niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 38

Ciężkie ciemne chmury zakryły pełen gracji i szyku księżyc, spoczywający nad ogromnym zamkiem. Jesienne wieczory przypominały bardziej te zimowe, więc brakowało jedynie białego puchu pod stopami i świątecznych pieśni. Temperatura spadła do zera, wywołując szczękanie zębów, gęsią skórkę i pociągnięcie nosem. Większość uczniów nosiła między lekcjami rękawiczki ze smoczej skóry, by chociaż tak ogrzać zmarznięte dłonie.

 

Dwójka czarodziei przemierzała w tym momencie drogę do wioski Hogsmeade, zamieszkanej jedynie przez ludzi do nich podobnych. Wysoka postać trzymała w lewej ręce bukiet czerwonych róż i torebkę z zapakowanym winem. W drugiej kurczowo dzierżył różdżkę, która oświetlała mu i jego towarzyszce ścieżkę. Postać po prawej stronie mężczyzny szła, starając się dorównać mu kroku. Naciągnęła sobie na uszy czapkę z fretek, którą dostała od gajowego jako prezent urodzinowy i schowała zmarznięte ręce w kieszeniach kurtki. Księżyc oświetlał sylwetki czarodziejów, a blade promienie światła padło na twarz mężczyzny, ukazując zarys jego haczykowatego nosa, a gdzieniegdzie oczy błyszczały mu wraz z blaskiem księżyca.

 

Snape nie był zadowolony, zabierając ze sobą Granger na imieniny jego przyszywanej ciotki. Nie chciał, aby jakiś uczeń, a zwłaszcza Gryfon, poznał jego oblicze od przysłowiowej 'kuchni'. Spojrzał na kobietę, która wlokła się za nim i ponaglił ją. Dziewczyna zagryzła zęby i przyśpieszyła kroku, by po chwili wpaść na plecy nauczyciela, otrzymując złośliwe warknięcie. Przez dalszą część drogi nie odzywali się do siebie, z czego oboje byli zadowoleni. Każde z nich było pochłonięte własnymi myślami. Zerknął w bok i zauważył, jak dziewczyna marszczy nos, co potwierdzało fakt, że myśli nad czymś uporczywie. Odwrócił głowę i sam zaszył się w swoim myślach, rozmyślając nad ciotką Marią, zadaniem dyrektora i nią – kobietą, która stąpała teraz u jego boku, nieświadoma tego, że jeśli on nic nie zdziała, to ona umrze.


 

- Za kilka minut będziemy na miejscu – powiedział, gdy znaleźli się w wiosce Hogsmeade.

- Panie profesorze, ale to nie jest chyba odpowiednie, abym szła tam z panem – oznajmiła, zerkając na niego.

- Nie mam ochoty przebywać tam z tobą, więc masz się zachowywać. – Zatrzymał się i przeszył ją morderczym spojrzeniem, kiedy jego twarz mieniła się w bladym świetle latarni. – Zrozumiałaś, Granger?

- Oczywiście. Nie będę się wcale odzywać, oddychać i ruszać – mruknęła gdy minęli kawiarnię Pani Puddifoot.

- Świetnie. – Jego usta ułożyły się we wrednym uśmieszku, kiedy rozglądnął się wokół.

- Możemy się tu zatrzymać na chwilkę? - Stanęła przed drzwiami do Miodowego Królestwa.

- Nie mam czasu na twoje zachcianki. Idziemy.

- To w takim razie musi pan poczekać – rzuciła, i nie czekając na reakcję nauczyciela, weszła do środka.

- Co do chole... – warknął, kiedy zobaczył, że nie ma podopiecznej przy nim. Przycisnął twarz do szyby i zauważył kosmyki jej włosów, znikające gdzieś za półkami w głębi sklepu. Przybrał taką minę, jakby zjadł kilo wyjątkowo paskudnych cytryn i wszedł do środka.


Hermiona w tym czasie przemierzała półki w poszukiwaniu jakiegoś podarunku dla ciotki jej nauczyciela. Nie znała kobiety, i bała się, że nie trafi w jej gust nawet w kwestii słodyczy, ale nie potrafiła wejść do jej domu z pustymi rękami. Taka już była. Zatrzymała się przy fasolkach wszystkich smaków Bertiego Botta. Po krótkiej jednak chwili stwierdziła, że nie nadają się na prezent dla starszej kobiety. Wyminęła fasolki i już miała skręcić w prawo, kiedy natknęła się na swojego nauczyciela, nonszalancko opartego o ścianę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wpatrywał się w róże trzymane w dłoni. Z przyśpieszonym biciem serca obserwowała jego ciemne oczy, ziemistą cerę i kruczoczarne włosy, gdy ten podniósł na nią wzrok, a ona spłonęła rumieńcem, chowając się z powrotem wśród fasolek.

 

Spojrzał na sklepowy zegar wiszący nad ladą i warknął w myślach. Chwilka dziewczyny zamieniła się w pół godziny straconego dla niego czasu. Rozejrzał się w poszukiwaniu Gryfonki, lecz nigdzie jej nie dostrzegł. Wybrał przedział z musami-świstusami w poszukiwaniu uczennicy. Mijał różnorakie słodycze, gdy wtedy ją dostrzegł. Stała na końcu sklepu pod regałem z bombonierkami, marszcząc, jego zdaniem, uroczo nosek. Podszedł bliżej po cichu i stanął za nią. Zajrzał jej za ramię i ujrzał, jak wpatruje się w dwa pudełka bombonierek z nadzieniem migdałowym i miętowym.

 

- Mięta – powiedział, a młoda kobieta wciągnęła powietrze i odwróciła się natychmiast do niego, przyciskając bombonierki jak tarczę do siebie. On natomiast uśmiechnął się z satysfakcją, składając sobie w myślach oklaski, że wystraszył pannę Granger.

- Słucham? - spytała zdezorientowana.

- Wybierz miętę. Lubi ją – rzekł, po czym odszedł w stronę wyjścia ze sklepu.

 

Dziewczyna dołączyła do niego kilka minut później, już z zapakowaną bombonierką. Posłał jej krótkie spojrzenie, po czym wyszli z Miodowego Królestwa. Szli przez kilka minut w ciszy, kiedy Snape zatrzymał się nagle koło drzwi niedaleko apteki. Poprawił róże i zapukał trzy razy. Hermiona, nie wiedząc czemu, schowała się za nauczycielem, kiedy w tym samym czasie drzwi się otworzyły, a jej nauczyciel wszedł do środka. Chwilę potem i ona weszła, zamykając za sobą drzwi. Jej policzki nawiedziło ciepłe powietrze, z czego była bardzo zadowolona. Obróciła się i zobaczyła swojego nauczyciela witającego się z jakimś mężczyzną. Kiedy ów staruszek się odsunął, a zgadła to po siwej czuprynie, rozpoznała z widzenia sprzedawcę apteki, gdzie na początku każdego roku kupowała składniki potrzebne jej do zajęć z Eliksirów. Po zakupie spędzała kilka minut z ów mężczyzna na pogawędce, by teraz automatycznie uśmiechnąć się do niego. Snape spojrzał na nią, ściągnął płaszcz i zostawiając ją samą ze swoim wujkiem, poszedł w głąb mieszkania, które znał nawet za dobrze.

 

- Dobry wieczór.

- Witam, Hermiono. – Uśmiechnął się wesoło i podał jej dłoń. Uścisnęła ją, po czym podziękowała za zabranie jej płaszcza. - Chodź za mną.

- Ale...

- Czekaliśmy na was. – Znów się uśmiechnął i objął ją ramieniem, wprowadzając ją do uroczego salonu. Tam myślała, że ma jakieś zwidy. Jej nauczyciel uścisnął swoją ciotkę, by po chwili pocałować ją kilka razy w policzek i wręczyć zarumienionej pani kwiaty i butelkę wina.

- Zobacz, kto nas odwiedził – przerwał im radosnym głosem staruszek. Snape posłał pannie Granger mordercze spojrzenie i odsunął się od kobiety, siadając w gustownym fotelu.

- Hermiono! - Otworzyła ramiona tak jak mama stęskniona za swoimi dziećmi. Dziewczyna niepewnie podeszła bliżej, tym samym uwalniając się od wspierającego ramienia staruszka i wpadła w uścisk kobiety.

- Dobry wieczór – wydusiła łapiąc powietrze kiedy kobieta ją wytuliła za kilka lat z góry. Hermiona z zaróżowionymi policzkami powiedziała: - Nie chciałam robić kłopotu państwu. Ja tylko złożę pani życzenia i poczekam w kawiarni Pani Puddifoot na profesora Snape'a, - Nie czekając na odpowiedź kobiety, kontynuowała. - Z okazji imienin pragnę życzyć pani długich lat życia, przepełnionych zdrowiem i szczęściem pogody ducha, pomyślności i ludzkiej życzliwości, dni pełnych słońca i radości oraz wszystkiego, co najpiękniejsze i najmilsze w życiu.

- Kochanie ty moje! – W oczach kobiety ukazały się łzy. Znów przytuliła ją do siebie i wyszeptała podziękowania.

- Nie miałam jak kupić czegoś bardziej odpowiadającego na tę okazję z racji tego, że profesor Snape w ostatniej chwili powiadomił mnie o wyjściu i na każdym kroku poganiał. – Wyciągnęła w stronę ciotki nauczyciela bombonierkę.

- Severusie! - Kobieta spojrzała na niego karcąco.

- No co?

- Pstro, wiesz. – Snape westchnął, wiedząc, że z Marią nie wygra tak łatwo. - A ty nigdzie nie wychodzisz, zostaniesz z nami.

- Nie chcę przeszkadzać państwu.

- Masz rację, Granger – wtrącił się Snape.

- Severus! Dosyć już tego. Idź sobie z Murrym porozmawiaj, a ja zaparzę herbaty.

- To ja pomogę – powiedziała i na uśmiech kobiety poszła za nią do kuchni.

 

Dziewczyna na prośbę ciotki Snape'a rozpakowała pudełko czekoladek, z czego solenizantka była uradowana, i to bardzo, tak, że wzięła kilka miętowych czekoladek do ust jednocześnie. Po skosztowaniu łakoci z Miodowego Królestwa kobieta wyciągnęła gustowne filiżanki, podobne do tych, co babcia Hermiony zawsze trzymała w barku pod kluczykiem. Maria wrzuciła torebki herbaty do filiżanek i wyciągnęła blachę ciasta i tortu, gdzie z pomocą Hermiony zaczęła kroić je na równe porcje.







- Dlaczego nie skorzysta pani z różdżki? – zapytała, nim ugryzła się w język. Kobieta jedynie się uśmiechnęła, tak jakby Hermiona już kiedyś widziała ten uśmiech.

- Jestem charłakiem, kochanie.

- Ja... nie wiedziałam. Przepraszam. - Wbiła zawstydzona wzrok w posypkę na torcie.

- Nic się nie stało, moje dziecko. – Poczuła dłoń kobiety na ramieniu, podniosła wzrok i wtedy zrozumiała. Przed nią stała ta sama osoba, która była wspomnieniu jej nauczyciela. Osoba rozmawiająca z jego matką w wigilijny poranek w kuchni. To była Maria. Zmianę zdradził tylko czas, więc na jej twarzy pojawiło się kilka zmarszczek, a zamiast ciemnych włosów zostały siwe, niczym upierzenie gołębia. To ona zabierała Snape'a wraz z mężem na święta do siebie. Dziewczyna teraz zrozumiała, jak ważną jest osobą w życiu jej nauczyciela. Chciała rzucić się na nią i podziękować jej, że chociaż tak mogła zająć się wtedy małym Severusem. Kiedy ta myśl zwiększała na sile ledwo, się powstrzymała. Nie chciała, aby jej nauczyciel wiedział, że ona zna jego przeszłość. – Zanieś talerzyki i ciasto, a ja przyjdę zaraz z herbatą.– Z rozmyślań wyrwał ją ciepły głos kobiety.

- Dobrze. – Hermiona wchodząc do salonu z tacą, natknęła się na urywek rozmowy jej nauczyciela ze staruszkiem.

- ...mówił, że chce cię zobaczyć – powiedział Murry, wyciągając z barku lampki do wina.

- Chcieć to on sobie może wiesz co – warknął nauczyciel eliksirów, odpakowując wino.

- Minęło sporo czasu, od kiedy Tobiasz ostatni raz się odezwał, Severusie.

- Trudno. Nie mam o czym rozmawiać z tym człowiekiem. On dla mnie nie istnieje od kilkudziesięciu lat... - Miał coś jeszcze powiedzieć, ale dziewczyna nie dowiedziała się co, bo mężczyzna urwał, widząc pannę Granger.

- Przepraszam... j-ja przyniosłam... - zatkało ją w ten sposób, że tylko kiwnięciem głowy wskazała na tacę na jej dłoniach.

- Nie jąkaj się, tylko postaw to – warknął, wstając z fotela i usiadł przy stole, po czym wymienił krótkie spojrzenie z wujkiem, dając mu znak, że nie dokończą rozmowy, z czego był bardzo zadowolony.

- Murry, usiądź w końcu do stołu – skarciła męża piorunującym spojrzeniem żona, stając u boku Hermiony.

- Już się robi, skarbie. – Żwawo podskoczył, mimo swoich lat, i usiadł, jednak po chwili wstał, odsunął żonie krzesło i w końcu opadł na swoje. – Severusie, co stoisz jak kołek lodu? No odsuń Hermionie krzesło.

- Za późno – powiedziała szybko i usiadła na krześle po drugiej stronie stołu, naprzeciwko starszego małżeństwa. Wiedziała, że zarówno dla niej, jak i jej nauczyciela ten gest byłby niezręczny. Snape posłał jej krótkie spojrzenie i zasiadł u jej boku.

- Co ty robisz? - oburzył się kilka godzin później Snape, gdy Murry próbował dać skosztować jego podopiecznej likieru czekoladowego, robionego własnymi rękami.

- Spróbujesz? - zapytał już z zaróżowionymi policzkami staruszek, uśmiechając się pogodnie w kierunku dziewczyny.

- Wydaje mi się...

- Granger! - przerwał jej Snape. - Uczniom jest zabronione spożywać wyborów alkoholowych na terenie zamku.

- Jest już pełnoletnia Severusie – uspokoiła go Maria, posyłając łagodne spojrzenie. - I nie jest na terenie zamku.

- Ale... - zabrakło mu argumentów. Hermiona spojrzała na głupią minę nauczyciela, który wstał od stołu i spojrzał na nią z góry. Wziął butelkę i nalał jej na dno szklanki, przez co dziewczyna stwierdziła, że jego poczynanie jest z lekka chytre. - Tylko spróbuj zwymiotować mi na dywan, to porozmawiamy inaczej.

- To ty nie masz eliksiru na kaca? - zdziwił się Murry. Granger spojrzała zaciekawiona na swojego nauczyciela opartego już o framugę drzwi prowadzących do kuchni. Spojrzała mu w oczy, uśmiechnęła się tak, że zauważył to tylko on i zbliżyła szklankę do ust, by po chwili kosztować się kremowym smakiem.

- Profesorze, taką ilością likieru nawet Skrzat nie jest w stanie się upić – stwierdziła, odkładając szklankę. - Bardzo pyszne – zwróciła się do wykonawcy ów trunku.

- Jeszcze chcesz może? – Murry podniósł butelkę do góry.

- Pannie Granger już podziękujemy – wtrącił się Snape z wrednym uśmieszkiem na twarzy.

 

Rozmawiali jeszcze długo, a Hermiona tak polubiła wujostwo jej nauczyciela, że nie chciała wychodzić. Maria była taka sama, jak z jego wspomnienia: czuła, z matczyną dobrocią i wrażliwością, ale że kilka razy skarciła mężczyznę za jego zachowanie względem dziewczyny, to była tylko czysta formalność. Wrócili do zamku zaledwie parę minut przed północą. Snape nie zaszczycił jej nawet jednym słowem, tylko poszedł prosto do swojej sypialni, gdzie pozbył się ciężkich szat i wskoczył pod kołdrę. Ona natomiast przemyła twarz wodą, przebrała się w piżamę, po czym oddała się w objęcia Mofreusza. 




***

Krople deszczu bębniły o szyby, a błyski rozdzierały niebo na pół. Grzmoty i huki powodowały ciarki na całym ciele dziewczyny skulonej pod śnieżnobiałą kołdrą. Tak, panna Granger bała się burzy, wręcz panicznie. Potężny grzmot, potem białe, wręcz oślepiające niebo, spowodowało cichy pisk wydobywający się z ust nastolatki. Wiele razy rozmyślała nad tym, dlaczego właściwie boi się burzy. Był to w jakimś stopniu uraz z dzieciństwa. Jej mama opowiadała wiele razy za namową córki pewną scenkę, która wydarzyła się, gdy Hermiona miała trzy latka.


Był sierpniowy, słoneczny dzień, kiedy państwo Granger wraz z córką urządzili sobie piknik na łące. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że nagle zerwał się mocny wiatr, zrywając małej dziewczynce kapelusz z głowy. Chmury stały się ciemne, a delikatne krople deszczu zaczęły swą ucztę. Hermiona, myśląc, że go złapie, wyrwała się z uścisku ojca i pobiegła za swoją własnością. Los chciał, że kilkadziesiąt metrów przed miejscem, gdzie kapelusz dziewczynki zawędrował, błyskawica uderzyła w drzewo powodując zapalenie się dębu. Potem był tylko krzyk dziewczynki…


W jej głowie krążyły myśli, jak, u licha, w listopadzie pojawiają się burze? Zaciągnęła kołdrę jeszcze bardziej na kasztanową czuprynę i spróbowała oddychać miarowo oraz spokojnie, lecz bez skutecznie. Cienie drzew, niczym demony, snuły po błoniach Hogwartu. Odrzuciła kołdrę za siebie, postawiła drżące stopy na zimnej posadzce i stanęła ledwo na nogach. Do jej uszu doleciał grzmot, a ona skuliła się w sobie. Otworzyła po chwili oczy i przemierzyła odległość dzielącą ją do wyznaczonego celu. Stanęła przed drzwiami prowadzącymi do sypialni czarodzieja i nadusiła drżącą dłonią klamkę. Błysk sprawił, że przez okno wleciało światło sprawiając, że zauważyła sylwetkę jej profesora, leżącego na łóżku i zapewne smacznie pogrążonego we śnie, nie to co ona. Po chwili zapanowała ciemność, a ona z obrazem, jaki przed chwilą widziała, po omacku dostała się do łóżka jej nauczyciela.


- Profesorze... - szepnęła niewyraźnie, bojąc się swojego głosu, kiedy stała po drugiej stronie jego łóżka. - Śpi pan? - Czekała na reakcję z jego strony, ale nic nie odpowiedział i straciła już wszelką nadzieję kierując się do drzwi, kiedy wraz z grzmotem usłyszała jego ponury głos.

- Chrapiesz? - mruknął jakby przez sen.

- Słucham?

- Zapytałem, czy chrapiesz - doleciał do niej jego głos, już bardziej opanowany, jakby odgonił przed chwilą resztki snu. Dziewczyna stała i drżała ze strachu, a ten stan pogłębił kolejny grzmot.

- Nie. Oczywiście, że nie. - Usłyszała odgłos odrzucania ciężkiej kołdry.

- Chodź. - Jedno słowo wystarczyło by zrozumiała. Podeszła do łóżka i usiadła na jego skraju. - Boisz się? – spytał, gdy się już położyła przy nim, z dziwnym uczuciem ekstazy w brzuchu.

- Ja? - prychnęła. - Czego Gryfon może się bać? - Mimo, że cała drżała, a on to na pewno wyczuł.

- Może burzy? - Przykrył ich kołdrą. Choć było ciemno, czuła jego wzrok na sobie, pod którym chcąc czy nie, płonęła kolorem mocno dojrzałych wiśni. W pewnym momencie poczuła jego dłonie wokół jej tali, jak przyciągają ją do siebie. - Czy aby na pewno? - usłyszała jego aksamitny głos przy swoim uchu.

- Może tak troszeczkę... - wyszeptała i znów zadrżała, kiedy okropny dźwięk kolejny raz się powtórzył, a z jej ust wyleciał niekontrolowany pisk. On zrozumiał to od razu. Mocniej ją do siebie przyciągnął, by po chwili mógł ją trzymać skuloną w swoich ramionach.

- Dobranoc, panno Granger - wyszeptał w jej niesforne loki.

- Profesorze?

- Ja śpię... - tym razem warknął i się w nią wtulił, co niezmiernie ją uradowało.

- Gdybym nie powiedziała, że boję się burzy... to przytuliłby mnie pan, mimo wszystko? – spytała, a na jej ustach pojawił się szatański uśmieszek.

- Któż to wie - wymruczał tajemniczo.

- Dobranoc – powiedziała i objęła go ramionami, zagłębiając się w jego ramionach. Nie wystarczyło jej to, i po chwili już maksymalnie do niego przywarła, czując jego ciało tak blisko niej. Teraz to u niego na ustach pojawił się szatański uśmieszek.


Leniwe promienie słońca wpadły przez okno, zatrzymując się na twarzy czarodzieja. Raziło. Cholernie raziło. Jęknął i już miał zakryć poduszką twarz, kiedy nie mógł się ruszyć. Spojrzał w dół i zobaczył czuprynę czekoladowych włosów. Hermiona, jak gdyby nigdy nic, leżała wtulona w niego, słodko mrucząc. Merlinie, ona mruczała, najzwyczajniej w świecie wydawała z siebie dźwięki, jak jakaś kocica. Przez chwilę pomyślał i jęknął, przypominając sobie, że jest w końcu z Gryffindoru. No dobra, nie była tym lwem a uroczą lwicą leżącą na nim. Przetarł dłonią oczy, przypominając sobie ostatnią noc. Westchnął cicho i delikatnie, aby nie zbudzić dziewczyny, ściągnął ją z siebie i usiadł na krawędzi łóżka.


Kilka minut później czarownica otworzyła oczy, kończąc tym samym sen, po czym wyciągnęła się na łóżku. Chwila... to nie jej łóżko. Takie miękkie? Ten zapach... kojarzył się jej przecież tylko z jedną osobą. Przewróciła się na bok i zastygła. Na krawędzi siedział tyłem do niej jej profesor w Merlinie... samych bokserkach. Czyli to nie był sen. Byli razem przytuleni kilka godzin, otoczeni krainą snu. Przygryzła z podniecenia dolną wargę. Zlustrowała prawie nagie ciało nauczyciela, cicho mrucząc. I ona miała go na wyłączność? Merlinie, uwierzyłbyś? Wtedy poczuła, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Na jego plecach widniała długa, cienka blizna, a ona podejrzewała już, skąd się tam znalazła. Poznała jej historię. Nie brzydziła się jej, tak samo jak wielu innych, które posiadał. Miał wiele blizn. Za wiele, jak na jednego człowieka. Zrobiło jej się go przykro. Dla niej świadczyły, jakim to on jest odważnym człowiekiem i ile poświęcił. Snape jakby wiedział, że rozmyśla o nim, odwrócił się przez ramię, a na jego twarzy pojawił się minimalny uśmieszek, widząc jej włosy.


- Dzień dobry, panno Granger – przywitał ją nad wyraz miło, bez warczenia wstając.

- Dzień dobry, profesorze. – Mimo że się powstrzymywała, nie dała rady. Zlustrowała całą sylwetkę nauczyciela od stóp do głów, mimowolnie zatrzymując się dłużej w okolicy bokserek, po czym natrafiła na jego spojrzenie. Chrząknęła szybko, zawstydzona swoją głupotą, odwracając wzrok i bezsensownie machając ręką, jakby odganiała natarczywą muchę sprzed nosa. Na jego ustach ukazał się jedynie nikły uśmieszek.

- Lepiej ujarzmij te włosy – powiedział i narzucił na swoje nagie ramiona szlafrok pod czujnym okiem kobiety.

- No wie pan co? – prychnęła, usilnie je przygładzając, ale jednak to był błąd. Wyglądały po tym jeszcze gorzej. Odrzuciła od siebie kołdrę i wstała.

- Moja koszula się przydaje? - zapytał. Stała przy oknie przodem do niego, a on mógł pożerać wzrokiem jej nagie nogi.

- Oczywiście – powiedziała i, na swoje niedowierzanie, wyszła z pokoju, kręcąc kusząco biodrami, po czym pobiegła w stronę łazienki.

- Granger! Wynocha!

- Byłam pierwsza – krzyknęła zza drzwi.

- Moja łazienka – warknął.

- Jestem pana gościem i mam prawo korzystać z pomieszczeń, jakie są w pańskich kwaterach – zaśmiała się, kończąc tym samym temat wojny o łazienkę jej profesora.






Po śniadaniu Snape wszedł do salonu z kilkoma księgami w dłoni i usiadł na kanapie, a literaturę położył na stolik przed nim. Dziewczyna z ciekawością oglądała swojego profesora: jak otwiera każdą z nich, po czym, po kolei wkłada w nią czysty pergamin. Odwrócił się i spojrzał na nią. Kiwnięciem głowy nakazał jej przyjść do siebie. Wstała z łóżka, założyła kapcie i po chwili z ciekawością usiadła koło mężczyzny. Kazał jej zrobić z każdego przedmiotu notatki skrótowe, aby wiedziała, o czym, mniej więcej, była dana lekcja. Nie okłamujmy się, po incydencie w Zakazanym Lesie, dziewczyna opuściła sporo lekcji. Gryfonka oparła się wygodnie i zaczęła czytać, po czym najważniejsze, według niej, informacje zapisywała na pergaminie. I tak robiła z każdą księgą. Czytała i notatki, i tak w kółko. Po dwóch godzinach z cichym uderzeniem zamknęła podręcznik z transmutacji i potarła powieki. Spojrzała w bok i napotkała swojego profesora, jak sprawdza testy. Zerknęła mu za ramię z ciekawości, aby zobaczyć, kto ma prawie cały pergamin zapisany czerwonym atramentem, co potwierdzało, że marna będzie ocena.


- Zabierz to siano mi sprzed nosa – syknął znad pergaminu czwartoklasisty.

- Coś chyba nie poszło? A tyle pergaminu zapisane... – westchnęła, a on wywrócił oczyma.

- Panno Granger, nie liczy się długość, ale jej treść – prychnął.

- Herbaty?

- Kawy – odpowiedział i odłożył pergamin na kupkę sprawdzonych, po czym wziął kolejny. Natrafiając na samo nazwisko prychnął pod nosem.

- Proszę. – Postawiła chwilę później na stoliku parujący kubek czarnego płynu. Sama usiadła przy nim, podkuliła nogi i dmuchała parę swojego kubka, zerkając co jakiś czas na mężczyznę w czerni.


Musi zacząć w końcu działać, musi wziąć się w garść i nie pozwolić jej umrzeć. W końcu to on jest najlepszym sługą Czarnego Pana. To on mordował miliony mugoli, kobiet i dzieci, patrząc im w oczy, a ręka mu nie drgnęła. A teraz się boi rozkochać w sobie wiedźmę z hormonami. Nie wie sam, ile jej zostało czasu, nie wie, kiedy klątwa na dobre nią zawładnie, a ona najzwyczajniej umrze. Może został jej miesiąc, tydzień, albo ten jeden dzień? Może za minutę zadrży jej młode ciało i osunie się sztywna na poduszki? Zerknął dyskretnie na nią. Trzeba zacząć działać i to jak najszybciej! Tylko ją rozkocha i rzuci, co to dla niego, jakże obleśnego nauczyciela z lochów, który przez miliony osób jest uważany za dupka bez serca. A jeśli jest taki? Jeśli tak naprawdę nie uratuje jej swoimi egoistycznymi myślami? Jak potem spojrzy w oczy jej mugolskich rodziców, że ich jedyna córka może nie zginęła z jego rąk, ale z jego winy? Nie zniósłby tego. Uratuje jej życie, mimo że będzie przez nią potem przeklęty na wieki.


- Co pan czyta? – zaciekawiła się Hermiona, kiedy mężczyzna skończył sprawdzać prace uczniów, a zajął się lekturą. Jej nauczyciel siedział obok niej i zażarcie pochłaniał tekst, nie odrywając wzroku od książki.

- Nic nie czytam – warknął po chwili.

- Jak to? - zdziwiła się i przysunęła bliżej niego, próbując zajrzeć mu przez ramię.

- Tak to.

- To, co pan robi?

- Oglądam literki – warknął, przewracając kartkę.

- Profesorze... - jęknęła. - No co pan czyta?

- 101 sposobów jak zabić Gryfona autorstwa Severusa Snape'a – mruknął tajemniczo, a dziewczyna pobladła. - Głupia ty...

- To co w końcu?

- Książkę, Granger, książkę. – Pomachał jej nią przed nosem i uśmiechnął się, gdy dziewczyna uroczo zmarszczyła nosek, tym razem ze złości.

- Profesorze... - zaczęła jednak po chwili. - Jeśli pan już zakończy pracę nad eliksirem i go przyjmę, to co wtedy? - Po raz pierwszy oderwał wzrok od książki i uważnie spojrzał w jej oczy.

- Krwawe łzy miną.

- To już będzie koniec? - Oczy powiększyły się jej.

- W rzeczy samej – mruknął, odkładając książkę i usiadł tak, aby być bokiem do oparcia, a przodem do niej, bo wiedział, że będzie jeszcze wiele pytań ze strony dziewczyny.

- Będę musiała odejść?

- Możesz przychodzić na szlabany, panno Granger. – Uśmiechnął się po swojemu.

- Będę mogła przychodzić do pana, tak bardziej...

- Jak?

- Tak jak teraz jesteśmy tu? Będziemy rozmawiali bez warczenia na siebie? - cicho mruknęła, bojąc się jego reakcji.

- Czyżby panna Granger proponowała mi randkę? - Kącik jego ust minimalnie powędrował ku górze.

- Ja... t-to znaczy, niech pan zapomni, co mówiłam – szybko powiedziała, odwracając wzrok.


To był ten moment, by zacząć. Ostrożnie i delikatnie, jeden nieprzemyślany ruch może wszystko zniszczyć. Od teraz musi pokazać ściągniętą maskę. Teraz zacznie wykonywać swoje zadanie. Wziął głębszy oddech i położył swoją dłoń na jej. Przez chwilę nie wykonała żadnego ruchu. Nie obróciła się w jego stronę, ani nawet nie strąciła dłoni. Bał się, że ją wystraszy, albo jeszcze gorzej, jak wybiegnie stąd z krzykiem. Już poczuł kropelki potu na szyi. Chwilę jednak po tym, pogłaskał kciukiem jej brzoskwiniową skórę i zadziałało. Odwróciła się ku niemu. Jej wzrok był inny. Jakby chciała zwykłym spojrzeniem przekazać całą swą radość. Przybliżyła się do niego i delikatnie położyła mu głowę na ramieniu. On jednak wyswobodził swoje ramię, co nie uszło uwadze dziewczyny i objął ją, przyciągając do siebie. Hermiona położyła mu dłonie na brzuchu i przymknęła powieki, skrycie wdychając hipnotyzujący zapach, nieświadoma tego, że on robi to samo, aby zatrzymać to jak najdłużej w pamięci. Nie tylko skóra, oczy, włosy czy zapach pobudzały go. Cała panna Granger działała na niego jak narkotyk. Poczuł po chwili, jakby dziewczyna rozluźniła mięśnie. Spojrzał na nią, a na jego twarzy pojawiła się imitacja uśmiechu spowodowanego wyglądem Gryfonki. Hermiona wyglądała jak mała dziewczynka. Policzki lekko rumiane, a usta mimowolnie, wraz z noskiem, poruszała w czasie snu. Ostrożnie się podniósł i położył dziewczynę na kanapie, którą przed chwilą oboje zajmowali. Wziął puchaty koc, po czym okrył nią dziewczynę, pogłaskał po policzku i wyszedł z salonu.




***

Dorzucił dwadzieścia kolców jeżozwierza, liście Mandragony i zamieszał chochlą cztery razy w prawo i raz w lewo. Dodał kilka kropel krwi węża, gdy wywar zmienił barwę na rdzawy kolor – co oznaczało, że eliksir jest prawidłowy. Ściągnął go z ognia i zabezpieczył zaklęciem. Mężczyzna w ciemnej szacie zamaszystym krokiem dostał się do małej szafki, z której wyciągnął flakoniki i po chwili przelał tam bulgoczącą zawartość kociołka. Odłożył fiolkę na bezpieczne miejsce i wyszedł, po kilku godzinach pracy, ze swojej pracowni. Leniwie przetarł dłonią zmęczoną twarz i chcąc czy nie, zwinął się, skarżąc na brak snu w ostatni czasie.


Wchodząc do ciemnego salonu, tylko raz zerknął na uczennicę, wciąż śpiącą na kanapie w tej samej pozycji, jaką ją zostawił i skierował się do łazienki. Tam pozbył się ciężkich szat i wszedł pod prysznic, odkręcając letnią wodę. Przymknął powieki i relaksował się tą chwilą. Krople wody spływały po nagim ciele mężczyzny, dając coś w rodzaju ukojenia. Przeczesał dłonią mokre włosy i skierował twarz pod strumień wody. Przykrył dłonią mroczny znak i cicho jęknął. Odetchnął kilka razy na uspokojenie, zaciskając zęby. Kiedy każdy skrawek ciała mężczyzny pokrywały krople wody, on zakręcił kurek i wyszedł spod prysznica, stając przed ogromnym lustrem. Spojrzał, krzywiąc się, na ciało mężczyzny. Blada skóra, wiele blizn na całym ciele, znak na lewym przedramieniu, ukazujący jego młodzieńczą głupotę, haczykowaty nos, włosy, co zawsze wyglądały na tłuste i nieświeże, i te oczy. Czarne jak dwa jeziora, które skrywały wszystkie emocje czarodzieja. Tylko ich nikt mu nie odbierze, jedyna rzecz, którą posiada. Po rozmyślaniu osuszył się ręcznikiem, przepasał go wokół bioder i wyszedł z łazienki. Granger spała, a on mógł też za chwilę oddać się w objęcia Morfeusza. Ubrał świeżą bieliznę, rzucił ręcznik gdzieś na fotel i wystarczyło tylko przyłożenie twarzy do poduszki, aby po chwili mógł pogrążyć się w śnie.


***

Otworzył oczy w jakże paskudnym humorze. Nie wiadomo, czy było spowodowane to faktem, że przez kilka ostatnich godzin ważył eliksir na krwawe łzy Panny Granger, czy to, że ów kobieta dziś opuszcza jego komnaty. Spojrzał na zegarek i przeklął. Nigdy nie zdarzało mu się wstawać po południu. Nawet kiedy wieczorami zabawiał się z Ognistą Whisky, rankiem wstawał normalnie. Zwlókł się z łóżka, założył sweter na swój nagi tors i poszedł do łazienki. Przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, cicho warknął, rozcierając czerwony policzek, na którym odcisnęła się poduszka. Wychodząc z łazienki, mimowolnie skierował wzrok na kanapę, która była... pusta. Warknął w myślach i pierwsze, co mu przyszło do głowy to kuchnia. Tak myśląc, tak zrobił.


Cicho otworzył drzwi, wślizgnął się niezauważalnie, jak na szpiega przystało i stanął w rogu pomieszczenia. Hermiona krzątała się po kuchni, rozkładając talerze, sztućce i przyprawiając nieznaną mu substancje w garnku. Miała zaróżowione policzki, niesforne kosmyki włosów uciekały z koka, a na jej nosie był biały proszek. Wyglądała zabawnie i musiał się przyznać sam przed sobą, że podobał mu się ten widok. Coś, no właśnie, nie wiadomo co, gdzieś w okolicy, gdzie powinien mieć serce, rozpłynęło się ciepłym żarem, dając ukojenie. A on musiał się zgodzić, że było to przyjemne, cholernie przyjemnie uczucie, dorównujące nawet jego ukochanej Ognistej. Tak jak wszedł do kuchni, tak samo niezauważalnie z niej wyszedł, kierując się do sypialni. Z głupim uśmieszkiem na ustach wyciągnął koszulę i spodnie, wspominając jak to panna Granger, z mąką umazaną na nosie, wyglądała uroczo. Choć ‘uroczo’ w Ślizgońskim słowniku raczej nie jest mile widziane, ale jemu Severusowi Snape'owi, wszystko wolno.


Nie byłby sobą, gdyby nie wszedł, zamaszyście otwierając drzwi. Dziewczyna podskoczyła, ale widząc swojego profesora w spodniach i koszuli, zamiast swojej mrocznej szaty, gdzie wyglądał seksownie, spłonęła rumieńcem. Zaczęła się uspokajać, nakazując swemu mózgowi, by pracował normalnie, ale wspomnienie, że przyciągnął ją wczoraj do siebie i przytulił, w niczym nie pomagało. Ich usta, które złączyły się w namiętnym pocałunku, ich wspólna noc...


- Skończyłaś mnie podziwiać? – warknął, przywracając ją do porządku. Cicho chrząknęła i zamieszała w garnku zupę, starając się zachować całkiem normalnie.

- Dzień dobry, profesorze. – Wskazała ręką na jego miejsce. - Niech pan usiądzie.

- Co ty masz na sobie? - Wskazał na nią palcem, po czym usiadł.

- Fartuszek. – Uśmiechnęła się. Spojrzała na niego spod wachlarza rzęs i mimowolnie spłonęła rumieńcem.

- Wiem, co to jest.

- To dlaczego pan pyta? - zaśmiała się cicho i wzięła jego talerz, nalewając zupy.

- Irytujesz mnie, Granger – warknął, nachylając się nad talerzem. - Dyniowa.

- Oczywiście – zgodziła się z nim, siadając przy stole. - Nic nie dodałam, nie otruje się pan – westchnęła, kiedy mężczyzna spoglądał podejrzanie na to coś, o czym ona mówiła, że jest zupą w jego talerzu.

- Spróbowałabyś tylko. – Nabrał łyżką trochę zupy, wcześniej mrożąc ją spojrzeniem i spróbował. Rozpływała się w jego ustach, przypominając mu to, jak jego matka robiła taką samą, idealna kopia wręcz. - Jadalne.

- Cieszę się. Profesorze... – zaczęła, kiedy on odłożył łyżkę, a sam oparł się na krześle najedzony. - Dziękuję.

- Za co?

- Za opiekę nade mną podczas mojego pobytu u pana. Chciałabym jakoś podziękować, dlatego ugotowałam ten obiad i jestem niezmiernie zadowolona, że smakował. – Wypięła się dumnie.

- Nie powiedziałem, że mi smakował, panno Granger.

- To dlaczego wziął pan dokładkę?

- To nie ma znaczenia.

- Niech panu będzie – mruknęła i zabrała jego talerz, kiedy on wyszedł z kuchni. Pozmywała naczynia, wytarła je, schowała do szafki, zamiotła podłogę i ściągnęła fartuszek, machnęła różdżką, gdzie zniknął, będąc odesłanym do Hogwartckiej kuchni. Jeszcze wyciągnęła z piekarnika ciasto, które upiekła, pokroiła je i zostawiła na talerzu na stole. Poszła do salonu, gdzie ubrała grubszy sweter i wzięła w dłonie swoją torbę. Spojrzała ze smutkiem na kwatery jej nauczyciela, które przez ostatni czas zastępowały jej dom, świadoma tego, że jest tu po raz ostatni.

- Proszę zaczekać. Jeszcze jedno. – Obróciła się do niego, a ten pomachał jej fiolką z eliksirem. - Otwórz usta. - Dziewczyna wykonała polecenie i poczuła słodki smak mikstury.

- Dziękuję za wszystko, profesorze. Za pomoc i opiekę nade mną. – Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Spojrzała na niego. Miał pusty wzrok, a twarz bez emocji. Myślała, że coś powie jeszcze, że usłyszy z jego ust, aby nie wychodziła, aby z nim została, lecz nie doczekała się tego. Kiwnęła jedynie głową mężczyźnie, po czym opuściła jego komnaty, kierując się do Wieży Gryffindoru.



~*~


Kochane Misiaczki ♥
Były problemy aby napisać. Cokolwiek. Poznaliście już Marię (Vanessa Redgrave) i jak się Wam podoba ciotka Snape'a?  ;)  Dziękuję za Wasze komentarze, które strasznie pomagają w pisaniu ♥ Rozdział pragnę zadedykować:

Weasley - dziękuję Ci, że zaproponowałaś mi swoją funkcję jako Bety. Dziękuję za zbetoewanie pierwszego rozdziału i przepraszam, że tyle nerwów straciłaś czytając błędy ;.;  Dziękuję za włożoną pracę i usunięcie tych wszystkich wrednych robaczków, zwanych potocznie błędami, które niszczą rozdział  ^^

To$ce - Boże... jest tyle słów, a tam mało czasu i okazji aby je wypowiedzieć. Dziękuję Ci za obecność, za uleczenie w jakimś sensie ran, które (nie)mile widziane powracają. Dziękuję za to, że nie musiałaś, to wysłuchałaś mnie i jakoś pomogłaś mi w tylu sprawach, że nie jestem w stanie ich zliczyć. To miłe było siedzieć na łóżku i po chwili patrzeć jak w drzwiach stoisz Ty. Dziękuję Ci, za to, że odwiedziłaś mnie wtedy w Skrzydle Szpitalnym. Cieszę się, że jesteś chętna aby swoim kochanym ciałkiem Pandy uratować mnie przed tym złem. Wiem, że jestem tylko człowiekiem i będę upadać, ale jesteś świadoma tego, że bez obawy będę mogła wyciągnąć w Twoją stronę łapkę szukając azylu. Kocham Cię i doskonale o tym wiesz! ♥

Alexie - ile Ty zmarnowałaś na mnie czasu aby mi ciągle przez jedną osobę ogarniać tyłek. Merlinie... dziękuję Ci za wszystko co zrobiłaś dla mnie wtedy i teraz robisz. Choć wiem, że znów napisze a ja zwrócę się bezradna do Ciebie. Dziękuję za wszystko, za nawet jedno słowo z Twojej strony. Za tyle wiadomości co dostawałaś ode mnie nocą czy rano Ty i tak odpisywałaś i pomagałaś. Wiem, że bez Ciebie byłabym bezradna i nic bym nie zrobiła. Dziękuję za Twoje trzeźwe myślenie w każdej sytuacji i każde wyjście jakie mi udzielałaś. Wiem, że bez Ciebie nie poradziłabym sobie  ;**


+ Dziękuję tym wszystkim osobą, które chciały mi pomóc w funkcji Bety, a mianowicie: Zet, Magdzie Gada, Justynie Włodek, @pani_potter   <3

piątek, 1 listopada 2013

Rozdział 37

Był to mroźny listopadowy poranek. Większość uczniów jeszcze nie wystawiła nosa za ciepłych kotar łóżka, ciesząc się z długo wyczekiwanego weekendu. Niestety nie wszyscy mogli popierać tego entuzjazmu. W prywatnych kwaterach znających się, w lochach od rana zdało się wyczuć kłębiącą się w powietrzu napiętą atmosferę pomiędzy panną Granger, a profesorem Snape'm. Stali naprzeciw siebie patrząc po sobie nieprzychylnie, a z ich oczu cisnęły błyskawice. W całym salonie Mistrza Eliksirów były porozrzucane damskie części garderoby, należące nie do kogo innego jak panny Granger. Zaczynając od piżamy, na której był słoń, poprzez ciepłe spodnie dresowe i długie skarpety w barwach Domu Lwa.



- Granger!

- Musi pan tak krzyczeć od rana? Stoję przecież metr od pana. Zapewniam słuch mam jeszcze dobry - rzuciła z przekąsem pocierając lewe ucho.

- Stwierdzam co innego. - powiedział oschle. Wyrwał jej z dłoni bluzkę, którą kurczowo trzymała i odrzucił gdzieś za siebie.

- Co pan robi? - wyminęła go i podniosła bluzkę z podłogi, otrzepując ją. - Panie profesorze! Niech pan to zostawi – w dwóch krokach podeszła do niego i szarpnęła za swoją torbę, którą on trzymał w żelaznym uścisku. 

- Nie zachowuj się jak dziecko. – powiedział nad wyraz spokojnym tonem.

- Ja? To pan naruszył wszelkie dozwolone prawa i granice. – położyła oburzona ręce na lekko zaokrąglonych biodrach. Jeden z kosmyków jej czekoladowych włosów spłynął na czoło, zasłaniając widok. Próbując go usunąć zdmuchnięciem na jej grozę i niedowierzanie, powracał na swoje miejsce zasłaniając pole widoczności. Zniecierpliwiona założyła włosy za ucho, odsłaniając zaróżowione policzki, które chcąc czy nie chcąc zauważył profesor.

- Niczego ci nie naruszyłem. – warknął, opierając się o szafkę. Obserwował jak młoda dziewczyna przed nim, krząta się bez ładu i składu zbierając swoje rzeczy, które jej profesor wyrywał jej z ręki i rozrzucał po całym salonie.

- Jak to nie? Wszedł pan do łazienki, którą zajmowałam! - oburzyła się i niedbale wrzuciła pozbierane bluzki i spodnie na dno torby.

- Byłaś w ręczniku Granger.

- Ale zajmowałam łazienkę! A co jakbym nie miała... - urwała i zaróżowiła się na samą myśl, po czym opuściła salon z prędkością dorównującą najnowszemu modelowi Błyskawicy. Snape prychnął jedynie pod nosem.

- Jakbyś nie miała ręcznika, to pewnie zszedłbym na zawał. – powiedział spokojnie patrząc na Gryfonkę, która wróciła z łazienki z pastą i szczoteczką.

- Obślizgły stary nietoperz. – mruknęła pod nosem, co nie uszło jego uwadze.

- Gryffindor traci pięć punktów za jawne obrażanie nauczyciela. Granger... - westchnął po chwili. - Kto normalny wstaje o piątej nad ranem?

- Ja.

- Po co? - podszedł do niej i złapał za jedno ucho torby. - Odpowiedz Granger. – spojrzał na nią swym mrożącym spojrzeniem.

- Bo nie mogłam spać. - szarpnęła lekko torbę. - Puści pan?

- Siadasz na cztery litery i czekasz na eliksiry.

- Nic nie będę przyjmować! - oburzyła się, ciągnąc za torbę. Westchnęła zrezygnowana i zatonęła w głębi jego czarnych oczu. - Mógłby pan to puścić? 

- Irytujesz mnie Granger. – wyszarpał jej torbę z ręki i rzucił za siebie, gdzie wylądowała na fotelu. Oczy dziewczyny zapłonęły z wściekłości i już miała go wyminąć, gdy poczuła uścisk wokół swoich drobnych nadgarstków. Stanowczo, acz delikatnie przycisnął kobietę do ściany. Słyszała przyśpieszone bicie jego serca i zauważyła jak mężczyzna, nerwowo wodzi wzrokiem po ścianie, by po chwili mógł ją przeszyć swoim intensywnym spojrzeniem. Nagle serce podeszło jej do gardła, łomocząc jak szalone. Stali nieruchomo, słuchając nawzajem swoich oddechów.

- Znaleźliśmy się w nietypowej sytuacji pomiędzy uczennicą i profesorem. A teraz proszę mnie puścić, bo zamierzam oddalić się z pańskich kwater. – cicho wciągnęła powietrze ze świstem, gdy jedna z jego dłoni znalazła się na jej tali.

- Po dobroci ucisz się Granger albo sam to zrobię. – warknął przez zaciśnięte zęby.

- Uciszyć? Mnie? Nigdy. - oburzyła się odrzucając włosy do tyłu, jednym kosmykiem łaskocząc go po haczykowatym nosie.

- Chcesz się przekonać? Albus dał mi nakaz sprawowania medycznej opieki nad jedną Gryfonką podczas jej pobytu u mnie, a ty mi tego nie utrudniaj Granger.

- Oboje tego nie chcemy. – skłamała gładko, patrząc na maskę obojętności, którą przyjął.

- Trzeba wypełniać swoje polecenia. – rzucił oschle i skrzywił się lekko. - Możesz mnie nie deptać?

- A pan może mnie nie przypierać do ściany? - po chwili dodała głosem, od którego zrobiło mu się troszkę cieplej. - Wygląda to dwuznacznie, czyżbym się myliła profesorze Snape?

- Za dużo mówisz. Zamilcz kobieto.

- Niech pan mnie puści, bo...

- Bo co?

- Bo muszę iść! - podniosła hardo na niego wzrok. W myślach z prędkością błyskawicy wymienił wszystkie mu znane przekleństwa.

- Panno Granger proszę zamilczeć.

- Nie.

- Nie? - jedna brew powędrowała ku górze nadając jego twarzy charakterystyczny Snape'owaty wygląd.

- Przesłyszał się pan? - cicho mruknęła, gdy zabrał swoją dłoń z jej talii.

- Ostrzegam Granger, ucisz się albo sam to zrobię.

- Chcę to zobaczyć. – powiedziała stanowczo. On tylko westchnął z politowaniem, jednocześnie wyzywając cały czarodziejski świat za swoje przyszłe zadanie oraz Albusa i jego chorą teorię, że on musi uratować tę pyskatą wiedźmę.

- Panna Wiem-To-Wszystko-I-Jeszcze-Więcej nie wierzy w moje zdolności? - powiedział jedwabistym głosem, a jej nogi stały się niczym z waty. Już miała mu odpyskować, już miała krzyczeć i wiercić kończynami, gdy ten pochylił się nad nią i pocałunkiem zakończył jej zrzędzenie. Jego ziemiste dłonie owinęły się wokół jej tali, przyciągając ją bliżej siebie, co sprawiło, że poczuła się nad wyraz bezpiecznie. Zarzuciła mu ręce na szyję i wplotła swoje kruche palce w jego kruczoczarne włosy. Ten natomiast cicho mruknął, gdy poczuł na swojej dolnej wardze jej gorący język. Lekko rozchylił usta i przeszła przez nich energia, która połączyła ich nieopisanym uczuciem, dając dreszcze i spazmy na całym ciele. Dotychczasowy delikatny pocałunek zamienił się w gorący i namiętny wręcz czasami drapieżny. Odsunął się od niej, spojrzał jej w oczy, które były lekko rozkojarzone i złożył ostatni szybki pocałunek na jej malinowych ustach. Nim się spostrzegła, w uchu zabrzmiał jej najlepszy szept. – Teraz ładnie rozpakujesz wszystkie swoje rzeczy, przyjmiesz eliksiry, a ja wrócę za kilka godzin. – nie odwracając się za siebie, wyszedł z komnat, powiewając mrocznie szatą, zostawiając zdezorientowaną kobietę samą.


Pocałunek jest jak obietnica. To jakbyś powiedział: Tak, będę Cię kochać.






***

         Obrazy przemijały jej przed oczyma niczym film, ukazując cały ciąg wydarzeń. Drżącą dłonią dotknęła swoich chłodnych już warg, usilnie powracając do sytuacji, która miała miejsce godzinę temu. Wpatrywała się w drzwi, wyobrażając sobie jego wchodzącego swym zamaszystym krokiem, szatę powiewającą za nim, jego rękę w swojej i ich wargi razem buntujące się o więcej bliskości. Rozpłynęła się w marzeniach, zapominając o otaczającym ją świecie. Westchnęła ciężko, podnosząc się z podłogi na, której dotychczas siedziała, sprzątnęła swoje rzeczy i skierowała swe kroki na fotel, który po chwili zajęła. Opadała na niego, jakby uciekała przed stadem zmutowanych Hipogryfów przez cały Zakazany Las.

            Pocałował ją. On złączył ich wargi w jakże namiętnym pocałunku, by po chwili odejść tak szybko jak to wszystko się zaczęło. Obiecała sobie, że nie będzie płakać. Nie będzie kolejny raz wylewać za niego łez. Zagryzła dolną wargę tak mocno, że poczuła na języku słodką krew. Wiedziała, że w jakimś stopniu działa na nią jak narkotyk, chciała nie myśleć o nim już więcej, ale coś pchało do jej umysłu czarodzieja w czarnej szacie.

            Podniosła się i skierowała swe kroki do prywatnej biblioteki nauczyciela. Napierając na klamkę, ogarnęła ją obawa, czy robi dobrze, wchodząc tam. Rozejrzała się jakby upewniając się, czy przypadkiem nie wrócił i otworzyła dębowe drzwi, a do jej nozdrzy doleciał zapach starego papirusu, atramentu, ksiąg i kawy, która przesiąkła prawie całe pomieszczenie. Podeszła do regału, mając szeroko otwarte usta. Był to jeden z widoków, który już się nie powtórzy. Książki zajmowały całe pomieszczenie, były na wszystkich ścianach, na środku stał skórzany fotel i ledwo zauważalne biurko. Przejechała dłonią po grzbietach książek, wybierając czerwoną z ręcznie robionym tytule na okładce i zasiadła w fotelu profesora zagłębiając się, w lekturę której nigdy nie powinna nawet tknąć.



***

Zamknęła 101 niezwykle rzadkich zamienników do eliksirów i przetarła zmęczone oczy. Odłożyła starannie książkę na swoje miejsce i już była przy drzwiach, gdy ujrzała plamkę światła tańczącą po framudze. Odwróciła się do światła pochodzącego z Myślodsiewni stojącej na biurku profesora. Srebrnobiała zawartość naczynia kłębiła się i migotała. Myśli mężczyzny, których Gryfonka nie powinna poznać. Wpatrywała się w nie, a ciekawość wzbierała w niej z każdą chwilą, wypełniając każdą jej komórkę. Srebrzyste światełka migotały na ścianie. Dziewczyna zrobiła dwa kroki w kierunku biurka, myśląc intensywnie, a serce waliło jej jak młotem. Zrobiła jeszcze kilka kroków, dzielących ją od Myślodsiewni Snape'a i zajrzała w nią. Nachyliła się nad ceramiczną misą i ujrzała, że robi się przeźroczysta. Patrzyła z góry na nieznaną jej uliczkę pokrytą białym puchem. Poczuła pustkę w głowie. Było to czyste szaleństwo, ale jak kuszące. Wzięła głęboki oddech i zanurzyła twarz we wspomnieniach Snape'a. Podłoga natychmiast się przechyliła a ona zsunęła się głową w dół do Myślodsiewni. Spadała przez zimną ciemność, obracając się szybko wokół własnej osi, a potem...



Stała już na opustoszałej uliczce. Jeden płatek śniegu wylądował na jej nosie by po chwili znikając tak szybko jak się pojawił. Zerwał się wiatr, tarmosząc jej kasztanowe włosy. Zacisnęła w pięści zmarznięte dłonie i rozejrzała się po obskurnej dzielnicy, a jej wzrok przykuła postać małego czarnowłosego chłopca o haczykowatym nosie biegnącego w stronę jednego z mieszkań, chowając do kieszeni paczkę gum. Dziewczyna skierowała się za nim, a biały puch skrzypiał pod jej stopami. W końcu była w JEGO wspomnieniu z dzieciństwa. Mały Snape nadusił klamkę i wślizgnął się do ciemnego korytarza. Dziewczyna poszła w jego ślady, a do jej nozdrzy doleciał zapach alkoholu. Chłopiec ściągnął podarte już buty, na który widok Gryfonka zacisnęła wargę. Zima tego roku była sroga, a on chodził w zniszczonym obuwiu i letniej kurtce. Mały Snape skradał się na palcach po schodach, gdy usłyszał głośny, a zarazem bulgoczący ryk dobiegający gdzieś z ciemnego pokoju w głębi korytarza.


- Severus natychmiast do mnie! - jego noga znieruchomiała w powietrzu.

- Idę – zauważyła, że głos lekko mu zadrżał. Odwrócił się na pięcie a Hermiona skierowała swe kroki za nim. Dziewczyna zauważyła, że jako małe dziecko miał już trochę gracji w swoim chodzie jak jego starsza wersja. Na tę myśl Gryfonka uśmiechnęła się lekko. 


Znaleźli się w małym obskurnym salonie. W rogu stało skromne świąteczne drzewko z kilkoma czerwonymi bombkami i złotym sznurem przepasanym w talii. Była to najbardziej skromna choinka jakąkolwiek widziała. Pod oknem na kanapie siedział ojciec chłopca, a w jego ciemnych oczach nie było iskierek miłości ani czułości. Severus podszedł bliżej, potykając się o szklaną butelkę po mocnym trunku. Granger teraz zauważyła, że w pokoju było ich o wiele więcej.


- Kupiłeś, co ci kazałem? - zapytał ostrym tonem.

- Nie.

- Co?! - ryknął, wstając, a chłopiec instynktownie się odsunął. - Żartujesz sobie gówniarzu?

- Nie chciałem – mały czarodziej skulił się w kącie. 

- Co mnie to obchodzi do cholery? Jesteś tylko pieprzonym darmozjadem tak jak ta twoja matka! - wrzasnął, rzucając w chłopca pustą butelką po trunku, która rozbiła się na jego plecach.

- Dość! - krzyknęła kobieta, która w ostatnim momencie wróciła do domu, wypuszczając z rąk skromne świąteczne zakupy, a kosmyki włosów opadły na zmęczoną twarz. Tobiasz już miał rzucić kolejną butelkę w dziecko, gdy krzyk jego żony przerwał jego poczynania.

- Czego?!

- Odłóż to – powiedziała spokojnie, dobierając każde słowo. Severus poczuł, jak jego plecy płoną żywym ogniem, a on zagryzł mocno zęby, podnosząc się z kąta.

- Jest nieposłuszny... - mruknął sam do siebie. Podszedł do syna i wyciągnął z kieszeni jego spodni paczkę gum, którą po chwili odrzucił w kąt. - Nie pozwoliłem ci tego kupować!

- Tobiasz! - wrzasnęła kobieta kiedy ten wyciągnął ze spodni pasek i uderzył go w nogę, następnie w plecy.

- Zamknij się!

- Mamo nie! - krzyknął mały Severus kiedy jego matka rzuciła się na niego i kolejne ciosy przyjęła na siebie, chroniąc syna.


Obraz się rozmazał i dziewczyna znalazła się w małej kuchni. Hermiona otarła łzę, która zabłądziła na jej bladym policzku. Widziała jego wspomnienie, widziała jego ojca bezczelnie podnoszącego na niego ręce i matkę broniącą swojego dziecka przed mężem i ojcem tyranem. Rozejrzała się i zauważyła dwie krzątające się kobiety. Pierwszą z nich poznała od razu, była to matka Snape'a, ale druga postać była dla niej zagadką. Hermiona zauważyła mały kalendarz, który wisiał umocowany na ścianie za pomocą gwoździa. Poszarzała kartka wskazywała, że był właśnie dwudziesty czwarty grudnia.


- Eileen odejdź od niego.

- Nie mogę - odpowiedziała pocierając czoło. Kobieta położyła jej dłoń na ramieniu.

- Kochanie to nie jest miłość. To toksyczny związek.

- Kocham go. On nie jest zły to chwilowe - wyszeptała podciągając rękawy bluzki.

- Bije cię, prawda?

- Nie pleć bzdur Mario - jęknęła kiedy kobieta złapała ją za nadgarstek, dotykając kilkudniowej rany.

- Kiedy ci to zrobił? 

- Oblałam się wrzątkiem - wyszarpała rękę z uścisku kobiety zasłaniając ranę.

- Mnie nie oszukasz. Eileen to nie jest mężczyzna, za którego wyszłaś.

- Nic nie rozumiesz - podniosła głos. - On mnie kocha!

- Kocha i robi ci krzywdę? To nie miłość! Pomyśl o Severusie moje dziecko.

- Mario... - spojrzała na kobietę.

- Tak?

- W te święta... - westchnęła cicho. - Zabierzcie Severusa do siebie z Murry'm. Niech Boże Narodzenie spędzi z wami i z waszymi dziećmi.

- A ty? - spytała, spoglądając na nią.

- Ja zostanę z Tobiaszem. Postaram się z nim porozmawiać. Och nie patrz tak na mnie Mario.

- Masz różdżkę w razie czego?

- Oczywiście - wskazała na swoją nogę gdzie pod spódnicą i podwiązką krył się magiczny kij.

- Gdzie masz miski? - spytała, marszcząc czoło, podrzucając jednocześnie w dłoni paczuszkę z rodzynkami.

- Za tobą po lewej stronie.

- Będzie pyszny makowiec.

- Mario dziękuję za wszystko - powiedziała po chwili przyglądając się czarownicy.

- Zawsze możesz na nas liczyć kochanie - pocałowała ją opiekuńczo w czoło i posłała jej matczyny uśmiech.



Wszystko zawirowało przed oczyma i poczuła, jak unosi się w powietrze. Szybowała w górę poprzez lodowatą czerń, która wyrzuciła ją z Myślodsiewni i wylądowała na zimnej posadzce. Dziewczyna wstała i opuściła jego bibliotekę, najszybciej jak potrafiła. Nie potrafiła pojąć, jak małe dziecko mogło tyle znieść. Czuła się podle, odkrywając jego wspomnienie, które usilnie krył przed wszystkimi. Kim jest tak właściwie Severus Snape. Kogo udaje? Czy pod tą maską kryje się wrażliwy mężczyzna? Czy tylko chce nienawidzić wszystkiego i wszystkich zrażając tym do siebie ludzi? Tak rozmyślała gorączko kiedy usłyszała skrzypnięcie drzwi. Odwróciła się z duszą na ramieniu i ujrzała w korytarzu swojego profesora z bukietem najpiękniejszych krwisto czerwonych róż i butelką wina w ręce.






~*~


Kochane Misiaczki ♥


Jestem zła i okrutna, ale to już wiecie. Bardzo, ale to bardzo Was przepraszam, że rozdział jest w listopadzie a nie październiku. Nawalam kolejny raz. Należą się Wam wyjaśnienia. Otóż nie jest dobrze. Coraz ciężej mi jest napisać choćby jeden akapit aby się Wam spodobał. Problemy mam ogromne. Październik uważam za miesiąc szpitali i lekarzy  *.*  Kocham mój czarny humor  -.-   Jak się domyślacie byłam w szpitalu. Mam już dość tego wokół i boje się, że zabraknie mi zwyczajnie w świecie sił.


Przepraszam za masę błędów w tym rozdziale. Nie został poprawiony. Moja kochana Beta z przyczyn prywatnych musiała odejść. Karolina, jeszcze raz dziękuję Ci za wszystko co zrobiłaś dla mnie i bloga! ;**  A może  jest wśród Was odważny czarodziej, który chciałby zostać Betą Jazz'a? Będę bardzo wdzięczna!  <3


Czytam i nadrabiam Wasze blogi. U niektórych już byłam Miśki, a do innych postaram się jak najszybciej wpaść. Przepraszam jeszcze raz  :c


Teraz po tej przemowie czekam na masę Crucio i kochanej Avady.