wtorek, 30 kwietnia 2013

Rozdział 21


Był to dzień, niemal jak każdy, gdy profesor Snape obudził się w paskudnym nastroju. Nie miało znaczenia, czy dobę wcześniej, dzień swój mógł zaliczyć do względnie udanych, czy nie. Poranek rozpoczął się irytacją na cieknący w łazience kran, który zapewne sam nie dokręcił uprzedniego wieczoru, ale nawet nie brał takiej możliwości pod uwagę. Lepszym wyjściem było wymyślenie niedorzecznej historii o nieposłusznych skrzatach, których jedynym celem było zezłoszczenie Mistrza Eliksirów.


Przetarł dłonią czoło, starając się nie skupiać na bransoletkach zawieszonych na kościstych nadgarstkach profesor Trelawney. Za każdym razem, gdy kobieta schylała się po świeże bułeczki, czy dzbanek z kawą, kilkanaście bransoletek niemiłosiernie kłuło go w uszy. Czarownica podsunęła w górę okulary, które niebezpiecznie zjechały na czubek nosa, gdy tylko dostrzegła siedzącego nieopodal mężczyznę. Poprawiła przewieszony różowy szal na karku, wzięła swój talerz, wraz z kubkiem świeżej kawy i usiadła na pustym miejscu należącym do profesor McGonagall. Snape posłał jej krótkie spojrzenie.


– Severusie – przysunęła krzesło do stołu, lekko posapując pod nosem. – Powinniśmy porozmawiać, to bardzo ważne.

– Co może być takiego ważnego o poranku, Sybillo?

– Przyjacielu – obróciła się bokiem, uważnie obserwując mężczyznę. Złączyła koniuszki palców, jak miał w zwyczaju robić Dumbledore, przez co wyglądała nieco komicznie. Sybilla, która na siłę stara się wyglądać poważnie. – Wczoraj gdy siedziałam przy kominku, naszła mnie ochota na zerknięcie do kuli. Nie uwierzysz, co tam ujrzałam!


Profesor Snape bez pośpiechu chwycił za kubek kawy, biorąc potężny łyk. Znał  Sybillę nie od dziś. Nie należała do grona tych czarownic, którym można bezgranicznie ufać, obdarzając sympatią, a to przez wizję śmierci, które obwieszczała niemal wszystkim napotkanym. Pod innym względem Sybilla nie była groźna, mógłby rzec, że była lekko szurnięta, wszem wobec, rozgłaszając widmo śmierci i fali okropnych zdarzeń, która zmierzała. Szurnięta, ale najzupełniej nie była niebezpieczna. 


Severus nie raz twierdził, że Sybilla żyła własnym życiem, kompletnie nie nadając się do funkcjonowania w społeczeństwie. Pomijając jej dziwną, na pewno niezrozumiałą naturę, była dobrą czarownicą. Raz przeszło mu przez myśl, że przez własne niezrozumienie i sposób, w jaki obwieszcza swoje wizje innym, tylko zraża do siebie ludzi. Samotność, w którą popadła Sybilla popycha ją do nawiązywania kontaktów z innymi poprzez dzielenie się swoimi niezbyt entuzjastycznymi wizjami, co tylko działa odpychająco na innych. A wszystko to zatacza smutny kręg: Sybilla odizolowana we własnym niezrozumiałym świecie → Sybilla, która przytacza (z reguły) wizje śmierci →  Sybilla tracąca jakiekolwiek uznanie → Sybilla zaszywająca się w samotności pośród fusów herbat i dziesiątki kotów. 


Profesor Snape oparł się o fotel, obdarzając uwagą profesor wróżbiarstwa. Nigdy nie brał słów kobiety do serca, nigdy również zbytnio nie wierzył w to, co ujrzała w kuli. Być może mógłby policzyć na palcach jednej ręki, przepowiednie, które się sprawdziły, to tak na setkę pozostałych, były nędznym wynikiem. Ponownie skosztował kawy.


– Słucham?

– Jak wspomniałam wcześniej, zajrzałam wczoraj do kuli i… – profesor Snape pierwszy raz ujrzał na twarzy kobiety coś, co mógłby określić jako zdenerwowanie, wymieszane z lekkim zażenowaniem. Kobieta chrząknęła, oczyściwszy gardło.

– Tak? Kiedy umrę?

– Przepraszam? – Sybilla kompletnie była zbita z tropu. Poprawiła szal, uważnie przyglądając się rozmówcy. – Severusie nic z tych rzeczy…

– Wybacz mi, ale nie mam całego poranka – powiedział z naciskiem, mając z lekka po dziurki w nosie Sybillę i jej wizję.

– Moje wewnętrzne oko widziało cię, Severusie, widziało twoją przyszłość. To nie była śmierć, daleko temu do śmierci…

– Więc?

– Pocierpisz, oj bardzo pocierpisz. Ból przeszyje twoje serce, a potem… poczujesz smak miłości. Zakochasz się przyjacielu. Jednakże… – dodała nieco mniej entuzjastycznym tonem. – Uczucie to będzie wystawione na ogromną próbę. Będziesz musiał zdecydować o dobru tej miłości... To ty pokażesz, czy jest szansa dla… was.


Mężczyzna mimowolnie opluł się kawą, co spostrzegło większość zgromadzonych w Wielkiej Sali. U jego boku niemal wyrosła spod ziemi Minerwa z nieco rozbawioną miną klepiąc młodszego po plecach. Gdyby tylko był obserwatorem, dostrzec mógłby, jak profesor transmutacji posyła pełne ciekawości spojrzenie w stronę Sybilli. Profesor Snape, czując, że jego godność i wizerunek, który kreował przez ostatnie lata na ponurego, bezdusznego mężczyznę właśnie legł, strącił dłoń Minerwy, odsuwając się od stołu. Zanim opuścił Wielką Salę, ostatni raz spojrzał w stronę Sybilli, rzuciwszy gorzkawym tonem: intrygujące.


***


Sala eliksirów przez większość uczniów była nazywana miejscem, w której przechodzili męki i katusze. Było tam zawsze chłodno, ciemno i wilgotno. Przy ścianach znajdowały się liczne szafki i półki przepełnione rozmaitymi, flakonikami, buteleczkami, słoiczkami, pudełkami i innymi rzeczami o nieznanej i niepokojącej zawartości. Każdy młody czarodziej wiedział o tym, że lepiej niczego tam nie dotykać bez zgody nauczyciela. Wiszący na przodzie zegar, wcale nie wzbudzał w uczniach entuzjazmu. Czas w klasie eliksirów dla większości ciągnął się w nieskończoność. Była garstka czarownic i czarodziejów, która ochoczo uczęszczała na eliksiry, nie zwracając uwagi, że przedmiot ten należał do profesora Snape’a, zwykle gburowatego i faworyzującego uczniów Slytherinu czarodzieja. 


– Siadać – rzucił w stronę uczniów, drepcząc w stronę biurka. – Dzisiejsze zajęcia odbędziecie w parach. Niestety… – powiedział bez większego przekonania w głosie. – Rozdzielić muszę ulubione zespoły – wymownie spojrzał na ławkę Złotej Trójcy, mrużąc oczy. – Longbottom i Granger razem, Parkinson do Parvati, Goyle z Finiganem, Weasley do Malfoya, Potter z Brown.


Skrzyżował dłonie na piersiach, czekając, jak uczniowie przestaną krzątać się po klasie, zmieniając stoliki. Gdy wszyscy już usiedli i wyciągnęli podręczniki, machnął różdżką. Na każdej ławce pojawił się kamień. Przekrój był różnorodny, jedni otrzymali różowy kwarc, inni angelit, a jeszcze inni ametyst, czarny turmalin, czy tygrysie oko. 


– Przyrządzicie eliksir rozdymający – po klasie rozniósł się cichy i spokojny głos nauczyciela. –  Kiedy wasz wywar będzie ukończony, polejecie nim kamień. Poprawnie wykonamy, powinien sprawić, że kamień przybierze rozmiary arbuza. Na następnej lekcji zrobicie eliksir skurczający, dzięki niemu wasze kamienie powrócą do rzeczywistych rozmiarów. Poprawny eliksir powinien mieć rdzawą barwę. Do pracy! – machnął zgrabnie różdżką, a na tablicy pojawiły się ingerencje i wszelkie potrzebne uczniom  instrukcje.


Usiadłszy za biurkiem, momentalnie poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku. Przez ostatnie lata tolerował Sybillę i jej dziwaczną naturę, począwszy od wizji śmierci, a skończywszy na tym, że w ciągu trzech miesięcy utraci trzy palce podczas warzenia eliksirów – a było to ponad siedem lat temu. Tym bardziej nie spodobała mu się nowa wizja. Miłość? Chyba wolał już nużące wizje na temat śmierci i tragicznych wydarzeń, które ku niemu zmierzały. Oszustka jedna, pomyślał z goryczą, starając się odepchnąć od siebie nową wizję Trelawney.


Rzucił spojrzenie na uczniów. Większość zakończyła wędrówkę do składziku po niezbędne narzędzia i materiały. Pozostali skupili wzrok na tablicy, studiując instrukcje potrzebne do sporządzenia eliksiru rozdymającego. Mając kontrolę nad wychowankami, schylił się do szafki, wyciągając z niej opasłą teczkę, obitą smoczą skórą. Otrzymał paczkę dzień wcześniej, ale jeszcze nie miał sposobności, aby się z nią zapoznać. Rozerwał pieczęć z godłem Ministerstwa Magii, rzucając przelotne spojrzenie na arkusze. W środku znajdował się obszerny plik dokumentów z Ministerstwa Magii. Ankieta?, burknął w myślach. Oczekiwał czegoś ważniejszego, począwszy od nowych restrykcji w nauczaniu, czy zmianie w rozkładzie zajęć, ale nie cholernej ankiety. Chwycił za pierwszy arkusz. „Czuje Pan/Pani dumę z przekazywanej wiedzy młodym czarodziejom?”, Severus prychnął pod nosem. Kto miałby dumę nauczać tę bandę bałwanów?


– Neville nie!


Poderwał głowę. Doskonałą ciszę w sali przerwał krzyk Granger. Spostrzegł jak dziewczyna, zakrywa usta dłonią, a Longbottom, który stał tuż obok niej, poczerwieniał po same końcówki włosów. W krótkiej chwili zrobił się biały jak ściana. Były to mikrosekundy, kiedy z ich kociołka, niczym petardy wyleciały fioletowe światełka. Kiedy Snape chwycił za różdżkę, było już za późno. Kociołek wyleciał w górę, uderzając z hukiem o sufit. Uczniowie, którzy byli najbliżej stolika Longbottoma i Granger, odsunęli się pod ścianę. Miedziany kociołek opadł na ławkę, by znów wzbić się w górę, niczym opętany, zmieniając tor lotu. Zauważył przerażenie na twarzy dziewczyny, gdy kociołek uderzył ją prosto w brzuch. Przeleciała przez całą klasę, uderzając plecami o szafkę z pustymi fiolkami, po czym bezgłośne upadła na podłogę. Snape poczuł zimny, nieprzyjemny dreszcz.


– O babciu! Zabiłem Hermionę! – zaszlochał Longbottom, podtrzymując się kurczowo ławki.

– IDIOTA! - krzyknął Snape. – GRYFFINDOR TRACI PIĘĆDZIESIĄT PUNKTÓW!

– Her-Hermiona...

– Odsuń się, Finningan! Wszyscy opuścić salę. Natychmiast!

– NIE! – sprzeciwił się Seamus.

     – GRYFFINDOR TRACI KOLEJNE PIĘĆDZIESIĄT PUNKTÓW! WSZYSCY OPUSZCZAJĄ SALĘ! W TEJ CHWILI!


Potter z Weasleyem siłą wyciągnęli Gryfona z sali, Thomas zajął się roztrzęsionym Longbottomem, a reszta opuściła klasę pod komendą młodego Malfoya.


Profesor Snape prędko podbiegł do nieruchomo leżącej dziewczyny. Twarz Granger zwrócona była w dół, a wokół niej zaczęła tworzyć się spora kałuża krwi. Wyciągnął różdżkę i w mgnieniu oka zaczął szeptać zaklęcia, które miały zatrzymać krwotok z rozciętych ran. Następnie najostrożniej jak tylko potrafił, chwycił ją delikatnie za barki, obracając. Nie utraciwszy ani sekundy, odgarnął splątane włosy Granger. Niektóre kosmyki splamione były krwią, przyklejając się do policzków i szyi. Subtelnie, nie chcąc w żadnej sposób zrobić jej krzywdy, odgarnął kosmyki, układając dwa palce na szyi. Wyczuł puls. Był słaby.


Wyczarował nosze. Powiedział głośno i wyraźnie:  Wingardium Leviosa, a nieruchome ciało Granger wniosło się w górę. Lewitowała przez moment, aby ostrożnie spocząć na unoszących się w powietrzu noszach. Na chwilę, która trwała więcej niż sekundę, spojrzenie profesora Snape’a zatrzymało się na twarzy dziewczyny. Momentalnie skamieniał, nie potrafiąc się ruszyć. Czuł jedynie  nieprzyjemne ukłucie w okolicy serca. A może przyjemne, hm?, zakpił jego rozum. Czym prędzej odepchnął od siebie tę niedorzeczną myśl. 


– Granger, otwórz te cholerne oczy – wysyczał pod nosem, lewitując przed sobą nosze.







~*~


Witajcie kochane Misiaczki ♥


Rozdział krótki porównaniu do poprzedniego. Ale mimo to mam cichą nadzieję, że Wam się spodoba.

Jest to małe co nieco dla Was na majówkę xd Mnie na majówce w domu nie będzie. Wyjeżdżam już dziś wieczorem. Wracam sobota/niedziela. Wątpię, abym miała dostęp do internetu. Wszelkie powiadomienia o nowych rozdziałach czy reklamacji bloga zostawiajcie w zakładce „Spam”. Może Merlin mi pomoże i złapię dostęp do WiFi i jakoś przeczytam Wasze blogi, ale komentowanie zostawię, jak wrócę.


Życzę Wam miłego wolnego. Bawcie się dobrze! I uważajcie na siebie ;**



Jazz ♥




piątek, 26 kwietnia 2013

Rozdział 20


Hermiona gwałtownie podparła się na łokciach. Dormitorium dziewcząt skąpane było w półmroku. Księżyc nieco nieśmiało próbował przebić się przez gęste, ciemne chmury. Krzywołap, który smacznie spał tuż obok, puszystym ogonem przejechał po dłoni Hermiony. Rąbkiem piżamy otarła z czoła kropelki potu. Oddech miała nierówny, niespokojny. Gdzieś w oddali słyszała pochrapywanie Lavender Brown, co umocniło ją w przekonaniu, że wciąż jest w Hogwarcie. Naiwnie sądziła, że wydarzenia z poprzedniego dnia, na tyle zmęczą jej umysł, iż będzie mogła spokojnie spać. W jakim błędzie była. Zamrugała kilkakrotnie, starając się usunąć sprzed oczu widok martwego ciała mężczyzny. Czym prędzej poderwała się z łóżka, wsuwając stopy w kapcie. Zgarnęła spod poduszki różdżkę i podeszła do okna. Uchyliła je, a chłodne, październikowe powietrze, delikatnie zaczęło muskać jej twarz. Oddech powoli wracał do normy. To tylko sen, zły sen...


W Pokoju Wspólnym wciąż jarzył się ogień w kominku. Zajęła jeden z foteli, opierając głowę o zagłówek. Podciągnęła nogi pod brodę, przymykając powieki. W głowie toczyła walkę z histerycznym natłokiem myśli, począwszy od koszmaru, aż po plotkę, która niemal ogarnęła już cały Hogwart. Zagryzła od wewnętrznej strony policzek, słysząc w swojej głowie, głos Seamusa… Lavender powiedziała Parvati, a ona powiedziała dalej, że ty i ja jesteśmy parą… cholera jasna, jęknęła pod nosem.


Przed oczami ukazał się Malfoy ze swoim charakterystycznym, zadufanym wyrazem twarzy. Nie dość, że Lavender puściła po szkole plotkę, o jej rzekomym związku, to na dodatek będzie musiała spędzać dodatkowe godziny w towarzystwie Malfoya. O kilka godzin za dużo. Zadrżała na samą myśl obcowania dłużej niż to konieczne z Malfoyem i paskudną, zadufaną naturą, która sięga ponad mury Hogwartu. Obraz rozmazał się i ujrzała kolejnego Ślizgona. Spojrzenie przypominające bezkresne czarne jezioro, przyczyniło się do ukłucia w okolicy serca. Czego się spodziewała? Że będzie w związku z mężczyzną, który mógłby być… o Merlinie, jej ojcem? Że wszystko będzie usypane różami? Hermiona zdała sobie sprawę, że głupszej i naiwniejszej osoby, jeszcze nie spotkała. Przecież profesor Snape, jest najbardziej skrytą i sarkastyczną osobą, jaka chodzi po tej ziemi, a ona sądziła, że uda się jej przemknąć do jego życia... Oh przestań Hermiono, on widzi w tobie tylko dziewczynę zakopaną po uszy w książkach. Jesteś jego uczennicą, na litość boską! Zbuntował się rozum, unosząc wysoko głowę. Przestań o nim myśleć!, dodał ostrzegawczo na koniec. 


– Kto tu jest? 


Uniosła przed siebie różdżkę, usłyszawszy skrzypnięcie na schodach. Tak była pogrążona we własnych rozterkach, że nawet nie spostrzegła, że przestała być sama w Pokoju Wspólnym. Obróciła się za siebie. Znajoma sylwetka wyrosła kilka metrów przed nią. Opuściła różdżkę. 


– Hermiona?   

– Seamus? Co tu robisz?   

– Nie mogłem spać. A ty? – usiadł w fotelu obok.

– Miałam koszmar i nie zamierzam wracać już do łóżka – mruknęła, na co chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową.

– Co teraz będzie? 

– Nie mam pojęcia – powiedziała zgodnie z prawdą.  – Jak się tego wszystkiego dowiedziałeś?

– Siedziałem sobie o tam – wskazał palcem na jeden z foteli przy regale z książkami. – Aż w końcu podszedł do mnie jakiś trzecioklasista. Powiedział mi, że Hermiona Granger i Seamus Finnigan są parą. No wiesz... nawijał o tym, jakby był redaktorem Proroka Codziennego, aż w końcu się zorientował, że to ja jestem Seamus Finnigan. Zbladł jak ściana i uciekł, potykając się o własne nogi. Chwilę później przyszłaś z Deanem.

– To już cała szkoła wie – mruknęła posępnie.

– Chyba tak... Nie sądziłem, że Brown zemści się, za to, że nie chce z nią być. Aż tak jest zdesperowana?

–  Ach, daj spokój Seamus. Nie trać swoich nerwów. Nie ma to najmniejszego sensu. Właściwie… to myślałam o tym co się stało.

– I do jakich doszłaś wniosków?

– A takich, że wszyscy się zdziwią na śniadaniu, jak zobaczą, że nie jesteśmy parą – uśmiechnęła się blado. – Co sobie o nas pomyślą? 


Co o mnie pomyślą?, jęknęła w myślach. Tu nie chodzi o Seamusa, nie chodzi o jego osobę, a o to, że wszyscy pomyślą, iż jestem… okrutna, bawiąc się uczuciami innych. Za wszelką cenę nie chciała zaszeregować samej siebie, jako łatwej dziewczyny. Było to okrutne i niesprawiedliwe stwierdzenie, ale kto by jej uwierzył? Nie chciała mieć na sobie tej łatki. Nie wiadomo co jeszcze mogła rozpowiedzieć Lavender, a znając jej bujną wyobraźnię i złamane serce mogło być to niemal wszystko. Na samą myśl, Hermiona poczuła paskudny skręt w żołądku. 


Seamus spojrzał na Gryfonkę, siedzącą z przymkniętymi powiekami. Poczuł cholernie nieprzyjemny, palący ucisk w gardle. Jaki był wściekły na samego siebie. Wszystko wydarzyło się przez niego. Gdyby tylko poradził sobie z natrętną blondynką, ani on, ani Hermiona, nie zostaliby wciągnięci w tę chorą grę. Oboje stali się niechcianymi marionetkami w przedstawieniu Lavender. Dość długo siedział pogrążony we własnych myślach, analizując różne schematy i wnioski, jak najlepiej wybrnąć z tej sytuacji. Raptownie wyprostował się w fotelu. Przyszedł mu do głowy, pewien samobójczy pomysł, dość ryzykowny, nie do końca przemyślany, ale w obecnej sytuacji, było to jedyne wyjście. Czy tylko Hermiona się zgodzi?


– Wpadłem na pewien pomysł.

– Masz sposób, by moja śmierć była szybka i bezbolesna? – spojrzała na niego z nadzieją. Dostrzegł, lśniące łzy na zaróżowionej twarzy dziewczyny. Supeł w żołądku zacisnął się jeszcze mocniej.

– Nie, nie to...

– Szkoda – otarła łzy skrawkiem piżamy, wymuszając uśmiech.

– Chodzi o nas.

– Nie rozumiem.

– Posłuchaj. Jeśli oni myślą, że ty i ja jesteśmy razem to niech, nie będą w błędzie.

– He? – odpowiedziała niezbyt elokwentnie. Seamus jedynie uśmiechnął się ze zrozumieniem.

– Spróbuję inaczej… Bądźmy parą.

– C-Co?

– Wszyscy  myślą, że jesteśmy parą, więc nią bądźmy.

– Nie do końca rozumiem, co masz na myśli?

– Nim powiesz, że jest to najgorszy pomysł, na jaki mogłem wpaść, daj mi wyjaśnić. Przyzwyczajmy wszystkich, że ty i ja tak naprawdę jesteśmy razem. Pewnego dnia zerwiemy, a wszelkie plotki o nas ucichną. Nie chce dać chorej satysfakcji Lavender, aby jednym słowem popsuła naszą reputację. 

– Tak po prostu zerwać? – spojrzała na niego, próbując sobie to wszystko wyobrazić. – Nie mogłabym się do ciebie nie odzywać. Nie potrafiłabym.

– Pozostaniemy przyjaciółmi. Co ty na to?

– Och... no nie wiem Seamus. To jest takie… pokręcone – powiedziała najłagodniej, jak potrafiła.

– To świetny pomysł! No, chyba że chcesz być tematem plotek i czuć oddechy innych na karku do końca roku szkolnego.

– No… – jęknęła przeciągle analizując w głowie wszelkie za i przeciw. Pomysł Seamusa był dość ryzykowny. Nie chciała w żaden sposób wchodzić w związek, ale jeśli mogłaby być to jedyna opcja, aby odepchnąć atak Lavender? A jeśli pomysł Seamusa nie był aż tak głupi? Chyba że… pomyślała.  – Okay, spróbujmy… – rzekła, wiedząc, że gorzej już być nie może.

– Zgadzasz się? Kurcze, to świetnie! Odkręcimy to wszystko…

– Obyś miał rację.

– Moje wnuki nie uwierzą, że chodziłem z najinteligentniejszą czarownicą od czasów Roweny Ravenclaw!

– Najpierw musimy ustalić kilka zasad…


   

***


Niewyspana, z podkrążonymi oczami i dość samobójczym planem Seamusa, Hermiona przemierzała szkolne korytarze. Cóż tego dnia atrakcyjnie nie wyglądała. Starała nie przejmować się swoim wyglądem, ani tym, że pulsujący ból głowy poprzez brak snu niczego nie ułatwiał. Maszerując, czuła na sobie wścibskie spojrzenia innych uczniów. Portrety również zdawały się pomrukiwać pod nosem kiedy tylko je mijała: Panna Granger znalazła sobie kawalera!


Pewna stara czarownica spod grubej ramy portretu, puściła ku niej oczko i uniosła kciuki w górę. Nie wierząc w to co się dzieje, pokręciła głową, starając się czym prędzej oddalić się od spojrzenia wścibskiej wiedźmy. Jaka była naiwna, sądząc, że w Wielkiej Sali złapie oddech. Przekraczając próg, niemal wszyscy, jak jeden mąż spojrzeli w jej stronę. Hermiona z czerwonymi policzkami, poprawiła torbę na ramieniu, przyspieszając kroku. 


Rzuciła pospiesznie cześć, siadając obok Rona. Spuściła głowę, udając, że zachłannie przeszukuje zawartość torby, aby tylko uniknąć natłoku pytań ze strony przyjaciół. Musiało to podziałać, bo po chwili Harry zaczął wspominać o footballu, tłumacząc Ronowi, czymże jest ten sport w świecie mugoli. Podniosła na zielonookiego wzrok, uśmiechając się z wdzięcznością. Wszystko im wyjaśni, ale nie teraz i nie w tym miejscu. 


W nieskończoność nie mogła przeszukiwać swojej torby, więc uniosła głowę, spoglądając na stół grona pedagogicznego. Wyłapała wzrok zazwyczaj surowej profesor McGonagall. Nie potrafiła rozpoznać, czy opiekunka Gryffindoru spogląda na nią z ciekawością, czy być może czymś kreującym się na kształt zawodu. Profesor Flitwick, ze względu na swój niski wzrost, zadzierał wysoko głowę, o mało co nie przechylając pucharku ze sokiem dyniowym. Przeniosła spojrzenie na czarną postać, która jako jedyna nie była zainteresowana, pojawieniem się jej w Wielkiej Sali. Profesor Snape jadł w skupieniu śniadanie, powoli przeżuwając każdy kęs. Hermiona pomyślała, że chciałaby, aby w tym momencie na nią spojrzał, chociaż na sekundę. Wspominając wczorajszą nostalgię i zrozumienie, że jest tylko naiwną uczennicą, chwyciła za dzbanek z herbatą, kurczowo zaciskając palce na metalowym uchwycie. 



***


Nie sądziła, że ten dzień mógłby być jeszcze gorszy. Jeśli teraz był przysłowiową klapą, ciekawa była co takiego wydarzy się na koniec dnia. Była zobowiązana znosić nadąsanego arystokratę, na dyżurze, którego przeklinała, za każdym razem, gdy tylko spojrzał na nią krzywo spod platynowych włosów, opadających mu na czoło. Mijający ich uczniowie również posyłali w jej stronę ciekawskie spojrzenie. Ci z kolei szeptali za plecami, a niektórzy byli na tyle odważni, by pokazywać sobie ją palcem i szeptać pod nosem: to ona.


Zirytowana, wypuściła ciężko powietrze. Zatrzymała się nagle, gdy nie słyszała żadnych docinek z ust Ślizgona. Obróciła się za siebie, a chłopak stał kilka metrów za nią z rękami w kieszeniach szaty. Hermiona spojrzała tam, gdzie zawiesił spojrzenie Ślizgon.


Malfoy uśmiechnął się łobuzersko do Krukonki, która zmierzała w ich kierunku. Panna Granger, dopiero teraz zdała sobie sprawę, że widzi ją pierwszy raz. Próbowała wytłumaczyć sobie, jak to możliwe, ale żadne rozsądne wyjaśnienie, nie przychodziło jej do głowy. Krukonka miała długie, lśniące blond włosy do pasa, nogi tak zgrabne, że Hermiona poczuła się jak brzydkie kaczątko. Figurę miała nietęgą, a wszystko podkreślała jej brzoskwiniowa opalenizna. Usta wygięła w uśmiechu, ukazując szereg równiutkich białych zębów.


– Witaj Julio – chłopak złożył krótki pocałunek na policzku dziewczyny.

– Draco, nie jestem Julia – pomachała mu ostrzegawczo palcem, zakończonym krwistoczerwonym paznokciem.

– Nie? – ta chwila zastanowienia w stylu Malfoya, dała mu parę cennych sekund do namysłu. Chłopak przeczesał platynowe włosy i przybliżył się do Krukonki, delikatnie gładząc opuszkami palców jej dłoń. – Magee, najdroższa!

– Nie, nie głuptasku. Nie jestem, Magee.

– Oczywiście, że nie kotku...  Wiesz, że się tylko z tobą droczę, Kathrin.

– Tak to ja – zaszczebiotała radośnie, bawiąc się  guziczkami jego koszuli.  Hermiona stała oparta o ścianę i oglądała, tę pożal się Merlinie scenkę. Nie była pewna, czy powinna ją zaszeregować jako komedię, czy może dramat. Niemniej aktorstwo Malfoya wygrało wszystko.

– Jak  u ciebie?

– Ciężko... - przeciągnęła ostatnie litery, patrząc na niego smutnymi oczami. –  Nie byłeś u mnie wczoraj.

– Ehh... uczyłem się z zielarstwa. Sama wiesz, jak jest…  – Hermiona parsknęła pod nosem, co nie uszło uwadze blondynki.

– A ty, z czego się śmiejesz? – urodziwa Krukonka rzuciła na nią okiem.

– Nie przypominam sobie, abyśmy przeszły na ty. Dla ciebie jestem prefekt Granger – w jej głosie było coś ostrzegawczego, coś niepokojącego, jak na spokojną zwykle Hermionę. Blond piękność zrobiła krok w przód, stojąc naprzeciwko dziewczyny. Draco, którym była chwile temu zainteresowana, odsunął się w bok. Męskie zagranie, Malfoy, pomyślała z przekąsem Hermiona.

– Pff – prychnęła. –  Spójrz tylko na siebie. Włosy jak siano, a ta cera? W lustrze się widziałaś ostatnio?

– Ravenclaw traci dziesięć punktów za obrazę prefekta – powiedziała dość szorstkim głosem Granger, czując szybszą pracę serca.

– Ale jak?! Draco! Zrób coś. – spojrzała przerażona na niego. Ten dostał nagłego ataku kaszlu, machając bezradnie dłonią w powietrza. Panna Granger, zauważyła jedynie nikły cień rozbawienia na twarzy Ślizgona.

– Chyba ci dziś nie pomoże...

– Draco! Porozmawiamy później! – powiedziała, zadzierając wysoko głowę. Prychnęła niczym rozjuszona kotka i odeszła korytarzem, odrzucając długie blond włosy za siebie.

– To jak miała na imię? – spytała Hermiona kiedy zostali już sami, a nagły atak kaszlu zniknął tak szybko jak się pojawił.

– Niby kto?

– Twoje słońce.

– Jul... Kathrin!

– Zapamiętałeś – powiedziała z przekąsem. – A jaki miała kolor oczu?

– Co? A skąd mam to wiedzieć, Granger?

– Jakbyś patrzył jej w oczy, a nie w biust to byś wiedział – chłopak obdarował ją lodowatym spojrzeniem.

– Głupota jakaś – skwitował. – Granger co u twojego chłopaka?

– Słucham? 

– Dobrze słyszałaś, Granger – zatarasował jej drogę, patrząc na nią z wyższością. Poczuła czerwone plamy na policzkach. – A sądziłem, że skończysz z Weasleyem. Dobre i to.

– Nie twój interes, Malfoy – fuknęła, wymijając go.

– Nie bądź taka ostra Granger. Ej Zabini! – wydarł się niespodziewanie, widząc zmierzającą ku nim znajomą czuprynę. Dziewczyna z grymasem przetarła ucho, czując jak bębenki, zaczęły podskakiwać w rytm samby. – Gdzieś ty był rano? – czarnoskóry chłopak podszedł do nich, zerkając to na Hermionę, to na przyjaciela.

– Wyjca dostałem – stwierdził krótko.

– Co? Minęły trzy tygodnie... Dopiero teraz?

– Starzy byli na jakiejś mugolskiej wyspie... – zrobił pauzę i zamyślił się, próbując przypomnieć sobie nazwę tej owej wyspy. Parę razy otwierał i zamykał usta, jednak koniec końców nic z nich nie wyleciało. Wzruszył ramionami. –  Wczoraj wrócili i czekało na nich sporo sów.

– I jak? Jest źle? - zainteresował się Malfoy.

– Mam być ostrożny, bo będę przez wakacje w ogródku mugoli grządki kopać – odpowiedział, krzywiąc się ostro. Malfoy zawył ze śmiechu, klepiąc czarnoskórego w bark.

– Kupię ci ogrodniczki, Smoku!

– A idź do diabła, Malfoy! – odszedł obrażony, pozostawiając dwójkę prefektów niebezpiecznie spoglądających na siebie.



***


Hermiona wraz z Seamusem zaszyli się w bibliotece. Tam, wspólnymi siłami pracowali nad zaległym referatem, dla profesora Flitwicka. Seamus poprosił Hermionę o pomoc, czując nad sobą widmo kolejnego Trolla. W trakcie długiej przerwy, czym prędzej udali się do biblioteki pod bacznym spojrzeniem innych uczniów. Cóż tylko podsycali plotkę o rzekomym związku. Hermiona uznała, że chyba woli taki obrót wydarzeń niż chodzić z przyklejoną łatką zmieniającej jak skarpetki chłopców dziewczyny


Seamus przepisywał fragment z bardzo starej księgi, który wskazała mu Hermiona. Oparła się na krześle, zatrzymując spojrzenie na krajobrazie za oknem. Cisza, która panowała w bibliotece była tym, czego potrzebowała; żadnych szeptów i chichotów, nikt nie wskazywał sobie ich palcami. Byli tylko oni i pani Pince, która jako jedyna nie rzucała w ich stronę ciekawskich spojrzeń. Widocznie nie interesowało jej życie miłosne uczniów. 


– Gotowe. – podsunął pergamin w stronę Hermiony.

– Niech sprawdzę... – mruknęła, czytając to, co udało im się stworzyć. Po dłuższej chwili odłożyła pergamin na bok i otworzyła podręcznik zatytułowany „Z jak zaklęcia”. – To, co mamy, to jest wciąż za mało.

– Przynieść tę czarną księgę? Tę, nad którą się zastanawiałaś? 

– Dobry pomysł. – uśmiechnęła się delikatnie do oddalającego się chłopaka i ponownie zawiesiła wzrok na panoramie rozciągającej się za oknem. Wypuściła powietrze ze świstem, przepychając przez umysł milion myśli. 


Nie wiedziała na jak długo zniknął Seamus. Kiedy dryfowała w swojej wyobraźni, ktoś gwałtownie wyrwał ją na powierzchnię, chrząkając kilkukrotnie. Poprawiła się na krześle, spoglądając na… Ginny. Cóż jej to się tu nie spodziewała. Uniosła kąciki ust w górę. 

  


– Cześć Ginny, usiądziesz z nami?

– Nie dzięki... – mruknęła, zakładając ręce pod biustem. Oho… mamy problem, pomyślała Hermiona doskonale znając tę postawę przyjaciółki. – Dzięki, że dowiedziałam się od obcych ludzi, że moja najlepsza przyjaciółka jest w związku.

– To stało się nagle i nie miałam jak z tobą porozmawiać... – powiedziała cicho, rozglądając się wokół.

– Jeszcze kilka tygodni temu płakałaś w moje ramię, że całowałaś się z Seamusem – wyrzuciła z siebie, nie zważając na podniesiony ton. – A teraz co?

– Ginny... to nie tak.

– Myślałam, że możemy porozmawiać o wszystkim...

– Hej Ginny – wrócił Seamus.

– Cześć – rzuciła niezbyt ochoczo.

– Usiądziesz z nami? – zaproponował, odsuwając rudowłosej krzesło.

– Nie dzięki, mam zaraz wróżbiarstwo.

– Porozmawiamy? – spytała z naciskiem Hermiona.

– O północy przy kominku. – po czym odeszła.

– Wszystko w porządku? – zagadał Seamus, patrząc to na oddalające się plecy rudowłosej, to na Hermionę.

– Pewnie. – wymusiła lekki uśmiech, chwytając za nową księgę.


Zwiększyli tempo pracy, aby wyrobić się na kolejne zajęcia. Hermiona nie brała nawet pod uwagę spóźnienia się na eliksiry. To była ostatnia rzecz, jaką pragnęła tego dnia. Zajęło im kolejne piętnaście minut, aby dokończyć referat i odłożyć na miejsce wszystkie księgi pod bacznym wzrokiem pani Pince. Zabrali swoje rzeczy i już po chwili kierowali się do lochów. Gawędzili o wszystkim i o niczym. A to zahaczyli o pogodę, a to o stos prac domowych, czy trening quidditcha, na który wspólnie planowali się wybrać. Hermiona przez moment zapomniała, że od rana zaczęła odgrywać nową rolę, co niosło za sobą garść nowych obowiązków. Pokazywanie się z Seamusem na korytarzu czy w czasie wolnym, aby tylko plotki o ich związku wyglądały jak najbardziej realistyczne, zaliczało się do jednego z nowych zobowiązań.


Pochodnie rzucały mdłe światło na twarze Ślizgonów i Gryfonów, oczekujących na pojawienie się profesora. Hermiona naciągnęła rękawy swetra, tupiąc delikatnie stopami. Lochy zawsze były paskudnie zimne, ale dziś, była to już przesada. Zauważyła, że nie tylko ona trzęsła się z zimna, Neville również energicznie tupał nogami. Seamus widząc to, uśmiechnął się łagodnie i podszedł bliżej, przytulając Hermionę. Zadrżała. Znieruchomiała. Kompletnie nie spodziewała się takiego gestu, ze strony Seamusa. Niczym bumerang przypomniała sobie o odgrywanej roli, więc odwzajemniła uścisk, aby nie wyglądało to nienaturalnie. Znad ramienia Seamusa spostrzegła Lavender, która przyglądała się im, mając oczy wielkości pięciu galeonów. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, jeszcze mocniej wtulając się w ramiona Gryfona. Zabolało, Lavender?, pomyślała zuchwale. 


Gdyby tylko nie była wtulona w Finnigana, mogłaby zobaczyć, jak Harry z Ronem wymieniają między sobą dwuznaczne spojrzenie. Na ich twarzach nie pojawił się zaskoczenie, ale coś, co było bliskie radości. Neville na moment przestał tupać nogami i również zawiesił spojrzenie na przytulonych Gryfonach, spoglądając to na nich, to na Harry’ego i Rona. Potter wzruszył jedynie ramionami, a na jego ustach pojawił się nikły uśmiech.


– Cieplej? – wyszeptał Seamus.

– T-Tak... Dziękuję.


Pogłaskał ją po plecach, a dziewczyna zapomniała, że parę minut temu dygotała z zimna. Poczuła, jak na policzki wpłynęły różowe plamki. Odsunęła się od Seamusa, drapiąc się po policzku. Mogła przysiąc, że zauważyła, jak Harry z Ronem puścili w jej stronę oczko. Kolejna fala czerwieni oblała tym razem całą twarz Gryfonki. Chrząknęła, oczyszczając gardło. 


– Jesteś moim chłopakiem, ale wyglądasz troszkę niechlujnie – mruknęła po dłuższej chwili.

– Nie rozumiem? 

– Wyglądasz jakbyś całą noc, spędził w Trzech Miotłach, zapijając problemy – Seamus jedynie przechylił głowę w bok, niewiele rozumiejąc – Ohh...  krawat wisi ci do kolan. Czekaj... zaraz go poprawię... A tych guziczków nie musisz wszystkich odpinać.

– Ale ja się tak dobrze czuję – odwrócił głowę, udając obrażonego.

– Cieszy mnie to, ale trzeba co nieco poprawić – zaczęła od zapinania guzików koszuli.

– Herm... - Gryfon momentalnie stał się purpurowy na twarzy.

– O widzisz – odpięła prędko guziki. – Musimy kupić ci nową koszulę.

– Musimy? – powtórzył zbity z tropu.

– No, a co myślałeś? Jak puszczę ciebie samego to nie wiem, czy cały wrócisz – powiedziała, starając się brzmieć całkiem poważnie.

– Niech ci będzie – podsumował. Poprawiła krawat w barwach Gryffindoru, wygładziła fałdki na koszuli i podwinęła rękawy. Zrobiła krok do tyłu, podziwiając efekt swojej pracy.

– Idealnie! – klasnęła w dłonie.


Znienacka pojawił się profesor Snape. Rzucił chłodne spojrzenie na uczniów, wpuścił ich do sali, a sam powędrował na przód klasy. Oparł się dłońmi o biurko, przypominając drapieżnika gotowego do ataku. Ciemne, zimne spojrzenie analizowało, każdy nawet najmniejszy ruch. Uczniowie w pośpiechu wyciągnęli podręczniki, zasiadając do ławek. Profesor Snape rzucił okiem na arkusz leżący przed sobą, wypuszczając ciężko powietrze z płuc. Chrząknąwszy, odsunął pergamin od siebie.


– Nie wiem, kto ułożył program nauczania. Wyraźnie ci postawieni wyżej w Ministerstwie nie do końca znają się nad edukacją młodych czarownic i czarodziejów – powiedział chłodnym tonem, a uczniowie wymienili między sobą spojrzenia. – Na dzisiejszej lekcji warzyć będziecie... perfumy. Jest to strata czasu, ale zmuszony jestem zrealizować materiał. Każdy z was dostanie inną instrukcję. Nie będzie w sali dwóch takich samych flakoników. Dziewczęta wykonają męskie perfumy, a chłopcy damskie. Pięć minut przed końcem zajęć wylosujecie osobę, której wręczycie flakonik. Postarajcie się. Do pracy!


Hermiona z ekscytacją wlała do swojego kociołka wodę. Dzień pełen stresu i utrapień przyniósł w końcu coś pozytywnego. Perfumiarzem nikt z nich nie zostanie, ale warto było nauczyć się nowych umiejętności. Bynajmniej nie stało to na równi z uwarzeniem eliksiru pieprzowego, ale mimo to pozytywnie podeszła do tematu zajęć. Nie tylko ona, większość dziewcząt ochoczo wlewała wodę do kociołków i szykowała ingrediencje, pod znudzonym spojrzeniem chłopców. 


Hermiona po dwudziestu minutach pochyliła się nad kociołkiem, wdychając przyjemny zapach wody kolońskiej. Poczuła jak policzki, zaróżowiły się na samą myśl, iż chciała, by ten flakonik trafił do czarodzieja o hebanowym spojrzeniu. Wiedziała, że jest to niemożliwe, ale z przyjemnym  łaskotaniem w brzuchu usiadła na krześle, czekając, by dodać kolejny składnik. Delikatnie, niby przypadkiem zahaczyła spojrzeniem o biurko czarodzieja. Profesor Snape co jakiś czas podnosił głowę, kontrolując pracę uczniów. Niczym drapieżnik mrużył oczy, doszukując się pomyłek i błędów ze strony podopiecznych. Niemniej jednak tego dnia nie mógł się do niczego przyczepić. Hermiona z wyczekiwaniem wstrzymywała oddech, gdy podnosił wzrok, aby tylko ich spojrzenia się spotkały. Na pięć razy, gdy kontrolował sytuację, ani na moment czarne oczy nie zatrzymały się na Hermionie, która poczuła się w tamtym momencie, jakby była niewidzialna.   


Z gorzkawym, wcale nie przyjemnym uczuciem w żołądku oderwała wzrok z frontu klasy. Zagryzła dolną wargę, rozglądając się po uczniach. Niektórzy z nich siedzieli jak ona, oczekując na dodanie kolejnego składniku, a jeszcze inni wciąż coś odmierzali i mieszali w kociołkach. Minęła połowa wyznaczonego czasu, a Hermiona miała wrażenie, że to jest jedyna lekcja, podczas której nie wybuchnął ani jeden kociołek. Spojrzała na Neville'a, który radził sobie całkiem dobrze. Nad jego kociołkiem unosiły się pomarańczowe spirale, a do jej nozdrzy wdarła się delikatna woń mandarynek, które automatycznie przyciągnęły przed oczami wspomnienia Świąt Bożego Narodzenia. Niczym bumerang, poczuła nagle w nozdrzach cudowną, ale mdłą mieszankę wszystkich kociołków. Czuła jakby wróciła do przeszłości. Oczami wyobraźni widziała, jak w okresie letnich wakacji, przechadzała się wraz z mamą po perfumeriach w Londynie. Wszystkie zapachy łączyły się w jedność, tworząc bliżej nieokreśloną nutę zapachową. Głównym prowodyrem całego zamieszania, były nastolatki, spryskując się niemal wszystkimi dostępnymi pachnidłami.


Wspomnienie uśmiechniętej mamy i letnich wakacji nieco podniosło na duchu Hermionę. Oczami wyobraźni widziała przerwę świąteczną, którą spędzi z rodzicami w Londynie. Dość głośne uderzanie chochlą o kociołek przywróciło pannę Granger do porządku. Obróciła się w prawo, mrużąc oczy w stronę Rona. Ten nawet nie zauważył jej ponurej miny pochylając się nad kociołkiem z czerwonymi, jak wiśnie policzkami. Bynajmniej była to jedyna lekcja, podczas której Ron naprawdę uważał. Nagle poczuła, jakby ktoś postawił ją w świetle reflektorów. Dziwaczne uczucie przeszło przez jej umysł. Spojrzała w stronę Seamusa, czy może to on spogląda na nią z ciekawością. Nie. Seamus zajęty był rozmową z Deanem, o ile można było szeptanie nazwać jakąkolwiek rozmową. Obejrzała się w prawo, sądząc, że był to Malfoy, ale ten jedynie skrupulatnie pracował nad wywarem nie zwracając uwagi na gestykulującego obok Goyle’a. Pomyślała również o Lavender, ale ta siedziała w kącie klasy ze spuszczoną głową. Hermiona postanowiła wygodniej oprzeć się o krzesło i również opuścić głowę zaszywając się we wspomnieniach letnich wakacji, nim jej spojrzenie nie powędrowało na przód klasy.


To było to. Czarne, jak bezkresne jezioro oczy, spoglądały właśnie na nią. Spojrzenie było zimne, nieposiadające ani grama ciepła. Mimowolnie zadrżała. Tylko od czego? Panującego zimna w lochach, czy może intensywności, z jaką spoglądał na nią profesor Snape? Po kilku sekundach, które trwały dla niej wieczność profesor zamrugał kilkakrotnie, spojrzawszy uprzednio na zegar. Chrząknął i rzucił w stronę klasy: Koniec czasu, by już później, ani razu na nią nie spojrzeć.


Wszyscy jak jeden mąż, przelali eliksir do fiolek i  losowali karteczki z imionami, które trzymał profesor w czarnym woreczku. Kolejny raz drgnęła, mając nadzieję, że nikt tego nie spostrzegł, gdy profesor Snape stanął nad ich ławką i posłał dziewczynie jedno krótkie, ale tym razem obojętne spojrzenie. Gdy tylko odszedł, Hermiona rozłożyła karteczkę, starając się nie analizować dziwnego zachowania mężczyzny. Obróciła się w lewo, klepiąc przyjaciela w bark.


– Harry?

– Tak? – podniósł głowę, wciskając karteczkę w tylną kieszeń spodni.

– Mam coś dla ciebie.

– O kurcze, tak myślałem, że to będziesz ty!

– Proszę. – wręczyła przyjacielowi srebrny flakon. Ten natychmiast odkorkował go, spryskując nadgarstki. Przyłożył dłoń do nosa.

– Jest ekstra! – tym razem klepnął Rona w bark, podkładając mu swój nadgarstek pod nos. Rudowłosy pokiwał głową z uznaniem.

– Harry, udusisz mnie – zaśmiała się, gdy chłopak zamknął ją w szczelnym uścisku.


Wrzuciła podręczniki do torby, uprzątnęła stanowisko pracy i rozejrzała się wokół. Niemal cała klasa wręczała sobie flakoniki, piejąc z zachwytu, pod surowym spojrzeniem profesora Snape’a. Z duszą na ramieniu spojrzała w lewo, potem w prawo. Nikt nie zmierzał w jej kierunku. Z uczuciem zawodu zarzuciła torbę na ramię. Wraz z dzwonkiem Seamus podbiegł do jej ławki i rzucił, że musi dostarczyć zaległy referat dla profesora Flitwicka. Nim kiwnęła głową, chłopaka już nie było, tak samo Harry’ego i Rona, którzy w zawrotnym tempie opuścili salę eliksirów. Wyszła niemal ostatnia, mając nadzieję, że również zostanie obdarowana flakonikiem. Cóż wyraźniej nie zgadzała się liczba par, a poszkodowaną została ona. Tłumacząc sobie sytuację w ten, a nie inny sposób, wzruszyła ramionami, kierując się ku schodom. Nagle poczuła, jak ktoś stanowczo, lecz delikatnie poklepał ją w bark. Z duszą na ramieniu obróciła się za siebie. 


– Malfoy.

– Granger.

– Coś chcesz? Dyżuru dziś już nie mamy – widząc, że nie zamierza odpowiedzieć, totalnie go olała, mając w zamiarze wyminięcie go. Jaka była zdziwiona, gdy Ślizgon nieco stanowczej tym razem zagrodził jej drogę. Bez słowa wcisnął jej w dłoń chłodny flakonik. Hermiona spojrzała to na niego, to na perfumy, zabarwione na różowo.

– Nie wierzę… ty mnie wylosowałeś?

– Na swoje nieszczęście tak – odpowiedział obojętnie, wciskając dłonie w kieszenie spodni.


Ciekawska strona panny Granger wygrała. Odkorkowała flakonik, spryskując nadgarstek. Kątem oka spostrzegła, jak Malfoy przyglądał się jej, mrużąc delikatnie oczy. Przyłożyła dłoń do nadgarstka, przymykając powieki. Najdroższy Merlinie, odpłynęła. Coś nieprzeciętnego, delikatnie słodkiego, a zarazem hipnotyzującego rozpłynęło się w nozdrzach. Wzięła drugi wdech, tym razem spokojniej, delektując się nieznaną nutą zapachową. 


– Widzę, że podobają ci się.

– Są przeciętne – odpowiedziała spokojnie, zbytnio nie ukazując swej fascynacji. Wrzuciła flakon do torebki, odgarniając włosy w tył. – Co tam dodałeś? – starała się brzmieć obojętnie, jakby receptura wcale nie intrygowała jej na tyle, aby znosić towarzystwo Malfoya dłużej niż to konieczne.

– Malinę, fiołek i coś z drzewa kaszmirowego – rzucił, jakby to było oczywiste. Przeczesał palcami platynowe włosy.

– Tego się spodziewałam – powiedziała bez emocji. – Dzięki Malfoy.


Szlachcic jak gdyby nic kiwnął głową. Bez słowa odwrócił się na pięcie, zmierzając ku wejściu do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Hermiona jeszcze chwilę stała pod salą eliksirów, wpatrując się w oddalające się plecy Malfoya, nim nie ruszyła ku Sali Wejściowej.


***


– Jesteś.


Ginny stała w kraciastym szlafroku. Włosy spięła w niechlujnego koka. Na prawym policzku odbitą miała poduszkę, co oznaczać mogło, że przysnęła, wyczekując północy. Hermiona przesunęła się w bok, robiąc Ginny miejsca na kanapie. Nikogo prócz nich nie było w Pokoju Wspólnym. Hermiona pojawiła się piętnaście minut wcześniej, aby w razie potrzeby wysłać uczniów do łóżek. Na szczęście nikogo nie było, a cenny czas zainwestowała nad rozmyślaniem jak to wszystko zgrabnie przekazać Ginny.



– Od kogo wiesz?

– Hmm... pomyślmy – rzuciła nieco nadąsanym tonem. –  Cała szkoła wie, a do mnie przyleciała specjalna sowa z informacją.

– Ginny, pytam poważnie – przez moment poczuła przeraźliwy skurcz w żołądku na samą myśl, że Lavender mogłaby się posunąć do tego, aby poranną pocztą rozesłać do wszystkich listy o rzekomym związku panny Granger. Merlinie, jęknęła.

– Słuchaj Hermiono, jak wróciliśmy z ostatniego treningu, to dziewczyny w dormitorium tylko o tym trajkotały. W końcu spytały się mnie czy o wszystkim wiedziałam.

– I co powiedziałaś? 

– Że wiedziałam, tylko nikomu nic nie mówiłam, bo wy nie chcieliście tego rozgłaszać.

– Jesteś wielka Ginny – uśmiechnęła się z ulgą.

– Teraz powiedz, jak do tego doszło – napomknęła już łagodniejszym tonem.

– No więc...


    Ginny nie kryła szoku, dowiadując się, że Lavender zrobiła to perfidnie i podstępem. Koniec końców, oświadczyła, że układ, jaki Hermiona zawarła z Seamusem jest nierozsądny, kompletnie nieprzemyślany i podjęty dość pochopnie. Ostrzegła ją, że musi być ostrożna, bo absolutnie nikt nie może się dowiedzieć, że razem z Seamusem to uknuli. Wtedy to zrobiłaby się afera w całej szkole. Hermiona uważnie analizowała słowa przyjaciółki, które bębniły jej w uszach przez resztę nocy.


– Lubisz popełniać błędy, Hermiono.





~*~



Witajcie Miśki ♥



Rozdział dedykuję dużej liczbie osób  ;D


 ~ Poision - Dziękuję za wypożyczenie Severus'a na kilka dni, który pomógł mi w napisaniu tego rozdziału. Kochanie dziękuję Ci  ;**

~ Pani Detektyw Esther, Esme, Cyzi14, Cioci Rickmanickiej, Irysie Malfoy oraz Kindze - Które dodały mi siły, odwagi, wiary w siebie oraz trzymały za mnie mocno kciuki na egzaminach! Kocham Was ;**

~ Alex'ie, SuperPsychoLove i Rosary † – Za to, że jesteście ze mną i czytacie mojego bloga. Wasze komentarze dają mi wiele energii i motywują do dalszego pisania i rozwijania pasji!  ;** Dziękuję! <3

~ Wszystkie osoby, które czytają mojego bloga, ale je pominęłam, za co najmocniej przepraszam! I dziękuję za Waszą obecność  ;**



Merlinie nie wiem, jak udało mi się napisać tak długi rozdział! Troszkę wyszedł mi zbyt „chaotycznie”. Albo to moje przypuszczenie... 


Tak wiem, jestem zła i okrutna za to co zrobiłam z Seamus'em i Hermioną w tym rozdziale. Ale tak musiało być. Wszystko będzie później "zbierane" do Severus'a jeśli mogę to tak nazwać. Nie wiem, czy zrozumiałyście. A jeśli mowa o naszym mrocznym czarodzieju *-* spokojnie moje drogie. Dziś wyjątkowo było go mało... ale w kolejnych rozdziałach będę próbować go wszędzie wcisnąć  :)

Przepraszam za błędy, które mogły się gdzieś wkraść.

Na dziś to już koniec. Lecę, jestem umówiona na kawę z kolegą. Musimy "opić" nasze testy kofeiną  ;D


Buziaki

Jazz ♥