poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział 32

    Minął październik, a z nim wyjące wiatry i ulewne deszcze, nadszedł listopad, zimny jak oblodzone żelazo, z silnymi mrozami, w każdy poranek i lodowatymi powiewami, kąsającymi odsłonięte dłonie i twarze. Niebo i sklepienie Wielkiej Sali zrobiły się bladoszare, góry wokół Hogwartu pokryły się czapami śniegu, a temperatura w zamku tak opadła, że wielu uczniów nosiło między lekcjami ochronne rękawice ze smoczej skóry.

    Można rzec, że Mistrz Eliksirów ucieka przed panną Granger. Przez cały październik i pierwszy tydzień listopada unikał jej jak ognia. Na zajęciach zachowywał się, jakby jedna trzecia Świętej Trójcy nawet nie istniała. Nie posyłał kąśliwych i niemiłych uwag, nie odbierał jej punktów, właściwie nic nie robił. Kiedy, pewnego dnia Hermiona wracała z biblioteki, a na jej kruchych dłoniach widniały trzy obszerne księgi, zauważyła go. Patrzyła w te czarne oczy, które idealnie ją ignorowały. Tak było za każdym razem na posiłkach, zajęciach, dyżurze z Malfoy'em i korytarzu. Zostały jej jedynie sny. Nawiedzał ją każdej nocy, pozostawiając zawsze słone łzy na policzkach. Wstawała z nadzieją, że się może zmieni, że każdy następny dzień będzie inny niż poprzednie tygodnie.

    Hermiona wiedziała, że nie może zarzucać sobie głowy, tylko jego osobą. Nie mogła się użalać nad sobą, choć było jej naprawdę ciężko. Minęło kilka tygodni od rozmowy jej i Ginny. Jeśli to w ogóle można było nazwać rozmową. Dziewczyna zachowywała się inaczej. Po południu można było ją spotkać na kolanach wtuloną w Harry'ego. Posiłki jadała, skromnie, ale bynajmniej jakieś. Kilka razy przychodziła do Hermiony i się po prostu do niej przytulała, mówiąc: Pamiętaj, że cię kocham. Kiedy panna Granger próbowała z nią rozmawiać, ona uciekała zawsze z pokoju. Czuła, że popełniła jakiś błąd. Pominęła istotny szczegół, czym może być spowodowane zachowanie jej przyjaciółki.


***


    Wtorkowy wieczór spędziła w bibliotece pośród setek starych ksiąg i zapachu drewna. Siedziała w najdalszym kącie sali, a zarazem najbliżej Działu Ksiąg Zakazanych. Skrobała na drugiej już rolce pergaminu, referat dla profesor McGonagall, gdy poczuła ciepłe wargi na swoim lewym policzku. Podniosła głowę i ujrzała uśmiechniętego Seamus'a, który przysiadł się koło niej. 

    - Hermiona!  
    - Cześć – uśmiechnęła się i odłożyła pióro. - Co tu robisz? W końcu to biblioteka, a nie pole pirotechniczne - zażartowała.
  - Musiałem tu przyjść, normalnie mi nie uwierzysz! – pokazał szereg białych zębów, uśmiechając się perliście. Kiwnęła głową, a chłopak zaczął mówić: - Brown od kilku tygodni nie patrzy na mnie, nie chodzi za mną, a nawet przestała się kryć koło wejścia do łazienki. Jestem wolny Hermiono!
    - Cieszy mnie to – poczuła dłoń chłopaka na swoim ramieniu i podniosła wzrok.
   - Wiem, że to ty, Hermiono. Dziękuję ci – uśmiechnął się szczerze, przytulając ją. Nie opierała się, czuła, że potrzebuje tak błahej rzeczy, jak uścisk drugiej osoby. Mocniej się w niego wtuliła widząc przed oczami Snape'a, a ból jakby odrobinę został stłumiony.
    - Nie ma sprawy, to nic takiego.
    - A co jej tak właściwie nagadałaś?
  - Seamusie - uśmiechnęła się z błyskiem w oku - my tylko rozmawiałyśmy. Wiesz jak dziewczyna z dziewczyną. 
    - Zresztą, kiedyś mi powiesz.
    - Tak, kiedyś zapewne.
    - Możemy już iść? Tu śmierdzi starymi trampkami!
    - Seamus, to zapach starych książek - skarciła go spojrzeniem.

    Usłyszała ciche chrząknięcie, a po chwili chłopak stał przy jej krześle, z książkami i pergaminami w dłoni. Posłał jej uśmiech i skierowali się w stronę wyjścia, kierując się do wieży Gryffindoru.


    Będąc już w Pokoju Wspólnym zauważyła machającego w jej stronę Neville'a. Ten przekazał jej, by udała się jak najszybciej do Harry'ego i Rona, którzy czekali na nią w dormitorium chłopców. Kiwnęła przepraszająco głową do Seamusa i wdrapała się po schodach. Zapukała, słysząc, proszę, po drugiej stronie wślizgnęła się do środka. 

    Wchodząc do pokoju, zauważyła jak Harry, siedzi z nietęgą miną na łóżku, na podłodze przy oknie była skulona Ginny, a Ron stał nad nią krzycząc.





    - Ron, zostaw ją! - podbiegła tam i kucnęła przy Ginny. Odgarnęła jej włosy z twarzy, które były posklejane łzami. Poczuła mocne szarpnięcie ramienia, które zafundował jej rudowłosy chłopak, odsuwając ją od dziewczyny.
    - Hermiona, usiądź – powiedział chłopiec w okularach, patrząc na nią smutno.
    - Słucham? Najpierw mi wyjaśnicie co się tutaj dzieje, dlaczego Ginny płacze?
    - Moja siostra, jest skończoną kretynką, ot co! - rzucił Ron, uderzając pięścią w parapet.
    - Nie krzycz, Ron – głos Ginny drżał z emocji, objęła się mocniej rękoma, starając się ukoić wstrząsy całego ciała.
    - Nie krzycz? Wszystko powiem mamie!
    - Ginny co się stało? - pogłaskała po dłoni przyjaciółkę. Ron rzucił pełne bólu spojrzenie na siostrę, potem na Hermionę i powiedział to tak cichym głosem, że Hermiona myślała, że się tylko przesłyszała.
    - Ginny się tnie...

    Ron chwycił siostrę za ramię, a ta po chwili stała już u jego boku. Złapał jej łokieć i  zbliżył się do Hermiony, która wciąż stała w szoku. Ron podniósł lewy rękaw granatowego swetra Ginny. Granger poczuła, że robi się jej duszno, kiedy ujrzała cienie, długie linie na nadgarstkach jej przyjaciółki. Było ich tak wiele, że zajmowały prawie całe przedramię. Niektóre z nich były świeże, mając ślady zaschniętej krwi. Spojrzała na dziewczynę, która skuliła się pod jej wzrokiem. Zrobiła krok i Ginny po chwili wylądowała w jej ramionach mocno wtulona, a jej rude włosy zostały skąpane we łzach brązowookiej Gryfonki.

    - Ginny, dlaczego? - wyszeptała jej do ucha. Poczuła jak jej przyjaciółka mocno się w nią wtuliła, po czym razem na dywan. Dziewczyna cała drżała, nie wiadomo czy ze strachu, czy zimna, które panowało w zamku. Hermiona głaskała ją po głowie i mocno tuliła do siebie. Wiedziała już, dlaczego Ginny była taka nieobecna, dlaczego mało jadła i wyglądała na zmęczoną. Poczuła drżące dłonie młodszej koleżanki, które ocierały jej łzy.
    - Przepraszam – jej głos był cichy, ledwo słyszalny. Harry podszedł do nich i wziął ją pod rękę, a po chwili siedział wraz z Ginny na jego łóżku, a ona mocno się w niego wtuliła. Gryfonka spojrzała na rudowłosego chłopaka, który podszedł do okna i wpuścił zimne listopadowe powietrze. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego z nich.
    - Wracałem po zajęciach – wypuścił dym z ust i zaczął opowiadać. - Chciałem zapalić, więc wszedłem do jak myślałem pustego składziku, a spotkałem tam nie kogo innego jak moją siostrę wraz z Krukonkami. Tymi samymi co musiałem iść pytać o tampony podczas gry w butelkę. Wszystkie siedziały w kółku na podłodze i miały podwinięte rękawy. Nie wiem , dlaczego żadna z nich nie zauważyła mojej obecności. Podejrzewam, że były tam zafascynowane tym co robiły, że nie wiedziały co się dzieje wokół nich. Jedna z tych dziewcząt miała żyletkę, którą zrobiła nacięcie na nadgarstku i podała dalej. Dopiero gdy wzięła ją rudowłosa dziewczyna i nacięła skórę to rozpoznałem tam Ginny. Co tam się działo, gdy krzyknąłem na nią. Wyciągnąłem ją siłą z tego składziku i zaprowadziłem tutaj. Zagroziłem jej, że powiem o wszystkim profesor McGonagall, wyślę sowę do mamy, a ona zaczęła wtedy opowiadać, co tam zaszło. Ginny była umowa, teraz twoja kolej.
    - Zaczęło się to kilka tygodni temu - teraz siedziała pod oknem i tępo wpatrywała się w dywan. - Poszłam do łazienki i tam je spotkałam. Siedziały w kółku i każda miała podwinięty rękaw. Jedna miała więcej kresek, druga mniej. Zawołały mnie do siebie, a ja nie wiem, dlaczego po prostu do nich podeszła. Załapałam się na scenę, gdzie jedna dziewczyna chyba z piątego roku właśnie to robiła. Spytałam, co tam się dzieje, po co to robią, a one wyjaśniły mi, że po tym czują się lepiej. Czują niewyobrażalną satysfakcję i ulgę. Jedna z nich zapytała czy chcę spróbować i do nich dołączyć. W jednej chwili miałam wyciągnięty nadgarstek w jej stronę, a ona się uśmiechnęła i dała mi do ręki żyletkę. Nie wiedziałam, jak to się stało, a po chwili poczułam ból, który spływa razem z krwią. Poczułam cholernie, dziwne uczucie, czegoś takiego nigdy nie przeżyłam. I wtedy wszystko się zaczęło... Spotykałyśmy się każdego wieczoru w innym miejscu szkoły, aby nikt nas nie złapał i robiłyśmy jednego dnia po jednej kresce – spuściła wzrok i utkwiła je w swoich splecionych dłoniach.
    - Dzisiaj z Ronem poszliśmy do nich pogadać – powiedział Harry. - W sumie to zagroziliśmy im, że jeśli będę próbować zadawać się z Ginny to pójdziemy do dyrektora i o wszystkim mu powiemy.

    Hermiona nie mogła w to wszystko uwierzyć. Jej wzrok biegł z jednego chłopaka do drugiego, a zakończył na Ginny, która na niedowierzanie Hermiony podwinęła rękaw i nacięła nim nadgarstek, nie wiadomo skąd mając żyletkę. Ron podbiegł do niej i wyrwał jej to, chowając do kieszeni.

    - Nie potrafię przestać, przepraszam – cicho załkała. Hermionia poczuła się słabo na widok krwi, gdzie szkarłatny płyn pokrył całą rękę jej przyjaciółki.



***

    Przez resztę dnia Hermiona tak już miała dość Rona i Ginny, warczących i krzyczących na siebie w Dormitorium, że wieczorem postanowiła iść na błonia móc zebrać kłębiące się myśli.

    Chłodne powietrze rozwiewało jej loki, a mróz szczypał w nos i uszy. Przeklinała się za to, że nie wzięła kurtki. Usiadła na ziemi, odchylając głowę w tył, wpatrując się w granatowe niebo, a słone łzy spływały po jej policzkach. Informacja, jaką dziś dostała wstrząsnęła nią całkowicie. W uszach wciąż miała krzyk i płacz Ginny. Podwinęła rękaw swetra, a jej skóra od razu została zakatowana przez gęsią skórkę. Przejechała obuszkiem palców po swoim nadgarstku i spróbowała sobie wyobrazić, jakby to było, naciąć skórę i poczuć jak ciepła krew z niej ucieka. Łza zleciała w miejsce gdzie przed chwilą miała palce. Nie wiedziała, jak jej przyjaciółka mogła sobie i swojemu ciału zadać taki ból. Nawet jedno nacięcie robi poważne zmiany w psychice jej przyjaciółki.

    Zrobiło się na tyle chłodno, że próbowała rozgrzać dłonie pocierając je o swoje kolana. Otrzepała spodnie z trawy i spojrzała w stronę zamku, gdzie okna w Wielkiej Sali mieniły się na tle granatowego nieba. Już się oddalała, nim usłyszała wołanie. Odwróciła się, ale nikogo nie zauważyła. Już myślała, że się jej przesłyszało, gdzie po chwili przerwy głośniejszy krzyk dobiegł z Zakazanego Lasu. Spojrzała w stronę chatki Hagrid'a z nadzieją, że gajowy tam będzie, lecz w jego małych, prostokątnych okienkach nie paliło się światło. Wyciągnęła różdżkę przed siebie i doszła do skraju Zakazanego Lasu. Ostatni raz spojrzała w stronę zamku i zniknęła wśród drzew.

    - Lumos – wyszeptała, a na końcu różdżki pojawiło się małe, białe światełko.

    Nie nawiedziła tego lasu, zawsze powodował na jej ciele gęsią skórkę, gdy tylko pomyślała o tym miejscu. Było w nim coś tak przerażającego, czego nawet nie potrafiła opisać słowami. Bardziej zagłębiając się w las, zamek zaczynał znikać wśród drzew.

- Halo, jest tam kto? - krzyknęła choć wiedziała, że nie powinna. Mogła zwabić do siebie jakieś niebezpieczne i dzikie zwierzęta, których w tym lesie było całkiem sporo. Na samą myśl  poczuła ogarniający ją strach przechodzący wzdłuż kręgosłupa. 
- Pomocy! - usłyszała krzyk dziecka.
- Jesteś ranny?
- Moja noga, ona utknęła...
- Znasz zaklęcie Lumos, prawda?
- Nie – w Hermionie się zagotowało, jak można nie znać tego zaklęcia? Są to podstawy, który każdy uczeń powinien opanować.
- Weź różdżkę do ręki i powiedz Lumos.

    Rozejrzała się i po chwili gdzieś po prawej stronie ujrzała małe światełko. Zacisnęła palce na rożce i szła w stronę światła, mrucząc pod nosem o swojej głupocie. Co jakiś czas słyszała trzask łamanych gałęzi, a serce uciekało jej do gardła. Doszła na małą polankę gdzie na powalonym drzewie siedziała mała postać. Hermiona zacisnęła mocniej palce na różdżce i powoli zbliżyła się.

    - Nie bój się – powiedziała. Po chwili ujrzała twarz chłopca, która lśniła mu od łez. Dziewczyna poświeciła mu na szyję i ujrzała krawat w barwach Hufflepuff'u. Wyrwała chłopcu różdżkę i podwinęła rękaw, by sprawdzić, czy nie ma Mrocznego Znaku. Eliksir Wielosokowy mógłby tu zadziałać, a nie wiedziała, czy znak by się utrzymał, pomimo działającego eliksiru. - Co tu robisz?
    - Bo ja chciałem zobaczyć...
    - Co zobaczyć?
    - Jednorożce.
  - Słucham? Czyś ty zgłupiał? Złamałeś szkolny regulamin! Wejście tu jest kategorycznie zabronione! Nie zdajesz sobie sprawy jak, jest tu niebezpiecznie?

    Jej reakcja była widocznie za ostra. Chłopiec zaczął płakać i trząść się z zimna. Dziewczyna nawet się nie zastanawiając, oddała mu sweter, pozostając w koszulce z krótkim rękawkiem. Pomogła założyć mu sweter, gdyż nie mógł nic zrobić przez trzęsące się ręce. Zajęła się jego unieruchomioną nogą, która była splątana w gałęziach, doskonale ją blokując. Nie myśląc długo, wycelowała różdżką wcześniej zasłaniając oczy chłopcu ręką, a gałęzie odleciały we wszystkie strony. Jego noga znów była wolna. Wstał i pomimo łez się uśmiechnął, dziękując.

    - Teraz musimy się stąd wydostać – rozejrzała się wokoło, ale wszystkie drzewa wyglądały podobnie, a ona nie miała bladego pojęcia skąd przyszła. Nie miała ochoty spędzić nocy w Zakazanym Lesie. Okręciła się w kółko i spojrzała na wielki dąb. - Idziemy tędy. Trzymaj się blisko mnie i patrz pod nogi. Różdżka przed sobą – zakomenderowała cicho.

***

    Od godziny chodzili jedną ścieżką, sądząc, że są bliżej wyjścia, lecz oni bardziej zagłębiali się w środek lasu. Hermiona co chwilę zerkała do tyłu, sprawdzając, czy chłopiec kroczy tuż za nią. Ręce jej drżały z zimna, policzki były blade, a oddech stawał się nierówny. Doszli w miejsce, gdzie drzew było coraz więcej. Postanowiła zrobić krótką przerwę, bo chłopiec sapał, łapiąc się boleśnie za brzuch. Dałaby sobie rękę uciąć, że słyszała przerażający krzyk. Spojrzała na chłopca, który wyglądał normalnie, jakby niczego nie słyszał.

    - Tu usiądź – wskazała miejsce pod drzewem i wtedy ją zamurowało. Dlaczego o tym wcześniej nie pomyślała? Spojrzała w niebo, wyciągnęła różdżkę, z której po chwili wyleciały czerwone iskry, wzbijając się do gwiazd.
    - To taki ratunek?
    - Można tak powiedzieć – usiadła przy chłopcu, kiedy iskry już zniknęły. - Jestem Hermiona. Hermiona Granger.
    - Kevin Stoner.
    - Wiesz, jak stąd wyjdziemy to załatwię ci taki szlaban, że będziesz go wspominać przez resztę życia - spojrzała na niego surowo i wnet ponownie usłyszała przerażający krzyk.
    - Hermiono co się dzieje?
  - Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie... - spojrzała na niego ze strachem w oczach. - Nie zadajesz pytań. Zamykasz oczy i zakrywasz uszy. Nie waż się nawet wydać żadnego dźwięku.

    Wskazała ręką, by usiadł tuż za nią. Sprawdziła, czy zastosował się do jej wskazówek, a po chwili sama usiadła przed nim tak, że zakryła go własnym ciałem. Mruknęła a światło, z różdżki zgasło. Czuła jak Kevin cały drży i wtedy to usłyszała... przenikliwy dźwięk, który doprowadzał do szału. Przycisnęła ręce do głowy, a usta zacisnęła w wąską linię. Oczy miała szeroko otwarte. Czuła jak krew w niej buzuje. Odwróciła się przodem do Kevina i mocno go przytuliła do siebie, zakrywając całym ciałem. Kolejny raz usłyszała ten przeraźliwy krzyk.

   Poczuła na swojej skórze ciepły oddech chłopca. Pogłaskała go po głowie i wtem się odwróciła. Dziesięć metrów od niej ujrzała Szyszymorę. Postać ta stała przy drzewie, miała zielone włosy i odstraszającą, zieloną, trupią twarz. Skąpana była w bladozieloną, długą suknię z kapturem zasłaniającym dużą część twarzy. Hermiona poczuła, jakby ktoś wsypał jej do brzucha woreczek z lodem. Wiedział, że istota zwiastuje tylko śmierć.





    Zamknęła oczy i ujrzała twarz Snapea. Chciała tak bardzo przygarnąć do siebie, jak najwięcej pozytywnych wspomnieć, usilnie nie myśląc nad tym, co się właśnie dzieje. Powoli otworzyła oczy i stała oko w oko ze śmiercią. Szyszymora była kilka centymetrów od jej twarzy. Hermiona czuła przeraźliwy strach, a po jej policzkach leciały łzy. Chwyciła rękę chłopc, którą mocno złapała. Nagle usłyszała potężny ryk wielkiego kota. W jednej chwili poczuła okropny ból w lewym ramieniu. Czuła jak ktoś rozdziera jej skórę na miliony kawałków, a ranę zasypał solą. Podniosła wzrok a Szyszymora jakby się rozpłynęła pozostawiając zieloną mgiełkę. Przed nią stał wielki kot – Kuguchar – z podniesioną łapą. Hermiona czytała dużo o tych stworzeniach, które są bardzo inteligentne. Kot miał olbrzymie uszy i ogon zakończony pędzelkiem, podobnie jak u lwa, a futro cętkowane.

    - Proszę -pomóż nam – powiedziała łamiącym się głosem.
    
  Kuguchar rozumiał doskonale, pochylił nisko tułów i zamruczał cicho. Wrócił do wcześniejszej pozycji i zrobił krok w tył. Wtedy wydał mocny ryk i przy nim pojawiła się Szyszymora. Znów krzyknęła przeraźliwe, a Kuchugar machnął łapą w miejscu, gdzie powinna mieć twarz. Hermiona zacisnęła palce na ranie i cicho syknęła z bólu. W jednej chwili kot przeleciał między drzewami i ona z Kevinem została sama z Szyszymorą. Postać ta jakąś magiczną siłą wzniosła Hermionę w powietrze. Uderzyła cały ciałem w sąsiednie drzewo i osunęła się po nim na ziemię, gdzie padła, zgiętą wpół, jęcząc i szlochając. Szyszymora zwróciła swe szkarłatne oczy na Kevina i wyciągnęła zimnym, bezlitosnym krzykiem. Gryfonka ostatkiem sił wyczarowała Patronusa, przeklinając się, że wcześniej o nim nie pomyślała. Z trudem doczołgała się do chłopca i znów zakryła go swoim ciałem. Szyszymora zbliżyła się do niej, wyjąc przeraźliwie, a Hermiona poczuła, jakby uciekało z niej życie, jakby przed nią był Dementor, a nie Szysyzmora. Tylko to było coś bardziej niebezpiecznego niż dementor, który wysysa duszę, Hermiona poczuła, jakby właśnie to był czas, kiedy umiera. 

    Przez Zakazany Las rozległ się  znów potężny ryk i Kuguchar stanął przed nią, a śmierć zniknęła i się już nie pojawiła. Hermiona macała wśród zgniłych liści swojej różdżki, którą musiała chwilę wcześniej wypuścić z dłoni. Kuchugar zniknął i pojawił się przed nią, w zębach trzymając jej magiczny kij. 

    - Dziękuję ci uratowałeś nam życie - wielki kot schylił się bardzo nisko, prawie się kładąc. Wskazał wilkiem pyskiem na chłopca tuż za nią. Hermiona resztkami sił podniosła się, mocno uciskając krwawiące ramię. Szturchnęła Kevina, który wciąż był za nią, a jego oczy były pełne łez. - Kevinie... musisz na niego usiąść. To przyjaciel nic ci nie zrobi – wypowiedziała ostatkiem tchu. Chłopiec niepewnie wstał i podszedł do wielkiego kota, na którym po chwili usiadł, mocno wtulając się w jego futro. Dziewczyna kucnęła przy pysku zwierzęcia i spojrzała z wielką wdzięcznością w wielkie złote oczy, które zalśniły, pocałowała go w nos, wkrótce po tym osunęła się na zimną ziemię, tracąc siły. 

Jeśli to jest umieranie. Pomyślała Hermiona. To wcale nie jest tak strasznie. Nawet ból był już coraz słabszy...


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 

Witajcie kochane ♥
Rozdział starałam się napisać jak najszybciej przed środą... Będzie to dla mnie trudny dzień. Chyba się wszystko we mnie kumuluje, wszystkie emocje i rozdział nie wyszedł jak chciałam za co bardzo Was przepraszam.
Moja kochana Beta ;* ma urlop, rozdział jest w stanie "surowym" więc śmiało natkniecie się na błędy, za które przepraszam bardzo.
Mam cichą nadzieję, że mimo wszystko to co naskrobałam spodoba się Wam.

środa, 24 lipca 2013

Rozdział 31

  

Hermiona wpatrywała się zamglonym wzrokiem w rozpalony kominek w Pokoju Wspólnym. Palce co rusz wędrowały do rozgrzanych warg, aby upewnić się, czy to, co stało się kwadrans wcześniej, było prawdziwe. Nierealna rzeczywistość powodowała co rusz mocniejsze skurcze żołądka, gdy tylko wracała myślami do mężczyzny o czarnym spojrzeniu. 


Nie kontrolując własnego ciała, wciągnęła mocniej niż zazwyczaj powietrze do płuc. Adrenalina powoli opadała, a do Hermiony zaczęły dobijać się skrywane emocje. Radość, ekscytacja, zadowolenie, rozkosz. Jeszcze do umysłu nie dobrnęły negatywne odczucia, ani wyrzuty sumienia, będąc kompletnie pochłoniętą samymi atutami dzisiejszego wieczoru. Wracając myślami do momentu, gdy uchwyciła jego spojrzenie, przez całe ciało przeszedł dreszcz. Był to całkiem przyjemny dreszcz, gdy zrozumiała, że nie patrzył na nią tak  grzecznie, jak patrzy się na ciocię na imieninach. Ten tajemniczy, lekko wygłodniały wzrok niezwykle się jej spodobał.


– Zrobiłam to… – wyszeptała do samej siebie.


Zastanawiała się, czy i on też o niej myślał. Gdyby mogła to powtórzyć, zrobiłaby to bez zawahania, ale czy profesor Snape również podszedłby do tego, kierując się głosem serca? Zastanawiała się nad tym, tworząc różne scenariusze w swoim umyśle, gdy nieoczekiwanie podskoczyła na fotelu, zdając sobie sprawę, że ktoś właśnie schodził po spiralnych schodach. Dostrzegła małe światełko wydostające się z różdżki, gdy za jej końcem ukazała się…


– Ginny?

– Hermiona? – usłyszała również zdziwiony głos. – A co ty tutaj robisz? – opuściła różdżkę, siadając na kanapie obok.

– Ja właśnie… – spojrzała na wejście do Pokoju Wspólnego, a potem na rozgrzany kominek. – Co ty tutaj robisz? – zapytała, przybierając ton prefekta.

– Wybieram się do kuchni.

– Do kuchni? O tej porze? – spojrzała zdumiona na Ginny.

– Głodna jestem – westchnęła. – Chciałam ukraść trochę babeczek.

– Oh… – wyrwało się Hermionie. – Nie powinnaś opuszczać wieży.

– Daj spokój – machnęła dłonią. – Nikt by mnie nie złapał.

– Jesteś tego pewna? 

– Jak najbardziej – wyciągnęła ramiona ku górze, rozciągając kręgosłup. – Wczoraj nikt mnie nie widział.

– Byłaś tam wczoraj?

– No i przedwczoraj…

– Ginny to jest naprawdę nierozsądne. Nie możesz opuszczać wieży po ciszy nocnej.

– A co ty tutaj robisz? I dlaczego nie jesteś w piżamie?


Tym razem Ginny odbiła piłeczkę, przybierając poważny ton. Hermiona nie spodziewała się takiego zwrotu akcji. Nieco się zgarbiła, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok. Czuła na sobie palące spojrzenie Ginny. W końcu  nie wytrzymała tego napięcia i uniosła wyżej głowę.


– Bo ja…

– No? – ponagliła ją.

– Obiecaj, że nie powiesz nikomu.

– Jasne.

– Ginny to naprawdę ważne. Nikt nie może się dowiedzieć.

– Dowiedzieć o czym?

– O tym, że całowałam się z profesorem Snape’em.


Ginny patrzyła na nią z otwartą buzią. Hermiona była pewna, że pomiędzy trzaskiem w kominku mogła usłyszeć przyśpieszone bicie serca przyjaciółki. Ginny  w końcu zamknęła usta, pewnie zdając sobie sprawę, że wygląda dziwacznie. Prędko zerwała się z kanapy i usiadła na obiciu fotela Hermiony.


– Jak było? – zbliżyła swoją twarz niezwykle blisko, a w jej oczach skakały wesołe ogniki. Cóż takiej reakcji się nie spodziewała.

– Och… – zarumieniła się, spuszczając lekko wzrok. – Było cudownie.

– Ale czad! – zapiszczała, klaszcząc w dłonie.

– Ciszej, bo jeszcze ktoś nas nakryje – skarciła ją, lecz na jej ustach wciąż błądził delikatny uśmiech.

– Wybacz… – mruknęła. – Opowiedz mi wszystko! Jak całuje? Jak było?

– Nie sądzę, abyś chciała wiedzieć, jak prof… jak no wiesz… on całuje – prędko się poprawiła,  gdyby nieoczekiwanie ktoś zapragnął podsłuchać ich rozmowy.

– Dajesz – chwyciła ją za dłonie, uważnie się jej przyglądając. – Och Hermiono… ty się rumienisz.


Założyła kosmyk włosów za ucho, patrząc na Ginny. Miała rację. Jej policzki płonęły kolorem mocno dojrzałych wiśni. Chrząknęła, oczyszczając gardło. Pociągnęła Ginny bliżej za rękaw piżamy i zaczęła opowiadać przyciszonym głosem przebieg wieczoru.


– Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała pełna podziwu, gdy Hermiona skończyła historię, opierając się w fotelu.


Siedziały przez chwilę w ciszy, zatapiając się we własnych myślach. Rudowłosa wpatrywała się w kominek, a Hermiona mętnym wzrokiem spoglądała na swoje kolana raz po raz, odtwarzając w umyśle pocałunek. Zadrżała na samą myśl tego, jak czule i delikatnie jej dotknął, z jaką intensywnością się w nią wpatrywał, a co najważniejsze, jak bardzo nie chciał wypuszczać jej z gabinetu. I być może nigdy by się do tego nie przyznał, tak Hermiona dostrzegła tą ukrytą wiadomość w ciemnym spojrzeniu mężczyzny.


– Myślisz, że zwariowałam?

– Dlaczego tak uważasz?

– No wiesz, za to co wydarzyło się między nami. Przecież złamaliśmy tyle zasad… – powiedziała przerażona, gdy powoli zaczął dobijać się do niej głos rozsądku.

– W końcu czujesz coś do niego.

– Jeśli ktoś się dowie, co zaszło? A co jeśli ktoś już wie? – spojrzała na nią przerażona.

– Niby kto?

– Może sam profesor Dumbledore?

– Weź – machnęła na nią dłonią. – Myślisz, że dyrektor nie ma lepszych rzeczy na głowie, niż śledzenie swoich pracowników?

– Ja… nie wiem – westchnęła przerażona. – Boję się.

– Masz moje słowo, że nikomu nie powiem – dotknęła ramienia Hermiony. – Może i zaszaleliście dość poważnie, ale wiesz, to był tylko pocałunek. A ty już jesteś pełnoletnią czarownicą.

– A co jeśli nie ma to znaczenia, że jestem już pełnoletnia? A co jeśli…

– Będzie dobrze – wstała, ciągnąc ją za sobą.

– Co ty wyprawiasz Ginny? – zapytała zdumiona, uświadamiając sobie, że nie zmierzają ku schodom do sypialni dziewcząt.

– Idziemy do kuchni – odpowiedziała Ginny. – Wciąż nie zjadłam babeczek. 


***


Było po czwartej nad ranem, gdy rozwścieczony profesor Snape buszował po swoim składziku. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, widząc przed sobą obraz nędzy i rozpaczy. Uzmysłowił sobie, że ingrediencje, z których miał uwarzyć przez wolny weekend eliksiry potrzebne dla Zakonu Feniksa, samoistnie wyparowały. Miałeś zapisywać, co zużywasz idioto, skarcił samego siebie, wędrując smukłymi palcami po pustych fiolkach. Zamaszystym krokiem wyszedł ze składzika. Zbliżył się do półki ze słojami, za którą znajdowała się sekretna wnęka. Wysunął jeden ze słoi, który był kluczem całego mechanizmu. Z lekkim skrzypnięciem półka drgnęła, sunąc po podłodze. Snape chwycił za uchyloną, wolną przestrzeń i otworzył na oścież sekretną wnękę. Jego oczom ukazało się kilkanaście półek uginającymi się od nadmiaru schludnie opisanych fiolek. Zerknął na ostatnią półkę, na której stało Veritaserum. Szybkim spojrzeniem zanotował w umyśle, jakich jeszcze eliksirów mu brakuje. Mając w głowie pełną listę wywarów wraz z ingerencjami, ponownie wrócił do swoich kwater. Zrzucił z ramion ciemny sweter. Czym prędzej założył  czarne szaty, zabierając w biegu płaszcz i torbę podróżną, która kryła w sobie namiot, probówki, słoje, księgi i jeszcze wiele innych rzeczy, które przydadzą się mu podczas wyprawy.


Zanim opuścił komnaty, napisał kilka słów na skrawku pergaminu. Złożył go w pół i włożył dłoń w pusty kominek. Magiczna siła zassała pergamin w górę, samoistnie wiedząc, do kogo powinna dostarczyć wiadomość. Oczami wyobraźni widział jak notka ląduje na biurku Albusa Dumbledore’a. Chcąc nie chcąc musiał poinformować dyrektora o swoim pilnym wyjeździe. Chwycił torbę i opuścił swoje komnaty, na koniec zabezpieczając je serią zaklęć ochronnych. Miał możliwość wyruszyć po śniadaniu z brzuchem zapełnionym śniadaniem. Jednak Snape głęboko siebie czuł, że wcale nie mógł pozwolić sobie, aby wyruszyć o tak późnej porze. Nie mógł pozwolić, aby jego wzrok w tłumie głodnych uczniów uchwycił pannę Granger. Zagryzł od wewnętrznej strony policzek, widząc oczyma wyobraźni to, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru w jego gabinecie. Nie zdał sobie sprawy, że jego szybki krok zamienił się niemal w bieg, gdy opuszczał salę wejściową. Brnął w ciemności przez błonia, bezustannie widząc oczami wyobraźni zalotny uśmiech panny Granger.


Dopadł do najbliższego drzewa na skraju Zakazanego Lasu. Oparł się o nie, oddychając ciężko i gwałtownie. Cholera, Snape! Uderzył kilkakrotnie otwartą dłonią w korę. W końcu zasyczał z bólu, wypuszczając na ziemię torbę podróżną.


– Co ja najlepszego zrobiłem… – złapał się nasady nosa, biorąc długie i spokojne wdechy. 


Po tym jak Granger wyszła, nie mógł znaleźć sobie miejsca. Nie mógł spać, nie był w stanie czytać ksiąg, ani spokojnie wpatrywać się w kominek, nie czując na ramionach tego cholernego przeszywającego dreszczu. Niemal czuł na swoich wargach jej ciepły oddech, a nozdrza w dalszym ciągu wyczuwały zapach truskawkowego szamponu. Po kilku godzinach krążenia po salonie i wypiciu paru kaw zdecydował, że musi coś ze sobą zrobić, a wyruszenie na wyprawę z dala od palącego wzroku Granger było najlepszym pomysłem, jaki przyszedł mu do głowy. 


Podniósł z ziemi torbę starając się nie szukać  spojrzeniem na ciemnym niebie wieży Gryffindoru. Karcąc się w myślach, ruszył ponownie przez błonia, zbliżając się ku polu teleportacyjnemu. Wziął spokojny wdech. Czując szarpnięcie w okolicy pępka, znienacka zamek zaczął się rozmazywać na tle ciemnego nieba. Zanim zniknął w otchłani ciemności, oblał go gorący dreszcz, przypominając sobie, jak jego wargi odnalazły kuszące usta panny Granger. 


***


Będąc ubraną w swój najlepszy sweterek, który nie krzyczał: hej, mów mi mol książkowy, materiałową spódniczkę przed kolano, Hermiona wkroczyła do Wielkiej Sali, mając wysoko uniesioną głowę. Była jedną z pierwszych osób, które pojawiły się na śniadaniu. Spędziła blisko pół godziny, stojąc przed otwartą szafą i zastanawiając się, co powinna na siebie założyć. Wcale nie martwiła się ciekawskim spojrzeniem Lavender Brown, które posyłała jej z uchylonych kotar łóżka.


Po długich przemyśleniach chwyciła za bordowy sweter, który jako jedyny nie był jeszcze rozciągniętym namiętnym noszeniem. Chwyciła również za brązową spódniczkę, której zwykle nie nosiła, chodząc w wolnym czasie w wygodnych spodniach. Włosy nie pragnęły z nią współpracować, jak dzień wcześniej, więc Hermiona związała je w wysokiego kucyka. 


Zasiadając do stołu, wygładziła spódniczkę. Spostrzegła, że stół nauczycielski pozostał pusty. Przełknęła niespokojnie gulę w gardle. Nie denerwuj się, pomyślała. Pocieszyła samą siebie, że był to dopiero początek śniadania, a profesor Snape mógł się na nim pojawić, kiedy tylko miał na to ochotę. Czując piasek pod oczami, chwyciła za dzbanek z kawą. Gdy tylko wróciła z Ginny z kuchni, od razu wskoczyła do łóżka, chociaż noc nie okazała się spokojna. Co rusz kręciła się, a gdy tylko udało się jej zasnąć, budziła się nagle, łapiąc głęboki oddech. Cóż, bynajmniej nie poszła spać z pustym żołądkiem. Była pod niemałym wrażeniem widząc Ginny, która jak nikt inny znała skrytki skrzatów z najróżniejszymi słodyczami, wliczając w nie ukochane babeczki rudowłosej. 


Odwróciła się, słysząc znajome głosy. Pomachała ku zbliżającemu się Ronowi, Harry'emu i Ginny. Nie spostrzegła, kiedy Wielka Sala zaczęła się wypełniać głodnymi uczniami. 


– Prędko dziś jesteś – powiedział na powitanie Harry.

– Ah nie mogłam wysiedzieć w dormitorium – powiedziała radosnym głosem.

– Aż tak ci śpieszno na śniadanie? – zapytała poważnym głosem Ginny, chociaż w jej głosie Hermiona odnotowała nutkę rozbawienia.

– Bardzo śpieszno Ginny.

– Już zjadłaś? – zapytał Ron, chwytając za tosty.

– Ja… – spojrzała na pusty talerz i wypitą do połowy kawę. – Czekałam na was.

– To miłe – Harry poprawił okulary na nosie. – Ron, podasz mi dzbanek z herbatą?


Hermiona chwyciła za gofry, polała je sosem czekoladowym, bitą śmietaną a z wierzchu posypała jeżynami. Ginny uniosła brwi, widząc górę jedzenia przyjaciółki, która zwykle lubowała się w owsiankach i tostach. Granger wzruszyła jedynie ramionami, biorąc porządny kęs. Jej wzrok mimowolnie zahaczył o stół nauczycielski. Poczuła kolejny zawód. Nie było go. Odwróciła wzrok nie chcąc spoglądać na Ginny. Nie musiała podnosić głowy, aby zauważyć, że przyjaciółka wpatrywała się w nią z zatroskaną miną. Hermiona zdusiła w sobie smutek, tłumacząc, że był to w dalszym ciągu początek śniadania, że profesor Snape wcale nie postanowił jej… unikać.


– O nie… – wymsknęło się jej, gdy zdała sobie sprawę z własnych myśli.

– Co się stało? – zapytał Ron.

– Ja… – zerknęła na niego zakłopotana. – Zapomniałam pościelić łóżka.


Harry wraz z Ronem wybuchnęli śmiechem. Kąciki ust Ginny również powędrowały w górę. Hermiona spojrzała na nich lekko oburzona, a jednocześnie lekko zakłopotana. Cóż, nie musieli wiedzieć, że były gorsze rozterki niż nieposłane łóżko ich przyjaciółki.


***


Sobotnie przedpołudnie Hermiona spędziła w bibliotece, odrabiając prace domowe i powtarzając ostatnie materiały. Dziwiła się samej sobie, że nie miała najmniejszej ochoty zapoznać się z kolejnymi rozdziałami, które mieli przerabiać na najbliższych zajęciach. Zwykle Hermiona potrafiła przejrzeć niemal całe księgi, gratulując sobie zaradności i pracowitości. Teraz trzymając w dłoniach podręcznik z transmutacji z trudem, wczytywała się w najnowszy rozdział. Z reguły Hermiona zjawiała się na zajęciach, mając w umyśle odnotowane strony podręcznika, więc wykłady profesorów były dla niej czystą powtórką i utrwaleniem wiadomości, które sama już przyswoiła.


Niestety transmutacja okazała się dla niej wyzwaniem. Wpatrywała się w strony podręcznika, nie potrafiąc za nic w świecie się skupić. Bez najmniejszego problemu odrobiła prace domowe, ale gdy doszło do zapoznania się z dodatkowym materiałem, czuła, że wszelka motywacja ją odpuściła. Sfrustrowana zamknęła podręcznik, ze złością odpychając go od siebie. Założyła ręce pod biustem, rozglądając się po bibliotece. Nie było tam żadnego ucznia. Tylko ona i pani Pince, która nie wyglądała, jakby ten sobotni poranek chciała spędzić w szkolnej bibliotece. Co rusz posyłała ku pannie Granger pytające spojrzenia, jakby chciała zapytać: Długo jeszcze? Chce iść na spacer. Gdy po raz czwarty Hermiona poczuła na sobie palące spojrzenie czarownicy, zrozumiała niemą aluzję. Odłożyła wszystkie książki na półki, chwyciła podręczniki i opuściła bibliotekę, widząc na koniec niemały uśmiech zwycięstwa pani Pince. A co się dziwisz? Ludzie mają życie towarzyskie, pomyślała.


Krocząc szkolnymi korytarzami, zorientowała się, że nie spotkała uczniów, a tym bardziej żadnego z profesorów. Wspinając się do wieży Gryffindoru, przez małe okienko dostrzegła, że niemal cała szkoła wylegiwała się na błoniach, korzystając ze słonecznej pogody. Już wiadomo, gdzie tak śpieszno było pani Pince, pomyślała zuchwale. 


Zostawiła podręczniki w dormitorium, zarzuciła na ramiona przejściowy płaszcz i razem z Krzywołapem zmierzali ku wyjściu. Mijając pusty Pokój Wspólny, chwyciła Krzywołapa w ramiona, przechodząc z nim w dziurze pod portretem. Po kilku minutach wyszli na zewnątrz, a Hermiona poczuła ostatnie ciepłe promienie słońca. Krzywołap zeskoczył z jej ramion i zaczął biec ku jeziorze, wyznaczając miejsce ich wypoczynku. 


Hermiona mijała uczniów beztrosko wylegujących się na kocach. W tłumie nie dostrzegła Harry’ego, Ginny ani Rona. Uznała, że na pewno kręcą się gdzieś obok, więc prędzej czy później wpadną na siebie. Dostrzegła w oddali Hagrida, który z troską klepał ogromne dynie rosnące w ogródku za chatką. Kolosalne dynie przypominały oponę potężnego samochodu ciężarowego. Krzywołap zamiauczał z oddali, domagając się, aby przyspieszyła kroku. Hermiona zmrużyła oczy, robiąc nieco większe i szybsze kroki. 


Jezioro było puste. Wszyscy uczniowie wylegiwali się na  błoniach w pełnym słońcu, gdy piasek nad jeziorem krył się w cieniu. Jednak to nie przeszkadzało Hermionie. Gdzieś głęboko czuła, że potrzebuje pobyć sama, z dala od radosnych okrzyków uczniów. Wyczarowała koc, a Krzywołap czym prędzej się na nim usadowił, machając wesoło ogonem. Zajęła miejsce, podpierając się na dłoniach. Zwróciła twarz ku ciemnej tafli wody, przymykając powieki.


Położywszy się na kocu, i spoglądając w niebo, całkowicie odpłynęła myślami. Oczy zaszły mgłą, gdy poczuła na swej skórze ciepły oddech. Niczym klisza starego filmu, widziała oczami wyobraźni, jak mężczyzna uniósł jej podbródek ku górze, jak z ciekawością zajrzał w jej oczy. Moment, w którym pochylił się, aby złączyć ich usta w niewinnym pocałunku, sprawił, że na policzkach Hermiony wpłynął soczysty rumieniec. 


Nieco poluzowała płaszcz, czując, że zaczyna robić się zbyt ciepło. Samo wspomnienie rozpalonych dłoni na jej talii, czy rozkosznych ust powodowało rozpalone kaskady dreszczy, sunących po całym ciele. Hermiona prędko otworzyła oczy spotykając się z zaciekawionym spojrzeniem Krzywołapa. Władczo siedział tuż obok niej, nie spuszczając z niej złotych oczu.


– Przestań – machnęła na niego dłonią.


Obróciła się od natarczywego spojrzenia kota i położyła się bokiem, ponownie odpływając myślami. Dryfowała na skraju jawy i rzeczywistości, zastanawiając się, gdzie podział się profesor Snape. Czyżby nie opuścił od zeszłego wieczoru swoich komnat? A być może minęła go nieświadomie gdzieś na korytarzu? Zagryzła wargę, zastanawiając się intensywnie. Całą siłą woli odpychała od siebie natarczywe szepty, które podpowiadały jej, że profesor Snape już się nie pojawi u jej boku, że będzie traktować, ją jakby była tylko powietrzem. Ze łzami w oczach, uchyliła powieki. Pokręciła głową, odrzucając od siebie niespokojne myśli.


***


Profesor Snape zrzucił z ramion płaszcz podróżny, odkładając go na fotel w salonie. Machnięciem różdżki otworzył torbę, która samoczynnie zaczęła się rozpakowywać. Słoje i probówki, lewitowały w powietrzu do pracowni, a nie noszone i czyste ubrania znalazły się w szafie. Pozostałe przedmioty, narzędzia i księgi fruwały tuż obok niego. Machnięciem dłoni otworzył barek. Chwycił za butelkę z Ognistą Whisky i nalał odrobinę złotego płynu do szklanki. Usiadł na kanapie, wyciągając nogi przed siebie. Zanurzył wargi w alkoholu, przymykając powieki.


Wrócił do Hogwartu w niedzielny wieczór. Zdziwił się samemu sobie, że odnalezienie wszelkich ingrediencji potrzebnych do sporządzenia mikstur zajęło mu jedynie kilka godzin. Mógł powrócić do zamku tuż przed południem, ale ociągał się, znajdując sobie co rusz nowe rzeczy do wykonania.


Tuż po odnalezieniu wszelkich ingrediencji, w sobotni wieczór wybrał się na długi spacer w blasku księżyca. Chodził i rozmyślał nad tym, co działo się przez ostatnie dwa miesiące. Zagryzł nerwowo wargę, nie mogąc wyprzeć obrazu Granger ze swojej głowy. I tak pomimo deszczu, który złapał go tuż po północy, Severus dalej brnął w wysokiej trawie, aby tylko nie powrócić do namiotu, w którym zapewne jego myśli  zaprzątałaby mu Granger. 


W niedzielny ranek wybrał się na kolejny spacer, wcześniej teleportując się bliżej mugoli. Chodził opustoszałymi uliczkami jakiegoś miasteczka, kompletnie nie przejmując się, że nie wyglądał jak mieszkańcy owej mieściny. Jego czarne szaty, długi płaszcz, który złowrogo powiewał na wietrze, mógłby świadczyć, że uciekł z jakiegoś teatru, zostawiając rozpoczętą sztukę i rozwścieczony tłum, który wydał na bilety pokaźną fortunę. 


Po południu gdy na uliczkach mieściny zaczęli pojawiać się ludzie, wstąpił do przydrożnej kafejki, zamawiając czarną kawę. Usiadł przy oknie z dala od wścibskich spojrzeń. Tak jak przypuszczał jego mroczna aura i niemodne ubranie, nie uszło uwadze mieszkańcom wsi, którzy bez ogródek wytykali go palcami. Długo tam nie zabawił, zostawiając na blacie monety. Opuścił kafejkę i ponownie kroczył ulicami miasteczka. Co jakiś czas zatrzymywał się, zaglądając przez szyby do pobliskich dyskontów, ale prócz sklepu z porcelaną, kwiaciarni, małej biblioteki nie było niczego, na czym mógłby zawiesić wzrok. Krocząc po kamiennej ścieżce, skrył twarz w kołnierzu płaszcza, czując na sobie wścibskie spojrzenia mugoli. 


Kościelny dzwon, zabił trzykrotnie. Snape podciągnął rękaw szaty, spoglądając na zegarek. Zdał sobie sprawę, że wybiła trzecia po południu. Na samą myśl, żołądek ścisnął się z głodu. Rozejrzał się szukając wzrokiem restauracji, bądź przydrożnej knajpki, która oferowała coś więcej niż kanapkę z szynką. Zbliżył się do zaniedbanej mapy miasteczka, stojącej tuż pod kościołem obok podmokłych i zniszczonych ogłoszeń parafialnych. Odszukał swoją pozycję oznaczoną czerwoną kropką i wędrował palcem, poszukując jakiegokolwiek miejsca, w którym mógłby odpocząć. Zatrzymał palec na niechlubnej nazwie Stara stodoła, która według legendy miała być najstarszą karczmą w całym miasteczku. Nie znajdując innego miejsca, które oferowało jakiekolwiek jedzenie, ruszył przed siebie, prosząc Merlina, aby otrzymał coś zjadliwego.


Niecałe pół godziny później siedział już w barze, sącząc regionalne piwo. Rozejrzał się na boki, obserwując markotne i posępne twarze mieszkańców. W karczmie nie było zbyt wielu osób, ale Ci, co już się tam znaleźli, siedzieli samotnie, podśpiewując pod nosem. Klimat okazał się dość znośny. Ściany, stara drewniana podłoga i zużyte stoły świadczyły, że to miejsce służyło mieszkańcom od wielu lat. Wyjrzał za okno, obserwując mugoli. Spostrzegł staruszkę o lasce, która spokojnie szła, a za nią podążał wierny, czteronogi towarzysz. Później wzrok zatrzymał na grupie chłopców, którzy biegli, przekrzykując siebie nawzajem. Snape miał przeczucie, jakby czas w tej mieścinie zatrzymał się dawno temu. Nic nie przypominało przydrożnych wsi leżących blisko Londynu, które były malownicze i zadbane. Miasteczko, w którym się znalazł, żyło własnym życiem, a mieszkańcom chyba to niezbyt doskwierało. Podniósł kufel i zastygł w bezruchu. Po drugiej stronie ulicy szła kobieta w czarnym płaszczu, dzierżąc w dłoni wiklinowy koszyk z jabłkami. Kasztanowe loki powiewały na wietrze, a Snape miał niemałą ochotę, aby kobieta odwróciła się na moment, chociaż na krótką chwilę. Wszechświat, jakby mu sprzyjał, albowiem kobieta zatrzymała się, odrzucając loki za siebie. Ich spojrzenia na moment się spotkały. Mieszkanka z zaciekawieniem spoglądała na nową twarz. Snape nie pozostał dłużny, nie potrafiąc odciągnąć wzroku od kasztanowych loków i małego nosa, który usilnie przypominał mu o Granger. Kobieta nieoczekiwanie obróciła się, machając ku jakiemuś mężczyźnie. Ucałował ją w dłoń, przejął od niej koszyk i ruszyli przed siebie, a Snape jeszcze przez moment wpatrywał się w kasztanowe loki, czując nieprzyjemny ścisk w żołądku. Odwrócił wzrok, odkładając kufel. 


Ktoś wszedł do knajpy, wpuszczając zimny powiew wiatru, który niósł za sobą uschnięte liście. Snape zatrzymał spojrzenie na kobiecie, która wyszła zza lady.  Zmierzała ku niemu, a on nie spuścił z niej wzroku, zastanawiając się, ile mogła mieć lat. Zmarszczki na jej twarzy świadczyć mogły, że już dawno miała młodość za sobą. Blond włosy, przepasane siwymi pasmami starała się zakryć, spinając włosy w wysokiego koka, wciskając pomiędzy pasma ozdobne, złote spinki.


– Średnio wysmażony – powiedziała owa kobieta, kładąc przed nim talerz.

– Dziękuję – skinął głową. Miała zachrypiały głos, co świadczyć mogło, że lubiła popalać papierosy. Jej błękitne tęczówki i łagodne rysy twarzy świadczyły, że w przeszłości była piękną i urodziwą kobietą, którą prawdopodobnie adorował nie jeden mieszkaniec miasteczka. Zerknął na jej dłoń. Nie nosiła pierścionka, ani nie miała śladu po nim.

– Nie jestem stąd – odpowiedział. 

– Z daleka?

– Z bardzo daleka.

– Coś jeszcze podać? – zapytała, widząc, że nie trafił się jej zbyt rozmowny klient. Snape pokręcił głową, chwytając za sztućce. Kobieta odwróciła się na pięcie, kierując się do baru. Zanim zniknęła za ladą, Snape usłyszał donośny głos jednego z mężczyzn:

– Marto polej jeszcze.


Marta skinęła głową i chwyciła z pułki pusty kufel. Snape żuł kawałek mięsa uznając, że mógł trafić gorzej. Posiłek nie był pierwszej klasy, ale to mu wystarczyło, aby stłumić głód żołądka do kolejnego dnia. Zdecydowanie nie miał w planach odwiedzenia Wielkiej Sali podczas kolacji, w której mógłby trafić na Granger. A może właśnie chcesz na nią wpaść?, szydził rozum. Snape znalazł w sobie ostatnią wolę walki i nie odpowiedział szyderczemu rozumowi, chociaż przed oczami ukazały mu się kasztanowe loki.


Kątem oka spostrzegł, jak Marta podała kufel mężczyźnie siedzącemu w kącie. Miał on brązową, zaniedbaną czuprynę. Długi nos i wąskie wargi, nie wyglądały symetrycznie z głęboko osadzonymi, piwnymi oczami. Wyglądał na kilka lat starszego od Marty. Mężczyzna przytrzymał dłoń kobiety, gdy ta postawiła kufel na stole. Przez chwile trwali w tej pozie, a Snape nie wiedział, czy powinien wstać i zareagować. Nie wyglądało, aby Marta czuła się komfortowo w jego towarzystwie. Już odłożył sztućce i miał odepchnąć się od stolika, gdy Marta powiedziała: Porozmawiamy w domu Teodorze.


Odsunął od siebie pusty talerz, ponownie zawieszając spojrzenie za oknem. Mgła zaczęła pokrywać uliczki, chowając za sobą korony drzew i pobliskie domy. Chwycił za kufel, przelewając ostatnie krople alkoholu do ust.


– Kobieta.


Snape odwrócił głowę. Kilka stolików dalej siedział sędziwy staruszek, a na ławce obok niego spoczywał dość elegancki, jak na jego ubiór czarny kapelusz. Snape zignorował zaczepkę, odwracając wzrok.


– Cóż taki młody mężczyzna może robić sam o takiej porze? I to jeszcze w podrzędnym barze – przemówił, kompletnie nie przejmując się tym, że Snape na niego nie spoglądał.


Podniósł wzrok w stronę baru. Marta spoglądała na staruszka z nietęgą miną, dość mocno polerując szkło. Pomyślał, że jeszcze chwila, a kobieta zmiażdży kufel w swoich dłoniach. 


– Nie wyglądasz na takiego, co lubuje się w mocnych trunkach. Nie jesteś typem, co przychodzi posiedzieć w barze.

– Nie zauważyłem kiedy przeszliśmy na ty – powiedział ostro Snape. Staruszek nieco zdziwił się oziębłym tonem przybysza, ale machnął na niego dłonią.

– Tutaj wszyscy mówią sobie na ty. Oprócz Marty oczywiście – śmiejąc się zuchwale, wytknął kobietę palcem.

– Widocznie jako jedyna, wie co to kultura.


Marta spojrzała na niego zdumiona i zawstydzona. Czym prędzej odwróciła głowę, drapiąc się po zaczerwienionym policzku. Snape spojrzał na sędziwego mężczyznę.


– Coś jeszcze? - zapytał, wstając od stołu. 

– Zapijasz smutki przez nią. Prawda?

– Przez kogo? – warknął Snape.

– Przez kobietę, która sprawiła, że siedzisz tutaj. – zsunął z nosa okulary, uważnie się w niego wpatrując. – Kochasz ją?


Snape nie odezwał się ani słowem, zapinając w pośpiechu płaszcz. Wyciągnął z kieszeni banknoty, nawet o kilka za dużo, chcąc sprawić przyjemność Marcie. I być może nie rozmawiali za długo, to kobieta zyskała w jego oczach sympatię, czego nie można powiedzieć o pozostałych mieszkańcach.


Kroczył przez bar, gdy usłyszał nieoczekiwanie słowa mężczyzny. Zatrzymał się, ale nie spojrzał na niego.


– Kochałem kiedyś Aldonę. Och przepiękna kobieta to była, przepiękna. Urodziwa, mądra i zaradna – Snape słuchał uważnie. – Pozwoliłem jej odejść. Wyjechała do miasta i poznała tam zamożnego mężczyznę, który nie bał się okazać swoich uczuć.


Snape poczuł pod palcami aksamitną i delikatną skórę dziewczyny. Niemal poczuł w nozdrzach zapach truskawkowego szamponu. Kącik ust zadrżał, gdy wyczuł na swoich ustach jej nierealistyczny pocałunek. Oblał go przeszywający dreszcz, zdając sobie sprawę, że wciąż znajdował się w barze, że wcale nie miał przed sobą dziewczyny. Nić żalu, przeszyła jego serce.


– Nigdy nie powiedziałem, że ją kocham. Głupiec ze mnie… – bąknął mężczyzna, chwytając za kufel.


Snape spojrzał na niego z ukosa. Czyżby i on też któregoś dnia, będzie w takim stanie jak sędziwy jegomość? Czy też będzie zapijać smutki w gospodzie pod Świńskim Łbem? A może będzie żałować kolejny raz w swoim życiu, że nie wyznał uczuć kobiecie, którą… Nie, nie, nie, skarcił się prędko w myślach.


– Do widzenia Marto – skinął głową na pożegnanie, mijając bar. Kobieta również pozdrowiła go, patrząc na niego dość łagodniej, niż kiedy pojawił się w knajpie.


Wyszedł na zalaną mgłą uliczkę. Ostatni raz odwrócił się w stronę Starej Stodoły. Ujrzał w jednym z okiem zaciekawioną twarz Teodora. A potem w jakiś dziwny i pokręcony dla Teodora sposób, nieznajomy mężczyzna rozpłynął się we mgle, nie robiąc ani jednego kroku w przód. Patrzył w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej stał nieznajomy i już miał zamiar powiedzieć Marcie, że zniknął tak po prostu, jakby się rozpłynął w magiczny sposób, ale zasiadł z powrotem do stolika. Marta i tak by mu nie uwierzyła. 


***


Snape pozwolił sobie wstąpić na późne śniadanie, wiedząc, że większość uczniów już dawno opuściła Wielką Salę. Z niemałą ulgą zasiadł do stołu nauczycielskiego. Granger już nie było. Został jedynie Longbottom samotnie dopijając herbatę. Po niedługim czasie chłopak zarzucił na ramię torbę i opuścił Wielką Salę witając się po drodze z panną Lovegood. Z dziwną satysfakcją upił łyk kawy. Sam nie wiedział, dlaczego tak bardzo się cieszył, nie spotykając na śniadaniu panny Granger. A może tłumisz swoje uczucia?, zakpił rozum. Snape postanowił ignorować natrętny głos, uznając, że dobrze jest tak, jak jest. Supeł w żołądku zacisnął się paskudnie, wiedząc, że za piętnaście minut odbędzie swoje pierwsze poniedziałkowe zajęcia z nikim innym jak z Granger. Odepchnął od siebie nietknięty talerz.


– I tak będziesz na nią wpadać, to nieuniknione – mruknął pod nosem, odchodząc od stołu nauczycielskiego.


Pośpiesznym krokiem przemierzał lochy. Uczniowie na jego widok w pośpiechu odskakiwali w bok, albo prędko chowali do toreb przepisywane zadania domowe. Zwęził oczy mijając grupę Puchonów z piątego roku. Na odchodnym, zanim uciekli korytarzem, krzyknął: 10 punktów od Hufflepuffu!


Niedaleko swojej klasy spostrzegł Dracona Malfoya w towarzystwie Blaise’a Zabiniego. Stali  nonszalancko oparci o ścianę, dyskutując nad czymś. Gdy tylko nawiązali kontakt wzrokowy z opiekunem, Snape gestem ręki nakazał im wejść do sali. I tak po chwili Ślizgoni wraz z Gryfonami weszli na poranne zajęcia z eliksirów, cicho rozmawiając między sobą.


Dostrzegł jak Parkinson z premedytacją, szturchnęła ramieniem Granger, trzymającą w ramionach podręczniki, które poleciały z dudnieniem na posadzkę. Parkinson, śmiejąc się podle odeszła, zostawiając Pottera, Weasleya i Granger samych.


– Poradzę sobie – powiedziała Granger z zaczerwienionymi ze złości policzkami.

– To zajmie chwilę – ukucnął Potter, chwytając za księgę.

– Harry idźcie już.

– Na pewno wszystko okay? – zapytał Weasley

– Tak – powiedziała nieco piskliwym głosem. – Po prostu nie cierpię tej Parkinson – dodała już spokojniej. – Idźcie. Zaraz dołączę.

– No  dobrze – stwierdził Potter i razem z Weasleyem weszli do sali.


Snape zwolnił krok powoli podchodząc do Granger. Poczuł, jak jego ciało przeszedł paraliż. Nozdrza uderzył zapach truskawkowego szamponu, który nieznacznie go otępił. Piekielna mieszanka, już nie raz zawładnęła jego myślami. Stał metr od niej, nie potrafiąc spuścić z niej wzroku. Jeśli wcześniej cieszył się, że nie spotkał jej w Wielkiej Sali, teraz mógł stwierdzić, że jej obecność mogłaby być niezwykle kojąca. Ich ostatni pocałunek odbił się echem w jego umyśle, podsuwając niestosowną myśl, że chętnie raz jeszcze porwałby w ramiona pannę Granger. Gdy tylko zastanawiał się nad tym, rozpamiętując ich poprzednie spotkanie, nieoczekiwanie odezwała się, przerywając niestosowną walkę w jego umyśle.


– Harry powiedziałam, że już idę.


Uniosła głowę, nie słysząc odpowiedzi. Wydała ciche Och, gdy zdała sobie sprawę, że to wcale nie Harry Potter stał nad nią, a sam profesor Snape. Podniosła się z kolan, jeszcze mocniej przyciskając do siebie podręczniki.


– Panna Granger.

– Profesor Snape.


Po wywiązaniu się z niezbędnych formalności stali w ciszy wpatrując się w siebie bez słowa. Hermiona poczuła, jakby czas stanął w miejscu. Spoglądała z niemałą uwagą w ciemne oczy mężczyzny, czując jak na policzki, wpływa ognisty rumieniec. Pozwoliła sobie zahaczyć spojrzeniem na kości jarzmowe, z których miała prostą drogę do kuszącego widoku. Nieco nieśmiało rzuciła okiem na usta mężczyzny, doskonale wiedząc, jak smakowały. Gdy tylko zdała sobie z tego sprawę, delikatnie chrząknęła pod nosem, drapiąc się po policzku, który przybrał odcień mocno dojrzałych wiśni. Byłby ślepcem, gdyby umknął mu ten widok.


Profesor Snape nie pozostał dłużny. Wpatrywał się w nią z niemałym pożądaniem, jakby usta panny Granger były tym, czego potrzebował tego poranka. Zajrzał z ciekawością w jej oczy. Wesołe iskierki, które spostrzegł w brązowych tęczówkach, nieznacznie go zaskoczyły. Czyżby myślała o tym samym?, zastanowił się. Nie, na pewno nie, dodał prędko.


Wiedział, że nie powinien, że nie wolno brnąć w to dalej. Lista konsekwencji hulała, niczym dzikie tango w jego umyśle. I chociaż nie mógł zaprzeczyć, że było cudownie, że żadna kobieta nie spojrzała na niego w taki sposób, jaki zrobiła to panna Granger, był świadom, że nie może. Mimo iż serce zaczęło szeptać coś, co niezwykle kąsało jego sumienie. Musiał wybrać jej dobro, odpychając w bok, czego sam pragnął. 


Przerwał kontakt wzrokowy, podchodząc do otwartych drzwi. Chwycił za klamkę i stojąc w progu, kątem oka widząc krzątających się uczniów w sali, a Granger która stała, jakby nie wiedziała, co właśnie zaszło, odezwał się wyższym tonem:


– Zajęcia odbywają się w sali, panno Granger.


Kilka osób spojrzało w jego stronę, uświadamiając sobie, że nieubłaganie zajęcia wkrótce się rozpoczną. Chwilę później do sali weszła Granger, ściskając w dłoniach stos podręczników. Bez słowa minęła stolik, gdzie siedziała panna Parkinson. Zajęła miejsce między Harrym i Ronem, którzy niemal przysypiali na ławkach. Lekkie uderzenie podręcznikami o blat sprawiło, że prędko poderwali głowy, prostując barki. Zajęła miejsce, starając się, aby jej oczy zbyt często nie wędrowały do przodu klasy, czując nieprzyjemny ścisk w żołądku.


– Dobrze zrobiłem, nie pokładając w was nadziei. Test, który napisaliście, jest poniżej jakiejkolwiek normy – salę przeszył ostry głos profesora Snape'a. – Zapomnijcie o karierach, które sobie wymarzyliście. Z takim podejściem i obojętnością, którą wykazaliście się podczas pisania testu, nie zaliczycie egzaminów końcowych. Nie dostaniecie wymarzonej posady. Nic z was nie będzie – dodał już ciszej, kartkując w dłoniach testy. 

– Ktokolwiek zdał, profesorze? – odezwał się Zabini. Snape rzucił na niego oschłe spojrzenie, wyciągając trzy prace. Pomachał arkuszami w górze.

– Trzy osoby. Tylko trzy osoby otrzymały pozytywną ocenę. – odłożył arkusze obok potężnego stosu z niezaliczonymi testami. – Wspomniałem na ostatnich zajęciach, że osoba, która dostanie Wybitny, będzie zwolniona z warzenia eliksiru na dzisiejszych zajęciach. Takich osób mamy dwie – po sali przeszedł szept. – Trzecia osoba, napisała na Powyżej Oczekiwań, co niestety nie zwalnia jej z pracy na lekcji. Jednakże jest to wyższa ocena od pozostałych osób w klasie.


Hermiona rozejrzała się po sali, zaciskając dłonie w piąstki. Tylko trzy osoby, tylko trzy osoby, powtarzała niczym mantrę, czując niemałe przerażenie zaistniałą sytuacją. Harry wraz z Ronem nie pokładali w sobie ani grama nadziei, oparłszy się nonszalancko, krzyżując dłonie na piersiach. 


– Pan Malfoy i panna Granger zostają zwolnieni z warzenia eliksirów. Gratulacje.


Hermiona spojrzała na Malfoya w tym samym czasie, kiedy i on zerknął na nią. Malfoy wyprostował się dumnie, a na jego ustach pojawił się zawadzki uśmiech. Poczuła dotyk na ramieniu. To Ron poruszał niemo wargami: wiedziałem, jesteś najlepsza. Uśmiechnęła się na ten gest. Z rosnącą ekscytacją w brzuchu, poczuła się tak, jakby unosiła się nad ziemią. Udało się!, zapiszczała w myślach, poprawiając się na krześle. 


Tym razem pozwoliła sobie zerknąć bezwstydnie na profesora Snape’a, lecz ten nie odwzajemnił gestu. Nawet wypominając jej imię, zerknął gdzieś nad ich ławką, unikając jej spojrzenia. Hermiona przełknęła gulę w gardle, mając świadomość, że to, co wydarzyło się chwilę wcześniej na korytarzu, było niemym zakończeniem tego, co trwało krótką chwilę między nimi. I chociaż nie powiedzieli słowa, to sposób, w jaki na siebie spoglądali, wyrażał więcej niż tysiąc słów. Była pewna tego, że profesor Snape zrobi wszystko, aby ich sytuacja wyglądała na jak najbardziej normalną i poprawną. Albo zacznie mnie unikać, albo będzie traktować mnie z oziębłością. Ani pierwsza opcja, ani druga niezbyt przypadła Hermionie do gustu. Zamrugała oczami, czując, jak oczy zaczynają ją piec. Spuściła głowę, czując nieprzyjemny ścisk w klatce piersiowej.


– Przy trzeciej osobie zatrzymam się nieco dłużej. Kilkukrotnie sprawdziłem test pod względem oszustw, czy użyciu niedozwolonej magii, aby zdać pozytywnie ten egzamin. Nie znalazłem niczego, a znając umiejętności tego ucznia, jestem niezwykle zaskoczony wynikiem. Panie Longbottom.

– Tak? – odezwał się zaskoczony Neville.

– Otrzymał pan Powyżej Oczekiwań – na te słowa stało się coś, czego sam profesor Snape nie przewidział. Nagle Gryfoni, jak jeden mąż zaczęli klaskać i wiwatować: Brawo Neville! Zdumiony profesor Snape prędko przerwał te wygłupy, podnosząc głos. – Cisza! Zachowujecie się jak banda klaunów – spojrzał na nich surowo. – Panie Longbottom – wskazał na niego palcem.

– Tak? – wydusił z siebie, patrząc niepewnie na profesora Snape’a. – Ile przygotowałeś się do testu?

– Przez ostatnie dwa tygodnie profesorze Snape – powiedział ledwo słyszalnie Neville.

– Dwa tygodnie – pisnął Ron. – A ja myślałem, że cały czas czyta podręcznik do zielarstwa – dodał przerażony, na co Harry pokiwał głową.

– Cisza, panie Weasley. –  profesor zmrużył oczy. – Ile czasu dziennie poświęciłeś na naukę, panie Longbottom?

– Nie pamiętam…

– Nie pamięta pan? – Snape uniósł brew ku górze. – Jak może pan nie pamiętać?

– Uczyłem się przed i po kolacji tak długo, póki… –  Neville przerwał na chwilę, drapiąc się po karku. –  Póki nie zasnąłem –  dodał, ciszej.

– Cenię pańską szczerość panie Longbottom – oparł się dłońmi o biurko, przybierając dość groźną pozę. Przeskanował wzrokiem całą klasę, spoglądając na nich paskudnie. O dziwo Złotą Trójcę objął spojrzeniem nieco wyrywkowo, nie zatrzymując na nich dłużej spojrzenia.  – Panna Parkinson   – powiedział nagle.

– Tak?  –  odezwała się Ślizgonka, przerywając bezsensowne skrobanie po pergaminie.

– Ile czasu poświęciła pani na naukę?

–  Och… – wyprostowała się nieco.  – Cały wolny weekend panie profesorze.

–  To trzeba było poświęcić dwa weekendy  –  powiedział lodowatym tonem. Hermiona zamrugała zdumiona. Profesor Snape nigdy nie odezwał się w taki sposób do swoich wychowanków. Harry z Ronem również to zauważyli, więc całą trójką obejrzeli się za siebie. –  Była to najgorsza praca. Tylu bzdur nie napisał Potter i Weasley razem wzięci.


Harry z Ronem na tę kulawą pochwałę spojrzeli po sobie, głupio się uśmiechając. Hermiona z niemą czułością poklepała ich po dłoni. Spojrzała na profesora Snape’a, a nieoczekiwanie ich spojrzenia się spotkały. Hermiona wpatrywała się w niego zaintrygowana gdy nagle zrozumiała, że profesor Snape musiał zauważać całe zamieszanie z Parkinson tuż przed zajęciami. Czy on mnie właśnie obronił? Na swój własny sposób?, pomyślała. Gdy tylko dłużej to analizowała w końcu spojrzała na Parkinson, a to na profesora czując jak coś ciepłego, rozlało się w okolicy jej serca.


– Gdyby ktoś chciał wgląd do swojej marnej pracy taką możliwość będzie mieć dopiero na koniec zajęć. Teraz waszym zadaniem jest sporządzenie eliksiru – machnął różdżką na tablicę, na której kreda samoczynnie wypisywała wszelkie potrzebne instrukcje. – Na uwarzenie macie tylko 90 minut. Otwórzcie podręczniki na rozdziale piątym. Panie Malfoy, panno Granger – zwrócił się do nich. – Zapraszam do składzika. Proszę uporządkować i wyczyścić wszystkie półki, uważając, aby niczego nie zniszczyć. Półka z narzędziami i kociołkami również wymaga uprzątnięcia.

– Przecież mieliśmy być zwolnieni z zajęć – powiedział oburzony Malfoy.

– To prawda – zgodził się profesor. – Nie oznacza to, że pozwolę wam bezczynnie gapić się w sufit. 


Malfoy zwlókł się z ławki, patrząc hardo w stronę swojego opiekuna. Profesor Snape odepchnął to spojrzenie, ani na moment się nim nie przejmując. Hermiona życzyła powodzenia Harry'emu i Ronowi, gdy nagle przed ich ławką wyrósł profesor Snape. Zastygła nie wiedząc, czy zmienił zdanie i czy ona również będzie sporządzać eliksir wraz z innymi uczniami. W sumie wszystko mi jedno, pomyślała.


– Panno Granger.

– Tak? – spojrzała na niego niepewnie. Nie potrafiła odczytać nic z ciemnego spojrzenia mężczyzny. Harry z Ronem również stali nieruchomo, bojąc się odejść po potrzebne materiały.

– Proszę zabrać ze sobą panna Longbottoma – wskazał na niego dłonią. Hermiona odwróciła się za siebie, spoglądając na zaskoczonego przyjaciela.

– Mnie? – wydusił przestraszony. – A gdzie?

– Do składzika – odpowiedział bez emocji profesor Snape. – Widząc poziom egzaminów, wypadł pan naprawdę… zdumiewająco. Nie chcę tracić czasu na przepytywanie pana, upewniając się, czy na pewno napisał pan ten egzamin samodzielnie.

– Widziałam Neville’a jak uczył się każdego wieczoru w Pokoju Wspólnym profesorze – zabrała głos Hermiona. – Neville naprawdę przygotował się do tego egzaminu. – wpatrywali się w siebie, a jakaś dziwna energia, oplotła ich swoimi ramionami. Hermiona czuła, jakby byli tylko sami, bez kręcących się pod nogami uczniów. Profesor Snape również spoglądał na nią w taki sposób, w jaki nie powinien w klasie pełnej uczniów. Ich więź przerwał głos Neville'a.

– Może mnie pan przepytać panie profesorze – Hermiona odwróciła się zdumiona. Skąd w Neville'u tyle odwagi?, pomyślała miło zaskoczona.

– Nie mam teraz na to czasu panie Longbottom. Proszę być pewnym, że będę pana bacznie obserwować. A teraz proszę wykorzystać tę chwilę jako motywację na przyszłość. No, chyba że uważa pan, że praca nad eliksirem byłaby lepszym wyborem.

– Pójdę z Hermioną – powiedział.

– W takim razie – wskazał na miejsce, gdzie stał Malfoy z założonymi rękoma. Hermiona uśmiechnęła się do Neville’a oddalając się z nim. – Potter, Weasley a wy, na co czekacie? – zapytał ostro. – Sowę z zaproszeniem wysłać? Do pracy.


Gdy uczniowie pozabierali potrzebne materiały, stanęli trójką w składziku, patrząc po sobie niepewnie. Malfoy wyglądał na niezadowolonego takim obrotem spraw. Nie dość, że nie mógł spokojnie siedzieć w ławce, to jeszcze został zmuszony do bezsensownego sprzątania składziku w wybornym towarzystwie. 


Hermiona chwyciła Neville'a za rękaw i zostawiła Malfoya samego z fiolkami. Odeszli do składziku pełnego kociołków i innych narzędzi niezbędnych do sporządzania eliksirów. W czasie gdy Neville rozglądał się, za co powinien wpierw się zabrać, Hermiona obróciła się za siebie. Cała klasa skupiła się na warzeniu mikstury. Profesor Snape siedział za biurkiem, wpatrując się w jakieś dokumenty. Hermiona nie rozumiała jego dzisiejszego zachowania. Wpierw dał popalić Parkinson, a potem wyróżnił Neville’a co było dla zwykle oziębłego profesora Snape’a nie podobne. A chwaląc Harry'ego i Rona na swój własny sposób, było zdecydowanie zaprzeczeniem mrocznej i groźnej osobowości, którą kreował przez ostatnie lata. Odwracając się w stronę mosiężnych kociołków, nie dostrzegła, że ciemne oczy profesora Snape’a uważnie się w nią wpatrują.




~*~


Czarownice i Czarodzieje! ⚡



Dzielę się kolejnym rozdziałem, z którego jestem niezwykle dumna.

Jest obszerny, dłuższy niż zwykle, ale mam nadzieję, że odrobinę Wam to nie przeszkadza.

Zawarłam wszelkie emocje, z którymi borykają się nasi bohaterowie.

Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba tak jak mi.

Dziękuję za wszystkie komentarze.


Do usłyszenia już niebawem! 🥰

Jazz ❤