sobota, 30 marca 2013

Rozdział 15

       

Brzozy kołysały się pod wpływem nagłego wiatru, przygnanego z zachodu. Zielone liście, mieniły się niczym diamenty w promieniach wrześniowego słońca. Wiatr nieco zmniejszył na sile, a zalane słońcem błonia Hogwartu, otoczyła przyjemna melodia szumu drzew. Pod jednym z dębów, siedziały dwie nastolatki, na burgundowym, plecionym kocu. Młodsza z dziewczyn wystawiła swoją piegowatą buzię w stronę słońca, ciesząc się piękną pogodą. Ta, nieco starsza, która na piersi dumnie nosiła odznakę prefekta, opowiedziała młodszej o dziwnym zachowaniu jednego ze Ślizgonów, który pomógł jej ze skaleczoną dłonią. Panna Granger z góry przewidziała odpowiedź rudowłosej Gryfonki. Jak stwierdziła ze skwaszoną miną Ginny: „Malfoy musiał dostać tłuczkiem w głowę. Tak po prostu miły nie mógł się stać, Hermiono”. Najmłodsza latorośl Weasleyów nie byłaby sobą gdyby nie zaczęła głośno komentować tematu znienawidzonego Ślizgona. Cały potok słów rudowłosej, rozpoczął się od perfidnego dupka, a zakończył na to całkiem podejrzane. Zdaniem Ginny to, co wspomniała Hermiona nie miało najmniejszego sensu. Malfoy pomógłby komuś z własnej nieprzymuszonej woli? I to jeszcze, komuś, kto nie był czystej krwi? Nonsens.


– Ginny?

– Hmm? – mruknęła, spod przymkniętych powiek, delektując się promieniami słońca na twarzy.

– Mogę zadać ci pytanie?

– Już je zadałaś – odpowiedziała. Zachowuje się zupełnie jak Snape, pomyślała zuchwale Hermiona. – No, ale mów.

– Czułaś się kiedyś tak dziwnie... jakby mózg samoczynnie się wyłączył, w brzuchu coś wariuje, a ty nie możesz nad tym zapanować?

     – Tak – odpowiedziała bez zastanowienia. – Dlaczego pytasz?

– Ah nie nic… tak tylko...

  – Chwila... – wyprostowała barki, spoglądając na nią uważnie. – Czy ty się zakochałaś?

     – Co? Ja? – prychnęła. – Daj spokój Ginny… – odwróciła wzrok zarumieniona.

     – Odnowiłaś kontakt z Wiktorem Krumem? – zapytała entuzjastycznie.

– Słucham? – teraz to ona spojrzała na nią, jakby spadła z choinki. – Nie mamy kontaktu od zeszłych wakacji. Zresztą nie wiem, co się dzieje z Wiktorem.

     – Czyli jest ktoś nowy? – Ginny poruszyła sugestywnie brwiami. Hermiona przełknęła ciążącą gulę w gardle, żałując, że rozpoczęła tę rozmowę.

— Nikogo nie ma — żachnęła się, chwytając za podręcznik numerologii. 

– No przecież widzę – usiadła naprzeciw niej, wyrywając jej podręcznik. Hermiona wyciągnęła rękę, aby chwycić swoją własność, jednak Ginny uśmiechnęła się wrednie, wykrzywiając usta we wrednym uśmieszku. – No mów rzesz!

– Ale nie powiesz nikomu?  – westchnęła. – W szczególności chłopakom?

– Masz moje słowo – uniosła dłoń ku górze. Ej... – chwyciła delikatnie Hermionę za podbródek. – Ty się rumienisz…

– Oh Ginny... 


Spuściła wzrok, czując dziwaczne łaskotanie motyli w brzuchu. Widziała przed sobą nieodgadnioną twarz mężczyzny, o zimnych oczach, skrywających zapewne niejedną tajemnicę. Gdy tylko dłużej się nad tym zastanowiła, poczuła, jak pogrąża się w rozmyślaniach, a jej myśli wędrują samoistnie ku lochom.


– Ja… – jęknęła w końcu. – Tylko się nie śmiej, proszę… – dodała pośpiesznie. – To… to jest profesor Snape…

– Snape?

– Profesor Snape – poprawiła ją Hermiona.

– Ale, że jak... ale wy...?

– Co? Nie, nie... – uniosła ręce ku górze. – Nie ma żadnych nas, tylko, ja... oh Ginny... on... to znaczy, profesor Snape chyba mi się podoba... ja... nie potrafię tego zrozumieć, opisać, po prostu, czuję się bardzo dziwnie w jego towarzystwie, zaczynam czuć kuriozalną, trudną do opisania energię, którą emanuje tylko on – powiedziała na jednym tchu.

– Ty tak na poważnie…

– Tak – mruknęła.

– Ale to jest stary nietoperz…

– … sarkastyczny dupek i odtwórca głównej roli w koszmarach małych dzieci... Ginny ja wiem o tym... – westchnęła zdołowana.


Zapadła cisza. Ginny spoglądała w stronę jeziora, myśląc nad czymś intensywnie, a Hermiona poczuła, jak żołądek skręcił się boleśnie. Nie sądziła, że wypowiedzenie tego wszystkiego, nad czym rozmyślała od dłuższego czasu, okaże się wyczynem, niemal porównywalnym do wspinaczki na Mount Everest. Przecież ona sama jeszcze nie pogodziła się z tą myślą, że mogła patrzeć na ich profesora w ten inny, niedozwolony sposób. Przełknęła ciążącą gulę w gardle. Pociągnęła w końcu Ginny za rękaw, dostając szału, od tej nienaturalnej ciszy pomiędzy nimi.

– Ginny powiedz coś – jęknęła.

– Co chcesz usłyszeć?

– Oh nie wiem! Cokolwiek... – dodała poirytowanym głosem.

– Od wczoraj jesteś już pełnoletnią czarownicą, więc…

– Więc?

– Więc prawnie nic chyba nie stoi pomiędzy wami… – zaczęła spokojnie, dobierając słowa. – Hermiona, on jest chyba ze dwadzieścia lat starszy – jęknęła.

– Dziewiętnaście – poprawiła ją, na co Ginny zaśmiała się delikatnie. Hermiona odetchnęła z niemałą ulgą. Cóż, obawiała się gorszej reakcji przyjaciółki. 

– Powiesz mu?

– O czym?

– No, że coś do niego czujesz.

– Chyba zwariowałaś Ginny – żachnęła się prędko, prostując barki. – Prędzej Snape rzuci na mnie jakąś paskudną klątwę, niż zdąży mnie wysłuchać. Zresztą – machnęła dłonią, zmieniając temat. – Zgadnij, kto złożył mi życzenia urodzinowe.

– Hagrid?

– Tak, ale nie chodzi o Hagrida.

– Profesor McGonagall? - próbowała dalej Ginny. Gdy tylko Hermiona pokręciła przecząco głową, oczy rudowłosej powiększyły się do wielkości dwóch galeonów. – No nie mów, że Snape…

– Tak! Zaskoczył mnie – przyznała dość poważnie. – A ja… pocałowałam go za to w policzek – zakryła twarz dłońmi, czując rozgrzane policzki. Ginny obok, wydała jakiś dziwny dźwięk, coś pomiędzy zdziwieniem a piskiem.

– Co ty dajesz… A Snape? Co na to?

– Nic. Chyba go zaskoczyłam… – podsumowała całkiem poważnie.


Właściwie niedane było się jej zastanowić, jak tak naprawdę mógł zareagować profesor Snape. Gdy tylko wybiegła z lochów, jeden, jedyny raz pomyślała o nim w wieży Gryffindoru, a przez resztę wieczoru jej myśli toczyły się wokół imprezy niespodzianki. Bo gdyby tylko jej zachowanie spotkało się z gniewem profesora już podczas śniadania Gryffindor otrzymałby wiadomość o utracie wszystkich punktów, albo wlepiłby jej dożywotni szlaban u Filcha, o którym jej wspominał. Hermiona podciągnęła kolana pod brodę, obawiając się, czy nie powiedziała za dużo rudowłosej. Cóż, Ginny miała ostry język, ale ani razu nie wyjawiła nikomu jej rozterek miłosnych, gdy tylko podkochiwała się w Wiktorze Krumie. Prędzej bała się o samą siebie, bo jeśli dalej tak pójdzie to zauroczenie, które pojawiło się tak nagle i niespodziewanie wcale nie odejdzie. Wypuściła powietrze ze świstem, bojąc się konsekwencji własnych uczuć.


     – Hermiona...

    – Hmm? 

      – Czy ty nie masz przypadkiem dziś tego szlabanu?

     – Nie, jest przecież sobo… – poczuła jakby ktoś, wsypał jej do żołądka woreczek z lodem. –  Na brodę Merlina! Zapomniałam o  moim szlabanie... – niemal zerwała się na równe nogi. – Mam dziesięć minut!

– Jakie to romantyczne... – westchnęła z przekąsem Ginny. – Ukochany profesor nie przepuści szlabanu nawet w weekend.

– Lecę, bo do północy mnie nie wypuści. – rzuciła na ramię torbę, puszczając mimo uszu, uwagę Ginny. 

– Bądźcie grzeczni – ale Hermiona już tego nie usłyszała, bo zaczęła biec w stronę zamku.


Nie sądziła, że potrafi tak szybko biegać. O mały włos nie staranowała przerażonych pierwszorocznych Puchonów, gdy zbiegała po kamiennych schodach. Wpadła do zimnych i ciemnych lochów, a rozgrzane policzki uderzył przyjemny, jak na tę okoliczność chłód. W kilku krokach znalazła się przy drzwiach prowadzących do sali eliksirów. Bojąc się, że jest spóźniona, nie zawracała sobie głowy pukaniem i czym prędzej chwyciła za klamkę, wpadając do środka. O mały włos nie wylądowała, jak długa na ziemi, prawie tracąc równowagę na płytkach. Wzięła kilka głębszych wdechów.


– Dz-dzień dobry profesorze... – wysapała, starając się, aby jej głos nie mógł zdradzić, że praktycznie zeszła z tego świata, po nieludzkim wysiłku fizycznym.


Ku jej zaskoczeniu odpowiedziała jej cisza. Gdzie się podział? Biurko, które zazwyczaj zajmował pogrążony w dokumentach czarodziej, było puste. Na blacie spostrzegła białą kartkę, na której schludnym, cienkim pismem była nakreślona instrukcja, aby bez zbędnego ociągania się, wzięła się do czyszczenia kociołków w składziku, bo pojawi się wcześniej, niż może się jej wydawać. Wiedząc, że nie ma co tracić czasu, czym prędzej poszła do składziku. Na podłodze stało przynajmniej tuzin, paskudnie ubrudzonych kociołków. Jęknęła żałośnie, podwijając rękawy. Przyszykowała wodę z wiadrem, gąbkę i środki czystości. Usiadła na stołku, przyciągając do siebie pierwszy kociołek. Wiedząc, że nie ma co dłużej zwlekać, bo praca sama się nie wykona, spryskała sprayem cały mosiężny kociołek, czekając chwilę, aby aktywna piana mogła zadziałać, bo czym wzięła się do pracy. Dźwięk szorowanego kociołka, przerwało nagłe trzaśnięcie drzwiami. Hermiona lekko podskoczyła na stołku, spoglądając w stronę drzwi. Nagle serce mocniej zabiło, gdy zbliżała się ku niej ciemna postać. Poczuła, że zaschło jej w ustach.


– Pracujesz już, świetnie – powiedział rzeczowo profesor Snape wchodząc do składziku. Jego głos zdawał się być tak chłodny, jak panująca w pomieszczeniu niska temperatura. Stanął z rękami założonymi na brzuchu, rozglądając się wokół, jakby znajdował się pierwszy raz we własnym składziku, a rondle i miarki stały się niezwykle fascynującymi obiektami, godnymi jego uwagi.

– Dzień dobry, profesorze Snape – uśmiechnęła się do niego. Pragnęła, aby pamiętał to co wczoraj się wydarzyło, aby był dla niej łaskawy, jednak jego mina zdradziła wszystko. Grymas niezadowolenia, jaki malował się na jego twarzy, sprawił, że Hermiona poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku, a dziwny, trudny do opisania wstyd sprawił, że opuściła głowę całkowicie zmieszana.

– Witam – po tych słowach wyszedł do swojego gabinetu, nie zaszczycając jej ani jednym spojrzeniem.


Odkąd profesor opuścił składzik, już się w nim nie pojawił. Po kilkudziesięciu minutach Hermiona usłyszała, jak krzyknął ze swojego gabinetu: Pracuję nad eliksirem, nie przeszkadzaj mi. Odłożyła czwarty kociołek, starając się nie rozmyślać nad rozgniewaną miną profesora. A czego mogłaś się spodziewać, po tym jak uczennica rzuciła mu się na szyje?!, zapeszył się głos rozsądku. Może powinnam z nim o tym porozmawiać i go przeprosić?, pomyślała? Jednak po chwili pokręciła głową z taką siłą, jakby chciała usunąć z niej resztki niedorzecznych myśli. Lepiej będzie, jak udam, że nic nie miało miejsca. No… i załatwione!, mruknęła pod nosem, wiedząc, że nie będzie to wcale takie proste, jak mogłoby się wydawać. 


Ziewnęła niczym lew, czując piasek pod oczami. Westchnęła zrezygnowana, biorąc kolejny kociołek. Przez moment przeszedł jej przez myśl mały, szatański pomysł. Skoro profesor jest zajęty i nawet tu nie zagląda, a ona jest tak zmęczona, to chyba nic się nie stanie, jak na moment przymknie oczy w celu regeneracji sił. Jak pomyślała, tak zrobiła, opierając się plecami o zimną ścianę, a powieki automatycznie się zamknęły.


***


Profesor Snape, dodał ostatni składnik do eliksiru i zabezpieczył go zaklęciem ochronnym. Płomień pod kociołkiem zmniejszył, a ciecz w środku leniwie bulgotała. Uprzątnął miejsce pracy, przyszykował puste fiolki i dopił chłodną kawę, o której całkowicie zapomniał. Tak był pogrążony pracą nad eliksirem, że nawet nie spostrzegł, kiedy Granger wyszła. A powinna wyjść już dawno, bo wskazówki zegara wskazywały dwudziestą trzecią. Skrzywił się mimowolnie, widząc przed oczami Minerwę grożącą ostro palcem i wylewającą swoje żale, że to nie ludzkie przetrzymywać uczniów do tak późnej pory. Wiedząc, że Granger na pewno się uwinęła z robotą, bez najmniejszego oporu wpadł do składzika, kontrolując jej pracę, a to, co zobaczył, wprawiło go w zakłopotanie, pomieszane z irytacją. Granger jak nic spała z kociołkiem na kolanach.


– Granger – rzucił na tyle głośno, aby wybudzić ją z objęć Morfeusza. – Granger – powtórzył nieco ostrzej. Hermiona zaczęła kręcić się na stołku i gdyby nie szybki refleks mężczyzny, kociołek leżący na jej kolanach, spadłby, na posadzkę, robiąc niepotrzebnego hałasu. Odłożył go na półkę, mrożąc ją spojrzeniem. Hermiona zamrugała oczyma. – Dwadzieścia punktów od Gryffindoru – ton jego głosu był tak cichy i spokojny, że przerażał.

– Ale za co? – przetarła dłonią oczy.

– Za co jeszcze pani się pyta? Za pani spanie na szlabanie.

– Ja... przepraszam profesorze – spuściła automatycznie głowę, czując tak dobrze znany piasek pod oczami.

– Idziesz spać, kociołkami zajmiesz się jutro – warknął Snape. – Granger!

– Aaa! - podniosła głowę otumaniona. – Co?! Gdzie ja…

– Jesteś na szlabanie – wyprzedził ją profesor. – Na gacie Merlina, wstawaj!

– Mmm… mój Romeo. Weź mnie na ręce…


Mruknęła pod nosem, ale nie na tyle cicho, aby Snape nie mógł tego usłyszeć. Spojrzał na nią zdumiony, unosząc brew ku górze. Dziewczyna była całkowicie nieprzytomna. Przez moment zastanowił się, co robiła zeszłej nocy, co sprawiło, że zarwała nockę i wygląda, jak ostatnie nieszczęście. Gdy tylko przypomniał sobie, że wczoraj miała urodziny, od razu połączył wszystkie puzzle, wyobrażając sobie imprezę urodzinową, w której zapewne brała udział. Widział również oczami wyobraźni scenę, w której podeszła do niego wtulając się w niego z całych sił. Na samą myśl, poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku. Przełknął ciążącą gulę w gardle, odsuwając od siebie te niestosowne myśli. Wypuścił cicho powietrze, chwytając ją za łokieć i ciągnąc ku górze. Granger lekko zachwiała się. Snape spojrzał na środki czystości, które stały na podłodze. A może to one ją otumaniły?, przeszło mu przez myśl. Cóż składzik nie był wielkich rozmiarów, a cyrkulacja powietrza była tu dość znikoma.


– Granger, idziemy.


Hermiona lekko zamrugała oczami, ale gdy tylko chciała wykonać krok, kolana odmówiły posłuszeństwa. Niczym marionetka opadła na mężczyznę, który w porę ją złapał. Poczuł w nozdrzach perfumy, z którymi zapoznał się już wczoraj. Słodka bergamotka niemalże go drażniła, ale w ten dziwny, przyjemny sposób. Spojrzał w dół, widząc dłonie Granger na swojej klatce piersiowej. Wypuścił cicho powietrze z płuc, odciągając ją od siebie.


Hermiona wybudziła się niczym z transu. Spojrzała na profesora, a w następnej chwili chwyciła swoją torbę i bez najmniejszego słowa pożegnania skierowała się ku wyjściu. Przez moment cieszył się, że pozbył się Granger dość szybko, ale z drugiej strony już wyobraził sobie, jak dziewczyna wpada w schody pułapkę pomiędzy parterem a drugim piętrem i tkwi z unieruchomioną nogą niemalże całą noc, aż do rana, gdzie znajdzie ją woźny Filch, albo jak wpadnie na jakąś zbroje, o mało co się o nią nie zabijając. Przeklął cały świat pod nosem i dogonił Granger, gdy ta już miała dłoń na klamce. Chwycił ją pod pachę i otworzył drzwi, a chłód, jaki panował w lochach, uderzył ich w policzki. Granger spojrzała na niego, nieco otumaniona, nieco zaspana, ale nie powiedziała, ani słowa. Snape obejrzał się po korytarzu, wypatrując uczniów, którzy o tej porze powinni już być w łóżkach, a gdy nie zauważył nikogo niepożądanego, ruszył z Granger korytarzem, rzuciwszy na nich zaklęcie kameleona. Nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać następnego poranka potoku pytań co wyprawiał z uczennicą w środku nocy, prowadząc ją niemalże za rękę. 


Niczym duchy przemykali korytarzami, unikając ciekawskich spojrzeń co po niektórych portretów, które o tej porze już dawno powinny spać. Znalazłszy się na korytarzu siódmego piętra, tuż za zakrętem, gdzie znajdowało się wejście do domu Lwa, Snape ściągnął z nich zaklęcie kameleona.


– Granger, koniec wycieczki – burknął chłodno.


Hermiona zamrugała, uśmiechając się blado. Rozejrzała się po ścianach, zdając sobie sprawę, że już wie, gdzie się znajduje. Ale jak to…? Przecież przed chwilą byłam w składziku, pomyślała.


– Jeśli nie chcesz stracić kolejnych punktów, to szybko znikaj mi z oczu – głos Snape’a zadudnił jej w uszach. Chciała zapytać, jakich kolejnych punktów, ale ugryzła się w język, przed powiedzeniem czegoś głupiego. Potem otworzyła usta, bo chciała zapytać, co tutaj robią, a co właściwie on robi z nią pod niemalże portretem Grubej Damy. Gdy tylko o tym pomyślała, czym prędzej kolejny raz zamknęła usta, wiedząc, że to pytanie na bank pozbawi jej punktów.

– Dobrze – powiedziała w końcu. – Dobranoc profesorze.

– Dobranoc.


Gdy tylko zniknęła za zakrętem, a Snape usłyszał zrzędzenie Grubej Damy, niezadowolonej ze zbudzenia jej o nieludzkiej porze, wycofał się ku schodom. Odszedł a długi czarny płaszcz, powiewał za nim jak skrzydła nietoperza.


~*~



Witajcie znowu kochane Miśki ♥


Oddaje w Wasze łapki nowy rozdział   :)

Chciałabym, aby końcówka była śmieszna. Ale chyba coś nie wyszło... ale to Wy oceńcie. 



Jazz  ♥



Życzenia


Pisanek w koszyku, radości bez liku,
kurczaczków złociutkich, pierniczków słodziutkich,
serca szczerego, domu ciepłego
i mokrego ubrania w dniu wielkiego lania!

Życzenia składa Wam:
 Jazz  ♥



~*~




~*~


Kochani są to moje pierwsze święta z Wami. I oby nie ostatnie. Jeszcze raz życzę Wszystkich blogowiczom Wesołych Świąt! W końcu jesteśmy jedną wielką rodziną, co nie? ;*


* Jak obiecałam, rozdział pojawi się jeszcze dziś wieczorem.



Jazz  ♥


czwartek, 28 marca 2013

Rozdział 14


     – Hasło? – zapytała wyrwana ze snu Gruba Dama.

– Ponurak.


Hermiona przeszła przez dziurę w portrecie. Pokój Wspólny bił przyjemnym ciepłem, nieporównywalnym z ciemnymi i zatęchłymi lochami. O tej porze, zwykle salon zapełniony był uczniami, prowadzącymi głośne rozmowy. Przeważnie wszystkie kanapy i fotele były zajęte, a znalezienie wolnego miejsca wieczorową porą, graniczyło z cudem. Hermiona rozejrzała się. Uczniów było tyle, że mogła ich policzyć na palcach jednej ręki. Skierowała się w stronę spiralnych schodów, prowadzących do sypialni dziewcząt.


Stojąc pod drzwiami dormitorium, spostrzegła, że drzwi były uchylone. Pchnęła je, wchodząc do środka. Rozejrzała się po sypialni, jednak nikogo nie zauważyła, prócz Krzywołapa wylęgującego się na parapecie. Pewnie Lavender znów zapomniała zamknąć, mruknęła w myślach, rzucając się na łóżko. Wpatrywała się w baldachim, a na jej twarzy błądził nieśmiały uśmiech. Przytuliłam Snape’a! Zakryła twarz dłońmi, totalnie się rumieniąc. W jej umyśle toczyła się batalia, analizując niemal wszystko, co miało przed chwilą miejsce. 


Spięła mięśnie, niemal zrywając się z łóżka. Usiadła tak prędko, że pociemniało jej przed oczami. Przymknęła powieki, biorąc parę spokojnych wdechów. Widziała przed oczami twarz profesora Snape’a, widziała jego nieodgadniony wyraz twarzy i to, jak wąskie usta wypowiedziały te dwa, zdumiewające słowa. Hermiona przełknęła gulę w gardle, kręcąc głową. Robiła to z taką siłą, jakby chciała pozbyć się resztek wspomnień. Zwariowałam!, zbeształa się w myślach, okręcając się w stronę śpiącego Krzywołapa. Kolejny raz spostrzegła kartkę na szafce nocnej. Nieco sceptycznie chwyciła ją w dłonie. 


Zrób się na bóstwo


Już miała zbudzić drzemiącego na parapecie Krzywołapa, aby dowiedzieć się, co to wszystko ma znaczyć, kto się wdziera do jej dormitorium i zostawia anonimowe listy. Zatrzymała się w połowie kroku, stojąc z uniesioną dłonią. I jak ma ci odpowiedzieć?, zapytała z ironią samej siebie. Miauczeniem?, prychnęła pogardliwie. Ponownie chwyciła kartkę w dłonie, uważnie się jej przyglądając. Pismo stało się jakby znajome, jakby już wcześniej mogła poznać jego autora. Przekręciła głowę w bok, analizując kształty liter. Była jedyna osoba w zamku, która mogłaby w tak charakterystyczny sposób zapisywać literę Z


– Czy to może być… – mruknęła pod nosem. – Dziś już nie mam niczego do stracenia.


Nie myśląc trzeźwo, udała się do łazienki. Wzięła gorący prysznic, usuwając z siebie resztki środka czyszczącego, którym przesiąknęły nawet włosy. Kiedy pachniała żelem o mieszance miodu i wanilii, osuszyła włosy, a nagie ramiona okryła szlafrokiem, wychodząc z łazienki. W tym samym miejscu co poprzednio zauważyła nową kartkę. Niepewnie rozejrzała się po pokoju.


Zajrzyj pod łóżko


Przełknęła gulę w gardle, kucając przy szafce nocnej. Ostatni raz obejrzała się za siebie, aby w następnej chwili zajrzeć pod materac. Oprócz paru samotnych skarpetek - które pewnie zawlókł tam Krzywołap, znalazła białe pudło. Chwyciła je, siadając na łóżku. Ostrożnie uchyliła wieko. W środku spostrzegła połyskujący materiał w gołębim kolorze. Zaintrygowana chwyciła go w dłonie. Przyjemny w dotyku materiał okazał się sukienką na szerokich ramiączkach, z niewielkim dekoltem w serek. Sądząc po długości, sięgała zapewne przed kolano. Hermiona zagryzła wargę, tasując ją spojrzeniem. Wystarczyła zaledwie chwila, aby podjąć decyzję. Sekundę później maszerowała do łazienki, po drodze porywając kosmetyczkę. Zrobiła delikatny makijaż, spuszone i jeszcze nieco wilgotne włosy spięła w luźnego koka, po bokach wpinając złote wsuwki od rodziców. Spojrzała na swoje odbicie, kompletnie nie przypominając panny Granger maszerującej po korytarzach zamku z opasłymi księgami pod pachą.  


Opuszczając łazienkę z kosmetyczką pod pachą, zauważyła uchylone drzwi i kolejną pozostawioną kartkę na szafce nocnej. Krzywołap otarł się o jej nogę, domagając się uwagi. Hermiona spojrzała to na uchylone drzwi to na kartkę, a to na wijącego się wokół niej Krzywołapa. Uśmiechnęła się pod nosem, kucając i drapiąc go za uchem. Gdy tylko Krzywołap otrzymał wystarczająco ilość atencji, odszedł z wysoko uniesionym ogonem, wskakując ponownie na parapet. Hermiona czym prędzej chwyciła kartkę.


Wyjdź na korytarz i szukaj znaku miłości


Znaku miłości?, mruczała pod nosem, zbiegając po krętych schodach. Nikt nie zwrócił na nią szczególnej uwagi, więc czym prędzej przeszła przez dziurę w portrecie, nie zauważywszy niczego w salonie, co mogłoby być owym znakiem miłości. Gruba Dama spoglądała na nią nieco ostro, gdy chodziła w tę i we wte, a jej czółenka odbijały się stukotem, od głuchych ścian. 


– Spać przez ciebie nie mogę – mruknęła zirytowana Gruba Dama, gdy Hermiona kolejny raz przemknęła obok niej.


Nie przejęła się niemiłym tonem i podeszła pod portret śpiącej wiedźmy. Rozejrzała się wokoło, przełykając ciążącą gulę w gardle. Zapięła kilka guziczków swetra, czując, jak zimno bijące od gołych ścian paraliżuje ją swym chłodem. 


– Znak miłości, znak miłości… – szeptała pod nosem, przyglądając się ścianom i sklepieniu.


Nagle obróciła się za siebie, gdy tylko do jej umysłu zawitała jedna, nieprzyjemna myśl. A może ktoś robi sobie ze mnie żarty?, pomyślała przerażona. Nieco spanikowana kolejny raz obejrzała się za siebie, zaciskając dłonie na różdżce. Wnet ujrzała coś dziwnego. Na wysokości nosa dostrzegła lewitujący płatek, czerwonej róży. Ostrożnie wyciągnęła ku niemu dłoń, opuszkami palców dotykając go. Poczuła przyjemne ciepło, a część róży spłonęła bladoróżowym płomieniem. W miejscu, gdzie lewitował płatek róży, pojawił się nowy, a za nim zaczęły wyrastać kolejne w odległości metra. Wężyk, jaki tworzyły, zniknął na końcu korytarza. Hermiona zaczęła iść wzdłuż nich, a gdy tylko zbliżyła się do końca korytarza, za zakrętem nie pojawił się ani jeden płatek. Zdziwiona, rozejrzała się wokół. Stała pod jedną salą, która musiała być pusta — bynajmniej tak pamiętała jeszcze z pierwszego roku, gdy omyłkowo do niej wpadła. Chwyciła za klamkę, wchodząc do środka.


Lumos – szepnęła.


Tak jak myślała, sala w dalszym ciągu była pusta. Nie było niczego, oprócz kłębiącego się kurzu. Opuściła salę, zamykając za sobą drzwi. 


Nox – różdżka posłusznie zgasła.


Ponownie krocząc, tym razem pustym korytarzem poczuła znajomy zapach. Przymknąwszy powieki, poczuła w nozdrzach słodki zapach wanilii. Szła przed siebie, a aromat stawał się wyraźniejszy. Skręciła w lewo, potem w prawo i znów w lewo, znajdując się w pustym zaułku. Korytarz nie prowadził już donikąd, nie było ani jednego portretu, posągów, czy zbroi. Wycofała się parę kroków w tył, pragnąc wrócić, skąd przyszła, czując wzrastający lęk, gdy wnet wpadła na dębowe drzwi. Rozmasowała obolałe ramię, rozglądają się po pustym korytarzu. Nie mając wiele do stracenia, chwyciła za klamkę.  


Gdy tylko weszła do środka, drzwi się za nią zatrzasnęły. Cholera! Hermiona przełknęła spanikowana ciążącą gulę w gardle. W pokoju było ciemno. Zmrużyła więc oczy, obracając się za siebie, aby tylko chwycić klamkę. Błądziła po omacku, szukając wyjścia. Spanikowana chwyciła za różdżkę, aby szepnąć lumos, gdy nagle wszystkie możliwe światła rozbłysły w pokoju. Hermiona zakryła twarz dłońmi, obracając się za siebie. Oddech nieco unormował się, a serce już nie chciało tak zuchwale wyrwać się z piersi.

 

– Niespodzianka!


Prędko oderwała dłonie z twarzy. Pomieszczenie, do którego wpadła, udekorowane zostało kolorowymi balonami, a z sufitu zwisał transparent z napisem: 100 lat Hermiono! Gdzieś po lewej stronie na podłodze dostrzegła zapakowane paczki, a po prawej był okrągły stół z krzesłami. Znalazły się tam również półmiski z owocami, patery z babeczkami i słodyczami, które zapewne zostały zakupione w sklepie Zonka. Nieco w kącie był ogromny perski dywan i wygodne poduszki do siedzenia. Na samym końcu dostrzegła tak dobrze jej znane uśmiechnięte twarze. Poczuła coś ciepłego w okolicy serca na widok Harry'ego, Rona, Ginny, Luny, Deana, Seamusa i  Neville'a.


– Niespodzianka! – powtórzyli wszyscy jeszcze raz. – Sto lat, sto lat niech żyje, żyje nam, niech żyje nam! A kto? Hermiona!


Stała pośrodku sali, całkowicie oszołomiona. Grupka zahuczała radośnie, a po dość sporym pomieszczeniu przeszedł zgrany aplauz. Hermiona poczuła szarpnięcie w okolicy serca, a łzy kolejny raz kłębiły się w oczach. Przełknęła gulę w gardle, mrugając prędko.


– O Merlinie... ty płaczesz? – zapytał Ron. Ginny czym prędzej posłała bratu sójkę w bok, piorunując go spojrzeniem.

– Nie słuchaj mojego brata... – westchnęła. – Wszystkiego najlepszego Hermiono! – dodała już radośnie, przytulając solenizantkę tak mocno, jak tylko potrafiła.

– Ja... - wyjąkała niezbyt elokwentnie. – Dlaczego? Przecież...

– Pytania będą w późniejszej części wieczoru  – Harry puścił do niej oczko.

– Ojej rozmazałaś troszeczkę – oznajmiła ciepło Ginny. Chwyciła za chusteczkę i ostrożnie otarła przyjaciółce rozmazany makijaż. – Cudownie wyglądasz! A teraz czas na tort! – zapiszczała z radości, tak jakby to ona była solenizantką.


Pomieszczenie ogarnął półmrok. Hermiona zmrużyła oczy, odwracając się w bok, tuż za głosem Luny. Wygląda smakowicie, powiedziała rozmarzonym tonem Krukonka. Ginny zmierzała ku niej z wielkim tortem na ramionach. Siedemnaście świeczek jarzyło się przepięknie.


– Pomyśl życzenie – poradziła półgłosem Luna, stając u jej boku. 

– Co takiego? 

– Życzenie – szepnął do jej ucha Harry.


Ah tak, życzenie… westchnęła w myślach. Chciałabym zdać najlepiej z całej szkoły Owute… Nie, nie! Cofam! Chciałabym… chciałabym spotkać w tym roku miłość swojego życia. Hermiona zdmuchnęła świeczki, a w całym pomieszczeniu ponownie zapłonęły pochodnie. Uśmiechnęła się z wdzięcznością, gdy wszyscy klaskali, obejmując ją ramieniem.


– Chodźcie, pokroimy tort – zarządziła Ginny.


Molly Weasley, mama Rona i Ginny upiekła przepyszny tort z malinami, specjalnie na jej urodziny. Hermiona nie chciała tego głośno mówić, ale smakował o wiele lepiej niż ten, który przygotował jej Hagrid. Wszyscy zajadali się ciastem, popijając kremowe piwo, które Harry wraz z Ronem przynieśli z Hogsmeade. Ginny z Luną wyciągnęły zarumienioną Hermionę na środek sali. Zgromadzili się wokół niej, składając jej życzenia i tuląc mocno do siebie. Od Neville'a dostała piękne kwiaty słonecznika w doniczce. Luna podarowała jej gruby, obity w granatową skórę notes, a Dean i Seamus udekorowali całą salę. Ginny wraz z Harrym wręczyli jej prezent już wcześniej — była to sukienka, którą miała na sobie. Na końcu podszedł do niej Ron, którego twarz przybrała kolor jego ognisto czerwonych włosów. Wręczył jej album z ich zdjęciami, od początku nauki w Hogwarcie. Zaczęła kartkować strony, natrafiając na zdjęcie, przy którym uśmiechnęła się czule. Z magicznej fotografii machali do niej Harry, Ron i nieco młodsza Hermiona, siedząc na trybunach boiska. Kolejne strony przedstawiały inne, wyrwane z przeszłości urywki wspomnień, jak zdjęcie przed Mistrzostwem Świata w Quidditchu, czy z uganiania się za Sklątkami tylnowybuchowymi. Hermiona uściskała każdego, dziękując z całego serca za wysiłek, jaki włożyli, aby sprawić jej radość. Chyba najdłużej dziękowała Ronowi, albo, tak się jej zdawało...


Przez najbliższą godzinę śpiewali i tańczyli. Hermiona oparła się o najbliższą ścianę, wyciągnąwszy stopę z bita. Poruszała palcami, czując ogromną ulgę. Założenie szpilek w tym przypadku było pomysłem co najmniej idiotyczny! Zdjęła drugi but. Stopę natychmiast zakatował ostry ból. Szybki masaż przyniósł ukojenie, po chwili skurcz ustąpił całkowicie. Do Hermiony podeszli przyszli przyjaciele.


– Znak miłości – zaczęła solenizantka, uważnie ich obserwując. – Kto na to wpadł?

– Ja – nieśmiało podniosła rękę w górę Ginny.

– Świetny pomysł! A wanilia?

– To sprawka Rona – powiedział Harry.

– A te karteczki?

– To znów ja – powiedziała nieco triumfalnym głosem Ginny. – Wkradałam się, jak ciebie nie było. Nie masz pojęcia, jaką miałam frajdę!

– Powinnam was teraz pozabijać za to wszystko… 

– Hermiono Voldemort próbował mnie zabić tyle razy i jakoś mu nie wyszło. Sądzisz, że ty dasz radę?

– Harry – westchnęła.  –  Dlaczego wy się do mnie nie odzywaliście?

– Hermiono – zaczął kulawo Ron. – Teraz na to patrząc, to zachowaliśmy się trochę szczeniacko… – przyznał szczerze, drapiąc się po zaczerwienionym policzku. – Nie powinniśmy zachować się w ten sposób, ale… cały czas byłaś obok nas i nie mogliśmy niczego zorganizować, uznaliśmy, że jak…

- Że jak się nieco oddalimy od siebie, to pójdzie nam to wszystko sprawniej – dokończył Harry. Nawet on miał zaczerwienione od wstydu policzki. – Wybacz jeśli zepsuliśmy ci urodziny. W końcu jesteś już pełnoletnia i może chciałaś w inny sposób spędzić ten dzień.

– Chyba tak nie myślisz – spojrzała na niego podejrzliwie. – To są cudowne urodziny! Lepszych nie mogłam sobie wymarzyć! Dziękuję…


Dość szybko wybaczyła im wszystko. Jakże mogła się na nich gniewać? Chcieli, tylko aby ten dzień zapamiętała jak najdłużej. Być może podeszli do tego troszkę niezdarnie, zabrali się nieco kulawo, ale efekt przerósł nawet ją. Uśmiechnęła się ciepło, tuląc się do nich. Byli razem, a to było najważniejsze. Przymknęła powieki widząc przed oczami tort Hagrida, czapkę z fretek, czuły list od rodziców, lewitujące płatki róż, pięknie udekorowaną salę i jego. Severusa Snape’a osobiście składającego jej życzenia. O Merlinie, jęknęła w myślach.




~*~


Witajcie kochane Miśki ♥


Zagadka skrywana przez kilka ostatnich rozdziałów rozwiązana! ;D 


Ten rozdział mi się nie podoba. Wiem, że myślałyście, iż teraz będzie Severus, a między nimi będzie pocałunek. Na to drugie musicie poczekać. A w kolejnych rozdziałach Mistrza Eliksirów będzie coraz więcej.


Postaram się jeszcze w tym tygodniu dodać nowy rozdział.


Jeszcze raz dziękuję za wasze komentarze. Kocham Was ;*


Jest jeszcze jeden powód, za który Wam dziękuje. A mianowicie chodzi o ponad 2,900 wyświetleń! Ja nie wiem, jak to robicie. Nadal nie mogę uwierzyć, że ktokolwiek czyta mojego bloga. Jeśli jakiś cudem dojedzie do 3,000 wyświetleń, to ja wyląduję w Skrzydle Szpitalnym... :)



Jazz  ♥