, patrząc na swoje buty.

– Spokojnie i tak praktycznie przespałam cały pobyt – machnęła ręką. No i rozmyślałam o mężczyźnie w czerni, ale tego Neville nie musiał już wiedzieć. 


***

   

Była jedna osoba w zamku, która ani przez moment nie radowała się, że Hermiona wyszła cało po wypadku. Lavender Brown, wchodząc do sypialni dziewcząt, o mały włos nie potknęła się o własne buty, rozrzucone niechlujnie w pokoju, gdy spostrzegła na łóżku siedzącą Hermionę. Zapewne panna Brown mocno liczyła, że Hermiona zostanie na tyle trwale poturbowana, aby nie wrócić na zajęcia do końca semestru. Pewnie Malfoy przywitałby ją w nieco cieplejszym humorze. Lavender prychnęła pod nosem coś niezrozumiałego i niczym oparzona kotka wskoczyła do swojego łóżka, zaciągając szczelnie kotary. 


Hermiona wywróciła jedynie oczami, kompletnie zapominając, jakie atrakcje czekają ją w dormitorium. Chwyciła nagrzany ręcznik z piecyka, piżamę, kosmetyczkę i maść od profesora Snape’a, po czym opuściła sypialnie, nie mogąc znieść tej ciężkiej atmosfery wiszącej w powietrzu.


Nieco ociągała się pod prysznicem. Namydliła całe ciało, aby piana, zakryć mogła nieestetycznie posiniaczone ciało. Gdy opuszki palców pomarszczyły się jak u staruszki, był to znak, aby zakończyć ubolewanie nad swoim wyglądem. Osuszyła ciało i chwyciła za maść, którą przygotował dla niej profesor Snape. Odkręciła je, spostrzegając, że maść została zabezpieczona idealnie dopasowanym plastikiem, co oznaczać mogło, że nikt niepowołany nie maczał tam palców. Już miała zerwać zawleczkę, gdy zauważyła od wewnętrznej strony nakrętki, złożony w pół malutki kawałek pergaminu. Całkowicie zapomniała o maści, odkładając ją na brzeg umywalki. Z bijącym sercem otworzyła pergamin, czytając na głos wiadomość. 


Jutro o 20 w moim gabinecie... 



~*~



Witajcie kochane ♥


Jest nowy rozdział. Podoba mi się początek a zakończenie... szkoda słów. Schrzaniłam to po prostu. Nie wiem, dlaczego tak to wyszło. Zostanę na swoim zdaniu, że się staczam. Czekam na waszą krytykę.


Informacja o poszukiwaniu BETY nadal aktualna  :)



Jazz ♥


czwartek, 16 maja 2013

Rozdział 22


Mężczyzna o kruczoczarnych włosach, oczach przypominającymi dno studni i haczykowatym nosie krążył wzdłuż korytarza na czwartym piętrze. Peleryna, za każdym krokiem powiewała tuż za nim. Ciężki materiał szaty, układał się na wzór skrzydeł nietoperza, co sprawiało, że wyglądał jak postać oblana nutą tajemnicy z dreszczowca.


Postronna osoba, która spoczęłaby na ławce przed Skrzydłem Szpitalnym, obserwując czarodzieja w ciemnej szacie, mogłaby rzec, że mężczyzna zamartwia się czymś. Zaciśnięte w wąską linię wargi, oczy pozbawione blasku, dawały złudny obraz, jakby był myślami setki mil stąd. Jednak Snape, nie myślał o niczym. No może, tylko o słowach Trelawney, czy nieprzytomnej dziewczynie leżącej za ścianą. Wracaj do lochów, Snape, zaskrzeczał głos odpowiadający za ogólną niechęć do świata. Chwilę po tym pojawił się rozum, machając ostrzegawczo palcem, na twojej lekcji był wypadek, weź tę odpowiedzialność na siebie.


Zatrzymał się przy oknie i oparł się o parapet, zaciskając mocno powieki. Jak na złość przed oczami ukazała mu się Granger, leżąca w kałuży krwi. Ten obraz sprawił, że poczuł dziwne szarpnięcie w okolicy serca. Natychmiast otworzył oczy, słysząc zgrzytanie drzwi. Odwrócił głowę, spotykając się ze spojrzeniem szkolnej pielęgniarki. Fartuszek Madam Pomfrey, który zawsze był śnieżnobiały, teraz skąpany był krwią. Kobieta odgarnęła kosmyk włosów i kiwnęła głową w stronę nauczyciela eliksirów.


– Jak z panną Granger? – podszedł do kobiety. – Wyliże się z  tego?

– Musisz bardziej pilnować swoich uczniów – powiedziała surowym głosem.

– Nie mów mi, co mam robić – warknął poirytowany.

– Nie zapominaj się Severusie. Już dawno powinnam wezwać Albusa. Ciesz się, że jeszcze tego nie zrobiłam – wskazała na niego oskarżycielsko palcem. – Dziewczyna nie wyglądała za ciekawie, a ty mi mówisz, że mam się nie wtrącać?

– Mogę wejść? – puścił wywód pielęgniarki mimo uszu. Gdzieś w środku absolutnie się z nią zgadzał, ale nie mógł się przecież przyznać, że ma rację. Nie on. Nie Severus Snape.

– Niewdzięcznik – odpowiedziała półgębkiem. Skinieniem głowy dała mu znać, aby podążał jej krokiem. 


Madam Pomfrey odsłoniła biały parawan, za którym spostrzegł leżącą Granger. Pomfrey postarałaś się, podpowiedział jakiś wredny głosik w jego głowie, kiedy zdał sobie sprawę, że Gryfonka nie jest już umazana krwią. Została odziana w jedną ze szpitalnych piżam w granatowe groszki. Na głowie miała ciasno umocowany bandaż, który tylko częściowo przysłaniał niewielkiego siniaka. Za kilka godzin fioletowa gula pokryje czoło pacjentki. Delikatne nie za głębokie rany na dłoniach i policzkach, zostały po spotkaniu ze szafką pełną pustych flakonów. Przez moment poczuł, jakby zanurzył się w głębi oceanu. Niewdzięczny rozum podrzucił myśl, że Granger wygląda, jakby znajdowała się w prosektorium. Nienaturalnie blada skóra, zlała się z kolorem poduszki. Usta przybrały odcień brudnego fioletu. Wybujała wyobraźnia przyciągnęła przed oczami obraz, jak metalowe łóżko Granger, wsuwa martwe ciało do chłodni. 


– Słuchasz mnie?

– Wybacz… - pokręcił głową, odrzuciwszy od siebie obraz prosektorium. – Możesz powtórzyć?

– Mówiłam Severusie, że podałam pannie Granger eliksir usypiający i przeciwbólowy. Wysłałam sondę diagnozującą. Na całe szczęście organy wewnętrzne nie zostały zmiażdżone, ani uszkodzone. Uderzyła się dość mocno w głowę, więc będzie pod wnikliwą obserwacją. Sonda nie wykazała uszkodzeń w mózgu, ale koniecznie muszę ją monitorować – westchnęła, podpierając się o ramę łóżka. – To naprawdę cud, wiedząc, jak mocno oberwała. Wszystkie kości są całe, będzie jedynie obolała przez jakiś czas. 

– Nie wygląda to ciekawie.

– Och tak... Nie wiedziałam, w co ręce włożyć.

– Nie powinnaś mnie wyganiać.

– Snape – mruknęła ostrzegawczo. – Uświadomię cię, że to ja jestem pielęgniarką. Stan panny Granger nie jest dobry, ale mógł być gorszy. Chwała Merlinowi, że z tego wyjdzie.

– To kiedy będzie wolna? Ominą ją lekcje...

– Hola, hola...  – pomachała mu ostrzegawczo palcem przed nosem. – Dziewczyna miała poważny wypadek, a ty się martwisz tylko tym, że ominą ją lekcje? Lepiej pomyśl o jej zdrowiu!

– W takim razie tu zostaję – powiedział stanowczo, sięgając po krzesło.

– Nie ma mowy – złapała za oparcie siedzenia, zanim mężczyzna zdążył usiąść. Profesor Snape, posłał jej długie, piorunujące spojrzenie. – Jesteś cały we krwi. Idź się przebierz – dopiero po tych słowach zdał sobie sprawę, że na rękach i szacie wciąż ma zaschniętą krew Granger.

– Jeszcze tu wrócę.


***


Po szybkim rześkim prysznicu, założeniu świeżych szat oraz żołądkiem zapełnionym kubkiem mocnej, czarnej kawy, Snape wdrapał się na czwarte piętro. Wychodząc zza zakrętu do jego głowy przyszła tylko jedna trafna myśl: banda skretyniałych bałwanów, ujrzawszy Pottera, rudowłosych Weasleyów, Finnigana i winnego całego zamieszania  Longbottoma.

 

– Ale dlaczego? – dopytywała się rudowłosa dziewczyna.

– Powiedziałam, że nie możecie do niej wejść, panna Granger musi teraz odpoczywać.

– Będziemy bardzo cicho, nawet pani nie zauważy, że tam jesteśmy – powiedział błagalnym tonem Finnigan.  – T-To jest moja dziewczyna... Ona tam leży, a ja nie mogę jej nawet zobaczyć – zażenowany wywodem chłopaka Snape, wywrócił oczami.

– Nie musimy wszyscy wchodzić, niech tylko wejdzie Seamus. Chociaż na te pięć minut, pani Pomfrey, proszę... – po raz drugi odezwał się okularnik.

– Panie Potter… – cała piątka usłyszała za sobą cichy, lecz spokojny głos nauczyciela eliksirów. – Cóż to za poświęcenie wywalczyć miejsce, aby pan Finnigan wszedł zamiast pana. Zaskakujące.

– Severusie ja muszę wracać na salę, a ty zajmij się tymi dziećmi… – kiwnęła dłonią w stronę Gryfona, przywołując go do siebie. – Panie Finnigan proszę za mną, ale tylko pięć minut i ani chwili dłużej… – surowy głos pielęgniarki zniknął za drzwiami Skrzydła Szpitalnego.


Profesor Snape zmroził spojrzeniem pozostałych Gryfonów. Dłużej zatrzymał swój wzrok na brunecie, który próbował ukryć się w jakikolwiek sposób i patrzeć wszędzie, tylko nie w stronę rozgniewanego nauczyciela. Marnie mu wychodziło krycie się za barkami Ronalda Weasleya. 


– Panie Longbottom… – powiedział cicho. – Razem z panną Granger, zrujnował pan moją klasę.

– Przepraszam panie profesorze – wymamrotał, wychylając się zza pleców Gryfona.

– Panna Granger jest chwilowo niedysponowana, więc sam uprzątniesz cały bałagan, który narobiliście. 

– Dobrze...

– Może sam, dupek jeden – mruknął pod nosem rudowłosy chłopak. Snape machinalnie przeniósł zimne spojrzenie na Weasleya.

– Rozumiem, że Gryffindor żegna się z pucharem domu, pannie Weasley? Dziesięć punktów od Gryffindoru – powiedział z wyczuwalną ekscytacją w głosie.

– Ron, lepiej już nic nie mów – przemówiła rudowłosa, widząc jak jej brat, już otwierał usta, aby coś dodać. 

– Jedna rozsądna w całym towarzystwie. Panie Longbottom – ponownie zwrócił się w stronę bruneta. – Pójdzie pan teraz do pana Filcha po wiadro z wodą i środki czystości. Och... zapomniałbym... – powiedział takim tonem, co oznaczać mogło jedynie: masz przechlapane. –  Proszę przekazać woźnemu, że będzie się pan z nim spotykał przez cały tydzień, każdego wieczoru na szlabanie. Radzę, abyś przypomniał sobie cały materiał od początku roku. Zrozumiałeś chłopcze?

– Tak,  panie profesorze – pokiwał ze zrozumieniem. Posłał przyjaciołom ostatnie, pełne przerażenia spojrzenie, kierując się w stronę biura Filcha.


Tymczasem, ze Skrzydła Szpitalnego szybkim krokiem wyszedł Seamus Finnigan. Wcisnął dłonie w kieszenie spodni i z zaciśniętymi wargami szedł przed siebie, nie obracając się na wołanie przyjaciół. Panna Weasley mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem i machinalnie puściła się biegiem w stronę  chłopaka, a pozostała dwójka nie mając innego pomysłu, poszła w jej ślady. Snape, obrzucił Pottera znikającego za zakrętem chłodnym spojrzeniem i przekroczył próg Skrzydła Szpitalnego. Pielęgniarka w tym czasie kończyła podłączać kroplówkę. Snape stanął nieco z boku, nie chcąc przeszkadzać krzątającej się wokół Pomfrey. Skończywszy, skinęła głową w stronę mężczyzny, oddalając się do swojego gabinetu.


Severus chwycił krzesło, stojące przy łóżku pacjentki i usiadł na nim, wyciągając nogi przed siebie. Zgrabnie machnął różdżką, a biały parawan zafalował tuż za nim, odseparowując go od świata zewnętrznego. Złożył z dłoni wieżyczkę na brzuchu, przyglądając się śpiącej dziewczynie. 


Gdy tylko pochylał się nad nieprzytomną Granger w klasie, czuł okalający go niepokój. Wzrastał na sile, sprawiając, że nie potrafił się na niczym skupić. Czuł się, jakby odebrało mu tlen, a kąsające poczucie winy, że wszystko wydarzyło się na jego lekcji, nie dawało mu spokoju. Nie przypuszczał, że połączenie Longbottoma z Granger przyniesie tak fatalny skutek. Chłopak nigdy nie był obdarzony minimalnymi umiejętnościami podczas sporządzania mikstur. Podobno był całkiem niezły podczas lekcji zielarstwa, ale na eliksirach był jedną z najgorszych osób. Profesor Snape mógłby się pochylić nad spostrzeżeniem, iż Longbottom mógłby podać sobie rękę z Potterem. Niestety nie widział całego zajścia, nie mógł powiedzieć, co poszło nie tak, ale wszystko wskazywało na to, że to właśnie chłopak dodał do kociołka coś, co absolutnie nie powinno być dodane. A nawet taka dość rozwinięta w umiejętności przyrządzania eliksirów Granger, nie mogła zrobić nic, aby zatrzymać mazgajowatego Gryfona. Czarodziej nie chciał przepuścić przez myśl, że dziewczyna w sumie była dość dobra w eliksirach, co to, to nie. Ma szczęście, nic więcej.


Tak nagle i niespodziewanie, gdy wszelkie natrętne myśli odeszły w bok, poczuł się nieco dziwnie, nieco lżej. Zdał sobie sprawę, że napięcie, które trzymało jego ciało w ryzach, odeszło. Uczucie niepokoju, które kroczyło za nim jak cień, powoli znika. A wszystko wydarzyło się… gdy spojrzał na  śpiącą Granger. Panna Melisa Granger, zaskrzeczał jakiś głosik w jego głowie. A Snape nie chciał z nim wcale walczyć, więc zgodził się sam ze sobą, widząc oczami wyobraźni neonowy napis: Panna Melisa Granger.


Uchylił biały materiał parawanu i ujrzał Madame Pomfrey pochylając się nad stertą dokumentów. Przysunął krzesło trochę bliżej łóżka dziewczyny i usiadł wygodnie, tym razem prostując zmęczone barki. Wzrok zsunął się na mały, piegowaty nos, usta powoli przybierały swój naturalny malinowy odcień, a na policzkach, mieszały się zdrowe rumieńce wraz z małymi skaleczeniami. Fioletowy siniak wystający spod bandaża, dumnie odcinał się na jasnej karnacji Granger. 

   

– Jesteś całkiem znośna panno Granger, kiedy nic nie mówisz.


Nie wiedział kiedy, nie wiedział jak, położył swoją dłoń na policzku dziewczyny. Przymknął zmęczone powieki, oddychając spokojnie. Niespodziewanie poczuł, zalążki czegoś dziwnego, czegoś, co zaczęło mrowić go w okolicy serca. Gdy tylko skupił się na tym niezrozumiałym dla niego odczuciu, wzdłuż całego ciała przemknął dreszcz. Bardzo przyjemny dreszcz swoją drogą. Spiął całe ciało, otworzywszy nagle oczy. Wstał z krzesła, wpuszczając do sali rześkie, październikowe powietrze. Wziął kilka głębszych wdechów, uspakajając ciało i umysł. Czując, że trzeźwieje z tego kuriozalnego stanu, ponownie usiadł na krześle.


– Widzisz, co narobiłaś? – burknął, czując delikatne wypieki na policzkach. – Wszystko to twoja wina – jego głos nie był ani oschły, ani chłodny, wręcz przeciwnie był spokojny i łagodny. 


Spojrzawszy na zegarek, uwieszony ciasno na lewym nadgarstku wstał z krzesła niczym oparzony. Za kwadrans miał rozpocząć ostatnie zajęcia tego dnia. Ostrożnie odstawił krzesło, rzucił okiem na pannę Granger, po czym przybrał maskę niesympatycznego nauczyciela eliksirów.


***


Severus wrócił nie wcześniej jak po obiedzie. Spędził tak całe popołudnie wraz z wieczorem, pośród szarych ścian Skrzydła Szpitalnego. A to spoglądał na Granger, a to obserwował ciemne chmury za oknem. Jakiś natrętny głosik w jego głowie wciąż domagał się uwagi, wiercąc się nieznośnie. Po co tak tu siedzisz Snape? No po jaką cholerę? Przecież to Granger, mruczał nieprzyjemnie.


– Przymknij się w końcu – warknął przez zęby, mając po dziurki w nosie swój własny głos rozsądku.

– Słucham? 

Spiął mięśnie, odwróciwszy się za siebie. Madame Pomfrey patrzyła na niego z nietęgą miną. Wyglądała, jakby chciała powiedzieć coś niemiłego, coś kąśliwego, ale jedynie uniosła lewą brew ku górze, krzyżując ramiona.


– Poppy, co mnie straszysz? – rzucił oskarżycielsko.

– Mogłabym powiedzieć to samo. Co tu robisz? Wracaj do swoich komnat – dodała, zmieniając dziewczynie opatrunki. – Jest już późno.

– Zawsze mogę zdrzemnąć się na jednym z łóżek. 

– Nawet o tym nie myśl – powiedziała karcącym głosem. – To łóżka pacjentów.

– Pacjentów? – rozejrzał się po Skrzydle Szpitalnym. – Nie widzę tu żadnego innego pacjenta poza panną Granger.

Wybił Pomfrey z tropu. Jej mina mogła świadczyć coś pomiędzy: jak on śmie, a niech tylko spróbuje. Chwyciła za metalową tacę i bez słowa, wróciła do swojego gabinetu.

   

Zgarną poduszkę z łóżka obok i wcisnął sobie za kark. Pokręcił się nieco na niewygodnym krześle, starając się nie zwracać uwagi na parszywy ból w kościach. Przyjrzał się śpiącej brunetce, która była winowajczynią wcześniejszych, dziwnych dreszczy. Musiała być to Granger, bo któż by inny? Raczej nie wyglądało to na sezonowe przeziębienie. A może te dreszcze były właśnie przyjemne, hm?, zaskrzeczał jakiś głosik w jego głowie.


– Severusie – odwrócił głowę, słysząc chrząknięcie. Nie wiedział, czy minęło dziesięć minut, czy może godzina, od kiedy ostatni raz widział czarownicę. Obstawiał na dłuższy odstęp czasu, albowiem zmarszczki na twarzy pielęgniarki nieco rozluźniły się, co mogło świadczyć, że nie dąsała się na jego wcześniejsze zachowanie. – Czarna herbata – dopiero teraz spostrzegł kubek trzymany w dłoniach kobiety.

– Z cukrem? – przyjrzał się ciemnej tafli płynu.

– Oczywiście, że nie – odpowiedziała cieplejszym głosem. – Wstrętna, gorzka, czarna herbata.

– Wyśmienicie, moja ulubiona – Pomfrey kiwnęła głową, sprawdziła jeszcze coś przy pannie Granger i wróciła do swojego gabinetu.

   

Godziny mijały, jedna za drugą. Snape nie spostrzegł, że słońce leniwie wznosiło się w górę na tle pomarańczowego nieba. Rzucił okiem na zegarek, a smukłe wskazówki, dały znać, że powoli zbliża się szósta nad ranem. Momentalnie poderwał się na równe nogi, przecierając twarz. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak strasznie był zmęczony. Nie wiedząc, co właściwie robi, pochylił się nad dziewczyną, a jego usta musnęły ostrożnie jej czoło. Do nozdrzy doleciał delikatny zapach Gryfonki. Zadrżał, wyczuwając spokojną nutę bergamotki. Zdusił w zarodku ponowne szybsze uderzenie serca. Nie mógł się nad tym rozwodzić. Po prostu nie mógł. Gdy stał tak przy łóżku panny Granger, przyrzekł sobie, że więcej nie dopuści do takich wydarzeń. Nie może pozwolić sobie, by jakaś Granger mieszała mu w głowie. Nie jemu…



~*~



Witajcie kochane ♥


Rozdział dedykuję:

Frozen - Za wykonanie cudownego szablonu  ;**  Teraz mój blog ma ręce i nogi  ♥


Pani Detektyw Esther - Za pomoc we wstawieniu szablonu. Ehh... powtarzam i będę się powtarzać. Dla mnie to czarna magia  ;D


Czekałyście długo na rozdział. Przepraszam. Miałam ogromne problemy, by cokolwiek napisać. Już nie mówię, o moim życiu prywatnym, które jest w opłakanym stanie... Kurde, no...! I znowu się wyżalam. Dobra wracam na właściwą drogę... Jak pisałam wyżej, miałam problemy z tym rozdziałem. Wzięłam kartkę i długopis. I nic. Kartka była pusta. Nie spałam po nocach, bo dręczyło mnie to, że nic dla Was nie mam. Do szkoły chodziłam niewyspana... Wkurzyłam się i ponownie zasiadłam przed biurkiem. I coś mnie olśniło i pisałam wiele scenariuszy tego rozdziału. Wszystkie były okropne! Ale coś udało mi się naskrobać i chyba ma sens. Jeśli Was kolejny raz rozczarowałam, to bardzo przepraszam. Ostatnio staczam się... 


Informacja!  Poszukuję BETY. Robię to dla Was i siebie. Rozumiem Was, że ciężko czyta się opowiadanie, gdzie wciąż są błędy czy literówki. Ja potrzebuję pomocy. Może wśród moich czytelników jest Beta, a ja o tym nie wiem.  Jeśli jest któraś chętna, to proszę o kontakt pod rozdziałem lub na GG (nr - 32599111) Będę bardzo wdzięczna  ;**



Jazz ♥