poniedziałek, 29 lipca 2013
Rozdział 32
środa, 24 lipca 2013
Rozdział 31
Hermiona wpatrywała się zamglonym wzrokiem w rozpalony kominek w Pokoju Wspólnym. Palce co rusz wędrowały do rozgrzanych warg, aby upewnić się, czy to, co stało się kwadrans wcześniej, było prawdziwe. Nierealna rzeczywistość powodowała co rusz mocniejsze skurcze żołądka, gdy tylko wracała myślami do mężczyzny o czarnym spojrzeniu.
Nie kontrolując własnego ciała, wciągnęła mocniej niż zazwyczaj powietrze do płuc. Adrenalina powoli opadała, a do Hermiony zaczęły dobijać się skrywane emocje. Radość, ekscytacja, zadowolenie, rozkosz. Jeszcze do umysłu nie dobrnęły negatywne odczucia, ani wyrzuty sumienia, będąc kompletnie pochłoniętą samymi atutami dzisiejszego wieczoru. Wracając myślami do momentu, gdy uchwyciła jego spojrzenie, przez całe ciało przeszedł dreszcz. Był to całkiem przyjemny dreszcz, gdy zrozumiała, że nie patrzył na nią tak grzecznie, jak patrzy się na ciocię na imieninach. Ten tajemniczy, lekko wygłodniały wzrok niezwykle się jej spodobał.
– Zrobiłam to… – wyszeptała do samej siebie.
Zastanawiała się, czy i on też o niej myślał. Gdyby mogła to powtórzyć, zrobiłaby to bez zawahania, ale czy profesor Snape również podszedłby do tego, kierując się głosem serca? Zastanawiała się nad tym, tworząc różne scenariusze w swoim umyśle, gdy nieoczekiwanie podskoczyła na fotelu, zdając sobie sprawę, że ktoś właśnie schodził po spiralnych schodach. Dostrzegła małe światełko wydostające się z różdżki, gdy za jej końcem ukazała się…
– Ginny?
– Hermiona? – usłyszała również zdziwiony głos. – A co ty tutaj robisz? – opuściła różdżkę, siadając na kanapie obok.
– Ja właśnie… – spojrzała na wejście do Pokoju Wspólnego, a potem na rozgrzany kominek. – Co ty tutaj robisz? – zapytała, przybierając ton prefekta.
– Wybieram się do kuchni.
– Do kuchni? O tej porze? – spojrzała zdumiona na Ginny.
– Głodna jestem – westchnęła. – Chciałam ukraść trochę babeczek.
– Oh… – wyrwało się Hermionie. – Nie powinnaś opuszczać wieży.
– Daj spokój – machnęła dłonią. – Nikt by mnie nie złapał.
– Jesteś tego pewna?
– Jak najbardziej – wyciągnęła ramiona ku górze, rozciągając kręgosłup. – Wczoraj nikt mnie nie widział.
– Byłaś tam wczoraj?
– No i przedwczoraj…
– Ginny to jest naprawdę nierozsądne. Nie możesz opuszczać wieży po ciszy nocnej.
– A co ty tutaj robisz? I dlaczego nie jesteś w piżamie?
Tym razem Ginny odbiła piłeczkę, przybierając poważny ton. Hermiona nie spodziewała się takiego zwrotu akcji. Nieco się zgarbiła, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok. Czuła na sobie palące spojrzenie Ginny. W końcu nie wytrzymała tego napięcia i uniosła wyżej głowę.
– Bo ja…
– No? – ponagliła ją.
– Obiecaj, że nie powiesz nikomu.
– Jasne.
– Ginny to naprawdę ważne. Nikt nie może się dowiedzieć.
– Dowiedzieć o czym?
– O tym, że całowałam się z profesorem Snape’em.
Ginny patrzyła na nią z otwartą buzią. Hermiona była pewna, że pomiędzy trzaskiem w kominku mogła usłyszeć przyśpieszone bicie serca przyjaciółki. Ginny w końcu zamknęła usta, pewnie zdając sobie sprawę, że wygląda dziwacznie. Prędko zerwała się z kanapy i usiadła na obiciu fotela Hermiony.
– Jak było? – zbliżyła swoją twarz niezwykle blisko, a w jej oczach skakały wesołe ogniki. Cóż takiej reakcji się nie spodziewała.
– Och… – zarumieniła się, spuszczając lekko wzrok. – Było cudownie.
– Ale czad! – zapiszczała, klaszcząc w dłonie.
– Ciszej, bo jeszcze ktoś nas nakryje – skarciła ją, lecz na jej ustach wciąż błądził delikatny uśmiech.
– Wybacz… – mruknęła. – Opowiedz mi wszystko! Jak całuje? Jak było?
– Nie sądzę, abyś chciała wiedzieć, jak prof… jak no wiesz… on całuje – prędko się poprawiła, gdyby nieoczekiwanie ktoś zapragnął podsłuchać ich rozmowy.
– Dajesz – chwyciła ją za dłonie, uważnie się jej przyglądając. – Och Hermiono… ty się rumienisz.
Założyła kosmyk włosów za ucho, patrząc na Ginny. Miała rację. Jej policzki płonęły kolorem mocno dojrzałych wiśni. Chrząknęła, oczyszczając gardło. Pociągnęła Ginny bliżej za rękaw piżamy i zaczęła opowiadać przyciszonym głosem przebieg wieczoru.
– Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała pełna podziwu, gdy Hermiona skończyła historię, opierając się w fotelu.
Siedziały przez chwilę w ciszy, zatapiając się we własnych myślach. Rudowłosa wpatrywała się w kominek, a Hermiona mętnym wzrokiem spoglądała na swoje kolana raz po raz, odtwarzając w umyśle pocałunek. Zadrżała na samą myśl tego, jak czule i delikatnie jej dotknął, z jaką intensywnością się w nią wpatrywał, a co najważniejsze, jak bardzo nie chciał wypuszczać jej z gabinetu. I być może nigdy by się do tego nie przyznał, tak Hermiona dostrzegła tą ukrytą wiadomość w ciemnym spojrzeniu mężczyzny.
– Myślisz, że zwariowałam?
– Dlaczego tak uważasz?
– No wiesz, za to co wydarzyło się między nami. Przecież złamaliśmy tyle zasad… – powiedziała przerażona, gdy powoli zaczął dobijać się do niej głos rozsądku.
– W końcu czujesz coś do niego.
– Jeśli ktoś się dowie, co zaszło? A co jeśli ktoś już wie? – spojrzała na nią przerażona.
– Niby kto?
– Może sam profesor Dumbledore?
– Weź – machnęła na nią dłonią. – Myślisz, że dyrektor nie ma lepszych rzeczy na głowie, niż śledzenie swoich pracowników?
– Ja… nie wiem – westchnęła przerażona. – Boję się.
– Masz moje słowo, że nikomu nie powiem – dotknęła ramienia Hermiony. – Może i zaszaleliście dość poważnie, ale wiesz, to był tylko pocałunek. A ty już jesteś pełnoletnią czarownicą.
– A co jeśli nie ma to znaczenia, że jestem już pełnoletnia? A co jeśli…
– Będzie dobrze – wstała, ciągnąc ją za sobą.
– Co ty wyprawiasz Ginny? – zapytała zdumiona, uświadamiając sobie, że nie zmierzają ku schodom do sypialni dziewcząt.
– Idziemy do kuchni – odpowiedziała Ginny. – Wciąż nie zjadłam babeczek.
***
Było po czwartej nad ranem, gdy rozwścieczony profesor Snape buszował po swoim składziku. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, widząc przed sobą obraz nędzy i rozpaczy. Uzmysłowił sobie, że ingrediencje, z których miał uwarzyć przez wolny weekend eliksiry potrzebne dla Zakonu Feniksa, samoistnie wyparowały. Miałeś zapisywać, co zużywasz idioto, skarcił samego siebie, wędrując smukłymi palcami po pustych fiolkach. Zamaszystym krokiem wyszedł ze składzika. Zbliżył się do półki ze słojami, za którą znajdowała się sekretna wnęka. Wysunął jeden ze słoi, który był kluczem całego mechanizmu. Z lekkim skrzypnięciem półka drgnęła, sunąc po podłodze. Snape chwycił za uchyloną, wolną przestrzeń i otworzył na oścież sekretną wnękę. Jego oczom ukazało się kilkanaście półek uginającymi się od nadmiaru schludnie opisanych fiolek. Zerknął na ostatnią półkę, na której stało Veritaserum. Szybkim spojrzeniem zanotował w umyśle, jakich jeszcze eliksirów mu brakuje. Mając w głowie pełną listę wywarów wraz z ingerencjami, ponownie wrócił do swoich kwater. Zrzucił z ramion ciemny sweter. Czym prędzej założył czarne szaty, zabierając w biegu płaszcz i torbę podróżną, która kryła w sobie namiot, probówki, słoje, księgi i jeszcze wiele innych rzeczy, które przydadzą się mu podczas wyprawy.
Zanim opuścił komnaty, napisał kilka słów na skrawku pergaminu. Złożył go w pół i włożył dłoń w pusty kominek. Magiczna siła zassała pergamin w górę, samoistnie wiedząc, do kogo powinna dostarczyć wiadomość. Oczami wyobraźni widział jak notka ląduje na biurku Albusa Dumbledore’a. Chcąc nie chcąc musiał poinformować dyrektora o swoim pilnym wyjeździe. Chwycił torbę i opuścił swoje komnaty, na koniec zabezpieczając je serią zaklęć ochronnych. Miał możliwość wyruszyć po śniadaniu z brzuchem zapełnionym śniadaniem. Jednak Snape głęboko siebie czuł, że wcale nie mógł pozwolić sobie, aby wyruszyć o tak późnej porze. Nie mógł pozwolić, aby jego wzrok w tłumie głodnych uczniów uchwycił pannę Granger. Zagryzł od wewnętrznej strony policzek, widząc oczyma wyobraźni to, co wydarzyło się poprzedniego wieczoru w jego gabinecie. Nie zdał sobie sprawy, że jego szybki krok zamienił się niemal w bieg, gdy opuszczał salę wejściową. Brnął w ciemności przez błonia, bezustannie widząc oczami wyobraźni zalotny uśmiech panny Granger.
Dopadł do najbliższego drzewa na skraju Zakazanego Lasu. Oparł się o nie, oddychając ciężko i gwałtownie. Cholera, Snape! Uderzył kilkakrotnie otwartą dłonią w korę. W końcu zasyczał z bólu, wypuszczając na ziemię torbę podróżną.
– Co ja najlepszego zrobiłem… – złapał się nasady nosa, biorąc długie i spokojne wdechy.
Po tym jak Granger wyszła, nie mógł znaleźć sobie miejsca. Nie mógł spać, nie był w stanie czytać ksiąg, ani spokojnie wpatrywać się w kominek, nie czując na ramionach tego cholernego przeszywającego dreszczu. Niemal czuł na swoich wargach jej ciepły oddech, a nozdrza w dalszym ciągu wyczuwały zapach truskawkowego szamponu. Po kilku godzinach krążenia po salonie i wypiciu paru kaw zdecydował, że musi coś ze sobą zrobić, a wyruszenie na wyprawę z dala od palącego wzroku Granger było najlepszym pomysłem, jaki przyszedł mu do głowy.
Podniósł z ziemi torbę starając się nie szukać spojrzeniem na ciemnym niebie wieży Gryffindoru. Karcąc się w myślach, ruszył ponownie przez błonia, zbliżając się ku polu teleportacyjnemu. Wziął spokojny wdech. Czując szarpnięcie w okolicy pępka, znienacka zamek zaczął się rozmazywać na tle ciemnego nieba. Zanim zniknął w otchłani ciemności, oblał go gorący dreszcz, przypominając sobie, jak jego wargi odnalazły kuszące usta panny Granger.
***
Będąc ubraną w swój najlepszy sweterek, który nie krzyczał: hej, mów mi mol książkowy, materiałową spódniczkę przed kolano, Hermiona wkroczyła do Wielkiej Sali, mając wysoko uniesioną głowę. Była jedną z pierwszych osób, które pojawiły się na śniadaniu. Spędziła blisko pół godziny, stojąc przed otwartą szafą i zastanawiając się, co powinna na siebie założyć. Wcale nie martwiła się ciekawskim spojrzeniem Lavender Brown, które posyłała jej z uchylonych kotar łóżka.
Po długich przemyśleniach chwyciła za bordowy sweter, który jako jedyny nie był jeszcze rozciągniętym namiętnym noszeniem. Chwyciła również za brązową spódniczkę, której zwykle nie nosiła, chodząc w wolnym czasie w wygodnych spodniach. Włosy nie pragnęły z nią współpracować, jak dzień wcześniej, więc Hermiona związała je w wysokiego kucyka.
Zasiadając do stołu, wygładziła spódniczkę. Spostrzegła, że stół nauczycielski pozostał pusty. Przełknęła niespokojnie gulę w gardle. Nie denerwuj się, pomyślała. Pocieszyła samą siebie, że był to dopiero początek śniadania, a profesor Snape mógł się na nim pojawić, kiedy tylko miał na to ochotę. Czując piasek pod oczami, chwyciła za dzbanek z kawą. Gdy tylko wróciła z Ginny z kuchni, od razu wskoczyła do łóżka, chociaż noc nie okazała się spokojna. Co rusz kręciła się, a gdy tylko udało się jej zasnąć, budziła się nagle, łapiąc głęboki oddech. Cóż, bynajmniej nie poszła spać z pustym żołądkiem. Była pod niemałym wrażeniem widząc Ginny, która jak nikt inny znała skrytki skrzatów z najróżniejszymi słodyczami, wliczając w nie ukochane babeczki rudowłosej.
Odwróciła się, słysząc znajome głosy. Pomachała ku zbliżającemu się Ronowi, Harry'emu i Ginny. Nie spostrzegła, kiedy Wielka Sala zaczęła się wypełniać głodnymi uczniami.
– Prędko dziś jesteś – powiedział na powitanie Harry.
– Ah nie mogłam wysiedzieć w dormitorium – powiedziała radosnym głosem.
– Aż tak ci śpieszno na śniadanie? – zapytała poważnym głosem Ginny, chociaż w jej głosie Hermiona odnotowała nutkę rozbawienia.
– Bardzo śpieszno Ginny.
– Już zjadłaś? – zapytał Ron, chwytając za tosty.
– Ja… – spojrzała na pusty talerz i wypitą do połowy kawę. – Czekałam na was.
– To miłe – Harry poprawił okulary na nosie. – Ron, podasz mi dzbanek z herbatą?
Hermiona chwyciła za gofry, polała je sosem czekoladowym, bitą śmietaną a z wierzchu posypała jeżynami. Ginny uniosła brwi, widząc górę jedzenia przyjaciółki, która zwykle lubowała się w owsiankach i tostach. Granger wzruszyła jedynie ramionami, biorąc porządny kęs. Jej wzrok mimowolnie zahaczył o stół nauczycielski. Poczuła kolejny zawód. Nie było go. Odwróciła wzrok nie chcąc spoglądać na Ginny. Nie musiała podnosić głowy, aby zauważyć, że przyjaciółka wpatrywała się w nią z zatroskaną miną. Hermiona zdusiła w sobie smutek, tłumacząc, że był to w dalszym ciągu początek śniadania, że profesor Snape wcale nie postanowił jej… unikać.
– O nie… – wymsknęło się jej, gdy zdała sobie sprawę z własnych myśli.
– Co się stało? – zapytał Ron.
– Ja… – zerknęła na niego zakłopotana. – Zapomniałam pościelić łóżka.
Harry wraz z Ronem wybuchnęli śmiechem. Kąciki ust Ginny również powędrowały w górę. Hermiona spojrzała na nich lekko oburzona, a jednocześnie lekko zakłopotana. Cóż, nie musieli wiedzieć, że były gorsze rozterki niż nieposłane łóżko ich przyjaciółki.
***
Sobotnie przedpołudnie Hermiona spędziła w bibliotece, odrabiając prace domowe i powtarzając ostatnie materiały. Dziwiła się samej sobie, że nie miała najmniejszej ochoty zapoznać się z kolejnymi rozdziałami, które mieli przerabiać na najbliższych zajęciach. Zwykle Hermiona potrafiła przejrzeć niemal całe księgi, gratulując sobie zaradności i pracowitości. Teraz trzymając w dłoniach podręcznik z transmutacji z trudem, wczytywała się w najnowszy rozdział. Z reguły Hermiona zjawiała się na zajęciach, mając w umyśle odnotowane strony podręcznika, więc wykłady profesorów były dla niej czystą powtórką i utrwaleniem wiadomości, które sama już przyswoiła.
Niestety transmutacja okazała się dla niej wyzwaniem. Wpatrywała się w strony podręcznika, nie potrafiąc za nic w świecie się skupić. Bez najmniejszego problemu odrobiła prace domowe, ale gdy doszło do zapoznania się z dodatkowym materiałem, czuła, że wszelka motywacja ją odpuściła. Sfrustrowana zamknęła podręcznik, ze złością odpychając go od siebie. Założyła ręce pod biustem, rozglądając się po bibliotece. Nie było tam żadnego ucznia. Tylko ona i pani Pince, która nie wyglądała, jakby ten sobotni poranek chciała spędzić w szkolnej bibliotece. Co rusz posyłała ku pannie Granger pytające spojrzenia, jakby chciała zapytać: Długo jeszcze? Chce iść na spacer. Gdy po raz czwarty Hermiona poczuła na sobie palące spojrzenie czarownicy, zrozumiała niemą aluzję. Odłożyła wszystkie książki na półki, chwyciła podręczniki i opuściła bibliotekę, widząc na koniec niemały uśmiech zwycięstwa pani Pince. A co się dziwisz? Ludzie mają życie towarzyskie, pomyślała.
Krocząc szkolnymi korytarzami, zorientowała się, że nie spotkała uczniów, a tym bardziej żadnego z profesorów. Wspinając się do wieży Gryffindoru, przez małe okienko dostrzegła, że niemal cała szkoła wylegiwała się na błoniach, korzystając ze słonecznej pogody. Już wiadomo, gdzie tak śpieszno było pani Pince, pomyślała zuchwale.
Zostawiła podręczniki w dormitorium, zarzuciła na ramiona przejściowy płaszcz i razem z Krzywołapem zmierzali ku wyjściu. Mijając pusty Pokój Wspólny, chwyciła Krzywołapa w ramiona, przechodząc z nim w dziurze pod portretem. Po kilku minutach wyszli na zewnątrz, a Hermiona poczuła ostatnie ciepłe promienie słońca. Krzywołap zeskoczył z jej ramion i zaczął biec ku jeziorze, wyznaczając miejsce ich wypoczynku.
Hermiona mijała uczniów beztrosko wylegujących się na kocach. W tłumie nie dostrzegła Harry’ego, Ginny ani Rona. Uznała, że na pewno kręcą się gdzieś obok, więc prędzej czy później wpadną na siebie. Dostrzegła w oddali Hagrida, który z troską klepał ogromne dynie rosnące w ogródku za chatką. Kolosalne dynie przypominały oponę potężnego samochodu ciężarowego. Krzywołap zamiauczał z oddali, domagając się, aby przyspieszyła kroku. Hermiona zmrużyła oczy, robiąc nieco większe i szybsze kroki.
Jezioro było puste. Wszyscy uczniowie wylegiwali się na błoniach w pełnym słońcu, gdy piasek nad jeziorem krył się w cieniu. Jednak to nie przeszkadzało Hermionie. Gdzieś głęboko czuła, że potrzebuje pobyć sama, z dala od radosnych okrzyków uczniów. Wyczarowała koc, a Krzywołap czym prędzej się na nim usadowił, machając wesoło ogonem. Zajęła miejsce, podpierając się na dłoniach. Zwróciła twarz ku ciemnej tafli wody, przymykając powieki.
Położywszy się na kocu, i spoglądając w niebo, całkowicie odpłynęła myślami. Oczy zaszły mgłą, gdy poczuła na swej skórze ciepły oddech. Niczym klisza starego filmu, widziała oczami wyobraźni, jak mężczyzna uniósł jej podbródek ku górze, jak z ciekawością zajrzał w jej oczy. Moment, w którym pochylił się, aby złączyć ich usta w niewinnym pocałunku, sprawił, że na policzkach Hermiony wpłynął soczysty rumieniec.
Nieco poluzowała płaszcz, czując, że zaczyna robić się zbyt ciepło. Samo wspomnienie rozpalonych dłoni na jej talii, czy rozkosznych ust powodowało rozpalone kaskady dreszczy, sunących po całym ciele. Hermiona prędko otworzyła oczy spotykając się z zaciekawionym spojrzeniem Krzywołapa. Władczo siedział tuż obok niej, nie spuszczając z niej złotych oczu.
– Przestań – machnęła na niego dłonią.
Obróciła się od natarczywego spojrzenia kota i położyła się bokiem, ponownie odpływając myślami. Dryfowała na skraju jawy i rzeczywistości, zastanawiając się, gdzie podział się profesor Snape. Czyżby nie opuścił od zeszłego wieczoru swoich komnat? A być może minęła go nieświadomie gdzieś na korytarzu? Zagryzła wargę, zastanawiając się intensywnie. Całą siłą woli odpychała od siebie natarczywe szepty, które podpowiadały jej, że profesor Snape już się nie pojawi u jej boku, że będzie traktować, ją jakby była tylko powietrzem. Ze łzami w oczach, uchyliła powieki. Pokręciła głową, odrzucając od siebie niespokojne myśli.
***
Profesor Snape zrzucił z ramion płaszcz podróżny, odkładając go na fotel w salonie. Machnięciem różdżki otworzył torbę, która samoczynnie zaczęła się rozpakowywać. Słoje i probówki, lewitowały w powietrzu do pracowni, a nie noszone i czyste ubrania znalazły się w szafie. Pozostałe przedmioty, narzędzia i księgi fruwały tuż obok niego. Machnięciem dłoni otworzył barek. Chwycił za butelkę z Ognistą Whisky i nalał odrobinę złotego płynu do szklanki. Usiadł na kanapie, wyciągając nogi przed siebie. Zanurzył wargi w alkoholu, przymykając powieki.
Wrócił do Hogwartu w niedzielny wieczór. Zdziwił się samemu sobie, że odnalezienie wszelkich ingrediencji potrzebnych do sporządzenia mikstur zajęło mu jedynie kilka godzin. Mógł powrócić do zamku tuż przed południem, ale ociągał się, znajdując sobie co rusz nowe rzeczy do wykonania.
Tuż po odnalezieniu wszelkich ingrediencji, w sobotni wieczór wybrał się na długi spacer w blasku księżyca. Chodził i rozmyślał nad tym, co działo się przez ostatnie dwa miesiące. Zagryzł nerwowo wargę, nie mogąc wyprzeć obrazu Granger ze swojej głowy. I tak pomimo deszczu, który złapał go tuż po północy, Severus dalej brnął w wysokiej trawie, aby tylko nie powrócić do namiotu, w którym zapewne jego myśli zaprzątałaby mu Granger.
W niedzielny ranek wybrał się na kolejny spacer, wcześniej teleportując się bliżej mugoli. Chodził opustoszałymi uliczkami jakiegoś miasteczka, kompletnie nie przejmując się, że nie wyglądał jak mieszkańcy owej mieściny. Jego czarne szaty, długi płaszcz, który złowrogo powiewał na wietrze, mógłby świadczyć, że uciekł z jakiegoś teatru, zostawiając rozpoczętą sztukę i rozwścieczony tłum, który wydał na bilety pokaźną fortunę.
Po południu gdy na uliczkach mieściny zaczęli pojawiać się ludzie, wstąpił do przydrożnej kafejki, zamawiając czarną kawę. Usiadł przy oknie z dala od wścibskich spojrzeń. Tak jak przypuszczał jego mroczna aura i niemodne ubranie, nie uszło uwadze mieszkańcom wsi, którzy bez ogródek wytykali go palcami. Długo tam nie zabawił, zostawiając na blacie monety. Opuścił kafejkę i ponownie kroczył ulicami miasteczka. Co jakiś czas zatrzymywał się, zaglądając przez szyby do pobliskich dyskontów, ale prócz sklepu z porcelaną, kwiaciarni, małej biblioteki nie było niczego, na czym mógłby zawiesić wzrok. Krocząc po kamiennej ścieżce, skrył twarz w kołnierzu płaszcza, czując na sobie wścibskie spojrzenia mugoli.
Kościelny dzwon, zabił trzykrotnie. Snape podciągnął rękaw szaty, spoglądając na zegarek. Zdał sobie sprawę, że wybiła trzecia po południu. Na samą myśl, żołądek ścisnął się z głodu. Rozejrzał się szukając wzrokiem restauracji, bądź przydrożnej knajpki, która oferowała coś więcej niż kanapkę z szynką. Zbliżył się do zaniedbanej mapy miasteczka, stojącej tuż pod kościołem obok podmokłych i zniszczonych ogłoszeń parafialnych. Odszukał swoją pozycję oznaczoną czerwoną kropką i wędrował palcem, poszukując jakiegokolwiek miejsca, w którym mógłby odpocząć. Zatrzymał palec na niechlubnej nazwie Stara stodoła, która według legendy miała być najstarszą karczmą w całym miasteczku. Nie znajdując innego miejsca, które oferowało jakiekolwiek jedzenie, ruszył przed siebie, prosząc Merlina, aby otrzymał coś zjadliwego.
Niecałe pół godziny później siedział już w barze, sącząc regionalne piwo. Rozejrzał się na boki, obserwując markotne i posępne twarze mieszkańców. W karczmie nie było zbyt wielu osób, ale Ci, co już się tam znaleźli, siedzieli samotnie, podśpiewując pod nosem. Klimat okazał się dość znośny. Ściany, stara drewniana podłoga i zużyte stoły świadczyły, że to miejsce służyło mieszkańcom od wielu lat. Wyjrzał za okno, obserwując mugoli. Spostrzegł staruszkę o lasce, która spokojnie szła, a za nią podążał wierny, czteronogi towarzysz. Później wzrok zatrzymał na grupie chłopców, którzy biegli, przekrzykując siebie nawzajem. Snape miał przeczucie, jakby czas w tej mieścinie zatrzymał się dawno temu. Nic nie przypominało przydrożnych wsi leżących blisko Londynu, które były malownicze i zadbane. Miasteczko, w którym się znalazł, żyło własnym życiem, a mieszkańcom chyba to niezbyt doskwierało. Podniósł kufel i zastygł w bezruchu. Po drugiej stronie ulicy szła kobieta w czarnym płaszczu, dzierżąc w dłoni wiklinowy koszyk z jabłkami. Kasztanowe loki powiewały na wietrze, a Snape miał niemałą ochotę, aby kobieta odwróciła się na moment, chociaż na krótką chwilę. Wszechświat, jakby mu sprzyjał, albowiem kobieta zatrzymała się, odrzucając loki za siebie. Ich spojrzenia na moment się spotkały. Mieszkanka z zaciekawieniem spoglądała na nową twarz. Snape nie pozostał dłużny, nie potrafiąc odciągnąć wzroku od kasztanowych loków i małego nosa, który usilnie przypominał mu o Granger. Kobieta nieoczekiwanie obróciła się, machając ku jakiemuś mężczyźnie. Ucałował ją w dłoń, przejął od niej koszyk i ruszyli przed siebie, a Snape jeszcze przez moment wpatrywał się w kasztanowe loki, czując nieprzyjemny ścisk w żołądku. Odwrócił wzrok, odkładając kufel.
Ktoś wszedł do knajpy, wpuszczając zimny powiew wiatru, który niósł za sobą uschnięte liście. Snape zatrzymał spojrzenie na kobiecie, która wyszła zza lady. Zmierzała ku niemu, a on nie spuścił z niej wzroku, zastanawiając się, ile mogła mieć lat. Zmarszczki na jej twarzy świadczyć mogły, że już dawno miała młodość za sobą. Blond włosy, przepasane siwymi pasmami starała się zakryć, spinając włosy w wysokiego koka, wciskając pomiędzy pasma ozdobne, złote spinki.
– Średnio wysmażony – powiedziała owa kobieta, kładąc przed nim talerz.
– Dziękuję – skinął głową. Miała zachrypiały głos, co świadczyć mogło, że lubiła popalać papierosy. Jej błękitne tęczówki i łagodne rysy twarzy świadczyły, że w przeszłości była piękną i urodziwą kobietą, którą prawdopodobnie adorował nie jeden mieszkaniec miasteczka. Zerknął na jej dłoń. Nie nosiła pierścionka, ani nie miała śladu po nim.
– Nie jestem stąd – odpowiedział.
– Z daleka?
– Z bardzo daleka.
– Coś jeszcze podać? – zapytała, widząc, że nie trafił się jej zbyt rozmowny klient. Snape pokręcił głową, chwytając za sztućce. Kobieta odwróciła się na pięcie, kierując się do baru. Zanim zniknęła za ladą, Snape usłyszał donośny głos jednego z mężczyzn:
– Marto polej jeszcze.
Marta skinęła głową i chwyciła z pułki pusty kufel. Snape żuł kawałek mięsa uznając, że mógł trafić gorzej. Posiłek nie był pierwszej klasy, ale to mu wystarczyło, aby stłumić głód żołądka do kolejnego dnia. Zdecydowanie nie miał w planach odwiedzenia Wielkiej Sali podczas kolacji, w której mógłby trafić na Granger. A może właśnie chcesz na nią wpaść?, szydził rozum. Snape znalazł w sobie ostatnią wolę walki i nie odpowiedział szyderczemu rozumowi, chociaż przed oczami ukazały mu się kasztanowe loki.
Kątem oka spostrzegł, jak Marta podała kufel mężczyźnie siedzącemu w kącie. Miał on brązową, zaniedbaną czuprynę. Długi nos i wąskie wargi, nie wyglądały symetrycznie z głęboko osadzonymi, piwnymi oczami. Wyglądał na kilka lat starszego od Marty. Mężczyzna przytrzymał dłoń kobiety, gdy ta postawiła kufel na stole. Przez chwile trwali w tej pozie, a Snape nie wiedział, czy powinien wstać i zareagować. Nie wyglądało, aby Marta czuła się komfortowo w jego towarzystwie. Już odłożył sztućce i miał odepchnąć się od stolika, gdy Marta powiedziała: Porozmawiamy w domu Teodorze.
Odsunął od siebie pusty talerz, ponownie zawieszając spojrzenie za oknem. Mgła zaczęła pokrywać uliczki, chowając za sobą korony drzew i pobliskie domy. Chwycił za kufel, przelewając ostatnie krople alkoholu do ust.
– Kobieta.
Snape odwrócił głowę. Kilka stolików dalej siedział sędziwy staruszek, a na ławce obok niego spoczywał dość elegancki, jak na jego ubiór czarny kapelusz. Snape zignorował zaczepkę, odwracając wzrok.
– Cóż taki młody mężczyzna może robić sam o takiej porze? I to jeszcze w podrzędnym barze – przemówił, kompletnie nie przejmując się tym, że Snape na niego nie spoglądał.
Podniósł wzrok w stronę baru. Marta spoglądała na staruszka z nietęgą miną, dość mocno polerując szkło. Pomyślał, że jeszcze chwila, a kobieta zmiażdży kufel w swoich dłoniach.
– Nie wyglądasz na takiego, co lubuje się w mocnych trunkach. Nie jesteś typem, co przychodzi posiedzieć w barze.
– Nie zauważyłem kiedy przeszliśmy na ty – powiedział ostro Snape. Staruszek nieco zdziwił się oziębłym tonem przybysza, ale machnął na niego dłonią.
– Tutaj wszyscy mówią sobie na ty. Oprócz Marty oczywiście – śmiejąc się zuchwale, wytknął kobietę palcem.
– Widocznie jako jedyna, wie co to kultura.
Marta spojrzała na niego zdumiona i zawstydzona. Czym prędzej odwróciła głowę, drapiąc się po zaczerwienionym policzku. Snape spojrzał na sędziwego mężczyznę.
– Coś jeszcze? - zapytał, wstając od stołu.
– Zapijasz smutki przez nią. Prawda?
– Przez kogo? – warknął Snape.
– Przez kobietę, która sprawiła, że siedzisz tutaj. – zsunął z nosa okulary, uważnie się w niego wpatrując. – Kochasz ją?
Snape nie odezwał się ani słowem, zapinając w pośpiechu płaszcz. Wyciągnął z kieszeni banknoty, nawet o kilka za dużo, chcąc sprawić przyjemność Marcie. I być może nie rozmawiali za długo, to kobieta zyskała w jego oczach sympatię, czego nie można powiedzieć o pozostałych mieszkańcach.
Kroczył przez bar, gdy usłyszał nieoczekiwanie słowa mężczyzny. Zatrzymał się, ale nie spojrzał na niego.
– Kochałem kiedyś Aldonę. Och przepiękna kobieta to była, przepiękna. Urodziwa, mądra i zaradna – Snape słuchał uważnie. – Pozwoliłem jej odejść. Wyjechała do miasta i poznała tam zamożnego mężczyznę, który nie bał się okazać swoich uczuć.
Snape poczuł pod palcami aksamitną i delikatną skórę dziewczyny. Niemal poczuł w nozdrzach zapach truskawkowego szamponu. Kącik ust zadrżał, gdy wyczuł na swoich ustach jej nierealistyczny pocałunek. Oblał go przeszywający dreszcz, zdając sobie sprawę, że wciąż znajdował się w barze, że wcale nie miał przed sobą dziewczyny. Nić żalu, przeszyła jego serce.
– Nigdy nie powiedziałem, że ją kocham. Głupiec ze mnie… – bąknął mężczyzna, chwytając za kufel.
Snape spojrzał na niego z ukosa. Czyżby i on też któregoś dnia, będzie w takim stanie jak sędziwy jegomość? Czy też będzie zapijać smutki w gospodzie pod Świńskim Łbem? A może będzie żałować kolejny raz w swoim życiu, że nie wyznał uczuć kobiecie, którą… Nie, nie, nie, skarcił się prędko w myślach.
– Do widzenia Marto – skinął głową na pożegnanie, mijając bar. Kobieta również pozdrowiła go, patrząc na niego dość łagodniej, niż kiedy pojawił się w knajpie.
Wyszedł na zalaną mgłą uliczkę. Ostatni raz odwrócił się w stronę Starej Stodoły. Ujrzał w jednym z okiem zaciekawioną twarz Teodora. A potem w jakiś dziwny i pokręcony dla Teodora sposób, nieznajomy mężczyzna rozpłynął się we mgle, nie robiąc ani jednego kroku w przód. Patrzył w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej stał nieznajomy i już miał zamiar powiedzieć Marcie, że zniknął tak po prostu, jakby się rozpłynął w magiczny sposób, ale zasiadł z powrotem do stolika. Marta i tak by mu nie uwierzyła.
***
Snape pozwolił sobie wstąpić na późne śniadanie, wiedząc, że większość uczniów już dawno opuściła Wielką Salę. Z niemałą ulgą zasiadł do stołu nauczycielskiego. Granger już nie było. Został jedynie Longbottom samotnie dopijając herbatę. Po niedługim czasie chłopak zarzucił na ramię torbę i opuścił Wielką Salę witając się po drodze z panną Lovegood. Z dziwną satysfakcją upił łyk kawy. Sam nie wiedział, dlaczego tak bardzo się cieszył, nie spotykając na śniadaniu panny Granger. A może tłumisz swoje uczucia?, zakpił rozum. Snape postanowił ignorować natrętny głos, uznając, że dobrze jest tak, jak jest. Supeł w żołądku zacisnął się paskudnie, wiedząc, że za piętnaście minut odbędzie swoje pierwsze poniedziałkowe zajęcia z nikim innym jak z Granger. Odepchnął od siebie nietknięty talerz.
– I tak będziesz na nią wpadać, to nieuniknione – mruknął pod nosem, odchodząc od stołu nauczycielskiego.
Pośpiesznym krokiem przemierzał lochy. Uczniowie na jego widok w pośpiechu odskakiwali w bok, albo prędko chowali do toreb przepisywane zadania domowe. Zwęził oczy mijając grupę Puchonów z piątego roku. Na odchodnym, zanim uciekli korytarzem, krzyknął: 10 punktów od Hufflepuffu!
Niedaleko swojej klasy spostrzegł Dracona Malfoya w towarzystwie Blaise’a Zabiniego. Stali nonszalancko oparci o ścianę, dyskutując nad czymś. Gdy tylko nawiązali kontakt wzrokowy z opiekunem, Snape gestem ręki nakazał im wejść do sali. I tak po chwili Ślizgoni wraz z Gryfonami weszli na poranne zajęcia z eliksirów, cicho rozmawiając między sobą.
Dostrzegł jak Parkinson z premedytacją, szturchnęła ramieniem Granger, trzymającą w ramionach podręczniki, które poleciały z dudnieniem na posadzkę. Parkinson, śmiejąc się podle odeszła, zostawiając Pottera, Weasleya i Granger samych.
– Poradzę sobie – powiedziała Granger z zaczerwienionymi ze złości policzkami.
– To zajmie chwilę – ukucnął Potter, chwytając za księgę.
– Harry idźcie już.
– Na pewno wszystko okay? – zapytał Weasley
– Tak – powiedziała nieco piskliwym głosem. – Po prostu nie cierpię tej Parkinson – dodała już spokojniej. – Idźcie. Zaraz dołączę.
– No dobrze – stwierdził Potter i razem z Weasleyem weszli do sali.
Snape zwolnił krok powoli podchodząc do Granger. Poczuł, jak jego ciało przeszedł paraliż. Nozdrza uderzył zapach truskawkowego szamponu, który nieznacznie go otępił. Piekielna mieszanka, już nie raz zawładnęła jego myślami. Stał metr od niej, nie potrafiąc spuścić z niej wzroku. Jeśli wcześniej cieszył się, że nie spotkał jej w Wielkiej Sali, teraz mógł stwierdzić, że jej obecność mogłaby być niezwykle kojąca. Ich ostatni pocałunek odbił się echem w jego umyśle, podsuwając niestosowną myśl, że chętnie raz jeszcze porwałby w ramiona pannę Granger. Gdy tylko zastanawiał się nad tym, rozpamiętując ich poprzednie spotkanie, nieoczekiwanie odezwała się, przerywając niestosowną walkę w jego umyśle.
– Harry powiedziałam, że już idę.
Uniosła głowę, nie słysząc odpowiedzi. Wydała ciche Och, gdy zdała sobie sprawę, że to wcale nie Harry Potter stał nad nią, a sam profesor Snape. Podniosła się z kolan, jeszcze mocniej przyciskając do siebie podręczniki.
– Panna Granger.
– Profesor Snape.
Po wywiązaniu się z niezbędnych formalności stali w ciszy wpatrując się w siebie bez słowa. Hermiona poczuła, jakby czas stanął w miejscu. Spoglądała z niemałą uwagą w ciemne oczy mężczyzny, czując jak na policzki, wpływa ognisty rumieniec. Pozwoliła sobie zahaczyć spojrzeniem na kości jarzmowe, z których miała prostą drogę do kuszącego widoku. Nieco nieśmiało rzuciła okiem na usta mężczyzny, doskonale wiedząc, jak smakowały. Gdy tylko zdała sobie z tego sprawę, delikatnie chrząknęła pod nosem, drapiąc się po policzku, który przybrał odcień mocno dojrzałych wiśni. Byłby ślepcem, gdyby umknął mu ten widok.
Profesor Snape nie pozostał dłużny. Wpatrywał się w nią z niemałym pożądaniem, jakby usta panny Granger były tym, czego potrzebował tego poranka. Zajrzał z ciekawością w jej oczy. Wesołe iskierki, które spostrzegł w brązowych tęczówkach, nieznacznie go zaskoczyły. Czyżby myślała o tym samym?, zastanowił się. Nie, na pewno nie, dodał prędko.
Wiedział, że nie powinien, że nie wolno brnąć w to dalej. Lista konsekwencji hulała, niczym dzikie tango w jego umyśle. I chociaż nie mógł zaprzeczyć, że było cudownie, że żadna kobieta nie spojrzała na niego w taki sposób, jaki zrobiła to panna Granger, był świadom, że nie może. Mimo iż serce zaczęło szeptać coś, co niezwykle kąsało jego sumienie. Musiał wybrać jej dobro, odpychając w bok, czego sam pragnął.
Przerwał kontakt wzrokowy, podchodząc do otwartych drzwi. Chwycił za klamkę i stojąc w progu, kątem oka widząc krzątających się uczniów w sali, a Granger która stała, jakby nie wiedziała, co właśnie zaszło, odezwał się wyższym tonem:
– Zajęcia odbywają się w sali, panno Granger.
Kilka osób spojrzało w jego stronę, uświadamiając sobie, że nieubłaganie zajęcia wkrótce się rozpoczną. Chwilę później do sali weszła Granger, ściskając w dłoniach stos podręczników. Bez słowa minęła stolik, gdzie siedziała panna Parkinson. Zajęła miejsce między Harrym i Ronem, którzy niemal przysypiali na ławkach. Lekkie uderzenie podręcznikami o blat sprawiło, że prędko poderwali głowy, prostując barki. Zajęła miejsce, starając się, aby jej oczy zbyt często nie wędrowały do przodu klasy, czując nieprzyjemny ścisk w żołądku.
– Dobrze zrobiłem, nie pokładając w was nadziei. Test, który napisaliście, jest poniżej jakiejkolwiek normy – salę przeszył ostry głos profesora Snape'a. – Zapomnijcie o karierach, które sobie wymarzyliście. Z takim podejściem i obojętnością, którą wykazaliście się podczas pisania testu, nie zaliczycie egzaminów końcowych. Nie dostaniecie wymarzonej posady. Nic z was nie będzie – dodał już ciszej, kartkując w dłoniach testy.
– Ktokolwiek zdał, profesorze? – odezwał się Zabini. Snape rzucił na niego oschłe spojrzenie, wyciągając trzy prace. Pomachał arkuszami w górze.
– Trzy osoby. Tylko trzy osoby otrzymały pozytywną ocenę. – odłożył arkusze obok potężnego stosu z niezaliczonymi testami. – Wspomniałem na ostatnich zajęciach, że osoba, która dostanie Wybitny, będzie zwolniona z warzenia eliksiru na dzisiejszych zajęciach. Takich osób mamy dwie – po sali przeszedł szept. – Trzecia osoba, napisała na Powyżej Oczekiwań, co niestety nie zwalnia jej z pracy na lekcji. Jednakże jest to wyższa ocena od pozostałych osób w klasie.
Hermiona rozejrzała się po sali, zaciskając dłonie w piąstki. Tylko trzy osoby, tylko trzy osoby, powtarzała niczym mantrę, czując niemałe przerażenie zaistniałą sytuacją. Harry wraz z Ronem nie pokładali w sobie ani grama nadziei, oparłszy się nonszalancko, krzyżując dłonie na piersiach.
– Pan Malfoy i panna Granger zostają zwolnieni z warzenia eliksirów. Gratulacje.
Hermiona spojrzała na Malfoya w tym samym czasie, kiedy i on zerknął na nią. Malfoy wyprostował się dumnie, a na jego ustach pojawił się zawadzki uśmiech. Poczuła dotyk na ramieniu. To Ron poruszał niemo wargami: wiedziałem, jesteś najlepsza. Uśmiechnęła się na ten gest. Z rosnącą ekscytacją w brzuchu, poczuła się tak, jakby unosiła się nad ziemią. Udało się!, zapiszczała w myślach, poprawiając się na krześle.
Tym razem pozwoliła sobie zerknąć bezwstydnie na profesora Snape’a, lecz ten nie odwzajemnił gestu. Nawet wypominając jej imię, zerknął gdzieś nad ich ławką, unikając jej spojrzenia. Hermiona przełknęła gulę w gardle, mając świadomość, że to, co wydarzyło się chwilę wcześniej na korytarzu, było niemym zakończeniem tego, co trwało krótką chwilę między nimi. I chociaż nie powiedzieli słowa, to sposób, w jaki na siebie spoglądali, wyrażał więcej niż tysiąc słów. Była pewna tego, że profesor Snape zrobi wszystko, aby ich sytuacja wyglądała na jak najbardziej normalną i poprawną. Albo zacznie mnie unikać, albo będzie traktować mnie z oziębłością. Ani pierwsza opcja, ani druga niezbyt przypadła Hermionie do gustu. Zamrugała oczami, czując, jak oczy zaczynają ją piec. Spuściła głowę, czując nieprzyjemny ścisk w klatce piersiowej.
– Przy trzeciej osobie zatrzymam się nieco dłużej. Kilkukrotnie sprawdziłem test pod względem oszustw, czy użyciu niedozwolonej magii, aby zdać pozytywnie ten egzamin. Nie znalazłem niczego, a znając umiejętności tego ucznia, jestem niezwykle zaskoczony wynikiem. Panie Longbottom.
– Tak? – odezwał się zaskoczony Neville.
– Otrzymał pan Powyżej Oczekiwań – na te słowa stało się coś, czego sam profesor Snape nie przewidział. Nagle Gryfoni, jak jeden mąż zaczęli klaskać i wiwatować: Brawo Neville! Zdumiony profesor Snape prędko przerwał te wygłupy, podnosząc głos. – Cisza! Zachowujecie się jak banda klaunów – spojrzał na nich surowo. – Panie Longbottom – wskazał na niego palcem.
– Tak? – wydusił z siebie, patrząc niepewnie na profesora Snape’a. – Ile przygotowałeś się do testu?
– Przez ostatnie dwa tygodnie profesorze Snape – powiedział ledwo słyszalnie Neville.
– Dwa tygodnie – pisnął Ron. – A ja myślałem, że cały czas czyta podręcznik do zielarstwa – dodał przerażony, na co Harry pokiwał głową.
– Cisza, panie Weasley. – profesor zmrużył oczy. – Ile czasu dziennie poświęciłeś na naukę, panie Longbottom?
– Nie pamiętam…
– Nie pamięta pan? – Snape uniósł brew ku górze. – Jak może pan nie pamiętać?
– Uczyłem się przed i po kolacji tak długo, póki… – Neville przerwał na chwilę, drapiąc się po karku. – Póki nie zasnąłem – dodał, ciszej.
– Cenię pańską szczerość panie Longbottom – oparł się dłońmi o biurko, przybierając dość groźną pozę. Przeskanował wzrokiem całą klasę, spoglądając na nich paskudnie. O dziwo Złotą Trójcę objął spojrzeniem nieco wyrywkowo, nie zatrzymując na nich dłużej spojrzenia. – Panna Parkinson – powiedział nagle.
– Tak? – odezwała się Ślizgonka, przerywając bezsensowne skrobanie po pergaminie.
– Ile czasu poświęciła pani na naukę?
– Och… – wyprostowała się nieco. – Cały wolny weekend panie profesorze.
– To trzeba było poświęcić dwa weekendy – powiedział lodowatym tonem. Hermiona zamrugała zdumiona. Profesor Snape nigdy nie odezwał się w taki sposób do swoich wychowanków. Harry z Ronem również to zauważyli, więc całą trójką obejrzeli się za siebie. – Była to najgorsza praca. Tylu bzdur nie napisał Potter i Weasley razem wzięci.
Harry z Ronem na tę kulawą pochwałę spojrzeli po sobie, głupio się uśmiechając. Hermiona z niemą czułością poklepała ich po dłoni. Spojrzała na profesora Snape’a, a nieoczekiwanie ich spojrzenia się spotkały. Hermiona wpatrywała się w niego zaintrygowana gdy nagle zrozumiała, że profesor Snape musiał zauważać całe zamieszanie z Parkinson tuż przed zajęciami. Czy on mnie właśnie obronił? Na swój własny sposób?, pomyślała. Gdy tylko dłużej to analizowała w końcu spojrzała na Parkinson, a to na profesora czując jak coś ciepłego, rozlało się w okolicy jej serca.
– Gdyby ktoś chciał wgląd do swojej marnej pracy taką możliwość będzie mieć dopiero na koniec zajęć. Teraz waszym zadaniem jest sporządzenie eliksiru – machnął różdżką na tablicę, na której kreda samoczynnie wypisywała wszelkie potrzebne instrukcje. – Na uwarzenie macie tylko 90 minut. Otwórzcie podręczniki na rozdziale piątym. Panie Malfoy, panno Granger – zwrócił się do nich. – Zapraszam do składzika. Proszę uporządkować i wyczyścić wszystkie półki, uważając, aby niczego nie zniszczyć. Półka z narzędziami i kociołkami również wymaga uprzątnięcia.
– Przecież mieliśmy być zwolnieni z zajęć – powiedział oburzony Malfoy.
– To prawda – zgodził się profesor. – Nie oznacza to, że pozwolę wam bezczynnie gapić się w sufit.
Malfoy zwlókł się z ławki, patrząc hardo w stronę swojego opiekuna. Profesor Snape odepchnął to spojrzenie, ani na moment się nim nie przejmując. Hermiona życzyła powodzenia Harry'emu i Ronowi, gdy nagle przed ich ławką wyrósł profesor Snape. Zastygła nie wiedząc, czy zmienił zdanie i czy ona również będzie sporządzać eliksir wraz z innymi uczniami. W sumie wszystko mi jedno, pomyślała.
– Panno Granger.
– Tak? – spojrzała na niego niepewnie. Nie potrafiła odczytać nic z ciemnego spojrzenia mężczyzny. Harry z Ronem również stali nieruchomo, bojąc się odejść po potrzebne materiały.
– Proszę zabrać ze sobą panna Longbottoma – wskazał na niego dłonią. Hermiona odwróciła się za siebie, spoglądając na zaskoczonego przyjaciela.
– Mnie? – wydusił przestraszony. – A gdzie?
– Do składzika – odpowiedział bez emocji profesor Snape. – Widząc poziom egzaminów, wypadł pan naprawdę… zdumiewająco. Nie chcę tracić czasu na przepytywanie pana, upewniając się, czy na pewno napisał pan ten egzamin samodzielnie.
– Widziałam Neville’a jak uczył się każdego wieczoru w Pokoju Wspólnym profesorze – zabrała głos Hermiona. – Neville naprawdę przygotował się do tego egzaminu. – wpatrywali się w siebie, a jakaś dziwna energia, oplotła ich swoimi ramionami. Hermiona czuła, jakby byli tylko sami, bez kręcących się pod nogami uczniów. Profesor Snape również spoglądał na nią w taki sposób, w jaki nie powinien w klasie pełnej uczniów. Ich więź przerwał głos Neville'a.
– Może mnie pan przepytać panie profesorze – Hermiona odwróciła się zdumiona. Skąd w Neville'u tyle odwagi?, pomyślała miło zaskoczona.
– Nie mam teraz na to czasu panie Longbottom. Proszę być pewnym, że będę pana bacznie obserwować. A teraz proszę wykorzystać tę chwilę jako motywację na przyszłość. No, chyba że uważa pan, że praca nad eliksirem byłaby lepszym wyborem.
– Pójdę z Hermioną – powiedział.
– W takim razie – wskazał na miejsce, gdzie stał Malfoy z założonymi rękoma. Hermiona uśmiechnęła się do Neville’a oddalając się z nim. – Potter, Weasley a wy, na co czekacie? – zapytał ostro. – Sowę z zaproszeniem wysłać? Do pracy.
Gdy uczniowie pozabierali potrzebne materiały, stanęli trójką w składziku, patrząc po sobie niepewnie. Malfoy wyglądał na niezadowolonego takim obrotem spraw. Nie dość, że nie mógł spokojnie siedzieć w ławce, to jeszcze został zmuszony do bezsensownego sprzątania składziku w wybornym towarzystwie.
Hermiona chwyciła Neville'a za rękaw i zostawiła Malfoya samego z fiolkami. Odeszli do składziku pełnego kociołków i innych narzędzi niezbędnych do sporządzania eliksirów. W czasie gdy Neville rozglądał się, za co powinien wpierw się zabrać, Hermiona obróciła się za siebie. Cała klasa skupiła się na warzeniu mikstury. Profesor Snape siedział za biurkiem, wpatrując się w jakieś dokumenty. Hermiona nie rozumiała jego dzisiejszego zachowania. Wpierw dał popalić Parkinson, a potem wyróżnił Neville’a co było dla zwykle oziębłego profesora Snape’a nie podobne. A chwaląc Harry'ego i Rona na swój własny sposób, było zdecydowanie zaprzeczeniem mrocznej i groźnej osobowości, którą kreował przez ostatnie lata. Odwracając się w stronę mosiężnych kociołków, nie dostrzegła, że ciemne oczy profesora Snape’a uważnie się w nią wpatrują.
~*~
Czarownice i Czarodzieje! ⚡
Dzielę się kolejnym rozdziałem, z którego jestem niezwykle dumna.
Jest obszerny, dłuższy niż zwykle, ale mam nadzieję, że odrobinę Wam to nie przeszkadza.
Zawarłam wszelkie emocje, z którymi borykają się nasi bohaterowie.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba tak jak mi.
Dziękuję za wszystkie komentarze.
Do usłyszenia już niebawem! 🥰
Jazz ❤