niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 38

Ciężkie ciemne chmury zakryły pełen gracji i szyku księżyc, spoczywający nad ogromnym zamkiem. Jesienne wieczory przypominały bardziej te zimowe, więc brakowało jedynie białego puchu pod stopami i świątecznych pieśni. Temperatura spadła do zera, wywołując szczękanie zębów, gęsią skórkę i pociągnięcie nosem. Większość uczniów nosiła między lekcjami rękawiczki ze smoczej skóry, by chociaż tak ogrzać zmarznięte dłonie.

 

Dwójka czarodziei przemierzała w tym momencie drogę do wioski Hogsmeade, zamieszkanej jedynie przez ludzi do nich podobnych. Wysoka postać trzymała w lewej ręce bukiet czerwonych róż i torebkę z zapakowanym winem. W drugiej kurczowo dzierżył różdżkę, która oświetlała mu i jego towarzyszce ścieżkę. Postać po prawej stronie mężczyzny szła, starając się dorównać mu kroku. Naciągnęła sobie na uszy czapkę z fretek, którą dostała od gajowego jako prezent urodzinowy i schowała zmarznięte ręce w kieszeniach kurtki. Księżyc oświetlał sylwetki czarodziejów, a blade promienie światła padło na twarz mężczyzny, ukazując zarys jego haczykowatego nosa, a gdzieniegdzie oczy błyszczały mu wraz z blaskiem księżyca.

 

Snape nie był zadowolony, zabierając ze sobą Granger na imieniny jego przyszywanej ciotki. Nie chciał, aby jakiś uczeń, a zwłaszcza Gryfon, poznał jego oblicze od przysłowiowej 'kuchni'. Spojrzał na kobietę, która wlokła się za nim i ponaglił ją. Dziewczyna zagryzła zęby i przyśpieszyła kroku, by po chwili wpaść na plecy nauczyciela, otrzymując złośliwe warknięcie. Przez dalszą część drogi nie odzywali się do siebie, z czego oboje byli zadowoleni. Każde z nich było pochłonięte własnymi myślami. Zerknął w bok i zauważył, jak dziewczyna marszczy nos, co potwierdzało fakt, że myśli nad czymś uporczywie. Odwrócił głowę i sam zaszył się w swoim myślach, rozmyślając nad ciotką Marią, zadaniem dyrektora i nią – kobietą, która stąpała teraz u jego boku, nieświadoma tego, że jeśli on nic nie zdziała, to ona umrze.


 

- Za kilka minut będziemy na miejscu – powiedział, gdy znaleźli się w wiosce Hogsmeade.

- Panie profesorze, ale to nie jest chyba odpowiednie, abym szła tam z panem – oznajmiła, zerkając na niego.

- Nie mam ochoty przebywać tam z tobą, więc masz się zachowywać. – Zatrzymał się i przeszył ją morderczym spojrzeniem, kiedy jego twarz mieniła się w bladym świetle latarni. – Zrozumiałaś, Granger?

- Oczywiście. Nie będę się wcale odzywać, oddychać i ruszać – mruknęła gdy minęli kawiarnię Pani Puddifoot.

- Świetnie. – Jego usta ułożyły się we wrednym uśmieszku, kiedy rozglądnął się wokół.

- Możemy się tu zatrzymać na chwilkę? - Stanęła przed drzwiami do Miodowego Królestwa.

- Nie mam czasu na twoje zachcianki. Idziemy.

- To w takim razie musi pan poczekać – rzuciła, i nie czekając na reakcję nauczyciela, weszła do środka.

- Co do chole... – warknął, kiedy zobaczył, że nie ma podopiecznej przy nim. Przycisnął twarz do szyby i zauważył kosmyki jej włosów, znikające gdzieś za półkami w głębi sklepu. Przybrał taką minę, jakby zjadł kilo wyjątkowo paskudnych cytryn i wszedł do środka.


Hermiona w tym czasie przemierzała półki w poszukiwaniu jakiegoś podarunku dla ciotki jej nauczyciela. Nie znała kobiety, i bała się, że nie trafi w jej gust nawet w kwestii słodyczy, ale nie potrafiła wejść do jej domu z pustymi rękami. Taka już była. Zatrzymała się przy fasolkach wszystkich smaków Bertiego Botta. Po krótkiej jednak chwili stwierdziła, że nie nadają się na prezent dla starszej kobiety. Wyminęła fasolki i już miała skręcić w prawo, kiedy natknęła się na swojego nauczyciela, nonszalancko opartego o ścianę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wpatrywał się w róże trzymane w dłoni. Z przyśpieszonym biciem serca obserwowała jego ciemne oczy, ziemistą cerę i kruczoczarne włosy, gdy ten podniósł na nią wzrok, a ona spłonęła rumieńcem, chowając się z powrotem wśród fasolek.

 

Spojrzał na sklepowy zegar wiszący nad ladą i warknął w myślach. Chwilka dziewczyny zamieniła się w pół godziny straconego dla niego czasu. Rozejrzał się w poszukiwaniu Gryfonki, lecz nigdzie jej nie dostrzegł. Wybrał przedział z musami-świstusami w poszukiwaniu uczennicy. Mijał różnorakie słodycze, gdy wtedy ją dostrzegł. Stała na końcu sklepu pod regałem z bombonierkami, marszcząc, jego zdaniem, uroczo nosek. Podszedł bliżej po cichu i stanął za nią. Zajrzał jej za ramię i ujrzał, jak wpatruje się w dwa pudełka bombonierek z nadzieniem migdałowym i miętowym.

 

- Mięta – powiedział, a młoda kobieta wciągnęła powietrze i odwróciła się natychmiast do niego, przyciskając bombonierki jak tarczę do siebie. On natomiast uśmiechnął się z satysfakcją, składając sobie w myślach oklaski, że wystraszył pannę Granger.

- Słucham? - spytała zdezorientowana.

- Wybierz miętę. Lubi ją – rzekł, po czym odszedł w stronę wyjścia ze sklepu.

 

Dziewczyna dołączyła do niego kilka minut później, już z zapakowaną bombonierką. Posłał jej krótkie spojrzenie, po czym wyszli z Miodowego Królestwa. Szli przez kilka minut w ciszy, kiedy Snape zatrzymał się nagle koło drzwi niedaleko apteki. Poprawił róże i zapukał trzy razy. Hermiona, nie wiedząc czemu, schowała się za nauczycielem, kiedy w tym samym czasie drzwi się otworzyły, a jej nauczyciel wszedł do środka. Chwilę potem i ona weszła, zamykając za sobą drzwi. Jej policzki nawiedziło ciepłe powietrze, z czego była bardzo zadowolona. Obróciła się i zobaczyła swojego nauczyciela witającego się z jakimś mężczyzną. Kiedy ów staruszek się odsunął, a zgadła to po siwej czuprynie, rozpoznała z widzenia sprzedawcę apteki, gdzie na początku każdego roku kupowała składniki potrzebne jej do zajęć z Eliksirów. Po zakupie spędzała kilka minut z ów mężczyzna na pogawędce, by teraz automatycznie uśmiechnąć się do niego. Snape spojrzał na nią, ściągnął płaszcz i zostawiając ją samą ze swoim wujkiem, poszedł w głąb mieszkania, które znał nawet za dobrze.

 

- Dobry wieczór.

- Witam, Hermiono. – Uśmiechnął się wesoło i podał jej dłoń. Uścisnęła ją, po czym podziękowała za zabranie jej płaszcza. - Chodź za mną.

- Ale...

- Czekaliśmy na was. – Znów się uśmiechnął i objął ją ramieniem, wprowadzając ją do uroczego salonu. Tam myślała, że ma jakieś zwidy. Jej nauczyciel uścisnął swoją ciotkę, by po chwili pocałować ją kilka razy w policzek i wręczyć zarumienionej pani kwiaty i butelkę wina.

- Zobacz, kto nas odwiedził – przerwał im radosnym głosem staruszek. Snape posłał pannie Granger mordercze spojrzenie i odsunął się od kobiety, siadając w gustownym fotelu.

- Hermiono! - Otworzyła ramiona tak jak mama stęskniona za swoimi dziećmi. Dziewczyna niepewnie podeszła bliżej, tym samym uwalniając się od wspierającego ramienia staruszka i wpadła w uścisk kobiety.

- Dobry wieczór – wydusiła łapiąc powietrze kiedy kobieta ją wytuliła za kilka lat z góry. Hermiona z zaróżowionymi policzkami powiedziała: - Nie chciałam robić kłopotu państwu. Ja tylko złożę pani życzenia i poczekam w kawiarni Pani Puddifoot na profesora Snape'a, - Nie czekając na odpowiedź kobiety, kontynuowała. - Z okazji imienin pragnę życzyć pani długich lat życia, przepełnionych zdrowiem i szczęściem pogody ducha, pomyślności i ludzkiej życzliwości, dni pełnych słońca i radości oraz wszystkiego, co najpiękniejsze i najmilsze w życiu.

- Kochanie ty moje! – W oczach kobiety ukazały się łzy. Znów przytuliła ją do siebie i wyszeptała podziękowania.

- Nie miałam jak kupić czegoś bardziej odpowiadającego na tę okazję z racji tego, że profesor Snape w ostatniej chwili powiadomił mnie o wyjściu i na każdym kroku poganiał. – Wyciągnęła w stronę ciotki nauczyciela bombonierkę.

- Severusie! - Kobieta spojrzała na niego karcąco.

- No co?

- Pstro, wiesz. – Snape westchnął, wiedząc, że z Marią nie wygra tak łatwo. - A ty nigdzie nie wychodzisz, zostaniesz z nami.

- Nie chcę przeszkadzać państwu.

- Masz rację, Granger – wtrącił się Snape.

- Severus! Dosyć już tego. Idź sobie z Murrym porozmawiaj, a ja zaparzę herbaty.

- To ja pomogę – powiedziała i na uśmiech kobiety poszła za nią do kuchni.

 

Dziewczyna na prośbę ciotki Snape'a rozpakowała pudełko czekoladek, z czego solenizantka była uradowana, i to bardzo, tak, że wzięła kilka miętowych czekoladek do ust jednocześnie. Po skosztowaniu łakoci z Miodowego Królestwa kobieta wyciągnęła gustowne filiżanki, podobne do tych, co babcia Hermiony zawsze trzymała w barku pod kluczykiem. Maria wrzuciła torebki herbaty do filiżanek i wyciągnęła blachę ciasta i tortu, gdzie z pomocą Hermiony zaczęła kroić je na równe porcje.







- Dlaczego nie skorzysta pani z różdżki? – zapytała, nim ugryzła się w język. Kobieta jedynie się uśmiechnęła, tak jakby Hermiona już kiedyś widziała ten uśmiech.

- Jestem charłakiem, kochanie.

- Ja... nie wiedziałam. Przepraszam. - Wbiła zawstydzona wzrok w posypkę na torcie.

- Nic się nie stało, moje dziecko. – Poczuła dłoń kobiety na ramieniu, podniosła wzrok i wtedy zrozumiała. Przed nią stała ta sama osoba, która była wspomnieniu jej nauczyciela. Osoba rozmawiająca z jego matką w wigilijny poranek w kuchni. To była Maria. Zmianę zdradził tylko czas, więc na jej twarzy pojawiło się kilka zmarszczek, a zamiast ciemnych włosów zostały siwe, niczym upierzenie gołębia. To ona zabierała Snape'a wraz z mężem na święta do siebie. Dziewczyna teraz zrozumiała, jak ważną jest osobą w życiu jej nauczyciela. Chciała rzucić się na nią i podziękować jej, że chociaż tak mogła zająć się wtedy małym Severusem. Kiedy ta myśl zwiększała na sile ledwo, się powstrzymała. Nie chciała, aby jej nauczyciel wiedział, że ona zna jego przeszłość. – Zanieś talerzyki i ciasto, a ja przyjdę zaraz z herbatą.– Z rozmyślań wyrwał ją ciepły głos kobiety.

- Dobrze. – Hermiona wchodząc do salonu z tacą, natknęła się na urywek rozmowy jej nauczyciela ze staruszkiem.

- ...mówił, że chce cię zobaczyć – powiedział Murry, wyciągając z barku lampki do wina.

- Chcieć to on sobie może wiesz co – warknął nauczyciel eliksirów, odpakowując wino.

- Minęło sporo czasu, od kiedy Tobiasz ostatni raz się odezwał, Severusie.

- Trudno. Nie mam o czym rozmawiać z tym człowiekiem. On dla mnie nie istnieje od kilkudziesięciu lat... - Miał coś jeszcze powiedzieć, ale dziewczyna nie dowiedziała się co, bo mężczyzna urwał, widząc pannę Granger.

- Przepraszam... j-ja przyniosłam... - zatkało ją w ten sposób, że tylko kiwnięciem głowy wskazała na tacę na jej dłoniach.

- Nie jąkaj się, tylko postaw to – warknął, wstając z fotela i usiadł przy stole, po czym wymienił krótkie spojrzenie z wujkiem, dając mu znak, że nie dokończą rozmowy, z czego był bardzo zadowolony.

- Murry, usiądź w końcu do stołu – skarciła męża piorunującym spojrzeniem żona, stając u boku Hermiony.

- Już się robi, skarbie. – Żwawo podskoczył, mimo swoich lat, i usiadł, jednak po chwili wstał, odsunął żonie krzesło i w końcu opadł na swoje. – Severusie, co stoisz jak kołek lodu? No odsuń Hermionie krzesło.

- Za późno – powiedziała szybko i usiadła na krześle po drugiej stronie stołu, naprzeciwko starszego małżeństwa. Wiedziała, że zarówno dla niej, jak i jej nauczyciela ten gest byłby niezręczny. Snape posłał jej krótkie spojrzenie i zasiadł u jej boku.

- Co ty robisz? - oburzył się kilka godzin później Snape, gdy Murry próbował dać skosztować jego podopiecznej likieru czekoladowego, robionego własnymi rękami.

- Spróbujesz? - zapytał już z zaróżowionymi policzkami staruszek, uśmiechając się pogodnie w kierunku dziewczyny.

- Wydaje mi się...

- Granger! - przerwał jej Snape. - Uczniom jest zabronione spożywać wyborów alkoholowych na terenie zamku.

- Jest już pełnoletnia Severusie – uspokoiła go Maria, posyłając łagodne spojrzenie. - I nie jest na terenie zamku.

- Ale... - zabrakło mu argumentów. Hermiona spojrzała na głupią minę nauczyciela, który wstał od stołu i spojrzał na nią z góry. Wziął butelkę i nalał jej na dno szklanki, przez co dziewczyna stwierdziła, że jego poczynanie jest z lekka chytre. - Tylko spróbuj zwymiotować mi na dywan, to porozmawiamy inaczej.

- To ty nie masz eliksiru na kaca? - zdziwił się Murry. Granger spojrzała zaciekawiona na swojego nauczyciela opartego już o framugę drzwi prowadzących do kuchni. Spojrzała mu w oczy, uśmiechnęła się tak, że zauważył to tylko on i zbliżyła szklankę do ust, by po chwili kosztować się kremowym smakiem.

- Profesorze, taką ilością likieru nawet Skrzat nie jest w stanie się upić – stwierdziła, odkładając szklankę. - Bardzo pyszne – zwróciła się do wykonawcy ów trunku.

- Jeszcze chcesz może? – Murry podniósł butelkę do góry.

- Pannie Granger już podziękujemy – wtrącił się Snape z wrednym uśmieszkiem na twarzy.

 

Rozmawiali jeszcze długo, a Hermiona tak polubiła wujostwo jej nauczyciela, że nie chciała wychodzić. Maria była taka sama, jak z jego wspomnienia: czuła, z matczyną dobrocią i wrażliwością, ale że kilka razy skarciła mężczyznę za jego zachowanie względem dziewczyny, to była tylko czysta formalność. Wrócili do zamku zaledwie parę minut przed północą. Snape nie zaszczycił jej nawet jednym słowem, tylko poszedł prosto do swojej sypialni, gdzie pozbył się ciężkich szat i wskoczył pod kołdrę. Ona natomiast przemyła twarz wodą, przebrała się w piżamę, po czym oddała się w objęcia Mofreusza. 




***

Krople deszczu bębniły o szyby, a błyski rozdzierały niebo na pół. Grzmoty i huki powodowały ciarki na całym ciele dziewczyny skulonej pod śnieżnobiałą kołdrą. Tak, panna Granger bała się burzy, wręcz panicznie. Potężny grzmot, potem białe, wręcz oślepiające niebo, spowodowało cichy pisk wydobywający się z ust nastolatki. Wiele razy rozmyślała nad tym, dlaczego właściwie boi się burzy. Był to w jakimś stopniu uraz z dzieciństwa. Jej mama opowiadała wiele razy za namową córki pewną scenkę, która wydarzyła się, gdy Hermiona miała trzy latka.


Był sierpniowy, słoneczny dzień, kiedy państwo Granger wraz z córką urządzili sobie piknik na łące. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że nagle zerwał się mocny wiatr, zrywając małej dziewczynce kapelusz z głowy. Chmury stały się ciemne, a delikatne krople deszczu zaczęły swą ucztę. Hermiona, myśląc, że go złapie, wyrwała się z uścisku ojca i pobiegła za swoją własnością. Los chciał, że kilkadziesiąt metrów przed miejscem, gdzie kapelusz dziewczynki zawędrował, błyskawica uderzyła w drzewo powodując zapalenie się dębu. Potem był tylko krzyk dziewczynki…


W jej głowie krążyły myśli, jak, u licha, w listopadzie pojawiają się burze? Zaciągnęła kołdrę jeszcze bardziej na kasztanową czuprynę i spróbowała oddychać miarowo oraz spokojnie, lecz bez skutecznie. Cienie drzew, niczym demony, snuły po błoniach Hogwartu. Odrzuciła kołdrę za siebie, postawiła drżące stopy na zimnej posadzce i stanęła ledwo na nogach. Do jej uszu doleciał grzmot, a ona skuliła się w sobie. Otworzyła po chwili oczy i przemierzyła odległość dzielącą ją do wyznaczonego celu. Stanęła przed drzwiami prowadzącymi do sypialni czarodzieja i nadusiła drżącą dłonią klamkę. Błysk sprawił, że przez okno wleciało światło sprawiając, że zauważyła sylwetkę jej profesora, leżącego na łóżku i zapewne smacznie pogrążonego we śnie, nie to co ona. Po chwili zapanowała ciemność, a ona z obrazem, jaki przed chwilą widziała, po omacku dostała się do łóżka jej nauczyciela.


- Profesorze... - szepnęła niewyraźnie, bojąc się swojego głosu, kiedy stała po drugiej stronie jego łóżka. - Śpi pan? - Czekała na reakcję z jego strony, ale nic nie odpowiedział i straciła już wszelką nadzieję kierując się do drzwi, kiedy wraz z grzmotem usłyszała jego ponury głos.

- Chrapiesz? - mruknął jakby przez sen.

- Słucham?

- Zapytałem, czy chrapiesz - doleciał do niej jego głos, już bardziej opanowany, jakby odgonił przed chwilą resztki snu. Dziewczyna stała i drżała ze strachu, a ten stan pogłębił kolejny grzmot.

- Nie. Oczywiście, że nie. - Usłyszała odgłos odrzucania ciężkiej kołdry.

- Chodź. - Jedno słowo wystarczyło by zrozumiała. Podeszła do łóżka i usiadła na jego skraju. - Boisz się? – spytał, gdy się już położyła przy nim, z dziwnym uczuciem ekstazy w brzuchu.

- Ja? - prychnęła. - Czego Gryfon może się bać? - Mimo, że cała drżała, a on to na pewno wyczuł.

- Może burzy? - Przykrył ich kołdrą. Choć było ciemno, czuła jego wzrok na sobie, pod którym chcąc czy nie, płonęła kolorem mocno dojrzałych wiśni. W pewnym momencie poczuła jego dłonie wokół jej tali, jak przyciągają ją do siebie. - Czy aby na pewno? - usłyszała jego aksamitny głos przy swoim uchu.

- Może tak troszeczkę... - wyszeptała i znów zadrżała, kiedy okropny dźwięk kolejny raz się powtórzył, a z jej ust wyleciał niekontrolowany pisk. On zrozumiał to od razu. Mocniej ją do siebie przyciągnął, by po chwili mógł ją trzymać skuloną w swoich ramionach.

- Dobranoc, panno Granger - wyszeptał w jej niesforne loki.

- Profesorze?

- Ja śpię... - tym razem warknął i się w nią wtulił, co niezmiernie ją uradowało.

- Gdybym nie powiedziała, że boję się burzy... to przytuliłby mnie pan, mimo wszystko? – spytała, a na jej ustach pojawił się szatański uśmieszek.

- Któż to wie - wymruczał tajemniczo.

- Dobranoc – powiedziała i objęła go ramionami, zagłębiając się w jego ramionach. Nie wystarczyło jej to, i po chwili już maksymalnie do niego przywarła, czując jego ciało tak blisko niej. Teraz to u niego na ustach pojawił się szatański uśmieszek.


Leniwe promienie słońca wpadły przez okno, zatrzymując się na twarzy czarodzieja. Raziło. Cholernie raziło. Jęknął i już miał zakryć poduszką twarz, kiedy nie mógł się ruszyć. Spojrzał w dół i zobaczył czuprynę czekoladowych włosów. Hermiona, jak gdyby nigdy nic, leżała wtulona w niego, słodko mrucząc. Merlinie, ona mruczała, najzwyczajniej w świecie wydawała z siebie dźwięki, jak jakaś kocica. Przez chwilę pomyślał i jęknął, przypominając sobie, że jest w końcu z Gryffindoru. No dobra, nie była tym lwem a uroczą lwicą leżącą na nim. Przetarł dłonią oczy, przypominając sobie ostatnią noc. Westchnął cicho i delikatnie, aby nie zbudzić dziewczyny, ściągnął ją z siebie i usiadł na krawędzi łóżka.


Kilka minut później czarownica otworzyła oczy, kończąc tym samym sen, po czym wyciągnęła się na łóżku. Chwila... to nie jej łóżko. Takie miękkie? Ten zapach... kojarzył się jej przecież tylko z jedną osobą. Przewróciła się na bok i zastygła. Na krawędzi siedział tyłem do niej jej profesor w Merlinie... samych bokserkach. Czyli to nie był sen. Byli razem przytuleni kilka godzin, otoczeni krainą snu. Przygryzła z podniecenia dolną wargę. Zlustrowała prawie nagie ciało nauczyciela, cicho mrucząc. I ona miała go na wyłączność? Merlinie, uwierzyłbyś? Wtedy poczuła, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Na jego plecach widniała długa, cienka blizna, a ona podejrzewała już, skąd się tam znalazła. Poznała jej historię. Nie brzydziła się jej, tak samo jak wielu innych, które posiadał. Miał wiele blizn. Za wiele, jak na jednego człowieka. Zrobiło jej się go przykro. Dla niej świadczyły, jakim to on jest odważnym człowiekiem i ile poświęcił. Snape jakby wiedział, że rozmyśla o nim, odwrócił się przez ramię, a na jego twarzy pojawił się minimalny uśmieszek, widząc jej włosy.


- Dzień dobry, panno Granger – przywitał ją nad wyraz miło, bez warczenia wstając.

- Dzień dobry, profesorze. – Mimo że się powstrzymywała, nie dała rady. Zlustrowała całą sylwetkę nauczyciela od stóp do głów, mimowolnie zatrzymując się dłużej w okolicy bokserek, po czym natrafiła na jego spojrzenie. Chrząknęła szybko, zawstydzona swoją głupotą, odwracając wzrok i bezsensownie machając ręką, jakby odganiała natarczywą muchę sprzed nosa. Na jego ustach ukazał się jedynie nikły uśmieszek.

- Lepiej ujarzmij te włosy – powiedział i narzucił na swoje nagie ramiona szlafrok pod czujnym okiem kobiety.

- No wie pan co? – prychnęła, usilnie je przygładzając, ale jednak to był błąd. Wyglądały po tym jeszcze gorzej. Odrzuciła od siebie kołdrę i wstała.

- Moja koszula się przydaje? - zapytał. Stała przy oknie przodem do niego, a on mógł pożerać wzrokiem jej nagie nogi.

- Oczywiście – powiedziała i, na swoje niedowierzanie, wyszła z pokoju, kręcąc kusząco biodrami, po czym pobiegła w stronę łazienki.

- Granger! Wynocha!

- Byłam pierwsza – krzyknęła zza drzwi.

- Moja łazienka – warknął.

- Jestem pana gościem i mam prawo korzystać z pomieszczeń, jakie są w pańskich kwaterach – zaśmiała się, kończąc tym samym temat wojny o łazienkę jej profesora.






Po śniadaniu Snape wszedł do salonu z kilkoma księgami w dłoni i usiadł na kanapie, a literaturę położył na stolik przed nim. Dziewczyna z ciekawością oglądała swojego profesora: jak otwiera każdą z nich, po czym, po kolei wkłada w nią czysty pergamin. Odwrócił się i spojrzał na nią. Kiwnięciem głowy nakazał jej przyjść do siebie. Wstała z łóżka, założyła kapcie i po chwili z ciekawością usiadła koło mężczyzny. Kazał jej zrobić z każdego przedmiotu notatki skrótowe, aby wiedziała, o czym, mniej więcej, była dana lekcja. Nie okłamujmy się, po incydencie w Zakazanym Lesie, dziewczyna opuściła sporo lekcji. Gryfonka oparła się wygodnie i zaczęła czytać, po czym najważniejsze, według niej, informacje zapisywała na pergaminie. I tak robiła z każdą księgą. Czytała i notatki, i tak w kółko. Po dwóch godzinach z cichym uderzeniem zamknęła podręcznik z transmutacji i potarła powieki. Spojrzała w bok i napotkała swojego profesora, jak sprawdza testy. Zerknęła mu za ramię z ciekawości, aby zobaczyć, kto ma prawie cały pergamin zapisany czerwonym atramentem, co potwierdzało, że marna będzie ocena.


- Zabierz to siano mi sprzed nosa – syknął znad pergaminu czwartoklasisty.

- Coś chyba nie poszło? A tyle pergaminu zapisane... – westchnęła, a on wywrócił oczyma.

- Panno Granger, nie liczy się długość, ale jej treść – prychnął.

- Herbaty?

- Kawy – odpowiedział i odłożył pergamin na kupkę sprawdzonych, po czym wziął kolejny. Natrafiając na samo nazwisko prychnął pod nosem.

- Proszę. – Postawiła chwilę później na stoliku parujący kubek czarnego płynu. Sama usiadła przy nim, podkuliła nogi i dmuchała parę swojego kubka, zerkając co jakiś czas na mężczyznę w czerni.


Musi zacząć w końcu działać, musi wziąć się w garść i nie pozwolić jej umrzeć. W końcu to on jest najlepszym sługą Czarnego Pana. To on mordował miliony mugoli, kobiet i dzieci, patrząc im w oczy, a ręka mu nie drgnęła. A teraz się boi rozkochać w sobie wiedźmę z hormonami. Nie wie sam, ile jej zostało czasu, nie wie, kiedy klątwa na dobre nią zawładnie, a ona najzwyczajniej umrze. Może został jej miesiąc, tydzień, albo ten jeden dzień? Może za minutę zadrży jej młode ciało i osunie się sztywna na poduszki? Zerknął dyskretnie na nią. Trzeba zacząć działać i to jak najszybciej! Tylko ją rozkocha i rzuci, co to dla niego, jakże obleśnego nauczyciela z lochów, który przez miliony osób jest uważany za dupka bez serca. A jeśli jest taki? Jeśli tak naprawdę nie uratuje jej swoimi egoistycznymi myślami? Jak potem spojrzy w oczy jej mugolskich rodziców, że ich jedyna córka może nie zginęła z jego rąk, ale z jego winy? Nie zniósłby tego. Uratuje jej życie, mimo że będzie przez nią potem przeklęty na wieki.


- Co pan czyta? – zaciekawiła się Hermiona, kiedy mężczyzna skończył sprawdzać prace uczniów, a zajął się lekturą. Jej nauczyciel siedział obok niej i zażarcie pochłaniał tekst, nie odrywając wzroku od książki.

- Nic nie czytam – warknął po chwili.

- Jak to? - zdziwiła się i przysunęła bliżej niego, próbując zajrzeć mu przez ramię.

- Tak to.

- To, co pan robi?

- Oglądam literki – warknął, przewracając kartkę.

- Profesorze... - jęknęła. - No co pan czyta?

- 101 sposobów jak zabić Gryfona autorstwa Severusa Snape'a – mruknął tajemniczo, a dziewczyna pobladła. - Głupia ty...

- To co w końcu?

- Książkę, Granger, książkę. – Pomachał jej nią przed nosem i uśmiechnął się, gdy dziewczyna uroczo zmarszczyła nosek, tym razem ze złości.

- Profesorze... - zaczęła jednak po chwili. - Jeśli pan już zakończy pracę nad eliksirem i go przyjmę, to co wtedy? - Po raz pierwszy oderwał wzrok od książki i uważnie spojrzał w jej oczy.

- Krwawe łzy miną.

- To już będzie koniec? - Oczy powiększyły się jej.

- W rzeczy samej – mruknął, odkładając książkę i usiadł tak, aby być bokiem do oparcia, a przodem do niej, bo wiedział, że będzie jeszcze wiele pytań ze strony dziewczyny.

- Będę musiała odejść?

- Możesz przychodzić na szlabany, panno Granger. – Uśmiechnął się po swojemu.

- Będę mogła przychodzić do pana, tak bardziej...

- Jak?

- Tak jak teraz jesteśmy tu? Będziemy rozmawiali bez warczenia na siebie? - cicho mruknęła, bojąc się jego reakcji.

- Czyżby panna Granger proponowała mi randkę? - Kącik jego ust minimalnie powędrował ku górze.

- Ja... t-to znaczy, niech pan zapomni, co mówiłam – szybko powiedziała, odwracając wzrok.


To był ten moment, by zacząć. Ostrożnie i delikatnie, jeden nieprzemyślany ruch może wszystko zniszczyć. Od teraz musi pokazać ściągniętą maskę. Teraz zacznie wykonywać swoje zadanie. Wziął głębszy oddech i położył swoją dłoń na jej. Przez chwilę nie wykonała żadnego ruchu. Nie obróciła się w jego stronę, ani nawet nie strąciła dłoni. Bał się, że ją wystraszy, albo jeszcze gorzej, jak wybiegnie stąd z krzykiem. Już poczuł kropelki potu na szyi. Chwilę jednak po tym, pogłaskał kciukiem jej brzoskwiniową skórę i zadziałało. Odwróciła się ku niemu. Jej wzrok był inny. Jakby chciała zwykłym spojrzeniem przekazać całą swą radość. Przybliżyła się do niego i delikatnie położyła mu głowę na ramieniu. On jednak wyswobodził swoje ramię, co nie uszło uwadze dziewczyny i objął ją, przyciągając do siebie. Hermiona położyła mu dłonie na brzuchu i przymknęła powieki, skrycie wdychając hipnotyzujący zapach, nieświadoma tego, że on robi to samo, aby zatrzymać to jak najdłużej w pamięci. Nie tylko skóra, oczy, włosy czy zapach pobudzały go. Cała panna Granger działała na niego jak narkotyk. Poczuł po chwili, jakby dziewczyna rozluźniła mięśnie. Spojrzał na nią, a na jego twarzy pojawiła się imitacja uśmiechu spowodowanego wyglądem Gryfonki. Hermiona wyglądała jak mała dziewczynka. Policzki lekko rumiane, a usta mimowolnie, wraz z noskiem, poruszała w czasie snu. Ostrożnie się podniósł i położył dziewczynę na kanapie, którą przed chwilą oboje zajmowali. Wziął puchaty koc, po czym okrył nią dziewczynę, pogłaskał po policzku i wyszedł z salonu.




***

Dorzucił dwadzieścia kolców jeżozwierza, liście Mandragony i zamieszał chochlą cztery razy w prawo i raz w lewo. Dodał kilka kropel krwi węża, gdy wywar zmienił barwę na rdzawy kolor – co oznaczało, że eliksir jest prawidłowy. Ściągnął go z ognia i zabezpieczył zaklęciem. Mężczyzna w ciemnej szacie zamaszystym krokiem dostał się do małej szafki, z której wyciągnął flakoniki i po chwili przelał tam bulgoczącą zawartość kociołka. Odłożył fiolkę na bezpieczne miejsce i wyszedł, po kilku godzinach pracy, ze swojej pracowni. Leniwie przetarł dłonią zmęczoną twarz i chcąc czy nie, zwinął się, skarżąc na brak snu w ostatni czasie.


Wchodząc do ciemnego salonu, tylko raz zerknął na uczennicę, wciąż śpiącą na kanapie w tej samej pozycji, jaką ją zostawił i skierował się do łazienki. Tam pozbył się ciężkich szat i wszedł pod prysznic, odkręcając letnią wodę. Przymknął powieki i relaksował się tą chwilą. Krople wody spływały po nagim ciele mężczyzny, dając coś w rodzaju ukojenia. Przeczesał dłonią mokre włosy i skierował twarz pod strumień wody. Przykrył dłonią mroczny znak i cicho jęknął. Odetchnął kilka razy na uspokojenie, zaciskając zęby. Kiedy każdy skrawek ciała mężczyzny pokrywały krople wody, on zakręcił kurek i wyszedł spod prysznica, stając przed ogromnym lustrem. Spojrzał, krzywiąc się, na ciało mężczyzny. Blada skóra, wiele blizn na całym ciele, znak na lewym przedramieniu, ukazujący jego młodzieńczą głupotę, haczykowaty nos, włosy, co zawsze wyglądały na tłuste i nieświeże, i te oczy. Czarne jak dwa jeziora, które skrywały wszystkie emocje czarodzieja. Tylko ich nikt mu nie odbierze, jedyna rzecz, którą posiada. Po rozmyślaniu osuszył się ręcznikiem, przepasał go wokół bioder i wyszedł z łazienki. Granger spała, a on mógł też za chwilę oddać się w objęcia Morfeusza. Ubrał świeżą bieliznę, rzucił ręcznik gdzieś na fotel i wystarczyło tylko przyłożenie twarzy do poduszki, aby po chwili mógł pogrążyć się w śnie.


***

Otworzył oczy w jakże paskudnym humorze. Nie wiadomo, czy było spowodowane to faktem, że przez kilka ostatnich godzin ważył eliksir na krwawe łzy Panny Granger, czy to, że ów kobieta dziś opuszcza jego komnaty. Spojrzał na zegarek i przeklął. Nigdy nie zdarzało mu się wstawać po południu. Nawet kiedy wieczorami zabawiał się z Ognistą Whisky, rankiem wstawał normalnie. Zwlókł się z łóżka, założył sweter na swój nagi tors i poszedł do łazienki. Przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, cicho warknął, rozcierając czerwony policzek, na którym odcisnęła się poduszka. Wychodząc z łazienki, mimowolnie skierował wzrok na kanapę, która była... pusta. Warknął w myślach i pierwsze, co mu przyszło do głowy to kuchnia. Tak myśląc, tak zrobił.


Cicho otworzył drzwi, wślizgnął się niezauważalnie, jak na szpiega przystało i stanął w rogu pomieszczenia. Hermiona krzątała się po kuchni, rozkładając talerze, sztućce i przyprawiając nieznaną mu substancje w garnku. Miała zaróżowione policzki, niesforne kosmyki włosów uciekały z koka, a na jej nosie był biały proszek. Wyglądała zabawnie i musiał się przyznać sam przed sobą, że podobał mu się ten widok. Coś, no właśnie, nie wiadomo co, gdzieś w okolicy, gdzie powinien mieć serce, rozpłynęło się ciepłym żarem, dając ukojenie. A on musiał się zgodzić, że było to przyjemne, cholernie przyjemnie uczucie, dorównujące nawet jego ukochanej Ognistej. Tak jak wszedł do kuchni, tak samo niezauważalnie z niej wyszedł, kierując się do sypialni. Z głupim uśmieszkiem na ustach wyciągnął koszulę i spodnie, wspominając jak to panna Granger, z mąką umazaną na nosie, wyglądała uroczo. Choć ‘uroczo’ w Ślizgońskim słowniku raczej nie jest mile widziane, ale jemu Severusowi Snape'owi, wszystko wolno.


Nie byłby sobą, gdyby nie wszedł, zamaszyście otwierając drzwi. Dziewczyna podskoczyła, ale widząc swojego profesora w spodniach i koszuli, zamiast swojej mrocznej szaty, gdzie wyglądał seksownie, spłonęła rumieńcem. Zaczęła się uspokajać, nakazując swemu mózgowi, by pracował normalnie, ale wspomnienie, że przyciągnął ją wczoraj do siebie i przytulił, w niczym nie pomagało. Ich usta, które złączyły się w namiętnym pocałunku, ich wspólna noc...


- Skończyłaś mnie podziwiać? – warknął, przywracając ją do porządku. Cicho chrząknęła i zamieszała w garnku zupę, starając się zachować całkiem normalnie.

- Dzień dobry, profesorze. – Wskazała ręką na jego miejsce. - Niech pan usiądzie.

- Co ty masz na sobie? - Wskazał na nią palcem, po czym usiadł.

- Fartuszek. – Uśmiechnęła się. Spojrzała na niego spod wachlarza rzęs i mimowolnie spłonęła rumieńcem.

- Wiem, co to jest.

- To dlaczego pan pyta? - zaśmiała się cicho i wzięła jego talerz, nalewając zupy.

- Irytujesz mnie, Granger – warknął, nachylając się nad talerzem. - Dyniowa.

- Oczywiście – zgodziła się z nim, siadając przy stole. - Nic nie dodałam, nie otruje się pan – westchnęła, kiedy mężczyzna spoglądał podejrzanie na to coś, o czym ona mówiła, że jest zupą w jego talerzu.

- Spróbowałabyś tylko. – Nabrał łyżką trochę zupy, wcześniej mrożąc ją spojrzeniem i spróbował. Rozpływała się w jego ustach, przypominając mu to, jak jego matka robiła taką samą, idealna kopia wręcz. - Jadalne.

- Cieszę się. Profesorze... – zaczęła, kiedy on odłożył łyżkę, a sam oparł się na krześle najedzony. - Dziękuję.

- Za co?

- Za opiekę nade mną podczas mojego pobytu u pana. Chciałabym jakoś podziękować, dlatego ugotowałam ten obiad i jestem niezmiernie zadowolona, że smakował. – Wypięła się dumnie.

- Nie powiedziałem, że mi smakował, panno Granger.

- To dlaczego wziął pan dokładkę?

- To nie ma znaczenia.

- Niech panu będzie – mruknęła i zabrała jego talerz, kiedy on wyszedł z kuchni. Pozmywała naczynia, wytarła je, schowała do szafki, zamiotła podłogę i ściągnęła fartuszek, machnęła różdżką, gdzie zniknął, będąc odesłanym do Hogwartckiej kuchni. Jeszcze wyciągnęła z piekarnika ciasto, które upiekła, pokroiła je i zostawiła na talerzu na stole. Poszła do salonu, gdzie ubrała grubszy sweter i wzięła w dłonie swoją torbę. Spojrzała ze smutkiem na kwatery jej nauczyciela, które przez ostatni czas zastępowały jej dom, świadoma tego, że jest tu po raz ostatni.

- Proszę zaczekać. Jeszcze jedno. – Obróciła się do niego, a ten pomachał jej fiolką z eliksirem. - Otwórz usta. - Dziewczyna wykonała polecenie i poczuła słodki smak mikstury.

- Dziękuję za wszystko, profesorze. Za pomoc i opiekę nade mną. – Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Spojrzała na niego. Miał pusty wzrok, a twarz bez emocji. Myślała, że coś powie jeszcze, że usłyszy z jego ust, aby nie wychodziła, aby z nim została, lecz nie doczekała się tego. Kiwnęła jedynie głową mężczyźnie, po czym opuściła jego komnaty, kierując się do Wieży Gryffindoru.



~*~


Kochane Misiaczki ♥
Były problemy aby napisać. Cokolwiek. Poznaliście już Marię (Vanessa Redgrave) i jak się Wam podoba ciotka Snape'a?  ;)  Dziękuję za Wasze komentarze, które strasznie pomagają w pisaniu ♥ Rozdział pragnę zadedykować:

Weasley - dziękuję Ci, że zaproponowałaś mi swoją funkcję jako Bety. Dziękuję za zbetoewanie pierwszego rozdziału i przepraszam, że tyle nerwów straciłaś czytając błędy ;.;  Dziękuję za włożoną pracę i usunięcie tych wszystkich wrednych robaczków, zwanych potocznie błędami, które niszczą rozdział  ^^

To$ce - Boże... jest tyle słów, a tam mało czasu i okazji aby je wypowiedzieć. Dziękuję Ci za obecność, za uleczenie w jakimś sensie ran, które (nie)mile widziane powracają. Dziękuję za to, że nie musiałaś, to wysłuchałaś mnie i jakoś pomogłaś mi w tylu sprawach, że nie jestem w stanie ich zliczyć. To miłe było siedzieć na łóżku i po chwili patrzeć jak w drzwiach stoisz Ty. Dziękuję Ci, za to, że odwiedziłaś mnie wtedy w Skrzydle Szpitalnym. Cieszę się, że jesteś chętna aby swoim kochanym ciałkiem Pandy uratować mnie przed tym złem. Wiem, że jestem tylko człowiekiem i będę upadać, ale jesteś świadoma tego, że bez obawy będę mogła wyciągnąć w Twoją stronę łapkę szukając azylu. Kocham Cię i doskonale o tym wiesz! ♥

Alexie - ile Ty zmarnowałaś na mnie czasu aby mi ciągle przez jedną osobę ogarniać tyłek. Merlinie... dziękuję Ci za wszystko co zrobiłaś dla mnie wtedy i teraz robisz. Choć wiem, że znów napisze a ja zwrócę się bezradna do Ciebie. Dziękuję za wszystko, za nawet jedno słowo z Twojej strony. Za tyle wiadomości co dostawałaś ode mnie nocą czy rano Ty i tak odpisywałaś i pomagałaś. Wiem, że bez Ciebie byłabym bezradna i nic bym nie zrobiła. Dziękuję za Twoje trzeźwe myślenie w każdej sytuacji i każde wyjście jakie mi udzielałaś. Wiem, że bez Ciebie nie poradziłabym sobie  ;**


+ Dziękuję tym wszystkim osobą, które chciały mi pomóc w funkcji Bety, a mianowicie: Zet, Magdzie Gada, Justynie Włodek, @pani_potter   <3

piątek, 1 listopada 2013

Rozdział 37


Deszcz spokojnie i nieco leniwie dudnił o szyby. Słońce nie było w stanie przebić się za ciężkich granatowych chmur, zwiastując bezwzględnie chłodny poranek. W kwaterach panowała względna cisza, przerywana zaledwie buchającymi iskrami z kominka. Kontury mebli rozmazywały się w blasku paleniska, ciągnąc się po drewnianej posadzce.

W powietrzu unosił się zapach świeżo mielonej kawy, jednak mieszkanie nadal było pogrążone w półśnie. Ciche kapanie wody z kuchennego kranu i dudniące krople deszczu świadczyły, że noc już dawno minęła. Na stoliku stały dwa puste kubki, koc rzucony w róg kanapy i dwa zwoje Proroka Codziennego świadczące, że profesor Snape nie spędził samotnie ubiegłego wieczoru. Na kanapie dostrzegł brązową frotkę do włosów. Było to potwierdzenie, że ostatnie dnie nie były wymysłem jego własnej wyobraźni.


Był na nogach od dwudziestu minut, zaspany, zmarznięty z pogrążonymi oczami i w luźnym wełnianym swetrze, wpatrując się w zaparzony dzbanek z kawą. Jego wzrok był nieobecny, jakby myślami bytował w odległych krainach, zapominając, że nie był tak naprawdę sam w swoich kwaterach.


Hermiona była już po prysznicu, owinięta w ręcznik, stojąc boso na chłodnych płytkach. Mokre włosy przykleiły się do karku i ramion, a serce biło szybszym niż zwykle tempem. Nie z powodu zaparowanej łazienki i gorącego prysznica, który w przyjemny sposób parzył bladą skórę. Wdychała zapach jego szamponu i żelu pod prysznic. Jej miękka i zaczerwieniona skóra pachniała jak on. Wypuściła powietrze z płuc, wycierając dłonią zaparowane lustro. 


Spoglądała we własne odbicie, dopiero, po tych kilku dniach zdając sobie sprawę, że weszła z butami do cudzego, intymnego życia, z którego jeszcze nie została wyrzucona. Korzystała z nie swojej łazienki, zajmowała nie swoją półkę z kosmetykami, miała miejsce w korytarzu na płaszcz i buty. Dostała miejsce przy stole i na kanapie, na której mogła spokojnie siedzieć z podkulonymi nogami. I to wszystko przez przypadek, przez jedno wydarzenie została wpuszczona do cudzych kwater, do cudzego życia. Niewiarygodne, wyszeptała pod nosem, wracając do porannej rutyny.


Drzwi łazienki raptownie się otworzyły. Profesor Snape wszedł do środka, przecierając zaspane oczy, gdy Hermiona drugim ręcznikiem odściskiwała nadmiar wody z burzy loków. Przez sekundę może i dwie patrzyli na siebie w absolutnym bezruchu.


– Profesorze, co pan wyprawia?! – rzuciła piskliwym głosem. Dłonie zacisnęły się kurczowo na ręczniku.

– Granger ja… – raptownie obrócił głowę zmieszany. –  Przepraszam, zapomniałem, że…

– Że wciąż jestem w pańskich kwaterach? – dokończyła, lekko drwiącym głosem.

– Cóż… –  to była jedyna elokwentna odpowiedź, na jaką było go stać.

– Nie zdawałam sobie sprawy, że profesorowie mogą mieć tak wielkie problemy z pamięcią.


W odpowiedzi profesor Snape przetarł twarz dłonią, wycofując się powoli z zaparowanej łazienki. Zanim schował za drzwiami niemalże całe ciało, Hermiona dostrzegła kawałek stopy wetkniętej w próg drzwi. 


– To było niezamierzone. 

– Wiem – przybrała już nieco łagodniejszy ton. – Po prostu proszę zapukać następnym razem.


Wycofał się, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Zostali sami, każde po swojej stronie. Hermiona wpatrywała się w wejście do łazienki, uspokajając rozbiegany oddech. Już wiedziała, że poranna kawa będzie jedynie umownym zastrzykiem energetycznym. Wtargnięcie profesora daleko odpędziło resztki snu, wybudzając umysł do pełnej gotowości. Profesor Snape wycofał się do kuchni, nie pozwalając, aby uczucie zażenowania i całkowitego braku profesjonalizmu ukazało się jako czerwone plamy na karku.


Po kilku minutach Hermiona dołączyła do niego. Stał oparty o blat z założonymi rękoma. Gdy tylko pojawiła się w progu, posłał jej jedno umowne, dość krótkie spojrzenie, prędko odwracając wzrok. Od razu zauważył, że miała na sobie obszerny, brązowy sweter i ciemne spodnie. Wilgotne włosy opadały na ramiona, tworząc zawiłe skręty. 


Nie uszło uwadze to, że mężczyzna mocno zaciskał żuchwę. Żyłka na jego skroni drgała nieznacznie. Co więcej, dostrzegła mocno zaciśnięte kłykcie. Chłonąc jego emocje i aurę, która ciężko wiła się w kuchni, również poczuła się zakłopotana i zażenowana niedawnym zajściem. Co prawda profesor nie dostrzegł niczego, czego nie powinien pod warstwą grubego ręcznika, jednak było to dość dziwne zdarzenie, które nie powinno mieć miejsca. 


– Z mlekiem i cukrem. Prawda? – postawił przed nią kubek, gdy tylko zajęła swoje miejsce. Hermiona pomyślała, że porcelana musiała być dla niej przyszykowana już od kilku minut, bo gdy ledwo usiadła na stołku, przed nią pojawił się parujący kubek. Kiwnęła głową, dziękując.

– Zapamiętał profesor. Zaskakujące, jak wiele można pamiętać, gdy człowiek naprawdę się zbudzi – profesor Snape uniósł brew ku górze na jej niezwykłą bezpośredniość, gdy ona niczego sobie zamoczyła wargi w ciepłym napoju.

– Bywa tak, że mózg może działać z pewnym… opóźnieniem. Coś jak ostatnio – odbił piłeczkę, zasiadając do stołu.

– To była łazienka. Ja byłam w ręczniku. Zapomniałam zakluczyć drzwi. Wszystko w porządku, proszę się… nie krępować.


Na słowo krępować profesor Snape kolejny raz, nieco wyżej tym razem uniósł brew, jakby chciał zaprzeczyć, że wcale nie był skrępowany, a co najważniejsze słowo, jak skrępowanie zupełnie nie występuje w jego prywatnym słowniku. Chrząknąwszy, chwycił za swój kubek.


– Proszę mi wybaczyć panno Granger za poranne zajście. – jego ciężki, wciąż zaspany głos, dudnił w pomieszczeniu. – Nie powinienem zapomnieć, że nie jestem tutaj sam.

– Poszliśmy spać dość późno – przyznała, czując, że musi przełamać tę napiętą, ciężką do zniesienia atmosferę. Skrępowany i zażenowany własnym zachowaniem profesor Snape był niecodziennym widokiem, do którego Hermiona nie mogła się przyzwyczaić.  – Był pan zmęczony – dodała łagodnie.

– Z racji tego, że chciałaś, omawiać i analizować niemalże każdy artykuł w Proroku Codziennym? – zapytał pół żartem, pół serio. W głębi siebie znał odpowiedź. Analizowanie z Granger artykułów, było ostatnią rzeczą, która mogłaby go wpędzić w totalny brak energii. Doskonale wiedział, że kilkudniowe niewyspanie, nieprzyjemna rozmowa z Albusem i analizowanie klątwy Szyszymory pozwoliły mu zmrużyć oko na co najmniej dwie godziny, w efekcie fundując mu obraz nędzy i rozpaczy, z którym profesor Snape nigdy się nie utożsamiał.

– Cóż… –  wzruszyła ramionami zakłopotana. 

– To było kompletnie nieprofesjonalne – raz jeszcze powrócił do tematu, jakby cały czas sumienie zżerało go od środka.

– Powiedzmy profesorze, że niezręczne.


Spojrzeli na siebie, jakby w tej samej chwili przypomnieli sobie o ich pierwszym pocałunku. Hermiona lekko zawstydzona poprawiła wilgotne włosy, gdy profesor Snape upił łyk czarnej kawy, nie spuszczając z niej wzroku. Coś wisiało w powietrzu. Był pewny, że i ona była tego świadoma. 


– Nie chciałem postawić cię w tak niezręcznej sytuacji panno Granger. Ani siebie.


Niczym bumerang przed oczami przeleciały wspomnienia ubiegłego dnia, gdy rozwiązał w końcu zagadkę krwawych łez. Dostrzegł twarz Albusa oraz ich trudną, lecz nieodzowną rozmowę. Raz jeszcze poczuł na karku zimny dreszcz, gdy zdał sobie sprawę, na czym tak naprawdę polega klątwa Szyszymory. Wiedział, że musiał uratować dziewczynę, a Albus w dziwny i kuriozalny sposób wyraził swoją zgodę na rozkochanie w sobie dziewczyny, tylko po to, aby uratować jej życie. Poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku, gdy przypomniał sobie o dziwnym zajściu w barze. Widział twarz nieznajomego, nieco pokręconego starszego czarodzieja i Granger o trupiej, bladej twarzy. Chwycił za kubek, biorąc potężny łyk.


Chciał wstać, chwycić za pergamin i analizować ich poranne wydarzenie, tworząc wykresy i teorie. Gdyby Granger była na niego wściekła, na pewno by krzyczała w niebiosa za wtargnięcie do łazienki, albo spakowałaby się w popłochu, bądź też i nie, uciekając do profesor McGonagall. Jednak ona tego nie zrobiła. Nie uciekła. Nie nakrzyczała na niego. Po prostu była spokojna, wciąż zmieszana, ale spokojna wiedząc dobrze, że on nie zrobiłby jej żadnej krzywdy. 


Odwróciwszy wzrok, nałożył na twarz maskę obojętności. Nie powiedział nic więcej, szykując dla niej poranne eliksiry. A potem w ciszy i spokoju zjedli wspólnie śniadanie. Hermiona chwyciła za pusty talerz. Byłaby ślepa, gdyby nie dostrzegła, że poranne zajście dość mocno dało w kość profesorowi, nawet gdy próbował to zakamuflować, siedząc oparty z wysoko zadartą głową, wpatrując się w wejście do kuchni. Odkręciła kurki z wodą sprzątając po nich w zwyczajny mugolski sposób. Ta chwila odłączenia mózgu i skupieniu go na gąbce szorującej talerz i przyjemnym zapachu płynu do mycia naczyń, kompletnie skierowały uwagę jej rozumu w innym, bezpieczniejszym kierunku.


Profesor Snape kolejny raz zapomniał, że nie był sam, że ktoś ostrożnie stawiał kroki tuż za nim, gdy poderwał się z krzesła. Niemalże kolejny raz uciekło mu z pamięci to, że nie był sam, że ona wciąż tu była. Popadł w zadumę, zastanawiając się, jak mogło uciec mu to z głowy, jak Granger mogła wymknąć się niepostrzeżenie z jego umysłu, gdzie siedziała tam bezczynnie przez ostatnie miesiące. Przytłoczyło cię to, że Dumbledore postawił cię przed tak wielkim zadaniem, mruknęło delikatnie serce. A Snape słysząc odgłosy wydostające się z jego wnętrza, niemalże zgodził się z nimi. Byłby głupcem, gdyby się nie bał. Nie o siebie, a o nią, że nie zdoła jej uratować. Nie zdoła jej pokochać, na tyle ile by mógł. 


Hermiona nie zasiadła na kanapie, jak miała w zwyczaju czynić przez ostatnie dnie. Zatrzymała się tuż przy wejściu do salonu, przypatrując się każdej ze ścian, każdemu meblowi, każdej, nawet najmniejszej dekoracji, jakich nie było w salonie za wiele. Profesor Snape zasiadł w fotelu, rzucając na nią krótkie spojrzenie.


– Całe mieszkanie jest uporządkowane. Każda rzecz ma swoje miejsce – chodziła wzdłuż biblioteczki. – Nie ustawił pan niczego pochopnie. Wydaje się, jakby próbował zapanować pan nad wszystkim, nawet ciszą. Uwielbia pan minimalizm i ceni sobie spokój.


Słuchał jej w ciszy, łapiąc każde jej słowo. Potarł kciukiem brodę, mrużąc oczy. Nie chciał się z nią zgodzić. Nie chciał pozwolić, aby wiedziała, że mówiła prawdę, że udało się jej zerwać małą skorupę jego zbolałej duszy, że dał się przejrzeć Granger. Wybrał więc milczenie, wygodniej usadawiając się w fotelu.


– Wszystko posegregowane jest tematycznie. I rocznikami. Jak tutaj – chwyciła z półki niewielki tom, niszcząc surową konstrukcję. – To dość stara pozycja. – uniosła książkę w górę, chociaż w dalszym ciągu była zwrócona do niego plecami. Jej wzrok błądził po grzbietach ksiąg.

– Jest z pierwszych lat mojej nauki.


Pojawił się obok niej tak cicho i niespodziewanie, że niemal straciła równowagę. Chwycił ją za łokieć, przytrzymując. Lekko speszona mruknęła w odpowiedzi, dziękuję, odkładając księgę na półkę. Stał obok niej, ramię w ramię również zawieszając wzrok na swojej kolekcji.


– To dość wysłużona pozycja – wskazał palcem na niedawno trzymany przez nią tom. – Jednakże nie warta twojego zachodu.

– Dlaczego? Może być interesująca.

– Do pewnych spraw się nie wraca.


Spraw, pomyślała Hermiona. Co takiego ma na myśli, mówiąc spraw? Chyba nie chodzi o dawną reformę edukacyjną? Wciąż wpatrywała się w tytuły ksiąg, zastanawiając się nad jego słowami. Być może nie chodziło wcale o żadną reformę, być może nie chodziło również o tę konkretną księgę. 


– Pewne rzeczy trzeba zostawić za sobą.

– A co jeśli ktoś chce poznać te sprawy? – zapytała cicho.

– Wtedy trzeba byłoby złamać reguły. A to ja jestem tym, który musi trzymać granice –  powiedział, ostrożnie zerkając w jej stronę. Spojrzała na niego tak łagodnie, jakby widział ją po raz pierwszy. Poczuł, jak coś niebezpiecznie szarpnęło go w okolicy serca.

– Granice zawsze można lekko przesunąć – rzuciła niemal szeptem, wyczuwając niespodziewanie dziwną, niezrozumiałą dla niej w tamtym momencie aurę. –  Wtedy kiedy nie jesteśmy już tacy sami.

–  To chyba nie jest takie proste, jak ci się może zdawać panno Granger. Nie mogę pozwolić sobie… przestać uważać –  jego głos, był niski i aksamitny. Wyraźnie akcentował każde słowo, nie śpiesząc się przy tym. – Nie wiem, co by się wtedy stało.


Obydwoje wiedzieli, że nie rozmawiali już o księdze. Wiedzieli również, że temat sunął w innym, dość niebezpiecznym kierunku. I być może nie nazwali wszystkiego w odpowiednich terminach, nie określili tego brzmienia, to tak obydwoje byli pewni, że osunął się między nimi mur. 


Profesor Snape widział oczami wyobraźni martwe ciało Granger, które tuli w barze Aberfortha. Niemalże czuł jej lodowatą skórę, przemoczone ubranie i swoje własne szaty przyklejone do ciała. Woda między nimi podnosiła się coraz wyżej, a on stał bezczynnie, trzymając martwą Granger w ramionach, zdając sobie sprawę, że nie zrobił niczego, aby ją uratować. Przełknął ciążącą gulę w gardle, odrzucając od siebie wizję swojej bezczynności. Miał przed sobą zadanie, nadane przez samego Dumbledore’a, które musiał w końcu wprowadzić w życie.


Stali tak blisko siebie, że bez problemu mogli dostrzec w swoich oczach własne odbicia. Hermiona z szybszym biciem serca, przełknęła gulę w gardle. I stała obok niego tak swobodnie, jakby już nie raz mogła być blisko jego boku, jakby była to dla niej zupełna codzienność. Potem przeniosła spojrzenie na księgi. Nie zwróciła się już do niego. Nie mówiła do księgozbioru, ani otaczających ich szarych ścian. Mówiła do siebie, czule i spokojnie, jakby słowa pielęgnowane w jej umyśle w końcu postanowiły wybrzmieć, nie zważając na żadne konsekwencje. Wzięła spokojny wdech, niemalże szepcząc.


– Nie wiem kim, byłabym gdybym udawała, że nic nie czuję.


Słowa zawisły w powietrzu. Ciężkie. Niewygodne. Spojrzał na nią, czując pokruszony lód. Nie wiedział, gdzie pękła tafla. Pomiędzy nimi, czy być może w okolicy jego serca? Zrobił krok w tył, niemalże czując, że zaczęło być mu niewygodnie, jakby pokój zmniejszył się do wielkości pudełka od zapałek. Chrząknął, spoglądając na ściany. Patrzył wszędzie tylko nie na nią. Czuł, jakby wydarzyło się coś, na co tak naprawdę nie był gotów. W umyśle pojawiła się pustka. Zabrakło słów, a być może odwagi? Rozmasował dłonią kark.


– Muszę wyjść. Teraz – powiedział cicho, dość surowo. Wyglądał, jakby wcale nie słyszał jej słów, jakby ogłuchł na chwilę. – Wrócę za kilka godzin  – dodał szorstko.

– Rozumiem – rzuciła w odpowiedzi. 


Hermiona nie spojrzała już na niego. Kątem oka dostrzegła, jak chwycił swoją różdżkę ze stolika, z korytarza zabrał płaszcz, stopy wsunął w czarne buty i wyszedł. Nie trzasnął drzwiami, jak miał w zwyczaju robić. Zostawił ją w ciszy, która cięła w pół niewypowiedziane słowa.


– Może nie usłyszał – powiedziała do samej siebie, stojąc wciąż w tym samym miejscu. Spojrzała na przedsionek, gdzie jeszcze przed chwilą stał. Nasłuchiwała kroków, z cichą nadzieją, że wróci. Nie powrócił. Hermiona poczuła, że nie zmieniło się nic, a jednocześnie zmieniło się tak wiele.  – Na pewno nie usłyszał mojego szeptu – rzuciła spojrzenie na splecione dłonie. – Na pewno – dodała już ciszej.


Opadła na kanapę wystawiając twarz do sufitu. Wypuściła ciężko powietrze, czując okropne przytłoczenie. Co ja takiego zrobiłam?, zbeształa się w myślach. Przetarła dłonią twarz, pragnąc zagłuszyć szepty umysłu. Na pewno nie usłyszał, dodała, szukając usprawiedliwienia i pocieszenia. Więcej emocji i krzykliwych głosów się już nie pojawiło. Żadna myśl nie przyszła do głowy. Hermiona poczuła, jak ciężkie powieki opadły, a ona niespecjalnie chciała z nimi walczyć. Poddała się, czując w kącikach oczu słone łzy. 


***


Zbudziła się nagle i niespodziewanie, jakby niewidzialna dłoń szturchnęła ją za ramię. Odgarnęła z twarzy przyklejone kosmyki włosów. Ile tak spała? Nie miała pojęcia. Gardło było zaschnięte, domagając się ugaszenia pragnienia. Ogień w kominku wygasł. Za oknem było szaro. Ciężko było określić, czy zmierzch przypominał o dniu, czy już zbliżał się wieczór. Nie usłyszała uderzających kropli deszczu. Nie słyszała żadnych kroków, ani szurania. Niczego co mogło zwiastować jego obecność.


Poderwała się z kanapy, czując spięty kręgosłup. Wyciągnęła ramiona w górę, szukając ulgi w zaspanych i obolałych mięśniach. Podniosła się z kanapy, idąc w stronę przedsionka. Nie było butów, ani płaszcza. Nadal była sama. Z poczuciem zmieszania i dziwnego żalu skierowała się do kuchni. Odkręciła kurki z wodą, czekając na zimny strumień. Postawiła szklankę, wpatrując się pustym wzrokiem w zlew. Ocknęła się, dopiero gdy dłoń i rękaw swetra zamoczyły się do tego stopnia, że lodowate igły wbiły się boleśnie w skórę. Czym prędzej zakręciła kurki. Chwyciła za ręcznik, odciskając przemoczony rękaw.


– Cholera – rzuciła pod nosem.


Ugasiła pragnienie. Jeszcze przez chwilę stała w kuchni, wpatrując się w ściany. Umyła po sobie szklankę i wyszła na korytarz. Czuła, jak nogi same zaprowadziły ją w głąb przedpokoju. Drzwi do prywatnego gabinetu były uchylone, jakby profesor zapomniał w pośpiechu ich zamknąć. Przez szparę dostrzegła kawałek biurka i półki z książkami. Hermiona ostrożnie położyła dłoń na klamce. Stała w bezruchu. Czekała i analizowała. Jednak ciekawość i brak powściągliwości wygrał. Weszła do środka, a drzwi zaskrzypiały cicho, lecz wystarczająco, aby mogła poczuć przeszywający dreszcz. Pochodnie rozświetliły gabinet. Z niemałym podziwem okręciła się wokół własnej osi, spoglądając na półki z książkami i solidne biurko do pracy. Do jej nozdrzy doleciał przyjemny zapach starego pergaminu i ksiąg. Wyczuła także kawę, która równie mocno unosiła się w powietrzu.


Na biurku stał równy stos ksiąg. Dostrzegła referaty, które sprawdzał ubiegłego wieczoru, oraz dokumenty. Czarne pióro, dumnie prezentowało się w rogu biurka. Hermiona dotknęła palcami solidnego drewna, karmiąc głodną duszę pięknym widokiem ksiąg. Przez kilka ostatnich dni mogła nacieszyć oko księgozbiorem w salonie, ale tutaj poczuła, że może znaleźć dzieła, których nigdy nie odnalazłaby w szkolnej bibliotece. Z dziecięcą ciekawością zbliżyła się do regałów, sunąc palcem po grzbietach ksiąg. Usta delikatnie rozchyliły się z dumy, mogąc na własne oczy ujrzeć tytuły i dzieła, które wydane zostały w zaledwie kilkunastu egzemplarzach w całym magicznym świecie. Uśmiechnęła się delikatnie znajdując również kilka zapomnianych mugolskich dzieł.  


Zrobiła krok w tył. Chciała się wycofać, wiedziała, że nie powinna być tutaj dłużej niż to konieczne. Już zmierzała ku wyjściu, już miała dłoń na klamce gdy ujrzała plamkę światła tańczącego po framudze. Odwróciła się do światła pochodzącego z myślodsiewni ukrytej za drzwiczkami biblioteczki, której nie dostrzegła wcześniej. Srebrnobiała zawartość naczynia kłębiła się i migotała. Podeszła ostrożnie uchylając nieco szerzej drzwiczki. 


Potem ruszyła, krok po kroku, zupełnie, jak nie ta sama Hermiona. Przejechała dłonią po misie. W tafli wspomnień ujrzała falujący obraz ulicy pokrytej bielą. Śnieg? Mgła?, pomyślała wówczas. Wiedziała, że nie dowie się prawdy, stojąc jedynie i wpatrując się w taflę myślodsiewni. Ciekawość, aby go poznać lepiej i być może zrozumieć, jego trudne zachowanie okazało się silniejsze. Wzięła głęboki oddech i zanurzyła twarz we wspomnieniach. Podłoga natychmiast się przechyliła a ona zsunęła się głową w dół do myślodsiewni. Spadała przez zimną ciemność, obracając się szybko wokół własnej osi, a potem…


Wylądowała mocno stopami, niemalże padając na zaśnieżony grunt. Prędko złapała refleks, prostując ramiona. Gdy stała już stabilnie, rozejrzała się wokół. Z nieba sypał śnieg. Musiał być to środek srogiej zimy, gdyż Hermiona mogła odczuć w jego wspomnieniach przeraźliwy chłód, kąsający  w nos i policzki. Śnieg przykrył niemalże wszystko. Pod białą warstwą ujrzała kilka samochodów, zarys jakiejś ławki pod latarnią, której mleczne światło, migotało irytująco. Nagle usłyszała za sobą skrzypienie śniegu. Tuż obok niej przemknął czarnowłosy chłopiec, w pośpiechu chowając paczkę gum w kieszeń spodni.


– Czy to? – wyszeptała.


Przyśpieszyła kroku. Chłopiec biegł w stronę obskurnych i zaniedbanych domów. Nawet prószący śnieg nie potrafił ukryć ubogiej dzielnicy, w której stronę zmierzał mały Snape. Musiała niemal biec, aby dotrzymać mu kroku. Zatrzymał się on przed drzwiami jednego z budynków. Nacisnął klamkę i wsunął się do środka. Hermiona czym prędzej wsunęła się w wąską szczelinę. Zanim pożegnała za sobą obskurną dzielnicę, zdążyła odczytać tabliczkę, pokrytej jedynie w połowie śniegiem, świadczącą, że znajdowali się na Spinner's End.


Mały Snape przemknął tuż obok. Pstryknął włącznik, a nad ich głowami zaświeciła żarówka. Bez klosza, na samym kablu. Hermiona poczuła się nieswojo, wyczuwając w nozdrzach ostry zapach alkoholu. Kilkuletni Snape ściągnął podarte buty. Na widok zniszczonego obuwia, Hermiona poczuła ostre ukłucie w brzuchu. Dopiero teraz dostrzegła, że miał na sobie letnią kurtkę. Była za mała, jakby co najmniej już dawno z niej wyrósł. Powiesił ją na wieszaku, obok dużego, wysłużonego czarnego płaszcza. Przełknęła bezgłośnie gulę w gardle, nie chcąc pozwolić, aby w kącikach oczu pojawiły się łzy. 


Snape postawił jedną stopę, a potem drugą wspinając się po schodach. Wraz z nim zastygła w bezruchu słysząc głośny, a zarazem bulgoczący ryk dobiegający gdzieś z nieopodal.


– Severus? Natychmiast do mnie! – stopa Snape’a znieruchomiała w powietrzu.

– Idę – odpowiedział lekko drżącym głosem. Hermiona nie wiedziała, czy zadrżał z zimna, czy może…


Nie musiała się dłużej zastanawiać. Snape poprowadził ich do małego nieuporządkowanego salonu. W rogu dostrzegła skromne świąteczne drzewko z kilkoma czerwonymi bombkami i złotym sznurem przepasanym w talii.  Nie było pod nim prezentów, ani zabawek. Za to dostrzegła mężczyznę siedzącego na kanapie. Hermiona pomyślała, że musiał być to ojciec profesora, gdyż zdradzić mógł go haczykowaty nos. Taki sam, jaki miał profesor Snape.


Emanowała od niego ponura aura. W ciemnych oczach nie było iskierek miłości ani czułości. Severus podszedł bliżej, potykając się o szklaną butelkę. Hermiona odkryła, że w pokoju było ich o wiele więcej.


– Kupiłeś, co ci kazałem? – zapytał ostrym tonem.

– Nie.

– Co?! – ryknął, wstając chwiejnym krokiem. Młody Snape instynktownie zrobił krok w tył, garbiąc barki. – Żartujesz sobie?

– Przepraszam tato… 

– Co mnie to obchodzi? Jesteś takim samym pieprzonym nieudacznikiem, jak 

twoja matka! 


Hermiona pierwszy raz w życiu usłyszała tak przerażający ryk. Poczuła się tak, jakby dostała potężny cios w policzek. Spojrzała ze łzami w oczach na małego Snape’a, który skulił się na podłodze. Czym prędzej zwróciła się twarzą ku mężczyźnie, czując poczerwieniałe z gniewu policzki. Chciała zasłonić Snape’a swoim ciałem, gdy w jego kierunku pędziła szklana butelka. Niestety przefrunęła przez nią, jakby była co najmniej duchem. Usłyszała głośny jęk.


– O nie… – obróciła się za siebie. – Severus… – wyszeptała. Pod stopami było potłuczone szkło, a zapłakany Snape drżał na klęczkach. Hermiona uklękła przed nim, chciała go otulić, ochronić, zabrać z tego piekielnego domu przy Spinner's End, gdy nieoczekiwanie drzwi frontowe trzasnęły. Ktoś wszedł do pomieszczenia. Usłyszała łoskot. Coś upadło na posadzkę.

– Dość! 


Krzyk należał do kobiety.  Pod jej stopami rozrzucone były jabłka, połówka chleba i mleko w szklanej butelce, które rozlało się po starym dywanie. Kilka potłuczonych jajek również wylądowało na posadzce. Kobieta odgarnęła ze zmęczonej twarzy kosmyk włosów. Jej klatka piersiowa mocno falowała, a dłonie drżały. Trudno było określić Hermionie, czy z zimna, czy z przerażenia. 


– Czego?!

– Odłóż to – powiedziała ostrożnie, dobierając każde słowo. Hermiona odwróciła głowę. Pijany mężczyzna znów trzymał w dłoni kolejną butelkę. Rzuciła prędko spojrzenie na Severusa. Szkło przebiło jego brązowy sweter, a krew spływała cienką strużką po materiale. Hermionę przepełniło poczucie gniewu, niesprawiedliwości i wściekłości. Chciała chwycić go w ramiona, opatrzeć i obiecać, że nie pozwoli, aby ktoś więcej go skrzywdził. Serce łomotało tak mocno, że bała się, że wyskoczy z przerażonego ciała.

– Jest nieposłuszny... – mruknął pod nosem mężczyzna. Chwiejnym krokiem podszedł do syna i mocnym szarpnięciem wyciągnął z kieszeni spodni paczkę gum. Przyjrzał się jej przez chwilę, a potem cisnął ją w kąt brudnego pokoju. Paczka upadła na stłuczone jajko. – Nie pozwoliłem ci tego kupować!

– Tobiasz! – wrzasnęła przerażona kobieta kiedy ten wyciągnął ze spodni pasek i uderzył małego Snape’a  w nogę, następnie w plecy.

– Przestań! – krzyknęła Hermiona, chociaż zdawała sobie sprawę, że była tylko we wspomnieniu. Nikt nie widział jej, ani nie słyszał przepełnionego rozpaczą krzyku.

– Mamo nie! – zawołał mały Severus, gdy jego matka rzuciła się na niego i kolejne ciosy przyjęła na siebie, chroniąc syna.


Obraz się rozmazał i Hermiona znalazła się w małej kuchni. Drżącą dłonią otarła łzę, która spłynęła po policzku. Tuż obok niej przemknęła ta sama kobieta, którą widziała chwilę wcześniej. Za nią kroczyła druga kobieta, która była w trakcie monologu, mocno gestykulując rękoma. Nadgarstki zdobiła srebrna, połyskująca bransoletka, a na palcach było kilka pierścionków, ozdobionych kamieniami. Nie wiedziała, kim była, ale miała przeczucie, że jej sytuacja materialna i życiowa prezentowała się lepiej niż rodziny Snape'a. Fartuszek, który miała przewieszony przez szyję, wyglądał na dobrze skrojony, wykonany z porządnej jakości bawełny. Hermiona dostrzegła na twarzy nieznajomej determinację, upór i coś, czego nie potrafiła w tamtym momencie nazwać. Nie mogły być spokrewnione, tak bynajmniej wychodziło z założenia, porównując ich rysy twarzy. Hermiona opadła na stołku. Czując mocne kołatanie serca, błądziła wzrokiem, obserwując kobiety. Tuż obok lodówki dostrzegła kalendarz. Poszarzała kartka wskazywała, że był dwudziesty trzeci grudnia. 


– Eileen odejdź od niego – powiedziała dosadnie druga kobieta.


Spojrzała na Eileen. Matkę Severusa o pięknym i delikatnym imieniu. Miała ciemne oczy, które pod wachlarzem gęstych rzęs kryły niewyobrażalny ból i niedole. Eileen w młodości musiała być piękną kobietą. Hermiona nie wiedziała, ile miała lat w tamtym okresie, lecz zmarszczki na jej twarzy i srebrzystobiałe pasemka, wystające spod brunatnych włosów zdradzać mogły, że jej życie nie należało do najłatwiejszych.


– Nie mogę – odpowiedziała, pocierając czoło. 

– To nie jest miłość. To toksyczny związek.

– Kocham go. On nie jest zły.  To chwilowe – wyszeptała.

– Znów cię uderzył?

– Nie pleć bzdur Mario – jęknęła, kiedy kobieta złapała ją za nadgarstek, dotykając kilkudniowej rany.

– Kiedy ci to zrobił? 

– Oblałam się wrzątkiem – wyszarpała rękę z uścisku, zasłaniając ranę.

– Mnie nie oszukasz. Eileen to nie jest mężczyzna, którego poślubiłaś – powiedziała z naciskiem.

– Nic nie rozumiesz – podniosła głos, lecz prędko jej sylwetka zgarbiła się, jakby gotowa była na niespodziewany atak. Wyjrzała przez drzwi kuchenne do salonu, z którego dochodziły rozmowy, co najmniej kilku osób. Upewniwszy się, że nikt nie wyszedł zaciekawiony, a co gorsza, że nie pojawił się sam Severus, obróciła się w stronę Marii. – On mnie kocha – powiedziała, wycierając dłonie w ręcznik.

– Kocha i robi ci krzywdę? To nie miłość. Pomyśl o Severusie.

– Mario... – spojrzała na nią ostrożnie. Hermiona widziała w jej oczach ile już przeszła, ile znosiła bólu w swoim życiu i to przez mężczyznę, który obiecał kochać ją i chronić. Poderwała się ze stołka i stanęła obok Eileen. Objęła ją mocno i czulę za ramię, lecz jej dłoń ześlizgnęła się w powietrzu. – Czy mogę jutro przyprowadzić Severusa? Czy może spędzić Boże Narodzenie z wami i z waszymi dziećmi?

– A ty?

– Ja zostanę z Tobiaszem. Postaram się z nim porozmawiać, zapanować nad nim. Och nie patrz na mnie w ten sposób Mario.

– Masz różdżkę przy sobie?

– Oczywiście – podniosła w górę spódnicę. Na pończosze, umocowany do gumeczki znajdował się magiczny kij.


Zapadła między nimi długa, ciężka cisza. Hermiona rozejrzała się po kolorowej kuchni. Miała wrażenie, że nie znajdowała się wcale w mieszkaniu na Spinner's End. Było tu schludnie, czysto, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach różanej herbaty. Na stole i szafkach kuchennych był ogrom jedzenia, produktów spożywczych świadczących, że rodzina Marii nie musiała liczyć każdego galeona. Hermiona wyjrzała za okno, mając przeświadczenie, jakby kojarzyła ośnieżone uliczki. Czy to jest Hogsmeade?, pomyślała wówczas. 


Odwracając się, zatrzymała wzrok na małej sylwetce skrytej tuż za rogiem. Mały Severus skrył się za komodą, podsłuchując całą rozmowę. A Hermiona chciała wtedy do niego podejść, chwycić go za rękę i zabrać daleko, gdzieś gdzie nigdy nie doznałby przemocy.


–  Mario dziękuję za wszystko  – usłyszała za swoimi plecami, głos Eileen.

– Pamiętaj, że mój dom zawsze jest dla ciebie i dla Severusa otwarty – obejrzała się przez ramię. Maria złożyła matczyny pocałunek na czole Eileen. – Zawsze możesz na mnie liczyć. 


Obraz zawirował. Posadzka zaczęła się trząść. W następnej chwili niewidzialna siła zassała Hermionę w górę. Wirowała i krążyła w ciemnym tunelu, aby upaść w następnej chwili na twardy parkiet. Podparła dłonie o kolana, dysząc ciężko. Całe ciało drżało niebezpiecznie. Gęsia skórka pojawiła się na ramionach i karku. 


– Nie powinnam, nie powinnam  – zbeształa się na głos.


Przetarła twarz dłonią. Odkryła wiele, za wiele. Hermiona poczuła, jak coś w niej pękło, jak serce potłukło się na milion kawałków. Już wiedziała, już rozumiała. Profesor Snape nie tworzył wokół siebie wysokiego muru, bo taki miał kaprys i tak mu się podobało. Tworzył przez całe życie fasadę, aby chronić samego siebie, aby chronić to małe, wewnętrzne dziecko, które wciąż w nim było. Emanował wokół niego przeraźliwy chłód, nie taki co sam wybrał, ale taki, który miał go chronić.


– Teraz już wiem. Już rozumiem, dlaczego nie dopuszczasz nikogo do siebie – wyszeptała, odrywając dłonie z twarzy.


Spojrzała na swoje ręce. Krwawe łzy, jęknęła, spoglądając na plamy krwi. Czym prędzej poderwała się z podłogi, zapominając kompletnie o poczuciu czasu. W popłochu przymknęła drzwiczki myślodsiewni. Każdy ruch był nerwowy, niedokładny, chaotyczny. Zostawiła uchylone drzwi, takie, jakie były, zanim się tu pojawiła. Błagała Merlina, aby profesor Snape nie dowiedział się, że była w jego gabinecie, ani co gorsza, że poznała jego najintymniejsze wspomnienia. 


Szybkim krokiem weszła do łazienki, zamykając za sobą drzwi na klucz. Nie była w stanie spojrzeć na swoje odbicie, nie teraz. Odkręciła kurki z wodą, ochlapując twarz. Spod lekko przymkniętych powiek dostrzegła szkarłatny płyn, wirujący w tafli wody. Wiedząc, że jej cera nie odwdzięczy się niczym dobrym, chwyciła za mydło w kostce. Masowała pianę, jakby chciała zmyć z siebie resztki swojej nagannej postawy. Twarz szczypała, mocno, zbyt mocno. Wytarła twarz ręcznikiem, ciężko oddychając.


Spojrzała na swoje odbicie. Mokre kosmyki przykleiły się do twarzy. Założyła je drżącą dłonią za ucho. Spojrzała uważnie w swoje oczy. Czerwone zabarwienie z każdym mrugnięciem zmniejszało się, zostawiając lekko różową plamę. Nie chciała, aby dowiedział się, że płakała. Co by mu powiedziała? Co by wyznała? Przecież profesor Snape nie mógł się dowiedzieć, że grzebała w jego prywatnych rzeczach, że zabrała cząstkę jego intymności do swojej duszy.


Wychodząc z łazienki, usłyszała kliknięcie otwieranych drzwi. Gwałtownie podbiegła do kanapy, zabierając po drodze wczorajsze wydanie Proroka Codziennego. Rozprostowała papier, zasłaniając nim połowę twarzy. 


Usłyszała, jak ściągnął ciężkie buty. Płaszcz zawisł na wieszaku. Zagryzła wargę, nasłuchując kroków. Początkowo nie opuściła gazety, czekając na jego ruch. W dalszym ciągu próbowała zapanować nad rozbieganym umysłem.


– Wróciłem – powiedział.


Hermiona opuściła gazetę. Włosy miał rozczochrane od wiatru, a policzki lekko zaróżowione. Jednak to nie przykuło jej uwagi, jak to, co trzymał w rękach. Butelka wina i bukiet. Nie taki przesadny, krzykliwy. Prosty, ułożony z jesiennych kwiatów. Bordowe i pomarańczowe róże, goździki, dalie. Kilka szeleszczących liści. Piękny, przeszło jej przez myśl.


Serce zabiło mocniej. Czy to dla mnie?, pomyślała. Patrzyła na niego niepewnie. On również spoglądał na nią nieco łagodniejszym wzrokiem. Zrobił krok naprzód. Hermiona odłożyła gazetę na bok, kładąc stopy na dywanie. Poczuła się głupio. Była zawstydzona, a jednocześnie zażenowana swoim karygodnym zachowaniem. Coś ciepłego rozlało się w okolicy serca. Czuła wszystko na raz. Nie poderwała się. Czekała. 


– Ubierz się przyzwoicie – powiedział swoim typowym tonem. – Idziemy na imieniny do mojej ciotki. Już dawno jej obiecałem, że wpadnę. Nie mogę zostawić cię samej.


Hermiona wstała powoli. Spojrzała na bukiet, na butelkę wina i oczy, ciemne oczy kryjące tyle tajemnic. Przez moment, przez krótką chwilę poczuła w okolicy serca draśnięcie. Jakże głupio jej było, sądząc, że on mógłby podarować jej kwiaty. Czując wypieki zażenowania, odwróciła zmieszane spojrzenie.


– Proszę iść. Nie musi mnie pan nigdzie zabierać. Zajmę się sobą.

– Wiem, że nie muszę – uniósł lekko brew ku górze. – I tak pójdziesz ze mną – jego głos nie pozwolił na żaden sprzeciw. – Masz piętnaście minut. Niedługo wychodzimy.


~*~



Czarownice i Czarodzieje! ⚡

Z lekkim poślizgiem przybywam z nowym rozdziałem. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie ❤

Rozdział ten jest o tyle ważny w całej historii, że poznajemy przeszłość profesora. Jak się Wam podoba taki zwrot wydarzeń? Dajcie śmiało znać, jestem ciekawa Waszej opinii 🤗

Uważnie wyczekujcie sowy, kolejny rozdział już niebawem! 🤗

Ściskam ciepło,
Jazz ❤