Ciężkie ciemne chmury zakryły pełen gracji i szyku księżyc, spoczywający nad ogromnym zamkiem. Jesienne wieczory przypominały bardziej te zimowe, więc brakowało jedynie białego puchu pod stopami i świątecznych pieśni. Temperatura spadła do zera, wywołując szczękanie zębów, gęsią skórkę i pociągnięcie nosem. Większość uczniów nosiła między lekcjami rękawiczki ze smoczej skóry, by chociaż tak ogrzać zmarznięte dłonie.
Dwójka czarodziei przemierzała w tym momencie drogę do wioski Hogsmeade, zamieszkanej jedynie przez ludzi do nich podobnych. Wysoka postać trzymała w lewej ręce bukiet czerwonych róż i torebkę z zapakowanym winem. W drugiej kurczowo dzierżył różdżkę, która oświetlała mu i jego towarzyszce ścieżkę. Postać po prawej stronie mężczyzny szła, starając się dorównać mu kroku. Naciągnęła sobie na uszy czapkę z fretek, którą dostała od gajowego jako prezent urodzinowy i schowała zmarznięte ręce w kieszeniach kurtki. Księżyc oświetlał sylwetki czarodziejów, a blade promienie światła padło na twarz mężczyzny, ukazując zarys jego haczykowatego nosa, a gdzieniegdzie oczy błyszczały mu wraz z blaskiem księżyca.
Snape nie był zadowolony, zabierając ze sobą Granger na imieniny jego przyszywanej ciotki. Nie chciał, aby jakiś uczeń, a zwłaszcza Gryfon, poznał jego oblicze od przysłowiowej 'kuchni'. Spojrzał na kobietę, która wlokła się za nim i ponaglił ją. Dziewczyna zagryzła zęby i przyśpieszyła kroku, by po chwili wpaść na plecy nauczyciela, otrzymując złośliwe warknięcie. Przez dalszą część drogi nie odzywali się do siebie, z czego oboje byli zadowoleni. Każde z nich było pochłonięte własnymi myślami. Zerknął w bok i zauważył, jak dziewczyna marszczy nos, co potwierdzało fakt, że myśli nad czymś uporczywie. Odwrócił głowę i sam zaszył się w swoim myślach, rozmyślając nad ciotką Marią, zadaniem dyrektora i nią – kobietą, która stąpała teraz u jego boku, nieświadoma tego, że jeśli on nic nie zdziała, to ona umrze.
- Za kilka minut będziemy na miejscu – powiedział, gdy znaleźli się w wiosce Hogsmeade.
- Panie profesorze, ale to nie jest chyba odpowiednie, abym szła tam z panem – oznajmiła, zerkając na niego.
- Nie mam ochoty przebywać tam z tobą, więc masz się zachowywać. – Zatrzymał się i przeszył ją morderczym spojrzeniem, kiedy jego twarz mieniła się w bladym świetle latarni. – Zrozumiałaś, Granger?
- Oczywiście. Nie będę się wcale odzywać, oddychać i ruszać – mruknęła gdy minęli kawiarnię Pani Puddifoot.
- Świetnie. – Jego usta ułożyły się we wrednym uśmieszku, kiedy rozglądnął się wokół.
- Możemy się tu zatrzymać na chwilkę? - Stanęła przed drzwiami do Miodowego Królestwa.
- Nie mam czasu na twoje zachcianki. Idziemy.
- To w takim razie musi pan poczekać – rzuciła, i nie czekając na reakcję nauczyciela, weszła do środka.
- Co do chole... – warknął, kiedy zobaczył, że nie ma podopiecznej przy nim. Przycisnął twarz do szyby i zauważył kosmyki jej włosów, znikające gdzieś za półkami w głębi sklepu. Przybrał taką minę, jakby zjadł kilo wyjątkowo paskudnych cytryn i wszedł do środka.
Hermiona w tym czasie przemierzała półki w poszukiwaniu jakiegoś podarunku dla ciotki jej nauczyciela. Nie znała kobiety, i bała się, że nie trafi w jej gust nawet w kwestii słodyczy, ale nie potrafiła wejść do jej domu z pustymi rękami. Taka już była. Zatrzymała się przy fasolkach wszystkich smaków Bertiego Botta. Po krótkiej jednak chwili stwierdziła, że nie nadają się na prezent dla starszej kobiety. Wyminęła fasolki i już miała skręcić w prawo, kiedy natknęła się na swojego nauczyciela, nonszalancko opartego o ścianę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wpatrywał się w róże trzymane w dłoni. Z przyśpieszonym biciem serca obserwowała jego ciemne oczy, ziemistą cerę i kruczoczarne włosy, gdy ten podniósł na nią wzrok, a ona spłonęła rumieńcem, chowając się z powrotem wśród fasolek.
Spojrzał na sklepowy zegar wiszący nad ladą i warknął w myślach. Chwilka dziewczyny zamieniła się w pół godziny straconego dla niego czasu. Rozejrzał się w poszukiwaniu Gryfonki, lecz nigdzie jej nie dostrzegł. Wybrał przedział z musami-świstusami w poszukiwaniu uczennicy. Mijał różnorakie słodycze, gdy wtedy ją dostrzegł. Stała na końcu sklepu pod regałem z bombonierkami, marszcząc, jego zdaniem, uroczo nosek. Podszedł bliżej po cichu i stanął za nią. Zajrzał jej za ramię i ujrzał, jak wpatruje się w dwa pudełka bombonierek z nadzieniem migdałowym i miętowym.
- Mięta – powiedział, a młoda kobieta wciągnęła powietrze i odwróciła się natychmiast do niego, przyciskając bombonierki jak tarczę do siebie. On natomiast uśmiechnął się z satysfakcją, składając sobie w myślach oklaski, że wystraszył pannę Granger.
- Słucham? - spytała zdezorientowana.
- Wybierz miętę. Lubi ją – rzekł, po czym odszedł w stronę wyjścia ze sklepu.
Dziewczyna dołączyła do niego kilka minut później, już z zapakowaną bombonierką. Posłał jej krótkie spojrzenie, po czym wyszli z Miodowego Królestwa. Szli przez kilka minut w ciszy, kiedy Snape zatrzymał się nagle koło drzwi niedaleko apteki. Poprawił róże i zapukał trzy razy. Hermiona, nie wiedząc czemu, schowała się za nauczycielem, kiedy w tym samym czasie drzwi się otworzyły, a jej nauczyciel wszedł do środka. Chwilę potem i ona weszła, zamykając za sobą drzwi. Jej policzki nawiedziło ciepłe powietrze, z czego była bardzo zadowolona. Obróciła się i zobaczyła swojego nauczyciela witającego się z jakimś mężczyzną. Kiedy ów staruszek się odsunął, a zgadła to po siwej czuprynie, rozpoznała z widzenia sprzedawcę apteki, gdzie na początku każdego roku kupowała składniki potrzebne jej do zajęć z Eliksirów. Po zakupie spędzała kilka minut z ów mężczyzna na pogawędce, by teraz automatycznie uśmiechnąć się do niego. Snape spojrzał na nią, ściągnął płaszcz i zostawiając ją samą ze swoim wujkiem, poszedł w głąb mieszkania, które znał nawet za dobrze.
- Dobry wieczór.
- Witam, Hermiono. – Uśmiechnął się wesoło i podał jej dłoń. Uścisnęła ją, po czym podziękowała za zabranie jej płaszcza. - Chodź za mną.
- Ale...
- Czekaliśmy na was. – Znów się uśmiechnął i objął ją ramieniem, wprowadzając ją do uroczego salonu. Tam myślała, że ma jakieś zwidy. Jej nauczyciel uścisnął swoją ciotkę, by po chwili pocałować ją kilka razy w policzek i wręczyć zarumienionej pani kwiaty i butelkę wina.
- Zobacz, kto nas odwiedził – przerwał im radosnym głosem staruszek. Snape posłał pannie Granger mordercze spojrzenie i odsunął się od kobiety, siadając w gustownym fotelu.
- Hermiono! - Otworzyła ramiona tak jak mama stęskniona za swoimi dziećmi. Dziewczyna niepewnie podeszła bliżej, tym samym uwalniając się od wspierającego ramienia staruszka i wpadła w uścisk kobiety.
- Dobry wieczór – wydusiła łapiąc powietrze kiedy kobieta ją wytuliła za kilka lat z góry. Hermiona z zaróżowionymi policzkami powiedziała: - Nie chciałam robić kłopotu państwu. Ja tylko złożę pani życzenia i poczekam w kawiarni Pani Puddifoot na profesora Snape'a, - Nie czekając na odpowiedź kobiety, kontynuowała. - Z okazji imienin pragnę życzyć pani długich lat życia, przepełnionych zdrowiem i szczęściem pogody ducha, pomyślności i ludzkiej życzliwości, dni pełnych słońca i radości oraz wszystkiego, co najpiękniejsze i najmilsze w życiu.
- Kochanie ty moje! – W oczach kobiety ukazały się łzy. Znów przytuliła ją do siebie i wyszeptała podziękowania.
- Nie miałam jak kupić czegoś bardziej odpowiadającego na tę okazję z racji tego, że profesor Snape w ostatniej chwili powiadomił mnie o wyjściu i na każdym kroku poganiał. – Wyciągnęła w stronę ciotki nauczyciela bombonierkę.
- Severusie! - Kobieta spojrzała na niego karcąco.
- No co?
- Pstro, wiesz. – Snape westchnął, wiedząc, że z Marią nie wygra tak łatwo. - A ty nigdzie nie wychodzisz, zostaniesz z nami.
- Nie chcę przeszkadzać państwu.
- Masz rację, Granger – wtrącił się Snape.
- Severus! Dosyć już tego. Idź sobie z Murrym porozmawiaj, a ja zaparzę herbaty.
- To ja pomogę – powiedziała i na uśmiech kobiety poszła za nią do kuchni.
Dziewczyna na prośbę ciotki Snape'a rozpakowała pudełko czekoladek, z czego solenizantka była uradowana, i to bardzo, tak, że wzięła kilka miętowych czekoladek do ust jednocześnie. Po skosztowaniu łakoci z Miodowego Królestwa kobieta wyciągnęła gustowne filiżanki, podobne do tych, co babcia Hermiony zawsze trzymała w barku pod kluczykiem. Maria wrzuciła torebki herbaty do filiżanek i wyciągnęła blachę ciasta i tortu, gdzie z pomocą Hermiony zaczęła kroić je na równe porcje.
- Dlaczego nie skorzysta pani z różdżki? – zapytała, nim ugryzła się w język. Kobieta jedynie się uśmiechnęła, tak jakby Hermiona już kiedyś widziała ten uśmiech.
- Jestem charłakiem, kochanie.
- Ja... nie wiedziałam. Przepraszam. - Wbiła zawstydzona wzrok w posypkę na torcie.
- Nic się nie stało, moje dziecko. – Poczuła dłoń kobiety na ramieniu, podniosła wzrok i wtedy zrozumiała. Przed nią stała ta sama osoba, która była wspomnieniu jej nauczyciela. Osoba rozmawiająca z jego matką w wigilijny poranek w kuchni. To była Maria. Zmianę zdradził tylko czas, więc na jej twarzy pojawiło się kilka zmarszczek, a zamiast ciemnych włosów zostały siwe, niczym upierzenie gołębia. To ona zabierała Snape'a wraz z mężem na święta do siebie. Dziewczyna teraz zrozumiała, jak ważną jest osobą w życiu jej nauczyciela. Chciała rzucić się na nią i podziękować jej, że chociaż tak mogła zająć się wtedy małym Severusem. Kiedy ta myśl zwiększała na sile ledwo, się powstrzymała. Nie chciała, aby jej nauczyciel wiedział, że ona zna jego przeszłość. – Zanieś talerzyki i ciasto, a ja przyjdę zaraz z herbatą.– Z rozmyślań wyrwał ją ciepły głos kobiety.
- Dobrze. – Hermiona wchodząc do salonu z tacą, natknęła się na urywek rozmowy jej nauczyciela ze staruszkiem.
- ...mówił, że chce cię zobaczyć – powiedział Murry, wyciągając z barku lampki do wina.
- Chcieć to on sobie może wiesz co – warknął nauczyciel eliksirów, odpakowując wino.
- Minęło sporo czasu, od kiedy Tobiasz ostatni raz się odezwał, Severusie.
- Trudno. Nie mam o czym rozmawiać z tym człowiekiem. On dla mnie nie istnieje od kilkudziesięciu lat... - Miał coś jeszcze powiedzieć, ale dziewczyna nie dowiedziała się co, bo mężczyzna urwał, widząc pannę Granger.
- Przepraszam... j-ja przyniosłam... - zatkało ją w ten sposób, że tylko kiwnięciem głowy wskazała na tacę na jej dłoniach.
- Nie jąkaj się, tylko postaw to – warknął, wstając z fotela i usiadł przy stole, po czym wymienił krótkie spojrzenie z wujkiem, dając mu znak, że nie dokończą rozmowy, z czego był bardzo zadowolony.
- Murry, usiądź w końcu do stołu – skarciła męża piorunującym spojrzeniem żona, stając u boku Hermiony.
- Już się robi, skarbie. – Żwawo podskoczył, mimo swoich lat, i usiadł, jednak po chwili wstał, odsunął żonie krzesło i w końcu opadł na swoje. – Severusie, co stoisz jak kołek lodu? No odsuń Hermionie krzesło.
- Za późno – powiedziała szybko i usiadła na krześle po drugiej stronie stołu, naprzeciwko starszego małżeństwa. Wiedziała, że zarówno dla niej, jak i jej nauczyciela ten gest byłby niezręczny. Snape posłał jej krótkie spojrzenie i zasiadł u jej boku.
- Co ty robisz? - oburzył się kilka godzin później Snape, gdy Murry próbował dać skosztować jego podopiecznej likieru czekoladowego, robionego własnymi rękami.
- Spróbujesz? - zapytał już z zaróżowionymi policzkami staruszek, uśmiechając się pogodnie w kierunku dziewczyny.
- Wydaje mi się...
- Granger! - przerwał jej Snape. - Uczniom jest zabronione spożywać wyborów alkoholowych na terenie zamku.
- Jest już pełnoletnia Severusie – uspokoiła go Maria, posyłając łagodne spojrzenie. - I nie jest na terenie zamku.
- Ale... - zabrakło mu argumentów. Hermiona spojrzała na głupią minę nauczyciela, który wstał od stołu i spojrzał na nią z góry. Wziął butelkę i nalał jej na dno szklanki, przez co dziewczyna stwierdziła, że jego poczynanie jest z lekka chytre. - Tylko spróbuj zwymiotować mi na dywan, to porozmawiamy inaczej.
- To ty nie masz eliksiru na kaca? - zdziwił się Murry. Granger spojrzała zaciekawiona na swojego nauczyciela opartego już o framugę drzwi prowadzących do kuchni. Spojrzała mu w oczy, uśmiechnęła się tak, że zauważył to tylko on i zbliżyła szklankę do ust, by po chwili kosztować się kremowym smakiem.
- Profesorze, taką ilością likieru nawet Skrzat nie jest w stanie się upić – stwierdziła, odkładając szklankę. - Bardzo pyszne – zwróciła się do wykonawcy ów trunku.
- Jeszcze chcesz może? – Murry podniósł butelkę do góry.
- Pannie Granger już podziękujemy – wtrącił się Snape z wrednym uśmieszkiem na twarzy.
Rozmawiali jeszcze długo, a Hermiona tak polubiła wujostwo jej nauczyciela, że nie chciała wychodzić. Maria była taka sama, jak z jego wspomnienia: czuła, z matczyną dobrocią i wrażliwością, ale że kilka razy skarciła mężczyznę za jego zachowanie względem dziewczyny, to była tylko czysta formalność. Wrócili do zamku zaledwie parę minut przed północą. Snape nie zaszczycił jej nawet jednym słowem, tylko poszedł prosto do swojej sypialni, gdzie pozbył się ciężkich szat i wskoczył pod kołdrę. Ona natomiast przemyła twarz wodą, przebrała się w piżamę, po czym oddała się w objęcia Mofreusza.
Krople deszczu bębniły o szyby, a błyski rozdzierały niebo na pół. Grzmoty i huki powodowały ciarki na całym ciele dziewczyny skulonej pod śnieżnobiałą kołdrą. Tak, panna Granger bała się burzy, wręcz panicznie. Potężny grzmot, potem białe, wręcz oślepiające niebo, spowodowało cichy pisk wydobywający się z ust nastolatki. Wiele razy rozmyślała nad tym, dlaczego właściwie boi się burzy. Był to w jakimś stopniu uraz z dzieciństwa. Jej mama opowiadała wiele razy za namową córki pewną scenkę, która wydarzyła się, gdy Hermiona miała trzy latka.
Był sierpniowy, słoneczny dzień, kiedy państwo Granger wraz z córką urządzili sobie piknik na łące. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że nagle zerwał się mocny wiatr, zrywając małej dziewczynce kapelusz z głowy. Chmury stały się ciemne, a delikatne krople deszczu zaczęły swą ucztę. Hermiona, myśląc, że go złapie, wyrwała się z uścisku ojca i pobiegła za swoją własnością. Los chciał, że kilkadziesiąt metrów przed miejscem, gdzie kapelusz dziewczynki zawędrował, błyskawica uderzyła w drzewo powodując zapalenie się dębu. Potem był tylko krzyk dziewczynki…
W jej głowie krążyły myśli, jak, u licha, w listopadzie pojawiają się burze? Zaciągnęła kołdrę jeszcze bardziej na kasztanową czuprynę i spróbowała oddychać miarowo oraz spokojnie, lecz bez skutecznie. Cienie drzew, niczym demony, snuły po błoniach Hogwartu. Odrzuciła kołdrę za siebie, postawiła drżące stopy na zimnej posadzce i stanęła ledwo na nogach. Do jej uszu doleciał grzmot, a ona skuliła się w sobie. Otworzyła po chwili oczy i przemierzyła odległość dzielącą ją do wyznaczonego celu. Stanęła przed drzwiami prowadzącymi do sypialni czarodzieja i nadusiła drżącą dłonią klamkę. Błysk sprawił, że przez okno wleciało światło sprawiając, że zauważyła sylwetkę jej profesora, leżącego na łóżku i zapewne smacznie pogrążonego we śnie, nie to co ona. Po chwili zapanowała ciemność, a ona z obrazem, jaki przed chwilą widziała, po omacku dostała się do łóżka jej nauczyciela.
- Profesorze... - szepnęła niewyraźnie, bojąc się swojego głosu, kiedy stała po drugiej stronie jego łóżka. - Śpi pan? - Czekała na reakcję z jego strony, ale nic nie odpowiedział i straciła już wszelką nadzieję kierując się do drzwi, kiedy wraz z grzmotem usłyszała jego ponury głos.
- Chrapiesz? - mruknął jakby przez sen.
- Słucham?
- Zapytałem, czy chrapiesz - doleciał do niej jego głos, już bardziej opanowany, jakby odgonił przed chwilą resztki snu. Dziewczyna stała i drżała ze strachu, a ten stan pogłębił kolejny grzmot.
- Nie. Oczywiście, że nie. - Usłyszała odgłos odrzucania ciężkiej kołdry.
- Chodź. - Jedno słowo wystarczyło by zrozumiała. Podeszła do łóżka i usiadła na jego skraju. - Boisz się? – spytał, gdy się już położyła przy nim, z dziwnym uczuciem ekstazy w brzuchu.
- Ja? - prychnęła. - Czego Gryfon może się bać? - Mimo, że cała drżała, a on to na pewno wyczuł.
- Może burzy? - Przykrył ich kołdrą. Choć było ciemno, czuła jego wzrok na sobie, pod którym chcąc czy nie, płonęła kolorem mocno dojrzałych wiśni. W pewnym momencie poczuła jego dłonie wokół jej tali, jak przyciągają ją do siebie. - Czy aby na pewno? - usłyszała jego aksamitny głos przy swoim uchu.
- Może tak troszeczkę... - wyszeptała i znów zadrżała, kiedy okropny dźwięk kolejny raz się powtórzył, a z jej ust wyleciał niekontrolowany pisk. On zrozumiał to od razu. Mocniej ją do siebie przyciągnął, by po chwili mógł ją trzymać skuloną w swoich ramionach.
- Dobranoc, panno Granger - wyszeptał w jej niesforne loki.
- Profesorze?
- Ja śpię... - tym razem warknął i się w nią wtulił, co niezmiernie ją uradowało.
- Gdybym nie powiedziała, że boję się burzy... to przytuliłby mnie pan, mimo wszystko? – spytała, a na jej ustach pojawił się szatański uśmieszek.
- Któż to wie - wymruczał tajemniczo.
- Dobranoc – powiedziała i objęła go ramionami, zagłębiając się w jego ramionach. Nie wystarczyło jej to, i po chwili już maksymalnie do niego przywarła, czując jego ciało tak blisko niej. Teraz to u niego na ustach pojawił się szatański uśmieszek.
Leniwe promienie słońca wpadły przez okno, zatrzymując się na twarzy czarodzieja. Raziło. Cholernie raziło. Jęknął i już miał zakryć poduszką twarz, kiedy nie mógł się ruszyć. Spojrzał w dół i zobaczył czuprynę czekoladowych włosów. Hermiona, jak gdyby nigdy nic, leżała wtulona w niego, słodko mrucząc. Merlinie, ona mruczała, najzwyczajniej w świecie wydawała z siebie dźwięki, jak jakaś kocica. Przez chwilę pomyślał i jęknął, przypominając sobie, że jest w końcu z Gryffindoru. No dobra, nie była tym lwem a uroczą lwicą leżącą na nim. Przetarł dłonią oczy, przypominając sobie ostatnią noc. Westchnął cicho i delikatnie, aby nie zbudzić dziewczyny, ściągnął ją z siebie i usiadł na krawędzi łóżka.
Kilka minut później czarownica otworzyła oczy, kończąc tym samym sen, po czym wyciągnęła się na łóżku. Chwila... to nie jej łóżko. Takie miękkie? Ten zapach... kojarzył się jej przecież tylko z jedną osobą. Przewróciła się na bok i zastygła. Na krawędzi siedział tyłem do niej jej profesor w Merlinie... samych bokserkach. Czyli to nie był sen. Byli razem przytuleni kilka godzin, otoczeni krainą snu. Przygryzła z podniecenia dolną wargę. Zlustrowała prawie nagie ciało nauczyciela, cicho mrucząc. I ona miała go na wyłączność? Merlinie, uwierzyłbyś? Wtedy poczuła, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Na jego plecach widniała długa, cienka blizna, a ona podejrzewała już, skąd się tam znalazła. Poznała jej historię. Nie brzydziła się jej, tak samo jak wielu innych, które posiadał. Miał wiele blizn. Za wiele, jak na jednego człowieka. Zrobiło jej się go przykro. Dla niej świadczyły, jakim to on jest odważnym człowiekiem i ile poświęcił. Snape jakby wiedział, że rozmyśla o nim, odwrócił się przez ramię, a na jego twarzy pojawił się minimalny uśmieszek, widząc jej włosy.
- Dzień dobry, panno Granger – przywitał ją nad wyraz miło, bez warczenia wstając.
- Dzień dobry, profesorze. – Mimo że się powstrzymywała, nie dała rady. Zlustrowała całą sylwetkę nauczyciela od stóp do głów, mimowolnie zatrzymując się dłużej w okolicy bokserek, po czym natrafiła na jego spojrzenie. Chrząknęła szybko, zawstydzona swoją głupotą, odwracając wzrok i bezsensownie machając ręką, jakby odganiała natarczywą muchę sprzed nosa. Na jego ustach ukazał się jedynie nikły uśmieszek.
- Lepiej ujarzmij te włosy – powiedział i narzucił na swoje nagie ramiona szlafrok pod czujnym okiem kobiety.
- No wie pan co? – prychnęła, usilnie je przygładzając, ale jednak to był błąd. Wyglądały po tym jeszcze gorzej. Odrzuciła od siebie kołdrę i wstała.
- Moja koszula się przydaje? - zapytał. Stała przy oknie przodem do niego, a on mógł pożerać wzrokiem jej nagie nogi.
- Oczywiście – powiedziała i, na swoje niedowierzanie, wyszła z pokoju, kręcąc kusząco biodrami, po czym pobiegła w stronę łazienki.
- Granger! Wynocha!
- Byłam pierwsza – krzyknęła zza drzwi.
- Moja łazienka – warknął.
- Jestem pana gościem i mam prawo korzystać z pomieszczeń, jakie są w pańskich kwaterach – zaśmiała się, kończąc tym samym temat wojny o łazienkę jej profesora.
Po śniadaniu Snape wszedł do salonu z kilkoma księgami w dłoni i usiadł na kanapie, a literaturę położył na stolik przed nim. Dziewczyna z ciekawością oglądała swojego profesora: jak otwiera każdą z nich, po czym, po kolei wkłada w nią czysty pergamin. Odwrócił się i spojrzał na nią. Kiwnięciem głowy nakazał jej przyjść do siebie. Wstała z łóżka, założyła kapcie i po chwili z ciekawością usiadła koło mężczyzny. Kazał jej zrobić z każdego przedmiotu notatki skrótowe, aby wiedziała, o czym, mniej więcej, była dana lekcja. Nie okłamujmy się, po incydencie w Zakazanym Lesie, dziewczyna opuściła sporo lekcji. Gryfonka oparła się wygodnie i zaczęła czytać, po czym najważniejsze, według niej, informacje zapisywała na pergaminie. I tak robiła z każdą księgą. Czytała i notatki, i tak w kółko. Po dwóch godzinach z cichym uderzeniem zamknęła podręcznik z transmutacji i potarła powieki. Spojrzała w bok i napotkała swojego profesora, jak sprawdza testy. Zerknęła mu za ramię z ciekawości, aby zobaczyć, kto ma prawie cały pergamin zapisany czerwonym atramentem, co potwierdzało, że marna będzie ocena.
- Zabierz to siano mi sprzed nosa – syknął znad pergaminu czwartoklasisty.
- Coś chyba nie poszło? A tyle pergaminu zapisane... – westchnęła, a on wywrócił oczyma.
- Panno Granger, nie liczy się długość, ale jej treść – prychnął.
- Herbaty?
- Kawy – odpowiedział i odłożył pergamin na kupkę sprawdzonych, po czym wziął kolejny. Natrafiając na samo nazwisko prychnął pod nosem.
- Proszę. – Postawiła chwilę później na stoliku parujący kubek czarnego płynu. Sama usiadła przy nim, podkuliła nogi i dmuchała parę swojego kubka, zerkając co jakiś czas na mężczyznę w czerni.
Musi zacząć w końcu działać, musi wziąć się w garść i nie pozwolić jej umrzeć. W końcu to on jest najlepszym sługą Czarnego Pana. To on mordował miliony mugoli, kobiet i dzieci, patrząc im w oczy, a ręka mu nie drgnęła. A teraz się boi rozkochać w sobie wiedźmę z hormonami. Nie wie sam, ile jej zostało czasu, nie wie, kiedy klątwa na dobre nią zawładnie, a ona najzwyczajniej umrze. Może został jej miesiąc, tydzień, albo ten jeden dzień? Może za minutę zadrży jej młode ciało i osunie się sztywna na poduszki? Zerknął dyskretnie na nią. Trzeba zacząć działać i to jak najszybciej! Tylko ją rozkocha i rzuci, co to dla niego, jakże obleśnego nauczyciela z lochów, który przez miliony osób jest uważany za dupka bez serca. A jeśli jest taki? Jeśli tak naprawdę nie uratuje jej swoimi egoistycznymi myślami? Jak potem spojrzy w oczy jej mugolskich rodziców, że ich jedyna córka może nie zginęła z jego rąk, ale z jego winy? Nie zniósłby tego. Uratuje jej życie, mimo że będzie przez nią potem przeklęty na wieki.
- Co pan czyta? – zaciekawiła się Hermiona, kiedy mężczyzna skończył sprawdzać prace uczniów, a zajął się lekturą. Jej nauczyciel siedział obok niej i zażarcie pochłaniał tekst, nie odrywając wzroku od książki.
- Nic nie czytam – warknął po chwili.
- Jak to? - zdziwiła się i przysunęła bliżej niego, próbując zajrzeć mu przez ramię.
- Tak to.
- To, co pan robi?
- Oglądam literki – warknął, przewracając kartkę.
- Profesorze... - jęknęła. - No co pan czyta?
- 101 sposobów jak zabić Gryfona autorstwa Severusa Snape'a – mruknął tajemniczo, a dziewczyna pobladła. - Głupia ty...
- To co w końcu?
- Książkę, Granger, książkę. – Pomachał jej nią przed nosem i uśmiechnął się, gdy dziewczyna uroczo zmarszczyła nosek, tym razem ze złości.
- Profesorze... - zaczęła jednak po chwili. - Jeśli pan już zakończy pracę nad eliksirem i go przyjmę, to co wtedy? - Po raz pierwszy oderwał wzrok od książki i uważnie spojrzał w jej oczy.
- Krwawe łzy miną.
- To już będzie koniec? - Oczy powiększyły się jej.
- W rzeczy samej – mruknął, odkładając książkę i usiadł tak, aby być bokiem do oparcia, a przodem do niej, bo wiedział, że będzie jeszcze wiele pytań ze strony dziewczyny.
- Będę musiała odejść?
- Możesz przychodzić na szlabany, panno Granger. – Uśmiechnął się po swojemu.
- Będę mogła przychodzić do pana, tak bardziej...
- Jak?
- Tak jak teraz jesteśmy tu? Będziemy rozmawiali bez warczenia na siebie? - cicho mruknęła, bojąc się jego reakcji.
- Czyżby panna Granger proponowała mi randkę? - Kącik jego ust minimalnie powędrował ku górze.
- Ja... t-to znaczy, niech pan zapomni, co mówiłam – szybko powiedziała, odwracając wzrok.
To był ten moment, by zacząć. Ostrożnie i delikatnie, jeden nieprzemyślany ruch może wszystko zniszczyć. Od teraz musi pokazać ściągniętą maskę. Teraz zacznie wykonywać swoje zadanie. Wziął głębszy oddech i położył swoją dłoń na jej. Przez chwilę nie wykonała żadnego ruchu. Nie obróciła się w jego stronę, ani nawet nie strąciła dłoni. Bał się, że ją wystraszy, albo jeszcze gorzej, jak wybiegnie stąd z krzykiem. Już poczuł kropelki potu na szyi. Chwilę jednak po tym, pogłaskał kciukiem jej brzoskwiniową skórę i zadziałało. Odwróciła się ku niemu. Jej wzrok był inny. Jakby chciała zwykłym spojrzeniem przekazać całą swą radość. Przybliżyła się do niego i delikatnie położyła mu głowę na ramieniu. On jednak wyswobodził swoje ramię, co nie uszło uwadze dziewczyny i objął ją, przyciągając do siebie. Hermiona położyła mu dłonie na brzuchu i przymknęła powieki, skrycie wdychając hipnotyzujący zapach, nieświadoma tego, że on robi to samo, aby zatrzymać to jak najdłużej w pamięci. Nie tylko skóra, oczy, włosy czy zapach pobudzały go. Cała panna Granger działała na niego jak narkotyk. Poczuł po chwili, jakby dziewczyna rozluźniła mięśnie. Spojrzał na nią, a na jego twarzy pojawiła się imitacja uśmiechu spowodowanego wyglądem Gryfonki. Hermiona wyglądała jak mała dziewczynka. Policzki lekko rumiane, a usta mimowolnie, wraz z noskiem, poruszała w czasie snu. Ostrożnie się podniósł i położył dziewczynę na kanapie, którą przed chwilą oboje zajmowali. Wziął puchaty koc, po czym okrył nią dziewczynę, pogłaskał po policzku i wyszedł z salonu.
Dorzucił dwadzieścia kolców jeżozwierza, liście Mandragony i zamieszał chochlą cztery razy w prawo i raz w lewo. Dodał kilka kropel krwi węża, gdy wywar zmienił barwę na rdzawy kolor – co oznaczało, że eliksir jest prawidłowy. Ściągnął go z ognia i zabezpieczył zaklęciem. Mężczyzna w ciemnej szacie zamaszystym krokiem dostał się do małej szafki, z której wyciągnął flakoniki i po chwili przelał tam bulgoczącą zawartość kociołka. Odłożył fiolkę na bezpieczne miejsce i wyszedł, po kilku godzinach pracy, ze swojej pracowni. Leniwie przetarł dłonią zmęczoną twarz i chcąc czy nie, zwinął się, skarżąc na brak snu w ostatni czasie.
Wchodząc do ciemnego salonu, tylko raz zerknął na uczennicę, wciąż śpiącą na kanapie w tej samej pozycji, jaką ją zostawił i skierował się do łazienki. Tam pozbył się ciężkich szat i wszedł pod prysznic, odkręcając letnią wodę. Przymknął powieki i relaksował się tą chwilą. Krople wody spływały po nagim ciele mężczyzny, dając coś w rodzaju ukojenia. Przeczesał dłonią mokre włosy i skierował twarz pod strumień wody. Przykrył dłonią mroczny znak i cicho jęknął. Odetchnął kilka razy na uspokojenie, zaciskając zęby. Kiedy każdy skrawek ciała mężczyzny pokrywały krople wody, on zakręcił kurek i wyszedł spod prysznica, stając przed ogromnym lustrem. Spojrzał, krzywiąc się, na ciało mężczyzny. Blada skóra, wiele blizn na całym ciele, znak na lewym przedramieniu, ukazujący jego młodzieńczą głupotę, haczykowaty nos, włosy, co zawsze wyglądały na tłuste i nieświeże, i te oczy. Czarne jak dwa jeziora, które skrywały wszystkie emocje czarodzieja. Tylko ich nikt mu nie odbierze, jedyna rzecz, którą posiada. Po rozmyślaniu osuszył się ręcznikiem, przepasał go wokół bioder i wyszedł z łazienki. Granger spała, a on mógł też za chwilę oddać się w objęcia Morfeusza. Ubrał świeżą bieliznę, rzucił ręcznik gdzieś na fotel i wystarczyło tylko przyłożenie twarzy do poduszki, aby po chwili mógł pogrążyć się w śnie.
Otworzył oczy w jakże paskudnym humorze. Nie wiadomo, czy było spowodowane to faktem, że przez kilka ostatnich godzin ważył eliksir na krwawe łzy Panny Granger, czy to, że ów kobieta dziś opuszcza jego komnaty. Spojrzał na zegarek i przeklął. Nigdy nie zdarzało mu się wstawać po południu. Nawet kiedy wieczorami zabawiał się z Ognistą Whisky, rankiem wstawał normalnie. Zwlókł się z łóżka, założył sweter na swój nagi tors i poszedł do łazienki. Przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, cicho warknął, rozcierając czerwony policzek, na którym odcisnęła się poduszka. Wychodząc z łazienki, mimowolnie skierował wzrok na kanapę, która była... pusta. Warknął w myślach i pierwsze, co mu przyszło do głowy to kuchnia. Tak myśląc, tak zrobił.
Cicho otworzył drzwi, wślizgnął się niezauważalnie, jak na szpiega przystało i stanął w rogu pomieszczenia. Hermiona krzątała się po kuchni, rozkładając talerze, sztućce i przyprawiając nieznaną mu substancje w garnku. Miała zaróżowione policzki, niesforne kosmyki włosów uciekały z koka, a na jej nosie był biały proszek. Wyglądała zabawnie i musiał się przyznać sam przed sobą, że podobał mu się ten widok. Coś, no właśnie, nie wiadomo co, gdzieś w okolicy, gdzie powinien mieć serce, rozpłynęło się ciepłym żarem, dając ukojenie. A on musiał się zgodzić, że było to przyjemne, cholernie przyjemnie uczucie, dorównujące nawet jego ukochanej Ognistej. Tak jak wszedł do kuchni, tak samo niezauważalnie z niej wyszedł, kierując się do sypialni. Z głupim uśmieszkiem na ustach wyciągnął koszulę i spodnie, wspominając jak to panna Granger, z mąką umazaną na nosie, wyglądała uroczo. Choć ‘uroczo’ w Ślizgońskim słowniku raczej nie jest mile widziane, ale jemu Severusowi Snape'owi, wszystko wolno.
Nie byłby sobą, gdyby nie wszedł, zamaszyście otwierając drzwi. Dziewczyna podskoczyła, ale widząc swojego profesora w spodniach i koszuli, zamiast swojej mrocznej szaty, gdzie wyglądał seksownie, spłonęła rumieńcem. Zaczęła się uspokajać, nakazując swemu mózgowi, by pracował normalnie, ale wspomnienie, że przyciągnął ją wczoraj do siebie i przytulił, w niczym nie pomagało. Ich usta, które złączyły się w namiętnym pocałunku, ich wspólna noc...
- Skończyłaś mnie podziwiać? – warknął, przywracając ją do porządku. Cicho chrząknęła i zamieszała w garnku zupę, starając się zachować całkiem normalnie.
- Dzień dobry, profesorze. – Wskazała ręką na jego miejsce. - Niech pan usiądzie.
- Co ty masz na sobie? - Wskazał na nią palcem, po czym usiadł.
- Fartuszek. – Uśmiechnęła się. Spojrzała na niego spod wachlarza rzęs i mimowolnie spłonęła rumieńcem.
- Wiem, co to jest.
- To dlaczego pan pyta? - zaśmiała się cicho i wzięła jego talerz, nalewając zupy.
- Irytujesz mnie, Granger – warknął, nachylając się nad talerzem. - Dyniowa.
- Oczywiście – zgodziła się z nim, siadając przy stole. - Nic nie dodałam, nie otruje się pan – westchnęła, kiedy mężczyzna spoglądał podejrzanie na to coś, o czym ona mówiła, że jest zupą w jego talerzu.
- Spróbowałabyś tylko. – Nabrał łyżką trochę zupy, wcześniej mrożąc ją spojrzeniem i spróbował. Rozpływała się w jego ustach, przypominając mu to, jak jego matka robiła taką samą, idealna kopia wręcz. - Jadalne.
- Cieszę się. Profesorze... – zaczęła, kiedy on odłożył łyżkę, a sam oparł się na krześle najedzony. - Dziękuję.
- Za co?
- Za opiekę nade mną podczas mojego pobytu u pana. Chciałabym jakoś podziękować, dlatego ugotowałam ten obiad i jestem niezmiernie zadowolona, że smakował. – Wypięła się dumnie.
- Nie powiedziałem, że mi smakował, panno Granger.
- To dlaczego wziął pan dokładkę?
- To nie ma znaczenia.
- Niech panu będzie – mruknęła i zabrała jego talerz, kiedy on wyszedł z kuchni. Pozmywała naczynia, wytarła je, schowała do szafki, zamiotła podłogę i ściągnęła fartuszek, machnęła różdżką, gdzie zniknął, będąc odesłanym do Hogwartckiej kuchni. Jeszcze wyciągnęła z piekarnika ciasto, które upiekła, pokroiła je i zostawiła na talerzu na stole. Poszła do salonu, gdzie ubrała grubszy sweter i wzięła w dłonie swoją torbę. Spojrzała ze smutkiem na kwatery jej nauczyciela, które przez ostatni czas zastępowały jej dom, świadoma tego, że jest tu po raz ostatni.
- Proszę zaczekać. Jeszcze jedno. – Obróciła się do niego, a ten pomachał jej fiolką z eliksirem. - Otwórz usta. - Dziewczyna wykonała polecenie i poczuła słodki smak mikstury.
- Dziękuję za wszystko, profesorze. Za pomoc i opiekę nade mną. – Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Spojrzała na niego. Miał pusty wzrok, a twarz bez emocji. Myślała, że coś powie jeszcze, że usłyszy z jego ust, aby nie wychodziła, aby z nim została, lecz nie doczekała się tego. Kiwnęła jedynie głową mężczyźnie, po czym opuściła jego komnaty, kierując się do Wieży Gryffindoru.