Minął październik, a z nim wyjące wiatry i ulewne deszcze. Nadszedł listopad, zimny jak oblodzone żelazo, z silnymi mrozami, w każdy poranek i lodowatymi powiewami, kąsającymi odsłonięte dłonie i twarze. Niebo i sklepienie Wielkiej Sali zrobiły się bladoszare, góry wokół Hogwartu pokryły się czapami śniegu, a temperatura w zamku tak opadła, że wielu uczniów nosiło między lekcjami ochronne rękawice ze smoczej skóry.
Zimna i oschła aura przesiąkła niczym żrący kwas, osadzając się na murach zamku. Można pokusić się o stwierdzenie, że Mistrz Eliksirów uciekał przed panną Granger, stwarzając wokół siebie pokrytą lodem zaporę. Przez cały październik i pierwszy tydzień listopada unikał jej jak ognia. Na zajęciach zachowywał się, jakby Złota Trójca nie istniała. Nie posyłał kąśliwych i niemiłych uwag, nie odbierał punktów, właściwie nic nie robił, kompletnie ignorując ją, Harry’ego i Rona. Był moment, kiedy Hermiona wracała z biblioteki, dzierżąc w dłoniach stos obszernych ksiąg. Wtedy zauważyła go, rozmawiającego z profesor Sprout. Spoglądała w czarne oczy, które po mistrzowsku ją ignorowały. Tak było za każdym razem na posiłkach, zajęciach, dyżurze z Malfoyem i korytarzu.
Najpierw rozpoczął się etap, w którym profesor Snape postanowił uśmiercić Złotą Trójcę, kompletnie ich lekceważąc. To oczywiście pasowało Harry'emu i Ronowi, którzy nie zdawali sobie sprawy, co skłoniło Mistrza Eliksirów do takiego posunięcia. Nie obchodziło ich to. Najważniejsze, że mieli spokój. Najbardziej uradowany chodził Harry, nie martwiąc się o zbliżające się zajęcia z eliksirów z nielubianym profesorem.
Później nadszedł etap, w którym profesor Snape dostrzegał pannę Granger. Kilkukrotnie spoglądał w jej oczy, z równie silną wzajemnością. Hermiona starała się z całych sił odczytać myśli profesora, ale maska obojętności, którą nosił, nie ułatwiły tego zadania. Z czystą formalnością odpowiadał na powitania, ale Hermiona czuła, że zachowywał się w stosunku do niej jak do innych uczniów, z którymi nie łączyła go intymna więź.
Mając już dość wszelkich domysłów i analizowaniu postępowania profesora, zdecydowała, że musi odpuścić. W pewnym stopniu zgadzała się z zachowaniem mężczyzny. Było to iście nieodpowiedzialne z ich strony, a pocałunek, który był, nigdy nie powinien się wydarzyć. Hermiona wiedziała, że i ona powinna zapomnieć o tej piątkowej nocy, wymazując to wspomnienie ze swojej pamięci. Karciła samą siebie za wszelkie domysły i spekulacje, które kreowała wokół mężczyzny. Był to błąd i chwila słabości, powtarzała sobie za każdym razem, gdy jej myśli zaczęły krążyć wokół niebezpiecznego wspomnienia.
Nie miała z kim porozmawiać o dręczących ją wyrzutach sumienia. Ginny, która jako jedyna wiedziała o całym zajściu, nie była zbyt obiektywna. Hermiona odnosiła wrażenie, że patrzyła na to przez pryzmat zalotów i chichotów, jednak Hermionie nie było do śmiechu. Nigdy nie sądziła, że profesor Snape stanie się dla niej kimś ważnym, że będzie patrzeć na niego w sposób, w jaki nie powinna. A stało się to zaledwie w ciągu minionych trzech miesięcy, gdzie całkowicie rozbłysł w jej oczach.
I gdy tylko zastanawiała się nad ich pocałunkiem, nad tym jak trzymał ją blisko siebie, odczuwała tylko większy mętlik i frustrację. Powtarzała samej sobie, że profesor Snape był szanującym się i poważnym mentorem. Nie mogła pozwolić, aby ten błąd mógł zaszkodzić nie tylko jej, ale przede wszystkim jemu.
I cóż, że jej serce czuło inaczej. Wybrała rozum, zostawiając za sobą otwarty i niedokończony etap ich krótkiej znajomości. Gdzieś na dno serca wrzuciła obraz profesora i tlące się do niego uczucie. To nie jest ich moment. Nie teraz. I być może nie nadejdzie dla nich druga szansa, tak Hermiona z wielką nadzieją, zasypała obraz profesora widokiem rodziców, Harry’ego, Rona i Ginny. Ignorowała szepty, które wydostawały się z dna serca. Muszę żyć dalej, powiedziała do siebie, trzymając w dłoniach polar profesora Snape’a. Ostatni raz przyłożyła go do nosa, czując piekielną mieszankę, która pasowała do mężczyzny o hebanowym spojrzeniu. Ostatni raz zachłysnęła się perfumami, wrzucając polar na dno kufra. Zakryła go kocem, letnią sukienką i mugolskimi książkami, po które nie sięgała za często. Wieko kufra opadło z trzaskiem.
***
Wtorkowy wieczór Hermiona spędziła w bibliotece pośród setek ksiąg i kojącego zapachu drewna. Siedziała w najdalszym kącie, otaczając się ze wszystkich stron księgami, aby nie uchwycić spojrzeniem innych uczniów. Ostatnimi czasy Hermiona przesiadywała w bibliotece jeszcze więcej czasu, niż zwykła tak robić. Nie spędzała przerw z Harrym i Ronem, nie wychodziła na błonia, ani nie siedziała wraz z innymi w Pokoju Wspólnym. Wybrała dla siebie jedną z najlepszych form terapii, aby zapomnieć o mężczyźnie i traktować go formalnie, jak i on traktował ją.
Niemal zapomniała, jakie to cudowne uczucie zagłębić się w księgach. Dać się porwać niezwykłym historią całkowicie odsuwając od siebie świat zewnętrzny. Ostatnimi czasy jej myśli błądziły gdzie indziej, a przesiadywanie w bibliotece nie powodowało przyjemnych dreszczy na ciele. Zagłębianie się w nową wiedzę, poszerzanie horyzontów, było czymś, czego skrycie jej brakowało. Opuszki palców ostrożnie i delikatnie gładziły brzeg księgi, którą akurat studiowała. Wzięła spokojny wdech, czując, jak zapach starych ksiąg całkowicie oczyszcza jej ciało i umysł.
Hermiona poderwała głowę, słysząc za sobą szepty innych uczniów. Obejrzała się za siebie z zaciekawieniem, któż zapragnął przerwać świętą ciszę w bibliotece. Niespodziewanie wszelkie głosy ucichły. Zapewne pani Pince w porę zareagowała, pomyślała, dostrzegając na półce przed sobą interesującą pozycję. Niczym w transie odsunęła się od stolika, nie spuszczając wzroku z księgi, której nie dostrzegła wcześniej. Stanęła na palcach, wyciągając dłoń ku górze. Księga była za wysoko. Pomyślała o różdżce, którą miała schowaną za paskiem spodni. Skarciła się prędko w myślach. Używanie różdżki przez uczniów w bibliotece było surowo zakazane, nawet jeśli dotyczyło to tylko ułatwienie sobie ściągnięcie pozycji z nie chwytliwego kąta. W rogu dostrzegła drabinę. Już miała udać się po nią, gdy niespodziewanie poczuła czyjąś obecność przy sobie. Zastygła na moment. Nozdrza wyczuły przyjemną mieszankę pachnidła. Hermiona kojarzyła skądś te nuty zapachowe, ale nie potrafiła odgrzebać w swoim umyśle osoby, z którą mogłaby ją kojarzyć. Ktoś bez problemu uniósł dłoń w górę, ściągając księgę. Hermiona spojrzała na wybawiciela. No tak, pomyślała. Lawenda, kardamon, drzewo cedrowe, wanilia, bergamotka i paczula. Uśmiechnęła się ciepło.
– Cześć Seamus.
Finnigan odwzajemnił uśmiech wręczając Hermionie księgę. Otworzył swoje ramiona a Hermiona bez zastanowienia, skorzystała z okazji. Nie sądziła, że tak brakowało jej uścisku drugiej osoby. Niczym klisza starego filmu, przed oczami zaczęły przeskakiwać obrazy przypominające jej, jak wcześniej czuła się dobrze i bezpiecznie w ramionach Seamusa. Na usta wpłynął delikatny uśmiech.
– Trudno ciebie złapać – odezwał się w końcu. Hermiona oderwała się, lustrując jego twarz.
– Jak się miewasz? – zapytała, wskazując wolne miejsce przy stoliku. Czekała, aż zajmie miejsce, uważnie się w niego wpatrując. Odłożyła książkę, którą zdobył dla niej Seamus i spojrzała na Gryfona z niemałą ciekawością.
– Bardzo dobrze – odpowiedział. – Nie pamiętam kiedy ostatni raz rozmawialiśmy.
– Wybacz mi, ostatnio mam tyle na głowie. – wskazała dłonią na stos ksiąg. – W ostatnim czasie nieco się opuściłam w nauce. Muszę koniecznie to nadrobić.
– Ty się opuściłaś w nauce? – zmrużył oczy, pochylając się nieco w jej stronę. – Chyba nie mówimy o tej samej Hermionie Granger. Ta, którą dobrze znam, jest jedną z najlepszych uczennic w szkole. Słyszałem ostatnio, jak profesor McGonagall chwaliła się nią, przed profesor Sprout.
– Nie słyszałam o tej dziewczynie – zamyśliła się teatralnie. – Co u ciebie Seamus?
– A wiesz, wszystko dobrze – jego palce błądziły po okładkach ksiąg, wystukując nieznany rytm. – Lavender dała mi spokój. Nie odzywa się, nie patrzy na mnie. Wszystko wróciło do normy.
– Cieszę się – uśmiechnęła się delikatnie. – Jest tak, jak powinno być.
– Otóż to!
Gdzieś z końca biblioteki usłyszeli karcący głos pani Pince. Zażenowany Seamus nieco zgarbił się, pragnąc stać się niewidzialny. Gdy bibliotekarka w końcu odwróciła z nich ostre spojrzenie, Hermiona szturchnęła go pod stolikiem. Seamus uniósł głowę, rozglądając się wokół.
– Dzięki. Pani Pince zawsze mnie przerażała.
– Dlatego nie można spotkać cię w bibliotece? – zapytała poważnym tonem Hermiona. Seamus uniósł kąciki ust w górę, kiwając głową.
– Co u ciebie? Ostatnio nie można cię złapać. Tak myślałem, że tu cię znajdę.
– A gdzie indziej mogłabym być? Spójrz – wskazała dłonią na stos ksiąg. – Jestem w domu. To jest moje miejsce.
– Hermiono – głos Seamusa stał się poważny. Poprawił się na krześle, odrzucając w kąt rozbawiony ton. – Wszystko w porządku? Mam wrażenie, że coś się stało.
Była zaskoczona. Czyżby było to aż tak widoczne? Czy jej zachowanie dostrzegał każdy? Hermiona podrapała się po policzku, nie wiedząc, co powiedzieć. Wiedziała, że za wiele nie może mu zdradzić, ale czy jakaś część nadawała się, aby uśpić czujność Seamusa?
– Seamus mam dużo obowiązków jako prefekt. Spotkania i dyżury z Malfoyem kompletnie mnie wyniszczają. Jeszcze nie doszłam z Malfoyem do względnego porozumienia, a wiesz, jaki to ciężki człowiek – westchnęła ciężko. – W Pokoju Wspólnym jest taki harmider, że naprawdę trudno tam wysiedzieć. Więc przychodzę tutaj – rozejrzała się wokół. – Tu jest po prostu… idealnie.
– Na pewno nic się nie wydarzyło? Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć.
– Seamus naprawdę nic się nie stało. Jestem ostatnio zestresowana i potrzebuję chwili dla siebie. Jest listopad, co oznacza, że zaraz koniec semestru. Tyle egzaminów nas czeka – wypuściła ze świstem powietrze.
Seamus jedynie pokiwał głową, uważnie się jej przyglądając. Jednak nie powiedział już ani słowa. I siedzieli w tej ciszy, ani na chwilę nie odczuwając skrępowania zaistniałą sytuacją. W końcu Seamus sięgnął po księgę, którą ściągnął z półki. Granger zagryzła z ciekawością wargę, obserwując przyjaciela. Seamus przekartkował kilka stron, zwężając brwi. Długo mu nie zajęło, aby odłożyć książkę na stolik, nie wyglądając na ani trochę zainteresowanego treścią.
– Może chciałabyś wrócić ze mną do Pokoju Wspólnego? Tutaj śmierdzi starymi trampkami.
– Seamus, to zapach starych ksiąg – zgromiła go ostrym spojrzeniem. – Uwielbiam ten zapach, przypomina mi… – zachłysnęła się, zdając sobie sprawę co, a raczej kto pojawił się jej przed oczyma. Chrząknęła, prostując się – Wiesz co, w sumie nie jest to taki zły pomysł. Może wstąpimy po drodze na kolację? Konam z głodu.
***
Hermiona poprawiła się na kocu kątem oka obserwując Ginny i Rona. Dała się w końcu namówić, aby spędzić z przyjaciółmi wolne popołudnie. Udawała, że nie słyszy ich narzekań, że cały czas przesiaduje tylko w bibliotece, kompletnie ich ignorując. Tłumaczenia o nauce do przyszłych egzaminów nie za wiele pomogły, więc zgodziła się z pomysłem Harry’ego, aby wyruszyć nad jezioro. Zwieńczeniem ich wędrówki miała być wizyta u Hagrida, która w gruncie rzeczy podobała się jej. Ostatni raz zawitała do gajowego w dniu urodzin. Poczuła się głupio, zdając sobie sprawę, ile czasu minęło od tamtego dnia.
Harry stał nad brzegiem jeziora, puszczając kaczki. Kamyki co rusz wpadały do wody. Raz nawet udało mu się odbić kamyk o taflę wody więcej niż trzy razy. Później już nie szło mu tak dobrze. Rzucił więc kamień, ruszając w stronę Hermiony. Usiadł obok niej na kocu.
– Wyobrażałam sobie inaczej ten spacer – zauważyła.
– Ja też.
Spojrzeli wspólnie na Ginny i Rona, którzy od rana darli ze sobą koty. Harry z Hermioną do końca nie wiedzieli, o co pokłóciło się rodzeństwo. Harry wspomniał, że Ginny ze złością mówiła o idiotycznym zachowaniu Rona, a Hermiona usłyszała, że Ginny wysłała list do pani Weasley opisując, że Ron nie zaliczył kolejnego testu z eliksirów, na co Ron podobno oburzył się zachowaniem Ginny.
– Do wieczora im przejdzie – powiedział Harry.
– Myślisz, że powinniśmy coś zrobić? Zareagować? Odciągnąć ich od siebie, zanim Ginny wbije paznokcie w Rona? – dodała z lekkim uśmiechem na ustach.
– Wydaje mi się, że…
Oboje odwrócili się spoglądając ponownie na Weasleyów. Rudowłosa mocno gestykulowała, a Ron z poczerwieniałymi ze złości policzkami, co rusz odbijał cięte uwagi młodszej siostry. W końcu Ginny położyła jedną dłoń na biodrze, a drugą uniosła w górę, oskarżycielsko wskazując na brata palcem. Wyglądała zupełnie jak swoja mama Molly, karcąc nieposłuszne dzieci.
– Jesteś idiotą Ron!
– Mam cię dość, jesteś męcząca Ginny! Zawsze musisz mówić wszystko mamie!
– Bo ty…
Harry wraz z Hermioną przyglądali się, jak Ginny i Ron kierują się w stronę zamku, odbijając od siebie kąśliwe uwagi. Całkowicie zapomnieli o Hermionie i Harrym, którzy w dalszym ciągu siedzieli na kocu. Harry machnął na nich dłonią: Głowa już mnie boli od ich krzyków, niech idą, powiedział, podnosząc się z koca. Podał dłoń Hermionie, która z chęcią ją przyjęła.
– To co? Herbatka u Hagrida? – zaproponowała, pocierając zmarznięte dłonie.
– Pewnie, oby nie miał tylko ciastek.
– Ach daj spokój Harry – klepnęła go w ramię. – Naprawdę, nie wiem, dlaczego ich nie lubisz. Są bardzo… smaczne.
– Smaczne? Prędzej będę musiał odwiedzić twoich rodziców, bo połamię sobie wszystkie zęby. Nie wiem co Hagrid robi, że są tak paskudnie twarde.
– Wkłada w nie dużo miłości – powiedziała z uśmiechem Hermiona.
– Prędzej zaprawy betonowej.
Hermiona zatrzymała się nagle, wybuchając śmiechem. Śmiała się, dopóki nie zaczął boleć ją brzuch. Złapała się po bokach, nie potrafiąc ściągnąć z twarzy uśmiechu. Harry, widząc reakcję przyjaciółki, również zaczął się śmiać, aż z kącików oczu poleciały łzy. Śmiejąc się z czerwonymi policzkami, wspinali się po błoniach widząc w oddali chatkę Hagrida. Gajowy musiał usłyszeć zbliżających się gości, albowiem wyszedł z chatki, kładąc dłonie na biodrach. Kieł wyszedł tuż za nim, leniwie rozglądając się wokół. Dostrzegając znajome twarze, ruszył ku Hermionie i Harry'emu wesoło machając ogonem.
***
Hermiona ze skwaszoną miną nieustannie odczuwała w bębenkach odbijające się krzyki Ginny i Rona. Mimo spekulacji Harry'ego wieczorem w dalszym ciągu się na siebie dąsali. Robili to nawet w Pokoju Wspólnym, który zaczął przez nich pustoszeć. Uczniowie także odczuli napiętą energię Weasleyów więc zabrali torby, podręczniki i ruszyli do swoich sypialni.
– Dajcie spokój – odezwał się w końcu Harry. – Nie można was już słuchać.
– My tylko rozmawiamy – powiedziała Ginny zakładając dłonie na biodra.
– To porozmawiajcie gdzie indziej – odpowiedział Harry. – Idę na górę. Hermiona idziesz do siebie?
– Pójdę do biblioteki.
– O tej porze? – odezwał się Ron.
– Zostawiłam swoje notatki. Nie chcę, aby ktoś je zabrał.
Podniosła się z kanapy i ruszyła ku wyjściu. Zanim zniknęła pod portretem Grubej Damy, spostrzegła, że Harry również poderwał się ze swojego miejsca. Nim wspiął się na schody pomachał Hermionie. Odwzajemniła gest, wychodząc na chłodny korytarz. W zasadzie Hermiona nie miała ochoty iść do biblioteki. Musiała jak najszybciej wyrwać się z murów zamku. Tak już miała dość Rona i Ginny, warczących i krzyczących na siebie w Pokoju Wspólnym, że wieczorem postanowiła iść na błonia oczyścić umysł z burzliwego dnia.
Chłodne powietrze rozwiewało włosy, a mróz szczypał w nos i uszy. Przeklinała się za to, że w pośpiechu opuściła Pokój Wspólny, nie zabierając ze sobą płaszcza. Opadła na ziemię, odchylając głowę w tył. Wpatrywała się w granatowe niebo, a setka myśli przebiegła jej przed oczami. Przymknęła powieki, odpychając obraz skłóconego Rona i Ginny. Pozwoliła sobie ten ostatni raz wspomnieć mężczyznę o hebanowym spojrzeniu z nadzieją, że i on przychylne myśli o niej.
W wyimaginowany i nierealistyczny sposób, którego nie potrafiła wytłumaczyć, poczuła na wargach ciepło jego ust. Policzek okrył się słodkim oddechem, a ona bezwstydnie kosztowała ust, które smakowały mocną kawą. Kącik języka nieskromnie drażnił jej wargi, prosząc o więcej. Kaskady dreszczy oblały całe ciało, gdy tylko wyczuła na talii gorący dotyk. Otworzyła oczy, czując rozgrzane policzki. Oddychała ciężko, czując przyjemne skurcze w podbrzuszu. Przez chwilę, przez krótki moment chciała poderwać się i odnaleźć profesora, aby raz jeszcze skosztować jego ust. Chęć bycia blisko niego była tak wielka, że gdy Hermiona już poderwała się z ziemi i zrobiła krok w przód, zatrzymała się raptownie. Co ja wyprawiam?, skarciła się w myślach. Stała całkowicie sama na zalanych ciemnością błoniach. W oddali widziała rozpalone witraże mieniące się na niebie. Koniec kolacji zapewne dobiegał końca. Czy on również tam był? Czy siedział wraz z innymi, myśląc o niej? Zadrżała z zimna. Zacisnęła dłonie w piąstki tak mocno, że przebiła paznokciami delikatną skórę. Zasyczała, krzywiąc się paskudnie.
– Odpuść.
Wzięła kilka uspokajających oddechów. Gdy umysł lekko oczyścił się z narwanych i niestosownych myśli, ruszyła przed siebie, otaczając się ramionami. Nieoczekiwanie usłyszała wołanie. Hermiona zatrzymała się, odwracając się za siebie. Nikogo nie było. Marszcząc brwi, potrząsnęła głową. Przesłyszało mi się, pomyślała, robiąc krok naprzód. Uszła zaledwie kilka stóp, gdy krzyk powtórzył się. Był głośniejszy. Hermiona szybko zrozumiała, że nawoływanie dochodziło z Zakazanego Lasu, a ta myśl ani odrobinę się jej nie spodobała. Odwróciła się za siebie z nadzieją spoglądając w stronę chatki Hagrida, lecz w małych prostokątnych okienkach nie paliło się światło. Przełknęła gulę w gardle, wyciągając zza paska spodni różdżkę. Ostatni raz spojrzała w stronę zamku i zniknęła wśród drzew.
– Lumos – wyszeptała.
Poza zajęciami z latania, które odbywały się z profesor Hooch, Zakazany Las był drugą na jej prywatnej liście pozycją, której ani trochę nie lubiła w Hogwarcie. Można było tam wrzucić Ślizgonów, czy nadąsaną Lavender Brown, lecz Zakazany Las prasował się na niechlubnym, drugim miejscu. Uniosła wyżej różdżkę, zaciskając na niej kurczowo palce. Pamiętała, jak jeszcze niedawno była tu z Harrym i Dolores Umbridge, ale nawet wtedy w towarzystwie Harry'ego nie czuła się tu najbezpieczniej. Teraz była całkowicie sama, a kogoś życie zależało tylko od niej. Bardziej zagłębiając się w gęsty las, zamek zniknął wśród drzew.
– Hallo, jest tam kto? – krzyknęła, choć wiedziała, że nie powinna. Mogła zwabić do siebie jakieś niebezpieczne i dzikie zwierzę, których w lesie było całkiem sporo. Bądź coś gorszego niż zwierzę, pomyślała, a nić strachu spłynęła wzdłuż kręgosłupa.
– Pomocy! – usłyszała krzyk. Głos nie należał do kogoś, kogo mogła znać. Nie sądziła, aby osoba, która wołała o pomoc, była dorosła. Gdy tylko zrozumiała, że gdzieś w Zakazanym Lesie jest dziecko, poczuła adrenalinę, aby czym prędzej odnaleźć biedaka i wyciągnąć go z tego miejsca.
– Jesteś ranny?
– Moja noga, ona utknęła…
– Znasz zaklęcie lumos, prawda?
– Znam...
– To na co czekasz? – zapytała zdumiona. – Użyj go rzesz – dodała, surowym głosem.
Po chwili, która ciągnęła się jak lata świetlne, dostrzegła małe światło. Kurczowo zacisnęła palce na różdżce, krocząc przed siebie. Brała długie i spokojne oddechy, aby uspokoić przerażony umysł. Stąpała ostrożnie, nie wiedząc, czy za którymś z drzew nie będzie czekać na nią coś koszmarnego. Gdzieś w oddali usłyszała trzask łamanych gałęzi. Zatrzymała się, wciągając ze świstem powietrze. Czuła, że jeszcze chwila i jeszcze sekunda, a przerażone serce wyrwie się z piersi.
Stała nieruchomo przez minutę. Nie usłyszawszy kolejnego trzasku gałęzi, ruszyła przed siebie, ale o wiele szybciej, aby pokonać dzielący ją od dziecka dystans. Wkroczyła na polanę. Na powalonym drzewie dostrzegła skuloną postać. Wypuściła powietrze, stąpając ostrożnie.
– Nie bój się.
Nie sądziła, że jej własny głos ociekać będzie strachem i przerażeniem. Przełknęła ciążącą gulę w gardle, unosząc wyżej różdżkę. Dostrzegła twarz chłopca. Na bladych policzkach lśniły łzy. Światło ukazało pod szyją krawat w barwach Hufflepuffu. Bez zastanowienia wyrwała mu różdżkę. Zanim mógł w porę zareagować dość brutalnie chwyciła go za lewę ramię. Podwinęła rękaw, lecz nie dostrzegła Mrocznego Znaku. Próbowała odtworzyć w umyśle wszelkie informacje dotyczące Eliksiru Wielosokowego. Nie miała pojęcia, czy po zażyciu go, Mroczny Znak mógłby być nadal widoczny, czy wraz ze zmianą w kogoś innego, bladł, stapiając się z nową tożsamością? Poczuła spływający po plecach zimny dreszcz. Nie wiedziała, co robić dalej. Czy zrobiła słusznie, traktując go brutalnie? Bo gdyby okazał się kimś złym, kimś, kto podszył się pod Puchona raczej spokojnie nie siedziałby na powalonym drzewie, a zerwałby się, aby ją zaatakować, odbierając swoją różdżkę.
Chłopiec siedzący przed nią, ani trochę nie wyglądał, jakby chciał się na nią rzucić. Siedział zgarbiony, a na jego twarzy malował się okropny ból. Cierpienie wymieszane ze strachem, sprawiło, że przez krótką chwilę Hermiona poczuła do niego empatię.
– Co tu robisz? – odezwała się.
– Bo… bo ja… chciałem… – zaczął dławić się własnymi łzami – Chciałem zobaczyć…
– Co zobaczyć?
– Jednorożce.
– Jednorożce?!
Ze wszystkich odpowiedzi tego świata nie sądziła, że Puchon będzie chciał zobaczyć jednorożce. Hermiona poczuła, jak spływa na nią fala gniewu. Oddychała ciężko, pragnąc odebrać jego domowi wszelkie punkty, a samego biedaka wrzucić na roczny szlaban u Filcha.
– Nie mówisz poważnie – powiedziała cicho i powoli, przeciągając każdą sylabę.
– Naprawdę ja chcia…
– Zmysły postradałeś? – warknęła, przerywając mu. – Wejście do Zakazanego Lasu jest surowo zabronione! Coś ty sobie myślał?
Nie odpowiedział. Spuścił głowę a na zaciśnięte piąstki, skapnęły słone łzy. Hermiona zrobiła krok w tył, chwytając za nasadę nosa. Po wzięciu kilku uspokajających oddechów ponownie spojrzała na Puchona. Jęknął przeraźliwie, chwytając za nogę. Hermiona spuściła wzrok. No tak, wspomniał wcześniej o unieruchomionej nodze, pomyślała. Gałęzie z magiczną siłą splątały kończynę chłopca, uruchamiając go na dobre. Przy każdym nawet najmniejszym ruchu, gałęzie plotły się w górę, mocniej się zaciskając. Z tego co Hermiona zdążyła odnotować, działało to na zasadzie stopnia pułapki, który znajdował się między parterem a korytarzem na drugim piętrze. Niczym klisza starego filmu ujrzała wspomnienie, jak jeszcze niedawno sama była uwięziona w stopniu, a pomógł jej nie kto inny jak profesor Snape. Sama myśl o nim dała Hermionie sił, aby czym prędzej uwolnić Puchona i wydostać się z Zakazanego Lasu nim staną się czyjąś kolacją.
Poradziła mu, aby zasłonił oczy. Wycelowała różdżką w splątaną nogę, a po chwili fioletowe światło rozproszyło gałęzie na wszystkie strony. Sama musiała odskoczyć w bok, aby nie oberwać w głowę fruwającymi gałęziami. Puchon spojrzał na nogę z niemałą ulgą. Poruszył kończyną, a gdy nie poczuł żadnego bólu czy dyskomfortu spojrzał na Hermionę.
– Dziękuję.
– To nie miejsce na podziękowania. – rozejrzała się wokoło. – Teraz musimy się stąd wydostać.
Zgubiła orientację. Nie miała najmniejszego pojęcia skąd przyszła. Wszystkie drzewa wyglądały tak samo. Wypuściła ze świstem powietrze, wyciągając przed siebie różdżkę chłopca. Za wiele stracić już nie mogła. Potrzebowała jego pomocy, nawet jeśli tyczyło się to jedynie dodatkowego źródła światła. Gdzieś głęboko czuła, że za wiele ten chłopiec jeszcze nie potrafił. Być może jedynym zaklęciem, jakie znał było Lumos. Sądząc o jego bezmyślnym podejściu do łamania szkolnego regulaminu, targnięcie się na własne życie, nie była dobrej myśli, aby posiadał szczyptę rozumu. A ty co robiłaś w jego wieku?, usłyszała kpiący głos. Potrząsnęła głową, odrzucając od siebie parszywe myśli. To nie był czas na wspomnienia Puszka, Kamienia Filozoficznego i profesora Quirrella.
Odebrał swoją różdżkę. Rozejrzał się wokoło, a jego warga zadrżała niebezpiecznie. Hermiona nie widziała, czy zaraz chłopiec się nie rozpłacze, czy być może drżał z zimna. Sama odczuwała kąsanie zimnych języków, a cienki sweter ogrzać ją nie mógł. Aczkolwiek dzianinowy sweter wyglądał stokrotnie cieplej niż cienka bluzka, którą miał na sobie. Bez chwili namysłu rozpięła sweter. Ściągnęła go z siebie, podając go chłopcu. Zrozumiał niemałą aluzję, przyjmując go. Krótki rękawek, który miała na sobie, już jej nie ochronił. Teraz ona zadrżała z zimna. Cokolwiek miałoby się z nimi stać, Hermiona wiedziała, że musi zatroszczyć się wpierw o chłopca.
– Idziemy tędy. Trzymaj się blisko mnie i patrz pod nogi. Różdżka przed siebie – zakomenderowała cicho.
Hermiona nie tylko zgubiła orientację w terenie, ale podziała gdzieś rachubę czasu. Nie miała pojęcia, ile już krążyli po Zakazanym Lesie, szukając wyjścia. Być może było to dziesięć minut, a może godzina, bezustannej wędrówki. Zasapana oparła się o najbliższe drzewo, próbując się uspokoić. Rozejrzała się wokoło. Już dawno opuścili polanę. Wokół nich gęsto było od drzew. Co chwila ciszę przerywało łamanie liści, albo buczenie nocnych zwierząt z oddali. Hermiona miała tylko nadzieję, że wśród nich krążą Centaury, a nie coś, czego nigdy nie chciałaby spotkać.
Machnęła na chłopca, aby stanął gdzieś z boku, również łapiąc dech. Wyglądał na głodnego, zmęczonego, przerażonego i przeszytego zimnem do szpiku kości. Niespodziewanie zaświtała w jej umyśle cudowna myśl. Jakże mogłam o tym wcześniej nie pomyśleć?, skarciła samą siebie. Prędko oderwała się z drzewa, wyciągając różdżkę. Czerwone iskry wzniosły się do gwiazd. Przez chwilę wirowały w tańcu, oświetlając ich twarze. Powoli zaczęły dogasać, mieszając się z ciemnym niebem. Zniknęły, nie pozostawiając po sobie śladu.
– To na ratunek?
– Można tak powiedzieć. Jestem Hermiona. Hermiona Granger.
– Kevin Stoner.
– Obiecuję ci Kevin – spojrzała na niego uważnie, unosząc palec ku górze. – Jak stąd wyjdziemy, to załatwię ci taki szlaban, że…
Zamilkła. Zakazany Las przeszył przerażający krzyk, ani na moment nie przypominając wcześniejszego krzyku chłopca. Odwróciła wzrok. Kevin wyglądał, jakby niczego nie słyszał, albowiem stopą odgarniał od siebie uschnięte liście, nucąc coś pod nosem. Hermiona zwęziła brwi, taksując go spojrzeniem. Ogłuchł?, pomyślała zmieszana. Rozejrzała się wokoło. Przełknęła gulę w gardle, mocniej ściskając różdżkę.
– Trację zmysły – powiedziała, potrząsając głową.
– Słucham? – odezwał się Kevin. – Nie dosłyszałem.
– Powiedziałam, że musimy ruszać dalej – chrząknęła, oczyściwszy przerażone gardło. – Nie możemy tak bezczynnie tutaj stać. Zbieraj się, ruszamy.
Ruszyli, ale bez konkretnego celu. Szli ramię w ramię, gubiąc się w labiryncie gęstych drzew. Oddychała ciężko co chwila, zerkając na Puchona. Nie odzywał się, pociągając co chwila bezradnie nosem. Hermiona co kilka minut wysyłała w niebo czerwone iskry z nadzieją, że ktoś ich w końcu wytropi i wyciągnie z Zakazanego Lasu.
Dostrzegła lecące sowy. Zadarła wyżej głowę, dostrzegając, że nie były to dwie czy trzy sowy, ale całkiem spore stado lecące w jednym kierunku. Poczuła szybsze bicie serca. Sowiarnia!, pomyślała z nadzieją. Chwyciła Kevina za rękę i niemal zaczęli biec, kierując się pohukiwaniem sów. Gałęzie cięły odsłonięte ramiona, ale Hermiona nie zwracała na to uwagi. Mając świadomość, że mogą być coraz bliżej wyjścia, niczym na skrzydłach przeskakiwała powalone pnie, mknąc przed siebie. Nagle i niespodziewanie Kevin potknął się, padając na ziemię. Gdy tylko wyciągnęła ku niemu dłoń, pomagając mu wstać, poczuła spływający po plecach zimny dreszcz. Krzyk, który słyszała wcześniej powtórzył się. Kevin zerknął na nią.
– Słyszałeś to? – zapytała.
– Co to jest?
– Ja… – wciągnęła ze świstem powietrze. – Słyszałeś to wcześniej? Wtedy, gdy mieliśmy przerwę?
– Niczego nie słyszałem. Co się dzieje?
Lecz Hermiona nie była w stanie mu odpowiedzieć. Przerażający krzyk ponownie przeszedł Zakazany Las. Zdawał się być bliżej nich niż dotychczas. Chwyciła Kevina pod pachę, pomagając mu wstać. Trzymała go w mocnym uścisku, ciągnąc obok siebie. Posadziła go na ziemi przy wielkim drzewie, rozglądając się przerażona.
– Co się dzieje? – zapytał ponownie, tym razem głosem ociekającym strachem.
– Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie – uklęknęła przed nim, lustrując jego twarz. – Robisz to co ci każę. Jeśli każę ci uciekać, uciekasz. Jeśli każę ci podnieść różdżkę, podnosisz. Rozumiesz mnie Kevin?
– Ja…
– Więc zrobisz to co ci każę – nie dała mu dokończyć. – Zamknij oczy i nie otwieraj ich. Nie ważne co usłyszysz, musisz mieć zamknięte oczy. Nie możesz wydać żadnego dźwięku. Rozumiesz? – zapytała ostro.
– Tak – pokiwał głową.
– No, na co czekasz? No już Kevin!
Puchon niczym w transie dostosował się do komendy Hermiony. Sama usiadła tuż przed nim, czując jego kolana na plecach. Nox, szepnęła. Oddychała ciężko i niespokojnie. Przed oczami przelatywały strony ksiąg, w których Hermiona widziała…
I znów to się stało. Przeraźliwy krzyk pojawił się znikąd. Doprowadzał do szału, ogłupiając tego, kto tylko go usłyszał. Hermiona poczuła w sobie mieszankę najgorszych uczuć. To nie było coś, co towarzyszyło spotkaniom z Dementorami. To doprowadzało do szału, przywołując przed oczami sceny, które tak naprawdę nigdy się nie wydarzyły. Czuła, jak Kevin za nią drżał. Prosiła w duchu Merlina, aby tylko nie wydał z siebie żadnego dźwięku, aby znalazł w sobie siłę i nie uchylił ani na moment oczu. Przycisnęła dłonie do uszu, a usta zacisnęła w wąską linię. Chociaż tak naprawdę chciała krzyczeć z przerażenia i bezsilności. Odwróciła się przodem do Kevina, mocno go do siebie przytulając. Zakryła go całym ciałem, ofiarując mu namiastkę bezpieczeństwa. Coś krzyknęło głośno, głosem, jakiego nigdy Hermiona przedtem nie słyszała.
Czuła na swojej skórze ciepły oddech Puchona. Poczuła w sobie dziwny i niezrozumiały impuls, który nakazał jej prędko unieść głowę. Nie wiele myśląc, zrobiła to, a wtedy, czas jakby stanął w miejscu. I wówczas to dostrzegła. Dziesięć metrów od nich ujrzała Szyszymorę. Postać ta stała przy powalonym drzewie, miała zielone włosy i odstraszającą, zieloną, trupią twarz. Skąpana była w bladozieloną, długą suknię z kapturem zasłaniającym dużą część twarzy. Hermiona poczuła, jakby ktoś dosypał jej do brzucha woreczek z lodem. Wiedziała, że Szyszymora zwiastuje śmierć.
Przymknęła powieki, ujrzawszy przed oczami twarz profesora Snape'a. Chciała przygarnąć do siebie, jak najwięcej pozytywnych wspomnień, nie myśląc nad tym, co się właśnie dzieje. Pomyślała o ich pierwszym pocałunku, o rozmowie w barze, czy tym, jak cudownie i swobodnie czuła się w jego towarzystwie. Dostrzegła również rodziców, Harry’ego i Rona, ale ich obraz prędko się rozmazał, gdy przerażający krzyk pojawił się, gdzieś parę stóp obok nich. Otworzyła oczy. Znajdowała się oko w oko ze śmiercią. Szyszymora była kilka centymetrów od jej twarzy. Hermiona była przerażona. Bezsilne, srebrne łzy spływały po bladych policzkach.
Usłyszawszy inny dźwięk, który nie należał do Szyszymory złapała mocno Kevina za dłoń. Gdzieś kątem oka dostrzegła ogromnego kota. Zaryczał potężnie. Wszystko działo się tak szybko. Najpierw dostrzegła skaczącego kota, w następnej sekundzie zasyczała z bólu, czując jak lewe ramię, przeszywa okropny ból. Wyczuła ciepłą krew, spływającą po wyziębionej skórze. Czuła jak ktoś rozdziera jej skórę na miliony kawałków, a ranę zasypuje solą. Podniosła wzrok a Szyszymora jakby się rozpłynęła pozostawiając po sobie zieloną mgiełkę. Przed nią stał wielki kot – Kuguchar – z podniesioną łapą. Hermiona gdzieś czytała o tych stworzeniach, które opisywane były na bardzo sprytne i inteligentne bestie. Kot miał olbrzymie uszy i ogon zakończony pędzelkiem, podobnie jak u lwa, a futro cętkowane.
– Proszę, pomóż nam – powiedziała łamiącym się głosem.
Kuguchar rozumiał doskonale ludzką mowę. Pochylił nisko tułów i zamruczał cicho. Wrócił do wcześniejszej pozycji i zrobił krok w tył. Wydał mocny ryk, a niespodziewanie przy nim znów ukazała się Szyszymora. Z trupiej twarzy wydał się przeraźliwy ryk. Kuguchar machnął łapą w miejscu, gdzie Szyszymora miała twarz. W jakiś niezrozumiały dla Hermiony sposób, w następnej chwili kot przeleciał między drzewami. Hermiona i Kevin zostali sami z Szyszymorą. Postać ta jakąś magiczną siłą wzniosła Hermionę w powietrze. Uderzyła cały ciałem w sąsiednie drzewo i osunęła się po nim na ziemię, gdzie padła, zgięta wpół, jęcząc i szlochając. Szyszymora zwróciła swe szkarłatne oczy na Kevina i wyciągnęła zimnym, bezlitosnym krzykiem. Gryfonka ostatkiem sił wyczarowała Patronusa, przeklinając się, że wcześniej o nim nie pomyślała. Z trudem doczołgała się do chłopca i znów zakryła go swoim ciałem. Szyszymora zbliżyła się do niej, wyjąc przeraźliwie, a Hermiona poczuła, jakby uciekało z niej życie, jakby przed nią był bezlitosny Dementor, wysysając z niej ostatni dech.
Przez Zakazany Las rozległ się znów potężny ryk i Kuguchar stanął przed nią, a śmierć zniknęła. Hermiona macała wśród zgniłych liści swoją różdżkę, którą musiała wypuścić z dłoni, gdy tylko wzniosła się w powietrze. Kuguchar pojawił się przed nią, w zębach trzymając jej magiczny kij.
– Dziękuję, uratowałeś nam życie.
Wielki kot schylił się bardzo nisko, prawie się kładąc. Wskazał wielkim pyskiem na chłopca tuż za nią. Hermiona resztkami sił podniosła się, mocno uciskając krwawiące ramię. Szturchnęła Kevina, który wciąż był za nią, a jego oczy były pełne łez.
– Kevinie... musisz na niego usiąść. To przyjaciel nic ci nie zrobi – wypowiedziała ostatkiem tchu. Chłopiec niepewnie wstał i podszedł do wielkiego kota, na którym po chwili usiadł, mocno wtulając się w jego futro, płacząc przeraźliwie. Hermiona kucnęła przy pysku zwierzęcia i spojrzała z wielką wdzięcznością w wielkie złote oczy, które zalśniły. Pocałowała go w nos. Wkrótce po tym osunęła się na ziemię.
Jeśli to jest umieranie, pomyślała Hermiona. To wcale nie jest tak strasznie. Nawet ból jest już coraz słabszy...
~*~
Czarownice i Czarodzieje! ⚡
Dzielę się kolejnym rozdziałem. Chyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
Jak podoba Ci się rozdział? 😊 Podziel się swoją opinią w komentarzu, będzie mi bardzo miło przeczytać parę słów od Ciebie 💕
Życzę miłej lektury,
Jazz ❤