sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział 27


  Cała szóstka opuściła niedzielne śniadanie. Na obiedzie także się nie pojawili niemal cały dzień, spędzając w łóżkach. Hermiona dopiero po ósmej rano wymsknęła się z dormitorium chłopców, starając się nikogo nie zbudzić. Na całe szczęście sypialnia dziewcząt była pusta, po Lavender ani Patil nie było śladu. Możliwe, że były już dawno na śniadaniu. Hermiona chwyciła za kosmetyczkę, wygodne ubranie i udała się pod prysznic, zmywając z siebie wspomnienia zeszłego wieczoru. Pogratulowała samej sobie rozważności w kosztowaniu Ognistej Whisky. W dalszym ciągu uważała, że była paskudna, paląc w gardło i język. Szczęściara bez kaca, pomyślała.


Odświeżona i z wilgotnymi włosami, powróciła do swojego łóżka, przywołując podręcznik z transmutacji. Ułożyła się wygodnie, przekartkowując strony poprzedniego rozdziału, opracowywanego na ostatnich zajęciach podczas jej nieobecności. Starała się z całych sił, raz jeszcze przeczytać materiał, dla utrwalenia informacji, ale jak na złość jej własny umysł wiedział lepiej, nad czym powinna się skupić. Zamknęła podręcznik, pocierając z bezsilności czoło.


Opadła na poduszki, czując, jak została porwana w ciemną otchłań. Przed oczyma, niczym klisza starego filmu, przeskakiwały obrazy minionych dni. Poczuła na swoich barkach opadający polar należący do nikogo innego, jak do profesora Snape’a. Czuła w nozdrzach tę piekielną mieszankę perfum, która w dziwny i pokręcony sposób działała na nią tak, jak nie powinna. A potem dostrzegła, jak wyłoniło się wspomnienie, gdy spotkali się w barze. Widziała jego palące spojrzenie na swojej twarzy. Czuła przez tamten czas, jak usilnie się jej przyglądał, łamiąc dzielący ich dystans. Wspomnienie zmieniło się i widziała, rozbiegany wzrok mężczyzny, który wodził spojrzeniem po ciemnym korytarzu. I gdy już w swojej wyobraźni uniosła dłoń, by dotknąć jego ramienia, usłyszała huk. Hermiona zadrżała, otwierając oczy.


Lavender Brown wpatrywała się w nią tak, jakby widziała ją po raz pierwszy. Parvati Patil, która pojawiła się chwilę później, również stanęła jak słup soli, bezgłośnie poruszając ustami, co nietrudno było odczytać, jako wróciła. Dziewczęta spojrzały po sobie, a następnie każda z nich usiadła na własnym łóżku, udając, że zajmuje się czymkolwiek, byleby nie patrzeć na pannę Granger.


Hermiona chwyciła ponownie za podręcznik ukradkiem spoglądając to na Patil to na Brown. Przez moment zastanawiała się, czy dziewczyny wiedzą, gdzie była przez całą noc. Jednak, gdy dłużej to analizowała, zdała sobie sprawę, że ich opinia była nieistotna. Po co miała strzępić sobie nerwy zastanawiając się co myślała o niej zawistna Brown? Uśmiechnęła się pod nosem, przekartkowując stronę podręcznika.


Przez resztę popołudnia Hermiona nie opuściła swojego łóżka, czytając co rusz nowe księgi. Dziewczęta pewnie oczekiwały, że opuści dormitorium, pozostawiając je same. Jednak Hermiona nie miała zamiaru uciekać przed nimi, przesiadując w zatłoczonym pokoju wspólnym. Miała takie samo prawo, do przebywania w sypialni w jak one. A, że Brown i Patil nie zamieniły ze sobą ani słowa gdy spostrzegły powrót Hermiony, za wiele jej nie obchodziło. Bynajmniej miała ciszę taką, jaką mogła znaleźć w szkolnej bibliotece. 


Po godzinie szesnastej Brown razem z Patil opuściły pośpiesznie sypialnie. Hermiona zamknęła podręcznik, rozprostowując kręgosłup. Przetarła zmęczone powieki, wypuszczając cicho powietrze z płuc. Przesiedziała nad księgami kilka godzin, nie robiąc sobie ani jednej przerwy. Uznała, że rozprostowanie kości, nie będzie wcale takim złym pomysłem. Zarzuciła cieplejszy sweter, opuszczając sypialnie dziewcząt. W pokoju wspólnym kręcili się uczniowie, odrabiając pośpiesznie zaległe zadania domowe. Obróciła się w bok, słysząc znajome głosy. To Harry, Ron, Neville i Seamus schodzili po spiralnych schodach prowadzących do sypialni chłopców.


– Jak się czujecie? – zagadała, patrząc z troską na poniewierane twarze przyjaciół.

– Nie wiem… – mruknął Harry, drapiąc się po głowie

– Niewyraźnie. – dodał Ron.

– A wy? – spojrzała na Seamusa i Neville’a. Ci jedynie wzruszyli ramionami. Cóż oni za wiele to nie wypili.

– A ja czuje się fatalnie, dziękuję, że ktoś zapytał. – nie wiadomo skąd, obok nich pojawiła się Ginny. Blade policzki, przybrały odcień delikatnego różu. Hermiona objęła ją ramieniem, patrząc z czułością na podpuchnięte oczy i nietęgą minę.

– Kolejne spotkanie jedynie przy kremowym piwie – powiedziała z lekkim uśmiechem.

– Zgadzam się – powiedzieli jednocześnie Harry z Ronem.


Neville wraz z Seamusem postanowili, że pójdą poszukać Deana. Hermiona wraz z Harrym, Ronem i Ginny, udali się w powolną podróż do Wielkiej Sali. Cała czwórka była potwornie głodna, ale żadne z nich nie chciało powiedzieć tego na głos. W końcu nie bez powodu opuścili dwa posiłki, zaszywając się w swoich łóżkach. Jedynie Hermiona wykorzystała produktywnie niedzielny poranek, na utrwalenie wiedzy z ostatniego tygodnia.


W Wielkiej Sali nie było zbyt wielu osób. Stół nauczycielski zajęty był wyłącznie przez panią Pince, która zwykle nie wychylała nosa za drzwi biblioteki. Zasiedli do nakrytego stołu, nabierając po trochu jedzenia. Hermiona delektowała się pieczenią, rozkoszując się każdym kęsem. A jej zgłodniała dusza, już szykowała miejsce na ciepłą szarlotkę. Powoli Wielka Sala zaczęła się napełniać. Rozmowy zwiększyły na sile, przypominając przeciętny poranek tuż przed zajęciami. Chwyciła za dzbanek z gorącą herbatą, zatrzymując spojrzenie na stole nauczycielskim. Spostrzegła czarną szatę. Przełknęła ślinę, drżącą dłonią odstawiając dzbanek. Starała się zachować spokój i nie podnosić wzroku, jednak wydarzenia z dnia poprzedniego było silniejsze. Pod pozorem ciekawości, kto już swoją obecnością zaszczycił Wielką Salę, zaczęła rozglądać się wokół. 


Niespiesznie, nieco mozolnie przesuwała wzrok, aby zahaczyć go w końcu o stół nauczycielski. Był tam. Siedział, przeżuwając bez pośpiechu pieczeń. Nagle uniósł wzrok, a ich spojrzenia się spotkały. Trudno było cokolwiek odczytać ze spojrzenia profesora Snape’a, albowiem prędko odwrócił wzrok. 


– Nie gap się tak. – poczuła kopnięcie w kostkę. Odwróciła się prędko w stronę Ginny.

– Wcale się nie gapię.

– Oh masz rację. Oglądasz jedynie zastawę stołu nauczycielskiego. – tym razem to Hermiona kopnęła ją w kostkę.

– Bądź ciszej – rzuciła pod nosem, gromiąc Ginny mroźnym spojrzeniem. Przeniosła wzrok na Harry’ego i Rona, upewniając się, że nie zainteresowali się ich wymianą zdań, ale ci jedynie podpierali głowy, zapewne pragnąc już powrócić do wieży Gryffindoru. – Skończyliście już?

– Już więcej nie wcisnę – mruknął Harry.

– Idziemy? Głowa mnie boli… – jęknął Ron.


Maszerując wzdłuż Wielkiej Sali, Hermiona jedynie raz obróciła się za siebie. Jednak profesora Snape’a nie było już przy stole nauczycielskim. Zniknął, zostawiając parujący kubek. 


***


Poniedziałek minął dość szybko. Wtorek rozpoczął się niespiesznie, a to od podwójnej lekcji historii magii, która rozleniwiła Hermionę z trudem pokonując resztę dnia. Niczym na szpilkach chodziła po korytarzach, bojąc się, że spotka tam profesora. Zwyczajnie nie była gotowa na pierwsze spotkanie, po dosyć śmiałym wyznaniu miłosnym. Na swoje szczęście zajęć z eliksirów jeszcze nie miała, opóźniając mimo wszystko konfrontacje. 


Przeszła przez dziurę w portrecie, taszcząc pod pachami ogromne tomiszcze zielarstwa. Z lekkim hukiem położyła księgę na stolik, zapadając się w fotelu. Wypuściła ze świstem powietrze, rozmasowując obolałe dłonie. Cóż droga do szkolnej biblioteki nie należała do najkrótszych. Już miała przekartkować tom, nim kątem oka spostrzegła, że ktoś usiadł na kanapie naprzeciwko. Uniosła wzrok, lekko się uśmiechając.


– Cześć Seamus.

– Cześć Hermiono. Coś lekkiego do poczytania? – wskazał palcem na księgę, nie kryjąc podziwu.

– Ah wiesz, coś na rozruszanie.

– Rozumiem. – oparł się na kanapie, patrząc na nią uważnie. Hermiona poczuła się zdominowana przez ostre spojrzenie przyjaciela, więc uniosła nieśmiało głowę.

– Tak?

– Jak sytuacja z Brown?

– Co masz na myśli?

– W dalszym ciągu jest dla ciebie niemiła?

– Cóż… – podciągnęła kolana pod brodę. – Wiesz, miłością do siebie nie pałamy, ale bynajmniej się do mnie nie odzywa.

– Połowa sukcesu. – pokiwał głową.


Seamus zamilkł, odwracając wzrok na półkę z książkami. Siedział tak jakiś czas, myśląc nad czymś intensywnie, a Hermiona spokojnie czekała, nie chcąc przerywać batalii w jego umyśle. Miała silne przeczucie, że rozmowa nie była na dobre skończona. Chwyciła za poduszkę i zaczęła obracać ją w dłoniach, nie chcąc natarczywie spoglądać na Seamusa. W końcu popatrzył na nią, a jego twarz przeszedł dość smutny uśmiech, wymieszany z poczuciem żalu. 


Zostawiła poduszkę na fotelu i usiadła obok Seamusa na kanapie. Zajrzała w granatowe tęczówki, wiedząc, co nastąpi. Obrócił się do niej bokiem, posyłając w jej stronę lekki uśmiech. I takiego go właśnie lubiła. Rozpromienionego z łobuzerskim uśmieszkiem, ale o wyjątkowo czułym i delikatnym sercu.


– Chyba wiesz, co chciałbym powiedzieć…

– Wiem… 

– Będzie tylko trudniej – wypuścił powietrze z płuc. – I tak udało nam się nie wzbudzić większych podejrzeń.

– Wywarliśmy ogromne wrażenie na Lavender – powiedziała półgębkiem Hermiona.

– I to jakie…

– Masz jakiś plan? Wiesz, jak to chcesz zorganizować?

– W sumie coś mi chodzi po głowie – zamyślił się na chwilę. – Ale najpierw ustalmy termin.

– Może w piątek wieczorem? Tutaj w pokoju wspólnym? – Seamus pokiwał głową. – Plotka jeszcze szybciej dojdzie do Lavender.

– Jeszcze nie słyszałem o parze, która ustala ze szczegółami plan zerwania – parsknął śmiechem.

– No cóż… – wzruszyła ramionami. – Jesteśmy wyjątkowi.

– To prawda.


Wyciągnął ręce w górę, rozprostowując kręgosłup. Obserwowali wchodzących i wychodzących z pokoju wspólnego Gryfonów. Przez moment, ujrzeli nawet Parvatil Patil, ale nie było obok niej Lavender Brown, co było dziwne, bo dziewczęta wszędzie chodziły parami. Hermiona poklepała Seamusa w kolano, uśmiechając się zwycięsko pod nosem.


– Chyba na coś wpadłam.

– Zamieniam się w słuch. – przysunął się bliżej.

– Posłuchaj uważnie – wyszeptała. – Zrobimy tak…


***


Hermiona spoglądała na oddalającą się sylwetkę Dracona Malfoya. Maszerował władczo opustoszałym korytarzem, a dłonie nonszalancko wciśnięte miał w kieszeniach szaty. Westchnęła zwycięsko. Udało się jej wytrzymać aż trzy godziny w towarzystwie Ślizgona, tylko dwa razy podnosząc na niego głos. A było to wyjątkowym sukcesem, pamiętając, jak wyglądały jeszcze niedawno ich wspólne patrole. 


Obróciła się na pięcie, maszerując w przeciwległą stronę, samotnie podążając korytarzem na drugim piętrze. Spokojnie, bez większego pośpiechu zbiegała po schodach, błądząc myślami w dalekich krainach. Tak była pochłonięta własnym światem, nierealistyczną rzeczywistością, całkowicie ignorując wszystko, co działo się wokół niej. Raptownie poczuła, jak stopa ześlizguje się ze stopnia, a następnie wpada w dziurę, promieniejąc ostrym bólem od kostki, aż do kolana. Machała rękoma, zaciskając mocno powieki. Szykowała się na ostry upadek na kamiennych schodach, gdy niespodziewanie ktoś złapał ją za ramiona. Odetchnęła głośno, nie zdając sobie sprawę, że kręci w bezradności głową, a jej czoło opiera się o czyjąś klatkę piersiową.


– Cholera, przepraszam cię…


Jęknęła zażenowana. Już szykowała w umyśle listę kandydatów, na kogo mogła wpaść. Niestety pojawił się tam również Draco Malfoy, który mógł zawrócić ze swojej drogi, ale po cichu liczyła, że niezdarnie wpadła jedynie na jakiegoś Krukona, czy Puchona. Delikatnie odepchnęła się od czyichś ramion, prostując barki. Zanim jednak spojrzała na swojego wybawcę, rzuciła okiem na uwięzioną stopę. No tak, całkowicie zapomniała, że znajdowała się na schodach między parterem a korytarzem na drugim piętrze. Nie wiedziała kiedy minęła parę gobelinów, na których szczycie stała zbroja. Nieświadoma tego, że wkracza na schody, gdzie uważność powinna być na pierwszym miejscu, wpadła we własną pułapkę. Sama tłumaczyłam pierwszorocznym, aby uważali na ten stopień, skarciła się w myślach.


– Czyżby przeszliśmy na ty?


Ugryzła się w policzek, ostrożnie unosząc głowę. Cholera jasna!, pisnęła. To nie był żaden uczeń, to nie był nonszalancki Draco Malfoy, a jeszcze gorzej, był to jego własny opiekun. Spojrzała niepewnie w ciemne oczy czarodzieja.


– Profesor Snape – napomknęła cicho.

– Panna Granger.

– Przepraszam – podrapała się po zaczerwienionym karku. – Wpadłam na pana – rzuciła beztrosko, jakby profesor wcale nie zdawał sobie z tego sprawy.

– Sama również wpadłaś, panno Granger. – kiwnął głową na otwarty stopień.

– Ha, no tak – wypaliła, starając się brzmieć zabawnie.

– Wygodnie? – uniósł brew ku górze.

– Oh… – pisnęła zażenowana. – Oczywiście, że nie… 


Z całych sił uniosła nogę ku górze. Syknęła z bólu, a stopa zapadła się o kilka centymetrów głębiej. Posłała mężczyźnie taki uśmiech, jakby całkowicie panowała nad sytuacją. Założyła dłonie na biodra i patrząc hardo w oczy profesora Snape’a raz jeszcze szarpnęła nogą. Cholera, cholera, jęknęła spanikowana, zapadając się jeszcze niżej.


Obserwował ją w ciszy, przekrzywiając głowę w bok. Starała się nie dać mu satysfakcji, aby nie wypominał jej tego żenującego spotkania do końca roku szkolnego. Spięła wszystkie mięśnie raz jeszcze, próbując się wydostać. Z przerażeniem w oczach zapadła się aż do kolana.


– Profesorze Snape – wybełkotała cicho, będąc kompletnie speszoną. Gdyby tylko postarała się jeszcze bardziej, mogłaby zapaść się ze wstydu pod ziemię. Biorąc pod uwagę, że pozycja, w jakiej się znalazła, była paskudnie nie wygodna, a uwięziona noga niebezpiecznie drętwiała, zdusiła w sobie wszelką dumę, patrząc hardo w oczy mężczyzny. – Czy mógłby mi pan pomóc? – zapytała z nadzieją w głosie. – Proszę – dodała.

– Już sądziłem, że pani nie zapyta.

– I pozwoliłby mi pan zapaść się jeszcze niżej? 

– Doprawdy, byłby to niecodzienny widok – lewy kącik ust, odrobinę zadrżał, jakby z całych sił próbował się nie zaśmiać, trzymając fason. Oczy Hermiony powiększyły się dwukrotnie. Na pewno żartuje, pocieszyła samą siebie.

– Możemy nieco później porozmawiać o tym, jak komicznie bym wyglądała z jedną nogą zapadniętą po całości, a skupić się na wyciągnięciu mnie? – dodała już nieco błagalnym głosem.

– Proszę złapać mnie za szyję.


Niczym w zwolnionym tempie obserwowała, jak pochylił się niżej. Zbliżył swoją twarz, tak blisko, że mogła bez problemu policzyć delikatne zmarszczki wokół ust. Jednak interesujące okazały się ciemne, jak dno studni oczy. Patrzyły na nią z taką intensywnością, że Hermiona poczuła ostry dreszcz, przepływający wzdłuż kręgosłupa. Nie patrzył na nią tak grzecznie, jak patrzy się na ciocię na imieninach. Hermiona poczuła, jak topi się w jego spojrzeniu.


Nie spuszczając wzroku z hipnotyzujących czarnych oczu, oplotła ramionami jego szyję, nieświadomie łaskocząc go włosami w ziemisty policzek. Mogłaby przysiąc, że przez moment, przez krótką chwilę, mężczyzna delikatnie zadrżał. Chciała się dłużej nad tym rozwodzić, analizować i tworzyć różne teorie, nim płuca zostały zaatakowane cudowną mieszanką perfum. Rozgrzane policzki oblał oddech czarodzieja, który był spokojny i harmonijny. Raptownie wciągnęła ze świstem powietrze, gdy poczuła wokół talii palący dotyk. Trzymał ją mocno i stabilnie, jakby oboje zapomnieli o całym świecie.


– Postaraj się nie ruszać stopą – poradził cichym głosem.


W ciągu następnych kilku chwil napiął wszystkie mięśnie i jeszcze mocniej obejmując ją w pasie, pociągnął w górę. Hermiona poczuła ogromną ulgę. Przez ułamek sekundy trzymał ją przy sobie, wpatrując się w nią. Z iskrą w oku zahaczyła wzrokiem o wąskie wargi, które były zaledwie kilka centymetrów od jej ust. Pozwoliła sobie zastanowić się, jak muszą smakować, kiedy profesor przerwał jej rozterki, najostrożniej jak potrafiąc, pomagając spocząć na kamiennych schodach. Przez ułamek sekundy poczuła lekkie uczucie żalu.


– Dziękuję – powiedziała całkiem poważnie, dotykając kostki.

– Boli? – zapytał, kucając obok niej. Zagryzła wargę, będąc świadomą, jak blisko był. Oddech delikatnie przyśpieszył. Uspokój się, no już!, skarciła samą siebie.

– Oj… – syknęła delikatnie, poruszając stopą. – Chyba jest w porządku. Troszkę stłuczona. Pewnie z paroma siniakami.

– Powinna pani zajrzeć do Madame Pomfrey.

– Ostatnio spędziłam tam tyle czasu, że podziękuję. Naprawdę wszystko jest w porządku.

– Mam nadzieję, że została jeszcze pani maść? 

– Trzymałam ją na tę chwilę – rzekła, starając się brzmieć całkiem poważnie. Profesor Snape przekrzywił głowę w bok, mrużąc oczy. – Nie, oczywiście, że nie. Nie planowałam tego – dodała prędko, nie wiedząc, czy załapał jej poczucie humoru. – Zostało mi jeszcze sporo maści.

– Złamała pani regulamin.

– Wpadając w stopień pułapkę? – zaśmiała się lekko.

– Spacerując nocą po zamku.


Hermiona przełknęła gulę w gardle, a uśmiech spełzł z ust. Wzięła uspokajający oddech, nakładając na twarz maskę oazy spokoju. Spojrzała delikatnie na profesora, przekrzywiając głowę w bok. Nie mogła się powstrzymać, aby lekko nie zafalować długimi, czarnymi rzęsami, byleby ratować własną skórę.


– Chyba czegoś nie rozumiem profesorze… jakie spacerowanie po zamku? – wzruszyła ramionami. – Dobrze pan wie, że jestem prefektem…

– Który najwyraźniej lubi łamać szkolny regulamin – no i tyle zostało po masce, którą przybrała. Zagryzła wargę, patrząc na niego niepewnie.

– Ma pan racje – rzuciła w końcu, wiedząc, że kłamstwo nie przyniesie niczego dobrego. – Wykradłam się w nocy z dormitorium.

– A co mogło być tak ważnego panno Granger, aby opuścić wieżę, wiedząc, że jest zakaz?

– Musiałam się przejść – powiedziała zbyt szybko. Profesor Snape zmrużył oczy.

– Wprost do lochów?

– Profesorze ja…

– Co to było Granger? Zakład? 


Ton profesora Snape’a stał się lodowaty. Poderwał się, wpatrując się na nią z góry. Nie mogła być zdominowana. Nie mogła dopuścić, aby pomyślał, że był to jakiś zakład, że stroiła sobie z niego żarty, gdyż wcale tak nie było. Zagryzła zęby, podnosząc się ze schodów. Syknęła, stojąc na uwięzionej chwile wcześniej stopie. 


– To nie był zakład profesorze – wyszeptała.

– Czyli wybrała się pani do lochów o tak późnej porze, aby wyznać mi miłość?


Trudno było ocenić, czy w głosie profesora Snape’a pojawiła się nutka zawiści, chłodu, czy totalnej obojętności. Zerknęła w ciemne, jak dno studni oczy, starając się znaleźć tam odpowiedź własnych rozterek. Aczkolwiek maska, którą przyodział, udaremniły jej poczynania. Czując, jak ogarnia ją strach, zacisnęła dłonie w piąstki, starając się ukoić ich drżenie. Już wiedziała co miał na myśli Neville, mówiąc, że profesor Snape bywa naprawdę przerażający.


– Tak… – głos zadrżał, co mężczyzna od razu zauważył, mrużąc oczy. – Mam na myśli, że… nie… – jęknęła przerażona. – Chciałam tylko powiedzieć… – zakryła twarz dłońmi, nie wiedząc, jak wybrnąć z tej pułapki. 

– Jeszcze raz dowiem się, że chodzisz pod peleryną niewidką Pottera, to postaram się, aby Gryffindor został bez jakichkolwiek punktów – wycedził cicho.


Odszedł bez słowa, wspinając się na drugie piętro. Hermiona ze łzami w oczach wpatrywała się w oddalającą się sylwetkę czarodzieja, czując, że serce ponownie rozpadło się na milion kawałków. Chciała, aby się odwrócił. Zamierzała mu wszystko wyjaśnić, że nie był to głupi zakład. Pragnęła, tylko żeby powiedział, że on również odwzajemnia jej uczucia, że nie jest mu wcale obojętna. Przełknęła gulę w gardle, widząc, jak skrawek czarnej szaty znika za zakrętem.


– Naprawdę pana kocham – wyszeptała.



~*~



Witajcie kochane Misiaczki ♥



Rozdział zwarty i gotowy! Akcja w opowiadaniu nabrała tępa a nasze Sevmione zaczyna nabierać kolorów :) 


Ciii... Teraz Misie posłuchajcie. Nasza kochana Cyzia ma dzisiaj urodziny!  :D    Ja jako skromna cząstka rodziny bloggerowej życzę Ci wszystkiego najlepszego! ;**


Udanych wakacji Wam życzę! ;**



Jazz ♥


sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział 26

Uczniowie zgrabnie odskakiwali w bok, widząc kroczącego uliczkami Hogsmeade profesora Snape’a. Mroźnym spojrzeniem obdarowywał każdego, kto tylko raczył spojrzeć w jego kierunku. W lewej dłoni dzierżył papierową siatkę z logo Magicznej Rzepy, a prawą schowaną miał w kieszeni płaszcza, zaciskając kurczowo palce na różdżce. Rzucił okiem na torbę i wystające z nich pędy roślin zakupione w magicznym warzywniaku. Timothy Teasdale, właściciel Magicznej Rzepy, widząc z rana na uliczkach Hogsmeade profesora eliksirów pomachał do niego znad witryny sklepowej zapraszając do zapoznania się z najnowszym asortymentem. Snape gdy tylko opuścił Pub pod Trzema Miotłami, wstąpił do warzywniaka, chcąc odpędzić od siebie parszywe myśli.


I tak później wracał samotnie do Hogwartu, dzierżąc w dłoni pędy roślin. Tego dnia nie był opiekunem wycieczki. Uczniowie w dalszym ciągu korzystali z uroków miasteczka, gdy on pragnął znaleźć się w swoich komnatach jeszcze przed zmrokiem. Z samego rana, będąc nadal w łóżku, zdecydował, że wybierze się do Hogsmeade pragnąc, wymazać z głowy zdarzenia minionego wieczoru. Nie za wiele to pomogło, gdyż około południa już wpadł na Granger. Warknął pod nosem, niby niechcący, niby specjalnie kopiąc kamień. Maszerował ścieżką oddalając się od rozwrzeszczanego Hogsmeade. 


Na tle ciemniejącego nieba wznosił się zamek. Pochodnie paliły się w Wielkiej Sali, zwiastując rozpoczęcie kolacji dla uczniów, którzy nie uczestniczyli w wycieczce. Przyśpieszył kroku, widząc na ścieżce pierwsze krople deszczu. Schował twarz w kołnierz płaszcza, zbliżając się ku rosnącym przy drodze wierzbom, aby uchronić się przed ulewą.


Gdy tylko drzwi wejściowe się za nim zamknęły, rozpiął płaszcz, strzepując z siebie krople deszczu. Wypływające światło z Wielkiej Sali ani na moment nie zachęciło go do posmakowania ciepłej kolacji. Ruszył ku schodom prowadzącym do lochów, myśląc jedynie o czarnej kawie, która zapcha jego żołądek. 


Rozpalił kominek, rzucił na siebie zaklęcie osuszające i wsadził pędy roślin do chłodni wraz z innymi składnikami potrzebnymi do eliksirów. Nie miał już głowy, aby rozpalać kociołek i przygotowywać stanowisko, zużywając świeżo zakupioną roślinę. Wrócił z kubkiem czarnej kawy i zapadł się w fotelu, wyciągając nogi w stronę rozpalonego kominka. Przymknął powieki, grzejąc dłonie o gorący kubek.


Niczym klisza starego filmu ujrzał przed oczami obraz, rozpłakanej Lavender Brown, siedzącej na ławce przed Miodowym Królestwem. Gryfonkę pocieszała Parvati Patil. Wokół nich zebrali się gapie, ale nikt z obecnych nie wyglądał, jakby chciał w jakiś sposób uspokoić i pokrzepić dziewczynę. Snape nie śpieszył się, aby zapytać, czy coś się stało, widząc w oddali profesor Sprout, która już zmierzała ku roztrzęsionej dziewczynie. Snape jakoś nie przepadał za tą dziewczyną. Według niego była za głośna, wywyższała się na każdym kroku i kreowała wokół siebie aurę zniechęcenia. Wystarczyło mu, że musiał znosić to dziewczę na swoich zajęciach. Była zaraz po Potterze, Longbottomie i Weasleyu, najgorszą uczennicą, jaką było mu okazję nauczać. Niech Sprout się nią zajmie, pomyślał wówczas, wchodząc do pubu. 


Często można napotkać profesorów kręcących się w Pubie pod Trzema Miotłami, czy Gospodzie pod Świńskim Łbem, więc jego pojawienie się w barze nie zrobiło sensacji. Parę osób na moment uniosło głowy, wracając po chwili do prowadzonych rozmów. Stanął przy barze, zbytnio nie przeszukując wzrokiem lokalu. Zaczekał, gdy Madame Rosmerta obsłuży klientów, wystukując palcami nieznany rytm.


– To, co zawsze profesorze? – zagadała właścicielka, przewieszając przez ramię ręcznik.

– W rzeczy samej Rosmerto. – oparł się łokciem o blat. – Coś się stało? –  zapytał, widząc poczerwieniałe ze złości policzki czarownicy.

– Jestem oburzona zachowaniem jednej z uczennic.

– Doprawdy?

– Jakaś dziewczyna, narobiła takiego rabanu, że szkoda gadać – machnęła dłonią. – Chyba poszło o jakiegoś chłopaka. Zresztą nie wiem – wzruszyła ramionami, podając mu szklankę.

– Dzieciaki – skwitował Snape, kładąc na blacie galeony.  


Madame Rosmerta zabrała pieniądze, odchodząc dalej. Snape spokojnie stał, sącząc Ognistą Whisky. Przed jego oczami przelatywały wspomnienia ubiegłego dnia. Był wściekły na samego siebie za to, do czego dopuścił się względem Granger. Jeszcze w Skrzydle Szpitalnym obiecał sobie, że więcej nie pozwoli sobie do żadnej nieodpowiedzialnej sytuacji z dziewczyną. Potarł czoło, starając się nie przekląć pod nosem. Co mu przyszło do głowy, aby ogrzewać dłonie Granger, oddać jej swój polar, czy Merlinie… gładzić jej policzek. 


Nie chciał i nie mógł przyznać się, że całe to zajście zadziałało na niego kojąco. Gdyby tylko stwierdził sam przed sobą, że podobało mu się to wszystko, byłby na straconej pozycji. Byłby przegrany. Dobrze, że ją wypędziłeś, mruknął rozum.


– Co podać kochanieńka? – Madame Rozmerta przerwała jego rozmyślania. Kompletnie ignorując sytuację wokół, przymknął powieki, wracając myślami do chwili, gdy zauważył błyszczące oczy Granger, gdy tylko znalazła się w jego składziku. Radość i ekscytacja, która od niej biła, połechtała jego ego. Zajęło mu wiele czasu, aby wyposażyć nowy składzik w najdroższe i najrzadsze składniki eliksirów. 

– Poproszę kremowe piwo.


Odwrócił wzrok. Była tam. Stała niemal obok niego, nie zdając sobie sprawy, że i on też tam był. Znalazł się pośrodku burzy emocjonalnej. Zwykle uporządkowany i myśląco logicznie umysł, został wypchany na sam środek buczącej estrady. Granger wyciągnęła z kieszeni płaszcza monety, kładąc je na blacie. Patrzył na nią jak zahipnotyzowany, nie wiedząc, jak się zachować. Powinien się odezwać? A może kompletnie ją zignorować? Świadomy etycznych i zawodowych granic umysł postanowił milczeć. I gdy już uznał, że to najlepsze wyjście, że potraktuje dziewczynę, jakby była powietrzem i uda, że nie istnieje, młody Johnson z trzeciego roku, wbiegł prosto w Granger, wylewając jej piwo. Chwilę jej zajęło, zanim zdała sobie sprawę, co się wydarzyło. Spostrzegł zaczerwienione z zakłopotania policzki, gdy próbowała czym prędzej uprzątnąć bałagan, aby nikt nie zauważył całego zamętu. 


– Zalecam odrobinę ostrożności panno Granger.


No i wymsknęło się mu. Głupcze, miałeś być niezauważalny! Cała ta walka i samokontrola, wszelkie zasady legły w gruzach. Nie potrafisz ugryźć się w język?, warknął rozum, kompletnie oburzony jego zachowaniem. Zacisnął mocniej palce na szklance.


Powoli obróciła się w jego stronę. Cóż Granger nie potrafi ukryć emocji. Spoglądała na niego z szeroko rozwartymi oczami. Nie tylko ona doznała szoku, widząc kto, zaszczycił swoją obecnością bar. Snape poczuł się zmieszany, gdy przed oczami niczym klisza starego aparatu przeskakiwały zdjęcia poprzedniego wieczoru. Przełknął gulę w gardle, odpychając od siebie nieprzyjemne obrazy.


– Profesor Snape – powiedziała a zwykle spokojny i opanowany głos zadrżał. 

– Przepraszam pani prefekt. Nie chciałem wylać pani piwa.


Rzucił na Johnsona, pożal się Merlinie pełne pogardy spojrzenie. Chłopak odwrócił prędko wzrok, wyginając palce w akcie zdenerwowania. Upił łyk alkoholu, słysząc pouczania dziewczyny. Sądziła, zapewne, że on odbierze Puchonowi punkty, ale Granger wykazała się odwagą, sama kończąc to, co Johnson zaczął. Chwycił za pustą szklankę, zbliżając się do dziewczyny.


– Jeszcze raz Ognistą Whisky poproszę – spojrzał na Granger i to, jak stała bezradna z pustym kuflem, a czerwone rumieńce zażenowania oblały kark wraz z uszami. Przez moment, przez krótką chwilę poczuł do niej żal. Może nie tylko za rozlane piwo, ale za całą sytuację, która wydarzyła się poprzedniego dnia. Gdyby tylko pokazał profesjonalizm, a emocje, które powinny być uśpione, nie przejęły nad nim kontroli, do niczego by nie doszło. Westchnął pod nosem, unosząc dłoń w górę, zanim Rosmerta oddaliła się do półki z  wysokoprocentowymi alkoholami. – I kremowe piwo.


Wyczuł ostry, wręcz palący wzrok na sobie. Odwrócił wzrok z półki z alkoholami i spojrzał na Granger. Wpatrywała się w niego z taką intensywnością, jakiej się nie spodziewał. I gdy tylko zlustrował ją spojrzeniem, zatrzymując wzrok na oczach, zdał sobie sprawę, że płakała. Starała się zakryć to makijażem, ale przekrwione i opuchnięte oczy wciąż były widoczne. 


Poczuł się, jakby ktoś wylał na niego wiadro pomyj. Płakała. Przez ciebie!, wytknął mu nachalny głos. Odwrócił wzrok, czując, że gdzieś głęboko w jego duszy coś zaczyna go uwierać. Coś, co nigdy nie powinno się wybudzić z hibernacji, coś, co myślał, że zakopał na samym dnie swojej podświadomości przed wieloma laty, zaczęło mrowić jego sumienie. Nie wiedział, jak, nie wiedział dlaczego, ale wyczuł kuriozalne emocje, których bał się nazwać w tamtej chwili. Nie mógł się na nich skupić, nie dopuszczając, aby wybrzmiały i znalazły się w jego podświadomości. Odsunął od siebie uczucie żalu, odwracając wzrok z zaróżowionej twarzy Granger.   


I cóż, że miała zachwycające orzechowe oczy, że jej inteligencja przewyższała niemal wszystkich, których spotykał na swojej drodze. Nie miało to najmniejszego znaczenia, że działała na niego tak, jak nie powinna, że rozpalała jego umysł do czerwoności, że czuł przy niej szybsze bicie serca, czy to, że truskawkowy szampon, który początkowo go irytował, stał się najpiękniejszym zapachem na całej ziemi. Cała Granger swoim byciem i aparycją niezwykle go drażniła, wprawiając we frustrację, a równocześnie odczuwał spokój, gdy była obok. To wszystko było jak cicha melodia, która wybrzmiewa w jego umyśle, przypominając mu, czego nie mógł mieć. Musiał to zakończyć, kierując się logiką, zanim melodia zamieni się w długą, niekończącą się sonatę. 


Otworzył oczy. Kawa ostygła. Ogień w kominku przygasł. Snape znalazł się w takim momencie, w którym refleksje, aż pchały się do jego umysłu, pragnąc wywrzeć na nim, jak największe wrażenie. Spiął mięśnie, nakładając na twarz maskę obojętności. Musiał uśpić wszelkie emocje. Nie mógł pozwolić, aby raz jeszcze wyszły na światło dzienne. 


***


Ginny zapychała się czekoladowymi żabami co chwila, unosząc władczo palec ku górze. Pomiędzy skonsumowaniem kolejnej żaby, rzucała krótkie hasła z najnowszymi plotkami, kompletnie nie zważając, że po pokoju wspólnym nieustannie ktoś krążył. Hermiona bez większego celu wpatrywała się w zadanie domowe jakiegoś Gryfona na temat gwiazdozbioru, którego najwidoczniej zapomniał zabrać ze stolika. Starała się za nic w świecie nie myśleć o zdarzeniu z pubu, które pobudzały frustrujące dreszcze, a skupić się na durnowatych plotkach opowiadanych przez Ginny. 


Myśli, że jak postawi mi piwo, to nagle zapomnę o wczorajszym wieczorze?, pomyślała oburzona, spoglądając tym razem na mapę Jowisza. Ginny chyba nawet nie spostrzegła jej niespodziewanej zmiany humoru, przez cały czas opychając się czekoladowymi żabami i przeglądając magiczne karty czarodziejów, dołączone do opakowania. Hermionie taki obrót spraw całkiem przypadł do gustu. Nie miała najmniejszej ochoty tłumaczyć wszystkiego Ginny, bo zapewne wpadłaby w jeszcze większą frustrację. Spojrzała na przyjaciółkę, gdy wyciągnęła kolejne opakowanie, wzdychając pod nosem. Uznała, że całe zajście w Pubie pod Trzema Miotłami zostawi tylko dla siebie. Ginny i tak nie patrzyła obiektywnie na całą sytuację z profesorem, więc musiała ułożyć w głowie wszystko samodzielnie, zaczynając od rozgryzienia całego spotkania.


Z drugiej strony nie mogła oszukiwać samej siebie, że cieszyła się z tego przypadkowego zajścia. Profesor Snape nie pełnił dyżuru podczas wyjścia, a szanse na spotkanie go w Hogsmeade były znikome. Najprawdopodobniej wpadłaby na niego podczas kolacji, albo po weekendzie spotykając go na korytarzu, czy dopiero podczas wspólnych zajęć. Poczuła w głębi siebie ulgę, że mieli to niezręczne spotkanie za sobą. Nie wiedziała, jakby się czuła, albo jakby miała się zachować po weekendzie, gdyby spotkali się po raz pierwszy od całego zajścia. I tak profesor Snape przełamał lody, zaczepiając ją w pubie. 


Hermiona poczuła nieco szybsze bicie serca, gdy oczami wyobraźni widziała, jak mężczyzna przysuwa się bliżej, kompletnie nie zważając, że byli w środku zatłoczonego baru. Uniosła niemal niewidocznie kąciki ust ku górze, gdy w nozdrzach nieustannie krążyły perfumy mężczyzny. Pomyślała na moment o polarze, który otrzymała dzień wcześniej. Nie mogła oszukać samej siebie, że nie wdychała jego zapachu, płacząc przy tym przeraźliwie. Pogratulowała sobie jedynie trzeźwości umysłu, wygłuszając swoje łóżko, zanim w dormitorium znalazła się Lavender wraz z Parvati. Wtedy to dopiero po szkole rozeszłaby się jakaś plotka, że panna Granger spędziła całą noc zalana łzami. A znając Lavender i jej mściwą osobowość, zapewne Hermiona z rana dowiedziałaby się, że dziwnym trafem zerwała z Seamusem. Na całe szczęście jedynym świadkiem był Krzywołap, który całą noc spędził tuż obok niej.


– Słuchasz mnie? – Ginny lekko szturchnęła ją stopą w udo. Hermiona rozsmarowała obolałe miejsce, odkładając na stolik mapę Jowisza. 

– Oczywiście. – spojrzała na wylegującą się na tej samej kanapie Ginny. Uniosła brew ku górze, widząc jak dziewczyna, przeraźliwie się kręci, nie potrafiąc znaleźć sobie miejsca. W końcu odłożyła puste opakowanie czekoladowych żab i usiadła po turecku, przysuwając się bliżej Hermiony.

– Ale jazda, co?

– Tak, niezła jazda – rzuciła niezbyt przekonująco.

– Czy ty słuchasz mnie w ogóle? Mówiłam, że ludzie plotkują o rozpłakanej Lavender w Hogsmeade.

– Do prawdy? – Hermiona wyprostowała barki. – A co jeszcze mówią?

– Słuchaj, podobno zebrał się tłum, a na ratunek pobiegła profesor Sprout. Nie wiem ile w tym prawdy. – wyciągnęła ręce ku górze, rozprostowując kręgosłup. – Słyszałam w Sali Wejściowej, jak jakieś Puchonki o tym rozmawiały.

– Cóż, niecodzienna sytuacja.

– Czy to twoja sprawka?

– O czym ty mówisz? – spojrzała na nią z ukosa.

– Ty doprowadziłaś Lavender do płaczu?

– A po co miałabym to robić Ginny? Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż przejmować się skrajnie rozchwianą emocjonalnie dziewczyną.


Ginny mogłaby przysiąc, jak zauważyła mały błysk w oku przyjaciółki, ale nie dopytywała o szczegóły. Cokolwiek się wydarzyło tego popołudnia w Hogsmeade, niech zostanie w Hogsmeade. Zatrzymała spojrzenie na rozpalonym kominku, myśląc nad czymś intensywnie, a kiedy tak krążyła i wodziła myślami, nagle odwróciła się ku Hermionie mrużąc oczy.


– Chyba robi się poważnie między wami.

– Słucham?

– Między tobą a Seamusem, widziałam was dzisiaj w barze. Całkiem… nieźle do siebie pasujecie.

– Ginny… – jęknęła.

– Co Ginny, no co Ginny? Zmieniłaś zdanie? – pochyliła się ku niej.

– Jakie zdanie? Oh możesz mówić nieco jaśniej? – fuknęła.

– Podoba ci się on? Prawda?

– Seamus jest super facetem – również ściszyła głos, upewniając się, że nikt ich nie podsłuchuje. – Ale znasz zasady.

– Jesteś pewna, że nie przerodzi się to w coś bardziej poważnego, że któreś z was nie poczuje czegoś więcej?


Zagryzła wargę, zastanawiając się na moment. Parę dni wcześniej w Skrzydle Szpitalnym obawiała się, że Seamus wykruszy się z ich ustalonej roli i zacznie czuć do niej coś więcej. Stwarzał pozory, na poczet przedstawienia dla Harry’ego, Rona i Ginny. Przed całym zajściem z Lavender, nigdy nie była dość blisko z Seamusem, rzucając mu krótkie cześć, czy zagadując, jak minął dzień, zawsze pędząc do Harry'ego i Rona. Hermiona musiała stwierdzić, że przez ten niedługi czas, poznała nieco Seamusa. I cóż, że brzmiało to jak istne szaleństwo, ale wierzyła mu na słowo, że jego uczucia nigdy nie wybrzmią. Tak samo jej, dawno ulokowane w kimś innym.


– Jestem tego pewna.

– Jak bardzo? – ciągnęła dalej Ginny.

– Czy kiedykolwiek moje przypuszczenia były błędne? Czy kiedykolwiek się pomyliłam? Nie Ginny. Wiem co czuję, i wiem co czuje względem mnie Seamus. To się nie rozwinie. Tu niczego nie ma. Rozumiesz? To jest tylko…  – ściszyła głos. – Gra. 

  – Gra, którą zaczęła Lavender…

– Dokładnie, a my jesteśmy pionkami w jej chorej grze. Wierz mi Ginny – spojrzała prosto w oczy przyjaciółki. – To się już niedługo skończy.

– Kiedy zerwiecie?

– Nie rozmawialiśmy o tym jeszcze.

– Im dłużej to będzie trwać, będzie tylko trudniej.

– Wiem o tym. Coś wymyślimy.


Ginny miała rację. Ciągnięcie tego w nieskończoność nie przyniesie niczego dobrego. Już nie raz z Seamusem utarli nos Lavender, teraz muszą obmyślić kolejny krok. Przymknęła powieki, widząc przed oczami rozzłoszczoną blondynkę, krążącą po wspólnym dormitorium. Westchnęła, wiedząc, że musi się to niedługo skończyć. Jeszcze chwila i sama popadnie w skrajność emocjonalną przypisywaną jedynie Lavender Brown.


– Co robicie?


Podniosła powieki, widząc przed sobą nie kogo innego jak Rona. Zjawił się znikąd, patrząc na nie z dość intrygującym uśmieszkiem. Dłonie miał wciśnięte w kieszenie spodni, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Hermiona spojrzała zaintrygowana na niego to na Ginny. 


– Siedzimy, nie widzisz? – burknęła Ginny. 

– To chodźcie do naszego dormitorium.

– Po co? 

– Oh Hermiono… – jęknął. – Są wszyscy, już czas.

– Czas na co? – odezwała się tym razem Ginny.

– Robimy imprezę – pochylił się ku nim, ściszając głos. – No dalej, chodźcie.

– Ronald, ale co to za impreza? – Hermiona odezwała się zaniepokojona, przybierając swoją rolę prefekta. – Dobrze wiesz, że wszelkie impre…

– Piszę się – Ginny poderwała się z kanapy, otrzepując spodnie z resztek czekolady. Hermiona spojrzała na nią zaskoczona. Przecież ta ruda małpa powinna trzymać jej stronę.

– Ginny… – napomknęła karcącym głosem.

– No chodź.


Ginny wyciągnęła ku niej dłoń. Hermiona rozejrzała się po pokoju wspólnym, nie wiedząc, co powinna zrobić. Wszelkie imprezy są zakazane, a ona jako prefekt powinna trzymać porządek, nie dopuszczając do takich sytuacji. Nie dane jej było analizować słów Rona, gdyż Ginny chwyciła ją za dłoń, ciągnąc z kanapy. I tak chwilę po tym była prowadzona po schodach do sypialni chłopców, głośno protestując.


– Jesteście w końcu.


Seamus pomachał ku nim. Hermiona odwzajemniła gest wraz z Ginny rozglądając się wokół. Na posłanych przez skrzatach łóżkach nie spoczywał nikt. Harry i Neville siedzieli na środku pokoju na puchatych, bordowych poduszkach. Na małym stoliku przed nimi stały kryształowe kieliszki, migocząc w blasku rozpalonych po pokoju świec.


– Oh… – wymsknęło się Hermionie.

– Ładnie tu jest – dołączyła się Ginny, równie miło zaskoczona, panującym o dziwo porządkiem w sypialni chłopców.

– Ale co to wszystko jest? – Hermiona poczuła, jak Seamus stanął obok niej. – Co to za okazja?

– Musi być jakaś okazja?

– Zawsze jest jakaś okazja – stwierdziła Ginny, patrząc na brata.


Neville chwycił za srebrną tacę, na której stały kryształowe kieliszki. Harry sięgnął za ciemną butelkę, która w magiczny sposób pojawiła się na stoliku. Ginny wraz z Hermioną wymieniły między sobą zaintrygowane spojrzenie.


– Harry, mam nadzieję, że to nie jest alkohol – powiedziała karcącym głosem, czując na barkach rolę prefekta. 

– Hermiono należy wznieść toast – przemówił łagodnie, jakby wcale nie słyszał jej wcześniejszej wypowiedzi. Już otwierała usta, gdy Harry w mig chwycił za butelkę, odkorkowując ją. Huk odbił się od ścian, przez co rozgniewana Hedwiga zahuczała nieprzyjemnie. Neville czym prędzej podstawił tacę pod butelkę. Nieco piany rozlało się na tacę, ale Harry’emu udało się w porę nalać złoty płyn do kryształowych kieliszków.

– Ginny, Hermiona – Neville zaserwował musujący płyn. Hermiona otworzyła usta, aby powiedzieć coś karcącego, lecz Ginny chwyciła za dwa kieliszki, jeden, wciskając w jej dłonie.

– Wznieśmy toast za… – Ron zabrał głos, gdy wszyscy trzymali już kieliszki w dłoniach. – Za Hermionę, która bez szwanku wyszła ze Skrzydła Szpitalnego.

– Dobrze mieć cię z powrotem – powiedział Neville, patrząc jej prosto w oczy. – I przepraszam raz jeszcze.


Hermiona poczuła, jak coś ciężkiego opadło na dno żołądka. Następnie w kącikach oczu pojawiły się łzy, a przed oczyma, niczym klisza starego filmu, przeleciały obrazy ostatnich dni. Przełknęła gulę w gardle, uśmiechając się lekko. Zerknęła na Harry’ego, a następnie na Rona, którzy w sekrecie zorganizowali całe spotkanie. Jakże mogła być na nich zła, za urządzenie imprezy? I to jeszcze na jej cześć! Przeniosła spojrzenie na Neville'a, który spoglądał na nią nieco wyczekująco, nieco niepewnie.


– Za kolejny rok w Hogwarcie – Harry uniósł kieliszek w górę.

– Za przyjaciół.


Hermiona wzniosła toast obdarowując spojrzeniem każdego. Ginny wydała radosny okrzyk, a po chwili wszyscy stuknęli się kieliszkami, wylewając odrobinę złotego płynu na podłogę. Hermiona upiła łyk, czując jak bąbelki, zaczęły kąsać ją w język. To jest zdecydowanie alkohol, mruknęła w myślach, decydując się nie komentować wyboru chłopaków. W sumie chyba nawet nie chciała, odkładając rolę prefekta za drzwi dormitorium.


***


Gwar wesołych i lekko podpitych rozmów roznosił się wokół. Hermiona, która wylegiwała się na łóżku Seamusa, obserwowała jak przyjazne i znajome twarze, siedzą w okręgu na środku sypialni, rozmawiając i sącząc złote trunki. Kolejny raz powstrzymała się, aby nie skomentować kolejnej dawki alkoholu, którą zorganizowali Harry z Ronem. I chociaż początkowo kręciła nosem na Ognistą Whisky, którą trzymali w dłoniach, pragnąc wylać swoje sprzeciwy i wyrecytować regulamin, który złamali już kilkukrotnie, tak zamilkła, dając im chwilę swobody. Ognista Whisky była dla niej za mocna, parząc nieprzyjemnie w język i gardło, więc piła kremowe piwo, wcale nie czując ochoty, aby sięgać po alkohol.


Harry uznał, że odrobina magii podczas tego wieczoru nikomu nie zaszkodzi. Zaczarował sufit, zmieniając go w rozgwieżdżone niebo, gdzie każda z gwiazd mrugała w rytm Fatalnych Jędz, wydobywających się z radia Neville’a. Hermiona z błogim uśmiechem na twarzy, obserwowała przyjaciół, odsuwając w bok zmartwienia. Nawet na moment nie pomyślała o profesorze, czy Lavender Brown, która prawdopodobnie znajdowała się gdzieś nieopodal w sypialni dziewcząt.


– Zagrajmy w coś!


Ron podniósł głos, przekrzykując radio Neville’a. Wszyscy spojrzeli na niego, niezbyt entuzjastycznie. Ron wcale nie przejął się ich minami, powstając z podłogi. Chrząknął, oczyściwszy gardło.


– Zagrajmy w coś – powtórzył raz jeszcze. – Może w Gadające Portrety?

– O co w tym chodzi? – zapytał Neville, jako jedyny zainteresowany pomysłem Rona.

– Każdy musi naśladować jakiś portret w Hogwarcie. Zadaniem pozostałych jest odgadnięcie, o kogo chodzi.

– Słabe – zabuczała Ginny.

– A masz lepszy pomysł? – zapytał urażony Ron, znów siadając w okręgu.

– A mam – uśmiechnęła się znad szklaneczki Ognistej Whisky. – Zagrajmy w Czarodziejskiego Twistera.

– O nie… – jęknął Neville.

– Zapomnij – skomentował Seamus.

– Ginny to paskudny pomysł – oznajmił Harry. – Nikt nie jest na tyle sprawny, aby utrzymać się na macie.


O byciu sprawnym, Harry zapewne miał na myśli niemal opróżnioną butelkę Ognistej Whisky, z której piła większość zgromadzonych. Tylko Hermiona sączyła kremowe piwo, w dalszym ciągu wylegując się na łóżku Seamusa. Przysłuchiwała się ich wymianie zdań, w co powinni zagrać, ale nikt nie wpadł na coś, co mogłoby przypaść pozostałym do gustu. Seamus zaproponował opowiedzenie baśni, w której głównym bohaterem miałby być Filch. Ron dorzucił swoje trzy galeony, podsuwając pomysł, jak Filch topi się w jeziorze pełnym kałamarnic, a Neville przerażony wizją szlabanów, które wciąż ma z woźnym, kategorycznie zabronił tworzenia historii, w której głównym bohaterem miałby być woźny Filch. Wystarczy, że w koszmarach biegnie za mną z wiadrem i mopem, powiedział na koniec przerażonym głosem.


– A może zagramy w Prawda czy Wyzwanie?


Wszyscy odwrócili głowy w stronę okna, gdzie pojawiła się Hermiona. Ginny ochoczo pokiwała głową, na ustach Rona pojawił się wredny uśmieszek. Harry wzniósł szklaneczkę w górę, absolutnie się zgadzając. Jedynie Neville wyglądał na nieco przerażonego, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok. Rzuciła okiem na Seamusa, który siedział tuż obok Rona. Uśmiechnął się do niej, klepiąc miejsce po swojej lewej stronie.


– W końcu jakiś normalny pomysł – podsumowała Ginny.

– Wszyscy chcą grać? – zapytał Harry, rozglądając się po twarzach przyjaciół.

– No nie wiem… – powiedział Neville, kręcąc nosem.

– Dajesz Neville – zachęcił go Ron. – Będzie fajnie.

– Będą tylko przeciętne zadania. Wszyscy rozumieją? – powiedział Seamus, spoglądając po zebranych. – Nie łamiemy szkolnego regulaminu. Staramy się być niewidoczni. W końcu nie chcemy wylądować na dywaniku profesor McGonagall.

– Wyjąłeś mi te słowa z ust… – powiedziała zdumiona i pełna podziwu Hermiona.

– To co, gramy? – Harry położył na środku podłogi pustą butelkę po ognistej whisky.

– Zaczynamy – zaklaskała Ginny.


Harry machnął różdżką, a butelka zaczęła obracać się samoczynnie. Wszyscy w skupieniu obserwowali, kto pierwszy będzie szczęśliwcem rozpoczęcia gry. Butelka zaczęła zwalniać, aby ostatecznie zatrzymać się na przerażonym Neville’u.


– Pytanie, czy zadanie? – zapytał Harry.

– Pytanie…

– Czy kiedykolwiek chciałeś zostać Puchonem, Krukonem, albo Ślizgonem na jeden dzień? 

– Tak – odezwał się niepewnie.

– Kim dokładnie? – dopytał Harry, nie spodziewając się takiej odpowiedzi.

– Ej! Jest tylko jedno pytanie – zareagowała w porę Ginny. – Teraz kolej Neville’a – brunet kiwnął w podziękowaniu głową, spoglądając na butelkę. Zaczęła kręcić się ponownie. Zatrzymała się na Hermionie, która prędko wyprostowała barki.

– Pytanie, czy zadanie? – spojrzał na nią Neville.

– Pytanie.

– Czy rzuciłaś kiedyś na kogoś silencio, aby mieć chwilę spokoju? 

– Um… – podrapała się w policzek, czując, jak zalewa ją fala gorąca.

– No dajesz – mruknął Ron.

– Tak, rzuciłam – chrząknęła, oczyściwszy gardło.

– Ciekawe na kogo – zamyśliła się Ginny.

– Pewnie na nas – Harry stuknął Rona w bok. Spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem.

– Jestem tego pewien – wyznał Ron.

– Teraz moja kolej – przerwała im. Butelka zatrzymała się na Ronie. – Praw…

– Zadanie – przerwał jej prostując barki.

– Dobrze, a więc… – zamyśliła się, spoglądając na zaczarowany sufit. – Zatańcz, udając Hipogryfa.


Harry wybuchnął wraz z Seamusem gromkim śmiechem. Ron, ociągając się, wstał z podłogi, patrząc złowrogo na Hermionę, która jedynie puściła do niego oczko. Ginny, która siedziała nieopodal, tłumiła śmiech w poduszkę.


– Dajesz, dajesz – zachęcił go Harry, wstając z podłogi i bijąc brawa. Reszta poszła za jego śladem, zachęcając Rona do rozpoczęcia pokazu. Rudowłosy z wypiekami na policzkach opróżnił szklankę, niepewnie podciągając rękawy swetra. Seamus podgłośnił radio, w którym właśnie wybrzmiewała skoczna melodia. Ron zagryzł zęby, ukłonił się, niczym Hipogryf i zaczął podskakiwać po pokoju, poruszając rękami, idealnie naśladując skrzydła Hipogryfa, wydając przy tym bliżej nieokreślone dźwięki.

– Wystarczy tego – wziął głęboki wdech, oddychając ciężko. –  Teraz ja… – stojąc, obserwował, jak butelka zatrzymuje się na rozchichotanej Ginny. – Pytanie, czy zadanie?

– Pytanie…

– Czy kiedykolwiek użyłaś accio, do ściągnięcia czegoś, co nie należało do ciebie?

– Oczywiście – powiedziała, starając się nie patrzeć nikomu w oczy. – Cudownie! – klasnęła w dłonie. – Teraz moja kolej.

– Pewnie węszyła w moim pokoju – mruknął Ron do Harry'ego.

– Oh jak miło… – butelka zatrzymała się na Seamusie. – Pytanie, czy zadanie?

– Zadanie – powiedział nieprzekonująco, nie wiedząc, na co się pisze.

– Pocałuj Hermionę.

– Co? – powiedzieli jednocześnie, spoglądając po sobie.

– No dalej… – zabuczał Ron. – W końcu jesteście parą, no nie?

– Uważam, że to troszkę niezręczne – zaczęła Hermiona.

Wszyscy zaczęli marudzić. Hermiona spojrzała na Seamusa, a ten jedynie przysunął się bliżej, spoglądając jej w oczy. A potem w jej nozdrzach pojawiły się perfumy Seamusa. Poczuła ciepło jego warg na swoich. Delikatnie rozchyliła usta, zapraszając go nieśmiało. I choć w jej głowie ten pocałunek trwał więcej niż z minutę, w prawdzie nie zajęło im dłużej niż pięć sekund, aby wykonać zadanie. Poczuła, jak Seamus oderwał się, a rozgrzane wargi otulił niemiły chłód. Hermiona wyprostowała barki, spoglądając ukradkiem na Ginny. Dlaczego to zrobiła?, pomyślała. Czy naprawdę myśli, że coś czuje do Seamusa?, dodała lekko rozgoryczona. 


– Ooo… - usłyszała gdzieś z oddali głos Seamusa. Wróciła do rzeczywistości, obserwując butelkę, jak zatrzymuje się na Ginny. – Pytanie, czy zadanie?

– Zadanie…

– Zaśpiewaj Hymn Hogwartu.

– Ale ja nie umiem śpiewać… – jęknęła.

– Takie zasady – wzruszył ramionami Seamus.


Rudowłosa wstała, otrzepując kolana z niewidzialnego kurzu. Chrząknęła kilkukrotnie. Spoglądała po zebranych, a zwykle blade policzki oblały się krwistą czerwienią. Nie pamiętam hymnu, mruknęła cicho, a dormitorium przeszła salwa śmiechu. Na ratunek przyszedł Neville, który wyszeptał do ucha Ginny pierwszy wers. Niespodziewanie oczy rudowłosej powiększyły się dwukrotnie. Już przypomniała sobie tekst. Ginny zaczęła niepewnie śpiewać, czerwieniąc się jeszcze mocniej. Seamus darował jej cały hymn, kończąc zadanie na drugiej zwrotce. Uradowana i nieco zakłopotana Ginny usiadła na podłodze, duszkiem wypijając zawartość Ognistej Whisky. Hermiona spojrzała na nią nieco nieprzychylnie, mówiąc: zwolnij trochę, rano będziesz się źle czuć.


W kolejnej rundzie Ginny wylosowała Rona, a jego zadaniem było rzucenie zabawnego i bezpiecznego zaklęcia. Ron chciał zaczarować radio Neville’a, aby opowiadało kawały, ale coś poszło nie tak i wszystkie kieliszki i szklanki, zaczęły głośno piszczeć, gdy ktoś kosztował trunku. Nawet Hermionie nie udało się odwrócić zaklęcia, więc wszyscy rozłożyli się na poduszkach, robiąc przerwę od gry i od picia, wciąż słysząc w bębenkach męczące piski.


– Głodny jestem – rzucił po jakimś czasie Seamus.

– Ja też – odezwał się Neville.

– Macie coś do jedzenia? – zapytała Hermiona. – Wszyscy opuściliśmy dziś kolację.

– No właśnie… – Harry podrapał się po głowie. – Właściwie to…

– To nie pomyśleliśmy o tym – dodał Ron.

– Chłopaki… – jęknęła Ginny.

– Która jest godzina? Może kolacja jeszcze trwa? – zapytał z nadzieją w głosie Neville.

– Zbliża się 20 – odpowiedziała Hermiona. – Kolacja prawie się kończy.

– Jeszcze zdążymy – powiedzieli jednocześnie Harry z Ronem, wstając z podłogi.

– Zaczekajcie – rzuciła prędko Hermiona. – To nie jest najlepszy pomysł.

– Dlaczego?

– A dlatego Ron, że profesor McGonagall z kilometra spostrzeże, że konsumowaliście alkohol. 


Opadli ponownie na poduszki kręcąc nosem. Neville z Seamusem powstali z podłogi rzucając, że wybiorą się do kuchni po coś do jedzenia. Oprócz Hermiony to właśnie oni wyglądali na względnie trzeźwych. Pożyczyli pelerynę niewidkę należącą do Harry’ego i wymknęli się niepozornie z dormitorium, szepcząc coś konspiracyjnie pod nosem.


Hermiona otworzyła okno, wpuszczając do środka zimne powietrze. Oparła się o parapet, spoglądając bezwiednie na ciemne korony drzew, wyłaniające się z Zakazanego Lasu. W ogarniającej ciemności dało się podsłuchać hukanie sów z sowiarni. Uśmiechnęła się delikatnie, obejmując się ramionami. Nagle poczuła, że ktoś stanął obok niej, kładąc ostrożnie głowę na jej ramieniu.


– O czym myślisz? – zapytał Harry.

– Właściwie to o niczym – odpowiedziała. – Upajam się ciszą. Też uważasz, że Hogwart jest cudownym miejscem?

– Jest najlepszym miejscem na świecie – rzekł Harry. Hermiona uśmiechnęła się blado pod nosem, wiedząc, że Harry przez ostatnie lata otaczał się srogim wujostwem, a zamiast zasłon w oknach miał metalowe kraty. Poczuła uczucie żalu względem przyjaciela. Objęła go mocno ramieniem, pragnąc przekazać mu tyle miłości i troski, ile tylko mogła.

– Ty jesteś najlepszy Harry – odpowiedziała, spoglądając na Gryfona. Harry uśmiechnął się niepewnie pod nosem. 

– Zamknijcie okno – usłyszeli marudny głos Rona.

– No… – westchnął Harry. – Czas wracać do imprezy.

– Oh… – na policzkach Hermiony ukazał się szczery uśmiech. Neville wraz z Seamusem pojawili się niespodziewanie z metalowymi pojemnikami. Zapach dyniowego kremu, nie można było pomylić z niczym innym. Mięsna zapiekanka z warzywami, a także słodkie puddingi również się pojawiły. Ginny dostrzegła małe muffinki z kremem czekoladowym, które wywołały u niej nagły atak radości.

– W samą porę – westchnął Ron, wciągając wszystkie cudowne aromaty do płuc. 


Magiczne radio Neville’a grało w tle, kiedy wszyscy pałaszowali jedzenie przyniesione przez chłopców. Z pełnymi brzuchami, wylegiwali się na podłodze, spoglądając w zaczarowany sufit. A to Harry opowiedział zabawną historię, jaka przytrafiła im się na ostatnim treningu, a to Neville pochwalił się im, co spostrzegł w gabinecie Filcha. Ginny nie mogła się powstrzymać, aby nie opowiedzieć o zapłakanej Lavender Brown, którą widziano w Hogsmeade. Seamus spojrzał ukradkiem na Hermionę, będąc lekko zaskoczonym. Cóż informacja o histerycznym pokazie Lavender dobiegła do niego dopiero teraz. 


Butelki co rusz się opróżniały, gdzie nawet cicha i spokojna Hermiona w końcu zdecydowała się skosztować szklaneczkę Ognistej Whisky, mówiąc głośno i wyraźnie, że tylko próbuje tego paskudztwa. Dobiegła dwudziesta druga, ciągnąc za sobą rozpoczęcie się ciszy nocnej. Neville, zawsze skryty, zaskoczył nieoczekiwanie wszystkich swoimi niespodziewanymi umiejętnościami tanecznymi, poruszając się w rytm melodii nowego czarodziejskiego zespołu. Seamus, choć początkowo nieco niezręcznie, szybko złapał rytm i porwał Hermionę do tańca, prezentując bliżej nieokreślony układ. Ron spoglądał na nich z parapetu, nie dając się namówić na głupkowate tańce. Ginny ciągnęła Harry’ego za rękę, ale ten tak ociągał się ze wstaniem z podłogi, że w końcu piosenka dobiegła końca, a urażona Ginny wystawiła mu język.


Hermiona, która z natury bywa powściągliwa, pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia, nadal wirując z Seamusem w tańcu. Musiała przyznać, że dawno tak beztrosko się nie bawiła. Z rozgrzanymi policzkami i zadyszką opadła na poduszki chwytając najbliższą szklankę. Poczuła, jak gardło i język pochłonął ogień. Zakaszlała kilkukrotnie, obiecując sobie, że do końca imprezy nie tknie już Ognistej Whisky.


– To co, ostatnia runda? – Harry rozejrzał się po dormitorium.

– Wypadałoby. Już po ciszy nocnej – upomniała ich Hermiona, ale nikt nie przejął się jej władczym tonem, który przybrał rolę pani prefekt. Urażona Hermiona uniosła wysoko brwi ku górze. Oh, zachowuję się zupełnie, jak profesor Snape, upomniała się w myślach, przywracając prędko naturalny wyraz twarzy.

– Nie wiem, na kim skończyliśmy, więc może ja zakręcę – wzruszył ramionami Ron. Butelka zatrzymała się na Harrym, a Ron klasnął uradowany w dłonie. – Pytanie, czy zadanie?

– Zadanie…

– Wyczaruj deszcz czekoladowych żab.

– O nie… – jęknął Neville, od razu chwytając za poduszkę. Czym prędzej położył ją sobie na głowie, zaciskając mocno powieki.

– Um… czy to się uda? – mruknął do samego siebie. Chrząknął kilkukrotnie, a następnie wypowiedział głośno i wyraźnie formułkę zaklęcia, celując różdżką prosto w zaczarowany sufit. Po pokoju przeszedł huk, niczym zbliżająca się burza. Wszyscy drgnęli niepewnie, rozglądając się wokół, gdy tak nagle i niespodziewanie coś wpadło z chlustem wprost do szklanki Ginny.

– T-to… to jest czekoladowa żaba – rzuciła prędko. Wszyscy wydali okrzyk radości.

– To tyle? – zapytał Ron, spoglądając to na utopioną żabę, a to na ciemny sufit. – Spodziewałem się czegoś bardziej efektywnego…

– Może to i lepiej? – podrapał się po głowie Harry. – Jeszcze byśmy nie zatrzymali tego deszczu.


Pozostali zgodzili się z Harrym, kiwając głowami. Runda trwała, a zmęczona Hermiona oparła się o kolumnę łóżka Neville’a przymykając lekko powieki. Już nie otwierała oczu, gdy przyjaciele zadawali sobie nieco odważniejsze pytania, a zadania były już śmielsze, niż na początku zabawy. Ktoś opuścił nawet dwa razy dormitorium, a gdy powrócił, chichotał nieprzerwanie. Hermiona miała już otwierać oczy, ale uznała, że pozycja, jaką sobie wybrała była naprawdę wygodna. I jeszcze te powieki, które stawały się coraz cięższe…


– Ostatni raz losujemy – usłyszała w oddali czyjś głos.

– Szykujcie się – Ginny zapiszczała uradowana.

– Uuu… – mruknęli wszyscy. Hermiona jeszcze kontaktując umysł, nie dając się porwać w silne objęcia Morfeusza, uchyliła lekko powieki, spostrzegając, że wszyscy wpatrują się prosto w nią.

– Co? – zapytała.

– Kończysz grę.

– Nic nie kończę. Ja już nie gram – ziewnęła potężnie. – Jestem zmęczona.

– Zasady polegają na ukończeniu gry – spojrzała na Harry’ego, prychając pod nosem. – Ostatnie zadanie i koniec.

– Dajesz – powiedział Seamus, ściskając ją za dłoń. – Zakończ to z przytupem.

– Oh… – przeciągnęła się, rozciągając zaspany kręgosłup. – No dobrze. Skończmy to i do spania.

– Cudownie – uradowana Ginny klasnęła w dłonie. Skąd ona ma tyle energii?, przeszło Hermionie przez myśl, gdy ona ledwo powstrzymywała zaspane powieki przed ponownym zamknięciem. – Pytanie, czy zadanie?

– Zadanie…

– Idź do Snape’a i powiedz mu… – czknęła. – I powiedz mu… – czknięcie numer dwa. – Powiedz, że go kochasz… – czknięcie numer trzy.

– Ginny! – Hermiona podniosła głos, całkowicie odrzucając w bok zmęczenie. Serce przyspieszyło swój rytm, a Hermiona starała się zachować jakiekolwiek pozory obojętności, nakładając na twarz maskę oburzenia. – Co to za niepoważne zadanie? – prychnęła. – Proszę Ginny, zmień je. To w końcu jest nasz profesor, tak nie wolno. Zadania nie miały obejmować osób trzecich.  Zresztą, jak okaże się, że jestem poza wieżą, będę mieć spore problemy.

– Dajesz! – wszyscy chłopcy uznali to za najlepsze zadanie wieczoru, głośno klaszcząc i wiwatując. Zerknęła na Seamusa, jednak on wraz z Harrym i Ronem powstrzymywali śmiech, będąc świadomym, że będzie to najlepszy psikus, jaki można wywinąć profesorowi. Jedynie Neville rozglądał się po pokoju, nie pokazując swoich emocji. Hermiona wiedziała, że jakakolwiek interakcja z profesorem eliksirów, dla Neville'a była traumatycznym przeżyciem. Spojrzała wprost w oczy Ginny, które na moment wydawały się całkowite trzeźwe, jakby umysł przyjaciółki pracował na najwyższych obrotach, bez żadnych alkoholowych powikłań.

– Pójdę z tobą – powiedziała dobitnie Ginny. – Upewnię się, że wykonałaś zadanie, a reszta niech tu zostanie.

– Weź pelerynę – Harry wcisnął rudowłosej w dłonie połyskujący materiał. Hermiona poczuła się tak, jakby jej własne zdanie nie miało w tej chwili najmniejszego znaczenia. Ginny niemal wyciągnęła ją siłą z dormitorium, zamykając z lekkim hukiem drzwi.


Hermiona wyszarpała się z uścisku przyjaciółki, patrząc na nią krytycznie. Ginny ani na chwilę nie spuściła wzroku, spoglądając na nią tak, jakby wytrzeźwiała w ciągu ostatnich pięciu minut. Hermiona założyła ręce pod biustem.


– Co to miało być? – warknęła. – Zwariowałaś Ginny?

– Jeszcze mi podziękujesz – rzuciła, ciągnąc ją za rękaw swetra do pustego pokoju wspólnego. Hermiona ponownie się wyszarpała.

– Podziękować? Za co? Postradałaś zmysły – pisnęła przerażona.

– Zobaczysz jego reakcje.

– Może ja nie chce widzieć jego reakcji? – wycedziła. – Najpierw każesz mi się całować z Seamusem, a teraz każesz wyznać mi miłość do…

– Ciszej, bo ktoś nas usłyszy – przyłożyła palec do ust, narzucając na nie pelerynę niewidkę. 


Nie dane było jej dokończyć swoich żali, gdyż Ginny prowadziła je po chwili pustymi korytarzami wprost do lochów. Hermiona co chwila podskakiwała, mając dziwne przeczucie, że ktoś obserwuje je zza zakrętu. Wciągnęła szybciej powietrze, nagle łapiąc za dłoń Ginny. Zatrzymały się w porę, gdy tuż obok nich przeleciał Irytek.


– Zawróćmy – szepnęła Hermiona, kiedy złośliwy duch w końcu przeleciał przez puste portrety, bucząc pod nosem nieetyczne piosenki.


Ginny nie odpowiedziała, ciągle maszerując. Hermiona musiała przyspieszyć kroku, aby peleryna nie osunęła się z ich ramion. Z szybszym biciem serca stąpała po kamiennych schodach, które prowadziły wprost do lochów. Zimno podziemi zamków sprawiło, że wraz z Ginny zadrżały nieprzyjemnie. Rudowłosa poprowadziła je do bocznej wnęki, która znajdowała się niedaleko sali od eliksirów. Ściągnęła im z głów pelerynę, oddychając ciężko.


– Więc jesteśmy… – wyszeptała.

– Ginny. Nalegam, abyśmy wróciły.

– Po prostu zrób to. 

– Ale co mi po tym? – podniosła lekko głos. – Profesor zapewne już śpi. Zresztą i tak nawet mnie nie usłyszy, a jeśli jakimś cudem usłyszy, to wlepie mi roczny szlaban.

– Będzie dobrze.

– Nie chcę, żeby pomyślał, że robię sobie z niego głupie żarty – mruknęła.

– Ale nie robisz – powiedziała odważnie Ginny. – W końcu czujesz coś do niego, prawda?


Hermiona nie odpowiedziała od razu. Czy czuła coś do profesora? Na pewno, tliło się w niej jakieś uczucie. Ale czy było na tyle silne i dojrzałe, aby mogła nazwać je prawdziwą i szczerą miłością? Wróciła myślami do ostatnich tygodni, a przed oczyma, niczym klisza starego filmu, przeskakiwały wspomnienia, które powodowały przyjemny ucisk w podbrzuszu. Wypuściła ze świstem powietrze, nie patrząc w oczy Ginny.


– Zaczekaj tu – powiedziała, ściągając z Ginny pelerynę. – Nie wychylaj się i bądź cicho.

– Powodzenia – uniosła kciuki w górę, robiąc krok w tył, chowając się w ciemnej wnęce.


Oddaliła się od chowającej się Ginny, ani na moment nie oglądając się za siebie. Z szybszym biciem serca stanęła przed drzwiami prowadzącymi do sali eliksirów. Wzięła uspokajający oddech, unosząc dłoń w górę. Zastygła w bezruchu. Przecież nie będzie go tutaj o tej porze, upomniała samą siebie, robiąc krok w tył. Rozejrzała się po ciemnym korytarzu, gdzie tylko pojedyncze pochodnie rzucały mdłe światło. Wyłapała wzrokiem drzwi, za którymi krył się prywatny gabinet mężczyzny. Nie potrafiła zrozumieć tego nagłego uczucia, które podpowiadało jej, że to właśnie tam go znajdzie. Powoli, nie śpiesząc się podeszła do drzwi. Dotknęła dłonią starego drewna, przymykając powieki. Oszalałam!, krzyknęła w myślach. Już uniosła dłoń, aby zapukać, gdy odezwał się w jej głowie piskliwy głos rozsądku. Nie rób tego, wyszeptał. Walczyła sama ze sobą między tym czego pragnie a tym, czego absolutnie nie powinna robić. Zadanie Ginny wydawało się iście szalone i nienormalne, ale z drugiej strony, wypowiedzenie tych słów na głos, może da w jakiś dziwny i pokręcony sposób ukojenie dla jej niespokojnej duszy? I być może mężczyzna nigdy się nie dowie, że pojawiła się w środku nocy pod jego drzwiami, wyznając mu miłość. I prawdopodobnie nie stanie się nigdy tak, że odwzajemni jej uczucia. Tak była pewna, że pokręcony pomysł Ginny, niespodziewanie stał się najlepszym pomysłem na ziemi.


Podniosła dłoń, ale nie zapukała, obawiając się, że zwabiłoby to postronne osoby, a tego by nie chciała. Ponownie dotknęła dłonią drewna, przełykając ślinę.


– Wiem, że nie ma tam pana profesorze – głos lekko zadrżał. – Na pewno pan już śpi o tej porze, gdzie ja również powinnam – parsknęła, zdając sobie sprawę, jak wiele punktów szkolnego regulaminu złamała podczas jednego wieczoru. – Chciałam tylko powiedzieć, że… – zacisnęła mocno powieki. – Kocham pana.


Niespodziewany uśmiech rozpromienił jej twarz. Otworzyła oczy, czując szybsze bicie serca. Zrobiłam to!, pogratulowała sobie gryfońskiej odwagi. Spoglądała z wyczekiwaniem na drzwi, ale nie usłyszała, żadnego dźwięku dobiegającego ze środka. Śpi, uspokoiła samą siebie, robiąc kilka kroków w tył. Już miała oddalić się do Ginny, gdy nagle i niespodziewanie drzwi prowadzące do gabinetu otworzyły się ze skrzypieniem.


Hermiona wstrzymała oddech, robiąc ostatni krok w tył, lądując na zimnej ścianie. Spojrzała w dół, upewniając się, że peleryna niewidka zakrywa całe jej ciało. Z napięciem obserwowała, jak na korytarz wylewa się światło dobiegające z gabinetu. I potem ujrzała sylwetkę mężczyzny, która zastygła w bezruchu. Miała przeświadczenie, że spogląda wprost na nią. Ścisnęła dłonie w piąstki, starając się uspokoić. Profesor Snape nagle odwrócił głowę w lewo, a potem w prawo, wpatrując się w ciemny korytarz.


Przez ułamek sekundy dostrzegła za jego plecami skrawek biurka, wraz z bulgoczącym kociołkiem. Wcale nie śpi, pomyślała spanikowana. Wszystko słyszał, dodała przerażona. Obróciła głowę, upewniając się, że Ginny nadal znajduje się w swojej kryjówce, a skrzypnięcie drzwi, ani na moment nie wzbudziło w niej ciekawości, aby wychylić się z ukrycia. 


Profesor Snape zrobił krok naprzód, a Hermiona jeszcze mocniej naparła na zimną ścianę, wiedząc, że znalazła się w potrzasku. Dostrzegła na twarzy mężczyzny coś na kształt spokoju, wymieszanego z zaciekawieniem. Nie wyglądał, jakby chciał rozszarpać ją na strzępy, ani nie kipiał ze złości, jak początkowo się martwiła. Jego niecodzienna reakcja, a może jej brak, spowodował, że na dno żołądka opadł woreczek z lodem. 


– Wyjdź, gdziekolwiek jesteś Granger. 


Wzdłuż kręgosłupa spłynął zimny pot. Profesor Snape zrobił kilka kroków naprzód, idąc w jej stronę, a Hermiona w ostatniej sekundzie odskoczyła w bok, cały czas ostrożnie stawiając kroki w tył. Rozglądał się w prawo, rusz w lewo, a Hermiona prosiła Merlina, aby tylko jej nie spostrzegł. W końcu Snape pokręcił głową i wrócił do swojego gabinetu. Na wdechu Hermiona czym prędzej oddaliła się do Ginny. Dopiero kiedy dopadła do rudowłosej, odetchnęła, ściągając z głowy pelerynę.


– I co?

– Wracamy – zarządziła Hermiona.


Ginny wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale zamknęła usta w cienką linię, lekko skinieniem głowy dając jej znać, że rozumie. W pośpiechu opuściły lochy, wspinając się na wyższe piętra.


Wpadły do dormitorium chłopców, ciężko dysząc. Wszyscy, jak jeden mąż spojrzeli na nie. Hermiona wręczyła Harry’emu pelerynę, starając się nie patrzeć na nikogo dłużej, niż było to konieczne. 


– Jak poszło? –  zapytał Harry. 

– Zadanie wykonane? – dołączył się Ron.

– Tak – odpowiedziała Hermiona. 

– Ale jazda – zachichotał Ron. –  I co? Snape cię złapał?

– Gdyby mnie złapał profesor Snape, Ronald, raczej nie stałabym tu teraz z wami – powiedziała nieco gorzko, a Ron jedynie wzruszył ramionami. – Zadanie wykonane, możecie zapytać Ginny. 

– Tak, tak – Ginny kiwnęła głową.

– Proszę was, abyście nie wracali do tego, dobrze? – Hermiona spojrzała na chłopców. – I tak złamaliśmy wystarczająco szkolny regulamin…


Seamus, Ron i Harry pokiwali głową, starając się powstrzymać śmiech. Hermiona machnęła na nich dłonią, a następnie rzuciła chołoszczyć, usuwając cały bałagan z sypialni chłopców. Siadając na łóżku Seamusa spostrzegła, że łóżko należące do Deana było zajęte. Gryfon spał jak zabity, lekko pochrapując pod nosem. No tak, miał przez cały wieczór dyżur, przypomniała sobie. Wrócił do dormitorium podczas naszej nieobecności, dodała. Poczuła się nieco dziwnie, nie spostrzegając wcześniej, że prefekt wcale nie był obecny podczas ich imprezy. Westchnęła, starając się nie obarczać siebie brakiem spostrzegawczości. 


Przymknęła na moment powieki, wypuszczając cicho powietrze z płuc. Nie wiedziała, jak powinna się czuć. O ile by profesor Snape wcale nie wyszedł na korytarz, mogłaby stwierdzić, że czuje się względnie dobrze, a nawet znakomicie. Mając świadomość, że wyszedł z gabinetu, że wiedział, że to właśnie ona była na korytarzu, a nie ktoś inny, spowodował ostry ból brzucha. I co on o mnie pomyśli?, mruknęła do siebie w myślach całkowicie zmartwiona. Na pewno uzna, że stroiłam sobie z niego żarty… Nie będzie traktować mnie poważnie, poczuła w kącikach oczu łzy, zdając sobie sprawę, co uczyniła. A tak była pewna, że zadanie Ginny, stało się znakomitym pomysłem, na wyrzucenie własnych uczuć. 


Drzwi do dormitorium otworzyły się gwałtownie. W progu drzwi stanął Neville, ubrany w piżamę w paski. W dłoni ściskał szczoteczkę do zębów, ciężko oddychając. Policzki Gryfona oblały się czerwienią, a sam chłopak wyglądał na przerażonego. Obrócił głowę na ciemny korytarz, a potem spojrzał na wszystkich zgromadzonych w sypialni.


        – M-Ma..

        – Mama! Ginny, mama przyjechała! – wykrzyczał spanikowany Ron, wskakując do swojego łóżka.

        – Nie krzycz tak – upomniała go rudowłosa.

        – Neville, co się stało? – zapytał spokojnie Harry.

        – M-McGonagall tu idzie…

       

O nie!, jęknęła przerażona Hermiona. Profesor Snape poinformował już profesor McGonagall o mojej nocnej wędrówce po zamku i tym, że wyznałam mu miłość, dodała. Starała się ułożyć w głowie stosunkowo normalną i racjonalną wypowiedź, w jaki sposób powinna wybielić własną osobę, a jednocześnie nie ciągnąc przyjaciół w kłopoty. Oddychała ciężko, rozglądając się po pokoju, gdy w tym czasie pozostali zaczęli wskakiwać do swoich łóżek. Materac obok niej się ugiął. To Seamus spoglądał na nią również przerażony. Odciągnął kołdrę, dając jej znak, aby się schowała. Ani jej, ani Ginny nie powinno być o tej porze w sypialni chłopców. Czym prędzej wskoczyła pod kołdrę, czując ciepły oddech Seamusa na swojej twarzy. 


Drzwi ponownie się otworzyły i stanęła w nim profesor McGonagall w swoim kasztanowym szlafroku. W dłoni trzymała lampę, rozglądając się po pokoju.


– Co to za hałasy? – spytała ostrym tonem.

– Neville miał koszmar – powiedział Harry.

– Chłopcze, wszystko w porządku?

– Mhm… – mruknął przerażony Neville ze swojego łóżka.

– Jest cisza nocna – powiedziała srogim głosem. – Inni uczniowie skarżyli się na hałasy dobiegające z waszego dormitorium. Wiem, że jest to wasz wolny dzień, ale nie pozwalam na takie wygłupy. Do spania – zarządziła. – Weasley jesteś?

– Tak – wymsknęło się Ginny.

– Tak – powtórzył Ron, chrząkając.

– Chyba masz chore gardło, Weasley. Idź jutro do Skrzydła Szpitalnego.

– Tak zrobię pani profesor. 

– Thomas, wrócił już z dyżuru? – zapytała.

– Już śpi – odezwał się Neville, a w tle dało się usłyszeć pochrapywanie prefekta.

– Bardzo dobrze. Śpijcie już.

– Dobranoc pani profesor – powiedział Harry.

– Dobranoc, Potter.

– Kolorowych snów – rzucił Seamus.

– Tobie też.

– Śpijcie – powiedziała ostatni raz, opuszczając sypialnię chłopców. 

– Myślicie, że już poszła? – odezwał się Harry.

– Poczekajmy jeszcze chwilę.


Wszyscy w napięciu czekali, czy drzwi ponownie się otworzą i nie stanie w nich profesor transmutacji. Jednak nic takiego się nie stało. Rozmowy ucichły, zamieniając się w ledwo słyszalne szepty. Hermiona usłyszała, jak leżący obok niej Seamus oddychał wolniej i spokojniej. Zasnął. Nie chciała wracać już o tej porze do swojego dormitorium, więc również przymknęła zmęczone powieki. Nie musiała czekać, aby Morfeusz porwał ją w dzikie tango. A potem już oczami wyobraźni widziała twarz profesora Snape’a, prosto z Pubu pod Trzema Miotłami, gdzie byli tylko oni, bez kręcących się pod nogami uczniów. Wpatrywali się w siebie z niemałą tajemnicą w oku, a ich szybsze oddechy, otworzyły furtkę do nierealnego zakończenia ich historii…



~*~


Witajcie kochane ♥


Rozdział dedykuję Anthony za zbetowanie mi rozdziału... Tak, tak Jazz ma BETĘ i jest szczęśliwa! <3

Zaliczyłam geografię na 4... :)

W piątek (14.06) minęło pół roku od założenia bloga. Tak ten czas szybko przeleciał... :> Dziękuję Wam, za obecność! ;**

Wyczekiwana przez wiele osób biba u Gryfonów. Dla mnie była bardziej „kulturalna” niż w Domu Węża... :D Mimo wszystko mam nadzieję, że się Wam spodobała ;3


Jazz ♥