Spotkała anioła. Pięknego, blondwłosego mężczyznę. Wpatrywał się w nią bez słowa, lecz ani przez moment nie odczuła niepokoju. Nie oczekiwała żadnego zagrożenia od nieznajomego, mimo iż widziała, go po raz pierwszy. Zrobił krok w przód, a ona dostrzegła błogi uśmiech na jego twarzy. Nieopisane i trudne do wyjaśnienia ciepłe promienie spadły na nią, jakby dosięgły ją z samego nieba. Przymknęła powieki, nieświadomie się uśmiechając. Teraz była już pewna. Nic jej nie grozi.
Stała pod drzewem i wpatrywała się z podziwem w jego skrzydła, które majestatycznie mieniły się w blasku księżyca. Blondwłosy podszedł do niej i otarł łzę spływającą po policzku. Nie spostrzegła kiedy łzy wydostały się z jej oczu, ani czym nagła zmiana nastroju mogła być spowodowana. Nie poczuła szorstkości w jego dotyku. Miała wrażenie, jakby cała jego skóra pokryta była najkosztowniejszym jedwabiem. Spojrzała na własne stopy, nie mając odwagi spojrzeć w jego oczy. Nie była na tyle zuchwała, aby bezwstydnie spoglądać w miodowe tęczówki nieznajomego.
– Chcesz polatać? – spojrzała na niego zdumiona. Jak mogłaby chcieć latać, nie posiadając pary skrzydeł? Założyła ręce pod biustem, a gdy otworzyła usta, aby przemówić poważnym tonem, on wyprzedził ją, szepcząc: Rób to, co ja, Hermiono.
W ciągu kilku sekund rozprostował skrzydła. Hermiona zrobiła krok w tył, wpadając boleśnie na drzewo. Anioł posłał w jej stronę rozbawione spojrzenie i z niewinną lekkością wzniósł się o parę stóp w górę. Obserwowała go niczym zaczarowana, nie mogąc spuścić wzroku z majestatycznych skrzydeł. Wzniósł się jeszcze wyżej i wyżej, by zniknąć z głośnym trzepotem. Hermiona wybiegła na polanę, próbując dostrzec go na tle granatowego nieba. Z niepokojem odwróciła się za siebie, słysząc trzask gałęzi. Uniosła głowę, widząc, jak zgrabna postura siedzi na najwyższej gałęzi, beztrosko machając nogami.
– Na co czekasz?
– Ja? – dopytała niepewna.
–No już, już. – machnął na nią dłonią. – Wznieś się w górę.
Ugryzła się w porę w język, gdy chciała mu odkrzyknąć, że chyba zwariował. Opamiętała się, kręcąc przecząco głową. Dostrzegła jak z lekkością, zeskoczył z drzewa, lądując bezgłośnie tuż obok niej. Okrążył ją, spoglądając na nią od góry do dołu. Hermiona śledziła każdy jego krok, nie mając pojęcia czego, mógł od niej chcieć. Nagle i niespodziewanie znalazł się tak blisko niej, że wciągnęła ze świstem powietrze, wyczuwając jego ciepłe dłonie na swoich łopatkach. A potem bez słowa ponownie wzniósł się w niebo, krążąc i wykonując godne podziwu fikołki.
Nieoczekiwanie poczuła w okolicy łopatek mrowienie, które wcale nie było nieprzyjemne. Próbowała dosięgnąć dłonią skóry, aby sprawdzić, co się dzieje. Poczuła pod palcami coś, co przypominało pióro. Hermiona czym prędzej zabrała dłoń, przełykając gulę w gardle. Stała sparaliżowana, czując jak coś, rozdarło jej skórę, niewidzialną dłonią wyciągając sznur piór, które tworzył majestatyczną całość. Nie poczuła bólu ani dyskomfortu. Stała nie potrafiąc się ruszyć.
– Takiej reakcji to jeszcze nie widziałem – usłyszała gdzieś za sobą chichot.
– Czy ja… czy ja mam…
– Tak. I to całkiem piękne.
Nie potrafiła w żaden sposób wyjaśnić sytuacji, w której nagle uniosła się parę stóp nad ziemią. Krzyknęła, wyczuwając jak skrzydła, samoistnie się rozprostowały. W tle zdało się słyszeć anioła, zanoszącego się gromkim śmiechem. Postanowiła zignorować jego zachowanie, próbując zejść na ziemię, ale gdy tylko jej stopy próbowały dotknąć ziemi, skrzydła wznosiły ją coraz wyżej.
– Aniele! – krzyknęła przerażona.
– Nie obawiaj się niczego. – zjawił się u jej boku niespodziewanie. – Daj mi swoją dłoń. No Hermiono, nie masz czego się bać.
Zaufała mu, podając swoją dłoń. Chwycił ją delikatnie. Zatrzepotał skrzydłami, wznosząc się wyżej. Hermiona poczuła, jak pociągnął ją za dłoń. Spojrzała w dół, widząc jak jej nogi, bezwiednie wiszą w powietrzu. Dolina coraz szybciej zaczęła się oddalać. Hermiona spojrzała na towarzysza i wtedy to wyczuła. Nie wiedziała jak, ani kiedy anioł puścił jej dłoń. Sama wznosiła się w górę, czując się przy tym tak lekko i swobodnie, jakby robiła to już wcześniej. Wiosenny wiatr targał jej włosami, a Hermiona czuła we wszystkich mięśniach przyjemny impuls. Zapragnęła wznosić się wyżej i wyżej zostawiając za sobą dolinę, rzekę i samotny domek stojący na skraju lasu. Niestety anioł w ostatniej chwili chwycił ją za dłoń i nakazał zawrócić w dół, a ona czując jego siłę, niemo się zgodziła, spoglądając z tęsknotą w ciemne niebo. Wylądowali bezgłośnie.
– To było wspaniałe!
– Jeszcze się spotkamy – powiedział, spojrzawszy na swoją dłoń, jakby wpatrywał się w niewidzialną tarczę zegarka. Jego skrzydła złożyły się, a Hermiona wcale nie chciała chować swoich, pragnąc unieść się kolejny raz we wzwyż.
– Przecież to tylko sen – żachnęła się zuchwale. Zauważyła, jak anioł spuścił głowę, patrząc na nią spod byka. Hermiona chrząknęła, drapiąc się po czerwonym policzku.
– To nie jest tylko sen – poprawił ją. – Jeszcze się zobaczymy.
– Kiedy?
– Nie mogę ci tego zdradzić. – spojrzał na nią uważnie. – Masz teraz przepiękne życie. Ciesz się nim, korzystaj z niego, ale nadejdzie taki dzień, gdy odwiedzę cię ponownie.
– I wtedy co będzie?
– Wtedy staniesz się taka jak ja, taka jak my.
– Chcesz mi powiedzieć, że będę aniołem? – spojrzała na niego, mrużąc oczy. Był to całkiem przyjemny towarzysz snu, ale Hermiona miała przeświadczenie, że bredził bez sensu. – Wybacz mi, ale to mój sen i to ja zdecyd…
– Hermiono – pstryknął palcami, przybierając cudzy głos. Nie był już ciepły, ani przyjemny dla ucha. Był dość niski, majestatyczny. Miał w sobie nutę dominacji i czegoś, co sprawiło, że poczuła na karku gęsią skórkę. Zadrżała. Wówczas spłynęło na nią oświecenie, gdy oczami wyobraźni ujrzała kogoś, kogo nie spodziewała się ujrzeć w swoim śnie. – Hermiono – powtórzył głos.
Odwróciła się za siebie. W głowie pojawiły się szepty. Było ich tak wiele, że Hermiona nie potrafiła skupić się na żadnym z nich. Chwyciła się za głowę, kręcąc nią w bezsilności. Szepty zaczęły kreować się w jedno słowo, które z każdą chwilą było głośniejsze i wyraźniejsze. Wiele głosów szeptało: Hermiona. Nie wiedziała do kogo, mogły należeć, ale czuła gdzieś w głębi serca, że należały one do osób, które znała całkiem dobrze.
– Musisz wrócić.
Spojrzała na niego raz jeszcze. Anioł wskazał dłonią na domek, który spostrzegła, gdy unosiła się nad ziemią. W ciemnych oknach zabłysło światło. Zmrużyła oczy, dostrzegając, że drzwi otworzyły się, a na ciemną dolinę wylało się światło. Nikt nie pojawił się w ich progu. Hermiona po czasie zrozumiała, że wszystkie szepty, które zakotwiczyły w jej umyśle, tak naprawdę zapragnęły wydostać się z chatki.
– Oni wszyscy na ciebie czekają. To już czas.
– Ale…
– Przyjdę po ciebie, ale pamiętaj, ty już jesteś aniołem. Jesteś aniołem bez skrzydeł, Hermiono.
Anioł oparł się o drzewo, obserwując, jak Hermiona nieśpiesznie kieruje się w stronę chatki. Spoglądał na nią jeszcze przez chwilę, gdy stanęła kilka stóp przed wejściem. Odwróciła się za siebie, machając ku niemu.
– My się jeszcze nie żegnamy – rzucił w nicość. – Do rychłego zobaczenia, Hermiono.
***
Madame Pomfrey przelała ostatnie krople chłodnej kawy do ust. Oparła się w fotelu, przymykając powieki. Wzięła kilka głębszych wdechów, wypuszczając nieśpiesznie powietrze. Chwila odprężenia była jej niezwykle potrzebna po intensywnej nocy w Skrzydle Szpitalnym. Odsunęła się od biurka, zawalonego kartotekami i księgami. Machnięciem różdżki uprzątnęła cały bałagan. Za oknem słońce mozolnie wznosiło się w górę, zapowiadając bezchmurny dzień. Wychyliła się, wyglądając z wieży. Zawiesiła spojrzenie na skraju Zakazanego Lasu, marszcząc brwi. Zanim opuściła swój gabinet, ochlapała twarz lodowatą wodą, dając sobie namiastkę otrzeźwienia. Ściągnęła z wieszaka ciepły sweter, zarzucając go na barki. Na jej zmęczonej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy wkroczyła na salę. Przyśpieszyła kroku, zbliżając się do łóżka panny Granger. Dłonie złożyła w koszyczek, oczekując, aż kręcąca się na łóżku pacjentka otworzy oczy.
Pannie Granger nie śpieszno było, aby zbudzić się ze snu. Czując się niezwykle obolała z nietęgą miną, otworzyła oczy, robiąc to niezwykle mozolnie. Czym prędzej przyłożyła dłonie do czoła, czując pulsujący ból. Dała sobie chwilę na dojście do siebie. Bez pośpiechu uchyliła powieki, lekko podskakując na łóżku.
– Madame Pomfrey – podciągnęła kołdrę wyżej. – Co pani robi w moim dormitorium? – zapytała całkiem zdumiona.
– W końcu się pani wybudziła, panno Granger. Dzień dobry.
Hermiona rozejrzała się wokoło, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nie była w swoim dormitorium, a szkolna pielęgniarka nie okazała się nieproszonym gościem. Przyglądała się wszystkim pościelonym, pustym łóżkom, próbując przypomnieć sobie, dlaczego znajduje się w Skrzydle Szpitalnym. Zmrużyła oczy, myśląc intensywnie.
– Coś cię boli? Pozwól, że cię zbadam.
Nie dane jej było zaprotestować, gdy kobieta zaczęła oglądać jej ramiona i wykonywać nad jej ciałem zawiłe ruchy różdżką. Poczuła jak przez wszystkie mięśnie, przepływa lodowaty dreszcz. Do jej umysłu zawitała myśl, jakby po jej wnętrzu przepływał lodowaty, obślizgły wąż. Na samą wizję gada wzdrygnęła się poruszona. Nie miała jeszcze okazji poczuć, jak sonda diagnozująca opływa całe ciało. Ostatnim razem była nieprzytomna, gdy kobieta wymachiwała nad nią różdżką.
– Wszystko jest w porządku – uśmiechnęła się, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Napij się wody, a ja zaraz przyniosę coś na ból głowy.
– Dobrze – odpowiedziała, chwytając ze stolika nocnego szklankę. Zamoczyła wargi, a gdy chłodny płyn wypełnił podniebienie, zdała sobie sprawę, jak spragniona była. Wypiła duszkiem całą zawartość, wycierając kciukiem kącik ust.
– Do dna – powiedziała pielęgniarka, wróciwszy z flakonikiem. Hermiona czym prędzej wypiła eliksir przeciwbólowy, prosząc Merlina, aby zadziałał od razu. – Jak się czujesz, panno Granger? – zapytała ze strapioną miną pielęgniarka. Hermiona miała dziwne przeczucie, że kobieta wcale nie pyta o ból głowy.
– Ja? Całkiem dobrze – odpowiedziała. – Chociaż miałam całkiem dziwne sny. Wpierw śniło mi się, że spotkałam… – urwała na moment. Przecież nie mogła powiedzieć kobiecie, że widziała we śnie anioła. Nawet w czarodziejskim świecie mogło to brzmieć, jakby postradała wszelkie zmysły. Hermiona wyprostowała barki, mówiąc – spotkałam dawnego przyjaciela. Chociaż ten drugi sen… był dość realistyczny… – zamyśliła się, marszcząc brwi. – Śniło mi się, że byłam w Zakazanym Lesie, a tam…
Urwała. Spojrzała w pośpiechu na szkolną pielęgniarkę, a ona jedynie bez słowa kiwnęła głową. Oczami wyobraźni zaczęła dostrzegać niewyraźne obrazy i obłe kształty, które w zwolnionym tempie zaczęły się układać w dość czytelne wspomnienia. Pamiętała, jak Ron i Ginny kłócili się ze sobą, potem przypomniała sobie wizytę u Hagrida a na sam koniec wspomnienie gdy weszła do Zakazanego Lasu. Poczuła spływający po plecach zimny dreszcz. Obróciła się za siebie, upewniając się, że jest bezpieczna, że za rogiem nie skrywa się upiorna postać. Obrazy coraz szybciej zaczęły skakać w jej umyśle.
– Kevin… – wyszeptała. – Czy on… czy on żyje?
Skrzydło Szpitalne zajmowała tylko ona. Oprócz niej i szkolnej pielęgniarki nie było nikogo, na kim mogłaby zawiesić wzrok. Z przerażeniem spojrzała na czarownicę. Czuła, jak serce zabiło tak mocno, jakby zapragnęło boleśnie wyrwać się z piersi.
– Pan Stoner żyje i ma się dobrze.
– Gdzie on jest?
– W nocy zjawili się rodzice pana Stonera i zabrali go.
– Zabrali gdzie? – spojrzała nią wyczekująco. – Gdzie jest Kevin?
– Rodzice zapewnili mu opiekę w Świętym Mungu.
– Aż tak źle z nim jest? – zapytała cicho.
– Ten chłopiec – powiedziała powoli i spokojnie Madame Pomfrey. – Przebywa w Świętym Mungu. Nic mu nie jest i nic mu nie dolega. Rodzice jednak chcieli to wnikliwiej sprawdzić i zabrali go osobiście w asyście pielęgniarza ze Świętego Munga. Pan Stoner, był bardzo przestraszony.
– Nie dziwie się mu – pokręciła głową, widząc oczami wyobraźni twarz Szyszymory.
– Teraz odpoczywaj panno Granger. Powiadomię dyrektora, że się obudziłaś.
– Czy Harry i Ron wiedzą gdzie jestem?
– Oczywiście – kiwnęła głową, delikatnie się uśmiechając. – Profesor McGonagall przyprowadziła ich wczoraj. Byli również rano przed śniadaniem wraz z panną Weasley, ale nie pozwoliłam im zostać za długo. Obiecali, że wrócą jeszcze w porze obiadowej.
Hermiona opadła na poduszkę obracając głowę w bok. Pielęgniarka jeszcze przez chwilę się w nią wpatrywała, po czym zasłoniła parawan, dając jej namiastkę prywatności. Hermiona poczuła, kłębiące się w kącikach oczu łzy. Pociągnęła nosem, wtulając się w poduszkę. Przed oczyma zaczęły pojawiać się wspomnienia, których nie chciała już pamiętać. Widziała przerażającą Szyszymorę, Kuguchara, a także jak bezskutecznie próbowała wydostać Kevina z Zakazanego Lasu. Zagryzła wargę, powstrzymując szloch. Zapragnęła, aby raz jeszcze odwiedził ją anioł ze snu. Przy nim czuła się bezpiecznie. Z obrazem Szyszymory zasnęła, czując jak Morfeusz niespokojnie, kołysał ją do snu.
***
Profesor McGonagall położyła opiekuńczo dłoń na ramieniu Hermiony. Rzadko kiedy można było spotkać profesor transmutacji, uśmiechającą się ciepło pod nosem. Kilkunastominutowa wizyta opiekunki pokrzepiła Hermionę na duchu. Czarownica zjawiła się chwilę po dziewiątej, wykorzystując okienko między zajęciami. I chociaż Hermiona nie wspomniała opiekunce, co tak naprawdę stało się w Zakazanym Lesie, tak same odwiedziny były naprawdę przyjemne. Hermiona w głębi siebie czuła, że to właśnie dyrektorowi powinna wyznać co tak naprawdę, wydarzyło się ubiegłego wieczoru. Profesor McGonagall i tak się o wszystkim dowie, zapewne jeszcze tego samego popołudnia.
– Jesteś pewna, panno Granger?
– Zdecydowanie – kiwnęła głową.
– Mogę zjawić się osobiście u twoich rodziców.
– Pani profesor, nie chcę, aby rodzice dowiedzieli się o wypadku. Jestem cała i zdrowa. Nie chce ich niepotrzebnie martwić.
– Wiesz, że powinnam ich zawiadomić? To mój obowiązek – ściszyła głos.
– Wiem o tym – wypuściła ze świstem powietrze.
Profesor McGonagall jeszcze przez chwilę się w nią wpatrywała. Hermiona czuła na sobie palące spojrzenie. Spuściła głowę, prosząc w duchu Merlina, aby kobieta podjęła korzystną dla niej decyzję. Profesor McGonagall wstała z krzesła, wygładzając szatę. Spojrzała na Hermionę, a kąciki ust delikatnie powędrowały w górę.
– Więc tak będzie. Nie powiadomię twoich rodziców o wypadku.
– Dziękuje pani profesor – uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Jednak powiadomić muszę… – Hermiona wstrzymała oddech. – twoich przyjaciół, że się obudziłaś.
Odetchnęła z ulgą. Kobieta kiwnęła głową i odwróciła się na pięcie, kierując się w stronę drzwi. Hermiona jeszcze przez moment wpatrywała się w plecy kobiety, dopóki nie opuściła Skrzydła Szpitalnego. Z poczuciem ulgi i spokoju opadła na poduszkę przymykając powieki.
Profesor McGonagall nie była skora, aby iść uczniom na rękę. Obchodzenie szerokim łukiem własnych obowiązków również nie wchodziło w grę. W końcu profesor transmutacji nosiła na barkach tytuł wicedyrektor szkoły. Hermiona z ulgą otuliła się kołdrą, ciesząc się ze swojego małego zwycięstwa. Przez chwilę pomyślała o Kevinie i o tym co jego rodzice musieli przeżyć. Następstwem nieprzyjemnych myśli ukazał się ostry ból w żołądku. Chwytając za szklankę z wodą, kątem oka spostrzegła, że do jej łóżka zbliżały się dwie osoby. Na moment tylko zamoczyła wargi w napoju, szybko odkładając szklankę na stolik.
– Obudziłaś się panno Granger.
– Dzień dobry dyrektorze – posłała pół uśmiech w stronę starca. – Profesorze Snape – kiwnęła głową.
Mistrz Eliksirów w odpowiedzi nieznacznie skinął głową, jakby większy ruch groził nadwyrężeniem mięśni. Hermiona poczuła się przytłoczona obecnością drugiego mężczyzny. Była pewna, że zjawi się u niej sam dyrektor. Towarzystwo drugiego nauczyciela nie było poruszone przez Madame Pomfrey. Hermiona poprawiła poduszkę i znalazła się w pozycji siedzącej, która okazała się paskudnie niewygodna. Wszystkie mięśnie zaprotestowały ostrym i rażącym bólem. Zacisnęła wargę, starając się nie okazać bólu, ani słabości.
– Jak się czujesz? – zapytał dyrektor, uważnie się w nią wpatrując.
– Dobrze. Jestem jedynie zmęczona – uśmiechnęła się krzywo pod nosem.
– Rozumiem – skinął głową. – Panno Granger byłem niezwykle poruszony i zaniepokojony wczorajszymi wydarzeniami. Zbyt wiele się nie dowiedziałem od pana Stonera.
– Widział się pan z Kevinem? Jak się czuje?
– Pan Stoner ma się dobrze… – chociaż słowo dobrze w ustach profesora Dumbledore’a nie zabrzmiało pozytywnie. Hermiona zacisnęła niespokojnie piąstki. – Jednakże nie udzielił mi żadnej odpowiedzi. Liczę na to Hermiono, że to ty wyjaśnisz mi, co się wczoraj wydarzyło.
– Oczywiście. – Przez krótką chwilę zawiesiła spojrzenie na profesorze eliksirów, który do tej pory nie odezwał się ani słowem. Stał on bowiem wyprostowany tuż obok dyrektora, niechętnie rzucając na nią spojrzenie. – Wczoraj wieczorem postanowiłam wyjść na krótki spacer – za żadne skarby nie mogła wyznać dyrektorowi, że miała dość Rona i Ginny warczących i skaczących sobie do gardeł. Nie chciała w żaden sposób postawić rodzeństwa w negatywnym świetle. Zresztą nie tylko o nich zapragnęła zapomnieć w tamtym momencie. Drugi powód stał dwa metry od niej. Przełknęła gulę w gardle starając się nie spoglądać na profesora Snape’a. – Gdy postanowiłam, że pora wrócić do zamku usłyszałam krzyk. Nie mogłam go z niczym skojarzyć. Początkowo sądziłam, że tylko mi się przesłyszało. Jednak, gdy powtórzył się po chwili, wiedziałam, że ktoś był w niebezpieczeństwie.
– Dlatego znalazłaś się w Zakazanym Lesie? – zapytał dyrektor.
– Tak.
– Dlaczego nie wezwałaś pomocy?
– Chciałam, proszę mi wierzyć. Miałam zamiar wezwać Hagrida, ale w jego chatce nie paliło się światło. Musiał być ze wszystkimi na kolacji.
– W takim razie czy…
– Albusie – odezwał się po raz pierwszy Snape, przybierając nieco władczy ton. – Daj jej dokończyć – Hermiona rzuciła krótkie spojrzenie w stronę profesora Snape’a.
– Kontynuuj.
– Znalazłam w lesie Kevina, który miał uwięzioną nogę. Wyprzedając pana pytanie profesorze – zauważyła kątem oka, jak kącik ust profesora Snape’a, minimalnie uniósł się w górę. – Kevin powiedział, że znalazł się tam, aby zobaczyć jednorożce.
Nastała chwila ciszy. Dyrektor spojrzał zdumiony na profesora eliksirów, ale ten jedynie wzruszył obojętnie ramionami, jakby takie zachowanie wśród uczniów pierwszego roku było pierwszyzną. Hermiona chciała mieć tę opowieść już za sobą, więc zaczęła kontynuować historię, nie czekając na przyzwolenie.
– Próbowaliśmy wydostać się z Kevinem, ale bezskutecznie. Kilka razy wysłałam w niebo czerwone iskry z nadzieją, że ktoś nas odnajdzie. W pewnym momencie wydarzyło się coś naprawdę dziwnego. Początkowo nie wiedziałam, co to jest, nie zdawałam sobie sprawy, czym był ten dziwny krzyk. Nie mogłam go z niczym skojarzyć, dopóki… – urwała, czując zbierające się w kącikach oczu łzy. Odczekała chwilę, nie mogąc pozwolić sobie, aby się rozpłakać. Nie przed nimi. Zacisnąwszy dłonie w piąstki, kontynuowała, spoglądając zamglonym wzrokiem przed siebie. – To była Szyszymora.
– Szyszymora? – powtórzył profesor Snape. Zerknęła na niego, a mała żyłka zadrżała na jego czole. Cóż nie tylko on wyglądał na zdziwionego, dyrektor wyglądał, jakby właśnie ujrzał ducha.
– Jesteś tego pewna?
– Nie mogłam jej pomylić z niczym innym dyrektorze.
– Co było potem? – ponownie odezwał się profesor Snape. Spojrzała na niego, raz jeszcze czując, jak drobne serce eksplodowało na milion kawałków. Miałaś o nim zapomnieć, usłyszała, niewdzięczny głosik. Doskonale wiedziała, co powinna zrobić, co było słuszne, ale wszelkie decyzje legły w gruzach, gdy tylko tonęła w czerni jego oczu.
– Potem zjawił się Kuguchar. Walczył z Szyszymorą.
– Czy Szyszymora w jakikolwiek sposób cię zaatakowała? – dyrektor spojrzał na profesora Snape’a próbując wyłapać tok rozumowania młodszego. Zmrużył oczy, spoglądając na pannę Granger.
– Właściwie to… – zamyśliła się, wracając myślami do poprzedniego wieczoru. – Pamiętam, że dość boleśnie walnęła mną w drzewo. Potem próbowała zbliżyć się do Kevina, ale ostatkiem sił doczołgałam się do niego i zakryłam go swoim ciałem. Wtedy Szyszymora zawyła.
– Pamiętasz coś jeszcze? Był ktoś jeszcze oprócz ciebie i pana Stonera? – spokojny głos dyrektora sprawił, że uniosła załzawione oczy w górę.
– Próbowałam wyczarować patronusa, ale nie wiem, czy się udało. Nie sądzę, aby ktoś jeszcze był oprócz nas w Zakazanym Lesie. Potem obudziłam się tutaj. Jednak przez chwilę był taki moment…
– Tak? – spojrzała na dyrektora. W błękitnych tęczówkach starca próbowała odnaleźć spokój i ukojenie.
– Był taki moment, że myślałam, że umrę. Chyba jeszcze nie byłam tak bliska śmierci.
Nastała cisza. Madame Pomfrey, która wyszła z gabinetu, stanęła nieruchomo. Dzierżąc w dłoni tacę z eliksirami, zrobiła krok w tył, wracając do gabinetu. Profesor Dumbledore natomiast wypuścił delikatnie powietrze z płuc, zaczynając wywód, że była odważna i jeszcze nie spotkał tak młodej i utalentowanej czarownicy. Jednak wszelkie komplementy ze strony dyrektora ani trochę nie pokrzepiły jej. Spojrzała mimowolnie na profesora Snape’a jednak on w tej samej chwili zrobił krok w tył. Przez moment, przez krótką chwilę pomyślała, że opuszcza Skrzydło Szpitalne, że odchodzi niewzruszony jej wypadkiem. Jednak stało się coś tak dziwnego i niepasującego do zwykle naburmuszonego profesora eliksirów, iż Hermiona lekko wyprostowała łopatki.
Profesor Snape spokojnym krokiem okrążył łóżko i stanął po prawej stronie. Następnie chwycił za szklankę, która stała na stoliku i podał jej.
– Wypij to Granger.
– Ale…
– Po prostu wypij, wciąż jesteś osłabiona.
Nie chcąc się kłócić, wyciągnęła dłoń po szklankę, a jej niezdarne palce przez moment, przez krótką chwilę dotknęły dłoni profesora Snape’a. Zadrżała. Czym prędzej zabrał dłoń i z maską obojętności stanął u boku dyrektora. Wypiła duszkiem wodę, gdy nagle i niespodziewanie poczuła nieprzyjemny ścisk w klatce piersiowej. W gardle pojawiła się gula, która zacisnęła się niebezpiecznie. Zamrugała oczami, czując zbierające się w kącikach oczu łzy. Zacisnęła dłonie w piąstki, pragnąc odepchnąć od siebie niespokojne emocje.
– Dyrektorze – głos zadrżał niebezpiecznie. – Proszę mi wybaczyć, ale chciałabym zostać już sama. Jestem naprawdę zmęczona.
Profesor Snape przyglądał się Granger, która siedziała ze spuszczoną głową. Spostrzegł zaciśnięte i drżące dłonie. Żuchwa zaczęła drgać niebezpiecznie. Chwycił Albusa za łokieć robiąc krok w tył, gdzie ten już zapragnął coś powiedzieć.
– Odpoczywaj – odezwał się profesor Snape, wycofując się powoli. Byli już w połowie sali, gdy dziewczyna odezwała się niepewnie.
– Tak zrobię.
Już miał ją zignorować i oddalić się z Albusem, gdy jakiś głosik szepnął mu, aby spojrzał na nią raz jeszcze. Walczył ze sobą, jednak to, co tliło się wewnątrz niego, było silniejsze. Zatrzymał się, a Albus zrobił to samo, spoglądając pytająco na towarzysza. Snape odwrócił się za siebie, a wtedy jego twarz pobladła.
– Co to jest?
Coś zakuło go nieprzyjemnie w klatce piersiowej. Na zaróżowionej twarzy Granger mienił się szkarłatny płyn. Całkowicie ignorując Albusa w kilku krokach znalazł się przy dziewczynie. Przysunął krzesło i zajął je, zbliżając się ku Granger. Bez ostrzeżenia chwycił ją za podbródek, unosząc w górę. Niegdyś czekoladowe tęczówki, które spoglądały na niego z niemałą tajemnicą, teraz, zmieniały się w szkarłatną ciecz. Ostrożnie dotknął jej policzka. Wyczuł, jak Granger zastygła w bezruchu, całkowicie odrzucając od siebie ostatnią falę strachu. Już nie szlochała, ani nie drżała. Wyglądała, jakby walczyła ze sobą, aby nie przymknąć z przyjemności powiek. Przez krótką sekundę poczuł, że dla niego też to było przyjemne, ale gdy usłyszał zbliżający się głos do jego podświadomości czym prędzej, przywołał się do porządku.
Wyczuł, że ktoś się zbliżał, więc jedynie co zrobił, to pogładził kciukiem jej policzek. Oderwał dłoń w samą porę, kiedy zjawił się obok niego Albus z Pomfrey. Kobieta wciągnęła ze świstem powietrze, zakrywając usta dłonią. Granger spojrzała na nią, niewiele rozumiejąc jej nieuzasadnione zachowanie. Jednak gdy wyczuła na sobie spojrzenie dyrektora, odwróciła wzrok, tonąc w tak dobrze znanych tęczówkach. Profesor Snape spoglądał na nią uważnie, a żyłka na jego skroni zadrżała nerwowo.
– Krew. To jest krew – odezwał się w końcu profesor Snape.
– Jaka krew? – Hermiona wzdrygnęła się, gdy mężczyzna uniósł w górę dłoń, a jego palce pokrywała szkarłatna ciecz. – Skąd ta krew?
– Już spokojnie – gdzieś w oddali dało się słyszeć głos pielęgniarki i oddalające się kroki.
Hermiona chwyciła się za policzki, klepiąc się i upewniając się, że nie ma na twarzy żadnej otwartej rany, o której nie wspomniała szkolna pielęgniarka. Odciągnęła ręce z twarzy, dostrzegając, że ona również miała krew na dłoniach. Wzdrygnęła się, wiercąc się niespokojnie na łóżku. Hermiona nigdy nie przepadała za widokiem krwi. Profesor Snape chwycił lewą dłonią za ramię, ściskając, a w oddali profesor Dumbledore posyłał pytania, które Mistrz Eliksirów ignorował.
– Wszystko jest dobrze – szkolna pielęgniarka pojawiła się nagle i niespodziewanie. – Spokojnie panno Granger.
Zamoczyła kawałek ręcznika w miseczce z wodą, którą ustawiła na biurku. Kobieta ostrożnie chwyciła ją za podbródek. Hermiona zacisnęła powieki, czując jak coś ciepłego, dotknęło jej policzka. Nie otwierała oczu, słysząc jedynie bicie własnego serca. Oddała się całkowicie w ręce pielęgniarki, która ostrożnie raz po raz, oczyszczała jej policzki. Mimo iż już nie drżała, ani nie podskakiwała na łóżku profesor Snape w dalszym ciągu trzymał ją za ramię. W tamtej chwili Hermiona zapragnęła, by jej nie puszczał, aby trzymał ją mocno i bezpiecznie.
– Poppy moja droga, co to jest?
– Albusie nie mam pojęcia. Tyle lat pracuję już w zawodzie, ale z czymś takim nigdy się nie spotkałam – Hermiona poczuła, że kobieta oderwała ciepły ręcznik z twarzy. Otworzyła oczy, widząc zatroskany wzrok szkolnej pielęgniarki. – Muszę skontaktować się ze Szpitalem Św. Munga, aby omówić przypadek panny Granger.
– To nie będzie konieczne.
Wszyscy spojrzeli na profesora Snape’a. Ten bez pośpiechu wziął od pielęgniarki ręcznik i czystą częścią wytarł palce prawej dłoni ze szkarłatnej cieczy. Spoglądali na niego w oczekiwaniu, ale ten wyglądał na tak opanowanego, jakby miał im zdradzić jutrzejszą pogodę.
– Panna Granger nie jest umierająca. Nie ma co fatygować pielęgniarzy ze Szpitala Św. Munga. – spokojny i głęboki głos profesora, rozszedł się po sali. – Ta sytuacja wcale nie jest beznadziejna, jak się może wydawać.
– Więc co to jest? – zapytała Madame Pomfrey.
– Jestem święcie przekonany, że jest to skutek uboczny po spotkaniu z Szyszymorą.
– Pan Stoner nie miał takich objawów.
– Nie miał? – spojrzał zdumiony na Pomfrey. – Cóż… to dziwne – kolejny raz bez słowa i uprzedzenia chwycił Granger za podbródek, wpatrując się w jej oczy. – Spójrz w górę Granger. – i tak zrobiła, wpatrując się w sufit. – A teraz w dół – poradził następnie. – Dam sobie rękę uciąć, że to wszystko po spotkaniu z Szyszymorą, nawet jeśli nie objęło to pana Stonera.
– Co więc radzisz Severusie? – zapytał dyrektor, również zmartwiony. Hermiona miała przeczucie, jakby całe zajście w Zakazanym Lesie postarzyło o kilka lat profesora Dumbledore’a. Mózg podpowiadał jej, że było to niemożliwe, jednak nie można było zaprzeczyć, że dyrektor martwił się nie tylko o nią, ale o Kevina i tym, co przybyło do Zakazanego Lasu.
– Jedynym wyjściem z zaistniałej sytuacji będzie uwarzenie mikstury, która miejmy nadzieje, zadziała.
– Podejmiesz się tego zadania Severusie? – zapytała Pomfrey.
– Tak.
– Poppy, Severusie na pewno zgodzicie się, że najlepszym wyjściem będzie, jak panna Granger będzie pod wnikliwą opieką Severusa.
– Co? – wyrzuciła z siebie Hermiona?
– Słucham? – odezwał się profesor Snape.
– Och Albusie, nie wiem, czy to dobry pomysł… – kręciła głową szkolna pielęgniarka.
– Albusie – okrążył łóżko i zbliżył się do dyrektora, o mały włos nie wpadając po drodze na Pomfrey. – Chyba nie myślisz, że będę niańczył pannę Granger?
– Mój drogi uważam, że to najlepsze wyjście w zaistniałej sytuacji.
– Zaistniałej sytuacji? – warknął profesor Snape wzburzony.
Hermiona czuła się tak, jakby wszystko działo się obok niej, jakby trójka czarodziei kompletnie zapomniała, że wciąż była między nimi. Czuła się tak pominięta w rozmowie, że gdyby tylko wstała i wyszła, nikt by nie zauważył jej zniknięcia.
– Profesorze Dumbledore – Hermiona podniosła głos, co sprawiło, że czarodzieje umilkli, uważnie na nią spoglądając. – Profesor Snape zaznaczył, że nie jestem umierająca, więc wydaje mi się, że nie ma takiej potrzeby, abym potrzebowała dodatkowej pomocy.
– Masz rację Hermiono – pokiwał głową dyrektor. – Nie jesteś umierająca i wszyscy się z tego cieszymy. Co więcej – uniósł wysoko palec ku górze. – Chyba zgodzisz się ze mną, że spotkało cię coś, o czym nikt z nas nie słyszał. Spędzisz u profesora Snape’a kilka następnych dni, gdy ten nie uwarzy eliksiru. Gdy wszystko ustanie wrócisz do wieży Gryffindoru.
– W porządku – powiedział obojętnie profesor Snape, krążąc po Skrzydle Szpitalnym. Machnął na dyrektora dłonią, a Hermiona za nic nie mogła dostrzec wyrazu twarzy mężczyzny. Poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku.
– Tak będzie lepiej – pokrzepiła ją pielęgniarka. – Dyrektor ma rację. Ja za wiele ci nie pomogę. Lepiej będzie, jak zajmie się tobą ktoś, kto… – maczał palce w czarnej magii, pomyślała Hermiona. – Kto ma obszerną wiedzę magiczną – dokończyła czarownica.
– W takim razie wszystko jasne? Severusie wiesz, co masz robić? Pomfrey przygotujesz pannę Granger?
– Oczywiście dyrektorze.
– Poinformuję o wszystkim Minerwę – powiedział spokojnym tonem dyrektor. – Nie martw się, dostarczymy twoje najpotrzebniejsze rzeczy.
– Oczywiście.
– Będziesz w dobrych rękach – dyrektor ostrożnie poklepał ją po ramieniu. – Najważniejsze jest teraz, abyś wróciła do zdrowia, a o resztę się nie martw.
– Jak skończę zajęcia, przyjdę po ciebie – powiedział profesor Snape nie fatygując się nawet, aby spojrzeć w jej kierunku.
– Nie martw się kochana, zawiadomię twoich przyjaciół, aby odwiedzili cię w czasie lunchu – rzuciła pokrzepiająco Madame Pomfrey.
Hermiona kiwnęła głową ze zrozumieniem. Potem patrzyła już tylko zamglonym wzrokiem, jak trójka czarodziei kieruje się ku wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego. Madame Pomfrey również opuściła salę. Widziała ich w progu drzwi, jak stoją i dyskutują między sobą. Nie musiała wstawać, aby usłyszeć, że rozmawiali właśnie o niej. Położyła się na łóżku i odwróciła się do nich plecami. Przymykając powieki, wypuściła ciężko powietrze z płuc.
Nie wiedziała, czy bardziej martwiła się tym, że to właśnie ona dzierży na barkach skutki uboczne po spotkaniu z Szyszymorą, czy odczuwała niepokój z przebywaniem z mężczyzną sam na sam przez najbliższe kilka dni. Merlinie, przecież miałam o nim zapomnieć, wyszeptała pod nosem, czując zbierające się w kącikach oczu łzy.
***
Więc tak mieszka, pomyślała Hermiona. Profesor Snape wskazał dłonią na kanapę, a sam odłożył jej bagaż tuż przy kominku. Opadła na wyjątkowo miękką sofę. Wzięła głębszy oddech, czując, jak serce biło pośpiesznie. Otarła rękawem bluzy kilka kropel z czoła. Droga z czwartego piętra do lochów zajęła im dość sporo czasu. Hermiona musiała co jakiś czas robić postój, próbując złapać dech w piersiach. Nie sądziła, że całe wydarzenie z Zakazanego Lasu tak osłabi jej organizm.
– Przyniosę ci szklankę wody. – usłyszała gdzieś za sobą.
Odgarnęła kosmyki włosów z twarzy, rozglądając się po salonie. Szara tapeta dodawała niespokojnej pikanterii na tle rozpalonego kominka i ciemnozielonego, ogromnego dywanu. Jedyną dekoracją, którą zauważyła, był obraz martwej natury. Jesień ukazana na płótnie idealnie komponowała się z kolorami panującymi we wnętrzu. Zmrużyła oczy, wyczekując, aż liście będą błądzić po płótnie, lecz obraz ani drgnął. Hermiona już widziała, że był to mugolskie dzieło nieposiadające w sobie grama magii. Niemal wszystkie ściany zajęte były półkami uginającymi się od ciężarów ksiąg. Hermiona z zachwytem obrzuciła spojrzeniem cały salon. Gdzieś pomiędzy ściśniętymi szafkami dostrzegła kredens, który mógł kryć w sobie wysokoprocentowe trunki. Tuż za kanapą znalazło się pościelone jednoosobowe łóżko, posłane ciemnozielonym materiałem. Iście ślizgońsko, pomyślała.
– Wypij – nawet nie spostrzegła, gdy mężczyzna zjawił się obok niej. Podał jej szklankę, ale tym razem ostrożniej, aby nie doszło do ponownego przypadkowego dotyku. Chyba oboje musieli o tym pomyśleć, bo Hermiona tak prędko zabrała w swoją stronę szklankę, że chlusnęła się wodą, oblewając spodnie. Zagryzła wargę, zachowując spokój. – Z tyłu za tobą znajduje się łóżko. Tam – wskazał gdzieś za siebie, kompletnie ignorując jej niezdarne ruchy. – Jest kuchnia, łazienka, moja sypialnia i gabinet. W łazience zrobiłem ci miejsce na półce.
– Gabinet? To pan profesor ma dwa gabinety? – zapytała zdumiona.
– Tak. Tamten służy mi do rozmowy z wychowankami i do szlabanów. Ten jest moim prywatnym gabinetem z biblioteką.
– To pan profesor ma jeszcze więcej książek niż tutaj? – zapytała godna podziwu Hermiona.
– Nie zadręczaj się tym panno Granger i tak nie ujrzysz tego gabinetu. Możesz się rozpakować, będę w kuchni. – już miał odejść, nim niespodziewanie odwrócił się na pięcie. – Zapomniałbym. – uniósł różdżkę w górę, wykonując kilka płynnych ruchów. Tuż obok łóżka, wyrosła spod ziemi szafa, której drzwiczki otworzyły się z małym skrzypieniem. Skądś, Hermiona nie wiedziała, skąd wyfrunęły nieoczekiwanie drewniane wieszaki, lecąc i krążąc nad ich głowami, aby zgrabnie wskoczyć do szafy. Drzwiczki zamknęły się z hukiem. Hermiona chciała podziękować, ale profesor Snape już zniknął.
Rozpakowała torbę, dziękując w duchu, że to właśnie Ginny ją spakowała, wrzucając najpotrzebniejsze rzeczy. Kilka książek położyła na małym stoliku nocnym, który pojawił się, gdy tylko położyła torbę na łóżku. Lekko podskoczyła, nie spodziewając się, że dodatkowy mebel pojawi się w ciągu kilku chwil. Hermiona mogła przysiąc, że kątem oka dostrzegła zza rogu skraj czarnej szaty, ale gdy tylko odwróciła się, profesora tam nie było.
– Nie wierzę… – Hermiona mruknęła pod nosem, wchodząc do łazienki. Pomieszczenie nie kąpało się w złocie czy marmurach, albo – co gorsza – nie przypominało łazienki, która kojarzyła się z wyziębniętymi i obskurnymi lochami. Płytki w odcieniach chłodnej szarości pokrywały ścianę i podłogę. W rogu stała potężna wanna z kilkudziesięcioma kranami, takimi samymi, jakie można było spotkać w łazience prefektów. Rośliny pochłaniające wilgoć, które lubowały się w zaparowanych pomieszczeniach, również się tam znalazły. Świece i kinkiety, oświetlały sporą wielkości łazienkę. Hermiona dotknęła równo poukładanych ręczników, które spoczywały tuż obok małej kozy. Nie podejrzewała, że profesor może czerpać radość z takiej małej rzeczy, jak nagrzany ręcznik po odprężającej kąpieli. Uśmiechając się pod nosem, rozglądała się dalej. Jednak to, co ujrzała tuż za drzwiami, spowodowało szybsze bicie serca. Spoglądała we własne odbicie, które odbijało się z ogromnego lustra, okutego w połyskującą, srebrną ramę. Podeszła bliżej, a lekki uśmiech prędko spełzł z twarzy. Dopiero teraz miała okazję przyjrzeć się sobie w całej okazałości. Rozcięta skóra, siniaki na twarzy, włosy, odskakujące we wszystkie strony i to, czego obawiała się najbardziej. Rogówkę oka spowiła półtransparentna czerwień, odpychając w bok blask czekoladowych tęczówek. Zagryzła wargę, czując zbierające się w kącikach oczu łzy. Czym prędzej zamrugała oczyma, nie mogąc pozwolić, aby krwawe łzy spłynęły po policzkach. Rąbkiem bluzy zatamowała potok łez, przyciskając materiał do kącików oczu. Trzęsąc się ze strachu, wzięła kilka spokojnych wdechów, nie mogąc sobie pozwolić na roztrzęsienie, gdy tuż obok znajdował się profesor. Odciągając dłonie z twarzy, prędko zadarła głowę w górę, mrugając oczyma. Zajęło to chwilę, nim poczuła, że łzy przestały zbierać się w kącikach oczu, lecz nie opuściła głowy. Wpatrywała się w zaczarowany sufit pokryty ciemnymi chmurami. Obłoki mozolnie przemieszczały się po suficie, ciągnąc za sobą warkocz ciemnych, nieco deszczowych chmur.
– Naszykowałem kolacje i eliksiry.
Hermiona odwróciła się za siebie. Profesor Snape stał oparty o framugę drzwi z założonymi rękami. Nie wiedziała, ile tak stał i się w nią wpatrywał. Czy była to dosłownie chwila, czy może jednak kilka minut, gdzie próbowała opanować zbliżający się płacz? W duchu jedynie wzruszyła ramionami, podchodząc do czarodzieja.
Spoglądał na nią uważnie, zastanawiając się nad czymś intensywnie. Zdradzić mogła go mała żyłka na skroni, którą Hermiona spostrzegła już wcześniej, gdy była już w jego towarzystwie. Posłał jej ostatnie długie spojrzenie i odwrócił się na pięcie, kierując się, do jak myślała kuchni. Podążyła za nim, ostatni raz oglądając się za siebie. Ciemne niebo, rozświetliła błyskawica.